Człowiek nie jest ani aniołem, ani bestią; nieszczęście w tym, iż kto chce być aniołem, bywa bydlęciem.
- Blaise Pascal
Kiedy kolejny komunikat ucichł, siedząca przy wysokiej ladzie brunetka rzuciła niecierpliwe spojrzenie na leżący tuż obok szklanki wody telefon. Wciąż milczał.
Jej zdenerwowanie rosło z każdą kolejną sekundą, wzrok mimowolnie kierował się w stronę torebki, na której dnie leżała paczka papierosów. Miała ogromną ochotę zapalić, by ukoić nerwy, jednak wiedziała, że nie może tego zrobić w imię punktu dziesiątego - nienawidzi smrodu, który roznoszą palacze.
Westchnęła więc głęboko i wyjęła z kieszeni obcisłych jeansów opakowanie miętowych dropsów. Jeden z jej znajomych pochłaniał je tonami, kiedy postanowił rzucić palenie - za każdym razem, gdy brała go ochota na papierosa, zjadał miętusa. W końcu jednak dokonał kilku obliczeń, z których wynikło, że na cukierki wydaje więcej pieniędzy, niż wydałby na papierosy i z wielką ulgą wrócił do nałogu.
Juliette uśmiechnęła się na samo wspomnienie miny, jaką zrobił Dean, kiedy pierwszy raz od dwóch miesięcy zaaplikował sobie standardową dawkę nikotyny i włożyła zielonego cuksa do ust. Skrzywiła się przy tym nieco, od dziecka nie lubiła mięty. Jej smak i zapach przyprawiały ją o mdłości, kojarzyły się ze śmiercią ojca, śmiercią przedwczesną i okrutną, jednak wielu ludziom przywodziły na myśl świeżość i orzeźwienie, szczególnie jeśli chodziło o wyziewy jamy ustnej. Punkt numer dwa - człowiek ze świeżym oddechem automatycznie zdobywa u niego wyższe noty.
Przerzuciła landrynka z jednego kącika ust do drugiego i wtedy też rozdzwonił się jej telefon.
Nareszcie! pomyślała i z lekka drżącą dłonią przyłożyła komórkę do ucha.
- Za pięć minut w punkcie odbioru bagażu - oznajmił jej męski głos, który już po chwili zastąpił sygnał przerwanego połączenia.
Sięgnęła szybko po papierową serwetkę, wypluła na nią jeszcze całkiem sporego cukierka, zapłaciła za wodę, której nawet nie wypiła i ruszyła pewnym krokiem we wskazane miejsce.
Serce biło jej jak młotem, wnętrzności gotowały się ze strachu, jednak zachowała pokerową twarz, nie dała poznać po sobie swoich emocji. Przeciętny obserwator nie był w stanie odgadnąć jej prawdziwych uczuć - smukłe ciało, mimo iż targane od wewnątrz sprzecznymi odczuciami, emanowało spokojem, pewnością siebie i czymś w rodzaju chłodnego wyrachowania. Juliette Duke, jeśli tylko chciała, potrafiła grać niczym zawodowa aktorka, co w tym przypadku okazało się być umiejętnością nad wyraz przydatną i nieocenioną.
Jej zdenerwowanie rosło z każdą kolejną sekundą, wzrok mimowolnie kierował się w stronę torebki, na której dnie leżała paczka papierosów. Miała ogromną ochotę zapalić, by ukoić nerwy, jednak wiedziała, że nie może tego zrobić w imię punktu dziesiątego - nienawidzi smrodu, który roznoszą palacze.
Westchnęła więc głęboko i wyjęła z kieszeni obcisłych jeansów opakowanie miętowych dropsów. Jeden z jej znajomych pochłaniał je tonami, kiedy postanowił rzucić palenie - za każdym razem, gdy brała go ochota na papierosa, zjadał miętusa. W końcu jednak dokonał kilku obliczeń, z których wynikło, że na cukierki wydaje więcej pieniędzy, niż wydałby na papierosy i z wielką ulgą wrócił do nałogu.
Juliette uśmiechnęła się na samo wspomnienie miny, jaką zrobił Dean, kiedy pierwszy raz od dwóch miesięcy zaaplikował sobie standardową dawkę nikotyny i włożyła zielonego cuksa do ust. Skrzywiła się przy tym nieco, od dziecka nie lubiła mięty. Jej smak i zapach przyprawiały ją o mdłości, kojarzyły się ze śmiercią ojca, śmiercią przedwczesną i okrutną, jednak wielu ludziom przywodziły na myśl świeżość i orzeźwienie, szczególnie jeśli chodziło o wyziewy jamy ustnej. Punkt numer dwa - człowiek ze świeżym oddechem automatycznie zdobywa u niego wyższe noty.
Przerzuciła landrynka z jednego kącika ust do drugiego i wtedy też rozdzwonił się jej telefon.
Nareszcie! pomyślała i z lekka drżącą dłonią przyłożyła komórkę do ucha.
- Za pięć minut w punkcie odbioru bagażu - oznajmił jej męski głos, który już po chwili zastąpił sygnał przerwanego połączenia.
Sięgnęła szybko po papierową serwetkę, wypluła na nią jeszcze całkiem sporego cukierka, zapłaciła za wodę, której nawet nie wypiła i ruszyła pewnym krokiem we wskazane miejsce.
Serce biło jej jak młotem, wnętrzności gotowały się ze strachu, jednak zachowała pokerową twarz, nie dała poznać po sobie swoich emocji. Przeciętny obserwator nie był w stanie odgadnąć jej prawdziwych uczuć - smukłe ciało, mimo iż targane od wewnątrz sprzecznymi odczuciami, emanowało spokojem, pewnością siebie i czymś w rodzaju chłodnego wyrachowania. Juliette Duke, jeśli tylko chciała, potrafiła grać niczym zawodowa aktorka, co w tym przypadku okazało się być umiejętnością nad wyraz przydatną i nieocenioną.
***
- Nareszcie w domu! - oznajmił pełnym entuzjazmu tonem Jared i zbliżył się do taśmy, na której już za chwilę miał się pojawić jego bagaż.
Kochał podróże, kochał Europę, kochał koncertowanie, jednak po dwóch miesiącach spędzonych w ciągłym biegu, po sześćdziesięciu nocach w obcych, hotelowych łóżkach zaczynał tęsknić za swoim własnym pokojem, za swoim własnym domem i za samym Los Angeles.
- A mi tam jest trochę żal, chętnie zwiedziłbym jeszcze kilka miast i zagrał parę koncertów. - Tomo z pełną smutku miną poprawił wiszący na ramieniu futerał z gitarą akustyczną i wbił tęskny wzrok w podłogę. Jeśli chodziło o przewóz instrumentów, szczególnie tak bliskich jemu sercu jak gitara, którą dostał od chrzestnego, nie miał za grosz zaufania do amerykańskich linii lotniczych. Raz, zamiast do Los Angeles, jego Gibson trafił do Nowego Jorku, a jakiś czas później, podczas transportu, uszkodzono pudło świeżo zakupionego Fendera.
- Ale pomyśl sobie, ile będziesz miał teraz czasu dla Vicky. W końcu odbijesz sobie te wszystkie samotne noce.
- I chyba tylko to mnie pociesza. - Miličević uśmiechnął się łagodnie, czując na ramieniu silną dłoń Shannona, który podobnie jak brat, również cieszył się z powrotu do domu. W końcu będzie mógł nadrobić wszystkie odcinki swoich ulubionych seriali i bezkarnie imprezować. Teoretycznie nikt nie miał nic przeciwko balangom w trakcie trasy, jednak granie koncertu na kacu, po zarwanej nocy naprawdę nie było niczym przyjemnym.
- Widzę nasze bagaże. - Młodszy Leto zrobił krok w stronę nadjeżdżających toreb i walizek, i doznał lekkiego szoku, kiedy na rączce jego własności zacisnęła się obca dłoń. - Ej, ktoś kradnie mi torbę!
- No to co stoisz jak ten ostatni ciołek, zrób coś!
Idąc za radą brata, Jared natychmiast przyspieszył kroku i rozpoczął nawoływanie:
- Halo, proszę pani, niech się pani zatrzyma!
Kobieta nie zareagowała, szła dalej jak gdyby nigdy nic. Rozeźlony muzyk bezceremonialnie położył jej dłoń na ramieniu, zmuszając ją tym do zatrzymania się.
- Proszę natychmiast oddać mi moją tor... - tu przerwał, dostrzegając jej twarz. Zielone oczy obrysowane czarną kredką, długie, zalotnie poruszające się rzęsy, lekko zaróżowione policzki i pełne wargi pokryte czerwoną pomadką zrobiły na nim tak piorunujące wrażenie, że w jednej chwili zapomniał o całym swoim gniewie i w sekundę jego mózg przeszedł z trybu rozhisteryzowanej gwiazdy na tryb szarmanckiego amanta.
- Przepraszam, mówił pan coś? - zapytała zdezorientowana brunetka, wyciągając z uszu parę wysłużonych słuchawek. Głos miała niski, zmysłowy, niezwykle przyjemny dla ucha. Leto zupełnie mimowolnie zaczął myśleć o tym, jak niezwykle podniecająco brzmiałby podczas orgazmu.
- Ehmmm... - zająkał się. - Chodzi o to, że prawdopodobnie przez pomyłkę zabrała pani mój bagaż. - To z pewnością była pomyłka, tak piękne istoty nie kradną bagaży celebrytom, przeszło mu przez myśl, a wzrok bezwiednie zsunął się na dekolt nieznajomej. Pełne, całkiem spore piersi unosiły się w równym oddechu, wystając elegancko spod czarnego topu.
Kobieta w jednej chwili spojrzała na walizkę i dostrzegając dołączoną do niej karteczkę, nieco zbladła.
- Jezu, najmocniej pana przepraszam! Mam identyczną walizkę, musiałam się po prostu pomylić. Ostatnimi czasy jestem tak zdezorientowana, że momentami nawet nie wiem, gdzie jestem - wytłumaczyła się nerwowo, prędko przekazując bagaż jego właścicielowi.
- Nic się nie stało, naprawdę, każdemu się zdarza. Sam czasami łapię się na tym, że nie mam pojęcia, w jakim mieście przebywam i co się w okół mnie dzieje. Ale taki już los pracoholików.
- Coś o tym wiem. - Kobieta uśmiechnęła się urokliwie i wyciągnęła przed siebie prawą dłoń. - Juliette Duke.
- Jared Leto. - Wokalista uścisnął górną kończynę nowej znajomej; była ciepła i niezwykle delikatna.
- Może dasz się namówić na kawę, tak w ramach zadośćuczynienia? W bufecie na górze serwują przepyszne latte, mogę za to ręczyć, bo dosyć często je tu pijam, kiedy opóźnia mi się lot. Naprawdę poczuję się o wiele lepiej, jeśli się zgodzisz, nie będzie mi aż tak głupio - dodała pełnym uroku tonem, patrząc na Jareda wzrokiem błagającego o kość szczeniaka.
- Bardzo chętnie, ale... - wskazał szybko palcem na grupę paparazzi stojących kilkanaście metrów dalej. Jeszcze go nie zauważyli, wywnioskował to po tym, że żaden z nich nie miał aparatu przyklejonego do twarzy, ale wiedział, że gdy tylko znajdzie się przy schodach, stanie się żywą tarczą. Już widział te wszystkie nagłówki: Jared Leto ma nową dziewczynę! Kim jest ta tajemnicza brunetka, z którą pił kawę na lotnisku?
Juliette zmarszczyła brwi w pytającym wyrazie twarzy.
- Nie wiesz, kim są ci faceci?
- Szczerze? Nie mam bladego pojęcia.
- To paparazzi, najgorsze hieny, jakie kiedykolwiek chodziły po tej ziemi. Nie dają człowiekowi spokojnie przejść ulicą, wypić kawy czy zjeść lunchu.
- Poczekaj, skoro polują na ciebie, to musisz być kimś sławnym...
- No tak - odpowiedział z lekka zaskoczony. Rzadko kiedy zdarzało się, by nie został rozpoznany przez osobę spotkaną w Los Angeles, której w dodatku się przedstawił.
- Jared Leto, Jared Leto... - powiedziała bardziej do siebie niż do niego, a jej twarz przyjęła wyraz najwyższego skupienia. Jaredowi wydało się to całkiem urocze, mimo iż jego ego nieco na tym ucierpiało. - Jared Leto - powtórzyła raz jeszcze i wtedy ją olśniło. - Samotne serca i Mr. Nobody, jak mogłam się nie połapać!
Leto uśmiechnął się szeroko na widok jej miny.
- Teraz jeszcze bardziej mi głupio.
- Niepotrzebnie - pocieszył ją wyrozumiałym tonem.
- Najpierw zabrałam twój bagaż, a potem nawet nie zorientowałam się, kim jesteś, mimo iż zawsze przyjemnie ogląda mi się ciebie na ekranie. I nawet nie mogę postawić ci w ramach przeprosin kawy.
- Sama mówiłaś, że jesteś zdezorientowana i ja to w pełni rozumiem, sam na jednej z premier rozmawiałem z Anthonym Hopkinsem, nie wiedząc nawet, że to on, mimo iż jestem wielkim fanem filmów o Hannibalu Lecterze. Byłem wtedy tak wykończony całą tą promocją, że ledwo rozpoznawałem samego siebie w lustrze, a co dopiero innych aktorów.
Oboje zaśmiali się głośno, czym zwrócili uwagę stojących dalej Tomo, Shannona i Emmy.
- I prawda, kawy niestety nie możemy tu wypić, ale jeśli tak bardzo chcesz mi zadośćuczynić, możesz pójść dziś ze mną na kolację. Znam przyjemną restaurację z dala od centrum, gdzie nigdy nie ma żadnych paparazzi. U Prestona na...
- Wiem, gdzie to jest - przerwała mu.
- W takim razie bądź tam o siódmej. Jeśli oczywiście pasuje ci ta godzina, bo jeśli nie, to możemy spotkać się trochę później.
- Nie, siódma mi jak najbardziej odpowiada - stwierdziła szybko, zwilżając usta koniuszkiem języka.
- W takim razie jesteśmy umówieni.
- Zgadza się. Tak więc do zobaczenia wieczorem, panie Leto. - Uraczyła go ostatnim uśmiechem, w którym ukazała rząd śnieżnobiałych zębów i nawet nie czekając aż coś powie, odwróciła się zgrabnym ruchem i ruszyła w stronę wyjścia.
- A bagaż?! - zawołał za nią.
Zatrzymała się i prędko odwróciła z powrotem.
- I widzisz, jaka ze mnie gapa? Głowy bym zapomniała, gdyby nie była na stałe przytwierdzona do reszty ciała.
- Gapiostwo bywa naprawdę urocze, pani Duke.
- Panno - poprawiła go.
- No tak, przepraszam, panno Duke.
- Ty, Romeo, nie chcę ci nic mówić, ale taksówka na nas czeka od dobrych kilku minut - w rozmowę Juliette i Jareda wtrącił się Shannon, mierząc kobietę wzrokiem. I na nim zrobiła dość dobre wrażenie, ale nie było to nic dziwnego; on i Jared zawsze mieli bardzo zbliżony gust. - Shannon Leto - przedstawił się, by nie wyjść na gburowatego chama.
- Juliette Duke.
- No to widzę dobrze trafiłem z tym Romeo.
- No nie do końca, ja jestem Juliette przez dwa t, z e na końcu.
- Ale brzmi tak samo. - Uśmiechnął się zawadiacko, po czym razem z bratem i resztą załogi opuścił lotnisko.
Kiedy tylko zniknęli za przeszklonymi drzwiami otoczeni wianuszkiem robiących im zdjęcia mężczyzn, Duke wzięła bardzo głęboki oddech i oparła się o ścianę, pozwalając swemu sercu bić z nienaturalnie dużą prędkością. Musiała pozwolić wszystkim emocjom z siebie ujść, w końcu wieczorem znów musiała przyjąć założoną pozę.
Kilka minut później, gdy miała już pewność, że Leto jest daleko od portu lotniczego, opuściła zatłoczony budynek i od razu zapaliła papierosa. Po trzech głębokich zaciągnięciach wyjęła z torebki telefon i wybrała pierwszy numer z listy połączeń przychodzących.
- Rybka połknęła haczyk.
- Świetnie, jedź teraz pod adres, który zaraz wyśle ci SMS'em, zajrzyj do biura konserwatora, on da ci klucz do mieszkania numer pięć. To jest drugie piętro, pierwsze drzwi po lewej. To będzie twoje tymczasowe lokum. Na łóżku znajdziesz sukienkę, buty, biżuterię i perfumy.
- Zrozumiałam.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, natychmiast się rozłączył, jak to miał w zwyczaju, a Juliette zaczęła polować na taksówkę. Miała pięć godzin, żeby zrobić się na bóstwo i nastawić psychicznie na spotkanie z Jaredem Leto.
Kochał podróże, kochał Europę, kochał koncertowanie, jednak po dwóch miesiącach spędzonych w ciągłym biegu, po sześćdziesięciu nocach w obcych, hotelowych łóżkach zaczynał tęsknić za swoim własnym pokojem, za swoim własnym domem i za samym Los Angeles.
- A mi tam jest trochę żal, chętnie zwiedziłbym jeszcze kilka miast i zagrał parę koncertów. - Tomo z pełną smutku miną poprawił wiszący na ramieniu futerał z gitarą akustyczną i wbił tęskny wzrok w podłogę. Jeśli chodziło o przewóz instrumentów, szczególnie tak bliskich jemu sercu jak gitara, którą dostał od chrzestnego, nie miał za grosz zaufania do amerykańskich linii lotniczych. Raz, zamiast do Los Angeles, jego Gibson trafił do Nowego Jorku, a jakiś czas później, podczas transportu, uszkodzono pudło świeżo zakupionego Fendera.
- Ale pomyśl sobie, ile będziesz miał teraz czasu dla Vicky. W końcu odbijesz sobie te wszystkie samotne noce.
- I chyba tylko to mnie pociesza. - Miličević uśmiechnął się łagodnie, czując na ramieniu silną dłoń Shannona, który podobnie jak brat, również cieszył się z powrotu do domu. W końcu będzie mógł nadrobić wszystkie odcinki swoich ulubionych seriali i bezkarnie imprezować. Teoretycznie nikt nie miał nic przeciwko balangom w trakcie trasy, jednak granie koncertu na kacu, po zarwanej nocy naprawdę nie było niczym przyjemnym.
- Widzę nasze bagaże. - Młodszy Leto zrobił krok w stronę nadjeżdżających toreb i walizek, i doznał lekkiego szoku, kiedy na rączce jego własności zacisnęła się obca dłoń. - Ej, ktoś kradnie mi torbę!
- No to co stoisz jak ten ostatni ciołek, zrób coś!
Idąc za radą brata, Jared natychmiast przyspieszył kroku i rozpoczął nawoływanie:
- Halo, proszę pani, niech się pani zatrzyma!
Kobieta nie zareagowała, szła dalej jak gdyby nigdy nic. Rozeźlony muzyk bezceremonialnie położył jej dłoń na ramieniu, zmuszając ją tym do zatrzymania się.
- Proszę natychmiast oddać mi moją tor... - tu przerwał, dostrzegając jej twarz. Zielone oczy obrysowane czarną kredką, długie, zalotnie poruszające się rzęsy, lekko zaróżowione policzki i pełne wargi pokryte czerwoną pomadką zrobiły na nim tak piorunujące wrażenie, że w jednej chwili zapomniał o całym swoim gniewie i w sekundę jego mózg przeszedł z trybu rozhisteryzowanej gwiazdy na tryb szarmanckiego amanta.
- Przepraszam, mówił pan coś? - zapytała zdezorientowana brunetka, wyciągając z uszu parę wysłużonych słuchawek. Głos miała niski, zmysłowy, niezwykle przyjemny dla ucha. Leto zupełnie mimowolnie zaczął myśleć o tym, jak niezwykle podniecająco brzmiałby podczas orgazmu.
- Ehmmm... - zająkał się. - Chodzi o to, że prawdopodobnie przez pomyłkę zabrała pani mój bagaż. - To z pewnością była pomyłka, tak piękne istoty nie kradną bagaży celebrytom, przeszło mu przez myśl, a wzrok bezwiednie zsunął się na dekolt nieznajomej. Pełne, całkiem spore piersi unosiły się w równym oddechu, wystając elegancko spod czarnego topu.
Kobieta w jednej chwili spojrzała na walizkę i dostrzegając dołączoną do niej karteczkę, nieco zbladła.
- Jezu, najmocniej pana przepraszam! Mam identyczną walizkę, musiałam się po prostu pomylić. Ostatnimi czasy jestem tak zdezorientowana, że momentami nawet nie wiem, gdzie jestem - wytłumaczyła się nerwowo, prędko przekazując bagaż jego właścicielowi.
- Nic się nie stało, naprawdę, każdemu się zdarza. Sam czasami łapię się na tym, że nie mam pojęcia, w jakim mieście przebywam i co się w okół mnie dzieje. Ale taki już los pracoholików.
- Coś o tym wiem. - Kobieta uśmiechnęła się urokliwie i wyciągnęła przed siebie prawą dłoń. - Juliette Duke.
- Jared Leto. - Wokalista uścisnął górną kończynę nowej znajomej; była ciepła i niezwykle delikatna.
- Może dasz się namówić na kawę, tak w ramach zadośćuczynienia? W bufecie na górze serwują przepyszne latte, mogę za to ręczyć, bo dosyć często je tu pijam, kiedy opóźnia mi się lot. Naprawdę poczuję się o wiele lepiej, jeśli się zgodzisz, nie będzie mi aż tak głupio - dodała pełnym uroku tonem, patrząc na Jareda wzrokiem błagającego o kość szczeniaka.
- Bardzo chętnie, ale... - wskazał szybko palcem na grupę paparazzi stojących kilkanaście metrów dalej. Jeszcze go nie zauważyli, wywnioskował to po tym, że żaden z nich nie miał aparatu przyklejonego do twarzy, ale wiedział, że gdy tylko znajdzie się przy schodach, stanie się żywą tarczą. Już widział te wszystkie nagłówki: Jared Leto ma nową dziewczynę! Kim jest ta tajemnicza brunetka, z którą pił kawę na lotnisku?
Juliette zmarszczyła brwi w pytającym wyrazie twarzy.
- Nie wiesz, kim są ci faceci?
- Szczerze? Nie mam bladego pojęcia.
- To paparazzi, najgorsze hieny, jakie kiedykolwiek chodziły po tej ziemi. Nie dają człowiekowi spokojnie przejść ulicą, wypić kawy czy zjeść lunchu.
- Poczekaj, skoro polują na ciebie, to musisz być kimś sławnym...
- No tak - odpowiedział z lekka zaskoczony. Rzadko kiedy zdarzało się, by nie został rozpoznany przez osobę spotkaną w Los Angeles, której w dodatku się przedstawił.
- Jared Leto, Jared Leto... - powiedziała bardziej do siebie niż do niego, a jej twarz przyjęła wyraz najwyższego skupienia. Jaredowi wydało się to całkiem urocze, mimo iż jego ego nieco na tym ucierpiało. - Jared Leto - powtórzyła raz jeszcze i wtedy ją olśniło. - Samotne serca i Mr. Nobody, jak mogłam się nie połapać!
Leto uśmiechnął się szeroko na widok jej miny.
- Teraz jeszcze bardziej mi głupio.
- Niepotrzebnie - pocieszył ją wyrozumiałym tonem.
- Najpierw zabrałam twój bagaż, a potem nawet nie zorientowałam się, kim jesteś, mimo iż zawsze przyjemnie ogląda mi się ciebie na ekranie. I nawet nie mogę postawić ci w ramach przeprosin kawy.
- Sama mówiłaś, że jesteś zdezorientowana i ja to w pełni rozumiem, sam na jednej z premier rozmawiałem z Anthonym Hopkinsem, nie wiedząc nawet, że to on, mimo iż jestem wielkim fanem filmów o Hannibalu Lecterze. Byłem wtedy tak wykończony całą tą promocją, że ledwo rozpoznawałem samego siebie w lustrze, a co dopiero innych aktorów.
Oboje zaśmiali się głośno, czym zwrócili uwagę stojących dalej Tomo, Shannona i Emmy.
- I prawda, kawy niestety nie możemy tu wypić, ale jeśli tak bardzo chcesz mi zadośćuczynić, możesz pójść dziś ze mną na kolację. Znam przyjemną restaurację z dala od centrum, gdzie nigdy nie ma żadnych paparazzi. U Prestona na...
- Wiem, gdzie to jest - przerwała mu.
- W takim razie bądź tam o siódmej. Jeśli oczywiście pasuje ci ta godzina, bo jeśli nie, to możemy spotkać się trochę później.
- Nie, siódma mi jak najbardziej odpowiada - stwierdziła szybko, zwilżając usta koniuszkiem języka.
- W takim razie jesteśmy umówieni.
- Zgadza się. Tak więc do zobaczenia wieczorem, panie Leto. - Uraczyła go ostatnim uśmiechem, w którym ukazała rząd śnieżnobiałych zębów i nawet nie czekając aż coś powie, odwróciła się zgrabnym ruchem i ruszyła w stronę wyjścia.
- A bagaż?! - zawołał za nią.
Zatrzymała się i prędko odwróciła z powrotem.
- I widzisz, jaka ze mnie gapa? Głowy bym zapomniała, gdyby nie była na stałe przytwierdzona do reszty ciała.
- Gapiostwo bywa naprawdę urocze, pani Duke.
- Panno - poprawiła go.
- No tak, przepraszam, panno Duke.
- Ty, Romeo, nie chcę ci nic mówić, ale taksówka na nas czeka od dobrych kilku minut - w rozmowę Juliette i Jareda wtrącił się Shannon, mierząc kobietę wzrokiem. I na nim zrobiła dość dobre wrażenie, ale nie było to nic dziwnego; on i Jared zawsze mieli bardzo zbliżony gust. - Shannon Leto - przedstawił się, by nie wyjść na gburowatego chama.
- Juliette Duke.
- No to widzę dobrze trafiłem z tym Romeo.
- No nie do końca, ja jestem Juliette przez dwa t, z e na końcu.
- Ale brzmi tak samo. - Uśmiechnął się zawadiacko, po czym razem z bratem i resztą załogi opuścił lotnisko.
Kiedy tylko zniknęli za przeszklonymi drzwiami otoczeni wianuszkiem robiących im zdjęcia mężczyzn, Duke wzięła bardzo głęboki oddech i oparła się o ścianę, pozwalając swemu sercu bić z nienaturalnie dużą prędkością. Musiała pozwolić wszystkim emocjom z siebie ujść, w końcu wieczorem znów musiała przyjąć założoną pozę.
Kilka minut później, gdy miała już pewność, że Leto jest daleko od portu lotniczego, opuściła zatłoczony budynek i od razu zapaliła papierosa. Po trzech głębokich zaciągnięciach wyjęła z torebki telefon i wybrała pierwszy numer z listy połączeń przychodzących.
- Rybka połknęła haczyk.
- Świetnie, jedź teraz pod adres, który zaraz wyśle ci SMS'em, zajrzyj do biura konserwatora, on da ci klucz do mieszkania numer pięć. To jest drugie piętro, pierwsze drzwi po lewej. To będzie twoje tymczasowe lokum. Na łóżku znajdziesz sukienkę, buty, biżuterię i perfumy.
- Zrozumiałam.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, natychmiast się rozłączył, jak to miał w zwyczaju, a Juliette zaczęła polować na taksówkę. Miała pięć godzin, żeby zrobić się na bóstwo i nastawić psychicznie na spotkanie z Jaredem Leto.
***
Taksówka prowadzona przez starszego mężczyznę zatrzymała się tuż przed niedużym lokalem; z jej środka pełnym gracji krokiem wysiadła Juliette.
Intensywnie czerwona, zwiewna sukienka falowała tuż nad kolanami smagana delikatnymi podmuchami wiatru, a czarne jak atrament włosy opadały na ramiona zakryte żakietem w tym samym kolorze.
Nie znała tej okolicy, w dodatku odczuwała niemały stres, podobnie jak na lotnisku, jednak mimo to szła pewnie, nie dając niczego po sobie poznać.
- Dasz radę, Juls, dasz radę - powiedziała sama do siebie niemal niesłyszalnym szeptem, wyciągając dłoń ku drzwiom.
- Pani pozwoli.
Odwróciła szybko głowę i zobaczyła uśmiechniętego od ucha do ucha Jareda. Nonszalanckim ruchem położył rękę na klamce, zanim sięgnęły jej smukłe palce Duke.
- Dziękuję. - Odwzajemniła posłany przez muzyka uśmiech i kiwnęła lekko głową, jak na wdzięczną damę przystało.
Punkt numer trzy - kobieta w miejscach publicznych musi zachowywać się jak dama, w łóżku jak dziwka.
- Witamy serdecznie, panie Leto, pański stolik jest już gotowy - usłyszeli, gdy tylko przekroczyli próg restauracji i znaleźli się przy kontuarze hostessy. Każda z nich ustawowo musiała mieć przyklejony uśmiech do twarzy, jednak uśmiech tej konkretnej był czymś więcej niż tylko zawodowym obowiązkiem: czaiła się w nim bezwolna kokieteria i wyraźny zachwyt. Juliette nawet to nie zdziwiło, praktycznie wszystkie kobiety reagowały na niego w ten sposób, swojego czasu nawet ona sama. Nie musiał nic mówić, wystarczyło, że się gdzieś pojawił i od razu budził w kobietach zwierzęce reakcje. Wszystkie prócz instynktu samozachowawczego...
- Świetnie. - Posłał rozanielonej blondynce szarmancki uśmiech, po czym zwrócił się do swojej towarzyszki, wskazując jednocześnie okrągły stolik w rogu sali. - Pani przodem.
Znów elegancko dygnęła i ruszyła w odpowiednim kierunku. Mimo iż szpilki nosiła niezwykle rzadko, jej krok był nad wyraz swobodny i naturalnie kobiecy, tak jakby urodziła się w wysokich obcasach. Nie umknęło to rzecz jasna uwadze Jareda - obserwował każdy jej ruch z fascynacją wymalowaną na twarzy, co chwila zagryzając dolną wargę. Kołyszące się frywolnie biodra i pośladki działały na jego wyobraźnie jak mało co - siłą rzeczy widział je pozbawione okrycia, bujające się dziko nad jego nagim ciałem.
- Pięknie tu - odezwała się Juliette, pokonawszy cały dystans dzielący ich od wejścia do stolika.
- Przepięknie. Uwielbiam tu przychodzić. Można spokojnie i dobrze zjeść. - Jared, nie wychodząc z roli kulturalnego dżentelmena, odsunął krzesło i pomógł Duke zdjąć czarne okrycie. Do jego nozdrzy doszedł znajomy, działający na zmysły zapach - Chanel Chance i różany balsam do ciała. Zaciągnął się mimowolnie, a Juliette uśmiechnęła pod nosem - znając punkt numer siedem, spodziewała się takiej reakcji.
- Cudownie pachniesz.
- Ty też nie najgorzej. Hugo Boss, jeśli się nie mylę.
- Bingo. Reklamowałem te perfumy i jako dodatek do gaży dostałem ich całkiem spory zapas - odpowiedział, wciąż sycąc się wonią ciała Duke. Gdyby nie byli w miejscu publicznym, już zabierałby się za sprawdzenie, czy zapach idzie w parze ze smakiem. Zamiast tego poczekał aż jego towarzyszka usadowi się na obitym skórą krześle i sam zajął miejsce na przeciwko niej. W tym samym czasie do stolika podszedł kelner, podając im kartę win i dań.
- Bierz to, na co tylko masz ochotę, ja płacę.
- W takim razie na przystawkę poproszę krem z dyni z grzankami, a na danie główne pieczeń jagnięcą w sosie winnym z grillowanymi warzywami.
Młody pracownik lokalu zanotował wszystko w swoim notesie, po czym zwrócił się do Jareda:
- A dla pana?
- To samo poproszę.
- Jakie wino do tego?
- A jakie pan poleca? - odpowiedział pytaniem na pytanie Jay, nie odrywając wzroku od Juliette.
- Chateau Des Landes rocznik 2009.
- Co ty na to? - zwrócił się tym razem do Duke.
- Mi pasuje.
- W takim razie niech będzie.
Kelner, po upewnieniu się, że klienci nie mają więcej życzeń, udał się w stronę kuchni, a Juliette, biorąc z koszyczka kawałek ziołowej bagietki stanowiącej przekąskę mającą umilić gościom czekanie, wbiła uważne spojrzenie w Leto.
- Zaskoczyłeś mnie.
- Czym?
- Tym, że zamówiłeś to samo co ja, myślałam, że jesteś weganinem.
- Jakby ci to wytłumaczyć - zaczął, również częstując się aromatycznym pieczywem - weganizm, wegetarianizm, zdrowy tryb życia i postawa proekologiczna są niezwykle modne w Hollywood. Jeśli je propagujesz, ludzie inaczej na ciebie patrzą, możesz też sporo zarobić na kryptoreklamach ekologicznych produktów.
- Czyli mam rozumieć, że to tylko część twojego image'u i taki łatwy dodatek do pensji?
- Dokładnie. - Leto uśmiechnął się szeroko. - To jest Hollywood, tu nic nie jest takie, jakim być się wydaje.
- Coś o tym wiem - dodała Juls, wgryzając się w ciepły kawałek bagietki. Jared już miał zapytać, co dokładnie ma na myśli, jednak jego plany pokrzyżował kelner, który właśnie przyniósł im przystawkę. Po jej zjedzeniu między dwójką siedzącą przy stoliku zapadła głucha cisza, podczas której Duke z rozbawieniem odkryła, że wzrok jej towarzysza od kilku sekund nie odrywa się od jej dekoltu.
- Nie, żeby coś, ale oczy mam tutaj - odezwała się niespodziewanie, na co Jared lekko się wzdrygnął.
- Nie, nie, ja nie patrzyłem tam, gdzie myślisz, że patrzyłem - zaczął się szybko tłumaczyć. - Masz śliczny łańcuszek. Uwielbiam białe złoto.
- Prezent od taty - odpowiedziała, skupiając się jeszcze bardziej niż wcześniej. To był jeden z tych momentów, gdzie musiała się kontrolować, by nie wybuchnąć głośnym płaczem i wszystkiego nie zepsuć. - Dał mi go, kiedy skończyłam szkołę.
- A czym zajmuje się twój tata, jeśli można wiedzieć?
- Jest architektem.
- A mama?
- Organizuje przyjęcia, od wesel po różne bale charytatywne.
- A ty? - w końcu zadał pytanie, na które odpowiedź naprawdę go interesowała. O rodziców zapytał ją tylko po to, by stworzyć złudne wrażenie, że nie interesuje go wyłącznie jej osoba, a również jej otoczenie. Kobiety miały to do siebie, że lubiły, gdy mężczyźni pytali je o rodzinę, przyjaciół i znajomych. On sam nigdy tego nie rozumiał, ale znał zasady gry i bezwzględnie się do nich stosował.
- Projektuję wnętrza. Dzisiaj wróciłam z San Francisco, gdzie jeden z moich znajomych otwiera nowy hotel. Poprosił mnie, bym zaaranżowała dla niego całą przestrzeń, poczynając od koloru ścian, na drobnych dodatkach typu kwiaty i zasłonki kończąc.
- No to się pięknie składa, bo już od dosyć dawna myślę o zmianie wystroju swojego domu.
- Wątpię czy będzie cię na mnie stać. - Juliette uniosła kokieteryjnie brwi, na co Jared cicho się zaśmiał.
- Myślę, że jakoś się dogadamy. - Jego dłoń przeniosła się szybko na kończynę Duke. Musnął palcami jej miękką skórę; kobieta zadrżała.
Już jest moja; pomyślał sobie w duchu, unosząc nieznacznie kąciki ust.
- Państwa wino.
Słysząc głos kelnera, Juliette z niemałą ulgą wyciągnęła swoją rękę spod dotyku Leto i ze sztucznym uśmiechem przylepionym do twarzy przejęła od niego wysoki kieliszek.
- Pieczeń będzie za pięć minut.
- Znakomicie - odpowiedział Jared, odbierając swoją porcję wykwintnego trunku. Nie zauważył speszenia Juliette, zbyt dobrze grała, by zauroczony nią do granic możliwości mężczyzna był w stanie odgadnąć jej prawdziwe odczucia. Za bardzo zaślepiała go jej uroda i sztuczne przeświadczenie, że oplótł ją sobie wokół palca. W rzeczywistości było zupełnie inaczej - to ona miała go w garści, tyle tylko że on nie zdawał sobie z tego sprawy. I oto właśnie jej chodziło...
- Może to niestosowane pytanie, ale ile ty w ogóle masz lat?
- Dwadzieścia.
- Dwadzieścia? - Jared otworzył szeroko oczy w ogromnym zaskoczeniu. - Wyglądasz na nieco starszą.
- I właśnie dlatego piję teraz z tobą wino.
Oboje się zaśmiali, przystawiając kryształowe naczynia do ust. Jared wciąż był w szoku, ale był to pozytywny szok, w końcu im kobieta młodsza, tym lepsza.
- A tak w ogóle, to jak taka młoda osóbka, która zapewne nie skończyła jeszcze studiów, może dostawać tak poważne zlecenia, jak zaprojektowanie wnętrza hotelu? Poza tym na lotnisku wspomniałaś, że jesteś pracoholiczką, więc wnioskuję, że jesteś rozchwytywana.
- Przyspieszony kurs plus znajomości w branży - Juls nie dała się zbić z tropu, była przygotowana na każde pytanie, na każdą możliwą uwagę. Miała dokładnie rozplanowany życiorys Juliette Duke, w jej planie nie było żadnych luk czy niedociągnięć. Wszystko było rozpisane od A do Z.
- No tak, znajomości to teraz podstawa.
- Minimalne umiejętności też się czasami przydają.
- Czasami...
Intensywnie czerwona, zwiewna sukienka falowała tuż nad kolanami smagana delikatnymi podmuchami wiatru, a czarne jak atrament włosy opadały na ramiona zakryte żakietem w tym samym kolorze.
Nie znała tej okolicy, w dodatku odczuwała niemały stres, podobnie jak na lotnisku, jednak mimo to szła pewnie, nie dając niczego po sobie poznać.
- Dasz radę, Juls, dasz radę - powiedziała sama do siebie niemal niesłyszalnym szeptem, wyciągając dłoń ku drzwiom.
- Pani pozwoli.
Odwróciła szybko głowę i zobaczyła uśmiechniętego od ucha do ucha Jareda. Nonszalanckim ruchem położył rękę na klamce, zanim sięgnęły jej smukłe palce Duke.
- Dziękuję. - Odwzajemniła posłany przez muzyka uśmiech i kiwnęła lekko głową, jak na wdzięczną damę przystało.
Punkt numer trzy - kobieta w miejscach publicznych musi zachowywać się jak dama, w łóżku jak dziwka.
- Witamy serdecznie, panie Leto, pański stolik jest już gotowy - usłyszeli, gdy tylko przekroczyli próg restauracji i znaleźli się przy kontuarze hostessy. Każda z nich ustawowo musiała mieć przyklejony uśmiech do twarzy, jednak uśmiech tej konkretnej był czymś więcej niż tylko zawodowym obowiązkiem: czaiła się w nim bezwolna kokieteria i wyraźny zachwyt. Juliette nawet to nie zdziwiło, praktycznie wszystkie kobiety reagowały na niego w ten sposób, swojego czasu nawet ona sama. Nie musiał nic mówić, wystarczyło, że się gdzieś pojawił i od razu budził w kobietach zwierzęce reakcje. Wszystkie prócz instynktu samozachowawczego...
- Świetnie. - Posłał rozanielonej blondynce szarmancki uśmiech, po czym zwrócił się do swojej towarzyszki, wskazując jednocześnie okrągły stolik w rogu sali. - Pani przodem.
Znów elegancko dygnęła i ruszyła w odpowiednim kierunku. Mimo iż szpilki nosiła niezwykle rzadko, jej krok był nad wyraz swobodny i naturalnie kobiecy, tak jakby urodziła się w wysokich obcasach. Nie umknęło to rzecz jasna uwadze Jareda - obserwował każdy jej ruch z fascynacją wymalowaną na twarzy, co chwila zagryzając dolną wargę. Kołyszące się frywolnie biodra i pośladki działały na jego wyobraźnie jak mało co - siłą rzeczy widział je pozbawione okrycia, bujające się dziko nad jego nagim ciałem.
- Pięknie tu - odezwała się Juliette, pokonawszy cały dystans dzielący ich od wejścia do stolika.
- Przepięknie. Uwielbiam tu przychodzić. Można spokojnie i dobrze zjeść. - Jared, nie wychodząc z roli kulturalnego dżentelmena, odsunął krzesło i pomógł Duke zdjąć czarne okrycie. Do jego nozdrzy doszedł znajomy, działający na zmysły zapach - Chanel Chance i różany balsam do ciała. Zaciągnął się mimowolnie, a Juliette uśmiechnęła pod nosem - znając punkt numer siedem, spodziewała się takiej reakcji.
- Cudownie pachniesz.
- Ty też nie najgorzej. Hugo Boss, jeśli się nie mylę.
- Bingo. Reklamowałem te perfumy i jako dodatek do gaży dostałem ich całkiem spory zapas - odpowiedział, wciąż sycąc się wonią ciała Duke. Gdyby nie byli w miejscu publicznym, już zabierałby się za sprawdzenie, czy zapach idzie w parze ze smakiem. Zamiast tego poczekał aż jego towarzyszka usadowi się na obitym skórą krześle i sam zajął miejsce na przeciwko niej. W tym samym czasie do stolika podszedł kelner, podając im kartę win i dań.
- Bierz to, na co tylko masz ochotę, ja płacę.
- W takim razie na przystawkę poproszę krem z dyni z grzankami, a na danie główne pieczeń jagnięcą w sosie winnym z grillowanymi warzywami.
Młody pracownik lokalu zanotował wszystko w swoim notesie, po czym zwrócił się do Jareda:
- A dla pana?
- To samo poproszę.
- Jakie wino do tego?
- A jakie pan poleca? - odpowiedział pytaniem na pytanie Jay, nie odrywając wzroku od Juliette.
- Chateau Des Landes rocznik 2009.
- Co ty na to? - zwrócił się tym razem do Duke.
- Mi pasuje.
- W takim razie niech będzie.
Kelner, po upewnieniu się, że klienci nie mają więcej życzeń, udał się w stronę kuchni, a Juliette, biorąc z koszyczka kawałek ziołowej bagietki stanowiącej przekąskę mającą umilić gościom czekanie, wbiła uważne spojrzenie w Leto.
- Zaskoczyłeś mnie.
- Czym?
- Tym, że zamówiłeś to samo co ja, myślałam, że jesteś weganinem.
- Jakby ci to wytłumaczyć - zaczął, również częstując się aromatycznym pieczywem - weganizm, wegetarianizm, zdrowy tryb życia i postawa proekologiczna są niezwykle modne w Hollywood. Jeśli je propagujesz, ludzie inaczej na ciebie patrzą, możesz też sporo zarobić na kryptoreklamach ekologicznych produktów.
- Czyli mam rozumieć, że to tylko część twojego image'u i taki łatwy dodatek do pensji?
- Dokładnie. - Leto uśmiechnął się szeroko. - To jest Hollywood, tu nic nie jest takie, jakim być się wydaje.
- Coś o tym wiem - dodała Juls, wgryzając się w ciepły kawałek bagietki. Jared już miał zapytać, co dokładnie ma na myśli, jednak jego plany pokrzyżował kelner, który właśnie przyniósł im przystawkę. Po jej zjedzeniu między dwójką siedzącą przy stoliku zapadła głucha cisza, podczas której Duke z rozbawieniem odkryła, że wzrok jej towarzysza od kilku sekund nie odrywa się od jej dekoltu.
- Nie, żeby coś, ale oczy mam tutaj - odezwała się niespodziewanie, na co Jared lekko się wzdrygnął.
- Nie, nie, ja nie patrzyłem tam, gdzie myślisz, że patrzyłem - zaczął się szybko tłumaczyć. - Masz śliczny łańcuszek. Uwielbiam białe złoto.
- Prezent od taty - odpowiedziała, skupiając się jeszcze bardziej niż wcześniej. To był jeden z tych momentów, gdzie musiała się kontrolować, by nie wybuchnąć głośnym płaczem i wszystkiego nie zepsuć. - Dał mi go, kiedy skończyłam szkołę.
- A czym zajmuje się twój tata, jeśli można wiedzieć?
- Jest architektem.
- A mama?
- Organizuje przyjęcia, od wesel po różne bale charytatywne.
- A ty? - w końcu zadał pytanie, na które odpowiedź naprawdę go interesowała. O rodziców zapytał ją tylko po to, by stworzyć złudne wrażenie, że nie interesuje go wyłącznie jej osoba, a również jej otoczenie. Kobiety miały to do siebie, że lubiły, gdy mężczyźni pytali je o rodzinę, przyjaciół i znajomych. On sam nigdy tego nie rozumiał, ale znał zasady gry i bezwzględnie się do nich stosował.
- Projektuję wnętrza. Dzisiaj wróciłam z San Francisco, gdzie jeden z moich znajomych otwiera nowy hotel. Poprosił mnie, bym zaaranżowała dla niego całą przestrzeń, poczynając od koloru ścian, na drobnych dodatkach typu kwiaty i zasłonki kończąc.
- No to się pięknie składa, bo już od dosyć dawna myślę o zmianie wystroju swojego domu.
- Wątpię czy będzie cię na mnie stać. - Juliette uniosła kokieteryjnie brwi, na co Jared cicho się zaśmiał.
- Myślę, że jakoś się dogadamy. - Jego dłoń przeniosła się szybko na kończynę Duke. Musnął palcami jej miękką skórę; kobieta zadrżała.
Już jest moja; pomyślał sobie w duchu, unosząc nieznacznie kąciki ust.
- Państwa wino.
Słysząc głos kelnera, Juliette z niemałą ulgą wyciągnęła swoją rękę spod dotyku Leto i ze sztucznym uśmiechem przylepionym do twarzy przejęła od niego wysoki kieliszek.
- Pieczeń będzie za pięć minut.
- Znakomicie - odpowiedział Jared, odbierając swoją porcję wykwintnego trunku. Nie zauważył speszenia Juliette, zbyt dobrze grała, by zauroczony nią do granic możliwości mężczyzna był w stanie odgadnąć jej prawdziwe odczucia. Za bardzo zaślepiała go jej uroda i sztuczne przeświadczenie, że oplótł ją sobie wokół palca. W rzeczywistości było zupełnie inaczej - to ona miała go w garści, tyle tylko że on nie zdawał sobie z tego sprawy. I oto właśnie jej chodziło...
- Może to niestosowane pytanie, ale ile ty w ogóle masz lat?
- Dwadzieścia.
- Dwadzieścia? - Jared otworzył szeroko oczy w ogromnym zaskoczeniu. - Wyglądasz na nieco starszą.
- I właśnie dlatego piję teraz z tobą wino.
Oboje się zaśmiali, przystawiając kryształowe naczynia do ust. Jared wciąż był w szoku, ale był to pozytywny szok, w końcu im kobieta młodsza, tym lepsza.
- A tak w ogóle, to jak taka młoda osóbka, która zapewne nie skończyła jeszcze studiów, może dostawać tak poważne zlecenia, jak zaprojektowanie wnętrza hotelu? Poza tym na lotnisku wspomniałaś, że jesteś pracoholiczką, więc wnioskuję, że jesteś rozchwytywana.
- Przyspieszony kurs plus znajomości w branży - Juls nie dała się zbić z tropu, była przygotowana na każde pytanie, na każdą możliwą uwagę. Miała dokładnie rozplanowany życiorys Juliette Duke, w jej planie nie było żadnych luk czy niedociągnięć. Wszystko było rozpisane od A do Z.
- No tak, znajomości to teraz podstawa.
- Minimalne umiejętności też się czasami przydają.
- Czasami...
***
- Wiesz co, tak na ciebie patrzę i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że strasznie mi kogoś przypominasz - odezwał się Leto, kiedy oboje zjedli już danie główne i czekali na swoje desery.
- Ja? - Juliette uniosła brwi w zaskoczeniu i mimowolnie zadrżała. W jej głowie włączył się głośny alarm, obawiała się najgorszego; rozpoznania.
- Nie, Duch Święty - zażartował aktor. - Pewnie, że ty i już nawet chyba wiem, kogo...
- Kogo? - zapytała, ledwo opanowując obawę w głosie.
- Monicę Bellucci.
W jednej chwili kobieta odetchnęła z ulgą, poczuwszy się tak, jakby z jej ciała spadł duszący ją dwutonowy głaz. Była bezpieczna, jej plan był bezpieczny...
- Masz identyczny typ urody, bije od ciebie ta sama elegancja i kobiecość. O sex appealu już nawet nie wspomnę. Co prawda media przykleiły mi łatkę wielbiciela blondynek, ale tak naprawdę zawsze uwielbiałem ponętne brunetki, takie jak Monica i ty. - Jego głos zmienił swój pierwotny ton, teraz brzmiał już nie tylko szarmancko, ale i uwodzicielsko i seksownie. Dla Juliette to był znak, by przejść do kolejnej części planu, tej najtrudniejszej, ale niezbędnej i niezwykle ważnej.
- Czy pan próbuję mnie uwieść, panie Leto? - Zagryzła leciutko dolną wargę, w taki sposób, jaki miała opisany na kartce; zmysłowy i subtelny.
- A dobrze mi idzie?
- Bardzo dobrze - mruknęła zalotnie i zsunęła czarny but z lewej stopy, którą następnie dotknęła nogi swojego towarzysza. Ten uśmiechnął się zawadiacko, nie mogąc doczekać się momentu, w którym dolna kończyna Duke zawędruje na jego udo.
- Widzę, że doskonale wiesz, czego chcesz, laleczko.
- Myślę, że oboje tego chcemy.
- I masz całkowitą rację.
Czubki palców Juliette dotknęły ułożonego w nogawce materiałowych spodni członka, Jared przymknął bezwolnie powieki.
- A może tak odpuścimy sobie deser i pojedziemy do mnie? W zamrażarce mam pełno lodów, które najlepiej smakują w łóżku.
- A czy wtedy nie wyjdę na łatwą? - zapytała z udawanym zatroskaniem.
- Nie, wyjdziesz na kobietę, która nie boi się sięgać po to, na co ma ochotę.
- Tak się składa, że zawsze wolałam lody od Crème brûlée.
Jared nie zdołał powstrzymać cisnącego się na twarz uśmiechu zwycięzcy, Juliette udając, że tego nie widzi, dopiła szybko wino. Leto zrobił to samo, poprosił o rachunek, nie kazał wydawać sobie reszty, dzięki czemu kelner otrzymał prawie czterdzieści dolarów napiwku i opuścił restaurację razem ze swoją towarzyszką i huczącą w głowie myślą - to będzie niezapomniana noc.
- Ja? - Juliette uniosła brwi w zaskoczeniu i mimowolnie zadrżała. W jej głowie włączył się głośny alarm, obawiała się najgorszego; rozpoznania.
- Nie, Duch Święty - zażartował aktor. - Pewnie, że ty i już nawet chyba wiem, kogo...
- Kogo? - zapytała, ledwo opanowując obawę w głosie.
- Monicę Bellucci.
W jednej chwili kobieta odetchnęła z ulgą, poczuwszy się tak, jakby z jej ciała spadł duszący ją dwutonowy głaz. Była bezpieczna, jej plan był bezpieczny...
- Masz identyczny typ urody, bije od ciebie ta sama elegancja i kobiecość. O sex appealu już nawet nie wspomnę. Co prawda media przykleiły mi łatkę wielbiciela blondynek, ale tak naprawdę zawsze uwielbiałem ponętne brunetki, takie jak Monica i ty. - Jego głos zmienił swój pierwotny ton, teraz brzmiał już nie tylko szarmancko, ale i uwodzicielsko i seksownie. Dla Juliette to był znak, by przejść do kolejnej części planu, tej najtrudniejszej, ale niezbędnej i niezwykle ważnej.
- Czy pan próbuję mnie uwieść, panie Leto? - Zagryzła leciutko dolną wargę, w taki sposób, jaki miała opisany na kartce; zmysłowy i subtelny.
- A dobrze mi idzie?
- Bardzo dobrze - mruknęła zalotnie i zsunęła czarny but z lewej stopy, którą następnie dotknęła nogi swojego towarzysza. Ten uśmiechnął się zawadiacko, nie mogąc doczekać się momentu, w którym dolna kończyna Duke zawędruje na jego udo.
- Widzę, że doskonale wiesz, czego chcesz, laleczko.
- Myślę, że oboje tego chcemy.
- I masz całkowitą rację.
Czubki palców Juliette dotknęły ułożonego w nogawce materiałowych spodni członka, Jared przymknął bezwolnie powieki.
- A może tak odpuścimy sobie deser i pojedziemy do mnie? W zamrażarce mam pełno lodów, które najlepiej smakują w łóżku.
- A czy wtedy nie wyjdę na łatwą? - zapytała z udawanym zatroskaniem.
- Nie, wyjdziesz na kobietę, która nie boi się sięgać po to, na co ma ochotę.
- Tak się składa, że zawsze wolałam lody od Crème brûlée.
Jared nie zdołał powstrzymać cisnącego się na twarz uśmiechu zwycięzcy, Juliette udając, że tego nie widzi, dopiła szybko wino. Leto zrobił to samo, poprosił o rachunek, nie kazał wydawać sobie reszty, dzięki czemu kelner otrzymał prawie czterdzieści dolarów napiwku i opuścił restaurację razem ze swoją towarzyszką i huczącą w głowie myślą - to będzie niezapomniana noc.
***
Trzy miesiące później:
- Nie, nie ma mnie teraz w domu. Nie wiem, może za dwie, trzy godziny. - Jared przełożył telefon do prawej dłoni i wstał z łóżka, posyłając przy tym Juliette przepraszające spojrzenie. Kiwnęła głową na znak, że się nie gniewa i patrzyła, jak nagi mężczyzna krąży po pokoju, przyjmując co chwila inny wyraz twarzy. - Pewnie jest teraz u Tomo. Nie mam pojęcia, naprawdę. Blondynka? Jaka blondynka? - Leto zmarszczył brwi, drapiąc czubek nosa. - To zapewne nic poważnego, znasz Shannona. No litości, jaka narzeczona? Przecież wiesz, że nigdy nie posunąłby się do takiego okrucieństwa wobec swojej najdroższej mamusi. - Tu Jay spojrzał na przykrytą cienką kołdrą Duke, posyłając jej pełen pożądania uśmiech. Odwzajemniła się tym samym. - Dobra, nieważne, pogadamy jak przyjedziesz. Będę za godzinę. Tak. Oczywiście. Ja ciebie też. Pa. Ta kobieta mnie kiedyś wykończy. - Westchnął głęboko i odłożył telefon na stolik nocny.
- Ale jak pięknie do niej mówisz.
- W końcu to moja matka, kocham ją nawet wtedy, gdy muszę rezygnować dla niej z miłego towarzystwa.
- Rezygnować? - Twarz Juliette przyjęła zasmucony wyraz, choć w środku czuła niewysłowioną ulgę.
- Niestety muszę się zaraz zbierać. Chce mnie dzisiaj odwiedzić, a ja nie potrafię jej odmawiać.
- Synek idealny, też chciałabym takiego mieć.
- Masz za piękne ciało, by rodzić dzieci, zostaw to szkaradnym pokrakom - mruknął uwodzicielsko, muskając wargami odsłonięte ramie swojej towarzyszki.
- Ale nie chcę być na starość sama. Dziecko jest gwarancją towarzystwa.
- Jeden wielki kłopot.
- Nie lubisz dzieci? - Juls uniosła lekko brwi, obserwując wpatrzone w nią błękitne oczy. Podobieństwo było uderzające, boleśnie uderzające...
- Nie bardzo. Kilka godzin mogę z jakimś spędzić, ale żeby zajmować się nim dwadzieścia cztery godziny na dobę? Nie, zdecydowanie nie. Zresztą, po co my w ogóle o tym rozmawiamy, co?
Juliette wzruszyła ramionami, zgarniając opadające na twarz włosy, co Jared odebrał jako zachętę do pocałunku. Ułożył palce na jej smukłej szyi, co jak zwykle wywołał u niej dreszcz, po czym przywarł wargami do jej miękkich ust, delektując się ich słodkim smakiem.
- Tak w ogóle, to mam coś dla ciebie.
- Dla mnie?
Przytaknął szybkim skinięciem głowy i podszedł do zostawionej przy drzwiach papierowej torby.
- Podejdź do lusterka i zamknij oczy.
Duke bez zbędnych pytań spełniła tę prośbę, w duchu ciesząc się na kolejny prezent. Im więcej cennych rzeczy dostawała od Jareda, tym mniejsze czuła obrzydzenie do samej siebie. W końcu robiła to dla niego...
Leto upewniwszy się, że powieki Juliette są szczelnie zamknięte, otworzył czerwone pudełko i chwycił delikatnie jego zawartość. Juls w jednej sekundzie poczuła na swojej skórze przeszywające zimno, zaraz potem mogła otworzyć oczy.
- Wow, jest piękny - wydukała z nieudawanym zachwytem, widząc w odbiciu lustra złoty naszyjnik. - I zapewne drogi. Naprawdę nie musiałeś...
- Ale chciałem - przerwał jej stanowczo.
- Aż zanadto mnie rozpieszczasz tymi wszystkimi prezentami.
- Dużo zarabiam i nie mam na co tych pieniędzy wydawać, więc wydaję je na ciebie, proste i logiczne. Możesz patrzeć na to, jako na zapłatę za cudowny seks.
- Zapłatę ze seks? - Spojrzała na niego poprzez taflę lustra. - Czy ty właśnie zasugerowałeś mi, że jestem prostytutką?
- Wybacz, to takie moje skrzywienie. Ostatnimi czasy praktykowałem głównie seks za pieniądze, więc...
- Nie pogrążaj się, skarbie - przerwała mu. - Powiedzmy, że jestem w stanie przełknąć tę zniewagę, ale tylko dlatego, że ten naszyjnik jest nieziemsko piękny.
- Tak jak i ty. - Szybkim ruchem odwrócił ją w swoją stronę, bacznie obserwując jej twarz. W jego oczach była idealna, tak samo jak reszta jej ciała.
- A wracając do tego seksu za pieniądze, fankom też musiałeś płacić za to, że ci się oddawały?
- A skąd pomysł, że kiedykolwiek sypiałem z fankami? - odpowiedział pytaniem na pytanie pełnym kokieterii tonem. Oczywiście, że to robił, ale czy ona musiała o tym wiedzieć? Czy musiała wiedzieć o nim cokolwiek? Wystarczyło mu, że znała jego potrzeby i nie miała oporów przed tym, by je wszystkie zaspokajać. To było jej główne zadanie i to, by ładnie wyglądać, stąd też te wszystkie drogie prezenty. Ponadto cenił ją też jaką rozmówczynie; mieli wiele wspólnych tematów, czytali te same książki, oglądali te same filmy, oboje interesowali się filozofią i astronomią. Momentami Juls wydawała mu się aż nazbyt idealna, by być prawdziwa, ale prawie co noc się z nią kochał, czuł jej dotyk, smak i zapach, więc nie mógł mieć nawet najmniejszych wątpliwości co do tego, że była człowiekiem z krwi i kości, a nie jedynie wytworem jego wyobraźni.
- Tak jakoś mi się pomyślało, w końcu trasy są takie długie, a człowiek to tylko człowiek, ma swoje potrzeby.
- Dlatego też w każdym mieście na świecie są domy publiczne - skwitował Leto i zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem.
- Nie, nie ma mnie teraz w domu. Nie wiem, może za dwie, trzy godziny. - Jared przełożył telefon do prawej dłoni i wstał z łóżka, posyłając przy tym Juliette przepraszające spojrzenie. Kiwnęła głową na znak, że się nie gniewa i patrzyła, jak nagi mężczyzna krąży po pokoju, przyjmując co chwila inny wyraz twarzy. - Pewnie jest teraz u Tomo. Nie mam pojęcia, naprawdę. Blondynka? Jaka blondynka? - Leto zmarszczył brwi, drapiąc czubek nosa. - To zapewne nic poważnego, znasz Shannona. No litości, jaka narzeczona? Przecież wiesz, że nigdy nie posunąłby się do takiego okrucieństwa wobec swojej najdroższej mamusi. - Tu Jay spojrzał na przykrytą cienką kołdrą Duke, posyłając jej pełen pożądania uśmiech. Odwzajemniła się tym samym. - Dobra, nieważne, pogadamy jak przyjedziesz. Będę za godzinę. Tak. Oczywiście. Ja ciebie też. Pa. Ta kobieta mnie kiedyś wykończy. - Westchnął głęboko i odłożył telefon na stolik nocny.
- Ale jak pięknie do niej mówisz.
- W końcu to moja matka, kocham ją nawet wtedy, gdy muszę rezygnować dla niej z miłego towarzystwa.
- Rezygnować? - Twarz Juliette przyjęła zasmucony wyraz, choć w środku czuła niewysłowioną ulgę.
- Niestety muszę się zaraz zbierać. Chce mnie dzisiaj odwiedzić, a ja nie potrafię jej odmawiać.
- Synek idealny, też chciałabym takiego mieć.
- Masz za piękne ciało, by rodzić dzieci, zostaw to szkaradnym pokrakom - mruknął uwodzicielsko, muskając wargami odsłonięte ramie swojej towarzyszki.
- Ale nie chcę być na starość sama. Dziecko jest gwarancją towarzystwa.
- Jeden wielki kłopot.
- Nie lubisz dzieci? - Juls uniosła lekko brwi, obserwując wpatrzone w nią błękitne oczy. Podobieństwo było uderzające, boleśnie uderzające...
- Nie bardzo. Kilka godzin mogę z jakimś spędzić, ale żeby zajmować się nim dwadzieścia cztery godziny na dobę? Nie, zdecydowanie nie. Zresztą, po co my w ogóle o tym rozmawiamy, co?
Juliette wzruszyła ramionami, zgarniając opadające na twarz włosy, co Jared odebrał jako zachętę do pocałunku. Ułożył palce na jej smukłej szyi, co jak zwykle wywołał u niej dreszcz, po czym przywarł wargami do jej miękkich ust, delektując się ich słodkim smakiem.
- Tak w ogóle, to mam coś dla ciebie.
- Dla mnie?
Przytaknął szybkim skinięciem głowy i podszedł do zostawionej przy drzwiach papierowej torby.
- Podejdź do lusterka i zamknij oczy.
Duke bez zbędnych pytań spełniła tę prośbę, w duchu ciesząc się na kolejny prezent. Im więcej cennych rzeczy dostawała od Jareda, tym mniejsze czuła obrzydzenie do samej siebie. W końcu robiła to dla niego...
Leto upewniwszy się, że powieki Juliette są szczelnie zamknięte, otworzył czerwone pudełko i chwycił delikatnie jego zawartość. Juls w jednej sekundzie poczuła na swojej skórze przeszywające zimno, zaraz potem mogła otworzyć oczy.
- Wow, jest piękny - wydukała z nieudawanym zachwytem, widząc w odbiciu lustra złoty naszyjnik. - I zapewne drogi. Naprawdę nie musiałeś...
- Ale chciałem - przerwał jej stanowczo.
- Aż zanadto mnie rozpieszczasz tymi wszystkimi prezentami.
- Dużo zarabiam i nie mam na co tych pieniędzy wydawać, więc wydaję je na ciebie, proste i logiczne. Możesz patrzeć na to, jako na zapłatę za cudowny seks.
- Zapłatę ze seks? - Spojrzała na niego poprzez taflę lustra. - Czy ty właśnie zasugerowałeś mi, że jestem prostytutką?
- Wybacz, to takie moje skrzywienie. Ostatnimi czasy praktykowałem głównie seks za pieniądze, więc...
- Nie pogrążaj się, skarbie - przerwała mu. - Powiedzmy, że jestem w stanie przełknąć tę zniewagę, ale tylko dlatego, że ten naszyjnik jest nieziemsko piękny.
- Tak jak i ty. - Szybkim ruchem odwrócił ją w swoją stronę, bacznie obserwując jej twarz. W jego oczach była idealna, tak samo jak reszta jej ciała.
- A wracając do tego seksu za pieniądze, fankom też musiałeś płacić za to, że ci się oddawały?
- A skąd pomysł, że kiedykolwiek sypiałem z fankami? - odpowiedział pytaniem na pytanie pełnym kokieterii tonem. Oczywiście, że to robił, ale czy ona musiała o tym wiedzieć? Czy musiała wiedzieć o nim cokolwiek? Wystarczyło mu, że znała jego potrzeby i nie miała oporów przed tym, by je wszystkie zaspokajać. To było jej główne zadanie i to, by ładnie wyglądać, stąd też te wszystkie drogie prezenty. Ponadto cenił ją też jaką rozmówczynie; mieli wiele wspólnych tematów, czytali te same książki, oglądali te same filmy, oboje interesowali się filozofią i astronomią. Momentami Juls wydawała mu się aż nazbyt idealna, by być prawdziwa, ale prawie co noc się z nią kochał, czuł jej dotyk, smak i zapach, więc nie mógł mieć nawet najmniejszych wątpliwości co do tego, że była człowiekiem z krwi i kości, a nie jedynie wytworem jego wyobraźni.
- Tak jakoś mi się pomyślało, w końcu trasy są takie długie, a człowiek to tylko człowiek, ma swoje potrzeby.
- Dlatego też w każdym mieście na świecie są domy publiczne - skwitował Leto i zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem.
***
- Spotkamy się jutro? - zapytał Jared, zapinając na prędce ostatni guzik swojej błękitnej koszuli. Wiedząc, jak bardzo jego matka nie lubi niepunktualności, za punkt honoru postawił sobie to, że tym razem się nie spóźni i znajdzie się w domu na długo przed jej wizytą.
- Przecież już ci mówiłam, że wyjeżdżam na weekend, obowiązki zawodowe.
- No tak, zapomniałem... Ale w poniedziałek już będziesz, tak?
- O ile nic się nie przeciągnie - odpowiedziała beznamiętnym tonem, masując po kryjomu obolałe nadgarstki. Znów uwolnił swoją prawdziwą naturę, znów pokazał swoje chore oblicze, za które tak bardzo go nienawidziła.
- Mam nadzieję, że nie, bo chciałbym cię zabrać na przyjęcie do mojej starej znajomej.
- No proszę, czyżbym awansowała?
- Awansowała? - Leto zmarszczył brwi w pytającym wyrazie, sięgając po wiszącą na krześle skórę.
- No wiesz, z prywatnej prostytutki na partnerkę na bal.
- A czy ktoś tu mówił o balu? Lucetta organizuje najlepsze orgie w Hollywood, zobaczysz, spodoba ci się. - Puścił jej oczko, zapinając szybko kurtkę.
- No tak, orgia, i czemu mnie to dziwi?
- Bo bystra z ciebie dziewczynka.
- Bo bystra ze mnie dziewczynka - powtórzyła przesiąkniętym ironią tonem. Zaraz potem dostrzegła zbliżającą się do niej twarz muzyka. Zamknęła oczy, nie chcąc na niego patrzeć i zacisnęła mocno zęby, by nie wrzasnąć z obrzydzenia, kiedy to jego brudne wargi dotknęły jej zaczerwienionego polika.
- Do zobaczenia wkrótce, laleczko... - wyszeptał prosto do jej ucha, po czym zniknął za antywłamaniowymi drzwiami. Wyraźnie słyszała, jak zbiegał po schodach, gwiżdżąc pod nosem tylko sobie znaną melodię. Zawsze to robił po pozbyciu się nadmiaru nasienia, niezmiennie od pięciu lat...
Juls podeszła do okna odrobinę chwiejnym krokiem, wypatrując jego sylwetki. Czekała aż opuści budynek, wsiądzie do samochodu i odjedzie na tyle daleko, by nie usłyszeć jej krzyku i płaczu.
Kiedy w końcu się pojawił, przykleiła do twarzy szeroki uśmiech i pomachała mu na wzór żegnającej kochanka aktorki niemego kina. Odwzajemnił się tym samym, po czym wsiadł do auta i w końcu zniknął z jej pola widzenia.
Juliette w jednej chwili porzuciła przybraną na dzisiejszy dzień pozę i czym prędzej wbiegła pod prysznic, chcąc zmyć z siebie wszelkie oznaki jego bytności - zapach, ślinę, nasienie...
Miejsca, do których przykładał usta, paliły niczym żywy ogień, ściskane silnie nadgarstki piekły równie mocno, tak samo szyja i krocze, całe jej ciało trawiły niewidzialne płomienie, których nawet zimna woda nie była w stanie ugasić.
Przepełniona wstydem, nienawiścią i obrzydzeniem osunęła się na chłodne kafelki i wybuchła głośnym płaczem, podobnie jak pięć lat wcześniej, kiedy to Jared Leto na spółkę ze swoim bratem odebrał jej wszystko, co było w niej najpiękniejsze - niewinność, dzieciństwo i bezgraniczną wiarę w dobroć drugiego człowieka...
- Przecież już ci mówiłam, że wyjeżdżam na weekend, obowiązki zawodowe.
- No tak, zapomniałem... Ale w poniedziałek już będziesz, tak?
- O ile nic się nie przeciągnie - odpowiedziała beznamiętnym tonem, masując po kryjomu obolałe nadgarstki. Znów uwolnił swoją prawdziwą naturę, znów pokazał swoje chore oblicze, za które tak bardzo go nienawidziła.
- Mam nadzieję, że nie, bo chciałbym cię zabrać na przyjęcie do mojej starej znajomej.
- No proszę, czyżbym awansowała?
- Awansowała? - Leto zmarszczył brwi w pytającym wyrazie, sięgając po wiszącą na krześle skórę.
- No wiesz, z prywatnej prostytutki na partnerkę na bal.
- A czy ktoś tu mówił o balu? Lucetta organizuje najlepsze orgie w Hollywood, zobaczysz, spodoba ci się. - Puścił jej oczko, zapinając szybko kurtkę.
- No tak, orgia, i czemu mnie to dziwi?
- Bo bystra z ciebie dziewczynka.
- Bo bystra ze mnie dziewczynka - powtórzyła przesiąkniętym ironią tonem. Zaraz potem dostrzegła zbliżającą się do niej twarz muzyka. Zamknęła oczy, nie chcąc na niego patrzeć i zacisnęła mocno zęby, by nie wrzasnąć z obrzydzenia, kiedy to jego brudne wargi dotknęły jej zaczerwienionego polika.
- Do zobaczenia wkrótce, laleczko... - wyszeptał prosto do jej ucha, po czym zniknął za antywłamaniowymi drzwiami. Wyraźnie słyszała, jak zbiegał po schodach, gwiżdżąc pod nosem tylko sobie znaną melodię. Zawsze to robił po pozbyciu się nadmiaru nasienia, niezmiennie od pięciu lat...
Juls podeszła do okna odrobinę chwiejnym krokiem, wypatrując jego sylwetki. Czekała aż opuści budynek, wsiądzie do samochodu i odjedzie na tyle daleko, by nie usłyszeć jej krzyku i płaczu.
Kiedy w końcu się pojawił, przykleiła do twarzy szeroki uśmiech i pomachała mu na wzór żegnającej kochanka aktorki niemego kina. Odwzajemnił się tym samym, po czym wsiadł do auta i w końcu zniknął z jej pola widzenia.
Juliette w jednej chwili porzuciła przybraną na dzisiejszy dzień pozę i czym prędzej wbiegła pod prysznic, chcąc zmyć z siebie wszelkie oznaki jego bytności - zapach, ślinę, nasienie...
Miejsca, do których przykładał usta, paliły niczym żywy ogień, ściskane silnie nadgarstki piekły równie mocno, tak samo szyja i krocze, całe jej ciało trawiły niewidzialne płomienie, których nawet zimna woda nie była w stanie ugasić.
Przepełniona wstydem, nienawiścią i obrzydzeniem osunęła się na chłodne kafelki i wybuchła głośnym płaczem, podobnie jak pięć lat wcześniej, kiedy to Jared Leto na spółkę ze swoim bratem odebrał jej wszystko, co było w niej najpiękniejsze - niewinność, dzieciństwo i bezgraniczną wiarę w dobroć drugiego człowieka...
***
- Szybciej, szybciej, stary, coś ty, kurwa, śniadania nie jadł?! - roześmiany Shannon podjudzał swojego brata, klaszcząc głośno w dłonie.
- Szybciej nie mogę, suka jest za ciasna. Poza tym weź się w końcu zamknij, bo mnie rozpraszasz. - Jared nieco wyprowadzony z równowagi zacisnął mocniej dłoń na udzie półprzytomnej piętnastolatki, zwiększając siłę pchnięć swoich bioder. Nie zważał na łzy wypływające spod jej powiek i ból wymalowany na posiniaczonej twarzy. Chciała zakulisowego spotkania, to je dostała.
- Coś ci chyba nie najlepiej idzie, bo nasz blond aniołek nawet nie krzyczy.
- Shannon, prosiłem cię o coś!
- No już dobra, dobra, nic nie mówię, ale udowodnię ci, że jak ja się za nią wezmę, to będzie wrzeszczeć tak, że zatrzęsą się wszystkie szyby.
Młodszy Leto pominął tę uwagę milczeniem, dokonując kolejnego gwałtownego przyspieszenia. Jego ofiara nie krzyczała tylko dlatego, że nie mogła tego zrobić - kilkadziesiąt sekund podduszania uszkodziło jej krtań. O ucieczce też nie było mowy - skrępowane prześcieradłem dłonie przywiązane było do ramy koi, nogi znajdowały się w silnym uścisku Jareda. Mogła tylko płakać i modlić się o to, by ten koszmar jak najszybciej się skończył...
Spocony wokalista wykonał jeszcze dwa ruchy, po których jego twarz wykrzywiła się w grymasie błogiego zaspokojenia, a organizm uwolnił zalegające w nim nasienie.
- Cholera, suka upierdoliła mi fiuta krwią - warknął zaraz po tym, jak odsunął się od autokarowego łóżka i przetarł swój narząd zerwaną z piersi dziewczyny koszulką z logiem jego własnego zespołu.
- No widzisz, tak to bywa, jak się bawi z dziewicami, co nie, aniołku? - perkusista zwrócił się do związanej dziewczyny. - Wujek Shannon zajmie się teraz tobą jak nikt inny. Zobaczysz, Julie, będziesz wspominać ten wieczór do końca swojego życia...
- Szybciej nie mogę, suka jest za ciasna. Poza tym weź się w końcu zamknij, bo mnie rozpraszasz. - Jared nieco wyprowadzony z równowagi zacisnął mocniej dłoń na udzie półprzytomnej piętnastolatki, zwiększając siłę pchnięć swoich bioder. Nie zważał na łzy wypływające spod jej powiek i ból wymalowany na posiniaczonej twarzy. Chciała zakulisowego spotkania, to je dostała.
- Coś ci chyba nie najlepiej idzie, bo nasz blond aniołek nawet nie krzyczy.
- Shannon, prosiłem cię o coś!
- No już dobra, dobra, nic nie mówię, ale udowodnię ci, że jak ja się za nią wezmę, to będzie wrzeszczeć tak, że zatrzęsą się wszystkie szyby.
Młodszy Leto pominął tę uwagę milczeniem, dokonując kolejnego gwałtownego przyspieszenia. Jego ofiara nie krzyczała tylko dlatego, że nie mogła tego zrobić - kilkadziesiąt sekund podduszania uszkodziło jej krtań. O ucieczce też nie było mowy - skrępowane prześcieradłem dłonie przywiązane było do ramy koi, nogi znajdowały się w silnym uścisku Jareda. Mogła tylko płakać i modlić się o to, by ten koszmar jak najszybciej się skończył...
Spocony wokalista wykonał jeszcze dwa ruchy, po których jego twarz wykrzywiła się w grymasie błogiego zaspokojenia, a organizm uwolnił zalegające w nim nasienie.
- Cholera, suka upierdoliła mi fiuta krwią - warknął zaraz po tym, jak odsunął się od autokarowego łóżka i przetarł swój narząd zerwaną z piersi dziewczyny koszulką z logiem jego własnego zespołu.
- No widzisz, tak to bywa, jak się bawi z dziewicami, co nie, aniołku? - perkusista zwrócił się do związanej dziewczyny. - Wujek Shannon zajmie się teraz tobą jak nikt inny. Zobaczysz, Julie, będziesz wspominać ten wieczór do końca swojego życia...
***
Z mokrych ust dwudziestolatki wyrwał się głośny, niekontrolowany krzyk, a dłoń uderzyła z impetem o ściankę kabiny. Miała szczęście, że była plastikowa, w przeciwnym razie rozbiłaby się w drobny mak, kalecząc przy okazji jej kończynę. Choć czym była rozcięta ręka w porównaniu z koszmarem, jaki przeszła w dniu swoich piętnastych urodzin? Niczym, a wręcz delikatną pieszczotą. Tamtego dnia miała spełnić swoje największe marzenie, a przeżyła największy koszmar, o którym już nigdy miała nie zapomnieć, a który mimo wszystko postanowiła pomścić.
Pięć lat, właśnie tyle zajęło jej obmyślenie całego planu i przygotowanie się do jego realizacji. Pięć lat pielęgnowania w sobie czystej nienawiści i gniewu, trzy miesiące w skórze Juliette Duke, dziewięćdziesiąt dni zdobywania bezgranicznego zaufania i uwielbienia jednego ze swoich oprawców. A teraz, kiedy już miała pewność, że żaden z panów Leto jej nie pamiętał i nikt niczego się nie spodziewał, mogła przejść do kolejnego etapu swojej misji - tego ostatniego.
***
Juls osłabiona brakiem snu i głodem ledwo co poradziła sobie z masywnymi drzwiami przydrożnego lombardu, gdzie przywitał ją nieprzyjemnie wysoki ton zamocowanego w wejściu dzwonka. Skrzywiła się nieznacznie - nigdy nie lubiła tego dźwięku i nie była w stanie pojąć jego popularności - i zajęła miejsce na końcu dwuosobowej kolejki. Stojący przed nią mężczyzna w oczekiwaniu na wypłatę gotówki zmierzył ją szybkim spojrzeniem. Blada, z ciemnymi okularami na nosie, włosami związanymi byle jak na czubku głowy, ubrana w luźną bluzę i stare jeansy nie zrobiła na nim najlepszego wrażenia. Uznał nawet, że to jedna z tych puszczalskich narkomanek, które włóczą się jak zombie po obrzeżach Los Angeles, gotowe zrobić wszystko za działkę marnej kokainy.
Blondyn wzdrygnął się bezwolnie i znów skupił na pracownicy lombardu, która w jego odczuciu była znacznie milsza dla oka.
- Dwieście dolarów w banknotach po dwadzieścia, tak jak pan sobie życzył - oznajmiła uprzejmym tonem szczupła szatynka stojąca za sięgająca do pasa ladą.
- Interesy z panią to czysta przyjemność. - Uśmiechnął się szarmancko i zaraz po schowaniu pieniędzy do kieszeni opuścił nieduży lokal, nie mogąc powstrzymać się przed kolejnym wzgardliwym spojrzeniem w kierunku Julie.
Zauważyła je, jednak postanowiła zignorować. Była do tego przyzwyczajona, od pięciu lat utrzymywała się w pierwszej dziesiątce najchętniej obgadywanych mieszkańców Ventury, tych potępionych i napiętnowanych.
Wzięła głęboki oddech, by odgonić od siebie niepotrzebne myśli i zbliżyła się do uśmiechniętej kobiety. Od razu było widać, że lubi swoją pracę, być może i życie.
Odwzajemniając uprzejmy gest, dwudziestolatka wyłożyła na blat cztery gustowne pudełka - w jednym z nich Charlize Woodraw znalazła złoty naszyjnik, w drugim pasujące do niego kolczyki, w trzecim bransoletkę z białego złota, a w czwartym wykonaną z tego samego surowca zawieszkę ozdobioną niedużym, różowym brylancikiem. Ogarnęło ją spore zdumienie - stojącą przed ladą kobieta nie wyglądała na osobę, którą stać na taką biżuterie, przez głowę przebiegła jej nawet myśl, że te wszystkie może być kradzione, jednak nie wypowiedziała tego na głos, nie lubiła rzucać bezpodstawnymi oskarżeniami, wiedziała, że mogła tym kogoś dogłębnie zranić.
- Chce to pani zastawić czy sprzedać?
- Sprzedać - odpowiedziała pewnie Juls, zdejmując z nosa czarne okulary. Wiedziała, że jeśli stojąca na przeciwko niej szatynka będzie widziała jej oczy, przestanie dostrzegać w niej złodziejkę. Co prawda nic nie powiedziała, niczego nawet nie zasugerowała, ale znała ludzi i ich mechanizmy myślowe - kiedy do lombardu przychodzi kobieta wyglądająca tak, jakby kilka dni wcześniej uciekła z domu i przynosi ze sobą takie kosztowności, automatycznie postrzega się ją jako margines społeczny. Co prawda mogła przyjść tam ubrana w jeden z tych stroi, które zakładała na spotkania z Jaredem, w pełnym makijażu i eleganckiej fryzurze, ale miała już dosyć Juliette Duke, nie chciała przebywać dłużej w jej skórze, w ten weekend pragnęła na powrót stać się Julie Spencer, nawet jeśli była ona najnieszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
- Sporo tego.
- Wiem. Mam za sobą paskudny rozwód i w ramach oczyszczenia sprzedaję wszystko, co dostałam od byłego męża. Tak prawdę powiedziawszy, to moje pierwsze wyjście z domu od ostatniej rozprawy, czyli od jakichś trzech miesięcy. Biorąc pod uwagę to, że nie miałam nawet siły się umalować, uczesać i porządnie ubrać, cudem jest, że w ogóle tu doszłam. - Znowu grała, ale nie miała innego wyjścia. Musiała jakoś się usprawiedliwić, musiała sprzedać w miarę wiarygodną historyjkę, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. A każda, nawet tak banalna, była lepsza od prawdy.
- W takim razie serdecznie pani współczuję i można powiedzieć, że po części i rozumiem, sama trzy lata temu rozeszłam się z mężem, tyle tylko, że zamiast tak pięknych błyskotek, ten gołodupiec zostawił mi same długi i paskudne wspomnienia - odpowiedziała niezwykle szczerym tonem Woodraw, natychmiast zmieniając swój tok myślenia. Nawet skarciła się w myślach za to, że tak pochopnie oceniła tę biedną kobietę; kto jak kto, ale ona powinna była wiedzieć, do jakiego stanu potrafi doprowadzić człowieka toksyczny związek i sądowa szarpanina.
- Wspomnień też nie mam najpiękniejszych, ale cóż, trzeba żyć dalej, w końcu z czasem każda, nawet ta najbardziej bolesna rana się zabliźnia.
- Amen!
Blondyn wzdrygnął się bezwolnie i znów skupił na pracownicy lombardu, która w jego odczuciu była znacznie milsza dla oka.
- Dwieście dolarów w banknotach po dwadzieścia, tak jak pan sobie życzył - oznajmiła uprzejmym tonem szczupła szatynka stojąca za sięgająca do pasa ladą.
- Interesy z panią to czysta przyjemność. - Uśmiechnął się szarmancko i zaraz po schowaniu pieniędzy do kieszeni opuścił nieduży lokal, nie mogąc powstrzymać się przed kolejnym wzgardliwym spojrzeniem w kierunku Julie.
Zauważyła je, jednak postanowiła zignorować. Była do tego przyzwyczajona, od pięciu lat utrzymywała się w pierwszej dziesiątce najchętniej obgadywanych mieszkańców Ventury, tych potępionych i napiętnowanych.
Wzięła głęboki oddech, by odgonić od siebie niepotrzebne myśli i zbliżyła się do uśmiechniętej kobiety. Od razu było widać, że lubi swoją pracę, być może i życie.
Odwzajemniając uprzejmy gest, dwudziestolatka wyłożyła na blat cztery gustowne pudełka - w jednym z nich Charlize Woodraw znalazła złoty naszyjnik, w drugim pasujące do niego kolczyki, w trzecim bransoletkę z białego złota, a w czwartym wykonaną z tego samego surowca zawieszkę ozdobioną niedużym, różowym brylancikiem. Ogarnęło ją spore zdumienie - stojącą przed ladą kobieta nie wyglądała na osobę, którą stać na taką biżuterie, przez głowę przebiegła jej nawet myśl, że te wszystkie może być kradzione, jednak nie wypowiedziała tego na głos, nie lubiła rzucać bezpodstawnymi oskarżeniami, wiedziała, że mogła tym kogoś dogłębnie zranić.
- Chce to pani zastawić czy sprzedać?
- Sprzedać - odpowiedziała pewnie Juls, zdejmując z nosa czarne okulary. Wiedziała, że jeśli stojąca na przeciwko niej szatynka będzie widziała jej oczy, przestanie dostrzegać w niej złodziejkę. Co prawda nic nie powiedziała, niczego nawet nie zasugerowała, ale znała ludzi i ich mechanizmy myślowe - kiedy do lombardu przychodzi kobieta wyglądająca tak, jakby kilka dni wcześniej uciekła z domu i przynosi ze sobą takie kosztowności, automatycznie postrzega się ją jako margines społeczny. Co prawda mogła przyjść tam ubrana w jeden z tych stroi, które zakładała na spotkania z Jaredem, w pełnym makijażu i eleganckiej fryzurze, ale miała już dosyć Juliette Duke, nie chciała przebywać dłużej w jej skórze, w ten weekend pragnęła na powrót stać się Julie Spencer, nawet jeśli była ona najnieszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
- Sporo tego.
- Wiem. Mam za sobą paskudny rozwód i w ramach oczyszczenia sprzedaję wszystko, co dostałam od byłego męża. Tak prawdę powiedziawszy, to moje pierwsze wyjście z domu od ostatniej rozprawy, czyli od jakichś trzech miesięcy. Biorąc pod uwagę to, że nie miałam nawet siły się umalować, uczesać i porządnie ubrać, cudem jest, że w ogóle tu doszłam. - Znowu grała, ale nie miała innego wyjścia. Musiała jakoś się usprawiedliwić, musiała sprzedać w miarę wiarygodną historyjkę, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. A każda, nawet tak banalna, była lepsza od prawdy.
- W takim razie serdecznie pani współczuję i można powiedzieć, że po części i rozumiem, sama trzy lata temu rozeszłam się z mężem, tyle tylko, że zamiast tak pięknych błyskotek, ten gołodupiec zostawił mi same długi i paskudne wspomnienia - odpowiedziała niezwykle szczerym tonem Woodraw, natychmiast zmieniając swój tok myślenia. Nawet skarciła się w myślach za to, że tak pochopnie oceniła tę biedną kobietę; kto jak kto, ale ona powinna była wiedzieć, do jakiego stanu potrafi doprowadzić człowieka toksyczny związek i sądowa szarpanina.
- Wspomnień też nie mam najpiękniejszych, ale cóż, trzeba żyć dalej, w końcu z czasem każda, nawet ta najbardziej bolesna rana się zabliźnia.
- Amen!
***
- Mamo, już jestem! - oznajmiła Julie, gdy tylko przekroczyła próg swojego rodzinnego domu i odstawiła na szafkę niedużą paczkę szczelnie obwiązana białym sznurkiem. Tuż obok niej na podłodze położyła ten znacznie większy pakunek, po czym znając obsesję swojej rodzicielki na punkcie paneli i dywanów, zdjęła szybko buty, którymi mogła je pobrudzić.
- Mamusia! - usłyszała, gdy tylko się wyprostowała; jej usta automatycznie wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, a wnętrzności zalała fala niezwykle przyjemnego ciepła.
- Mój skarbeczek kochany. Chodź tutaj do mnie.
Rozanielony malec natychmiast wtulił się w ciało swojej matki, nie zważając na wypuszczonego z dłoni miśka i upuszczonego tuż obok lizaka.
- Tęskniłeś za mamusią? - zapytała Julie, kiedy tylko podniosła go do góry i obsypała zaczerwienione z ekscytacji policzki serią pocałunków.
- Bardzo! A ty za mną?
- Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo!
Chłopczyk rozśmiał się w głos, przez co jego błękitne oczy nabrały jeszcze większego blasku niż zwykle, jeszcze bardziej upodabniając go do mężczyzny, który go spłodził. Minęło naprawdę wiele czasu, zanim przestała czuć się niekomfortowo z faktem, że Damien aż tak bardzo przypominał jej człowieka, którego tak bardzo nienawidziła. Co prawda obawiała się, że ostatnie trzy miesiące na powrót zmienią jej podejście do syna, ale tak się na szczęście nie stało. Damien Spencer nie był Jaredem Leto. Miał jego oczy, w jego żyłach płynęła jego krew, ale był odrębną istotą ludzką. W dodatku do niego nie czuła nienawiści, kochała go najbardziej na świecie, w końcu niczym jej nie zawinił - nie miał wpływu na sposób, w jaki został poczęty, nie było jego winą to, że miał za ojca brutalną, pozbawioną moralności i człowieczeństwa bestię...
- Mamusia! - usłyszała, gdy tylko się wyprostowała; jej usta automatycznie wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, a wnętrzności zalała fala niezwykle przyjemnego ciepła.
- Mój skarbeczek kochany. Chodź tutaj do mnie.
Rozanielony malec natychmiast wtulił się w ciało swojej matki, nie zważając na wypuszczonego z dłoni miśka i upuszczonego tuż obok lizaka.
- Tęskniłeś za mamusią? - zapytała Julie, kiedy tylko podniosła go do góry i obsypała zaczerwienione z ekscytacji policzki serią pocałunków.
- Bardzo! A ty za mną?
- Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo!
Chłopczyk rozśmiał się w głos, przez co jego błękitne oczy nabrały jeszcze większego blasku niż zwykle, jeszcze bardziej upodabniając go do mężczyzny, który go spłodził. Minęło naprawdę wiele czasu, zanim przestała czuć się niekomfortowo z faktem, że Damien aż tak bardzo przypominał jej człowieka, którego tak bardzo nienawidziła. Co prawda obawiała się, że ostatnie trzy miesiące na powrót zmienią jej podejście do syna, ale tak się na szczęście nie stało. Damien Spencer nie był Jaredem Leto. Miał jego oczy, w jego żyłach płynęła jego krew, ale był odrębną istotą ludzką. W dodatku do niego nie czuła nienawiści, kochała go najbardziej na świecie, w końcu niczym jej nie zawinił - nie miał wpływu na sposób, w jaki został poczęty, nie było jego winą to, że miał za ojca brutalną, pozbawioną moralności i człowieczeństwa bestię...
***
- Jezu, dziecko, skąd masz tyle pieniędzy?! - zapytała zszokowana pani Spencer, patrząc z niedowierzaniem na dwie nierówne kupki banknotów ułożone tuż przed nią na stole. Pierwszy raz w życiu miała taką sumę w zasięgu swojej dłoni, pierwszy raz widziała tyle dolarów we własnej kuchni.
Czuła się jakby śniła, jakby to nie działo się naprawdę, musiała się uszczypnąć, by mieć pewność, że to nie jest jedynie wytwór jej wyobraźni.
- Zarobiłam. W Hollywood to naprawdę nic trudnego. - Julie uśmiechnęła się szeroko, przecinając okalający białe opakowanie sznurek.
- Boże święty, tyle pieniędzy... Tata byłby z ciebie dumny.
- Wątpię - odpowiedziała już mniej entuzjastycznym tonem. Uśmiech, który jeszcze przed sekundą rozpromieniał jej oblicze, zgasł niczym płomień świeczki wystawiony na działanie silnego wiatru. Mamę potrafiła okłamywać, ale kiedy ta wspominała o ojcu, wypływały z niej prawdziwe uczucia, nad którymi nie była w stanie zapanować. Gdyby wiedział, że przez trzy miesiące oddawała się człowiekowi, który ją zgwałcił, wyrzekłby się jej, uznał za dziwkę bez krzty honoru. Ona sama tak się czuła, kiedy patrzyła w lustro, ale nie miała innego wyjścia, musiała się jakoś zbliżyć do Jareda, chciała też zdobyć trochę pieniędzy dla Damiena, a ten sposób był jedynym skutecznym sposobem. Piekła dwie pieczenie na jednym ogniu, owszem, postępowała wbrew własnym zasadom i dokonywała gwałtu na swojej godności, ale czy cel nie uświęcał środków?
- Dlaczego tak mówisz?
- No wiesz, tata nigdy nie lubił Los Angeles, uważał, że to miasto zdegenerowanych wykolejeńców, którzy boją się uczciwej pracy, więc chyba nie byłby zachwycony faktem, że pracuję dla jednego z nich - wymyśliła na szybkiego, by nie zdradzić się przed matką. Prawda byłaby dla niej jak cios zadany prosto w serce. Nie dość, że podobnie jak ojciec, uznałaby ją za plugawą szmatę, to jeszcze dowiedziałaby się, że przez pięć lat była regularnie okłamywana. Julie nigdy nie zdradziła jej prawdziwej tożsamości swoich oprawców - powiedziała i jej, i policji, że zaatakowało ją dwóch obcych mężczyzn, gdy na chwilę odłączyła się od grupy znajomych, z którymi bawiła się podczas koncertu. Uwierzyli, bo takich spraw mieli tysiące, a gdyby powiedziała prawdę, uznano by, że próbuje wzbudzić tanią sensację, a prawnicy braci Leto zjedliby ją i jej matkę żywcem. W dodatku sprawa trafiłaby do mediów, a tego nie chciała. Wolała już by sąsiedzi i ich znajomi mieli ją za puszczalską kurewkę, która dała się zapłodnić, kiedy sama była jeszcze dzieckiem, aniżeli wiedzieli o gwałcie i mogli otwarcie dyskutować o czymś, co napełniało ją takim wstydem i obrzydzeniem do własnej osoby.
- Nieprawda, byłby szalenie dumny z tego, że jego kochana córeczka jest w stanie zapewnić utrzymanie sobie i swojemu dziecku.
- Skoro tak uważasz. - Uśmiechnęła się łagodnie i przełożyła tort z papierowego opakowania na okrągły talerz.
Wykonany z kolorowej masy napis Pięć lat Damiena sprawił, że poczuła lekkie ukłucie w sercu - wywołało je wspomnienie dnia, w którym nieomal zabiła własne dziecko.
- Dziękuję ci, mamo - rzuciła niespodziewanie, nie odrywając wzroku od wielobarwnego ciasta.
- Za co?
- Za to, że kiedy lekarz zaproponował mi aborcję, powiedziałaś mu, że nie pozwolisz wyrządzić mi kolejnej krzywdy, nie zezwolisz na to, by mnie okaleczył. Wtedy cię nie rozumiałam, wręcz nienawidziłam za to, że kazałaś mi nosić, a potem urodzić to dziecko, ale teraz widzę, że uchroniłaś mnie przed kolejną traumą i prawdopodobnie największym błędem mojego życia.
- Julie... - Rose podeszła do swojej córki i przytuliła ją najmocniej jak tylko mogła. Podziwiała ją, podziwiała jej wewnętrzną siłę i to, że tak dzielnie znosiła wszystkie przeciwności, jakie stawiał na jej drodze okrutny los.
Była pewna, że gdyby była na jej miejscu, już dawno popełniłaby samobójstwo, ale Julie, na całe szczęście, nie wdała się w nią tylko w swojego ojca - Sam nigdy się nad sobą nie użalał, zawsze podejmował rękawice i ani myślał oddawać meczu walkowerem, nawet kiedy jego przeciwnik, jak to było w przypadku raka, był znacznie od niego silniejszy. Wynik był z góry przesądzony, a porażka nieunikniona, lecz mimo to stoczył przepiękną walkę, która, gdyby jego przypadek nagłośniono, z całą pewnością zainspirowałaby i poruszyła miliony.
- Kocham cię, mamo - wyszeptała jej prosto do ucha zapłakana córka, nawet na moment nie rozluźniając łączącego je uścisku.
- Ja ciebie też.
Czuła się jakby śniła, jakby to nie działo się naprawdę, musiała się uszczypnąć, by mieć pewność, że to nie jest jedynie wytwór jej wyobraźni.
- Zarobiłam. W Hollywood to naprawdę nic trudnego. - Julie uśmiechnęła się szeroko, przecinając okalający białe opakowanie sznurek.
- Boże święty, tyle pieniędzy... Tata byłby z ciebie dumny.
- Wątpię - odpowiedziała już mniej entuzjastycznym tonem. Uśmiech, który jeszcze przed sekundą rozpromieniał jej oblicze, zgasł niczym płomień świeczki wystawiony na działanie silnego wiatru. Mamę potrafiła okłamywać, ale kiedy ta wspominała o ojcu, wypływały z niej prawdziwe uczucia, nad którymi nie była w stanie zapanować. Gdyby wiedział, że przez trzy miesiące oddawała się człowiekowi, który ją zgwałcił, wyrzekłby się jej, uznał za dziwkę bez krzty honoru. Ona sama tak się czuła, kiedy patrzyła w lustro, ale nie miała innego wyjścia, musiała się jakoś zbliżyć do Jareda, chciała też zdobyć trochę pieniędzy dla Damiena, a ten sposób był jedynym skutecznym sposobem. Piekła dwie pieczenie na jednym ogniu, owszem, postępowała wbrew własnym zasadom i dokonywała gwałtu na swojej godności, ale czy cel nie uświęcał środków?
- Dlaczego tak mówisz?
- No wiesz, tata nigdy nie lubił Los Angeles, uważał, że to miasto zdegenerowanych wykolejeńców, którzy boją się uczciwej pracy, więc chyba nie byłby zachwycony faktem, że pracuję dla jednego z nich - wymyśliła na szybkiego, by nie zdradzić się przed matką. Prawda byłaby dla niej jak cios zadany prosto w serce. Nie dość, że podobnie jak ojciec, uznałaby ją za plugawą szmatę, to jeszcze dowiedziałaby się, że przez pięć lat była regularnie okłamywana. Julie nigdy nie zdradziła jej prawdziwej tożsamości swoich oprawców - powiedziała i jej, i policji, że zaatakowało ją dwóch obcych mężczyzn, gdy na chwilę odłączyła się od grupy znajomych, z którymi bawiła się podczas koncertu. Uwierzyli, bo takich spraw mieli tysiące, a gdyby powiedziała prawdę, uznano by, że próbuje wzbudzić tanią sensację, a prawnicy braci Leto zjedliby ją i jej matkę żywcem. W dodatku sprawa trafiłaby do mediów, a tego nie chciała. Wolała już by sąsiedzi i ich znajomi mieli ją za puszczalską kurewkę, która dała się zapłodnić, kiedy sama była jeszcze dzieckiem, aniżeli wiedzieli o gwałcie i mogli otwarcie dyskutować o czymś, co napełniało ją takim wstydem i obrzydzeniem do własnej osoby.
- Nieprawda, byłby szalenie dumny z tego, że jego kochana córeczka jest w stanie zapewnić utrzymanie sobie i swojemu dziecku.
- Skoro tak uważasz. - Uśmiechnęła się łagodnie i przełożyła tort z papierowego opakowania na okrągły talerz.
Wykonany z kolorowej masy napis Pięć lat Damiena sprawił, że poczuła lekkie ukłucie w sercu - wywołało je wspomnienie dnia, w którym nieomal zabiła własne dziecko.
- Dziękuję ci, mamo - rzuciła niespodziewanie, nie odrywając wzroku od wielobarwnego ciasta.
- Za co?
- Za to, że kiedy lekarz zaproponował mi aborcję, powiedziałaś mu, że nie pozwolisz wyrządzić mi kolejnej krzywdy, nie zezwolisz na to, by mnie okaleczył. Wtedy cię nie rozumiałam, wręcz nienawidziłam za to, że kazałaś mi nosić, a potem urodzić to dziecko, ale teraz widzę, że uchroniłaś mnie przed kolejną traumą i prawdopodobnie największym błędem mojego życia.
- Julie... - Rose podeszła do swojej córki i przytuliła ją najmocniej jak tylko mogła. Podziwiała ją, podziwiała jej wewnętrzną siłę i to, że tak dzielnie znosiła wszystkie przeciwności, jakie stawiał na jej drodze okrutny los.
Była pewna, że gdyby była na jej miejscu, już dawno popełniłaby samobójstwo, ale Julie, na całe szczęście, nie wdała się w nią tylko w swojego ojca - Sam nigdy się nad sobą nie użalał, zawsze podejmował rękawice i ani myślał oddawać meczu walkowerem, nawet kiedy jego przeciwnik, jak to było w przypadku raka, był znacznie od niego silniejszy. Wynik był z góry przesądzony, a porażka nieunikniona, lecz mimo to stoczył przepiękną walkę, która, gdyby jego przypadek nagłośniono, z całą pewnością zainspirowałaby i poruszyła miliony.
- Kocham cię, mamo - wyszeptała jej prosto do ucha zapłakana córka, nawet na moment nie rozluźniając łączącego je uścisku.
- Ja ciebie też.
***
Na taflę pokrytego rzęsą i liliami płytkiego stawu padły ostatnie promienie zachodzącego słońca; siedzący na ławce mężczyzna chwycił szybko aparat, chcąc uwiecznić ten, w swoim odczuciu, piękny widok. Niestety, to, co tak niesamowicie prezentowało się w rzeczywistości, w obiektywie wysłużonej cyfrówki straciło cały swój urok.
Ben westchnął zrezygnowany i usunął kolejne nieudane zdjęcie. Powoli zaczynał godzić się z myślą, że Bóg jednak poskąpił mu artystycznego talentu.
- Skoro taka jest twoja wola - mruknął pod nosem i schował aparat do niedużego futerału. Znów skupił się na zbiorniku wodnym, którego nie udało mu się sportretować, szukając w nim weny do kolejnego kazania. Zawsze, kiedy miał problem z zebraniem myśli i przelaniem ich na papier, przychodził do pobliskiego parku i wpatrywał się w staw. To za każdym razem działało cuda; już po kilku minutach zaczynał notować pierwsze zdania i nawet nie orientował się, kiedy stawiał ostatnią kropkę. Może i nie potrafił robić zdjęć, ale za to świetnie pisał i jeszcze lepiej przekazywał swoje zapiski wiernym. Wszyscy, nawet ci, którzy przychodzili do kościoła wyłącznie z polecenia rodziców, słuchali go z ogromnym zainteresowaniem i jeszcze na długo po niedzielnej mszy rozmyślali nad tym, co usłyszeli, jednocześnie nie mogąc się doczekać tego, co będzie im dane usłyszeć za tydzień. To napełniało go ogromną radością i satysfakcją, a matka twierdziła, że zostając księdzem, nigdy nie osiągnie samospełnienia. Myliła się, zarówno w tej, jak i w wielu innych kwestiach, ale nie jej winą było to, że Wszechmogący na rzecz nieprzeciętnej urody pozbawił ją kilku szarych komórek. A on, jako jej jedyny syn, kochał ją tak czy inaczej...
Pogrążony w swoich myślach dwudziestosiedmiolatek nawet nie zauważył, kiedy miejsce obok niego zajęła szczupła brunetka. Julie uśmiechnęła się pod nosem na widok przyjaciela, którego głowa szybowała gdzieś wysoko w chmurach i złożyła dłonie w modlitewnym geście.
- Pobłogosław mnie ojcze, bo zgrzeszyłam...
Benjamin wzdrygnął się niczym rażony prądem i spojrzał w stronę, z której dobiegł go ten ciepły, znajomy alt.
- Julie! - Jego twarz rozpromienił radosny, szeroki uśmiech, a ramiona natychmiast zacisnęły się w okół ciała dawnej sąsiadki. - Nie wiedziałem, że już wróciłaś.
- Bo nie wróciłam, przyjechałam tylko na weekend, w poniedziałek rano wracam do Los Angeles. Muszę dokończyć pewną sprawę.
Ben poczuł dwie rzeczy jednocześnie - ulgę, bo Juls jeszcze nie zrobiła tego, po co pojechała do Miasta Aniołów i smutek, bo ostatecznie i tak zamierzała to zrobić. Sam nie był w stanie określić, które z tych uczuć było silniejsze.
- Julie, proszę cię, opamiętaj się, póki jeszcze nie jest za późno - powtórzył to samo zdanie, które wypowiedział tuż przed jej wyjazdem trzy miesiące temu, a ona udzieliła mu dokładnie takiej samej odpowiedzi:
- Nie, Benny, już postanowiłam i nie zamierzam się teraz wycofywać.
Kapłan odchylił głowę i wypuścił nerwowo powietrze, przyciskając złączone dłonie do ust.
- Pragnienie zemsty to naturalna reakcja na doznaną krzywdę, każdy człowiek je odczuwa i nie jest ono grzechem, ale przekucie tych myśli w czyn...
- Błagam cię, nie mów mi teraz nic o wiecznym potępieniu i śmiertelnym grzechu, bo tego mam już powyżej uszu! - przerwała mu gwałtownie Spencer. - I tak nagrzeszyłam, pieprząc się z tym gnojem niemal każdej nocy, więc nawet jeśli zrezygnowałabym z dokończenia swojej misji, to i tak nie miałoby żadnego znaczenia, bo w oczach tego na górze już jestem potępiona.
- Miałoby znaczenie i to ogromne, bo cudzołóstwo to jedno, a...
- Dobra, nie kończ, nie mam ochoty tego słuchać, niepotrzebnie tu przychodziłam. - Rozeźlona do granic możliwości Julie wstała szybko z ławki i ruszyła w stronę alejki wylotowej. Ben po raz kolejny głęboko westchnął i ukrył twarz w dłoniach.
Ben westchnął zrezygnowany i usunął kolejne nieudane zdjęcie. Powoli zaczynał godzić się z myślą, że Bóg jednak poskąpił mu artystycznego talentu.
- Skoro taka jest twoja wola - mruknął pod nosem i schował aparat do niedużego futerału. Znów skupił się na zbiorniku wodnym, którego nie udało mu się sportretować, szukając w nim weny do kolejnego kazania. Zawsze, kiedy miał problem z zebraniem myśli i przelaniem ich na papier, przychodził do pobliskiego parku i wpatrywał się w staw. To za każdym razem działało cuda; już po kilku minutach zaczynał notować pierwsze zdania i nawet nie orientował się, kiedy stawiał ostatnią kropkę. Może i nie potrafił robić zdjęć, ale za to świetnie pisał i jeszcze lepiej przekazywał swoje zapiski wiernym. Wszyscy, nawet ci, którzy przychodzili do kościoła wyłącznie z polecenia rodziców, słuchali go z ogromnym zainteresowaniem i jeszcze na długo po niedzielnej mszy rozmyślali nad tym, co usłyszeli, jednocześnie nie mogąc się doczekać tego, co będzie im dane usłyszeć za tydzień. To napełniało go ogromną radością i satysfakcją, a matka twierdziła, że zostając księdzem, nigdy nie osiągnie samospełnienia. Myliła się, zarówno w tej, jak i w wielu innych kwestiach, ale nie jej winą było to, że Wszechmogący na rzecz nieprzeciętnej urody pozbawił ją kilku szarych komórek. A on, jako jej jedyny syn, kochał ją tak czy inaczej...
Pogrążony w swoich myślach dwudziestosiedmiolatek nawet nie zauważył, kiedy miejsce obok niego zajęła szczupła brunetka. Julie uśmiechnęła się pod nosem na widok przyjaciela, którego głowa szybowała gdzieś wysoko w chmurach i złożyła dłonie w modlitewnym geście.
- Pobłogosław mnie ojcze, bo zgrzeszyłam...
Benjamin wzdrygnął się niczym rażony prądem i spojrzał w stronę, z której dobiegł go ten ciepły, znajomy alt.
- Julie! - Jego twarz rozpromienił radosny, szeroki uśmiech, a ramiona natychmiast zacisnęły się w okół ciała dawnej sąsiadki. - Nie wiedziałem, że już wróciłaś.
- Bo nie wróciłam, przyjechałam tylko na weekend, w poniedziałek rano wracam do Los Angeles. Muszę dokończyć pewną sprawę.
Ben poczuł dwie rzeczy jednocześnie - ulgę, bo Juls jeszcze nie zrobiła tego, po co pojechała do Miasta Aniołów i smutek, bo ostatecznie i tak zamierzała to zrobić. Sam nie był w stanie określić, które z tych uczuć było silniejsze.
- Julie, proszę cię, opamiętaj się, póki jeszcze nie jest za późno - powtórzył to samo zdanie, które wypowiedział tuż przed jej wyjazdem trzy miesiące temu, a ona udzieliła mu dokładnie takiej samej odpowiedzi:
- Nie, Benny, już postanowiłam i nie zamierzam się teraz wycofywać.
Kapłan odchylił głowę i wypuścił nerwowo powietrze, przyciskając złączone dłonie do ust.
- Pragnienie zemsty to naturalna reakcja na doznaną krzywdę, każdy człowiek je odczuwa i nie jest ono grzechem, ale przekucie tych myśli w czyn...
- Błagam cię, nie mów mi teraz nic o wiecznym potępieniu i śmiertelnym grzechu, bo tego mam już powyżej uszu! - przerwała mu gwałtownie Spencer. - I tak nagrzeszyłam, pieprząc się z tym gnojem niemal każdej nocy, więc nawet jeśli zrezygnowałabym z dokończenia swojej misji, to i tak nie miałoby żadnego znaczenia, bo w oczach tego na górze już jestem potępiona.
- Miałoby znaczenie i to ogromne, bo cudzołóstwo to jedno, a...
- Dobra, nie kończ, nie mam ochoty tego słuchać, niepotrzebnie tu przychodziłam. - Rozeźlona do granic możliwości Julie wstała szybko z ławki i ruszyła w stronę alejki wylotowej. Ben po raz kolejny głęboko westchnął i ukrył twarz w dłoniach.
Był kompletnie rozdarty, sam już nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Jako ksiądz i humanista potępiał stosowanie prawa Hammurabiego, jednak jako długoletni przyjaciel Julie Spencer w pełni rozumiał jej chęć odwetu na swoich oprawcach. Chyba tylko dlatego nie doniósł policji o jej planach, choć może powinien był to zrobić. Co prawda obowiązywała go tajemnica spowiedzi, ale to był wyjątkowy przypadek i był pewien, że każdy z jego przełożonych by to zrozumiał. Tylko, że wtedy Julie trafiłaby za kratki, a tego nie chciał, bo ta dziewczyna już wystarczająco dużo w życiu przeszła.
A co z braćmi Leto?! krzyczało w takich chwilach zadumy jego sumienie. Na to pytanie nie potrafił jednak odpowiedź. Ani wcześniej, ani teraz...
A co z braćmi Leto?! krzyczało w takich chwilach zadumy jego sumienie. Na to pytanie nie potrafił jednak odpowiedź. Ani wcześniej, ani teraz...
***
Duszny, pogrążony w nastrojowym półmroku pokój wypełniły głośne, pełne pasji jęki rozkoszy. Dwa splecione ze sobą ciała wiły się w miłosnym tańcu, gniotąc i mocząc potem satynową pościel, aż do momentu, w którym zawładnęła nimi błoga ekstaza - wszystkie mięśnie składające się na ciało Jareda napięły się, upodabniając go do greckiego posągu; Julie odchyliła mocno głowę, zaciskając palce na wrzosowym prześcieradle; z gardeł obojgu wyrwały się ostatnie odgłosy świadczące o odczuwanej przyjemności.
Leto, nie mogąc już dłużej utrzymać się na drżących ramionach, opadł na nagie ciało swojej kochanki i przycisnął usta do jej mokrego policzka. Smakowała tak samo jak zawsze, była też tak samo ciepła.
- Cieszę się, że już wróciłaś - wyszeptał jej prosto do ucha.
- Nie było mnie tylko dwa dni.
- Nieważne. - Musnął łapczywie płatek jej ucha, po czym sprawnym ruchem przeniósł się na miejsce obok. Dla człowieka, który tak jak on uzależniał się od fascynujących go kobiet od pierwszego stosunku, czterdzieści osiem godzin było wiecznością. Te dwie noce spędzone w pustym łóżku nieomal doprowadziły go do szaleństwa. Wiercił się i miotał, miał wrażenie, że brakowało mu powietrza, trząsł się z zimna, a zaraz potem pocił z nadmiernego gorąca. Zachowywał się dokładnie tak, jak narkoman, który odstawił swój narkotyk. Bo właśnie tym była dla niego Juliette Duke - narkotykiem, bez którego nie potrafił już żyć. Nie kochał jej, tego był pewien, ale chciał mieć ją pod ręką, chciał na nią patrzeć, chciał jej dotykać, chciał z nią rozmawiać i chciał podzielić się nią ze swoim bratem.
- Juliette...
- Słucham?
- Chciałbym ci coś zaproponować.
- Co takiego? - Kobieta przewróciła się na prawy bok, pokładając drżącą dłoń pod spocony policzek.
- Kojarzysz mojego brata Shannona, poznaliście się na lotnisku?
Brunetka przytaknęła, a jej piersi uniosły się w powoli wyrównującym się oddechu. Jared nabrał ogromnej ochoty na to, by się do nich przyssać i wypieścić je tak jak jeszcze nigdy, jednak najpierw musieli dokończyć rozmowę, musiał zadać jej pytanie, przy którym tak często obrywał w twarz lub w krocze od swoich wcześniejszych kochanek.
- Uważa cię za niezwykle atrakcyjną, a wiesz, jak to jest w rodzeństwie, jeśli masz coś, co podoba się twojemu bratu, chcesz się tym z nim podzielić.
- Masz na myśli trójkąt? - zapytała wprost, bez niepotrzebnego udawania, że nie rozumie, o co mu chodzi. Właśnie to sobie w niej cenił, to lubił najbardziej: jej bezpośredniość i bezpruderyjność.
- Zgadłaś. - Uśmiechnął się zuchwale i pstryknął głośno palcami.
- Jak sam zauważyłeś, bystra ze mnie dziewczynka.
- Piekielnie bystra, pytanie tylko czy gotowa na dwóch Leto jednocześnie?
- A czy Ziemia kręci się w okół Słońca? Gdzie i kiedy?
- No, i to mi się podoba - wymruczał melodyjnie, prezentując Duke całe swoje uzębienie. - Jutro u mnie o dwudziestej, pasuje?
- Pasuje.
Leto, nie mogąc już dłużej utrzymać się na drżących ramionach, opadł na nagie ciało swojej kochanki i przycisnął usta do jej mokrego policzka. Smakowała tak samo jak zawsze, była też tak samo ciepła.
- Cieszę się, że już wróciłaś - wyszeptał jej prosto do ucha.
- Nie było mnie tylko dwa dni.
- Nieważne. - Musnął łapczywie płatek jej ucha, po czym sprawnym ruchem przeniósł się na miejsce obok. Dla człowieka, który tak jak on uzależniał się od fascynujących go kobiet od pierwszego stosunku, czterdzieści osiem godzin było wiecznością. Te dwie noce spędzone w pustym łóżku nieomal doprowadziły go do szaleństwa. Wiercił się i miotał, miał wrażenie, że brakowało mu powietrza, trząsł się z zimna, a zaraz potem pocił z nadmiernego gorąca. Zachowywał się dokładnie tak, jak narkoman, który odstawił swój narkotyk. Bo właśnie tym była dla niego Juliette Duke - narkotykiem, bez którego nie potrafił już żyć. Nie kochał jej, tego był pewien, ale chciał mieć ją pod ręką, chciał na nią patrzeć, chciał jej dotykać, chciał z nią rozmawiać i chciał podzielić się nią ze swoim bratem.
- Juliette...
- Słucham?
- Chciałbym ci coś zaproponować.
- Co takiego? - Kobieta przewróciła się na prawy bok, pokładając drżącą dłoń pod spocony policzek.
- Kojarzysz mojego brata Shannona, poznaliście się na lotnisku?
Brunetka przytaknęła, a jej piersi uniosły się w powoli wyrównującym się oddechu. Jared nabrał ogromnej ochoty na to, by się do nich przyssać i wypieścić je tak jak jeszcze nigdy, jednak najpierw musieli dokończyć rozmowę, musiał zadać jej pytanie, przy którym tak często obrywał w twarz lub w krocze od swoich wcześniejszych kochanek.
- Uważa cię za niezwykle atrakcyjną, a wiesz, jak to jest w rodzeństwie, jeśli masz coś, co podoba się twojemu bratu, chcesz się tym z nim podzielić.
- Masz na myśli trójkąt? - zapytała wprost, bez niepotrzebnego udawania, że nie rozumie, o co mu chodzi. Właśnie to sobie w niej cenił, to lubił najbardziej: jej bezpośredniość i bezpruderyjność.
- Zgadłaś. - Uśmiechnął się zuchwale i pstryknął głośno palcami.
- Jak sam zauważyłeś, bystra ze mnie dziewczynka.
- Piekielnie bystra, pytanie tylko czy gotowa na dwóch Leto jednocześnie?
- A czy Ziemia kręci się w okół Słońca? Gdzie i kiedy?
- No, i to mi się podoba - wymruczał melodyjnie, prezentując Duke całe swoje uzębienie. - Jutro u mnie o dwudziestej, pasuje?
- Pasuje.
***
Masywne drzwi prowadzące na klatkę schodową zatrzasnęły się z hukiem za plecami Julie, która tuż po tym, jak życzyła dobrej nocy wyraźnie zmęczonemu stróżowi, wbiegła prędko na schody i zamknęła się w swoim tymczasowym mieszkaniu. Miała go serdecznie dosyć, więc niezmiernie cieszyło ją tą, że już za dwa dni pożegna się z nim raz na zawsze.
Nie zdejmując butów i skórzanej kurtki, przeszła do sypialni, gdzie od kilku godzin ładowała się jej komórka i wybrała jedyny numer, jaki widniał w jej kontaktach. Wiedziała, że mimo późnej godziny nie zostanie zignorowana, więc czekała cierpliwie, aż głuche sygnały przerwie tak dobrze jej znany męski głos.
- Już czas - oznajmiła, kiedy tylko usłyszała zaspane "halo".
- Świetnie. Działamy zgodnie z planem. Tabletki masz na półce za lusterkiem, resztę znajdziesz w jego domu. Będziesz wiedziała, gdzie szukać, zgadza się?
- Zgadza - potwierdziła i już miała się rozłączać, ale mężczyzna zdecydował się dodać coś jeszcze:
- Boisz się?
- Ani trochę - odpowiedziała pewnym, twardym tonem. Tak właśnie było, nie odczuwała żadnego strachu, nawet najmniejszego; były tylko ekscytacja i to łaskotanie w brzuchu, które człowiek czuje, gdy bardzo, ale to bardzo nie może się czegoś doczekać.
- To dobrze, bo strach nie jest dobrym doradcą.
- Wiem. - Zagryzła lekko wargę, a on się rozłączył. Bez pożegnania, bez zbędnych uwag. Nie życzył jej nawet powodzenia, ale to pewnie dlatego, że wiedział, że go nie potrzebuje. Sprawiedliwość była po jej stronie, Bóg w osobie Bena Abberline'a też, niczego więcej nie mogła sobie życzyć.
Nie zdejmując butów i skórzanej kurtki, przeszła do sypialni, gdzie od kilku godzin ładowała się jej komórka i wybrała jedyny numer, jaki widniał w jej kontaktach. Wiedziała, że mimo późnej godziny nie zostanie zignorowana, więc czekała cierpliwie, aż głuche sygnały przerwie tak dobrze jej znany męski głos.
- Już czas - oznajmiła, kiedy tylko usłyszała zaspane "halo".
- Świetnie. Działamy zgodnie z planem. Tabletki masz na półce za lusterkiem, resztę znajdziesz w jego domu. Będziesz wiedziała, gdzie szukać, zgadza się?
- Zgadza - potwierdziła i już miała się rozłączać, ale mężczyzna zdecydował się dodać coś jeszcze:
- Boisz się?
- Ani trochę - odpowiedziała pewnym, twardym tonem. Tak właśnie było, nie odczuwała żadnego strachu, nawet najmniejszego; były tylko ekscytacja i to łaskotanie w brzuchu, które człowiek czuje, gdy bardzo, ale to bardzo nie może się czegoś doczekać.
- To dobrze, bo strach nie jest dobrym doradcą.
- Wiem. - Zagryzła lekko wargę, a on się rozłączył. Bez pożegnania, bez zbędnych uwag. Nie życzył jej nawet powodzenia, ale to pewnie dlatego, że wiedział, że go nie potrzebuje. Sprawiedliwość była po jej stronie, Bóg w osobie Bena Abberline'a też, niczego więcej nie mogła sobie życzyć.
***
- Jared mówił, że zajmujesz się projektowaniem wnętrz - odezwał się Shannon po upiciu pierwszego łyka białego wina.
- Zgadza się. A co, też chcesz zmienić wystrój swojego mieszkania?
- Nie, po prostu próbuję podtrzymać rozmowę - odpowiedział z charakterystyczną dla siebie szczerością, która zjednywała mu sympatię ludzi, ale i skutecznie ich od niego odpychała. Niektórzy nie lubili aż tak otwartych osób, bali się bezpośrednich rozmów i czystej prawdy bez dodatku słodkich kłamstewek. Właśnie dlatego starszy z braci Leto nigdy się z nikim na stałe nie związał - wszystkie kobiety uciekały od niego, kiedy otwarcie mówił, że nie zamierza żyć w monogamii i od czas do czasu będzie musiał przespać się z inną przedstawicielką płci pięknej. Szczere opinie na temat figury czy fryzury też nie pomagały mu w utrzymaniu partnerki na dłużej niż dwa tygodnie. Ale wcale się tym nie przejmował, w końcu tego kwiatu to pół światu, jak mawiała ciocia Wendy.
- Ciężka sprawa, co? - Juls wraz z kieliszkiem uniosła nieco nierówne brwi. - A zresztą, po co ktoś wymyślił te damsko-męskie rozmowy, w gruncie rzeczy to tylko nieprzyjemna gra wstępna, czyż nie?
- O tym też Jared mi mówił - zaśmiał się Shann.
- O czym?
- O tym, że masz cięty humor, uwielbiam to w kobietach.
- Przydaje się, kiedy partner nie staje na wysokości zadania, a ty nie chcesz go zbytnio urazić.
- Dobre! - Perkusista klasnął w dłonie i wybuchł głośnym śmiechem. Kobietę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Dokładnie tak samo śmiał się wtedy w tourbusie i ów śmiech przez kilka miesięcy regularnie śnił się jej po nocach. - Ale uspokoję cię zawczasu, w czynach jestem lepszy niż w słowach.
- To się dopiero okaże...
Shannon znów się głośno zaśmiał i już miał sięgać po dopiero co odłożony kieliszek, kiedy na progu salonu stanął jego młodszy brat.
- Mama chce z tobą rozmawiać - oznajmił mu pełnym ulgi tonem, wracając na wcześniej zajmowane miejsce.
- Ta kobieta mnie kiedyś wykończy - powtórzył często używany przez Jareda zwrot i krokiem skazańca ruszył w stronę korytarza, gdzie na stojącej przy ścianie komodzie czekała na niego położona na boku słuchawka.
- Uroczy facet, co? - Jay posłał swojej towarzyszce urokliwy uśmiech i wrzucił do ust trzy orzeszki w czekoladzie.
- Powiedziałabym raczej specyficzny. I w ogóle do ciebie niepodobny.
- Pod jakim względem?
- Wyglądu i charakteru.
- Ale mogę ci zagwarantować, że w tych sprawach radzi sobie tak samo dobrze jak ja - odparł z tym samym uśmiechem co poprzednio. Julie odwzajemniła się tym samym i dyskretnie starała się wyłapać głos Shannona. Wciąż rozmawiał, ale to mogło szybko się zmienić, a druga taka okazja mogła już nie nadejść, więc postanowiła zacząć działać.
- Jaredku - zaczęła kokieteryjnie.
- Słucham?
- Tak mnie jakoś naszła ochota na lody. Mógłbyś mi zrobić jeden z tych swoich popisowych deserów? Proszę - dodała nad wyraz urokliwym tonem, który zestawiła z błagalnym spojrzeniem, nikt nie był w stanie oprzeć się takiemu połączeniu, tym bardziej zauroczony nią Jared.
- Skoro takie masz życzenie... - Skinął głową jakoby w ukłonie uniżonego sługi i udał się prosto do kuchni. Brunetka w mgnieniu oka wyciągnęła z kieszeni niedużą kopertę i jeszcze szybciej wsypała znajdujący się w niej proszek do kieliszków braci Leto. Uznała, że jeśli zgniecie tabletki, te szybciej się rozpuszczą i miała rację. Wystarczyło kilka ruchów łyżeczki i po środku nasennym nie było już ani śladu, według zaufanej aptekarki nie zmieniał też smaku cieczy, w której go rozpuszczano.
Teraz pozostało jej tylko czekać...
- Jared mówił ci, że nasza mama to najbardziej upierdliwa istota na świecie? - zwrócił się do Juls Shannon, kiedy tylko zakończył rozmowę z matką i wrócił do salonu.
- Nie, mówił, że jest najwspanialszą kobietą, jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi.
- I też najbardziej upierdliwą - dodał młodszy z braci, stawiając przed towarzyszką miseczkę wypełnioną lodami, bitą śmietaną i suszonymi bakaliami. Może i był podłym, zboczonym sukinsynem, ale desery robił nieziemskie, i to Julie musiała mu oddać...
Rozmowa ciągnęła się w najlepsze; Juls pochłaniała swój deser, a bracia Leto zapijali orzeszki i rodzynki winem. Wszyscy, mimo iż nie dawali tego po sobie poznać, z niecierpliwością czegoś oczekiwali - panowie chwili, w której pani skończy jeść i oznajmi im, że mogą w końcu przejść do sypialni; pani momentu, kiedy to panowie zaczną ziewać i ostatecznie zasną tak jak siedzą.
Dwadzieścia minut, właśnie tyle potrzebowały pigułki, by powalić dwóch silnych mężczyzn. Julie, jako osoba, która nie lubiła niespodzianek, najpierw upewniła się, czy ich sen jest wystarczająco twardy, dopiero później przeszła do działania.
- Zgadza się. A co, też chcesz zmienić wystrój swojego mieszkania?
- Nie, po prostu próbuję podtrzymać rozmowę - odpowiedział z charakterystyczną dla siebie szczerością, która zjednywała mu sympatię ludzi, ale i skutecznie ich od niego odpychała. Niektórzy nie lubili aż tak otwartych osób, bali się bezpośrednich rozmów i czystej prawdy bez dodatku słodkich kłamstewek. Właśnie dlatego starszy z braci Leto nigdy się z nikim na stałe nie związał - wszystkie kobiety uciekały od niego, kiedy otwarcie mówił, że nie zamierza żyć w monogamii i od czas do czasu będzie musiał przespać się z inną przedstawicielką płci pięknej. Szczere opinie na temat figury czy fryzury też nie pomagały mu w utrzymaniu partnerki na dłużej niż dwa tygodnie. Ale wcale się tym nie przejmował, w końcu tego kwiatu to pół światu, jak mawiała ciocia Wendy.
- Ciężka sprawa, co? - Juls wraz z kieliszkiem uniosła nieco nierówne brwi. - A zresztą, po co ktoś wymyślił te damsko-męskie rozmowy, w gruncie rzeczy to tylko nieprzyjemna gra wstępna, czyż nie?
- O tym też Jared mi mówił - zaśmiał się Shann.
- O czym?
- O tym, że masz cięty humor, uwielbiam to w kobietach.
- Przydaje się, kiedy partner nie staje na wysokości zadania, a ty nie chcesz go zbytnio urazić.
- Dobre! - Perkusista klasnął w dłonie i wybuchł głośnym śmiechem. Kobietę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Dokładnie tak samo śmiał się wtedy w tourbusie i ów śmiech przez kilka miesięcy regularnie śnił się jej po nocach. - Ale uspokoję cię zawczasu, w czynach jestem lepszy niż w słowach.
- To się dopiero okaże...
Shannon znów się głośno zaśmiał i już miał sięgać po dopiero co odłożony kieliszek, kiedy na progu salonu stanął jego młodszy brat.
- Mama chce z tobą rozmawiać - oznajmił mu pełnym ulgi tonem, wracając na wcześniej zajmowane miejsce.
- Ta kobieta mnie kiedyś wykończy - powtórzył często używany przez Jareda zwrot i krokiem skazańca ruszył w stronę korytarza, gdzie na stojącej przy ścianie komodzie czekała na niego położona na boku słuchawka.
- Uroczy facet, co? - Jay posłał swojej towarzyszce urokliwy uśmiech i wrzucił do ust trzy orzeszki w czekoladzie.
- Powiedziałabym raczej specyficzny. I w ogóle do ciebie niepodobny.
- Pod jakim względem?
- Wyglądu i charakteru.
- Ale mogę ci zagwarantować, że w tych sprawach radzi sobie tak samo dobrze jak ja - odparł z tym samym uśmiechem co poprzednio. Julie odwzajemniła się tym samym i dyskretnie starała się wyłapać głos Shannona. Wciąż rozmawiał, ale to mogło szybko się zmienić, a druga taka okazja mogła już nie nadejść, więc postanowiła zacząć działać.
- Jaredku - zaczęła kokieteryjnie.
- Słucham?
- Tak mnie jakoś naszła ochota na lody. Mógłbyś mi zrobić jeden z tych swoich popisowych deserów? Proszę - dodała nad wyraz urokliwym tonem, który zestawiła z błagalnym spojrzeniem, nikt nie był w stanie oprzeć się takiemu połączeniu, tym bardziej zauroczony nią Jared.
- Skoro takie masz życzenie... - Skinął głową jakoby w ukłonie uniżonego sługi i udał się prosto do kuchni. Brunetka w mgnieniu oka wyciągnęła z kieszeni niedużą kopertę i jeszcze szybciej wsypała znajdujący się w niej proszek do kieliszków braci Leto. Uznała, że jeśli zgniecie tabletki, te szybciej się rozpuszczą i miała rację. Wystarczyło kilka ruchów łyżeczki i po środku nasennym nie było już ani śladu, według zaufanej aptekarki nie zmieniał też smaku cieczy, w której go rozpuszczano.
Teraz pozostało jej tylko czekać...
- Jared mówił ci, że nasza mama to najbardziej upierdliwa istota na świecie? - zwrócił się do Juls Shannon, kiedy tylko zakończył rozmowę z matką i wrócił do salonu.
- Nie, mówił, że jest najwspanialszą kobietą, jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi.
- I też najbardziej upierdliwą - dodał młodszy z braci, stawiając przed towarzyszką miseczkę wypełnioną lodami, bitą śmietaną i suszonymi bakaliami. Może i był podłym, zboczonym sukinsynem, ale desery robił nieziemskie, i to Julie musiała mu oddać...
Rozmowa ciągnęła się w najlepsze; Juls pochłaniała swój deser, a bracia Leto zapijali orzeszki i rodzynki winem. Wszyscy, mimo iż nie dawali tego po sobie poznać, z niecierpliwością czegoś oczekiwali - panowie chwili, w której pani skończy jeść i oznajmi im, że mogą w końcu przejść do sypialni; pani momentu, kiedy to panowie zaczną ziewać i ostatecznie zasną tak jak siedzą.
Dwadzieścia minut, właśnie tyle potrzebowały pigułki, by powalić dwóch silnych mężczyzn. Julie, jako osoba, która nie lubiła niespodzianek, najpierw upewniła się, czy ich sen jest wystarczająco twardy, dopiero później przeszła do działania.
W schowku pod schodami faktycznie znalazła wszystko, czego potrzebowała, by ich unieruchomić, a z doniczki stojącej tuż przed wejściem wyciągnęła broń. Uśmiechnęła się pod nosem, ciesząc się z tego, że chociaż na jednego człowieka mogła w tym mieście liczyć i wróciła z powrotem do mieszkania Leto, by przygotować się do ostatniego aktu swojej ponurej zemsty.
***
Rozświetlony wcześniej pokój pogrążony był teraz w półmroku, który w odróżnieniu od tego z poprzedniego wieczoru, nie miał w sobie nic zmysłowego, wręcz przeciwnie, był złowieszczy i okrutny. O ile oczywiście słabemu oświetleniu można było nadać takie cechy. Jared, kiedy tylko odzyskał przytomność, natychmiast to zauważył i zaczął czuć się bardzo nieswojo. To uczucie spotęgowało się, gdy z niemałym przerażeniem odkrył, że jego ruchy krępują silne więzy, którymi, nie wiadomo jak i nie wiadomo kiedy, został przytwierdzony do krzesła. W pierwszym panicznym odruchu zaczął się szamotać, czym obudził swojego brata - on też był skrępowany i tak samo zdezorientowany.
- Stary, co jest?! - wydukał perkusista, zdając sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie się podnieść, ba, nawet ruszyć ręką.
- Żebym ja to wiedział. - Jay, mimo iż zwykle był logicznie myślącym facetem, tym razem poddał się pierwotnemu instynktowi samozachowawczemu i wciąż się szarpał, naiwnie licząc na to, że uda mu się uwolnić z więzów.
Ten żałosny widok sprawił, że stojąca na progu dwudziestolatka zaczęła się głośno śmiać i zapaliła światło, Jared nagle znieruchomiał.
- Juliette, do cholery jasnej, co to wszystko ma znaczyć?! - wrzasnął drżącym głosem, który nawet jemu samemu wydał się obcy. Pierwszy raz w życiu znalazł się w takiej sytuacji, po raz pierwszy zawładnęła nim prawdziwa panika. Mimowolnie przywołał do siebie emocje, które udawał na planie Samotnych Serc w chwili, gdy jego postać była sadzana na krześle elektrycznym, tyle tylko, że teraz były one prawdziwe i sto, jak nie milion razy silniejsze; w myślach poprosił o to, by nie zlać się w portki.
- A jak myślisz... myślicie? - poprawiła się szybko, przechodząc dumnym krokiem na środek salonu.
- Już wiem! To taka zabawa, tak? Urządzamy sobie scenkę pod tytułem domina wykorzystuje swoich niewolników? Cholera jasna, zawsze o tym marzyłem!
Julie przewróciła oczami; czuła się wręcz obrażana przez głupotę starszego Leto.
- Mam rację, prawda?! - Jego głos drżał. Sam nawet nie wiedział, czy ze strachu, czy z ekscytacji. Mimo iż stworzył sobie w głowie tę zboczoną wizję, która go niezwykle podniecała, liczył się z myślą, że mógł się mylić i on, i Jared są w prawdziwym niebezpieczeństwie.
Juls nie odpowiedziała, podeszła do Shannona i wymierzyła mu silny cios prosto w jądra.
- A więc nie mam - wydukał resztkami sił.
- Widzę, że humor się ciebie trzyma, to dobrze, bo to ponoć miła rzecz umrzeć ze śmiechem na ustach.
Twarz starszego Leto w jednej chwili z czerwonej zrobiła się trupioblada, w końcu porzucił wszystkie dureństwa, jakie chodziły mu po głowie i zaczął się autentycznie bać.
- Juliette, na litość boską, odbiło ci?! - znów odezwał się Jared, ponawiając próbę oswobodzenie siebie i siedzącego do niego tyłem brata. Bezskutecznie.
- Nie, nie odbiło mi i nie jestem Juliette.
Obaj spojrzeli na nią przerażeni.
- Nazywam się Julie Spencer, pamiętacie mnie?
Żaden z mężczyzn nie udzielił odpowiedzi twierdzącej.
- Koncert w Roxy Theatre, dwa tysiące ósmy rok, zakulisowe spotkanie, śliczna blondyneczka. Dalej nic nie świta? - Jej chłodny, wręcz ironiczny ton sprawił, że bracia przerazili się jeszcze bardziej, zwłaszcza, że żaden z nich nie był w stanie przypomnieć sobie wydarzenia, o którym mówiła ta dziewczyna. Nie kojarzyli nawet jej imienia i nazwiska. - No tak, w sumie macie już swoje lata, nic dziwnego, że pamięć wam szwankuje, ale może to ją odświeży. - Juls podeszła do Shannona i zaczęła głośno krzyczeć: - Szybciej, szybciej, stary, coś ty, kurwa, śniadania nie jadł?!
Perkusista zmrużył oczy, czując na swojej twarzy drobinki śliny rozwścieczonej kobiety. Nadal nic nie kojarzył i już chciał jej to powiedzieć, gdy odsunęła się od niego i podeszła do Jareda.
- Szybciej nie mogę, suka jest za ciasna!
Jared, podobnie jak chwilę wcześniej jego brat, zmrużył oczy, ale nie dlatego, że Julie opryskała go śliną, zrobił to, bo właśnie przypomniał sobie tamten wieczór. Mała blondynka z niewielką wadą zgryzu, ogromnie podekscytowana tym, że w swojej dobroci zaprosił ją po koncercie do tourbusa, by mogła poznać całą ekipę i zobaczyć, jak to wszystko wygląda od kuchni. Była taka naiwna i niewinna, a takie lubił najbardziej. Uwielbiał okradać je z cnoty, pokazywać im, jak głupie są w tej swojej wierze, że idole mas to ich rycerze na białych koniach. Ubóstwiał burzyć swój obraz wrażliwego romantyka i pokazywać, że słowa Stranger in a strange land to nie jest jedynie czcze gadanie. Nie myślał o tym, jak bardzo je krzywdzi, zupełnie się tym nie przejmował - życie to nie jest pieprzona bajka, dziecinko, to twarda, brutalna gra, w której nie ma miejsca na sentymenty, im szybciej się o tym przekonasz, tym lepiej.
- Jakaś retrospekcja, panie Leto?
Skinął twierdząco głową.
- No proszę, a więc jednak mnie pamiętasz, jak miło! - oznajmiła do bólu przesłodzonym tonem i klasnęła w dłonie niczym zachwycona nową zabawką mała dziewczynka. - Jakieś refleksje? Może masz mi coś do powiedzenia w związku z tym?
- Przepraszam - wydukał chrapliwie, czując jak jego gałki oczne robią się wilgotne.
- Przepraszam... - powtórzyła chłodno, odsuwając się od dwóch złączonych ze sobą krzeseł. - A braciszek? - Spojrzała przelotnie na Shannona, po czym podeszła do wysokiego przedmiotu przykrytego czarną narzutą, którego wcześniej żadna z jej ofiar nie zauważyła.
- Ja też przepraszam i to bardzo! - pisnął perkusista. Nic mu się nie przypomniało, nadal nie miał pojęcia, o czym ta kobieta mówiła, ale skoro Jared wiedział, o co chodzi, to takie wydarzenie naprawdę miało miejsce i warto było za nie przeprosić.
- Ja wam wierzę - odpowiedziała po chwili milczenia Spencer, pociągając za ciemny materiał. Bracia odetchnęli z ulgą, zarówno na jej słowa, jak i na to, że zakrytym przedmiotem okazało się być zwykłe lustro. W sytuacji, w jakiej się znaleźli, wyobraźnia działa na zwiększonych obrotach, więc każdy z nich miał wiele przerażających teorii na temat ukrytej rzeczy. - Ale ona niestety nie. - Celowo zaakcentowała słowo "ona" i wyjęła zza paska czarny jak smoła pistolet. Shannon i Jared podskoczyli w miejscu jak jeden mąż, wypuszczając z ust jęki przerażenia.
- Błagałam, was, chłopcy, chyba nie myśleliście, że zwykłym przepraszam coś tu wskóracie. Ograbiliście mnie z najcenniejszej rzeczy, jaką posiada nastolatka, zrujnowaliście mi całe życie i... - tu przerwała. Chciała wspomnieć o Damienie, ale w ostatniej chwili uznała, że Leto nie jest godny tego, by umierać ze świadomością, że ma tak wspaniałego syna. - Zresztą, nie będę się wam z niczego tłumaczyć. Jesteście duzi, jeden z was ma wysokie IQ, więc chyba jesteście sobie w stanie wyobrazić, co czuje zgwałcona piętnastolatka. - Kobieta tuż po przesunięciu lustra vis-à-vis Jareda odbezpieczyła broń i zbliżyła się do Shannona. Mężczyzna oddychał nierówno, znów próbował uwolnić się z silnych więzów. - Strata czasu i energii, mój drogi Shannonie. Wiązania lin uczył mnie mój wujek marynarz, byle grajek sobie z nimi nie poradzi. Wyprzedzając twoje kolejne pytanie, strzelać też umiem. Mój sąsiad jest myśliwym, a że przyjaźniłam się z jego synem, często towarzyszyłam im podczas polowań i odebrałam kilka lekcji strzelania do celu. - Uśmiechnęła się szeroko i przyłożyła lufę do białego jak ściana policzka muzyka. - Może jakieś ostatnie słowa?
- Julie, błagam cię, nie rób tego! - odezwał się zamiast brata Jared.
- Skarbie, to jeszcze nie twoja kolej, nie bądź egoistą i nie odbieraj bratu ostatniego słowa, do którego ma prawo każdy skazaniec. Ucisz swoją śliczną buźkę i popatrz sobie na nią w lusterku. Zapewniam, że widok będzie niezapomniany. - Puściła wokaliście oczko, co ten zobaczył w odbiciu i na powrót skupiła się na Shannonie. - No to jak, powiesz coś, czy nie?
- Nie chcę umierać - padło z jego drżących ust. Razem z tymi słowami wypłynęły i łzy, ale to nie zrobiło na Julie absolutnie żadnego wrażenia. Ona też pięć lat temu płakała, a on mimo to nadal wciskał w nią swojego wielkiego, obrzydliwego członka.
- Nikt nie chce, ale każdy musi, tak to już jest ułożone, przykro mi - odpowiedziała z makabrycznym uśmiechem i przystawiła lufę do jego brody. Kula, jeśli nie zatrzymałaby się w środku, musiała wyjść czubkiem jego głowy, by przypadkiem nie trafić siedzącego z tyłu Jareda. Jego też oczywiście zamierzała zastrzelić, ale chciała, by ostatnim jego wspomnieniem z tego świata, był widok śmierci najbliższej mu osoby, więc wszystko musiało nadejść w swoim czasie. - Miłej zabawy w czeluściach piekielnych.
Jared poczuł na głowie coś wilgotnego i ciepłego, tym czymś okazała się być masa mózgowa jego brata, która właśnie wystrzeliła z rozszarpanej przez pocisk czaszki niczym strumień wody pod wysokim ciśnieniem. Młodszy Leto wrzasnął przerażony, widząc w odbiciu krew i fragmenty tkanek na swojej twarzy, oraz martwe ciało brata, które, gdyby nie silne więzy, upadłoby na podłogę. Nie było żadnego huku, tylko delikatny, wiercący uszy świst; Julie użyła tłumika.
- Boże święty, zabiłaś go, zabiłaś mojego brata!
- Ciebie też zabiję, nie martw się - "uspokoiła" go Spencer, stając na przeciwko.
- Jesteś chora, jesteś pieprzoną wariatką! Pierdoloną psychopatką!
- Bądź dumny, to dzięki tobie i temu z tyłu się nią stałam. A tak zupełnie poważnie, nie jestem chora, po prostu wymierzam sprawiedliwość.
- Od tego jest sąd!
- Nie rozśmieszaj mnie. Sam dobrze wiesz, że gdybym poszła z tym do sądu i tak wyszlibyście z tego cało, i jeszcze zrobilibyście ze mnie kurwę, która sama tego chciała, a potem wymyśliła sobie gwałt, by zaistnieć w mediach.
Leto nie mógł się z nią nie zgodzić. Dla ratowania własnego tyłka, był w stanie zrobić naprawdę wiele, kłamstwo przed sądem było jedną z tych rzeczy.
- Tak więc widzisz, tylko w taki sposób mogę was ukarać za to, co mi zrobiliście. A sam przyznasz, że zasłużyliście na karę. Dla was to był tylko jeden wieczór zabawy, dla mnie całe życie traumy. Można nawet powiedzieć, że mnie wtedy zabiliście, więc odstrzelenie wam teraz łbów to esencja sprawiedliwości.
Jared już nic nie powiedział, nie był w stanie. Stracił kontrolę nad myślami, nad aparatem mowy i pęcherzem.
Julie wzięła głęboki oddech, wycelowała broń w sam środek czoła szatyna i ułożyła palec na spuście.
- Do zobaczenia w piekle.
W ciągu jednej sekundy głowa Jareda eksplodowała tak samo jak czaszka jego brata; ochlapana krwią Spencer opuściła dłoń i w milczeniu przyglądała się swojemu dziełu. Od pięciu lat wyobrażała sobie ten moment, wizualizowała go na jawie i w snach, ale nie była w stanie przewidzieć tego, co będzie czuła - nie spodziewała się doświadczyć przy tym tak silnego spokoju i ulgi. Nie pojawiły się żadne wyrzuty sumienia, żaden żal, nic, co można by określić mianem negatywnego uczucia; czuła się lekka jak piórko, z jej piersi spadł ogromny kamień i w końcu mogła swobodnie odetchnąć. Właśnie osiągnęła swój życiowy cel, wykonała misję, do której została stworzona, dokonała zbawiennego aktu zemsty.
- Dzięki ci, Boże - wyszeptała z bezwolnym uśmiechem na ustach i odwróciła się w stronę wejścia, skąd doszło ją ciche skrzypnięcie.
Na progu salonu właśnie stanął Tomo i objął wzrokiem całe pomieszczenie, po czym skupił się na dwóch martwych kolegach. Widok ich zmasakrowanych głów wywołał w nim jedno silne uczucie - radość. Gnoje sobie na to zasłużyli tym, co zrobili jego kuzynce i innym młodym dziewczynom. Podczas każdej trasy przynajmniej raz dochodziło do brutalnego gwałtu na nastolatce, doskonale o tym wiedział, ale bał się zareagować. Zespół był jego jedynym źródłem utrzymania, w dodatku znał braci Leto na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli doniesie na nich policji, ci się na nim bezzwłocznie zemszczą, nie przebierając przy tym w środkach.
Tak, stchórzył, przez co czuł obrzydzenie do samego siebie za każdym razem, gdy patrzył w lustro lub widział te roztrzęsione dziewczynki. Dlatego też, gdy Julie poprosiła go o pomoc w zorganizowaniu tego wszystkiego, nie zastanawiał się nawet sekundy. W ten sposób w pewnym stopniu zmniejszył swoje poczucie winy i uchronił kolejne niewinne istoty przed losem, jaki spotkał bratanicę jego matki.
- Świetnie się spisałaś, gratuluję. - Podszedł do widocznie zadowolonej ze swojego dzieła kuzynki i mocno ją do siebie przytulił. - Przyniosłem kilka kanistrów benzyny, oblejemy nią cały dom i podpalimy.
- Dobrze. - Juls jeszcze mocniej wtuliła twarz w szyję Tomo, po czym zrobili to, co ten zasugerował.
- Stary, co jest?! - wydukał perkusista, zdając sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie się podnieść, ba, nawet ruszyć ręką.
- Żebym ja to wiedział. - Jay, mimo iż zwykle był logicznie myślącym facetem, tym razem poddał się pierwotnemu instynktowi samozachowawczemu i wciąż się szarpał, naiwnie licząc na to, że uda mu się uwolnić z więzów.
Ten żałosny widok sprawił, że stojąca na progu dwudziestolatka zaczęła się głośno śmiać i zapaliła światło, Jared nagle znieruchomiał.
- Juliette, do cholery jasnej, co to wszystko ma znaczyć?! - wrzasnął drżącym głosem, który nawet jemu samemu wydał się obcy. Pierwszy raz w życiu znalazł się w takiej sytuacji, po raz pierwszy zawładnęła nim prawdziwa panika. Mimowolnie przywołał do siebie emocje, które udawał na planie Samotnych Serc w chwili, gdy jego postać była sadzana na krześle elektrycznym, tyle tylko, że teraz były one prawdziwe i sto, jak nie milion razy silniejsze; w myślach poprosił o to, by nie zlać się w portki.
- A jak myślisz... myślicie? - poprawiła się szybko, przechodząc dumnym krokiem na środek salonu.
- Już wiem! To taka zabawa, tak? Urządzamy sobie scenkę pod tytułem domina wykorzystuje swoich niewolników? Cholera jasna, zawsze o tym marzyłem!
Julie przewróciła oczami; czuła się wręcz obrażana przez głupotę starszego Leto.
- Mam rację, prawda?! - Jego głos drżał. Sam nawet nie wiedział, czy ze strachu, czy z ekscytacji. Mimo iż stworzył sobie w głowie tę zboczoną wizję, która go niezwykle podniecała, liczył się z myślą, że mógł się mylić i on, i Jared są w prawdziwym niebezpieczeństwie.
Juls nie odpowiedziała, podeszła do Shannona i wymierzyła mu silny cios prosto w jądra.
- A więc nie mam - wydukał resztkami sił.
- Widzę, że humor się ciebie trzyma, to dobrze, bo to ponoć miła rzecz umrzeć ze śmiechem na ustach.
Twarz starszego Leto w jednej chwili z czerwonej zrobiła się trupioblada, w końcu porzucił wszystkie dureństwa, jakie chodziły mu po głowie i zaczął się autentycznie bać.
- Juliette, na litość boską, odbiło ci?! - znów odezwał się Jared, ponawiając próbę oswobodzenie siebie i siedzącego do niego tyłem brata. Bezskutecznie.
- Nie, nie odbiło mi i nie jestem Juliette.
Obaj spojrzeli na nią przerażeni.
- Nazywam się Julie Spencer, pamiętacie mnie?
Żaden z mężczyzn nie udzielił odpowiedzi twierdzącej.
- Koncert w Roxy Theatre, dwa tysiące ósmy rok, zakulisowe spotkanie, śliczna blondyneczka. Dalej nic nie świta? - Jej chłodny, wręcz ironiczny ton sprawił, że bracia przerazili się jeszcze bardziej, zwłaszcza, że żaden z nich nie był w stanie przypomnieć sobie wydarzenia, o którym mówiła ta dziewczyna. Nie kojarzyli nawet jej imienia i nazwiska. - No tak, w sumie macie już swoje lata, nic dziwnego, że pamięć wam szwankuje, ale może to ją odświeży. - Juls podeszła do Shannona i zaczęła głośno krzyczeć: - Szybciej, szybciej, stary, coś ty, kurwa, śniadania nie jadł?!
Perkusista zmrużył oczy, czując na swojej twarzy drobinki śliny rozwścieczonej kobiety. Nadal nic nie kojarzył i już chciał jej to powiedzieć, gdy odsunęła się od niego i podeszła do Jareda.
- Szybciej nie mogę, suka jest za ciasna!
Jared, podobnie jak chwilę wcześniej jego brat, zmrużył oczy, ale nie dlatego, że Julie opryskała go śliną, zrobił to, bo właśnie przypomniał sobie tamten wieczór. Mała blondynka z niewielką wadą zgryzu, ogromnie podekscytowana tym, że w swojej dobroci zaprosił ją po koncercie do tourbusa, by mogła poznać całą ekipę i zobaczyć, jak to wszystko wygląda od kuchni. Była taka naiwna i niewinna, a takie lubił najbardziej. Uwielbiał okradać je z cnoty, pokazywać im, jak głupie są w tej swojej wierze, że idole mas to ich rycerze na białych koniach. Ubóstwiał burzyć swój obraz wrażliwego romantyka i pokazywać, że słowa Stranger in a strange land to nie jest jedynie czcze gadanie. Nie myślał o tym, jak bardzo je krzywdzi, zupełnie się tym nie przejmował - życie to nie jest pieprzona bajka, dziecinko, to twarda, brutalna gra, w której nie ma miejsca na sentymenty, im szybciej się o tym przekonasz, tym lepiej.
- Jakaś retrospekcja, panie Leto?
Skinął twierdząco głową.
- No proszę, a więc jednak mnie pamiętasz, jak miło! - oznajmiła do bólu przesłodzonym tonem i klasnęła w dłonie niczym zachwycona nową zabawką mała dziewczynka. - Jakieś refleksje? Może masz mi coś do powiedzenia w związku z tym?
- Przepraszam - wydukał chrapliwie, czując jak jego gałki oczne robią się wilgotne.
- Przepraszam... - powtórzyła chłodno, odsuwając się od dwóch złączonych ze sobą krzeseł. - A braciszek? - Spojrzała przelotnie na Shannona, po czym podeszła do wysokiego przedmiotu przykrytego czarną narzutą, którego wcześniej żadna z jej ofiar nie zauważyła.
- Ja też przepraszam i to bardzo! - pisnął perkusista. Nic mu się nie przypomniało, nadal nie miał pojęcia, o czym ta kobieta mówiła, ale skoro Jared wiedział, o co chodzi, to takie wydarzenie naprawdę miało miejsce i warto było za nie przeprosić.
- Ja wam wierzę - odpowiedziała po chwili milczenia Spencer, pociągając za ciemny materiał. Bracia odetchnęli z ulgą, zarówno na jej słowa, jak i na to, że zakrytym przedmiotem okazało się być zwykłe lustro. W sytuacji, w jakiej się znaleźli, wyobraźnia działa na zwiększonych obrotach, więc każdy z nich miał wiele przerażających teorii na temat ukrytej rzeczy. - Ale ona niestety nie. - Celowo zaakcentowała słowo "ona" i wyjęła zza paska czarny jak smoła pistolet. Shannon i Jared podskoczyli w miejscu jak jeden mąż, wypuszczając z ust jęki przerażenia.
- Błagałam, was, chłopcy, chyba nie myśleliście, że zwykłym przepraszam coś tu wskóracie. Ograbiliście mnie z najcenniejszej rzeczy, jaką posiada nastolatka, zrujnowaliście mi całe życie i... - tu przerwała. Chciała wspomnieć o Damienie, ale w ostatniej chwili uznała, że Leto nie jest godny tego, by umierać ze świadomością, że ma tak wspaniałego syna. - Zresztą, nie będę się wam z niczego tłumaczyć. Jesteście duzi, jeden z was ma wysokie IQ, więc chyba jesteście sobie w stanie wyobrazić, co czuje zgwałcona piętnastolatka. - Kobieta tuż po przesunięciu lustra vis-à-vis Jareda odbezpieczyła broń i zbliżyła się do Shannona. Mężczyzna oddychał nierówno, znów próbował uwolnić się z silnych więzów. - Strata czasu i energii, mój drogi Shannonie. Wiązania lin uczył mnie mój wujek marynarz, byle grajek sobie z nimi nie poradzi. Wyprzedzając twoje kolejne pytanie, strzelać też umiem. Mój sąsiad jest myśliwym, a że przyjaźniłam się z jego synem, często towarzyszyłam im podczas polowań i odebrałam kilka lekcji strzelania do celu. - Uśmiechnęła się szeroko i przyłożyła lufę do białego jak ściana policzka muzyka. - Może jakieś ostatnie słowa?
- Julie, błagam cię, nie rób tego! - odezwał się zamiast brata Jared.
- Skarbie, to jeszcze nie twoja kolej, nie bądź egoistą i nie odbieraj bratu ostatniego słowa, do którego ma prawo każdy skazaniec. Ucisz swoją śliczną buźkę i popatrz sobie na nią w lusterku. Zapewniam, że widok będzie niezapomniany. - Puściła wokaliście oczko, co ten zobaczył w odbiciu i na powrót skupiła się na Shannonie. - No to jak, powiesz coś, czy nie?
- Nie chcę umierać - padło z jego drżących ust. Razem z tymi słowami wypłynęły i łzy, ale to nie zrobiło na Julie absolutnie żadnego wrażenia. Ona też pięć lat temu płakała, a on mimo to nadal wciskał w nią swojego wielkiego, obrzydliwego członka.
- Nikt nie chce, ale każdy musi, tak to już jest ułożone, przykro mi - odpowiedziała z makabrycznym uśmiechem i przystawiła lufę do jego brody. Kula, jeśli nie zatrzymałaby się w środku, musiała wyjść czubkiem jego głowy, by przypadkiem nie trafić siedzącego z tyłu Jareda. Jego też oczywiście zamierzała zastrzelić, ale chciała, by ostatnim jego wspomnieniem z tego świata, był widok śmierci najbliższej mu osoby, więc wszystko musiało nadejść w swoim czasie. - Miłej zabawy w czeluściach piekielnych.
Jared poczuł na głowie coś wilgotnego i ciepłego, tym czymś okazała się być masa mózgowa jego brata, która właśnie wystrzeliła z rozszarpanej przez pocisk czaszki niczym strumień wody pod wysokim ciśnieniem. Młodszy Leto wrzasnął przerażony, widząc w odbiciu krew i fragmenty tkanek na swojej twarzy, oraz martwe ciało brata, które, gdyby nie silne więzy, upadłoby na podłogę. Nie było żadnego huku, tylko delikatny, wiercący uszy świst; Julie użyła tłumika.
- Boże święty, zabiłaś go, zabiłaś mojego brata!
- Ciebie też zabiję, nie martw się - "uspokoiła" go Spencer, stając na przeciwko.
- Jesteś chora, jesteś pieprzoną wariatką! Pierdoloną psychopatką!
- Bądź dumny, to dzięki tobie i temu z tyłu się nią stałam. A tak zupełnie poważnie, nie jestem chora, po prostu wymierzam sprawiedliwość.
- Od tego jest sąd!
- Nie rozśmieszaj mnie. Sam dobrze wiesz, że gdybym poszła z tym do sądu i tak wyszlibyście z tego cało, i jeszcze zrobilibyście ze mnie kurwę, która sama tego chciała, a potem wymyśliła sobie gwałt, by zaistnieć w mediach.
Leto nie mógł się z nią nie zgodzić. Dla ratowania własnego tyłka, był w stanie zrobić naprawdę wiele, kłamstwo przed sądem było jedną z tych rzeczy.
- Tak więc widzisz, tylko w taki sposób mogę was ukarać za to, co mi zrobiliście. A sam przyznasz, że zasłużyliście na karę. Dla was to był tylko jeden wieczór zabawy, dla mnie całe życie traumy. Można nawet powiedzieć, że mnie wtedy zabiliście, więc odstrzelenie wam teraz łbów to esencja sprawiedliwości.
Jared już nic nie powiedział, nie był w stanie. Stracił kontrolę nad myślami, nad aparatem mowy i pęcherzem.
Julie wzięła głęboki oddech, wycelowała broń w sam środek czoła szatyna i ułożyła palec na spuście.
- Do zobaczenia w piekle.
W ciągu jednej sekundy głowa Jareda eksplodowała tak samo jak czaszka jego brata; ochlapana krwią Spencer opuściła dłoń i w milczeniu przyglądała się swojemu dziełu. Od pięciu lat wyobrażała sobie ten moment, wizualizowała go na jawie i w snach, ale nie była w stanie przewidzieć tego, co będzie czuła - nie spodziewała się doświadczyć przy tym tak silnego spokoju i ulgi. Nie pojawiły się żadne wyrzuty sumienia, żaden żal, nic, co można by określić mianem negatywnego uczucia; czuła się lekka jak piórko, z jej piersi spadł ogromny kamień i w końcu mogła swobodnie odetchnąć. Właśnie osiągnęła swój życiowy cel, wykonała misję, do której została stworzona, dokonała zbawiennego aktu zemsty.
- Dzięki ci, Boże - wyszeptała z bezwolnym uśmiechem na ustach i odwróciła się w stronę wejścia, skąd doszło ją ciche skrzypnięcie.
Na progu salonu właśnie stanął Tomo i objął wzrokiem całe pomieszczenie, po czym skupił się na dwóch martwych kolegach. Widok ich zmasakrowanych głów wywołał w nim jedno silne uczucie - radość. Gnoje sobie na to zasłużyli tym, co zrobili jego kuzynce i innym młodym dziewczynom. Podczas każdej trasy przynajmniej raz dochodziło do brutalnego gwałtu na nastolatce, doskonale o tym wiedział, ale bał się zareagować. Zespół był jego jedynym źródłem utrzymania, w dodatku znał braci Leto na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli doniesie na nich policji, ci się na nim bezzwłocznie zemszczą, nie przebierając przy tym w środkach.
Tak, stchórzył, przez co czuł obrzydzenie do samego siebie za każdym razem, gdy patrzył w lustro lub widział te roztrzęsione dziewczynki. Dlatego też, gdy Julie poprosiła go o pomoc w zorganizowaniu tego wszystkiego, nie zastanawiał się nawet sekundy. W ten sposób w pewnym stopniu zmniejszył swoje poczucie winy i uchronił kolejne niewinne istoty przed losem, jaki spotkał bratanicę jego matki.
- Świetnie się spisałaś, gratuluję. - Podszedł do widocznie zadowolonej ze swojego dzieła kuzynki i mocno ją do siebie przytulił. - Przyniosłem kilka kanistrów benzyny, oblejemy nią cały dom i podpalimy.
- Dobrze. - Juls jeszcze mocniej wtuliła twarz w szyję Tomo, po czym zrobili to, co ten zasugerował.
***
- Wujek Sam, gdziekolwiek jest, z całą pewnością jest z ciebie dumny, bo właśnie zrobiłaś to, co sam by zrobił, gdyby żył - oznajmił Miličević, kiedy tylko opuścili płonący jak pochodnia dom Leto i ruszyli w stronę zaparkowanego kilkanaście metrów dalej auta.
- Wiem. - Uśmiechnęła się szczerze, wznosząc oczy ku niebu.
- Teraz wracasz na stałe do Ventury, tak?
- Tak, chcę się w końcu w pełni cieszyć macierzyństwem. Chcę prowadzać Damiena do szkoły, chodzić na wywiadówki i czytać mu bajki na dobranoc. Myślę, że teraz, kiedy już dokonałam swojej zemsty, będę znacznie lepszą matką. Może nawet znajdę mu nowego tatusia?
- Będę trzymał za to kciuki.
Oboje głośno się zaśmiali, po czym wsiedli do samochodu i odjechali w stronę centrum, zostawiając za sobą tumany dymu i pomarańczową łunę.
- Wiem. - Uśmiechnęła się szczerze, wznosząc oczy ku niebu.
- Teraz wracasz na stałe do Ventury, tak?
- Tak, chcę się w końcu w pełni cieszyć macierzyństwem. Chcę prowadzać Damiena do szkoły, chodzić na wywiadówki i czytać mu bajki na dobranoc. Myślę, że teraz, kiedy już dokonałam swojej zemsty, będę znacznie lepszą matką. Może nawet znajdę mu nowego tatusia?
- Będę trzymał za to kciuki.
Oboje głośno się zaśmiali, po czym wsiedli do samochodu i odjechali w stronę centrum, zostawiając za sobą tumany dymu i pomarańczową łunę.
..........................................
Porozmawiajmy teraz o inspiracjach: takim pierwszym i najsilniejszym bodźcem była dla mnie Juliet, piosenka zespołu Lawson, w której niedawno, ku własnemu zaskoczeniu, szaleńczo się zakochałam. Sami przyznacie, że motyw oszustki matrymonialnej jest niezwykle intrygujący, ale niestety tak samo banalny. Postanowiłam więc jakoś to podrasować i padło na mój ulubiony aspekt czyli zemstę. Ona też nie jest niczym oryginalnym, ale pomyślałam, że w połączeniu z motywem femme fatale może stworzyć całkiem ciekawą całość. Oczywiście nie stworzyłam niczego, czego już by w słowie pisanym nie było, bo to jest niemożliwe, ale dotknęłam tematyki, której w sumie nigdy wcześniej nie poruszałam.
W sumie miniaturka jest z rodzaju tych bardziej przegadanych i nie każdemu może się spodobać, ale skoro już ją napisałam, to uznałam, że warto się nią podzielić, a nuż przypadnie komuś do gustu, w końcu nigdy nic nie wiadomo :).
Porozmawiajmy teraz o inspiracjach: takim pierwszym i najsilniejszym bodźcem była dla mnie Juliet, piosenka zespołu Lawson, w której niedawno, ku własnemu zaskoczeniu, szaleńczo się zakochałam. Sami przyznacie, że motyw oszustki matrymonialnej jest niezwykle intrygujący, ale niestety tak samo banalny. Postanowiłam więc jakoś to podrasować i padło na mój ulubiony aspekt czyli zemstę. Ona też nie jest niczym oryginalnym, ale pomyślałam, że w połączeniu z motywem femme fatale może stworzyć całkiem ciekawą całość. Oczywiście nie stworzyłam niczego, czego już by w słowie pisanym nie było, bo to jest niemożliwe, ale dotknęłam tematyki, której w sumie nigdy wcześniej nie poruszałam.
W sumie miniaturka jest z rodzaju tych bardziej przegadanych i nie każdemu może się spodobać, ale skoro już ją napisałam, to uznałam, że warto się nią podzielić, a nuż przypadnie komuś do gustu, w końcu nigdy nic nie wiadomo :).
O cholera! Tego się nie spodziewałam,czytałam wszystko bez zmrużenia oka i z otwartą buzią wpatrywałam się w ekran laptopa jak zahipnotyzowana. Na początku myślałam,że,Juliette została wynajęta przez kogoś do zabicia młodszego Leto,lecz zmieniłam zdanie,gdy 3 miesiące później,Jared dalej żył sobie szczęśliwie w błogiej i słodkiej nieświadomości. Jednak okazało się,że zamordowała i to nie tylko młodszego Leto bo także i,Shannona. No i Tomo! Tego również się nie spodziewałam,pomyślałam sobie na początku 'o kur** biedny Tomaszek,teraz Julia zabije i jego' a po chwili cudny zwrot akcji. Co jak co,ale zaskakiwać potrafisz,przynajmniej mnie :D nie wiem jak u innych,ale nie odchodząc za bardzo od tematu. Efekt zemsty - cudowny,nie wiem czy zabicie kogoś w efekcie zemsty jest cudowne,ale ja osobiście uwielbiam takie sceny w serialach,mam nadzieje,że kiedyś najdzie Cię wena do napisania czegoś również niesamowitego w tym stylu.
OdpowiedzUsuńTrzymam za to mocno kciuki
Jestem pod wielkim wrażeniem,na prawdę,podejrzewam,że do tej miniaturki wrócę jeszcze nie raz ;)
Ah,no i przede wszystkim,wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku,obyś miała jak najwięcej weny,weny i jeszcze raz weny *:
I na tym zależało mi najbardziej - na takim elemencie zaskoczenia. Zwykle mam z tym problem, bo zawsze wszystko wywalam już na samym początku, tu bardzo się pilnowałam, by tego nie zrobić. Uczyniłam z Tomo wspólnika Julie, bo w poprzednich miniaturkach traktowałam go raczej po macoszemu, więc uznałam, że w tej mogę dać mu jakąś większą rolę :).
UsuńCzy to będzie coś niesamowitego, tego nie wiem, ale już kilka miesięcy temu zaplanowałam sobie tak pobieżnie pewną miniaturkę i może kiedyś ten plan zrealizuję. Mam też pomysł na one-shoty powiązane ściśle z WYRA + takie niemarsowe. Ale czy coś z tego wyjdzie, to czas pokaże.
Naprawdę niezmiernie mi z tego powodu miło, choć za drugim razem Juliette może już nie zrobić takiego wrażenie, bo nie będzie już tego elementu zaskoczenia :).
Dziękuję i wzajemnie ;*
Co do komentarza pod WYRA- nie mam bladego pojęcia o czy ty do mnie gadasz :P Komputery nie lubią mnie, ja ich, więc moja wiedza w tej dziedzinie… no nie powala na kolana. Nie mogę się zalogować na konto, bo gdy tylko próbuje to zrobić w jakikolwiek sposób to wyskakuje błąd. Najwyżej będę musiała założyć nowe.
OdpowiedzUsuńCo do miniaturki mam mieszane odczucia, więc zacznę od tego co mi się nie podoba, a skończę na plusach. Chyba, że wolisz najpierw te dobre wieści to czytaj od końca.
Widocznie za bardzo rozpieszczałaś mnie (nas?) szczegółowym wchodzeniem w bohaterów i teraz postaci wydały mi się takie, no nie wiem, płytkie? Wiem, że miniaturka skupia się głownie na Juliette i miałaś dość krótką formę by się wykazać, ale brakuje jej tej nutki człowieczeństwa. Wiem, miała być zimna, wyrachowana i zaślepiona zemstą, ale jeśli zabicie dwóch osób (obojętnie kogo) nie wywołało u niej żadnych emocji to ona naprawdę jest „pierdoloną psychopatką” cytując Shanonna, bo powinna raczej poczuć choć odrobinę zawahania, powinna przetoczyć się choć jedna myśl, że tak nie wolno. Chyba, że chodziło o takie przedstawienie tej postaci to ok., bo ja to zawsze się tu gubię.
Postacie braci potraktowałaś strasznie po macoszemu (ukradnę ci zwrot, a co), bo to, że mają zboczone odchyły to wiemy, ale nic pozatym.
Tomo tak naprawdę zostałby uznany za współwinnego, bo wiedział o wszystkim i nic nie zrobił. Głupie gadanie o utracie pracy jest nic nie warte, bo gitarzysta (dobrze pamiętam?) prace raczej by znalazł. I jeszcze ta z nikąd pojawiająca się współpraca z Juliette. Chyba, że ja jestem tak głupia i nie doczytałam, bo oprócz tego, że dzwonił do niej na początku rozdziału to nic chyba o tym wspomniane nie było.
Jr. miał kasę i sławę i musiał chodzić na dziwki? Albo tak koszmarny w te sprawy albo zbyt leniwy by skoczyć do podrzędnego baru. Taniej by mu wyszło.
Bardzo podoba mi się za to sam pomysł, ale gdyby miniaturka miała choć dwie części to mogłabyś to bardziej rozwinąć i byłoby jeszcze lepiej. Temat ciekawy i oryginalny, ale w moich oczach, twojego „Cel uświęca środki” i tak nic nie przebije.
Sama rola Juliette naprawdę mnie zaskoczyła, bo od samego początku nastawiona byłam na to, że ma w sobie rozkochać Jr., a potem go okraść albo znaleźć jakieś oczerniające/ ośmieszające go materiały. Potem miałam już wątpliwości i sądziłam, że ktoś ją wynajął by się go pozbyła. Potem się trochę pogubiłam, ale tej całej historyjki to się nie spodziewałam. Ten efekt zaskoczenia to naprawdę wielki plus.
Czemu mam tak, że to co mi się nie podoba to rozpisuje, a to co mi się podoba to streszczam? Odwrotnie miało być, a jest jak zawsze.
Pod skriptumem- Tylko ja życzyłam Juliette by walnął w nią jakiś TIR gdy odjeżdżała spod domu Leto?
- Bianka
Ja zawsze wolę najpierw poznać minusy, a potem osłodzić je sobie plusami, więc taki układ jak najbardziej mi odpowiada ;).
UsuńTym elementem jej człowieczeństwa miała być właśnie rozmowa z matką, jej reakcja po stosunku z Jaredem w dniu, w którym wróciła pamięcią do gwałtu, ta scenka z Damienem, rozmowa z Benem, ale może to faktycznie było za mało, albo nie ujęłam tego wszystkiego tak, jak chciałam to zrobić, zdarza mi się to dosyć często. Na początku nie chciałam wdawać się w zbyt wiele szczegółów, by nie zdradzić, kim tak naprawdę jest Juliette i możliwe, że troszkę przedobrzyłam. Poza tym mogę się jeszcze bronić tym, że Julie planowała to wszystko przez pięć lat i na początku miała mnóstwo wątpliwości natury moralnej, które z czasem ucichły i zamieniły się w chłodne stonowanie + nie możemy wykluczać, że w przyszłości nie dopadły jej wyrzuty sumienia. To jest właśnie ten minus miniaturek, że pozostawiają wiele niedomówień, które czytelnik może postrzegać jako wady.
Bo takie było moje założenie - nie chciałam opisywać braci. Tym razem chciałam pokazać bardzo subiektywny obraz - z góry nakreślić ich jako tych złych, a zagłębianie się w ich psychikę mogłoby to zniszczyć. Zwykle się w takie coś nie bawię, zwykle staram się być jak najbardziej obiektywna, tu chciałam spróbować czegoś nowego, ale mimo wszystko są momenty, gdzie ukazuje to, że może jednak nie zasłużyli na taki los - ostatnie linijki fragmentu z Benem + skrucha Jareda, która była autentyczna.
Tomo dzwonił do niej na początku, ona do niego po wyjściu z lotniska, potem dzień przed zabójstwem. Generalnie to on dał jej listę tego, co lubi i nie lubi Jared, według której ta stworzyła Juliette, to on załatwił jej mieszkanie, ubrania, broń. Zanim doszło do realizacji zemsty, powiedział jej wszystko, co wiedział o Jaredzie, by ta szybko zdobyła jego względy. On cały czas był przy niej jako ten męski głos z słuchawki, po prostu nie chciałam tego wyjawić, postanowiłam zostawić to na koniec, by tworzyło taką wisienkę na torcie.
A może po prostu bał się kobiet? Może zapłacenie dziwce było dla niego łatwiejsze niż odpłacenie się uczuciami i szczerością? Mnóstwo bogatych mężczyzn korzysta z domów publicznych, choćby dlatego, że dziwki, z tego co się orientuję, muszę zachować dyskrecję, taka pierwsza lepsza z baru może polecić z tym do prasy :P. Poza tym pracownice takich lepszych domów publicznych (a z takich korzystał J) poddawane są regularnym badaniom, a przypadkowa pani z baru zawsze może czymś zarazić, pewności nie ma. To niesamowita, jak cholernie kreatywna się robię, kiedy staram się bronić samą siebie :D.
Nie wiedziałam, że "Cel..." aż tak Ci się spodobał. W sumie sama jestem z niego zadowolona, ale widzę w nim też sporo wad i ciężko mi patrzeć na to, jak na swoje najlepsze osiągnięcie.
Element zaskoczenia był najważniejszy. Nie miałam pewności, że mi się uda, bo zwykle się nie udaje.
Bo człowiekowi chyba zawsze jest lepiej krytykować niż chwalić. Ja też tak mam, niestety.
Jako że oprócz Ciebie na temat miniaturki wypowiedziała się tylko jedna osoba, nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie :).
Czuję się teraz bardzo miło, bo przeczytałam miniaturkę przed wszystkimi i w ogóle... :DDD.
OdpowiedzUsuńMoją opinię co do miniaturki znasz i nadal przy nich zostaję. Odświeżyłam właśnie ulubione momenty, miodzio! A najbardziej cieszy mnie fakt, że w końcu ktoś porządnie mnie zaskoczył i to kilkakrotnie!
Mam nadzieję, że jeszcze wielu ludzi doceni Twoją pracę i będę podobnego zdania, co i ja :).
A teraz mykam do pamiętniczka Scotty'ego, bo widzę, że jest jakiś nowy wpis! *zaciera ręce*
;**
PS Ta piosenka w ogóle mi nie podchodziła, ale pewnego dnia przyjaciółka mi ją włączyła, zaczęła się wydzierać, ja razem z nią i... No, dziwne, ale też wbiła mi się do głowy!
A ja jeszcze milej, bo jak wspomniałam na TT, po tym, jak wyraziłaś obszerną opinię w mailu, nie spodziewałam się komentarza, więc jeszcze raz serdecznie dziękuję ;*
UsuńMnie cieszy to, że w końcu mi się udało kogoś zaskoczyć!
Miło by było, ale nie wierzę w cuda :).
A no jest. W sumie miał się pojawić w nieokreślonej przyszłości, ale jakoś mnie tak tchnęło do wejścia w tryb Scotta po obejrzeniu Grincha :).
Wiesz, że ze mną było podobnie? Kiedy usłyszałam ją pierwszy raz, w ogóle mi się nie spodobała, moją uwagę przykuł jedynie teledysk. A potem znów na nią trafiłam, skacząc po kanałach i wtedy do mnie w pełni dotarła. Teraz potrafię jej słuchać kilkanaście razy pod rząd, nawet ją przerobiłam pod siebie i kiedy mam natchnienie, to sobie ją zawodzę :).
Witam, cześć i czołem! Od rana zbierałam się za przeczytanie i napisanie komentarza, ale jak mnie kot nie terroryzował, to mi wszystko przeszkadzało i słońce świeciło i w ogóle ugh. No, ale mam nadzieję, że jakoś mi się uda napisać z dwa mądre słowa. :D
OdpowiedzUsuńWięc już od razu przechodząc do treści: lubię, jak coś zaczyna się cytatem. W ogóle lubię cytaty. Tylko ja zawsze nie mogę żadnego dobrze dopasować do tego, co tworzę. :P
Dobra, widzę trzecioosobową narrację, ale teraz to, co mi się rzuca w oczy, nie coś, do przyczepienia się, ale dlaczego zawsze stawiasz pierwszy akapit, a dalej tylko od nowych linijek? Przyzwyczaiłam się od książek do zapisu tych akapitów i wyodrębniania dialogów i mi teraz tak dziwnie. Ale z drugiej strony Blogspot potrafi być szmatą, jeśli chodzi o akapity, bo totalnie przestawia sobie tekst, zwłaszcza, jeśli w grę wchodzi jeszcze justowanie. Portal blogowy totalnie nieprzystosowany do formatowania tekstu, cudeńko. :D
Dobra, dobra, ja za dużo lubię gadać, więc już przechodząc do treści: połączenie brunetki, obcisłych jeansów i papierosów przyniosło mi na myśl jakąś taką… no nie wiem jak to nazwać, nie do końca może taką wulgarną, ale ładną, zgrabną kobietę, taką trochę zadziorną, o. W dodatku te jej „punkty” mnie zaciekawiły, widać jej rysujący się charakter i że kobieta jakby wie, czego chce i do czego dąży.
Palenia papierosów i rzucania nałogu nie skomentuję, bo nie palę. :D Ale powiem, że na chwilę mi się serce zatrzymało, kiedy zobaczyłam jej imię i nazwisko, bo myślałam, że chcesz iść drogą: „Imię i nazwisko postaci, ma x lat, mieszka w y, zachowuje się jak przykład a, b, c.” Rozumiesz, o co chodzi? Nie do końca lubię, jak ktoś tak wszystko wykłada na tacy, bo co to za zabawa, jak ktoś mi napisze, że postać jest wredna i nie lubi lodów czekoladowych, kiedy można to jakoś wpleść w akcję opowiadania, toteż cieszę się, że postawiłaś na opis jednej cechy i takie tajemnicze zakończenie, bo wciąż nie wiem, kto do niej dzwonił, ale wyczuwam, że wpakowałam się w czytanie jakiegoś kryminału, co? :D
Jak już Ci wczoraj pisałam, imię Jareda poruszyło me serduszko, bo mogę chyba śmiało stwierdzić, że od ponad roku kontaktu z tym wszystkim nie miałam, ale nadal pamiętam, jak bardzo kocham marsowe ff.
Widzę, że wyłania się Twoja miłość do muzyki, bo o ile Gibsona kojarzę, tak Fendera ni cholerę, ale ciężko cokolwiek kojarzyć, kiedy gitarę się miało ze dwa razy w ręku. :D
Przy tym opisie „Tomo z pełna smutku miną…”, to ta „mina” mi się jakoś tak z małym dzieckiem skojarzyła, nie wiem, czy tylko moje takie wrażenie, ale to chyba to samo, co „policzki” a „polik”.
„Ej, ktoś kradnie mi torbę” – gratuluję, stój tak dalej. :D I tutaj też mi nie pasuje to „No co tak stoisz jak ten ostatni ciołek, zrób coś!”, bo o ile dobrze myślę, to słowa Shannona i jakoś tak mi do dorosłego faceta nie pasuje ten „ciołek”, bo po nim spodziewałabym się jakiejś żywszej reakcji. Wiem, że bluźnierstwa w tekście i inne takie brzmią źle, ale czasami jak się czyta, to potrafią być wręcz… naturalne. W końcu ludzie nie kontrolują się w każdym momencie i nie odpowiadają idealnie, jakby czytali ze scenariusza.
No to teraz Cię pochwalę, bo „halo, proszę pani” mi pasuje do Jarka, bo wygląda tutaj tak zagubiono, jak przed chwilą przy „ej, okradają mnie!”. :D
Chyba Ci nie muszę mówić, że zielonymi oczętami mnie wygrałaś w tym momencie. ;) Jeżeli to jest ta Juliette, to już ją lubię!
Po opisie głosu, będąc w trybie szarmanckiego amanta, na jakiego przestawił się Jared przed sekundą, też mimowolnie pomyślałam o niej w czasie orgazmu… dodałaś tę wzmiankę o jej głosie specjalnie, żeby czytelnicy wyszli na totalnych zboków…
Brakowało mi czytania jak Jared ogląda się na piersi wszystkich kobiet. :D
A ja tam myślę, że ona ten bagaż chciała podprowadzić specjalnie, ale ją złapali, więc musiała coś wymyślić na biegu! Tak, to moja teoria spiskowa.
UsuńNo, czyli to Julliet. Ona na pewno już coś uknuła, czuję to!
Chciałam zacząć krzyczeć, że pojechałaś z tym „a to ty jesteś kimś sławnym?”, ale z drugiej strony nie wiem nic o głównej bohaterce (poza faktem, że ma zielone oczy!!) i w jakim jest wieku, więc to całkiem możliwe, że nie ma pojęcia o Jarku. Bo kiedy nastoletnie dziewczyny słuchające masy podobnych zespołów nie wiedzą, kim jest Jared, to wtedy jest już podejrzanie…
Tak czytając to „jeśli tak bardzo chcesz mi zadośćuczynić, możesz…” i sobie dopowiedziałam „…pójść ze mną do łóżka, skoro tak nalegasz” :D
„A bagaż?!” mnie zabił totalnie. Ona naprawdę chciała go okraść i gra słodką idiotkę!
Słysząc Shannona i „Romeo”, myślę sobie, że mu się udało, bo tamta to prawie jak Julia, trochę inaczej się pisze, ale brzmi tak samo, fakt, Shanni. :D
Aha, czyli miałam rację? Julliet, podstępna małpo! Poderżnie mu gardło? Po Tobie to się wszystkiego można spodziewać. :D
To jeszcze nie zna tej okolicy? Nie no, dobra jest!
Totalnie zgadzam się z punktem numer trzy!
Podoba mi się opis hostess i reakcji kobiet na pana Leto, jest bardzo zgrabny.
Zawsze podziwiałam ludzi za te opisy win, jedzenia i tych wszystkich drogich rzeczy, ja się w tym totalnie nie orientuję, więc nawet jak chcę zagrać tak, żeby brzmiało, że osoba się na tym zna, to dupa pupa. :P
Zapomniałam o tym, że Jay jest weganinem i faktycznie mięsa by nie tknął, ale ładnie sobie zaplanowałaś, dlaczego wybrał taką „drogę” – bo mu się to wszystko opłaca. Krótka piłka, Jay jak zwykle wychodzi na osobę, która chce oskubać wszystkich z pieniążków. :D
Gdyby ktoś mnie tak wypytywał o całą rodzinę przy pierwszym oficjalnym spotkaniu, to bym go chyba popiła. Ale podoba mi się ten ich mini flircik przy tym, jak pytał, czym Juliette się zajmuje. Swoją drogą, to też fajnie czytać, kiedy Jared myśli, że ją ma, a ona się śmieje w myślach, bo o to właśnie jej chodziło.
Widzę Twoją miłość do wielokropków, znowu się ujawnia. :D Czy ta laska ma na imię Juliette Duke, czy zaraz się okaże, że to nie ona? Zaczynam się bać, co żeś tam wykombinowała!
O, chwilowo mi się akcja serca zatrzymała, bo myślałam, że serio ją rozpoznał i możemy spodziewać się spontanicznej ucieczki z restauracji, połamanych obcasów i „proszę jechać za tamtym samochodem!”
Ale tak nie jest z tego co widzę, a ta Monia, to bardzo ładna.
No wiedziałam, że się zaraz zaczną macać, szybko im poszło. :D Jak już jesteśmy przy takiej scenie, to czuję, że mogę Ci się przyznać, że lubię ten motyw miziania się pod stołem. ;)
Aż się zaśmiałam, Juliette gra taką słodziutką idioteczkę, a Jared tak bardzo połknął haczyk, że komedia z tej dwójki. :D „Wyjdziesz na kobietę, która nie boi się sięgnąć po to, na co ma ochotę” – idealny argument!
Nie przepadam za przeskokami czasowymi, bo ja zazwyczaj mało ogarniam, a jak ktoś mi jeszcze przesunie czas, to już w ogóle zazwyczaj nic nie rozumiem. :D
Ale teraz się tylko zastanawiam czy ona go podczas tej ich „niezapomnianej nocy” wykastrowała, okradła czy zabiła…?
Razem w łóżku jeszcze leżą? To co ona mu planuje zrobić? :D
On ją chyba gwałci i nawet zjeść jej nie da, bo widać, że biedna kobieta ma dość! Tylko by się seksił, typowy Letos. :D
Ale teraz to mnie Jay zirytował „zostaw to szkaradnym pokrakom”. :/ 40 lat i tylko by pieprzył wszystko co się rusza, on jest niesamowity. :D
Te błękitne oczy? Podobieństwo? Chodzi coś o jej tatę? No to teraz mnie zaciekawiłaś! Chociaż mam w głowie jakieś przeświadczenie, że ona go zabije.
Jared jest taki… chłop ze wsi… taki… jak można być takim bezpośrednim…
Ja nie wiem, ona mu się tak oddaje, a jak wpadnie? A może to jest plan – będą go klonować?!
Załatwiłaś mnie tym kawałkiem, muszę się pozbierać.
UsuńTak jak pierwsze przyszło mi na myśl, to podoba mi się fakt, że nie wyłożyłaś tego tak na tacy, tylko napisałaś o bolących nadgarstkach i czerwonym policzku i to daje do myślenia, co się w nocy działo i jakie Jared ma upodobania.
Trochę nie lubię tego, bo wydaje mi się to mało realistyczne, że ludzie tak niby grają i grają pewnych siebie, a potem w jednej sekundzie wybuchają płaczem i potem znowu są okay, bo to tak trochę, jak roboty i nie spotkałam się jeszcze z czymś takim i mam mieszane uczucia zawsze co do postaci tak się zachowujących (chyba, że faktycznie jest robotem albo ma jakieś skrzywienie) :D
Ten ostatni akapit to coś mi mówi, że oni ją zgwałcili kiedyś? I ta wzmianka, że „niezmiennie od pięciu lat”, a pięć lat jeszcze nie minęło… coś, coś już coraz bliżej czuję.
Mentalnie się popłakałam czytając kolejny akapit, bo jak ja nie lubię tematów gwałtów, nie potrafię sobie wyobrazić, że można zrobić coś takiego innemu człowiekowi. I że Jared w ogóle mógł się skupić i kontynuować całą akcję, kiedy miał brata za plecami, że mu nie było głupio i że mnie nie klapnął z tej presji. :/
Jak jeszcze gdzieś usłyszę „wujek Shannon”, to chyba zwymiotuję, teraz to mi się tylko z tym będzie kojarzyło i już widzę przed oczami minę, jaką on mógł wtedy zrobić. Ugh, paskudna scena, ale pod względem tematyki, bo osobiście nie odważyłabym się na napisanie czegoś takiego, także ukłony w Twoją stronę.
No, czyli Juliette to nie Juliette, a małpa się będzie mścić, miałam rację! :D Chociaż nie wiem, czy powinnam się tak cieszyć, bo sprawa wygląda paskudnie. Ale teraz tak myślę, że wyżej coś pisałam o niebieskich oczach i skojarzyło mi się z jej tatą, bo wtedy tak posmutniała podczas kolacji, ale to chyba chodziło o oczy Jareda? Chyba, że z jej ojcem też ciągnie się jakaś osobna historia?
„Misja” fajnie brzmi, tak… profesjonalnie. :D
To zdanie, tuż na początku z tym dzwonkiem „Skrzywiła się nieznacznie – nigdy nie lubiła tego dźwięku i nie była w stanie pojąć jego popularności – i zajęła miejsce na końcu dwuosobowej kolejki” osobiście mi jakoś nie pasi. To pewnie jakieś moje fanaberie, ale to wtrącenie mi się tutaj wydaje takie dziwne i w mojej opinii byłoby chyba lepiej, jakbyś napisała: „ponieważ nigdy nie lubiła tego dźwięku…”
Skoro Julie jest taka sławna i wszyscy ją obgadują, to czemu Letos jej nie kojarzył? Chyba, że chodzi o to, że po prostu o niej plotkują? Mam mętlik. :D
O, tak jest, dobrze Juls, sprzedaj wszystko! Fajnie to wyszło, że ona przyszła tam, wyglądając co najmniej źle, ja bym ją chyba wyrzuciła i wyzywała od złodziejek. :P
Czyli Julie ma na nazwisko Spencer? Brzmi jakoś tak… no prostacko w porównaniu do tego Duke, bo tamto mi się z jakąś arystokracją kojarzy, a Spencer z taką właśnie niewinną nastolatką. Chyba, że ty mi takie wrażenie w głowie zbudowałaś.
„Gołodupiec” – piękne. <3 Juls dobrze zmyśla, w ogóle dobra jest w te klocki.
Jak dotąd, to podoba mi się w tej miniaturce, że tak opisujesz jedną stronę, a potem przechodzisz do drugiej, z czego ta jedna rzuca haczyk, a druga go łapie. :D
Piąteczka Juls, moja mama też ma obsesję na punkcie paneli i dywanów. :D
UsuńMamusia? Czyli po tym gwałcie wynikła niespodzianka? Czy to ostatnio Jared ją zapłodnił? O cholera.
Kurcze, miałam rację. :/ Ale pociesza mnie fakt, jak się chłopczyk nazywa, bardzo lubię męskie imiona zaczynające się literką „D”. ;)
Reaguję podobnie jak matka Juls, kiedy widzę zdjęcia stosów pieniędzy na Internecie i: matko boska, skąd tyle wezmę? :D
Ciekawi mnie ta sprawa z jej ojcem, niech no to się wyjaśni!
„Cel uświęca środki” to już mi się naprawdę tylko z Tobą kojarzy.
Juliette jest biedna? Bo na to wygląda… Ja nie wiem, ale frustruje mnie sprawa z jej ojcem i ten mężczyzna, która do niej dzwonił? Jakieś zlecenia? Jak to się nie wyjaśni, to Cię znajdę w tym Twoim mieście i Cię pobiję!
No dobra, to trochę już ruszyłam łbem i ojciec jej nie lubi, bo uważa, że ten gwałt, to tak jakby jej wina, że się puściła, tak? Dobrze myślę?
„zdegenerowani wykolejeńcy” – genialne! :D
To jest naprawdę jedna wielka ironia, jak jej matka się o niej wypowiada i jak ona się „puszczała” za jej plecami. Niesamowicie to rozegrałaś. :D
Zabiła własne dziecko? Woho, aborcja czy Juls przejawia jakieś skłonności psychopatyczne?!
Dobra, ja to gadam i gadam, a linijkę pod spodem jest wyjaśnienie… szczerze mówiąc, poszłabym na aborcję, ale wiem, że są kobiety, które mimo wszystko, jednak, rodzą i je podziwiam. Czyli Juls nie jest zaraz taka najgorsza w sumie. Dobre z niej dziecię.
Podobuje mi się dobór imion w tym opowiadaniu. :)
I jej ojciec umarł na raka? To jak to? Oni są skłóceni? Wyjaśnij mi. :(
Ben to ja, ja to Ben. :D Dobre aparaty to jakiś dar od Boga, muszę w jakiś końcu zainwestować. :D
Do kazania? Ben jest księdzem? Jakiś zakazany romansik się szykuje? :D
Ja to bym mu radziła zamknąć się w łazience, tam to dopiero dobre rzeczy do głowy przychodzą!
Czyli ona go zabije! Albo nie wiem co zrobi, ale coś zrobi! Ale że opowiedziała o tym księdzu i on jeszcze nic nie robi, co by ją powstrzymać? No nieźle. :D
Nie sądzę, żeby jego przełożeni to zrozumieli, najprędzej to by mu zabrali prawo do wykonywania zawodu. :P
Pewnie mówiłam, ale lubię te twoje opisy seksu teraz. Znaczy, te szczegółowe też lubiłam (nie będę się ukrywać :D), ale takie… subtelne dają większe pole do popisu czytelnikowi, że się tak wyrażę, o. :D
Oo, trójkącik? Przecież to będzie świetna okazja dla niej, żeby ich obydwu wykastrować za jednym zamachem! A tak na serio, to on wstydu nie ma, żeby się z kimś rżnąć i dzielić potem taką osobą z bratem… w ogóle „dzielić się kimś”… Jared, nie pogrążaj się.
Fuj, jejku, tak przy bracie. Jared, litości. I to nie pierwszy raz z takimi propozycjami! Dno dna. :D
Masywne drzwi, wyczuwam jakąś grubszą akcję? I chyba zbliżamy się do końca?
Kto jest tym tajemniczym ziomkiem?!
Podoba mi charakter postaci u Ciebie, w ogóle jest taki zauważalny, ich dialogi i taki sposób bycia się wyraźnie od siebie różnią, dobrze jest.
Myślałam, że się będą pieprzyć z mamusią za ścianą, ale to tylko telefon z tego co widzę. :D
O, mówiła, że będzie jakaś akcja! Dobra jest, naturalnie to tak wykombinowałaś z tym wsypaniem tego gówna do wina, bo nie było czegoś sztucznego w stylu „działam jak ninja i nawet nie zauważyli jak na ich oczach im czegoś dosypałam do picia” :D
Ładne nawiązanie tego początku akapitu do poprzedniego, lubuję się w takich rzeczach, jak ktoś wraca w którym momencie do poprzednich opisów. :)
UsuńJak to, co to ma znaczyć? Teraz ona będzie Panem i Władcą. :D
Zlanie się w portki i dialogi Shannona są niesamowite! Cytowanie przez Juls tych tekstów też, miło, że chociaż jeden będzie wiedział za co przyjdzie mu umrzeć. :P
Czyli nie tylko dla mnie Stranger In a strange land brzmiał podejrzanie…
Serce mi zaczęło szybko bić i nie skomentuję wszystkiego na bieżąco, ale… TOMO
TOMO
CO TY TU ROBISZ
FACET
JESTEŚ CHORA
A tak na serio, to genialny motyw i to jeszcze jego kuzynka? No pojechałaś dziewczyno, pojechałaś. Nie spotkałam się jeszcze z wplątywaniem członków zespołu do takiej akcji, zazwyczaj wygrywali / cierpieli wszyscy, a tutaj… Tomuś, no co ty, buntowniku. :D
Ha ha jeszcze się zaśmiali. Psychopaci!!
Dobra, skomentuję jeszcze Twój komentarz swoim komentarzem :D
Też bardzo lubię motyw zemsty, w ogóle lubię się mścić! Femme fatale idealnie opisuje Juliette, w ogóle naprawdę bardzo ciekawe wyszło Ci to połączenie. Jestem zachwycona tą akcją, naprawdę mi się podobało.
To teraz w sprawie Twoich kompleksów, że to tak ujmę. :P
Fakt, w tej miniaturce brak jakiś takich… przemyśleń? Wiem, że zaznaczyłaś, że była ona przegada, ale naprawdę myślę, że piszesz dobrze i że piszesz po swojemu – lubisz kryminały i to opowiadanie chyba można by podciągnąć pod taki gatunek, a w czymś takim raczej nie ma czasu na rozmyślania o życiu i długie, osobiste monologi. Po prostu, z tego co zauważyłam, podoba Ci się to, jak niektórzy tworzą, te metafory i ta „głębia”, jak to żeś określiła, ale ty idziesz w innym kierunku, Kotek. Nie chodzi mi o to, że brak tutaj właśnie jakiegoś przesłania i że to jest „prostackie”, ale to, co Ci się podoba i jakbyś chciała pisać, nie współgra w sumie z tym, co tworzysz, bo ty idziesz w kierunku akcji, wybuchów i tak dalej, zresztą z tego co zauważyłam, brak akcji wręcz Cię przytłacza, co idealnie widzisz w moich przepaplanych rozdziałach, także… no nie wiem, co Ci powiedzieć, żeby czegoś nie przekręcić i Cię przypadkiem nie urazić, więc się powtórzę, ale naprawdę powinnaś zaakceptować to tak, jak jest i tylko to doskonalić. :)
A co do trzecioosobowej narracji, to chyba bardziej mi się podoba od pierwszej, chociaż do pierwszej mam sentyment, więc w sądzę, że w obu wersjach przyjemnie by mi się czytało.
No, to teraz życzę powodzenia z czytaniem tych głupot moich. :D
Na samym początku muszę stwierdzić, że aż zdębiałam, kiedy zobaczyłam tak długą wypowiedź (zdębienie to było pozytywne, bo wszyscy wiemy, że część mnie to próżna cholera, która lubi, gdy ktoś poświęca długie elaboraty temu, co skrobie) i jestem mile zaskoczona tak szybkim zrealizowaniem mojej prośby, jesteś kochana!
UsuńZ tym cytatem to było tak, że zanim zaczęłam pisać tę miniaturkę, czytałam książkę "100 najważniejszych książek świata" i jak zwykle spisałam najciekawsze wersy. Przeglądałam je potem, by zrobić mały spam na Twitterze i nagle uderzyło mnie, że ta wypowiedź Pascala idealnie pasuje do sytuacji Jul, więc nie mogłam jej nie użyć :).
Zawsze byłam zwolenniczką stawiania akapitów tylko wtedy, gdy wprowadzam nowy wątek, nową myśl zupełnie nie związaną z poprzednią. Teraz jestem hojniejsza w tej kwestii niż jeszcze te dwa lata temu. I fakt, Blogspot jest koszmarny, jeśli chodzi o akapity. Zawsze mi je "zjada" i muszę edytować tekst po kilka razy.
Czasami potrafię wyłożyć zbyt dużo rzeczy od razu, ale tu chciałam zachować tajemniczość jak najdłużej. Gdybym od razu wyjawiła, kim jest Juliette i co jest jej celem, historia straciłaby cały sens. I to jest właśnie rzecz, której nauczyłam się z kryminałów, które uwielbiam i do których pragnę wrócić, bo do nich mój prosty styl pasuje najlepiej.
Niestety nie ma poważniejszej odmiany słowa mina. A minka byłaby jeszcze gorsza, więc nie miałam większego wyboru. Choć zawsze mogłam postawić na grymas, prawdę powiedziawszy.
Co do tego ciołka - chciałam pokazać Shannona jako takiego trochę wsiowego głupka, więc takie określenie wydało mi się do niego pasować.
A co, tylko ja mam wychodzić na zboczeńca? :D
Tu stanę w obronie Shannona - w oryginalne Julia to Juliet.
Ja też się nie orientuję w tych wytrawnych winach i daniach - ale od czego jest Internet? Zawsze mam nadzieję, że czytelnik nie zorientuje, że nie mam o tym zielonego pojęcia, innymi słowy liczę na to, że uda mi się kogoś zwieść.
Gwałt też jest dla mnie przerażającą kwestią, jak chyba dla każdej kobiety. Opisywanie takiej sceny nie jest proste. Opisałam ten bestialski akt w MWADG, a potem czułam, że nie był to najlepszy pomysł, bo wyszło to karykaturalnie, że tak to ujmę z braku lepszego określenia. Wzięłam się za wątek, na którego opisanie nie byłam jeszcze gotowa. Przy tej scenie z miniaturki, nawet po dwóch latach, nie mam takich odczuć.
Ale ja mam takie zboczenie na punkcie wtrąceń, wybacz :(
Tak, chodziło o plotkowanie ;).
Przez wzgląd na moją starą miniaturkę o tym tytule? Kiedy podczas korekty do niej wróciłam, byłam nieco zawiedziona. Kiedyś wydawała mi się lepsza. Pod względem technicznym oczywiście, fabularne nadal uważam ją za jeden ze swoich najlepszych pomysłów. Żałuję, że nie poczekałam z jego realizacją na lepszy moment.
Julie nigdy nie była skłócona z ojcem, wręcz przeciwnie, mieli dobre kontakty, oboje bardzo się kochali. Po prostu ona miała wrażenie, że zawodzi ojca tym, co robi - w sensie tym sypianiem z mężczyzną, który tak bardzo ją skrzywdził.
Oj prawda, łazienka to najbardziej inspirujące miejsce na świecie :D.
Też wolę te subtelne niż szczegółowe, w które bawiłam się na początku. Doszło do mnie, że takie dosłowne obniżają jakość tekstu, a ja nie mogłam sobie dłużej na to pozwalać. W końcu i tak mistrzem słowa pisanego nie jestem, więc po co się dodatkowo pogrążać?
Postanowiłam być oryginalna, dlatego też oderwałam Tomo od reszty i zrobiłam z niego ich pośredniego oprawce. Zawsze traktowałam go w swoich tekstach po macoszemu, więc tu postanowiłam dać mu ważniejszą rolę niż zwykle. Wiesz czego się bałam? Że jego współudział już od samego początku będzie oczywisty, że czymś się zdradzę, ale tak się na szczęście - wnioskując po opiniach - nie stało.
UsuńIm dłużej nad tym wszystkim myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że naprawdę powinnam skupiać się na kryminałach. Uwielbiam ten gatunek. Dużo osób zarzuca mu właśnie brak istotnych życiowych przemyśleń, ale przecież nie wszędzie muszą one być, od tego są dramaty. Mnie dramaty szybko nudzą. Jako dzieciak pisywałam sporo i 80% tego, co tworzyłam, to były właśnie kryminały. Zawsze trafiła się jakaś zbrodnia i cała fabuła prowadziła do rozwiązania zagadki. To zawsze było mi bliskie, i skoro mój styl najlepiej pasuje do tego, powinnam na tym właśnie się skupić, zamiast usilnie trzymać się obyczajówek, które zawsze będą wychodzić mi przeciętnie.
Człowiek to jest właśnie taka durna istota, że zawsze chce robić coś, do czego nie ma predyspozycji, a potem się zadręcza porażkami.
To nie były głupoty, tylko cudowny komentarz, za który ogromnie Ci dziękuję.