Przed wielką halą produkcyjną studia filmowego w Hollywood, jak
co dzień krzątało się mnóstwo ludzi. Każdy myślał tylko o tym, by jak
najlepiej wykonać swoją pracę, a nuż ktoś doceni starania i chłopak od kabli
zostanie asystentem reżysera, a dziewczyna przynosząca kawę zapracowanym
gwiazdom sama w końcu stanie się jedną z nich. Może ktoś doceni dobry
żart sprzątacza i zaproponuje mu zajęcie miejsca sztywnego jak pal
prezentera prowadzącego kącik informacyjny z przymrużeniem oka...
Każdy tu ma jakieś ciche pragnienia, ale nie każdy ma szansę je spełnić. Jednym brakuje talentu, innym siły przebicia, a jeszcze innym odwagi. Są też tacy, którzy sięgnęli po to, o czym marzyli i teraz się w tym spełniają. Jest jeszcze trzecia grupa - ci którzy zdobyli upragniony zawód, ale nie są do końca zadowoleni z tego, w jakich celach przyszło im wykorzystywać swoje talenty.
Do tych ostatni zalicza się Eddie Marshall, absolwent wydziału reżyserii nowojorskiej szkoły filmowej. Od małego marzył o robieniu oryginalnych filmów wzorem Quentina Tarantino, jednak zamiast tego, staje za kamerą na planie jakieś durnej reklamy męskiej odzieży. To zdecydowanie nie jest szczyt marzeń ambitnego reżysera, ale znalazł się w takiej sytuacji, że nie może wybrzydzać. Jeżeli nie zapłaci tysiąca dolarów właścicielowi wynajmowanego loftu, znajdzie się na bruku. Ta wizja przeraziła go do tego stopnia, że odpowiedział na zamieszczone przez dyrektora kreatywnego firmy Blacky Lars ogłoszenie. Pięć tysięcy dolarów za zrobienie reklamówki to jawna kpina, ale zdesperowany człowiek nie wybrzydza. Fakt, że występujący w niej muzycy zarobią kilka razy tyle frustrował, ale tylko na początku, bo to w końcu duże ryby, on, póki co, jest tylko maleńką płotką w bezkresnym oceanie, musi znać swoje miejsce...
Ostatni raz zaciągnął się trzymanym między palcami papierosem i wrócił do dusznego pomieszczenia, gdzie wszystko było już gotowe do nakręcenia kolejne sceny.
Każdy tu ma jakieś ciche pragnienia, ale nie każdy ma szansę je spełnić. Jednym brakuje talentu, innym siły przebicia, a jeszcze innym odwagi. Są też tacy, którzy sięgnęli po to, o czym marzyli i teraz się w tym spełniają. Jest jeszcze trzecia grupa - ci którzy zdobyli upragniony zawód, ale nie są do końca zadowoleni z tego, w jakich celach przyszło im wykorzystywać swoje talenty.
Do tych ostatni zalicza się Eddie Marshall, absolwent wydziału reżyserii nowojorskiej szkoły filmowej. Od małego marzył o robieniu oryginalnych filmów wzorem Quentina Tarantino, jednak zamiast tego, staje za kamerą na planie jakieś durnej reklamy męskiej odzieży. To zdecydowanie nie jest szczyt marzeń ambitnego reżysera, ale znalazł się w takiej sytuacji, że nie może wybrzydzać. Jeżeli nie zapłaci tysiąca dolarów właścicielowi wynajmowanego loftu, znajdzie się na bruku. Ta wizja przeraziła go do tego stopnia, że odpowiedział na zamieszczone przez dyrektora kreatywnego firmy Blacky Lars ogłoszenie. Pięć tysięcy dolarów za zrobienie reklamówki to jawna kpina, ale zdesperowany człowiek nie wybrzydza. Fakt, że występujący w niej muzycy zarobią kilka razy tyle frustrował, ale tylko na początku, bo to w końcu duże ryby, on, póki co, jest tylko maleńką płotką w bezkresnym oceanie, musi znać swoje miejsce...
Ostatni raz zaciągnął się trzymanym między palcami papierosem i wrócił do dusznego pomieszczenia, gdzie wszystko było już gotowe do nakręcenia kolejne sceny.
Ubrane w czerwone sukienki modelki siedziały na solidnym rusztowaniu, a dźwiękowiec czekał na znak do uruchomienia podkładu.
Eddie zajął miejsce za kamerą i na plan wkroczyli trzej mężczyźni w
eleganckich garniturach. Zajęli przeznaczone dla siebie pozycje,
zapadła głucha cisza. Zaraz po niej rozbrzmiał klaps, z głośników
popłynęła zupełnie nowa wersja Uptown Girl...
Jared zaczął śpiewać równo z podkładem, który nagrali tydzień temu w swoim domowym studio i robił to, co miał zapisane w scenariuszu - przechadzał się po rusztowaniu, bujał się na nim i lawirował pomiędzy trzema pięknymi paniami. Shannon siedział na szczycie niezbyt wysokiej konstrukcji i uderzał w nieduże bongo, a Tomo szarpał struny należącego do rekwizytora ukulele. Zdaniem reżysera gitara normalnych rozmiarów zaburzyłaby kompozycję, Leto w pełni się z tym zgadzał. W końcu miał odpowiednie wykształcenie. Czasami nawet żałował, że nie poszedł w tę stronę, że nie zaczął reżyserować swoich własnych filmów. Granie przed kamerą, owszem, jest satysfakcjonujące, ale bycie po drugiej stronie, tworzenie wszystkiego według swojej własnej wizji, bycie najważniejszą osobą na planie zadowalało jednak znacznie bardziej. Wie, bo przecież ma na koncie kilka teledysków swojego zespołu, no i dokument. Tak, po wydaniu Artifact planował jakiś większy projekt, ale to za bardzo kolidowałoby z działalnością 30 Seconds to Mars. Będąc reżyserem, nie mógłby sobie pozwolić na aktywne muzykowanie, więc zrezygnował z tego pomysłu, bo mimo wszystko muzykę kocha bardziej niż kino. Nawet jeśli się do tego publicznie nie przyznaje.
- Cięcie! - padło z ust młodego reżysera, który na oko Jareda wcale nie był zadowolony z tego, że reżyseruje zwykłą reklamę. No cóż, wcale mu się nie dziwił, tworzenie reklamówek nawet jemu nie sprawiało jakieś wybitnej przyjemności. Więc czemu teraz w jednej występuje? Lars to jego dobry przyjaciel, a przyjaciołom się nie odmawia... - Teraz niech każdy z was stanie na co drugim szczeblu. Jared na samej górze, Tomo po środku, a Shannon na dole. To znaczy nie na samej górze, na przedostatnim poziomie. Na samej górze usiądą dziewczyny i będą rytmicznie machać nogami.
- Nie ma sprawy. - Młodszy z braci Leto uśmiechnął się nieznacznie i wspiął na górę, modelki zrobiły to samo. Shann, podgwizdując pod nosem, zeskoczył na najniższy ze szczebli, a wyraźnie znudzony Tomo ustawił się między nimi.
Miličević, podobnie jak Jay, nie jest zadowolony z występu w reklamie, ale w odróżnieniu od przyjaciela, nie potrafi tego zamaskować. Jego niechęć można wyczuć na kilometr. Zdecydowanie wolałby być teraz gdzieś indziej, nie rozumie tego, dlaczego on, gitarzysta, musi się prężyć przed kamerą. Bo Jared nie potrafi odmawiać? Żałosne. Poza tym frustrowało go to, że tyle godzin poświęconych w studiu na świeżą aranżację hitu Billy'ego Joela tak naprawdę pójdzie na marne, bo tak na dobrą sprawę w reklamie wykorzystany zostanie co najwyżej trzydziestosekudnowy fragment nagrania. Od razu mówił, żeby nagrać tylko refren, ale nie, ten profesjonalista od siedmiu boleści musiał mieć cały utwór.
Tak, czasami nienawidził Jareda Leto do granic możliwości, jak chyba każdy, kto poznał jego profesjonalną stronę. Zero litości, zero skrupułów, istny tyran. Gdyby wiedział, jak ciężko czasami się z nim pracuje, zastanowiłby się dwa razy, zanim podjął decyzję o wskoczeniu na miejsce Solona.
- Tomo, troszkę więcej entuzjazmu, nie jesteś na pogrzebie - zwrócił się do gitarzysty reżyser.
- Ale tak się właśnie czuję w tym garniturze. - Wzdrygnął się nieznacznie, patrząc na czarny zestaw z bawełny. Nigdy nie lubił gajerków, szczególnie w tym kolorze, kojarzyły mu się z paskudnymi czasami, kiedy to musiał występować na akademiach muzycznych ze znienawidzonymi wówczas skrzypcami. Dokładnie pamiętał, jak rodzice wysłali go na lekcje wbrew jego woli, ale dziś jest im w sumie za to wdzięczny, bo dzięki temu rozwinął się jako gitarzysta, no i wraz z upływem lat, pokochał te nieszczęsne skrzypce i mógł urozmaicać nimi brzmienie utworów swojego zespołu. Oczywiście tylko wtedy, gdy pomysł wykorzystania tego instrumentu wychodził od Jareda, w innym wypadku nawet tego nie proponował, bo wokalista nie cierpiał, kiedy ktoś ingerował w jego koncepcje. Wizja lidera rzecz święta, ale przynajmniej dobry z niego przyjaciel. A wady, no cóż, każdy jakieś ma...
Krzątająca się po przyczepie szatynka ziewnęła przeciągle i schyliła się po leżącą w czarnym futerale gitarę. Zabrała ją z dwóch względów - po pierwsze, żeby nie nudzić się, kiedy jej brat będzie w pracy, a po drugie, liczyła na jakiś mały zarobek, w końcu Los Angeles to miasto pełne ludzi, szczególnie latem, więc uliczny grajek może się tu naprawdę nieźle obłowić. W Nowym Jorku tak właśnie zarabia razem ze swoimi znajomymi. Siadają gdzieś przy jakieś ruchliwej ulicy albo na stacji metra i zapewniają przechodniom miłą rozrywkę. Czesne jakoś trzeba spłacić, a gdy umie się dobrze grać i śpiewać, to grzechem by było tego nie wykorzystać w celach zarobkowych. Poza tym to jest przede wszystkim świetna zabawa i wprawki przed przyszłym zawodem.
Nie, Jessica Marshall nie ma ambicji zostać wielką, sławną na całym świecie gwiazdą pop, od lat marzy jej się Broadway. Całe swoje nastoletnie życie poświęciła lekcjom śpiewu, gry na pianinie i baletu, choć te ostatnie lubiła najmniej. Musiała jednak dobrze się ruszać, jeśli chciała w przyszłości występować w musicalach. Do tego dochodziły kursy aktorstwa i zajęcia recytatorskie.
To była naprawdę ciężka praca, czasami miała wrażenie, że za ciężka, kilka razy chciała się nawet poddać, zrezygnować z tego wszystkiego i zacząć żyć jak normalna osoba w jej wieku, ale wytrwała. Wytrwała i była z siebie niezwykle dumna, kiedy to po raz pierwszy przekroczyła próg AMDA* jako jedna ze studentek. Jak do tej pory, był to najpiękniejszy dzień w jej życiu. Owszem, miała tremę, jak chyba każdy, kto zaczyna nowy etap, ale ekscytacja i radość znacznie ją przewyższały, w końcu była o jeden krok bliżej do spełnienia swojego największego marzenia...
Odkaszlnęła, wzięła głęboki oddech, rozruszała palce, jak to miała w zwyczaju, usiadła na wielkiej poduszce imitującej fotel i ułożyła na gryfie akord A-moll rozpoczynający jedną z jej absolutnie ulubionych piosenek.
- My my, hey hey, Rock and roll is here to stay. It's better to burn out than to fade away...
Idąc w stronę garderoby swojego zespołu po zakończeniu pracy na planie, Jared usłyszał znajome dźwięki. Zmarszczył brwi i wytężył słuch. Ktoś postanowił odświeżyć jeden z najpiękniejszych kawałków Neila Younga. Kobieta. Słyszał wyraźnie ciepły, całkiem interesujący głos. Dobiegał z przyczepy reżysera. Z początku nieco się wahał, ale w końcu zdecydował się podejść bliżej. Białe drzwi były otwarte niemal na oścież, niepewnie wszedł na niewysokie stopnie i zajrzał do środka, gdzie dostrzegł młodą osóbkę z gitarą akustyczną w rękach. Poszarpane jeansy, koszulka z logiem Alice in Chains i niedbała fryzura wskazywały, że jest miłośniczką szeroko pojętej muzyki gitarowej. Jak to człowiek z dobrym uchem, słyszał dokładnie imponujący warsztat.
***
Jared zaczął śpiewać równo z podkładem, który nagrali tydzień temu w swoim domowym studio i robił to, co miał zapisane w scenariuszu - przechadzał się po rusztowaniu, bujał się na nim i lawirował pomiędzy trzema pięknymi paniami. Shannon siedział na szczycie niezbyt wysokiej konstrukcji i uderzał w nieduże bongo, a Tomo szarpał struny należącego do rekwizytora ukulele. Zdaniem reżysera gitara normalnych rozmiarów zaburzyłaby kompozycję, Leto w pełni się z tym zgadzał. W końcu miał odpowiednie wykształcenie. Czasami nawet żałował, że nie poszedł w tę stronę, że nie zaczął reżyserować swoich własnych filmów. Granie przed kamerą, owszem, jest satysfakcjonujące, ale bycie po drugiej stronie, tworzenie wszystkiego według swojej własnej wizji, bycie najważniejszą osobą na planie zadowalało jednak znacznie bardziej. Wie, bo przecież ma na koncie kilka teledysków swojego zespołu, no i dokument. Tak, po wydaniu Artifact planował jakiś większy projekt, ale to za bardzo kolidowałoby z działalnością 30 Seconds to Mars. Będąc reżyserem, nie mógłby sobie pozwolić na aktywne muzykowanie, więc zrezygnował z tego pomysłu, bo mimo wszystko muzykę kocha bardziej niż kino. Nawet jeśli się do tego publicznie nie przyznaje.
- Cięcie! - padło z ust młodego reżysera, który na oko Jareda wcale nie był zadowolony z tego, że reżyseruje zwykłą reklamę. No cóż, wcale mu się nie dziwił, tworzenie reklamówek nawet jemu nie sprawiało jakieś wybitnej przyjemności. Więc czemu teraz w jednej występuje? Lars to jego dobry przyjaciel, a przyjaciołom się nie odmawia... - Teraz niech każdy z was stanie na co drugim szczeblu. Jared na samej górze, Tomo po środku, a Shannon na dole. To znaczy nie na samej górze, na przedostatnim poziomie. Na samej górze usiądą dziewczyny i będą rytmicznie machać nogami.
- Nie ma sprawy. - Młodszy z braci Leto uśmiechnął się nieznacznie i wspiął na górę, modelki zrobiły to samo. Shann, podgwizdując pod nosem, zeskoczył na najniższy ze szczebli, a wyraźnie znudzony Tomo ustawił się między nimi.
Miličević, podobnie jak Jay, nie jest zadowolony z występu w reklamie, ale w odróżnieniu od przyjaciela, nie potrafi tego zamaskować. Jego niechęć można wyczuć na kilometr. Zdecydowanie wolałby być teraz gdzieś indziej, nie rozumie tego, dlaczego on, gitarzysta, musi się prężyć przed kamerą. Bo Jared nie potrafi odmawiać? Żałosne. Poza tym frustrowało go to, że tyle godzin poświęconych w studiu na świeżą aranżację hitu Billy'ego Joela tak naprawdę pójdzie na marne, bo tak na dobrą sprawę w reklamie wykorzystany zostanie co najwyżej trzydziestosekudnowy fragment nagrania. Od razu mówił, żeby nagrać tylko refren, ale nie, ten profesjonalista od siedmiu boleści musiał mieć cały utwór.
Tak, czasami nienawidził Jareda Leto do granic możliwości, jak chyba każdy, kto poznał jego profesjonalną stronę. Zero litości, zero skrupułów, istny tyran. Gdyby wiedział, jak ciężko czasami się z nim pracuje, zastanowiłby się dwa razy, zanim podjął decyzję o wskoczeniu na miejsce Solona.
- Tomo, troszkę więcej entuzjazmu, nie jesteś na pogrzebie - zwrócił się do gitarzysty reżyser.
- Ale tak się właśnie czuję w tym garniturze. - Wzdrygnął się nieznacznie, patrząc na czarny zestaw z bawełny. Nigdy nie lubił gajerków, szczególnie w tym kolorze, kojarzyły mu się z paskudnymi czasami, kiedy to musiał występować na akademiach muzycznych ze znienawidzonymi wówczas skrzypcami. Dokładnie pamiętał, jak rodzice wysłali go na lekcje wbrew jego woli, ale dziś jest im w sumie za to wdzięczny, bo dzięki temu rozwinął się jako gitarzysta, no i wraz z upływem lat, pokochał te nieszczęsne skrzypce i mógł urozmaicać nimi brzmienie utworów swojego zespołu. Oczywiście tylko wtedy, gdy pomysł wykorzystania tego instrumentu wychodził od Jareda, w innym wypadku nawet tego nie proponował, bo wokalista nie cierpiał, kiedy ktoś ingerował w jego koncepcje. Wizja lidera rzecz święta, ale przynajmniej dobry z niego przyjaciel. A wady, no cóż, każdy jakieś ma...
***
Krzątająca się po przyczepie szatynka ziewnęła przeciągle i schyliła się po leżącą w czarnym futerale gitarę. Zabrała ją z dwóch względów - po pierwsze, żeby nie nudzić się, kiedy jej brat będzie w pracy, a po drugie, liczyła na jakiś mały zarobek, w końcu Los Angeles to miasto pełne ludzi, szczególnie latem, więc uliczny grajek może się tu naprawdę nieźle obłowić. W Nowym Jorku tak właśnie zarabia razem ze swoimi znajomymi. Siadają gdzieś przy jakieś ruchliwej ulicy albo na stacji metra i zapewniają przechodniom miłą rozrywkę. Czesne jakoś trzeba spłacić, a gdy umie się dobrze grać i śpiewać, to grzechem by było tego nie wykorzystać w celach zarobkowych. Poza tym to jest przede wszystkim świetna zabawa i wprawki przed przyszłym zawodem.
Nie, Jessica Marshall nie ma ambicji zostać wielką, sławną na całym świecie gwiazdą pop, od lat marzy jej się Broadway. Całe swoje nastoletnie życie poświęciła lekcjom śpiewu, gry na pianinie i baletu, choć te ostatnie lubiła najmniej. Musiała jednak dobrze się ruszać, jeśli chciała w przyszłości występować w musicalach. Do tego dochodziły kursy aktorstwa i zajęcia recytatorskie.
To była naprawdę ciężka praca, czasami miała wrażenie, że za ciężka, kilka razy chciała się nawet poddać, zrezygnować z tego wszystkiego i zacząć żyć jak normalna osoba w jej wieku, ale wytrwała. Wytrwała i była z siebie niezwykle dumna, kiedy to po raz pierwszy przekroczyła próg AMDA* jako jedna ze studentek. Jak do tej pory, był to najpiękniejszy dzień w jej życiu. Owszem, miała tremę, jak chyba każdy, kto zaczyna nowy etap, ale ekscytacja i radość znacznie ją przewyższały, w końcu była o jeden krok bliżej do spełnienia swojego największego marzenia...
Odkaszlnęła, wzięła głęboki oddech, rozruszała palce, jak to miała w zwyczaju, usiadła na wielkiej poduszce imitującej fotel i ułożyła na gryfie akord A-moll rozpoczynający jedną z jej absolutnie ulubionych piosenek.
- My my, hey hey, Rock and roll is here to stay. It's better to burn out than to fade away...
***
Idąc w stronę garderoby swojego zespołu po zakończeniu pracy na planie, Jared usłyszał znajome dźwięki. Zmarszczył brwi i wytężył słuch. Ktoś postanowił odświeżyć jeden z najpiękniejszych kawałków Neila Younga. Kobieta. Słyszał wyraźnie ciepły, całkiem interesujący głos. Dobiegał z przyczepy reżysera. Z początku nieco się wahał, ale w końcu zdecydował się podejść bliżej. Białe drzwi były otwarte niemal na oścież, niepewnie wszedł na niewysokie stopnie i zajrzał do środka, gdzie dostrzegł młodą osóbkę z gitarą akustyczną w rękach. Poszarpane jeansy, koszulka z logiem Alice in Chains i niedbała fryzura wskazywały, że jest miłośniczką szeroko pojętej muzyki gitarowej. Jak to człowiek z dobrym uchem, słyszał dokładnie imponujący warsztat.
To z pewnością nie jest amatorka. Może wokalistka jakiejś nieznanej mi grupy? przebiegło
mu przez myśl. Wtedy też zapadła głucha cisza. Dziewczyna przerwała
swój występ, odłożyła gitarę na podłogę, zerwała się z miejsca jak
oparzona i... głośno pisnęła:
- Jared Leto!
- Tak, to ja - odpowiedział nieco zaskoczony taką reakcją. Co prawda młode kobiety bardzo często tak właśnie reagują na jego widok, ale w tym momencie nie był na to przygotowany.
- O mój Boże, nie wierzę! Eddie mówił, że będzie pracował z jakimś znanym zespołem, ale nie mówił mi, że z twoim! O mój Boże! - Dziewczyna zaczęła wachlować się rękami i wypuszczać szybko powietrze przez usta. - Jestem twoją... waszą największą fanką! Oddychaj, oddychaj, oddychaj... Mogę cię przytulić?
- Chyba... - wydukał wciąż zdezorientowany muzyk. Jess szybkim ruchem zbliżyła się do niego i mocno objęła ramionami. Uścisk trwał kilkanaście sekund, po których panna Marshall odsunęła się od swojego idola i przyjrzała się jego nieco dziwacznej minie. Oszołomienie i lekkie przerażanie w jednym. Uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła głową. Kolejny, który dał się jej wkręcić.
- Przestraszyłeś się? - zapytała już zupełnie innym tonem, a Leto niepewnie przytaknął. - To był tylko taki żart.
- Żart?
- Jared Leto!
- Tak, to ja - odpowiedział nieco zaskoczony taką reakcją. Co prawda młode kobiety bardzo często tak właśnie reagują na jego widok, ale w tym momencie nie był na to przygotowany.
- O mój Boże, nie wierzę! Eddie mówił, że będzie pracował z jakimś znanym zespołem, ale nie mówił mi, że z twoim! O mój Boże! - Dziewczyna zaczęła wachlować się rękami i wypuszczać szybko powietrze przez usta. - Jestem twoją... waszą największą fanką! Oddychaj, oddychaj, oddychaj... Mogę cię przytulić?
- Chyba... - wydukał wciąż zdezorientowany muzyk. Jess szybkim ruchem zbliżyła się do niego i mocno objęła ramionami. Uścisk trwał kilkanaście sekund, po których panna Marshall odsunęła się od swojego idola i przyjrzała się jego nieco dziwacznej minie. Oszołomienie i lekkie przerażanie w jednym. Uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła głową. Kolejny, który dał się jej wkręcić.
- Przestraszyłeś się? - zapytała już zupełnie innym tonem, a Leto niepewnie przytaknął. - To był tylko taki żart.
- Żart?
- Kawał, dowcip... Każda okazja jest dobra, żeby podszlifować swój
warsztat aktorski, prawda? - Szatynka poprawiła wygniecioną koszulkę,
wyprostowała plecy i wyciągnęła dłoń w stronę Jaya.
- Jessica Marshall.
- Jared Leto, ale to już wiesz - wydukał jeszcze bardziej zdezorientowany niż na początku. Dziewczyna, która jeszcze przed chwilą zachowywała się jak niezrównoważona fanatyczka, teraz stoi przed nim w eleganckiej pozie z niezwykle przytomnym wyrazem twarzy.
- Przepraszam za to, nie mogłam się powstrzymać. Kiedyś wycięłam taki numer jednemu ze znajomych Edda, który jest początkującym aktorem. To takie śmieszne oglądać reakcje ludzi na pokręconą groupie.
- Muszę przyznać, że byłaś bardzo przekonywująca - odpowiedział zgodnie z prawdą Leto i już nieco bardziej wyluzowany wszedł wgłąb pomieszczenia.
- Bardzo mnie cieszy taka opinia.
- Jesteś aktorką?
- Tak jakby.
Jared spojrzał na Jess pytającym wzrokiem.
- Mam ambicję zostać aktorką musicalową.
- A nie komediową? Świetnie byś się sprawdziła.
- Jedno nie wyklucza drugiego. - Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie i usiadła z powrotem na wcześniej zajmowanym miejscu.
- A tak w ogóle, to robisz coś w stronę spełnienia tych swoich ambicji?
- Tak. Po wakacjach zaczynam drugi rok w AMDA.
- W AMDA? - Jared uniósł brwi w lekkim zaskoczeniu. No cóż, Jessica nie wygląda na studentkę prestiżowej uczelni artystycznej, bardziej przypomina niezależną, alternatywną indywidualność, przynajmniej wizualnie.
- Zdziwiony? Nie ty jeden. Przez Glee wszyscy myślą, że przeciętny student takiej uczelni wygląda i zachowuje się jak Rachel Berry.
- Telewizja to zło - rzucił teatralnym tonem i posłał swojej rozmówczyni uprzejmy uśmiech.
- Dlatego wolę Broadway od Hollywood.
- W takim razie, co robisz w Hollywood? - Leto uniósł brwi i zaczął świdrować wzrokiem pannę Marshall.
- Jessica Marshall.
- Jared Leto, ale to już wiesz - wydukał jeszcze bardziej zdezorientowany niż na początku. Dziewczyna, która jeszcze przed chwilą zachowywała się jak niezrównoważona fanatyczka, teraz stoi przed nim w eleganckiej pozie z niezwykle przytomnym wyrazem twarzy.
- Przepraszam za to, nie mogłam się powstrzymać. Kiedyś wycięłam taki numer jednemu ze znajomych Edda, który jest początkującym aktorem. To takie śmieszne oglądać reakcje ludzi na pokręconą groupie.
- Muszę przyznać, że byłaś bardzo przekonywująca - odpowiedział zgodnie z prawdą Leto i już nieco bardziej wyluzowany wszedł wgłąb pomieszczenia.
- Bardzo mnie cieszy taka opinia.
- Jesteś aktorką?
- Tak jakby.
Jared spojrzał na Jess pytającym wzrokiem.
- Mam ambicję zostać aktorką musicalową.
- A nie komediową? Świetnie byś się sprawdziła.
- Jedno nie wyklucza drugiego. - Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie i usiadła z powrotem na wcześniej zajmowanym miejscu.
- A tak w ogóle, to robisz coś w stronę spełnienia tych swoich ambicji?
- Tak. Po wakacjach zaczynam drugi rok w AMDA.
- W AMDA? - Jared uniósł brwi w lekkim zaskoczeniu. No cóż, Jessica nie wygląda na studentkę prestiżowej uczelni artystycznej, bardziej przypomina niezależną, alternatywną indywidualność, przynajmniej wizualnie.
- Zdziwiony? Nie ty jeden. Przez Glee wszyscy myślą, że przeciętny student takiej uczelni wygląda i zachowuje się jak Rachel Berry.
- Telewizja to zło - rzucił teatralnym tonem i posłał swojej rozmówczyni uprzejmy uśmiech.
- Dlatego wolę Broadway od Hollywood.
- W takim razie, co robisz w Hollywood? - Leto uniósł brwi i zaczął świdrować wzrokiem pannę Marshall.
Nie jest klasyczną pięknością, ale zdecydowanie coś w sobie ma.
Nie jest nijaka, co z pewnością pomoże jej w przyszłej karierze.
- Przyjechałam na wakacje do brata.
- Eddie to twój brat?
- No przecież, że nie mąż. - Zaśmiała się perliście, ukazując rządek równych zębów. Całe szczęście rodzice nie pożałowali jej w dzieciństwie pieniędzy na ortodontę.
- No wiesz, różnie bywa. - Muzyk odwzajemnił uśmiech. - Tak w ogóle to też wolę Nowy Jork od Los Angeles.
- Więc czemu się tam nie przeprowadzisz?
- Nie wiem. Chyba dlatego, że ci, którzy mieszkają w Los Angeles, bardziej liczą się w biznesie. Wiesz, to tu kręci się cały amerykański przemysł filmowy, łatwiej tu o pracę i w ogóle.
- Ale nie ma tu twórczej atmosfery. Czuje się tu sławę i pieniądze, ale nie sztukę.
- Trudno się nie zgodzić. - Jared zacisnął leciutko wargi i podrapał się po policzku. Wielokrotnie myślał o przeprowadzce do Nowego Jorku, ale mieszkanie w Mieście Aniołów opłacało się o wiele bardziej. Chcąc nie chcąc, stał się artystą komercyjnym i musiał się z tym liczyć. Choć gdyby miał teraz wybór, gdyby mógł zacząć od początku, wybrałby Broadway. Tak, granie na scenie jest jedynym niespełnionym marzeniem Jareda Leto, o którym myślał tak rzadko, że uznał je za martwe.
- No, ale kto, co lubi. Eddie studiował w Nowym Jorku, a wybrał Los Angeles i zamiast ambitnym kinem, zajmuje się głupimi reklamówkami, bez urazy oczywiście.
- Robię to po znajomości - odpowiedział z przyjaznym uśmiechem. - Przyjacielska przysługa.
- Rozumiem. - Jessica uniosła nieznacznie kąciki ust, w pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Jared mimowolnie zaczął rozmyślać o tym, jak mogłoby teraz wyglądać jego życie, gdyby tych kilkanaście lat temu zamiast Los Angeles, wybrał Nowy Jork. Te myśli były silniejsze od niego i sprawiły, że zaczął odczuwać żal i... zazdrość. Zazdrościł tej młodej dziewczynie, że to wszystko jest dopiero przed nią i że może zdobyć to, czego jemu nie udało się osiągnąć. Owszem, jest dumny ze swojego zespołu, ze swojej kariery filmowej, ale mimo wszystko czuje, że gdyby wykonywał swoją profesję nieco inaczej, byłby o wiele bardziej usatysfakcjonowany. Grając na Broadwayu, łączyłby ze sobą swoje obie pasje - aktorstwo i muzykę - i jednocześnie uniknąłby nieprzyjemnych skutków ubocznych sławy - tłumu paparazzi, złośliwych, wyssanych z palca plotek i momentami zbyt nachalnych fanatyków. Gwiazdy musicali mogą być spełnione i docenione, jednocześnie nie będąc na świeczniku, gdzie każdy może je obrzucić błotem i opluć...
- Chcesz poznać chłopaków? - rzucił, wyrywając się z głębokiego zamyślenia. W porę zdał sobie sprawę z tego, że to niekulturalne zagłębiać się w swoich myślach w towarzystwie, szczególnie w damskim.
- Chętnie, jak wspomniałam na początku, lubię wasz zespół. Nie jestem oczywiście tak obsesyjną fanką, na jaką zapozowałam, ale doceniam waszą wczesną twórczość.
Jared mimowolnie zagryzł wargi, szykował się na atak. Za każdym razem, gdy ktoś mówił, że ceni sobie ich wczesną twórczość, padały różne zarzuty pod adresem ich ostatniego albumu i kierunku, w jakim poszli. Na początku reagował na to agresją, bo nie uważał, by było coś złego w zmianie brzmienia i publiczności, każdy przecież potrzebował odmiany, ale z czasem i on sam zatęsknił za starymi czasami, więc po prostu uginał kark i przełykał tę pigułkę goryczy, w głębi serca żałując, że zawiódł ludzi, którzy pokładali w nim nadzieje. I tym razem zamierzał tak zareagować, ale Jess nic nie powiedziała. Wstała po prostu z miejsca i ruszyła w stronę wyjścia. Zrobił to samo i oboje udali się do przyczepy należącej do 30 Seconds to Mars, która była znacznie przestronniejsza niż ta przydzielona reżyserowi.
- Przyjechałam na wakacje do brata.
- Eddie to twój brat?
- No przecież, że nie mąż. - Zaśmiała się perliście, ukazując rządek równych zębów. Całe szczęście rodzice nie pożałowali jej w dzieciństwie pieniędzy na ortodontę.
- No wiesz, różnie bywa. - Muzyk odwzajemnił uśmiech. - Tak w ogóle to też wolę Nowy Jork od Los Angeles.
- Więc czemu się tam nie przeprowadzisz?
- Nie wiem. Chyba dlatego, że ci, którzy mieszkają w Los Angeles, bardziej liczą się w biznesie. Wiesz, to tu kręci się cały amerykański przemysł filmowy, łatwiej tu o pracę i w ogóle.
- Ale nie ma tu twórczej atmosfery. Czuje się tu sławę i pieniądze, ale nie sztukę.
- Trudno się nie zgodzić. - Jared zacisnął leciutko wargi i podrapał się po policzku. Wielokrotnie myślał o przeprowadzce do Nowego Jorku, ale mieszkanie w Mieście Aniołów opłacało się o wiele bardziej. Chcąc nie chcąc, stał się artystą komercyjnym i musiał się z tym liczyć. Choć gdyby miał teraz wybór, gdyby mógł zacząć od początku, wybrałby Broadway. Tak, granie na scenie jest jedynym niespełnionym marzeniem Jareda Leto, o którym myślał tak rzadko, że uznał je za martwe.
- No, ale kto, co lubi. Eddie studiował w Nowym Jorku, a wybrał Los Angeles i zamiast ambitnym kinem, zajmuje się głupimi reklamówkami, bez urazy oczywiście.
- Robię to po znajomości - odpowiedział z przyjaznym uśmiechem. - Przyjacielska przysługa.
- Rozumiem. - Jessica uniosła nieznacznie kąciki ust, w pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Jared mimowolnie zaczął rozmyślać o tym, jak mogłoby teraz wyglądać jego życie, gdyby tych kilkanaście lat temu zamiast Los Angeles, wybrał Nowy Jork. Te myśli były silniejsze od niego i sprawiły, że zaczął odczuwać żal i... zazdrość. Zazdrościł tej młodej dziewczynie, że to wszystko jest dopiero przed nią i że może zdobyć to, czego jemu nie udało się osiągnąć. Owszem, jest dumny ze swojego zespołu, ze swojej kariery filmowej, ale mimo wszystko czuje, że gdyby wykonywał swoją profesję nieco inaczej, byłby o wiele bardziej usatysfakcjonowany. Grając na Broadwayu, łączyłby ze sobą swoje obie pasje - aktorstwo i muzykę - i jednocześnie uniknąłby nieprzyjemnych skutków ubocznych sławy - tłumu paparazzi, złośliwych, wyssanych z palca plotek i momentami zbyt nachalnych fanatyków. Gwiazdy musicali mogą być spełnione i docenione, jednocześnie nie będąc na świeczniku, gdzie każdy może je obrzucić błotem i opluć...
- Chcesz poznać chłopaków? - rzucił, wyrywając się z głębokiego zamyślenia. W porę zdał sobie sprawę z tego, że to niekulturalne zagłębiać się w swoich myślach w towarzystwie, szczególnie w damskim.
- Chętnie, jak wspomniałam na początku, lubię wasz zespół. Nie jestem oczywiście tak obsesyjną fanką, na jaką zapozowałam, ale doceniam waszą wczesną twórczość.
Jared mimowolnie zagryzł wargi, szykował się na atak. Za każdym razem, gdy ktoś mówił, że ceni sobie ich wczesną twórczość, padały różne zarzuty pod adresem ich ostatniego albumu i kierunku, w jakim poszli. Na początku reagował na to agresją, bo nie uważał, by było coś złego w zmianie brzmienia i publiczności, każdy przecież potrzebował odmiany, ale z czasem i on sam zatęsknił za starymi czasami, więc po prostu uginał kark i przełykał tę pigułkę goryczy, w głębi serca żałując, że zawiódł ludzi, którzy pokładali w nim nadzieje. I tym razem zamierzał tak zareagować, ale Jess nic nie powiedziała. Wstała po prostu z miejsca i ruszyła w stronę wyjścia. Zrobił to samo i oboje udali się do przyczepy należącej do 30 Seconds to Mars, która była znacznie przestronniejsza niż ta przydzielona reżyserowi.
Zwykle nie zaprasza fanek za kulisy, ale Jessica nie jest zwykłą
fanką, jest siostrą ich tymczasowego szefa, z którą całkiem dobrze mu
się rozmawia.
- Witaj w naszych skromnych progach - oznajmił z uprzejmym uśmiechem Jared i wpuścił nową znajomą do środka. Postawiła dwa kroki i od razu wpadła na idącego zna przeciwka Tomo.
- Przepraszam, nie zauważyłem cię.
- Nie szkodzi. - Uśmiechnęła się łagodnie, podobnie jak gitarzysta.
- To jest Jessica Marshall, siostra reżysera - przedstawił ją przyjacielowi Jay.
- Tomo Miličević. Bardzo mi miło, ale muszę lecieć, wam radzę to samo.
Młodszy Leto zmarszczył brwi w pytającym spojrzeniu.
- Shannon znowu sprowadził sobie panienki.
Dlaczego mnie to nie dziwi? pomyślał Jared i pokręcił głową. Tomo poklepał go po ramieniu, uśmiechnął się po raz kolejny do Jess i opuścił przyczepę.
- Witaj w naszych skromnych progach - oznajmił z uprzejmym uśmiechem Jared i wpuścił nową znajomą do środka. Postawiła dwa kroki i od razu wpadła na idącego zna przeciwka Tomo.
- Przepraszam, nie zauważyłem cię.
- Nie szkodzi. - Uśmiechnęła się łagodnie, podobnie jak gitarzysta.
- To jest Jessica Marshall, siostra reżysera - przedstawił ją przyjacielowi Jay.
- Tomo Miličević. Bardzo mi miło, ale muszę lecieć, wam radzę to samo.
Młodszy Leto zmarszczył brwi w pytającym spojrzeniu.
- Shannon znowu sprowadził sobie panienki.
Dlaczego mnie to nie dziwi? pomyślał Jared i pokręcił głową. Tomo poklepał go po ramieniu, uśmiechnął się po raz kolejny do Jess i opuścił przyczepę.
Panna Marshalla zrobiła niepewny krok i jej oczom ukazało się spore
łóżko, na którym perkusista 30 Seconds to Mars leżał w towarzystwie
trzech młodych dziewczyn, całując je wszystkie na zmianę.
- Widzę, braciszku, że też sobie kogoś przygruchałeś. Spoko, na łóżku jest jeszcze sporo miejsca, nie krępujcie się.
Jessica wykrzywiła twarz w obrzydzeniu i wzdrygnęła się nieznacznie.
- Słuchaj, Jared, jeśli zaprosiłeś mnie tu po to, by uprawiać ze mną seks, to wybacz, ale ja nie z takich - zwróciła się do wokalisty pewnym tonem.
- Nie, naprawdę nie to miałem na celu.
- No już nie czarujcie, kochajcie się, kochani, kochajcie. - Shannon uśmiechnął się szeroko i przyssał się do szyi jednej z modelek, które występują razem z nimi w reklamie. Dwie pozostałe zaczęły go obłapiać ze wszystkich stron.
- Jesteście obrzydliwi, wszyscy czworo, a wy trzy najbardziej - odezwała się niespodziewanie Jess. - Ile go znacie? Kilka godzin? Nie rozumiem, jak można się aż tak bardzo nie szanować. Współczuję waszym rodzicom, naprawdę. Pewnie im wstyd, że wychowali takie ździry.
Wszystkie blondynki, jak jeden mąż, wlepiły zdezorientowane spojrzenia w szatynkę.
- Chcecie dać się poniżyć jakiemuś zboczeńcowi tylko dlatego, że jest sławny? Będziecie zadowalać go i siebie nawzajem, nie czując żadnych uczuć wyższych. Wiecie, jakie to jest okropnie prymitywne i obleśne? Ja na waszym miejscu nie mogłabym już sobie potem spojrzeć w twarz, ale to wasze ciała i wasz wybór. Wy modelki macie pretensje o to, że świat postrzega was jako głupie i porównuje do prostytutek, ale jakim prawem, skoro naprawdę nimi jesteście? Nie oczekujcie, że inni będą was szanować, skoro wy same nie szanujecie siebie.
Shannon otworzył szeroko oczy i spojrzał na towarzyszkę swojego brata jak na wariatkę. Skąd on ją, do cholery, wytrzasnął, z klasztoru?! cisnęło mu się na usta i już zamierzał się odezwać, gdy jego partnerki niespodziewanie wstały z materaca.
- Co wy robicie? - zapytał zdezorientowany.
- Ona ma rację, Shannon - odezwała się najstarsza z nich, dwudziestoletnia Megan. - To jest naprawdę obrzydliwe.
- Obrzydliwe? Pojebało was?! - wrzasnął, zrywając się z miejsca. - Będziecie słuchać jakieś pieprzonej cnotki, która nigdy w życiu nie widziała kutasa na oczy i wam zazdrości?!
- Rozwiązłość nie jest cechą wywołującą zazdrość - wtrąciła się ponownie Jessica.
- Z tobą, kurwa, nie rozmawiam.
- Ale mówisz o mnie.
- Przepraszamy, ale naprawdę nie możemy - dodała Caroline, robiąc zawstydzoną minę. Przed przyjazdem do Los Angeles była wzorową córką, której rodzice przez lata wpajali szacunek do swojego ciała. Oddanie się teraz tej obrzydliwej orgii byłoby jednoznaczne z wbiciem noża prosto w ich kochające serca.
- Pierdolone kurwy - wycedził przez zęby starszy Leto, obejmując je wszystkie morderczym spojrzeniem. - Wypierdalać mi stąd i to już! Wszystkie! Ty też, szurnięta szajbusko! - zwrócił się bezpośrednio do Marshall.
- Widzę, braciszku, że też sobie kogoś przygruchałeś. Spoko, na łóżku jest jeszcze sporo miejsca, nie krępujcie się.
Jessica wykrzywiła twarz w obrzydzeniu i wzdrygnęła się nieznacznie.
- Słuchaj, Jared, jeśli zaprosiłeś mnie tu po to, by uprawiać ze mną seks, to wybacz, ale ja nie z takich - zwróciła się do wokalisty pewnym tonem.
- Nie, naprawdę nie to miałem na celu.
- No już nie czarujcie, kochajcie się, kochani, kochajcie. - Shannon uśmiechnął się szeroko i przyssał się do szyi jednej z modelek, które występują razem z nimi w reklamie. Dwie pozostałe zaczęły go obłapiać ze wszystkich stron.
- Jesteście obrzydliwi, wszyscy czworo, a wy trzy najbardziej - odezwała się niespodziewanie Jess. - Ile go znacie? Kilka godzin? Nie rozumiem, jak można się aż tak bardzo nie szanować. Współczuję waszym rodzicom, naprawdę. Pewnie im wstyd, że wychowali takie ździry.
Wszystkie blondynki, jak jeden mąż, wlepiły zdezorientowane spojrzenia w szatynkę.
- Chcecie dać się poniżyć jakiemuś zboczeńcowi tylko dlatego, że jest sławny? Będziecie zadowalać go i siebie nawzajem, nie czując żadnych uczuć wyższych. Wiecie, jakie to jest okropnie prymitywne i obleśne? Ja na waszym miejscu nie mogłabym już sobie potem spojrzeć w twarz, ale to wasze ciała i wasz wybór. Wy modelki macie pretensje o to, że świat postrzega was jako głupie i porównuje do prostytutek, ale jakim prawem, skoro naprawdę nimi jesteście? Nie oczekujcie, że inni będą was szanować, skoro wy same nie szanujecie siebie.
Shannon otworzył szeroko oczy i spojrzał na towarzyszkę swojego brata jak na wariatkę. Skąd on ją, do cholery, wytrzasnął, z klasztoru?! cisnęło mu się na usta i już zamierzał się odezwać, gdy jego partnerki niespodziewanie wstały z materaca.
- Co wy robicie? - zapytał zdezorientowany.
- Ona ma rację, Shannon - odezwała się najstarsza z nich, dwudziestoletnia Megan. - To jest naprawdę obrzydliwe.
- Obrzydliwe? Pojebało was?! - wrzasnął, zrywając się z miejsca. - Będziecie słuchać jakieś pieprzonej cnotki, która nigdy w życiu nie widziała kutasa na oczy i wam zazdrości?!
- Rozwiązłość nie jest cechą wywołującą zazdrość - wtrąciła się ponownie Jessica.
- Z tobą, kurwa, nie rozmawiam.
- Ale mówisz o mnie.
- Przepraszamy, ale naprawdę nie możemy - dodała Caroline, robiąc zawstydzoną minę. Przed przyjazdem do Los Angeles była wzorową córką, której rodzice przez lata wpajali szacunek do swojego ciała. Oddanie się teraz tej obrzydliwej orgii byłoby jednoznaczne z wbiciem noża prosto w ich kochające serca.
- Pierdolone kurwy - wycedził przez zęby starszy Leto, obejmując je wszystkie morderczym spojrzeniem. - Wypierdalać mi stąd i to już! Wszystkie! Ty też, szurnięta szajbusko! - zwrócił się bezpośrednio do Marshall.
Spojrzała na niego z politowaniem i opuściła przesiąknięte paskudną atmosferą pomieszczenie...
***
Między braćmi zapadła głucha cisza, którą przerywało jedynie tykanie znajdującego się na lewej dłoni starszego z nich zegarka. Jego właściciel patrzył tępo w okno, a Jared przesuwał drżącą dłoń po swoich włosach. Artystyczny nieład zamienił się rozwichrzony bałagan, każdy z farbowanych na ciemny brąz kosmyków sterczał w inną stronę. Tak, Jared Leto wciąż usilnie maskuje skutki uboczne upływającego czasu i nadmiernego stresu. Gdyby nie farba, byłby siwiutki jak Święty Mikołaj.
Westchnął głęboko, zagryzł wewnętrzną stronę dolnej wargi i wbił przepełnione bezradnością spojrzenie w Shannona.
- Znowu nie wziąłeś leków.
- Nie potrzebuję ich - padło w odpowiedzi i starszy Leto zmienił pozycję ze stojącej na siedzącą. Mięśnie wciąż drżały mu z nerwów, podobnie jak lekko spocone dłonie.
- Potrzebujesz.
- Od lat nie miałem żadnego ataku, jestem już zdrowy - obstawał przy swoim perkusista.
- A to przed chwilą, to niby co było?
- Wkurwiła mnie suka. - Shannon zacisnął lewą pięść i wbił ją w swoje udo, wyobrażając sobie, że to twarz tej niedorobionej cnotki.
- Shannon, to nie było zwykłe wkurwienie. Jeśli nie zaczniesz brać z powrotem tych pigułek, znowu trafisz do ośrodka, chcesz tego?
Nie chciał. Piętnaście lat temu zdiagnozowano u niego zaburzenie, które przejawiało się niekontrolowanymi napadami furii i agresji. Podczas tak zwanych ataków kompletnie zatracał zdolność logicznego myślenia, świadomość jakoby się w nim wyłączała, kierowały nim wtedy nienawiść i gniew. Skąd się w nim brały? Jego terapeuta twierdził, że przyczyna tkwi w dzieciństwie. Shannon nie mógł pogodzić się z odejściem ojca, z faktem, że go nie chciał. Zaczął go szczerze nienawidzić i pielęgnował w sobie to uczucie przez wiele, wiele lat. I ono rosło, rozwijało się w nim jak nasionko w żyznej glebie. A jako że je tłumił i nigdy nie pozwalał na to, by jego gniew się skanalizował, zamienił się w tykającą bombę. Bombę, która wybuchła w marcu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Podczas swoich urodzin wpadł w taką furię, że zdemolował całe mieszkanie i o mało nie zabił własnego brata i samego siebie. Do dziś nie wie, co było przyczyną tego nagłego ataku. Po prostu w pewnym momencie trwającego w najlepsze przyjęcia zaczął rzucać wszystkim, co wpadało mu w ręce, krzycząc przy tym obłąkańczo. Kiedy Jared próbował go uspokoić, złapał go za ramiona i cisnął nim o ścianę. Zabrakło dosłownie milimetra, by skroń młodszego Leto uderzyła z impetem o metalowy uchwyt. Sam Shannon chwilę później uderzył głową w okno, rozbijając szybę w drobny mak. Gdyby nie znajdujący się po drugiej stronie balkon, wyleciałby z ósmego piętra prosto na zatłoczoną ulicę.
- Nie trafię, spokojnie. Ty chyba też byś się wkurzył, gdyby jakaś moja znajoma wywinęła ci taki numer.
- Bagatelizujesz to Shannon i naprawdę mi się to nie podoba. Patrzyłem na twoje oczy, wyglądały tak samo, jak wtedy w twoje urodziny. - Głos Jareda zadrżał, wspomnienie tamtego dnia nie należało do najmilszych. To zdemolowane mieszkanie, zakrwawiony Shannon wynoszony przez sanitariuszy na noszach, a potem ten okropny ośrodek, gdzie niejednokrotnie pakowano go w kaftan bezpieczeństwa po tym, jak próbował rzucać się na pielęgniarzy. Psychiatra powiedział im, że coś w nim pękło, że mechanizm nie wytrzymał przeciążenia i pogrążył Shanna w stanie chwilowej niepoczytalności. Owa chwilowa niepoczytalność trwała tydzień. Potem starszy Leto został skierowany na terapię behawioralną i dostał odpowiednie leki, które miały zapobiec powtórce z rozrywki. I zapobiegły. W procesie leczenia pomógł też fakt, że kariera ich zespołu nabrała tempa i miał na czym skupić swoją energię. Shannon zaczął chodzić na różne zabiegi medycyny wschodniej mające oczyszczać ciało i umysł plus skrupulatnie oddawał się medytacji. To wszystko miało naprawdę zbawienny wpływ na starszego Leto, ale ostatnimi czasy Jay zaczął dostrzegać dziwne zmiany w jego zachowaniu. Huśtawki nastrojów, rozdrażnienie, częste szczękościski i niekontrolowane ruchy mięśni. Obawiał się najgorszego - Shannon przestał brać lekki. I miał rację. Jego starszy brat uznał, że jest już w pełni zdrowy, a nawrót choroby jest niemożliwy i odstawił przepisane przez psychiatrę pigułki. Oczywiście po namowie ze strony zrozpaczonej matki znów zaczął je łykać, ale niezbyt regularnie. Sam nie dostrzegał żadnych zmian w swoim zachowaniu z tego tytułu i uważał, że Jared najzwyczajniej w świecie histeryzuje, jak to ma w zwyczaju. Typowy przewrażliwiony artysta...
- Spokojnie, braciszku, nic mi nie będzie. To ta mała pizda mnie rozdrażniła i tyle. Wystarczy, że nie będę jej widywał i wszystko będzie w porządku. - Shannon uśmiechnął się przyjaźnie, po czym wstał z miejsca i poklepał Jareda po ramieniu.
- Mam nadzieję...
Jared wziął głęboki oddech i niepewnie zapukał do drzwi przyczepy reżysera w nadziei, że wciąż zastanie tam Jessicę i będzie mógł przeprosić ją za zachowanie swojego brata.
Klamka się poruszyła, jednak zamiast panny Marshall, Leto zobaczył jej starszego brata.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale jest może Jessica?
- Wyszła dziesięć minut temu.
- Kurczę... - Jared cmoknął cichutko i wykrzywił usta. - A wiesz może dokąd poszła?
- Niestety nie. Mówiła tylko, że idzie trochę zarobić na ulicę.
Leto zmarszczył brwi.
- Grając na gitarze, żebyś czasem sobie nie pomyślał, że jest prostytutką, czy coś.
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło. - Skłamał. To była jego pierwsza myśl, ale nie chciał urazić swojego rozmówcy ani jego siostry.
- Coś jeszcze? - zapytał reżyser, uderzając niecierpliwie palcami o futrynę. Nie miał ochoty z nim rozmawiać, a już szczególnie o Jess. Zna reputację pana Jareda Leto, więc wolałby, żeby ten trzymał się z dala od jego siostry.
Muzyk przygryzł leciutko wargę. Chciał poprosić o jej numer, ale ze spojrzenia Marshalla wyczytał, że to nie jest najlepszy pomysł.
- Nie. Złapię ją najwyżej innym razem.
Marzenie, sukinsynu, przebiegło Eddowi przez głowę zupełnie mimowolnie.
- W takim razie do jutra.
- Do jutra - rzucił niedbale filmowiec i zamknął się z powrotem w swojej garderobie.
Jared wziął głęboki oddech, obrócił się na pięcie i postanowił udać się na krótki spacer.
Jessica siedziała na kamiennym murku gdzieś po środku Hollywood Boulevard i liczyła znajdujące się w futerale pieniądze. Dwanaście dolarów, czterdzieści pięć centów. Jak na niewiele ponad godzinę brzdąkania, to i tak całkiem nieźle.
Westchnęła i zaraz potem wrzuciła wszystkie monety i banknoty do głębokiej kieszeni swoich ulubionych jeansów, po czym schowała z powrotem gitarę. Właśnie miała zarzucać ją na prawe ramię, kiedy to poczuła na nim czyjąś dłoń. Odwróciła się i zobaczyła Jareda.
- Tak czułem, że cię tu znajdę - powiedział, zabierając swoją kończynę z jej ciała. Zrobił to nad wyraz szybko, w końcu znajdują się w dzielnicy, gdzie paparazzi czyhają za każdym rogiem. Co prawda nie robił niczego złego, dotykał jedynie jej ramienia, ale to wystarczy, by poruszyć lawinę plotek dotyczących jego rzekomego nowego związku.
- Szukałeś mnie?
- Tak jakby.
- Tak jakby? - Dziewczyna zmarszczyła brwi i spojrzała na niego badawczo.
- Byłem w przyczepie twojego brata, ale cię tam nie zastałem. Dowiedziałem się tylko, że poszłaś grać gdzieś na ulicę. Zachciało mi się spaceru, plus skojarzyłem, że najwięcej można zarobić tu, więc postanowiłem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. - Poczuł się dosyć dziwnie. Nie bardzo wiedział, co ma mówić, jak to wszystko jej wytłumaczyć. Nie czuł tego zbyt często, głównie przy kobietach, które interesowały go w sensie uczuciowym. Nie wiedział jeszcze, czy Jess jest taką kobietą, w końcu zna ją zdecydowanie zbyt krótko, by mówić o jakichkolwiek uczuciach.
- Rozumiem. A w jakim celu chciałeś się ze mną zobaczyć?
- Chciałem cię przeprosić za Shannona.
- Tak myślałam. - Uniosła leciutko kąciki ust i oboje ruszyli przed siebie, nie mając tak naprawdę konkretnego celu.
- Czasami po prostu nie kontroluje swojego gniewu.
- Zauważyłam. W dodatku ma dosyć dziwne upodobania seksualne. Powinien koniecznie skonsultować się z seksuologiem.
- Lata życia w show biznesie robią swoje - skomentował to z lekkim uśmiechem Jared.
- Tak, to naprawdę paskudne miejsce i nie rozumiem, jak ktoś o zdrowych zmysłach może się w to pakować. Bez urazy oczywiście - dodała szybko, przypominając sobie, że właśnie rozmawia z przedstawicielem tego kręgu społecznego.
- Czasami mam wątpliwości, co do stanu zdrowia swojego umysłu.
Dziewczyna pokręciła z rozbawieniem głową, uśmiechając się przy tym urokliwie. Ów uśmiech nie umknął uwadze Jareda.
- Masz ładny uśmiech.
- Trzy lata męczenia się z aparatem, plus regularnie kontrole, dokładne szczotkowanie i żucie gumy po każdym posiłku.
Tym razem to Jared się zaśmiał, uzmysławiając sobie, że coraz bardziej lubi poczucie humoru panny Marshall.
Chwilę później siedzieli już na ławce tuż przy plaży i popijali mrożoną herbatę z kawałkami lodu zakupioną w budce z napojami chłodzącymi. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. I tak niemal każdego dnia przez cały miesiąc i cztery dni...
- Chłopaki, musimy pogadać - rzucił Jared, kiedy Shannon i Tomo usadowili się na błękitnej kanapie stojącej w salonie domu braci Leto.
- O czym? - zapytał zaciekawiony gitarzysta, ubijając znajdująca się tuż pod jego łokciem poduszkę. Podobnie jak Shannon, spodziewał się, że zwołane zebranie będzie dotyczyło zespołu, ale musiał się upewnić, w końcu z Jaredem nigdy nic nie wiadomo. Miličević nie mógł mieć pewności, że młodszy Leto nie wkręcił ich po raz kolejny do jakieś reklamy.
- O zespole. Wiem, że obiecałem, że jesienią zaczniemy pracować nad nowym materiałem, ale sytuacja nieco się zmieniła.
O nie, sukinsyn zaraz będzie kazał nam włazić do studia i nagrywać nowe kawałki, bo chce zaskoczyć fanów i wydać album jeszcze w tym roku, przebiegło Chorwatowi przez myśl i wywołało nieprzyjemny ucisk w żołądku. Pod koniec sierpnia zaplanowali sobie z Vicky wyjazd do Teksasu, nie chciał odwoływać tych planów przez fanaberie pieprzonego gwiazdorka.
- Ostatnio sporo myślałem o sobie, o swojej karierze, o marzeniach, jakie miałem, zanim trafiłem do Hollywood...
- Czekaj, czekaj - wtrącił się mu w zdanie Shannon - czy ty próbujesz nam powiedzieć, że zamierzasz olać zespół i zacząć karierę solową?
- Nie do końca, choć w pewnym sensie tak.
Dłonie starszego Leto automatycznie zacisnęły się w pięści, a skronie zaczęły pulsować jak szalone. To niemożliwe, jego własny brat nie mógłby mu przecież wywinąć takiego numeru. Nie Jared...
- Jak pewnie wiecie, jako jedyni zresztą, marzyła mi się kariera aktora scenicznego. Chciałem grać w musicalach na Broadwayu. Pamiętasz, Shann, jak wybraliśmy się razem na The Rocky Horror Show świeżo po moich dwudziestych pierwszych urodzinach?
Pamiętał. Po przeczytaniu opisu fabuły wręcz musiał to zobaczyć.
- Pamiętam.
- I pamiętasz, jaki byłem tym wszystkim podekscytowany? Jak cholernie mnie to ruszyło? Jak bardzo zakochałem się wtedy w sztuce musicalowej?
- Taa, zacząłem nawet podejrzewać, że jesteś kryptogejem.
- No właśnie. Jessica przypomniała mi o tej miłości, o tym moim marzeniu stania na deskach Broadwayu. Uświadomiła mi też, że nie jest za późno na to, bym spróbował. Przejrzałem kilka ogłoszeń, okazało się, że za trzy dni odbywa się casting do Rent. Postanowiłem wziąć w nim udział i starać się o rolę Rogera.
- Co?! - rzucili jednocześnie Tomo i Shannon.
- Jutro lecę do Nowego Jorku na casting. I jeśli mi się uda, jeśli dostanę tę rolę i potem będę dostawał kolejne, nie będziemy mogli nagrać żadnej płyty i jeździć w trasy. Nie mówię, że chcę od razu zakończyć działanie zespołu, ale będę musiał je po prostu zawiesić, o ile się uda.
- Nie wierzę. - Shannon wykrzywił twarz w grymasie zdenerwowania i pokręcił głową.
- Przepraszam, Shann, ale to moja szansa, być może ostatnia.
- Szansa? Ty już swoje szanse wykorzystałeś. Chciałeś grać filmach, bach, zostałeś aktorem, chciałeś być muzykiem, założyliśmy zespół i zrobiliśmy karierę. To było twoje przeznaczenie, to była twoja życiowa szansa! - ton głosu starszego Leto nieco się podniósł. Zaczął odczuwać irracjonalną chęć obicia Jaredowi gęby.
- Ale mogę spełnić jeszcze jedno marzenie, to, które się do tej pory nie spełniło. Z reżyserii zrezygnowałem, ale mogłem mimo wszystko czuć jej namiastkę, kręcąc nasze klipy, a aktorstwa scenicznego jeszcze nigdy nie skosztowałem i chciałbym to zrobić, chciałbym spróbować, czy to zbrodnia?
- Ja tam się cieszę, że chcesz się rozwijać i spełniać marzenia, póki jeszcze możesz - odezwał się Tomo.
- Stajesz po jego stronie? Pięknie! Pieprzeni zdrajcy! - warknął perkusista i cały nabuzowany wyszedł z mieszkania. Krew się w nim gotowała, głowę ściskał skurcz, oddech stawał się coraz płytszy. W porę jednak mężczyźnie udało się okiełznać swój gniew poprzez banalną metodę liczenia do dziesięciu.
Już miał wracać do środka i podejść do wszystkiego na spokojnie, gdy usłyszał skrzypnięcie furtki. Spojrzał w odpowiednią stronę i zobaczył wchodzącą na ich podwórko Marshall. Jej widok sprawił, że gniew ożył z powrotem, twarz oblała się rumieńcem zdenerwowania.
- To wszystko przez ciebie! - wrzasnął, ruszając w stronę zdezorientowanej dziewczyny. - To ty go do tego namówiłaś! Chcesz go wykorzystać! Chcesz zabrać go do Nowego Jorku i robić karierę na jego plecach! Przejrzałem cię, ty parszywa dziwko! Pozujesz na świętoszkę, ale jesteś pierdoloną kurwą! Wynoś się stąd i to natychmiast! Nie chcę cię tu więcej widzieć! Masz się nie zbliżać do mojego brata, bo cię zabiję! Rozumiesz, ty suko?! Zabiję cię! - Silnym ruchem ścisnął ramię przerażonej szatynki i wtedy też z domu wybiegli Jared i Tomo. Odciągnęli wściekłego perkusistę od Jessici.
- Puszczajcie mnie, zabiję to pierdolone kurwiszcze! - wrzeszczał wniebogłosy, a Marshall nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Stała jak wyryta, gapiąc się w purpurową twarz wściekłego mężczyzny. Oczy nabiegły mu krwią, z ust pryskały drobinki śliny. Przypominał wściekłego psa szykującego się do ataku.
Po krótkiej chwili Miličevićowi i Leto udało się zamknąć Shanna w domu, po czym wokalista wyszedł z powrotem na podwórko, wyjaśniając przyjaciółce zaistniałą sytuację.
Miesiąc później:
W domu braci Leto panowała niesamowita wrzawa, wszystkie pomieszczenia wypełnione były gośćmi, którzy wspólnie świętowali najświeższy sukces Jareda. Dwa dni temu otrzymał telefon z Nowego Jorku z informacją, że to właśnie on wcieli się w Rogera Davisa w najnowszej wersji jednego z największych broadwayowskich hitów. Ta wiadomość ucieszyła go tak bardzo, że zdecydował się zorganizować z tej okazji wielkie przyjęcie, na które zaprosił wszystkich swoich znajomych, w tym Jessicę.
- Znowu nie wziąłeś leków.
- Nie potrzebuję ich - padło w odpowiedzi i starszy Leto zmienił pozycję ze stojącej na siedzącą. Mięśnie wciąż drżały mu z nerwów, podobnie jak lekko spocone dłonie.
- Potrzebujesz.
- Od lat nie miałem żadnego ataku, jestem już zdrowy - obstawał przy swoim perkusista.
- A to przed chwilą, to niby co było?
- Wkurwiła mnie suka. - Shannon zacisnął lewą pięść i wbił ją w swoje udo, wyobrażając sobie, że to twarz tej niedorobionej cnotki.
- Shannon, to nie było zwykłe wkurwienie. Jeśli nie zaczniesz brać z powrotem tych pigułek, znowu trafisz do ośrodka, chcesz tego?
Nie chciał. Piętnaście lat temu zdiagnozowano u niego zaburzenie, które przejawiało się niekontrolowanymi napadami furii i agresji. Podczas tak zwanych ataków kompletnie zatracał zdolność logicznego myślenia, świadomość jakoby się w nim wyłączała, kierowały nim wtedy nienawiść i gniew. Skąd się w nim brały? Jego terapeuta twierdził, że przyczyna tkwi w dzieciństwie. Shannon nie mógł pogodzić się z odejściem ojca, z faktem, że go nie chciał. Zaczął go szczerze nienawidzić i pielęgnował w sobie to uczucie przez wiele, wiele lat. I ono rosło, rozwijało się w nim jak nasionko w żyznej glebie. A jako że je tłumił i nigdy nie pozwalał na to, by jego gniew się skanalizował, zamienił się w tykającą bombę. Bombę, która wybuchła w marcu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Podczas swoich urodzin wpadł w taką furię, że zdemolował całe mieszkanie i o mało nie zabił własnego brata i samego siebie. Do dziś nie wie, co było przyczyną tego nagłego ataku. Po prostu w pewnym momencie trwającego w najlepsze przyjęcia zaczął rzucać wszystkim, co wpadało mu w ręce, krzycząc przy tym obłąkańczo. Kiedy Jared próbował go uspokoić, złapał go za ramiona i cisnął nim o ścianę. Zabrakło dosłownie milimetra, by skroń młodszego Leto uderzyła z impetem o metalowy uchwyt. Sam Shannon chwilę później uderzył głową w okno, rozbijając szybę w drobny mak. Gdyby nie znajdujący się po drugiej stronie balkon, wyleciałby z ósmego piętra prosto na zatłoczoną ulicę.
- Nie trafię, spokojnie. Ty chyba też byś się wkurzył, gdyby jakaś moja znajoma wywinęła ci taki numer.
- Bagatelizujesz to Shannon i naprawdę mi się to nie podoba. Patrzyłem na twoje oczy, wyglądały tak samo, jak wtedy w twoje urodziny. - Głos Jareda zadrżał, wspomnienie tamtego dnia nie należało do najmilszych. To zdemolowane mieszkanie, zakrwawiony Shannon wynoszony przez sanitariuszy na noszach, a potem ten okropny ośrodek, gdzie niejednokrotnie pakowano go w kaftan bezpieczeństwa po tym, jak próbował rzucać się na pielęgniarzy. Psychiatra powiedział im, że coś w nim pękło, że mechanizm nie wytrzymał przeciążenia i pogrążył Shanna w stanie chwilowej niepoczytalności. Owa chwilowa niepoczytalność trwała tydzień. Potem starszy Leto został skierowany na terapię behawioralną i dostał odpowiednie leki, które miały zapobiec powtórce z rozrywki. I zapobiegły. W procesie leczenia pomógł też fakt, że kariera ich zespołu nabrała tempa i miał na czym skupić swoją energię. Shannon zaczął chodzić na różne zabiegi medycyny wschodniej mające oczyszczać ciało i umysł plus skrupulatnie oddawał się medytacji. To wszystko miało naprawdę zbawienny wpływ na starszego Leto, ale ostatnimi czasy Jay zaczął dostrzegać dziwne zmiany w jego zachowaniu. Huśtawki nastrojów, rozdrażnienie, częste szczękościski i niekontrolowane ruchy mięśni. Obawiał się najgorszego - Shannon przestał brać lekki. I miał rację. Jego starszy brat uznał, że jest już w pełni zdrowy, a nawrót choroby jest niemożliwy i odstawił przepisane przez psychiatrę pigułki. Oczywiście po namowie ze strony zrozpaczonej matki znów zaczął je łykać, ale niezbyt regularnie. Sam nie dostrzegał żadnych zmian w swoim zachowaniu z tego tytułu i uważał, że Jared najzwyczajniej w świecie histeryzuje, jak to ma w zwyczaju. Typowy przewrażliwiony artysta...
- Spokojnie, braciszku, nic mi nie będzie. To ta mała pizda mnie rozdrażniła i tyle. Wystarczy, że nie będę jej widywał i wszystko będzie w porządku. - Shannon uśmiechnął się przyjaźnie, po czym wstał z miejsca i poklepał Jareda po ramieniu.
- Mam nadzieję...
***
Jared wziął głęboki oddech i niepewnie zapukał do drzwi przyczepy reżysera w nadziei, że wciąż zastanie tam Jessicę i będzie mógł przeprosić ją za zachowanie swojego brata.
Klamka się poruszyła, jednak zamiast panny Marshall, Leto zobaczył jej starszego brata.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale jest może Jessica?
- Wyszła dziesięć minut temu.
- Kurczę... - Jared cmoknął cichutko i wykrzywił usta. - A wiesz może dokąd poszła?
- Niestety nie. Mówiła tylko, że idzie trochę zarobić na ulicę.
Leto zmarszczył brwi.
- Grając na gitarze, żebyś czasem sobie nie pomyślał, że jest prostytutką, czy coś.
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło. - Skłamał. To była jego pierwsza myśl, ale nie chciał urazić swojego rozmówcy ani jego siostry.
- Coś jeszcze? - zapytał reżyser, uderzając niecierpliwie palcami o futrynę. Nie miał ochoty z nim rozmawiać, a już szczególnie o Jess. Zna reputację pana Jareda Leto, więc wolałby, żeby ten trzymał się z dala od jego siostry.
Muzyk przygryzł leciutko wargę. Chciał poprosić o jej numer, ale ze spojrzenia Marshalla wyczytał, że to nie jest najlepszy pomysł.
- Nie. Złapię ją najwyżej innym razem.
Marzenie, sukinsynu, przebiegło Eddowi przez głowę zupełnie mimowolnie.
- W takim razie do jutra.
- Do jutra - rzucił niedbale filmowiec i zamknął się z powrotem w swojej garderobie.
Jared wziął głęboki oddech, obrócił się na pięcie i postanowił udać się na krótki spacer.
***
Jessica siedziała na kamiennym murku gdzieś po środku Hollywood Boulevard i liczyła znajdujące się w futerale pieniądze. Dwanaście dolarów, czterdzieści pięć centów. Jak na niewiele ponad godzinę brzdąkania, to i tak całkiem nieźle.
Westchnęła i zaraz potem wrzuciła wszystkie monety i banknoty do głębokiej kieszeni swoich ulubionych jeansów, po czym schowała z powrotem gitarę. Właśnie miała zarzucać ją na prawe ramię, kiedy to poczuła na nim czyjąś dłoń. Odwróciła się i zobaczyła Jareda.
- Tak czułem, że cię tu znajdę - powiedział, zabierając swoją kończynę z jej ciała. Zrobił to nad wyraz szybko, w końcu znajdują się w dzielnicy, gdzie paparazzi czyhają za każdym rogiem. Co prawda nie robił niczego złego, dotykał jedynie jej ramienia, ale to wystarczy, by poruszyć lawinę plotek dotyczących jego rzekomego nowego związku.
- Szukałeś mnie?
- Tak jakby.
- Tak jakby? - Dziewczyna zmarszczyła brwi i spojrzała na niego badawczo.
- Byłem w przyczepie twojego brata, ale cię tam nie zastałem. Dowiedziałem się tylko, że poszłaś grać gdzieś na ulicę. Zachciało mi się spaceru, plus skojarzyłem, że najwięcej można zarobić tu, więc postanowiłem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. - Poczuł się dosyć dziwnie. Nie bardzo wiedział, co ma mówić, jak to wszystko jej wytłumaczyć. Nie czuł tego zbyt często, głównie przy kobietach, które interesowały go w sensie uczuciowym. Nie wiedział jeszcze, czy Jess jest taką kobietą, w końcu zna ją zdecydowanie zbyt krótko, by mówić o jakichkolwiek uczuciach.
- Rozumiem. A w jakim celu chciałeś się ze mną zobaczyć?
- Chciałem cię przeprosić za Shannona.
- Tak myślałam. - Uniosła leciutko kąciki ust i oboje ruszyli przed siebie, nie mając tak naprawdę konkretnego celu.
- Czasami po prostu nie kontroluje swojego gniewu.
- Zauważyłam. W dodatku ma dosyć dziwne upodobania seksualne. Powinien koniecznie skonsultować się z seksuologiem.
- Lata życia w show biznesie robią swoje - skomentował to z lekkim uśmiechem Jared.
- Tak, to naprawdę paskudne miejsce i nie rozumiem, jak ktoś o zdrowych zmysłach może się w to pakować. Bez urazy oczywiście - dodała szybko, przypominając sobie, że właśnie rozmawia z przedstawicielem tego kręgu społecznego.
- Czasami mam wątpliwości, co do stanu zdrowia swojego umysłu.
Dziewczyna pokręciła z rozbawieniem głową, uśmiechając się przy tym urokliwie. Ów uśmiech nie umknął uwadze Jareda.
- Masz ładny uśmiech.
- Trzy lata męczenia się z aparatem, plus regularnie kontrole, dokładne szczotkowanie i żucie gumy po każdym posiłku.
Tym razem to Jared się zaśmiał, uzmysławiając sobie, że coraz bardziej lubi poczucie humoru panny Marshall.
Chwilę później siedzieli już na ławce tuż przy plaży i popijali mrożoną herbatę z kawałkami lodu zakupioną w budce z napojami chłodzącymi. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. I tak niemal każdego dnia przez cały miesiąc i cztery dni...
***
- Chłopaki, musimy pogadać - rzucił Jared, kiedy Shannon i Tomo usadowili się na błękitnej kanapie stojącej w salonie domu braci Leto.
- O czym? - zapytał zaciekawiony gitarzysta, ubijając znajdująca się tuż pod jego łokciem poduszkę. Podobnie jak Shannon, spodziewał się, że zwołane zebranie będzie dotyczyło zespołu, ale musiał się upewnić, w końcu z Jaredem nigdy nic nie wiadomo. Miličević nie mógł mieć pewności, że młodszy Leto nie wkręcił ich po raz kolejny do jakieś reklamy.
- O zespole. Wiem, że obiecałem, że jesienią zaczniemy pracować nad nowym materiałem, ale sytuacja nieco się zmieniła.
O nie, sukinsyn zaraz będzie kazał nam włazić do studia i nagrywać nowe kawałki, bo chce zaskoczyć fanów i wydać album jeszcze w tym roku, przebiegło Chorwatowi przez myśl i wywołało nieprzyjemny ucisk w żołądku. Pod koniec sierpnia zaplanowali sobie z Vicky wyjazd do Teksasu, nie chciał odwoływać tych planów przez fanaberie pieprzonego gwiazdorka.
- Ostatnio sporo myślałem o sobie, o swojej karierze, o marzeniach, jakie miałem, zanim trafiłem do Hollywood...
- Czekaj, czekaj - wtrącił się mu w zdanie Shannon - czy ty próbujesz nam powiedzieć, że zamierzasz olać zespół i zacząć karierę solową?
- Nie do końca, choć w pewnym sensie tak.
Dłonie starszego Leto automatycznie zacisnęły się w pięści, a skronie zaczęły pulsować jak szalone. To niemożliwe, jego własny brat nie mógłby mu przecież wywinąć takiego numeru. Nie Jared...
- Jak pewnie wiecie, jako jedyni zresztą, marzyła mi się kariera aktora scenicznego. Chciałem grać w musicalach na Broadwayu. Pamiętasz, Shann, jak wybraliśmy się razem na The Rocky Horror Show świeżo po moich dwudziestych pierwszych urodzinach?
Pamiętał. Po przeczytaniu opisu fabuły wręcz musiał to zobaczyć.
- Pamiętam.
- I pamiętasz, jaki byłem tym wszystkim podekscytowany? Jak cholernie mnie to ruszyło? Jak bardzo zakochałem się wtedy w sztuce musicalowej?
- Taa, zacząłem nawet podejrzewać, że jesteś kryptogejem.
- No właśnie. Jessica przypomniała mi o tej miłości, o tym moim marzeniu stania na deskach Broadwayu. Uświadomiła mi też, że nie jest za późno na to, bym spróbował. Przejrzałem kilka ogłoszeń, okazało się, że za trzy dni odbywa się casting do Rent. Postanowiłem wziąć w nim udział i starać się o rolę Rogera.
- Co?! - rzucili jednocześnie Tomo i Shannon.
- Jutro lecę do Nowego Jorku na casting. I jeśli mi się uda, jeśli dostanę tę rolę i potem będę dostawał kolejne, nie będziemy mogli nagrać żadnej płyty i jeździć w trasy. Nie mówię, że chcę od razu zakończyć działanie zespołu, ale będę musiał je po prostu zawiesić, o ile się uda.
- Nie wierzę. - Shannon wykrzywił twarz w grymasie zdenerwowania i pokręcił głową.
- Przepraszam, Shann, ale to moja szansa, być może ostatnia.
- Szansa? Ty już swoje szanse wykorzystałeś. Chciałeś grać filmach, bach, zostałeś aktorem, chciałeś być muzykiem, założyliśmy zespół i zrobiliśmy karierę. To było twoje przeznaczenie, to była twoja życiowa szansa! - ton głosu starszego Leto nieco się podniósł. Zaczął odczuwać irracjonalną chęć obicia Jaredowi gęby.
- Ale mogę spełnić jeszcze jedno marzenie, to, które się do tej pory nie spełniło. Z reżyserii zrezygnowałem, ale mogłem mimo wszystko czuć jej namiastkę, kręcąc nasze klipy, a aktorstwa scenicznego jeszcze nigdy nie skosztowałem i chciałbym to zrobić, chciałbym spróbować, czy to zbrodnia?
- Ja tam się cieszę, że chcesz się rozwijać i spełniać marzenia, póki jeszcze możesz - odezwał się Tomo.
- Stajesz po jego stronie? Pięknie! Pieprzeni zdrajcy! - warknął perkusista i cały nabuzowany wyszedł z mieszkania. Krew się w nim gotowała, głowę ściskał skurcz, oddech stawał się coraz płytszy. W porę jednak mężczyźnie udało się okiełznać swój gniew poprzez banalną metodę liczenia do dziesięciu.
Już miał wracać do środka i podejść do wszystkiego na spokojnie, gdy usłyszał skrzypnięcie furtki. Spojrzał w odpowiednią stronę i zobaczył wchodzącą na ich podwórko Marshall. Jej widok sprawił, że gniew ożył z powrotem, twarz oblała się rumieńcem zdenerwowania.
- To wszystko przez ciebie! - wrzasnął, ruszając w stronę zdezorientowanej dziewczyny. - To ty go do tego namówiłaś! Chcesz go wykorzystać! Chcesz zabrać go do Nowego Jorku i robić karierę na jego plecach! Przejrzałem cię, ty parszywa dziwko! Pozujesz na świętoszkę, ale jesteś pierdoloną kurwą! Wynoś się stąd i to natychmiast! Nie chcę cię tu więcej widzieć! Masz się nie zbliżać do mojego brata, bo cię zabiję! Rozumiesz, ty suko?! Zabiję cię! - Silnym ruchem ścisnął ramię przerażonej szatynki i wtedy też z domu wybiegli Jared i Tomo. Odciągnęli wściekłego perkusistę od Jessici.
- Puszczajcie mnie, zabiję to pierdolone kurwiszcze! - wrzeszczał wniebogłosy, a Marshall nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Stała jak wyryta, gapiąc się w purpurową twarz wściekłego mężczyzny. Oczy nabiegły mu krwią, z ust pryskały drobinki śliny. Przypominał wściekłego psa szykującego się do ataku.
Po krótkiej chwili Miličevićowi i Leto udało się zamknąć Shanna w domu, po czym wokalista wyszedł z powrotem na podwórko, wyjaśniając przyjaciółce zaistniałą sytuację.
***
Miesiąc później:
W domu braci Leto panowała niesamowita wrzawa, wszystkie pomieszczenia wypełnione były gośćmi, którzy wspólnie świętowali najświeższy sukces Jareda. Dwa dni temu otrzymał telefon z Nowego Jorku z informacją, że to właśnie on wcieli się w Rogera Davisa w najnowszej wersji jednego z największych broadwayowskich hitów. Ta wiadomość ucieszyła go tak bardzo, że zdecydował się zorganizować z tej okazji wielkie przyjęcie, na które zaprosił wszystkich swoich znajomych, w tym Jessicę.
Dziewczyna nie wiedziała, czy przyjąć to zaproszenie, czy lepiej
zostać w domu, w końcu cały czas pamiętała ten nagły atak furii
Shannona. Bała się, że kiedy pokaże się w ich domu, ten znów wpadnie w
szał, jednak Jared ją uspokoił, twierdząc, że nic takiego się nie
stanie. Uwierzyła mu i zaraz potem wybrała się na drobne zakupy, w końcu
nie mogła pokazać się na imprezie w jeansach. Była to co prawda zwykła
domówka, ale mimo wszystko chciała ładnie wyglądać, chociażby dla
własnej przyjemności.
Po godzinnej wędrówce po sklepach w końcu trafiła na sukienkę, która w pełni jej przypasowała. Kończąca się tuż nad kolanami biało kremowa kreacja w sam raz nadawała się na taką okazję. Nie była ani zbyt elegancka, ani zwyczajna. Plus leżała jak ulał i kosztowała tylko piętnaście dolarów, dzięki czemu mogła zakupić dodatkowo beżowe buty na niezbyt wysokim obcasie, które tworzyły z sukienką naprawdę udany duet, który miał zadebiutować właśnie w dzisiejszą sobotę.
Wzięła głęboki oddech i pchnęła niedużą furtkę prowadzącą do posiadłości Leto. Drzwi domu były otwarte na oścież, więc nawet nie musiała pukać. Weszła tam jak do siebie i zaczęła przeciskać się przez tłum gości, których było znacznie więcej niż się tego spodziewała, kiedy usłyszała od Jaya, że zaprosił jedynie najbliższych znajomych.
- Cześć, Jessie - usłyszała znajomy głos, który należał do gitarzysty 30 Seconds to Mars.
- Cześć, Tomo. Wiesz może, gdzie jest Jared?
- W kuchni, szykuje swoje popisowe przekąski.
- Dzięki. - Uśmiechnęła się uprzejmie i udała w stronę odpowiedniego pomieszczenia. Wiedziała dokładnie, gdzie się znajduje, gdyż Jared kilkakrotnie ją do siebie zapraszał. Oczywiście, gdy jego brat był poza domem. - Serdeczne gratulacje! - rzuciła melodyjnym tonem i mocno przytuliła swojego roześmianego od ucha do ucha przyjaciela.
- Dziękuję. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę i wszystko to zawdzięczam głównie tobie. Gdyby nie ty, nie odważyłbym się na to, nawet nie pomyślałbym o tym, że mógłbym się odważyć. - Spojrzenie Jareda zetknęło się ze wzrokiem Jess, oboje przestali mrugać i mimowolnie zbliżyli do siebie swoje twarze. Zanim się w ogóle zorientowali, ich wargi złączyły się w czułym pocałunku. Pocałunku, który przerwał ostry ton Shannona:
- Co tu się, do cholery, dzieje?!
- To nie tak, jak myślisz! - niemal pisnęła przerażona Jessica i prędko odsunęła się od Jareda.
- Nie tak, jak myślę?! Przecież widzę, że się całujecie!
- To nie jej wina - odezwał się Jay.- To ja ją pocałowałem pierwszy, ona...
- Nie broń jej! - głośny wrzask sprawił, że przy kuchni zebrała się spora grupa ludzi. - Prosiłem cię, żebyś się z nią nie zadawał, prosiłem! A ty miałaś trzymać się od niego z daleka! Dlaczego wy mnie, kurwa, nigdy nie słuchacie?! Dlaczego mnie zawsze wkurwiacie, dlaczego?!
- Shannon, uspokój się - Jared próbował złagodzić nerwy brata, jednak ten zdawał się nie zwracać na niego uwagi.
- Zniszczyłaś nasz zespół! Odebrałaś mi coś tak cholernie cennego, a teraz chcesz jeszcze zabrać mi brata!
- Niczego nie chcę ci zabierać - wydukała Marshall, czując przeraźliwy ucisk w brzuchu.
- Nie jestem ślepy! Wyprałaś mu mózg i teraz chcesz się dobrać do jego pieniędzy! Chcesz go wywieść z dala od Los Angeles, żeby mieć nad nim pełną władzę, ale ja ci na to nie pozwolę, nie pozwolę! Jeszcze się z tobą policzę, zobaczysz... - Zmierzył Jess wściekłym spojrzeniem, po czym opuścił pomieszczenie kuchenne, rozpychających stojących jak słup soli gości.
Wystraszona jak nigdy dziewczyna zaczęła płakać. Oszołomiony Jared objął ją szczelnie ramionami i przycisnął brodę do czubka jej głowy.
Stało się, choroba wróciła...
Żeby odreagować paskudny stres, na jaki dzień wcześniej naraził ją Shannon, Jessica pożyczyła rower swojego brata i wybrała się na ścieżkę, którą przed tygodniem pokazał jej Jared.
Jechała powoli wyścieloną piaskiem drogą, starając się nie myśleć o tym, co mówił jej starszy Leto i jak na nią patrzył. Wcale nie chciała wykorzystywać Jareda, nawet przez myśl jej to nie przeszło.Kiedy ten powiedział jej o tym, że chciał kiedyś grać na Broadwayu, zachęciła go do tego, by dał sobie szansę, by spróbował spełnić to marzenie. Potrafił grać i śpiewać, więc prawdopodobieństwo, że zagra przynajmniej w jednym musicalu było naprawdę bardzo spore, plus nazwisko też zrobiłoby swoje. Zachęciła go do przejrzenia informacji na temat castingów i wzięcia w jakimś udziału. Ale robiła to dla niego, nie dla siebie. Znali się co prawda tylko dwa miesiące, ale zdążyli wiele się o sobie w tym czasie dowiedzieć i zaprzyjaźnić, a ten pocałunek na przyjęciu sugerował, że być może rodzi się między nimi coś więcej. Nie planowała tego, tak samo Jared, to wszystko potoczyło się samo. Nie chciała stawać pomiędzy nim, a jego zespołem czy bratem, to byłoby okropne. Dlatego tak bardzo rani ją postawa Shannona. Nie zna jej, nic o niej nie wie, a mimo to twierdzi, że wykorzystuje jego brata, że jest pozbawioną honoru i zahamowań zimną suką. A to wszystko przez to, że pozbawiła go możliwości przespania się z trzema obcymi dziewczynami. To nie jest normalne...
Zacisnęła palce nieco mocniej na kierownicy i usłyszała za sobą warkot silnika. Obróciła się i zobaczyła pędzące w jej stronę czarne auto. Jako że droga była dosyć wąska, zdecydowała się zjechać na trawę i pozwolić kierowcy się wyminąć. Ten jednak nie miał zamiaru tego zrobić. Niespodziewanie skręcił w tę samą stronę co ona i znacznie przyspieszył.
- Zmów paciorek, suko! - usłyszała znajomy głos i wzdrygnęła się z przerażeniem. Krzyknęła, błagając Shannona, by się zatrzymał, on jednak nie miał takiego zamiaru. Docisnął pedał gazu i z szaleńczym śmiechem na ustach kierował się prosto na wystraszoną studentkę. Obiecał, że ją zabije, a on zawsze dotrzymuje słowa.
Zbielałe palce wybijały rytm na kierownicy, śmiech stawał się coraz głośniejszy, a tylne koło roweru Marshall było co raz bliżej zderzaka nowiutkiej audi.
- Pozdrów ode mnie Anne Brown! - krzyknął przez otwarte okno i bezceremonialnie uderzył w dwukołowy pojazd. Jess przeleciała przez kierownicę, lądując plecami na twardym gruncie. Jej lewy łokieć uderzył w spory kamień leżący niemalże na środku drogi.
Shannon gwałtownie zahamował, wyłączył silnik i zaraz po odpięciu pasa, wyszedł z samochodu.
Szatynka próbowała wstać, jednak ból skutecznie jej to uniemożliwił, zaczęła nawet podejrzewać, że złamała kręgosłup. Z jej oczu mimowolnie wypłynęły łzy, zostawiając mokry ślad na zakurzonych policzkach.
- Jeszcze żyjesz? - zapytał Shannon, patrząc na swoją ofiarę wzrokiem rasowego psychopaty. - No to trzeba będzie kończyć ręcznie. - Szczęknął zębami, głośno syknął i wyjął z kieszeni swojej szerokiej bluzy nóż. Oczy leżącej w panice Jessici uderzyło odbite od ostrza światło słoneczne. Zmrużyła powieki, jednak gdy zorientowała się, co trzyma w ręku jej oprawca, natychmiast je szeroko otworzyła i próbowała przeturlać się na brzuch. Udało się. Zaczęła więc czołgać się przed siebie z nadzieją, że jakimś cudem uda jej się uniknąć śmierci. Shannona ów widok napełnił rozbawieniem i swojego rodzaju chorą satysfakcją. Patrzył, jak ta biedna wątła istotka tarza się w kurzu i śmiał się jeszcze bardziej obłąkańczo niż wcześniej.
- W jednym Jared ma rację, naprawdę zabawna z ciebie dziewczyna - rzucił i zaraz potem wbił ostrze noża w odkrytą łydkę Marshall. Wrzasnęła tak głośno, na ile pozwoliły jej obolałe płuca. - Trzeba było siedzieć w tym swoim cudownym Nowym Jorku, gwiazdeczko. - Wyjął nóż z krwawiącej nogi i obrócił szatynkę w swoją stronę. Jej brudną twarz wykrzywiał grymas bólu i przerażenia. Po policzkach spływały łzy, a kącikiem ust płynęła ślina. - Jakieś ostatnie słowa?
Nie odezwała się, nie była w stanie. Zdała sobie sprawę z tego, że to już koniec. Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy. Zaraz potem zimny metal zatopił się w jej klatce piersiowej. Jęknęła przeraźliwie. Ostrze wysunęło się z jej ciała, po czym uderzyło w kolejny jego punkt i tak jeszcze trzy razy, zanim ta wyzionęła ducha.
Shannon spojrzał w szeroko otwarte, pozbawione życia oczy i uśmiechnął się do samego siebie.
- Nikt nigdy nie staje pomiędzy mną a moim bratem, nikt - rzucił pod nosem i tak dla pewności poderżnął jej jeszcze gardło. Wypływająca z rany krew zmieszała się z suchym piaskiem, tworząc niedużą kałuże przy martwiej głowie.
Po godzinnej wędrówce po sklepach w końcu trafiła na sukienkę, która w pełni jej przypasowała. Kończąca się tuż nad kolanami biało kremowa kreacja w sam raz nadawała się na taką okazję. Nie była ani zbyt elegancka, ani zwyczajna. Plus leżała jak ulał i kosztowała tylko piętnaście dolarów, dzięki czemu mogła zakupić dodatkowo beżowe buty na niezbyt wysokim obcasie, które tworzyły z sukienką naprawdę udany duet, który miał zadebiutować właśnie w dzisiejszą sobotę.
Wzięła głęboki oddech i pchnęła niedużą furtkę prowadzącą do posiadłości Leto. Drzwi domu były otwarte na oścież, więc nawet nie musiała pukać. Weszła tam jak do siebie i zaczęła przeciskać się przez tłum gości, których było znacznie więcej niż się tego spodziewała, kiedy usłyszała od Jaya, że zaprosił jedynie najbliższych znajomych.
- Cześć, Jessie - usłyszała znajomy głos, który należał do gitarzysty 30 Seconds to Mars.
- Cześć, Tomo. Wiesz może, gdzie jest Jared?
- W kuchni, szykuje swoje popisowe przekąski.
- Dzięki. - Uśmiechnęła się uprzejmie i udała w stronę odpowiedniego pomieszczenia. Wiedziała dokładnie, gdzie się znajduje, gdyż Jared kilkakrotnie ją do siebie zapraszał. Oczywiście, gdy jego brat był poza domem. - Serdeczne gratulacje! - rzuciła melodyjnym tonem i mocno przytuliła swojego roześmianego od ucha do ucha przyjaciela.
- Dziękuję. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę i wszystko to zawdzięczam głównie tobie. Gdyby nie ty, nie odważyłbym się na to, nawet nie pomyślałbym o tym, że mógłbym się odważyć. - Spojrzenie Jareda zetknęło się ze wzrokiem Jess, oboje przestali mrugać i mimowolnie zbliżyli do siebie swoje twarze. Zanim się w ogóle zorientowali, ich wargi złączyły się w czułym pocałunku. Pocałunku, który przerwał ostry ton Shannona:
- Co tu się, do cholery, dzieje?!
- To nie tak, jak myślisz! - niemal pisnęła przerażona Jessica i prędko odsunęła się od Jareda.
- Nie tak, jak myślę?! Przecież widzę, że się całujecie!
- To nie jej wina - odezwał się Jay.- To ja ją pocałowałem pierwszy, ona...
- Nie broń jej! - głośny wrzask sprawił, że przy kuchni zebrała się spora grupa ludzi. - Prosiłem cię, żebyś się z nią nie zadawał, prosiłem! A ty miałaś trzymać się od niego z daleka! Dlaczego wy mnie, kurwa, nigdy nie słuchacie?! Dlaczego mnie zawsze wkurwiacie, dlaczego?!
- Shannon, uspokój się - Jared próbował złagodzić nerwy brata, jednak ten zdawał się nie zwracać na niego uwagi.
- Zniszczyłaś nasz zespół! Odebrałaś mi coś tak cholernie cennego, a teraz chcesz jeszcze zabrać mi brata!
- Niczego nie chcę ci zabierać - wydukała Marshall, czując przeraźliwy ucisk w brzuchu.
- Nie jestem ślepy! Wyprałaś mu mózg i teraz chcesz się dobrać do jego pieniędzy! Chcesz go wywieść z dala od Los Angeles, żeby mieć nad nim pełną władzę, ale ja ci na to nie pozwolę, nie pozwolę! Jeszcze się z tobą policzę, zobaczysz... - Zmierzył Jess wściekłym spojrzeniem, po czym opuścił pomieszczenie kuchenne, rozpychających stojących jak słup soli gości.
Wystraszona jak nigdy dziewczyna zaczęła płakać. Oszołomiony Jared objął ją szczelnie ramionami i przycisnął brodę do czubka jej głowy.
Stało się, choroba wróciła...
***
Żeby odreagować paskudny stres, na jaki dzień wcześniej naraził ją Shannon, Jessica pożyczyła rower swojego brata i wybrała się na ścieżkę, którą przed tygodniem pokazał jej Jared.
Jechała powoli wyścieloną piaskiem drogą, starając się nie myśleć o tym, co mówił jej starszy Leto i jak na nią patrzył. Wcale nie chciała wykorzystywać Jareda, nawet przez myśl jej to nie przeszło.Kiedy ten powiedział jej o tym, że chciał kiedyś grać na Broadwayu, zachęciła go do tego, by dał sobie szansę, by spróbował spełnić to marzenie. Potrafił grać i śpiewać, więc prawdopodobieństwo, że zagra przynajmniej w jednym musicalu było naprawdę bardzo spore, plus nazwisko też zrobiłoby swoje. Zachęciła go do przejrzenia informacji na temat castingów i wzięcia w jakimś udziału. Ale robiła to dla niego, nie dla siebie. Znali się co prawda tylko dwa miesiące, ale zdążyli wiele się o sobie w tym czasie dowiedzieć i zaprzyjaźnić, a ten pocałunek na przyjęciu sugerował, że być może rodzi się między nimi coś więcej. Nie planowała tego, tak samo Jared, to wszystko potoczyło się samo. Nie chciała stawać pomiędzy nim, a jego zespołem czy bratem, to byłoby okropne. Dlatego tak bardzo rani ją postawa Shannona. Nie zna jej, nic o niej nie wie, a mimo to twierdzi, że wykorzystuje jego brata, że jest pozbawioną honoru i zahamowań zimną suką. A to wszystko przez to, że pozbawiła go możliwości przespania się z trzema obcymi dziewczynami. To nie jest normalne...
Zacisnęła palce nieco mocniej na kierownicy i usłyszała za sobą warkot silnika. Obróciła się i zobaczyła pędzące w jej stronę czarne auto. Jako że droga była dosyć wąska, zdecydowała się zjechać na trawę i pozwolić kierowcy się wyminąć. Ten jednak nie miał zamiaru tego zrobić. Niespodziewanie skręcił w tę samą stronę co ona i znacznie przyspieszył.
- Zmów paciorek, suko! - usłyszała znajomy głos i wzdrygnęła się z przerażeniem. Krzyknęła, błagając Shannona, by się zatrzymał, on jednak nie miał takiego zamiaru. Docisnął pedał gazu i z szaleńczym śmiechem na ustach kierował się prosto na wystraszoną studentkę. Obiecał, że ją zabije, a on zawsze dotrzymuje słowa.
Zbielałe palce wybijały rytm na kierownicy, śmiech stawał się coraz głośniejszy, a tylne koło roweru Marshall było co raz bliżej zderzaka nowiutkiej audi.
- Pozdrów ode mnie Anne Brown! - krzyknął przez otwarte okno i bezceremonialnie uderzył w dwukołowy pojazd. Jess przeleciała przez kierownicę, lądując plecami na twardym gruncie. Jej lewy łokieć uderzył w spory kamień leżący niemalże na środku drogi.
Shannon gwałtownie zahamował, wyłączył silnik i zaraz po odpięciu pasa, wyszedł z samochodu.
Szatynka próbowała wstać, jednak ból skutecznie jej to uniemożliwił, zaczęła nawet podejrzewać, że złamała kręgosłup. Z jej oczu mimowolnie wypłynęły łzy, zostawiając mokry ślad na zakurzonych policzkach.
- Jeszcze żyjesz? - zapytał Shannon, patrząc na swoją ofiarę wzrokiem rasowego psychopaty. - No to trzeba będzie kończyć ręcznie. - Szczęknął zębami, głośno syknął i wyjął z kieszeni swojej szerokiej bluzy nóż. Oczy leżącej w panice Jessici uderzyło odbite od ostrza światło słoneczne. Zmrużyła powieki, jednak gdy zorientowała się, co trzyma w ręku jej oprawca, natychmiast je szeroko otworzyła i próbowała przeturlać się na brzuch. Udało się. Zaczęła więc czołgać się przed siebie z nadzieją, że jakimś cudem uda jej się uniknąć śmierci. Shannona ów widok napełnił rozbawieniem i swojego rodzaju chorą satysfakcją. Patrzył, jak ta biedna wątła istotka tarza się w kurzu i śmiał się jeszcze bardziej obłąkańczo niż wcześniej.
- W jednym Jared ma rację, naprawdę zabawna z ciebie dziewczyna - rzucił i zaraz potem wbił ostrze noża w odkrytą łydkę Marshall. Wrzasnęła tak głośno, na ile pozwoliły jej obolałe płuca. - Trzeba było siedzieć w tym swoim cudownym Nowym Jorku, gwiazdeczko. - Wyjął nóż z krwawiącej nogi i obrócił szatynkę w swoją stronę. Jej brudną twarz wykrzywiał grymas bólu i przerażenia. Po policzkach spływały łzy, a kącikiem ust płynęła ślina. - Jakieś ostatnie słowa?
Nie odezwała się, nie była w stanie. Zdała sobie sprawę z tego, że to już koniec. Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy. Zaraz potem zimny metal zatopił się w jej klatce piersiowej. Jęknęła przeraźliwie. Ostrze wysunęło się z jej ciała, po czym uderzyło w kolejny jego punkt i tak jeszcze trzy razy, zanim ta wyzionęła ducha.
Shannon spojrzał w szeroko otwarte, pozbawione życia oczy i uśmiechnął się do samego siebie.
- Nikt nigdy nie staje pomiędzy mną a moim bratem, nikt - rzucił pod nosem i tak dla pewności poderżnął jej jeszcze gardło. Wypływająca z rany krew zmieszała się z suchym piaskiem, tworząc niedużą kałuże przy martwiej głowie.
Leto wytarł nóż o jasną koszulę Marshall i schował go z powrotem do
kieszeni. Chwilę później wrócił do pozycji stojącej i ruszył w stronę
otwartego samochodu, podśpiewując cicho:
- I know there's better brothers but you're the only one that's mine...**
* American Musical and Dramatic Academy
**Wiem, że są lepsi bracia, ale ty jesteś jedynym, który jest mój. Murder By Death - Brother
* American Musical and Dramatic Academy
**Wiem, że są lepsi bracia, ale ty jesteś jedynym, który jest mój. Murder By Death - Brother
....................................
Owa historia na blogu z marsowymi miniaturkami pojawiła się kilka miesięcy temu, więc czemu tu pojawia się dopiero teraz? Odpowiedź jest prosta i banalna - nie została zbyt dobrze przyjęta, więc po prostu zaczęłam się jej wstydzić i nie chciałam jej mieć na swoim blogu. Skąd zmiana zdania? Wczoraj zajrzałam na MM, przeczytałam ją raz jeszcze i uznałam, że osobiście jestem z niej zadowolona, nieważne, że innym się nie podoba, nie mogę wiecznie opierać swojego podejścia do własnych tworów przez pryzmat cudzych opinii. Są oczywiście ważne, tamte w pewnym aspekcie podcięły mi skrzydła, ale teraz po czasie widzę, że jednak miałam podstawy być z tego zadowolona i wbrew niezbyt pochlebniej opinii, dołączam Braterstwo do kręgu swoich oficjalnych miniaturek, z których mimo wszystko jestem dumna.
A teraz standardowy opis inspiracji - sen. Z tą różnicą, że we śnie nie było 30 Seconds to Mars i studentki, byłam ja i fikcyjny, znany z serialu Zagubieni, zespół Drive Shaft.
boże... takiego Shannona jeszcze nigdzie nie spotkałam. czytałam to z wytrzeszczonymi oczyma (komiczny widok) i na koniec szczęka opadła jak w kreskówkach...
OdpowiedzUsuńboże...
Wnioskuję, że odebrałaś to pozytywnie, co jest dla mnie przemiłym zaskoczeniem, bo przy pierwszej publikacji uznano, że Shannon jako czarny charakter to największy minus.
Usuńludzie są źli. Monotonny Shannon to zły Shannon. odebrałam to bardzo pozytywnie ale nadal nie mogę wyjść z tego stanu otępienia!
UsuńA ja odbieram to jako ogromny komplement, jak zawsze, kiedy czytam, że coś, co napisałam, wywarło na kimś jakieś wrażenie, emocje, stan. To piekielnie budujące :).
UsuńKojarzysz dziewczynę od czytania do 5 rano? Od dziwnych stanów emocjonalnych podczas czytania? No cześć :D
UsuńJa czytają Twoje tworzy nie mogę zahamować emocji. To jest manipulacja ale za to bardzo dobrze ukryta. I to się w 'przemyśle literackim' chwali - panować nad uczuciami czytelnika i sprawiać, by czuł to co czuje bohater. A ty robisz to zajebiście :3
Coś mi tam świta. Piąta rano? Jeezusku,dla mnie to noc!
UsuńMistrz manipulacji, brzmi genialnie :D. A tak poważnie, to jest mi szalenie miło czytać takie słowa, bo mi zawsze bardzo zależało na tym, by ludzie czuli jakieś emocje, czytając to, co sobie tam skrobię, bo jaki sens ma pisanie, kiedy czytelnicy mają do tekstu obojętny stosunek i zupełnie ich nie dotyka? Żaden. Dlatego tak cieszy mnie widok takich opinii. Od kiedy zaczęłam się nieco bardziej skupiać na stronie technicznej tekstu, ciągle odczuwam strach, że przez to zatraciłam ładunek emocjonalny. Tak, ja i moje wieczne paranoje :D.
kuzwa, znowu problem z dodaniem komentarza przez teefon. Przy 154 chapie na WYRA ludz z niciem 'Shomo' przez kilka 'o'. Swita?
OdpowiedzUsuńZaraz tam paranoje. Boisz sie o swoje dziedzko a kazdy chce by dziecko bylo zdrowe, nie? Wlasnie.
Mistrz manipulacji. Mniam! To dobrze: pokazujesz, ze jestes w stanie zlamac wiele barier w ludzkim umysle kilkoma slowami. THIS IS A GIFT BABE!
Tak, teraz już już kojarzę!
UsuńPoza tym czytałam kiedyś, że każdy autor zawsze ma ogromne obawy, kiedy prezentuje ludziom swoje "dziecko". Zawsze będzie doszukiwał się wpadek i obawiał gradu ostrej krytyki.
Jeszcze jeden taki komentarz i zacznę popadać w samouwielbienie,a przy moim egocentryzmie nie będzie to nic dobrego :D.
no, przy kolejnym rozdziale jeszcze Cie pochwale a pozniej bede kombinowac i cisnac Ci dupe, zeby nie bylo tak kolorowo XD
Usuń