Wciąż trwają poszukiwania kolejnej
zaginionej nastolatki. Szesnastoletnia Doris Weaver była ostatnio
widziana dwa dni temu na koncercie zespołu 30 Seconds to Mars w klubie
Red Stone.
Policja przeszukuje całe miasto, a zrozpaczeni rodzice apelują do wszystkich mieszkańców Los Angeles o pomoc w odnalezieniu ich najmłodszej córki.
O postępach w tej sprawie będziemy informować państwa na bieżąco w cogodzinnym wydaniu wiadomości.
Z ostatniej chwili, odnaleziono ciało zaginionej cztery dni temu Helen Draft. Pozbawione głowy zwłoki znalazł dozorca parku botanicznego. Nastolatkę zidentyfikowano po charakterystycznym znamieniu na łopatce. Nie wiadomo jeszcze, kto dokonał tej makabrycznej zbrodni, gdyż policji nie udało się zabezpieczyć żadnych śladów. Ciało siedemnastolatki zostało dokładnie umyte. Wiadomo już jednak, że nie była to zbrodnia na tle seksualnym. Kapitan policji Eric Merdock nie wyklucza, że sprawcą może być seryjny morderca...
Policja przeszukuje całe miasto, a zrozpaczeni rodzice apelują do wszystkich mieszkańców Los Angeles o pomoc w odnalezieniu ich najmłodszej córki.
O postępach w tej sprawie będziemy informować państwa na bieżąco w cogodzinnym wydaniu wiadomości.
Z ostatniej chwili, odnaleziono ciało zaginionej cztery dni temu Helen Draft. Pozbawione głowy zwłoki znalazł dozorca parku botanicznego. Nastolatkę zidentyfikowano po charakterystycznym znamieniu na łopatce. Nie wiadomo jeszcze, kto dokonał tej makabrycznej zbrodni, gdyż policji nie udało się zabezpieczyć żadnych śladów. Ciało siedemnastolatki zostało dokładnie umyte. Wiadomo już jednak, że nie była to zbrodnia na tle seksualnym. Kapitan policji Eric Merdock nie wyklucza, że sprawcą może być seryjny morderca...
- Boże, jakim zwyrodnialcem trzeba być, żeby zrobić coś takiego? Na
jakim my świecie żyjemy?! - Zszokowany mężczyzna wyłączył telewizor i
spojrzał na swojego sączącego mleko sojowe młodszego brata.
- Na brutalnym, Shannon, na brutalnym. - Jared postawił szklankę na zabrudzonym blacie i przetarł dłonią wyraźnie zmęczoną twarz. Za sobą miał nieprzespaną noc, a przed sobą pracowity wieczór. Kolejny koncert w ramach klubowego tournee. Dziesięć lokali na terenie całego Miasta Aniołów, dziesięć energochłonnych, dwugodzinnych występów i masa prób, by mieć pewność, że wszystko będzie tak, jak być powinno.
- Niedługo człowiek będzie bał się zejść sam do piwnicy. A skoro o piwnicy mowa, daj mi klucz.
- Po co? - Serce młodszego Leto stanęło na krótki moment, szczupłe ciało ogarnęło paraliżujące otępienie, dłonie zadrżały.
- Znowu nam światło nawala, muszę sprawdzić bezpieczniki - oznajmił perkusista, otwierając mierzącą sto osiemdziesiąt centymetrów lodówkę.
- Już się tym zająłem.
- Kiedy? - Szatyn znów spojrzał na swojego brata, ściągając brwi w pytającym wyrazie twarzy.
- Zaraz, jak się obudziłem. Dokręciłem to, co trzeba, nie powinno być już żadnych problemów, choć i tak dla pewności wezwałem elektryka, ma tu być o drugiej.
- Ty go przyjmiesz, bo ja mam spotkanie o pierwszej.
- No przecież wiem, ze sto razy mi się tym chwaliłeś. - Jared wygiął usta w szerokim uśmiechu i posłał Shannonowi dwuznaczne spojrzenie. Starszy Leto od wczoraj nie mówił o niczym innym, tylko o lunchu z Nicolette Travis, dwudziestotrzyletnią modelką, którą poznał przez ich wspólnego znajomego. To było Jaredowi na rękę, dzięki temu miał pewność, że Shannon nie będzie sobie więcej zaprzątał głowy tym przeklętym światłem, a co za tym idzie, nie zejdzie do piwnicy. Gdyby się tam znalazł i odkrył to, co jego młodszy brat ukrywa przed całym światem, ten musiałby podjąć ostateczne kroki i nawet by się przed tym nie zawahał. Ta tajemnica była ważniejsza od wszelkich więzów, nawet więzów krwi...
- Elektryk był?
- Był.
- I co?
- Wymienił bezpieczniki i przy okazji sprawdził wszystkie kontakty. W razie kolejnych problemów mamy do niego zadzwonić, choć już nic nie powinno się dziać. - Niesamowitym było, z jaką lekkością kłamstwa przechodziły przez jego usta. Nawet się przy tym nie zająknął, w jego głosie nie można było wyczuć chociażby minimalnego drżenia. Jared Leto był królem łgarzy i doskonale o tym wiedział.
- Ile wziął?
- Pięć dych - odpowiedział na kolejne pytanie Shannona, wyjmując z szuflady szpulkę białej nici.
- Oddam cię połowę. Po co ci ta nitka?
- Muszę przyszyć kilka guzików, poodpadały mi w praniu. Ty mi lepiej powiedź, jak było na randce? - zmienił zgrabnie temat, siadając w jednym z dwóch miękkich foteli.
Shannon przewrócił oczami i zajął miejsce na przeciwko brata.
- To nie była randka, tylko zwykły lunch.
- No to, jak było na tym zwykłym lunchu?
- Fajnie.
- Fajnie? - Młodszy Leto zmarszczył brwi, Shannon nie należał do osób, które spotkania z bardzo atrakcyjnymi kobietami opisywali tylko jednym, wymijającym słowem.
- No bardzo fajnie, umówiliśmy się na dzisiejszy wieczór. Przyjdzie na nasz koncert, a potem idziemy do niej na kolację.
- I śniadanie - dodał Jared, unosząc wymownie kąciki ust.
- I być może śniadanie - sprecyzował perkusista, powoli wstając z zajmowanego miejsca. W głębi ducha na to właśnie liczył. Nicolette już przy pierwszym spotkaniu zrobiła na nim ogromne wrażenie i vice versa. Czuł, że to może być to, że Travis może się okazać kobietą, z którą przeżyje coś więcej niż tylko jednonocną przygodę. Liczył na to bardziej, niż na cokolwiek innego, bo każdemu w końcu nudzą się przelotne romanse bez zobowiązań i pragnie doświadczyć czegoś głębszego z kimś niesamowicie dla niego ważnym...
- Cholera
jasna! - zaklęła młoda dziewczyna i natychmiast zerwała się z miejsca,
biegnąc za powoli odjeżdżającym z przystanku autobusem. Pędziła jak
szalona, machając przy tym ramionami i krzycząc. Na próżno, kierowca nie
zatrzymał pojazdu, pojechał przed siebie, zostawiając młodą blondynkę
samą na spowitej nocą ulicy Los Angeles.
- Pięknie! - Zrezygnowana usiadła na ławce i wbiła wzrok w mieszczący się kilka metrów przed nią klub. To właśnie tam kilka minut temu skończył grać jej ulubiony zespół, tam pierwszy raz zobaczyła i usłyszała ich na żywo, mimo iż ich fanką jest od kilku lat. Wcześniej rodzice kategorycznie zabraniali jej udziału w takich imprezach, teraz też znalazła się tam bez ich pozwolenia. Dla nich koncerty popularnych zespołów to wylęgarnia przemocy i rozpusty, dlatego też Frankie musiała uciec się do kłamstwa. Powiedziała matce, że idzie do koleżanki, by razem z nią wykonać szkolny projekt. Pani Rosenberg połknęła to jak małpa kit i o nic więcej nie pytała, poleciła tylko córce powrót do domu przed jedenastą. Czterdziestopięciolatka od zawsze regularnie śledziła wiadomości, więc była doskonale zorientowana w temacie grasującego po mieście seryjnego mordercy, który na swoje ofiary wybierał młode dziewczęta w wieku jej córki. Nie chciała, by jej jedynaczka padła jego ofiarą, więc trzymała rękę na pulsie, licząc na to, że Frankie zachowa odpowiednią ostrożność i rozsądek.
Panna Rosenberg przetarła twarz dłonią, zegarek na jej lewym nadgarstku wskazywał dziesiątą piętnaście, a ona nie miała zielonego pojęcia, jak ma dostać się do domu przed wyznaczoną przez matkę godziną. Ostatni autobus właśnie jej uciekł, na taksówkę nie starczy jej pieniędzy, a droga piechotą zajęłaby jej minimum cztery godziny. Że też jej rodzina nie mogła osiedlić się w Los Angeles, tylko musiała na swój azyl wybrać niewielkie miasteczko leżące kilkadziesiąt kilometrów stąd.
- Zabiją mnie, będę trupem - rzuciła pod nosem i ukryła twarz w dłoniach. Lekko falowane włosy opadły na drżące palce, wtedy też usłyszała ciepły, doskonale jej znany głos:
- Jakiś problem?
Uniosła powieki i zobaczyła przed sobą jego, swojego największego idola, Jareda Leto. Jej blada twarz natychmiast oblała się rumieńcem, a ciało uderzyła fala nagłego, aczkolwiek przyjemnego gorąca.
- Autobus mi uciekł - wydukała nieśmiałym, podwyższonym z nerwów i ekscytacji głosem.
- Przykra sprawa.
- I to bardzo, zwłaszcza, że o jedenastej mam być w domu.
- A gdzie mieszkasz? - Wokalista zrobił krok do przodu i usiadł tuż obok swojej fanki, której ciało leciutko drżało. Zawsze tak na niego reagowały, za każdym razem. Przygryzł nieznacznie dolną wargę i wsunął dłonie do kieszeni, czekając na odpowiedź dziewczyny.
- W Bakersville.*
- Pierwsze słyszę.
- Nic dziwnego, to taka dziura zabita dechami, gdzie nigdy nic się nie dzieje.
- A ile czasu zajmuje dojazd do tej dziury? - Leto leciutko się uśmiechnął, patrząc w błękitne tęczówki swojej rozmówczyni.
- Autobusem półgodziny, samochodem coś około piętnastu minut.
- To wiesz, co zrobimy?
- Co? - zapytała zaciekawiona, cały czas starając się panować nad swoim głosem, który drżał jej jak osika. Nie chciała, by Jared to zauważył, bała się, że uzna ją wtedy za niezrównoważoną fanatyczkę.
- Wejdziemy z powrotem do klubu i stamtąd zadzwonię po taksówkę.
- Poważnie? - W oczach nastolatki zapłonęła jasna iskra szczęścia i wdzięczności.
- Poważnie.
- Nie wiem, jak ja ci się za to odwdzięczę.
- A ja tak - rzucił tajemniczo Jared, skubiąc zębami wewnętrzną stronę dolnej wargi. Frankie posłała mu pytające spojrzenie. Nie miała pojęcia, czego mógł od niej chcieć sam Jared Leto, co mogła dla niego zrobić. - Wypijesz ze mną drinka.
- Nie mogę, jestem niepełnoletnia.
- Nikomu nie powiem - szepnął jej prosto do ucha, a ta cichutko zachichotała. - To jak będzie? Po jednej wódce z colą?
- W takiej sytuacji chyba nie mogę odmówić. Tak w ogóle, to mam na imię Frankie.
- Ja... - Tu mężczyzna zmarszczył brwi, podniósł prawy kącik ust i zaśmiał się cicho. - Głupi jestem, przecież doskonale wiesz, jak się nazywam.
Rosenberg zaśmiała się cichutko, po czym oboje wstali i weszli tylnym wejściem do sporego lokalu. Jared od razu skierował ją do sekcji dla vipów, a sam ruszył w stronę baru, gdzie zamówił dwa drinki. Do jednej ze szklanek, po wcześniejszym rozejrzeniu się dookoła i upewnieniu, że nikt tego nie widzi, wrzucił niedużą tabletkę, która natychmiast rozpuściła się w mieszance alkoholu i napoju gazowanego. Tak dla pewności zamieszał w trunku długą, plastikową rurką, po czym, jak gdyby nigdy nic, dołączył do pozostawionej na chwilę fanki.
- Taksówka będzie tu za kwadrans, więc zdążymy spokojnie wypić - oznajmił jej delikatnym tonem, podając do szczupłej dłoni średniej wielkości szklankę. Blondynka wetknęła słomkę do ust i delikatnie upiła pierwszy łyk. Jej twarz wykrzywił delikatny grymas.
- Mocne - rzuciła, odstawiając naczynie na szklany stolik.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Nie minęło nawet pięć minut, gdy Jared zauważył rozpoczynające się skutki działania dodanego do napoju narkotyku. Twarz dziewczyny przybrała kolor lekkiej purpury, oczy zrobiły się mętne, a mięśnie napięły do tego stopnia, że znów zaczęły leciutko drgać.
- Ty drżysz - odezwał się, przybliżając się do swojej ofiary. - Boisz się?
- Czytałam wywiad, w którym powiedziałeś, że pijesz krew dziewic, by zachować młodość, więc... - rzuciła zmienionym głosem. Pigułka używana przez Leto miała to do siebie, że w pierwszej fazie swojego działania sprawiała, że osoba nią odurzona mówiła to, co ślina przyniosła jej na język.
- A ty jesteś dziewicą?
- Upssss, wydało się. Tylko nie mów moim koleżankom, one myślą, że już uprawiałam seks i to nie raz. Wstyd mi było się przed nimi przyznać, że nigdy nie dotykał mnie żaden mężczyzna, bo one swój pierwszy raz już dawno mają za sobą i bycie dziewicą w naszym wieku uważają za coś nienormalnego.
- Będę milczał jak grób, przysięgam. - Muzyk delikatnie się uśmiechnął, unosząc dwa palce w geście składanej przysięgi.
- Cieszę się. I gdzie jest ta taks... - tu przerwała, rozpoczynała się kolejna faza, utrata świadomości i przytomności. Jared tylko na to czekał. Podniósł bezwładne ciało z miękkiej sofy i wyniósł je z klubu. Jak zwykle zadbał o to, by nie było żadnych świadków, by nikt nie zauważył go z dziewczyną, o której zaginięciu za góra dwa dni będzie huczeć w całym stanie.
Dziewczyna uniosła
powoli powieki, przeraźliwy chłód owiewał całe jej ciało. Nie wiedziała, gdzie jest i co się dzieje. Jej i tak ogromny już strach wzmocnił
otaczający ją półmrok i obrzydliwy zapach wilgoci dochodzący zewsząd do
jej nozdrzy.
Nie mogła się ruszyć. Nogi miała skrępowane grubym sznurem, a ręce przypięte do poręczy łóżka zimnymi jak lód kajdankami. Chciała krzyknąć, jednak głos uwiązł jej w ściśniętym z przerażenia gardle. Próby wyszarpania się z więzów też spełzły na niczym, mogła już tylko płakać i modlić się, by to wszystko okazało się być jedynie złym snem, z którego się za chwilę obudzi.
Głuchą, nieprzyjemną ciszę przerwał męski głos dochodzący ze środka wilgotnego pomieszczenia:
- Wszystkie zawsze reagujecie tak samo. Mażecie się jak małe bobaski, co poniekąd jest nawet urocze.
Frankie obróciła głowę i zobaczyła przed sobą niezbyt wysokiego mężczyznę, w którym od razu rozpoznała swojego idola. Tego, którego kilka godzin wcześniej podziwiała spod sceny, tego, który zaoferował jej pomoc w powrocie do domu.
Co on tu robi? Co to wszystko ma znaczyć?! Dlaczego mnie związał? Gdzie ja jestem? Dlaczego patrzy na mnie takim wzrokiem?! Czy on zamierza mnie skrzywdzić? Chcę do domu!
W głowie nastolatki kotłowała się masa myśli, tysiące pytań i ogromny strach, za to umysł Jareda był nad wyraz spokojny, podobnie jego ciało. Nie wykonywał żadnych niepotrzebnych ruchów, jego mięśnie nie drżały, czuł się tak, jakby właśnie odbywał beztroski spacer po pachnącym kwitnącą roślinnością parku. Spokojnym krokiem zbliżył się do łóżka, na którym leżała jego nowa ofiara i usiadł na niej okrakiem, patrząc przy tym głęboko w jej wypełnione ogromnym lękiem, załzawione oczy. Jego dłoń przesunęła się po bladej jak ściana twarzy, zatrzymując na delikatnej, smukłej szyi. Pochylił głowę i przysunął usta do ucha Rosenberg.
- Kiedy powiedziałem, że piję krew dziewic, nie kłamałem. A dziś zamierzam skosztować twojej.
Ciepły oddech mężczyzny musnął szyję osiemnastolatki, sprawiając, że jej ciało przeszedł silny dreszcz. Nie był to jednak dreszcz przyjemności, tylko strachu. Strachu, który sprawił, że i tak już szalejące serce dziewczyny przyspieszyło jeszcze bardziej.
- Lepiej pomódl się do Jezusa. - Po tych słowach zacisnął swoje silne dłonie na szyi blondynki, patrząc na to, jak wije się pod nim w desperackich próbach oswobodzenia się z tej pułapki. Nie miała jednak na to szans, była za słaba, a on za silny. Patrzył, jak powoli uchodzi z niej życie i uśmiechał się przy tym tryumfalnie.
Ten moment zawsze sprawiał, że czuł się jak pieprzony bóg, jak pan życia i śmierci, który ma władzę nad każdą żyjącą duszą. Może dawać życie i je odbierać, może coś budować i to niszczyć. Może wszystko, absolutnie wszystko i nikt nigdy nie powiąże go z tymi zbrodniami, bo przecież jest sławnym, cieszącym się powszechnym szacunkiem muzykiem. Jest nietykalny...
Półmrok
rozświetliło światło niedużej lampki, która stała na starym, dębowym
biurku, przy którym Jared w wielkim skupieniu dokonywał ostatniego etapu
swojej zbrodni. Popijając świeżą krew ze szklanego kieliszka na
wysokiej nóżce, zaszywał usta uroczej Frankie Rosenberg. Robił to z
niemal snajperską precyzją, uważając na to, by odcięta od reszty ciała
głowa nie sturlała się na podłogę.
Nucąc pod nosem tylko sobie znaną melodię, wbijał ostrą igłę w dolną wargę i wyciągał ją przez górną, tworząc na sztywniejących ustach ukośny wzór z białej nici.
Zawsze uważał, że kobiety zbyt dużo mówią i już przy narodzinach powinno im się zszywać gęby, jednak osobiście wolał robić to po ich śmierci, bo gdy jeszcze żyły, strasznie się wierciły i psuły cały wzór, w którego wykonywaniu doszedł do nieziemskiej perfekcji...
Shannon, by nie budzić zapewne śpiącego jeszcze brata, zatrzasnął drzwi
wejściowe najdelikatniej jak się dało i ostrożnym krokiem udał się na
schody. Za każdym razem, gdy nadepnięty przez niego stopień zaczynał
skrzypieć, zaciskał zęby w nadziei, że nie doszło to do uszu Jareda. Nie
chciał wyrywać go ze snu, szczególnie że ostatnimi czasy młodszy
kiepsko sypiał. Od kilku dni chodził z wielkimi worami pod oczami i
narzekał na permanentne zmęczenie. Nie dziwiło go to, w końcu grali już
czwarty z kolei koncert w tym tygodniu, on sam zaczynał odczuwać
przemęczenie, ale tego wieczora zupełnie o nim nie pamiętał. Nie sprawił
tego nikt inny, tylko piękna Nicolette. Po udanym występie udali się do
jej mieszkania, gdzie zjedli razem zamówioną z włoskiej knajpki
kolację, wypili butelkę wina i kochali się bez ustanku przez kilka
godzin. Shannon już dawno nie był tak szczęśliwy i nie odczuwał tak
silnego zaspokojenia. Teraz już wiedział na pewno, to jest to, Travis
jest tą jedyną.
Ze wspomnieniem tego, co działo się godzinę wcześniej w sypialni ekskluzywnego apartamentowca, perkusista zrzucił koszulkę i wszedł do przyłączonej do swojego pokoju łazienki. Zapalił światło, jednak to tylko zamrugało przez sekundę i znów zgasło. Sytuacja się powtórzyła, gdy wcisnął kontakt znajdujący się na ścianie pokoju.
- Partacz pierdolony - zaklął pod nosem i narzucając z powrotem biały t-shirt, zdecydował się zejść do piwnicy, by sprawdzić, co znowu dzieje się z tymi cholernymi bezpiecznikami. Domyślał się, że Jared nie nadzorował pracy elektryka, więc ten odwalił jakąś lipę i wziął pieniądze za nic.
- Wszystko muszę robić w tym domu sam. - Zacisnął palce na mosiężnej klamce białych drzwi, która, o dziwo, nie postawiła mu żadnego oporu. Zaskoczony tym faktem pchnął bezgłośnie lakierowane drewno i zszedł ostrożnie po dosyć stromych schodach. Nigdy nie lubił ani tej, ani żadnej innej piwnicy. Przerażały go, co spowodowane było tym, że w dzieciństwie był święcie przekonany o tym, że w każdym takim pomieszczeniu mieszka Boogeyman, który cały czas czuwa i czeka na swoje ofiary. Teraz już oczywiście w to nie wierzy, ale mimo wszystko jakiś tam uraz w nim pozostał, dlatego tak rzadko zapuszcza się do tej części domu.
Gdy pokonał już wszystkie dziesięć stopni, dostrzegł wypływające zza uchylonych drzwi światło. Czyżby Jared go nie zgasił po wyjściu elektryka? Wszystko na to wskazywało. Mężczyzna wziął głęboki oddech i wszedł do obszernego pomieszczenia. To, co tam zobaczył, sprawiło, że zastygł bez ruchu, a oczy niemal wyskoczyły mu z orbit. Na opartej o ścianie półce leżały głowy. Ludzkie głowy z zaszytymi ustami. Kobiece. Serce zaczęło walić mu jak szalone, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Paraliż, który zawładnął jego ciałem, pozwolił mu tylko na przekręcenie głowy, dzięki czemu zauważył stojące w rogu stare łóżko, a na nim nagie, zakrwawione ciało. Sądząc po anatomii, musiało należeć do bardzo młodej dziewczyny. Muzyk wzdrygnął się w silnym odruchu wymiotnym. Zszokowany obrócił się i zobaczył swojego młodszego brata, który jak oparzony zerwał się ze swojego krzesła. Nad górną wargą miał ślady krwi, na jego biurko leżała głowa.
- Jezu Chryste, Jared - wydukał drżącym głosem Shann, czując jak uginają się pod nim kolana.
- Prosiłem cię, żebyś tu nie wchodził - rzucił chłodnym, mechanicznym tonem Jay.
- Co tu się, do kurwy nędzy, wyrabia?! Co to wszystko jest?! Jared, błagam cię, powiedź mi, że to tylko taki głupi żart! Albo nie, lepiej, powiedź, że to wszystko mi się tylko śni, że to jeden z tych pokręconych koszmarów. Powiedź!
- Prosiłem cię, żebyś tu nie wchodził, prawda? - powtórzył tym samym, beznamiętnym tonem. - Prosiłem. Ale nie, ty zawsze musisz robić po swojemu, zawsze taki byłeś. Zawsze wtykałeś nos w nie swoje sprawy i interesowałeś się tym, co nie trzeba. Boże, Shannon, dlaczego ty mi to robisz? - Jared spojrzał na swojego brata z wielkim wyrzutem i obszedł go dookoła, zatrzymując się tuż za jego plecami.
- Jared, o czym ty mówisz? Co jest grane?! Ja nic nie zrozumiem. Nic z tego nie rozumiem!
Młodszy Leto nie odpowiedział, tylko przysunął usta do ucha perkusisty.
- Widziałem przyszłość, bracie, to morderstwo** - wyszeptał teatralnie, po czym położył obie dłonie na głowie Shannona i z użyciem całej swojej siły, przekręcił ją w prawo. Po wilgotnym pomieszczeniu rozniósł się trzask łamanych kości. Pozbawiony życia mężczyzna upadł na podłogę z szeroko otwartymi oczami...
- Na brutalnym, Shannon, na brutalnym. - Jared postawił szklankę na zabrudzonym blacie i przetarł dłonią wyraźnie zmęczoną twarz. Za sobą miał nieprzespaną noc, a przed sobą pracowity wieczór. Kolejny koncert w ramach klubowego tournee. Dziesięć lokali na terenie całego Miasta Aniołów, dziesięć energochłonnych, dwugodzinnych występów i masa prób, by mieć pewność, że wszystko będzie tak, jak być powinno.
- Niedługo człowiek będzie bał się zejść sam do piwnicy. A skoro o piwnicy mowa, daj mi klucz.
- Po co? - Serce młodszego Leto stanęło na krótki moment, szczupłe ciało ogarnęło paraliżujące otępienie, dłonie zadrżały.
- Znowu nam światło nawala, muszę sprawdzić bezpieczniki - oznajmił perkusista, otwierając mierzącą sto osiemdziesiąt centymetrów lodówkę.
- Już się tym zająłem.
- Kiedy? - Szatyn znów spojrzał na swojego brata, ściągając brwi w pytającym wyrazie twarzy.
- Zaraz, jak się obudziłem. Dokręciłem to, co trzeba, nie powinno być już żadnych problemów, choć i tak dla pewności wezwałem elektryka, ma tu być o drugiej.
- Ty go przyjmiesz, bo ja mam spotkanie o pierwszej.
- No przecież wiem, ze sto razy mi się tym chwaliłeś. - Jared wygiął usta w szerokim uśmiechu i posłał Shannonowi dwuznaczne spojrzenie. Starszy Leto od wczoraj nie mówił o niczym innym, tylko o lunchu z Nicolette Travis, dwudziestotrzyletnią modelką, którą poznał przez ich wspólnego znajomego. To było Jaredowi na rękę, dzięki temu miał pewność, że Shannon nie będzie sobie więcej zaprzątał głowy tym przeklętym światłem, a co za tym idzie, nie zejdzie do piwnicy. Gdyby się tam znalazł i odkrył to, co jego młodszy brat ukrywa przed całym światem, ten musiałby podjąć ostateczne kroki i nawet by się przed tym nie zawahał. Ta tajemnica była ważniejsza od wszelkich więzów, nawet więzów krwi...
***
- Był.
- I co?
- Wymienił bezpieczniki i przy okazji sprawdził wszystkie kontakty. W razie kolejnych problemów mamy do niego zadzwonić, choć już nic nie powinno się dziać. - Niesamowitym było, z jaką lekkością kłamstwa przechodziły przez jego usta. Nawet się przy tym nie zająknął, w jego głosie nie można było wyczuć chociażby minimalnego drżenia. Jared Leto był królem łgarzy i doskonale o tym wiedział.
- Ile wziął?
- Pięć dych - odpowiedział na kolejne pytanie Shannona, wyjmując z szuflady szpulkę białej nici.
- Oddam cię połowę. Po co ci ta nitka?
- Muszę przyszyć kilka guzików, poodpadały mi w praniu. Ty mi lepiej powiedź, jak było na randce? - zmienił zgrabnie temat, siadając w jednym z dwóch miękkich foteli.
Shannon przewrócił oczami i zajął miejsce na przeciwko brata.
- To nie była randka, tylko zwykły lunch.
- No to, jak było na tym zwykłym lunchu?
- Fajnie.
- Fajnie? - Młodszy Leto zmarszczył brwi, Shannon nie należał do osób, które spotkania z bardzo atrakcyjnymi kobietami opisywali tylko jednym, wymijającym słowem.
- No bardzo fajnie, umówiliśmy się na dzisiejszy wieczór. Przyjdzie na nasz koncert, a potem idziemy do niej na kolację.
- I śniadanie - dodał Jared, unosząc wymownie kąciki ust.
- I być może śniadanie - sprecyzował perkusista, powoli wstając z zajmowanego miejsca. W głębi ducha na to właśnie liczył. Nicolette już przy pierwszym spotkaniu zrobiła na nim ogromne wrażenie i vice versa. Czuł, że to może być to, że Travis może się okazać kobietą, z którą przeżyje coś więcej niż tylko jednonocną przygodę. Liczył na to bardziej, niż na cokolwiek innego, bo każdemu w końcu nudzą się przelotne romanse bez zobowiązań i pragnie doświadczyć czegoś głębszego z kimś niesamowicie dla niego ważnym...
***
- Pięknie! - Zrezygnowana usiadła na ławce i wbiła wzrok w mieszczący się kilka metrów przed nią klub. To właśnie tam kilka minut temu skończył grać jej ulubiony zespół, tam pierwszy raz zobaczyła i usłyszała ich na żywo, mimo iż ich fanką jest od kilku lat. Wcześniej rodzice kategorycznie zabraniali jej udziału w takich imprezach, teraz też znalazła się tam bez ich pozwolenia. Dla nich koncerty popularnych zespołów to wylęgarnia przemocy i rozpusty, dlatego też Frankie musiała uciec się do kłamstwa. Powiedziała matce, że idzie do koleżanki, by razem z nią wykonać szkolny projekt. Pani Rosenberg połknęła to jak małpa kit i o nic więcej nie pytała, poleciła tylko córce powrót do domu przed jedenastą. Czterdziestopięciolatka od zawsze regularnie śledziła wiadomości, więc była doskonale zorientowana w temacie grasującego po mieście seryjnego mordercy, który na swoje ofiary wybierał młode dziewczęta w wieku jej córki. Nie chciała, by jej jedynaczka padła jego ofiarą, więc trzymała rękę na pulsie, licząc na to, że Frankie zachowa odpowiednią ostrożność i rozsądek.
Panna Rosenberg przetarła twarz dłonią, zegarek na jej lewym nadgarstku wskazywał dziesiątą piętnaście, a ona nie miała zielonego pojęcia, jak ma dostać się do domu przed wyznaczoną przez matkę godziną. Ostatni autobus właśnie jej uciekł, na taksówkę nie starczy jej pieniędzy, a droga piechotą zajęłaby jej minimum cztery godziny. Że też jej rodzina nie mogła osiedlić się w Los Angeles, tylko musiała na swój azyl wybrać niewielkie miasteczko leżące kilkadziesiąt kilometrów stąd.
- Zabiją mnie, będę trupem - rzuciła pod nosem i ukryła twarz w dłoniach. Lekko falowane włosy opadły na drżące palce, wtedy też usłyszała ciepły, doskonale jej znany głos:
- Jakiś problem?
Uniosła powieki i zobaczyła przed sobą jego, swojego największego idola, Jareda Leto. Jej blada twarz natychmiast oblała się rumieńcem, a ciało uderzyła fala nagłego, aczkolwiek przyjemnego gorąca.
- Autobus mi uciekł - wydukała nieśmiałym, podwyższonym z nerwów i ekscytacji głosem.
- Przykra sprawa.
- I to bardzo, zwłaszcza, że o jedenastej mam być w domu.
- A gdzie mieszkasz? - Wokalista zrobił krok do przodu i usiadł tuż obok swojej fanki, której ciało leciutko drżało. Zawsze tak na niego reagowały, za każdym razem. Przygryzł nieznacznie dolną wargę i wsunął dłonie do kieszeni, czekając na odpowiedź dziewczyny.
- W Bakersville.*
- Pierwsze słyszę.
- Nic dziwnego, to taka dziura zabita dechami, gdzie nigdy nic się nie dzieje.
- A ile czasu zajmuje dojazd do tej dziury? - Leto leciutko się uśmiechnął, patrząc w błękitne tęczówki swojej rozmówczyni.
- Autobusem półgodziny, samochodem coś około piętnastu minut.
- To wiesz, co zrobimy?
- Co? - zapytała zaciekawiona, cały czas starając się panować nad swoim głosem, który drżał jej jak osika. Nie chciała, by Jared to zauważył, bała się, że uzna ją wtedy za niezrównoważoną fanatyczkę.
- Wejdziemy z powrotem do klubu i stamtąd zadzwonię po taksówkę.
- Poważnie? - W oczach nastolatki zapłonęła jasna iskra szczęścia i wdzięczności.
- Poważnie.
- Nie wiem, jak ja ci się za to odwdzięczę.
- A ja tak - rzucił tajemniczo Jared, skubiąc zębami wewnętrzną stronę dolnej wargi. Frankie posłała mu pytające spojrzenie. Nie miała pojęcia, czego mógł od niej chcieć sam Jared Leto, co mogła dla niego zrobić. - Wypijesz ze mną drinka.
- Nie mogę, jestem niepełnoletnia.
- Nikomu nie powiem - szepnął jej prosto do ucha, a ta cichutko zachichotała. - To jak będzie? Po jednej wódce z colą?
- W takiej sytuacji chyba nie mogę odmówić. Tak w ogóle, to mam na imię Frankie.
- Ja... - Tu mężczyzna zmarszczył brwi, podniósł prawy kącik ust i zaśmiał się cicho. - Głupi jestem, przecież doskonale wiesz, jak się nazywam.
Rosenberg zaśmiała się cichutko, po czym oboje wstali i weszli tylnym wejściem do sporego lokalu. Jared od razu skierował ją do sekcji dla vipów, a sam ruszył w stronę baru, gdzie zamówił dwa drinki. Do jednej ze szklanek, po wcześniejszym rozejrzeniu się dookoła i upewnieniu, że nikt tego nie widzi, wrzucił niedużą tabletkę, która natychmiast rozpuściła się w mieszance alkoholu i napoju gazowanego. Tak dla pewności zamieszał w trunku długą, plastikową rurką, po czym, jak gdyby nigdy nic, dołączył do pozostawionej na chwilę fanki.
- Taksówka będzie tu za kwadrans, więc zdążymy spokojnie wypić - oznajmił jej delikatnym tonem, podając do szczupłej dłoni średniej wielkości szklankę. Blondynka wetknęła słomkę do ust i delikatnie upiła pierwszy łyk. Jej twarz wykrzywił delikatny grymas.
- Mocne - rzuciła, odstawiając naczynie na szklany stolik.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Nie minęło nawet pięć minut, gdy Jared zauważył rozpoczynające się skutki działania dodanego do napoju narkotyku. Twarz dziewczyny przybrała kolor lekkiej purpury, oczy zrobiły się mętne, a mięśnie napięły do tego stopnia, że znów zaczęły leciutko drgać.
- Ty drżysz - odezwał się, przybliżając się do swojej ofiary. - Boisz się?
- Czytałam wywiad, w którym powiedziałeś, że pijesz krew dziewic, by zachować młodość, więc... - rzuciła zmienionym głosem. Pigułka używana przez Leto miała to do siebie, że w pierwszej fazie swojego działania sprawiała, że osoba nią odurzona mówiła to, co ślina przyniosła jej na język.
- A ty jesteś dziewicą?
- Upssss, wydało się. Tylko nie mów moim koleżankom, one myślą, że już uprawiałam seks i to nie raz. Wstyd mi było się przed nimi przyznać, że nigdy nie dotykał mnie żaden mężczyzna, bo one swój pierwszy raz już dawno mają za sobą i bycie dziewicą w naszym wieku uważają za coś nienormalnego.
- Będę milczał jak grób, przysięgam. - Muzyk delikatnie się uśmiechnął, unosząc dwa palce w geście składanej przysięgi.
- Cieszę się. I gdzie jest ta taks... - tu przerwała, rozpoczynała się kolejna faza, utrata świadomości i przytomności. Jared tylko na to czekał. Podniósł bezwładne ciało z miękkiej sofy i wyniósł je z klubu. Jak zwykle zadbał o to, by nie było żadnych świadków, by nikt nie zauważył go z dziewczyną, o której zaginięciu za góra dwa dni będzie huczeć w całym stanie.
***
Nie mogła się ruszyć. Nogi miała skrępowane grubym sznurem, a ręce przypięte do poręczy łóżka zimnymi jak lód kajdankami. Chciała krzyknąć, jednak głos uwiązł jej w ściśniętym z przerażenia gardle. Próby wyszarpania się z więzów też spełzły na niczym, mogła już tylko płakać i modlić się, by to wszystko okazało się być jedynie złym snem, z którego się za chwilę obudzi.
Głuchą, nieprzyjemną ciszę przerwał męski głos dochodzący ze środka wilgotnego pomieszczenia:
- Wszystkie zawsze reagujecie tak samo. Mażecie się jak małe bobaski, co poniekąd jest nawet urocze.
Frankie obróciła głowę i zobaczyła przed sobą niezbyt wysokiego mężczyznę, w którym od razu rozpoznała swojego idola. Tego, którego kilka godzin wcześniej podziwiała spod sceny, tego, który zaoferował jej pomoc w powrocie do domu.
Co on tu robi? Co to wszystko ma znaczyć?! Dlaczego mnie związał? Gdzie ja jestem? Dlaczego patrzy na mnie takim wzrokiem?! Czy on zamierza mnie skrzywdzić? Chcę do domu!
W głowie nastolatki kotłowała się masa myśli, tysiące pytań i ogromny strach, za to umysł Jareda był nad wyraz spokojny, podobnie jego ciało. Nie wykonywał żadnych niepotrzebnych ruchów, jego mięśnie nie drżały, czuł się tak, jakby właśnie odbywał beztroski spacer po pachnącym kwitnącą roślinnością parku. Spokojnym krokiem zbliżył się do łóżka, na którym leżała jego nowa ofiara i usiadł na niej okrakiem, patrząc przy tym głęboko w jej wypełnione ogromnym lękiem, załzawione oczy. Jego dłoń przesunęła się po bladej jak ściana twarzy, zatrzymując na delikatnej, smukłej szyi. Pochylił głowę i przysunął usta do ucha Rosenberg.
- Kiedy powiedziałem, że piję krew dziewic, nie kłamałem. A dziś zamierzam skosztować twojej.
Ciepły oddech mężczyzny musnął szyję osiemnastolatki, sprawiając, że jej ciało przeszedł silny dreszcz. Nie był to jednak dreszcz przyjemności, tylko strachu. Strachu, który sprawił, że i tak już szalejące serce dziewczyny przyspieszyło jeszcze bardziej.
- Lepiej pomódl się do Jezusa. - Po tych słowach zacisnął swoje silne dłonie na szyi blondynki, patrząc na to, jak wije się pod nim w desperackich próbach oswobodzenia się z tej pułapki. Nie miała jednak na to szans, była za słaba, a on za silny. Patrzył, jak powoli uchodzi z niej życie i uśmiechał się przy tym tryumfalnie.
Ten moment zawsze sprawiał, że czuł się jak pieprzony bóg, jak pan życia i śmierci, który ma władzę nad każdą żyjącą duszą. Może dawać życie i je odbierać, może coś budować i to niszczyć. Może wszystko, absolutnie wszystko i nikt nigdy nie powiąże go z tymi zbrodniami, bo przecież jest sławnym, cieszącym się powszechnym szacunkiem muzykiem. Jest nietykalny...
***
Nucąc pod nosem tylko sobie znaną melodię, wbijał ostrą igłę w dolną wargę i wyciągał ją przez górną, tworząc na sztywniejących ustach ukośny wzór z białej nici.
Zawsze uważał, że kobiety zbyt dużo mówią i już przy narodzinach powinno im się zszywać gęby, jednak osobiście wolał robić to po ich śmierci, bo gdy jeszcze żyły, strasznie się wierciły i psuły cały wzór, w którego wykonywaniu doszedł do nieziemskiej perfekcji...
***
Ze wspomnieniem tego, co działo się godzinę wcześniej w sypialni ekskluzywnego apartamentowca, perkusista zrzucił koszulkę i wszedł do przyłączonej do swojego pokoju łazienki. Zapalił światło, jednak to tylko zamrugało przez sekundę i znów zgasło. Sytuacja się powtórzyła, gdy wcisnął kontakt znajdujący się na ścianie pokoju.
- Partacz pierdolony - zaklął pod nosem i narzucając z powrotem biały t-shirt, zdecydował się zejść do piwnicy, by sprawdzić, co znowu dzieje się z tymi cholernymi bezpiecznikami. Domyślał się, że Jared nie nadzorował pracy elektryka, więc ten odwalił jakąś lipę i wziął pieniądze za nic.
- Wszystko muszę robić w tym domu sam. - Zacisnął palce na mosiężnej klamce białych drzwi, która, o dziwo, nie postawiła mu żadnego oporu. Zaskoczony tym faktem pchnął bezgłośnie lakierowane drewno i zszedł ostrożnie po dosyć stromych schodach. Nigdy nie lubił ani tej, ani żadnej innej piwnicy. Przerażały go, co spowodowane było tym, że w dzieciństwie był święcie przekonany o tym, że w każdym takim pomieszczeniu mieszka Boogeyman, który cały czas czuwa i czeka na swoje ofiary. Teraz już oczywiście w to nie wierzy, ale mimo wszystko jakiś tam uraz w nim pozostał, dlatego tak rzadko zapuszcza się do tej części domu.
Gdy pokonał już wszystkie dziesięć stopni, dostrzegł wypływające zza uchylonych drzwi światło. Czyżby Jared go nie zgasił po wyjściu elektryka? Wszystko na to wskazywało. Mężczyzna wziął głęboki oddech i wszedł do obszernego pomieszczenia. To, co tam zobaczył, sprawiło, że zastygł bez ruchu, a oczy niemal wyskoczyły mu z orbit. Na opartej o ścianie półce leżały głowy. Ludzkie głowy z zaszytymi ustami. Kobiece. Serce zaczęło walić mu jak szalone, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Paraliż, który zawładnął jego ciałem, pozwolił mu tylko na przekręcenie głowy, dzięki czemu zauważył stojące w rogu stare łóżko, a na nim nagie, zakrwawione ciało. Sądząc po anatomii, musiało należeć do bardzo młodej dziewczyny. Muzyk wzdrygnął się w silnym odruchu wymiotnym. Zszokowany obrócił się i zobaczył swojego młodszego brata, który jak oparzony zerwał się ze swojego krzesła. Nad górną wargą miał ślady krwi, na jego biurko leżała głowa.
- Jezu Chryste, Jared - wydukał drżącym głosem Shann, czując jak uginają się pod nim kolana.
- Prosiłem cię, żebyś tu nie wchodził - rzucił chłodnym, mechanicznym tonem Jay.
- Co tu się, do kurwy nędzy, wyrabia?! Co to wszystko jest?! Jared, błagam cię, powiedź mi, że to tylko taki głupi żart! Albo nie, lepiej, powiedź, że to wszystko mi się tylko śni, że to jeden z tych pokręconych koszmarów. Powiedź!
- Prosiłem cię, żebyś tu nie wchodził, prawda? - powtórzył tym samym, beznamiętnym tonem. - Prosiłem. Ale nie, ty zawsze musisz robić po swojemu, zawsze taki byłeś. Zawsze wtykałeś nos w nie swoje sprawy i interesowałeś się tym, co nie trzeba. Boże, Shannon, dlaczego ty mi to robisz? - Jared spojrzał na swojego brata z wielkim wyrzutem i obszedł go dookoła, zatrzymując się tuż za jego plecami.
- Jared, o czym ty mówisz? Co jest grane?! Ja nic nie zrozumiem. Nic z tego nie rozumiem!
Młodszy Leto nie odpowiedział, tylko przysunął usta do ucha perkusisty.
- Widziałem przyszłość, bracie, to morderstwo** - wyszeptał teatralnie, po czym położył obie dłonie na głowie Shannona i z użyciem całej swojej siły, przekręcił ją w prawo. Po wilgotnym pomieszczeniu rozniósł się trzask łamanych kości. Pozbawiony życia mężczyzna upadł na podłogę z szeroko otwartymi oczami...
***
Dziś na skutek nieszczęśliwego wypadku zmarł perkusista zespołu 30
Seconds to Mars. Czterdziestojednoletni Shannon Leto spadł ze schodów i
skręcił sobie kark w swoim domu w Los Angeles około godziny piątej
rano. Młodszy brat muzyka, znany aktor i wokalista Jared Leto,
wystosował krótkie oświadczenie, w którym poprosił fanów o modlitwę i...
Obraz znikł. Siedzący w fotelu Jared odłożył pilota na stolik i chwycił w
dłoń wysoki kieliszek wypełniony po brzegi rubinowym płynem. Cały świat
uwierzył, że był to nieszczęśliwy wypadek, a on, jak zwykle, pozostał
poza wszelkimi podejrzeniami. Czysty jak łza, pozbawiony wszelkich
wyrzutów sumienia pan życia i śmierci...
.....................................
*To fikcyjna nazwa wymyślona przeze mnie na poczekaniu. Jeśli takowe miejsce istnieje naprawdę, to jest to czysty przypadek.
**Fragment tekstu piosenki Leonarda Cohena The Future.
.....................................
*To fikcyjna nazwa wymyślona przeze mnie na poczekaniu. Jeśli takowe miejsce istnieje naprawdę, to jest to czysty przypadek.
**Fragment tekstu piosenki Leonarda Cohena The Future.
Inspiracje są zawsze, tu też. Motyw kolekcjonowania głów i zszywania ust zainspirowany piosenką Juliette & The Licks Bullshit King (która jest zupełnie o czymś innym), a ofiary dziewice to wpływ słów Jareda (możliwe, że ktoś już kiedyś stworzył taki wątek w swoim opowiadaniu, ale ja się z czymś takim nigdy nie spotkałam).
Pamiętam, że któregoś dnia, słuchając BK, wpadłam na pomysł opowiadania o mężczyźnie, który uwodzi kobiety i robi sobie z nich trofea, dzień przed stworzeniem miniaturki pomyślałam, że mogłabym połączyć coś takiego z tym niby jaredowym sekretem wiecznej młodości, i tak o to powstał Pan życia i śmierci, który pierwotnie miał się nazywać Bullshit King, a potem You better pray to Jesus, ale w końcu padło na aktualną nazwę. Fragment tekstu The Future wplątałam tylko dlatego, że nuciłam ten kawałek od samego rana, no a że się wpasował, to nie mogłam go nie wykorzystać. Możliwe, że na moją "mroczną" wenę mógł mieć też wpływ Harry Potter :D.
Pamiętam, że któregoś dnia, słuchając BK, wpadłam na pomysł opowiadania o mężczyźnie, który uwodzi kobiety i robi sobie z nich trofea, dzień przed stworzeniem miniaturki pomyślałam, że mogłabym połączyć coś takiego z tym niby jaredowym sekretem wiecznej młodości, i tak o to powstał Pan życia i śmierci, który pierwotnie miał się nazywać Bullshit King, a potem You better pray to Jesus, ale w końcu padło na aktualną nazwę. Fragment tekstu The Future wplątałam tylko dlatego, że nuciłam ten kawałek od samego rana, no a że się wpasował, to nie mogłam go nie wykorzystać. Możliwe, że na moją "mroczną" wenę mógł mieć też wpływ Harry Potter :D.
To chyba najlepsza miniaturka z którą spotkałam się w ostatnim czasie. <3
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło :)
UsuńO jejku! :o To chyba najlepsza miniaturka jaką kiedykolwiek czytałam, a czytałam ich całkiem sporo. :D Aż normalnie, brak mi słów aby cokolwiek napisać na jej temat. :) <3
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło :)
UsuńPodobno ostatnio za dużo przeklinam, ale no... JA JEBIĘ!
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu zaczynam wierzyć w to, że na naszym świecie WSZYSTKO jest możliwe. Jakiś wariat jedzie na wyspę i strzela do ludzi, matki zabijają własne dzieci, topią je w beczkach. Dzieci zarzynają rodziców. Wiem, że to tylko fikcja, ale napisałaś to tak... że byłabym skłonna w to uwierzyć. Szczerze to myślę, że moja mina po przeczytaniu tej miniaturki jest niemożliwa do opisania.
Podczas czytania pojawiła mi się myśl- ciekawe co Jared by powiedział, gdyby to przeczytał. Jakby skomentował siebie w roli takiego wariata :)
Na prawdę jestem pod wrażeniem, taki zimny Jared, do tego zabija Shannona... tego na pewno jeszcze nigdzie nie było!
Masz talent Marion :)
Dziękuję serdecznie. Sama jestem zdania, że ten świat jest nad wyraz okrutny, a najłagodniej wyglądający człowiek może się okazać chorym psychopatą, poza tym zawsze interesowała mnie taka tematyka, od małego tworzyłam historię z wariactwem w tle, mimo iż sama do końca nie zdawałam sobie z tego sprawy.
UsuńZabicie Shannona wydało mi się być taką kwintesencją całego tekstu. Mam nadzieję, że przy drugiej części uda mi się utrzymać taki sam poziom, a jak nie, to najzwyczajniej w świecie z niej zrezygnuję :)
Na czym polega miniaturka? Jest to przedstawienie postaci? Czy Jared na prawdę będzie tak postępował z dziewczynami :D ?
OdpowiedzUsuńMiniaturka to takie krótkie, niezależne opowiadanie. Nie ma żadnego powiązania z opowiadaniem Mary was a different girl, jeśli o to pytasz :)
UsuńJakbym to czytała nocą to chyba bym nie mogla zasnąć do konca zycia. hahahhaha. GE-NIAL-NE !! Pisz takich więcej, proszę. :))
OdpowiedzUsuńAż jestem z siebie dumna ;D
UsuńPostaram się. W sumie ostatnio bardzo podpasowały mi się takie klimaty, więc może jeszcze coś się tam zrodzi w tej mojej mózgoczaszce ;)
holly shit.... to jest... genialne! sposób Jayka na zachowanie młodości... to jak je uwodził... MASAKRA! (pozytywna ofc!) to z jakim zamiłowaniem to robił... <3 ale przy momencie 'upadku' Shanniego ze schodów się rozpłakałam :< ALE TO DOBRZE! mało ff wywołuje u mnie takie emocje :3
OdpowiedzUsuńW takim razie jest mi strasznie miło, że mi się te emocje wzbudzić udało, to zawsze jest dla mnie największy komplement :).
Usuń