Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy. Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

How it ends and begins

        Kiedy się ocknęłam, leżałam w łóżku, a nade mną stało dwóch nieznanych mi mężczyzn w białych fartuchach.
- Obudziła się - rzucił jeden z nich i poświecił mi czymś po oczach. Byłam totalnie zdezorientowana, nie wiedziałam, gdzie jestem i co się dzieje. Ostatnią rzeczą, którą pamiętałam, były światła i przerażający huk. Teraz leżałam tu, czując ogromny ból w okolicy ramienia i głowy.
- Leż spokojnie, masz złamany obojczyk.
- Co się stało? Gdzie ja jestem? - zapytałam, ledwo wydobywając z siebie głos.
- Miałaś wypadek, jesteś w szpitalu - odpowiedział mi mężczyzna, na którego fartuchu wisiała plakietka z napisem doktor W. Norton.
- Gdzie jest moja mama? - Próbowałam zerwać się z miejsca, jednak uniemożliwił mi to ból i igła wbita w przedramię.
- Twoja mama leży w innej sali.
- Czy wszystko z nią w porządku?
- Niczym się nie przejmuj - usłyszałam, po czym obcy lekarze wyszli. Jak zwykle nie chcieli nic powiedzieć. Obawiałam się najgorszego... 

Zamknęłam oczy i zaczęłam się modlić. Czułam, jak spod powiek wypływają mi łzy. Boże błagam cię, niech nic jej nie będzie powtarzałam to, dopóki nie zasnęłam...
         Gdy się obudziłam, przy moim łóżku siedział tata i trzymał mnie za rękę.
- Tato, co z mamą?
- Nie wiem. Cały czas ją operują - odpowiedział, powstrzymując łzy. Bardzo ją kochał, więc naprawdę cierpiał.
     Po dwudziestu minutach, które minęły nam w milczeniu do sali wszedł doktor z miną, która nie wróżyła nic dobrego.
- Panie doktorze, co z moją żoną?! - pytał gorączkowo tata.
- Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, jednak obrażenia wewnętrzne były zbyt rozległe. Bardzo mi przykro, ale pańska małżonka właśnie zmarła. - Te słowa wywołały bardzo silny ucisk w mojej klatce piersiowej i jedynym, co mogłam zrobić, było wydobycie z siebie głośnego krzyku. Wpadłam w histerię. Miałam nadzieję, że to wszystko to tylko zły sen, który skończy się, gdy tylko otworzę oczy, jednak nadzieja mnie zawiodła. To nie był koszmar senny, a najprawdziwsza rzeczywistość. 

Spojrzałam na ojca, był cały blady i ledwo trzymał się na nogach. Wyglądał, jakby właśnie umarła cząstka jego samego. Ja nadal krzyczałam i wyrwałam igłę, która tkwiła w mojej żyle, doprowadzając się tym samym do silnego krwotoku. Lekarz zabrał tatę na korytarz i przyprowadził pielęgniarkę, która podała mi środek uspakajający i opatrzyła powstałą ranę.
      Przebudziłam się po kilku godzinach, nie widząc w okół siebie nikogo. Wstałam więc z łóżka, odłączyłam się od kroplówki i wyszłam na korytarz. Błąkałam się przez dobre pół godziny, dopóki nie znalazłam sali, w której leżało ciało mojej mamy. Nie zdążyli jej jeszcze wsadzić do lodówki. 

Na bardzo drżących nogach zbliżyłam się do stołu. Jej twarz była cała w zadrapaniach i siniakach, usta były sine, reszta ciała przykryta czymś, co wyglądało jak prześcieradło; zauważyłam jednak ogromny krwiak na ramieniu. 
Mimo iż była poturbowana, na jej twarzy malował się spokój, jednak nawet to nie powstrzymało mnie przed kolejnym napadem histerii. Usiadłam w rogu pomieszczenia i zakryłam twarz rękami, głośno płacząc. Po krótkiej chwili  stanął przede mną mężczyzna, pytając się, co tutaj robię. Nie byłam w stanie ani mu odpowiedzieć, ani wstać z podłogi, dlatego też wziął mnie na ręce i zaniósł do sali... 

 
***
 
       Wypisali mnie po dwóch tygodniach, wcześniej zapewniając nadzór psychologa, jakby to miało w czymś pomóc.
Siedziałam w samochodzie i patrzyłam za okno pogrążona we własnych myślach, a kiedy byłam już w domu, odwiedziło nas parę sąsiadek, przynosząc jedzenie i tak zwane dobre słowo. 

Musisz być teraz silna, Mary, to zdanie usłyszałam kilkaset razy w przeciągu kilku godzin, a w głowie krzyczało mi tylko jedno: czy oni sobie robią ze mnie jaja? Mam trzynaście lat, właśnie straciłam najważniejszą osobę w swoim życiu, a ci każą mi być silną.
Jednak nie to sprawiało, że ów dzień zapadł mi tak głęboko w pamięć, przyczyną był fakt, iż była to ostatnia doba mojego szczęśliwego i niewinnego dzieciństwa.




4 komentarze:

  1. Ciekawy początek. Zaczełąm to już czytać jakiś czas temu ale nie pamiętam czemu nie skomentowalam.
    Prosty, ładny język. Łatwo sie czyta i czytając "widzi" się całą sytuację.
    Masz parę językowych kalamburów ale to chyba normalne dla każdego kto pisze.


    Lord Ciacho

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba. Zawsze byłam fanką prostego języka, szczególnie w opowiadaniach z narracją pierwszoosobową.
      Co do tego widzenia, to chyba dlatego, że zanim coś napiszę, wyobrażam to sobie w głowie i opisuję to, co widzę, choć z tymi opisami przez pierwsze kilkadziesiąt rozdziałów nie jest zbyt ciekawie :P
      W ogóle mam mnóstwo błędów, ale teraz, podczas przenoszenia rozdziałów, staram się je wyeliminować. Ale każdy jakoś zaczynał, a błędy są po to, by się na nich uczyć :)

      Usuń
  2. Tak cholernie współczuję tej dziewczynie. Zapowiada się nieciekawie. Chodź wiem co będzie dalej staram się to czytać tak jakbym widziała to wszystko po raz pierwszy. Widać, że Mary i jej mama były bardzo blisko siebie. Zobaczymy jak to się szczegółowo wszystko dalej potoczy, bo już za bardzo tak szczegółowo tego nie pamiętam. Ogólnie bardzo dobry prolog, od razu chce mi się czytać dalej, więc nie przedłużam. Wszystko bardzo ładnie, prosty język, który moim zdaniem najprzyjemniej się czyta. Lecę dalej, zobaczymy jak to będzie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba będzie trudne do zrobienia, skoro czytałaś to wszystko już chyba ze sto razy :P.
      W sumie mi samej poumykały gdzieś niektóre szczegóły i kiedy przenosiłam całe archiwum, odkryłam rzeczy, o których zapomniałam i to było bardzo fajne odświeżenie, plus podrzuciło mi kilka pomysłów do aktualnych rozdziałów zarówno MWADG jak i WYRA.

      Usuń