- A ty, co, Andy, nie idziesz do domu?
- Nie, chcę jeszcze przejrzeć te akta. - Wysoki brunet przetarł twarz dłonią i otworzył szarą teczkę leżącą na stercie kilku innych. Krępy blondyn zbliżył się do jego biurka i gdy tylko zobaczył wypisane czarnym markerem numery, pokręcił głową.
- Stary, znowu męczysz tę sprawę? Została zamknięta pięć lat temu, odpuść sobie i jedź ze mną do baru.
- Tak, najlepiej sobie odpuścić i niech psychol chodzi wolno - warknął McMahon, posyłając partnerowi wrogie spojrzenie. - To Leto zamordował te dziewczyny i swojego brata i ja zamierzam to udowodnić. Nieważne, ile mi to zajmie.
- A ty dalej swojej. Myślisz, że facet zabiłby swojego brata? To chore.
- Widziałem ciało, ty z resztą też. Nie było na nim żadnych siniaków, a Leto rzekomo spadł ze schodów.
- To jeszcze nie dowód na to, że zamordował go jego własny brat. - Melvin, podobnie jak reszta komisariatu, miał już dość obsesji Andy'ego na punkcie Jareda Leto. Mimo iż sprawa została zamknięta kilka lat temu, McMahon nie chciał odpuścić. Co miesiąc zadręczał przełożonych nowymi dowodami, jednak ci przestali traktować go poważnie po dwóch latach. W zeszłym roku wysłali go na przymusowy urlop, myśląc, że może to ostudzi jego zapał. Na próżno, w trakcie tych dwóch miesięcy Andy przejrzał archiwalne materiały na terenie całego stanu, znajdując mnóstwo artykułów na temat pozbawionych głów zwłok młodych dziewic i jego obsesja się pogłębiła. Nieoficjalnie mówi się, że jego dni w policji są już policzone, ale on nic sobie z tego nie robi. Jest przekonany o swojej racji i zamierza ją udowodnić, nawet jeśli będzie musiał przepłacić to swoją odznaką.
- Dla mnie to jest dowód i to nie jedyny.
- Tobie naprawdę przydadzą się dłuższe wakacje, najlepiej w ośrodku leczenia urojeń i paranoi.
- Masz coś jeszcze do powiedzenia? Jeśli nie, to wybacz, ale mam dużo pracy, nie mam czasu na pogaduchy. - Brunet odwrócił wzrok od patrzącego na niego pogardliwym wzrokiem kolegi i wbił go w raport, który sporządził pięć lat temu, dwa dni po zaginięciu Frankie Rosenberg.
- Jak sobie chcesz, Andy. - Melvin wyszedł z gabinetu inspektora, trzaskając głośno drzwiami. McMahon znów został sam i znów mógł skupić się na przeglądanych zapiskach.
Opuściła klub o dziesiątej piętnaście, kierując się w stronę znajdującego się po drugiej stronie ulicy przystanka autobusowego.
- Nie, chcę jeszcze przejrzeć te akta. - Wysoki brunet przetarł twarz dłonią i otworzył szarą teczkę leżącą na stercie kilku innych. Krępy blondyn zbliżył się do jego biurka i gdy tylko zobaczył wypisane czarnym markerem numery, pokręcił głową.
- Stary, znowu męczysz tę sprawę? Została zamknięta pięć lat temu, odpuść sobie i jedź ze mną do baru.
- Tak, najlepiej sobie odpuścić i niech psychol chodzi wolno - warknął McMahon, posyłając partnerowi wrogie spojrzenie. - To Leto zamordował te dziewczyny i swojego brata i ja zamierzam to udowodnić. Nieważne, ile mi to zajmie.
- A ty dalej swojej. Myślisz, że facet zabiłby swojego brata? To chore.
- Widziałem ciało, ty z resztą też. Nie było na nim żadnych siniaków, a Leto rzekomo spadł ze schodów.
- To jeszcze nie dowód na to, że zamordował go jego własny brat. - Melvin, podobnie jak reszta komisariatu, miał już dość obsesji Andy'ego na punkcie Jareda Leto. Mimo iż sprawa została zamknięta kilka lat temu, McMahon nie chciał odpuścić. Co miesiąc zadręczał przełożonych nowymi dowodami, jednak ci przestali traktować go poważnie po dwóch latach. W zeszłym roku wysłali go na przymusowy urlop, myśląc, że może to ostudzi jego zapał. Na próżno, w trakcie tych dwóch miesięcy Andy przejrzał archiwalne materiały na terenie całego stanu, znajdując mnóstwo artykułów na temat pozbawionych głów zwłok młodych dziewic i jego obsesja się pogłębiła. Nieoficjalnie mówi się, że jego dni w policji są już policzone, ale on nic sobie z tego nie robi. Jest przekonany o swojej racji i zamierza ją udowodnić, nawet jeśli będzie musiał przepłacić to swoją odznaką.
- Dla mnie to jest dowód i to nie jedyny.
- Tobie naprawdę przydadzą się dłuższe wakacje, najlepiej w ośrodku leczenia urojeń i paranoi.
- Masz coś jeszcze do powiedzenia? Jeśli nie, to wybacz, ale mam dużo pracy, nie mam czasu na pogaduchy. - Brunet odwrócił wzrok od patrzącego na niego pogardliwym wzrokiem kolegi i wbił go w raport, który sporządził pięć lat temu, dwa dni po zaginięciu Frankie Rosenberg.
- Jak sobie chcesz, Andy. - Melvin wyszedł z gabinetu inspektora, trzaskając głośno drzwiami. McMahon znów został sam i znów mógł skupić się na przeglądanych zapiskach.
Opuściła klub o dziesiątej piętnaście, kierując się w stronę znajdującego się po drugiej stronie ulicy przystanka autobusowego.
- Przystanek autobusowy, miała pojechać do domu autobusem. Dlaczego nie pojechała? - Andy obkręcił w palcach czarny długopis, próbując pobudzić szare komórki do intensywniejszej pracy, co nie było łatwe po całodniowej i całowieczornej służbie. Przydziela mu się teraz mnóstwo spraw, byle tylko odciągnąć go od tej konkretnej. Przełożeni zasypują go obowiązkami tylko po to, by nie miał już siły głowić się nad sprawą bezgłowych dziewic. Jednak on jest na tyle uparty, że zostaje w biurze po godzinach i czasami przegląda akta do samego rana, byle tylko znaleźć jakiś trop, jakieś przeoczenie, mocny dowód, który potwierdzi jego teorię.
- Myśl, Andy, myśl. Dlaczego dziewczyna nie wsiadła do tego piekielnego autobusu? - Brunet rozejrzał się po niedużym pomieszczeniu, jego wzrok zatrzymał się na wiszącym tuż przy oknie planie dnia. - Rozkład jazdy, no tak, dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłem?! - Jak oparzony zerwał się z miejsca, narzucił na ramiona zwisającą z krzesła marynarkę i pospiesznym krokiem opuścił swój gabinet, a następnie posterunek.
Pół godziny później był już na przystanku, z którego pięć lat wcześniej odjechać miała panna Rosenberg. Zaciągając się mocno papierosem, podszedł do ulokowanego na niewysokim słupku rozkładu jazdy. Nie jest głupi, wie, że w ciągu pięciu lat zmienił się milion razy, chodzi mu tylko o nazwę firmy komunikacyjnej, której pojazdy się tu zatrzymywały. Freeroad.
Zgrabne połączenie dwóch czteroliterowych słów.
Jego umysł nie mógł powstrzymać się przed tą kalkulacją. Po krótkiej analizie nazwy przeniósł wzrok na sam dół formularza, jest i on, adres biura czynnego do godziny jedenastej. Jest dziesiąta trzydzieści, jeśli się spręży, zdąży.
Wrzucając papierosa w niedużą kałużę, wsiadł z powrotem do auta, którym dotarł pod spory budynek z przyjemnym dla oka szyldem. Dziesiąta pięćdziesiąt, wyrobił się w samą porę.
- Przepraszam pana, ale właśnie zamykamy - odezwała się starsza kobieta, której siwe włosy upięte były w ciasny kok sterczący z czubka głowy.
Obrączka na prawej, zamiast lewej dłoni, czarna spódnica, smutne spojrzenie, niedawno została wdową. Stosunkowo świeże oparzenie na kciuku, osmolony paznokieć i zadrapania na dłoniach, które najprawdopodobniej zostawiły kolce róż. Była dziś na cmentarzu, prawdopodobnie chodzi tam codziennie.
- Inspektor Andy McMahon, chciałbym zajrzeć do archiwum - rzucił niskim, zmęczonym głosem, pokazując kobiecie swoją odznakę. Mimo ulokowanych na nosie okularów, musiała przymrużyć oczy i nieco się do niego zbliżyć.
Jest tak przejęta stratą męża, że nie ma czasu pójść do okulisty na wymianę szkieł.
- Do archiwum? Po co?
- Interesuje mnie, który autobus znajdował się na przystanku przy Garden Valley czternastego lipca dwa tysiące dwunastego roku około godziny dziesiątej piętnaście - wyjaśnił beznamiętnym tonem, przyglądając się starszej kobiecie z charakterystyczną dla siebie uwagą.
Lekko zaczerwienione oczy, często płacze.
- Wszystkie takie dane mamy w komputerze.
- Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby mogła to pani dla mnie sprawdzić.
Kobieta skierowała się w stronę białych drzwi, wyciągnęła z kieszeni pęk kluczy i jednym z nich otworzyła zamek, który przeskoczył dwa razy.
Jest osobą bojaźliwą, ceni sobie bezpieczeństwo.
- Jeszcze raz, jaki to był dzień? - zapytała, gdy tylko uruchomiła stojący na biurku komputer.
Ma problemy z pamięcią, albo po prostu nie ma głowy do dat.
- Czternasty lipca dwa tysiące dwunastego roku.
Wystukała coś powoli na klawiaturze, odrobinę się przy tym krzywiąc.
Reumatyzm, palce napieprzają ją teraz jak cholera.
Andy mimowolnie wszystko analizował, ot takie skrzywienie zawodowe. Zanim wstąpił do policji, przez kilka lat pracował jako prywatny detektyw. Przestał, gdy chcąc udowodnić zdradę męża klientki, odkrył, że ten posuwał na boku jego żonę Lisę.
- Jest, trzynastka.
- Kto ją wtedy prowadził? - zapytał, wyjmując nieduży notes, który zawsze nosi przy sobie, mimo iż ma doskonałą pamięć. Jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony.
- Chwileczkę. - Palec wskazujący kobiety kliknął bezprzewodową myszkę, usta nieznacznie wygięły się w grymasie bólu.
- Howard Kellerman.
- Poproszę o jego adres.
- Nie jestem pewna, czy mogę udzielać takich informacji osobom trzecim.
- Czy wie pani, co grozi za utrudnianie śledztwa?
Kobieta spojrzała na niego nieco przestraszonym wzrokiem, działa za każdym razem.
- Baker Street 212a.
- Dziękuję. - Mimo iż adres kierowcy już dawno zachował się w jego mózgu, zapisał go sobie na kartce, tak dla pewności i pożegnał się z kobietą, która dostarczyła mu owych informacji.
Dlaczego nie wpadł na to wcześniej? Dlaczego nie pomyślał o tym tych kilka lat temu? Przecież kierowca mógł coś widzieć, mógł widzieć ofiarę z Jaredem.
Nie zważając na późną godzinę, wsiadł w samochód i udał się pod krążący po jego głowie adres. Tak jak się spodziewał, nieduży domek stojący w szeregu pięciu identycznych. Odkaszlnął, włożył do ust listek gumy miętowej i zapukał do drzwi rozświetlonego mieszkania. Po chwili stanął w nich mężczyzna około czterdziestki, grubawy, łysiejący.
Sądząc po niechlujnym wyglądzie jego i przedpokoju, kawaler. Na pewno nie rozwodnik, na placu nie ma żadnego wgłębienia świadczącego o tym, że kiedykolwiek znajdowała się na nim obrączka. Nieduża, zaschnięta plamka na dresowych spodniach sugeruje, że nie spotyka się z żadną kobietą.
- Pan Howard Kellerman?
- We własnej osobie. A kto pyta? - odpowiedział zachrypniętym, nieprzyjemnym głosem, opierając otwartą, zakończoną pożółkłymi palcami dłoń o drzwi.
Pali co najmniej paczkę papierosów dziennie od ponad dwudziestu lat.
- Andy McMahon z policji.
Pobladł, zdecydowanie ma coś na sumieniu, ale teraz to jest nieistotne, przyszedł tu w zupełnie innej sprawie.
- Mogę wejść?
- Proszę bardzo. Przepraszam za bałagan, ale mieszkam sam, więc pan wie, brak tu kobiecej ręki.
- Nie da się ukryć. - Andy skrzywił się nieznacznie. Też mieszka sam, też nie ma zbyt wiele czasu na domowe porządki, ale jego mieszkanie to przy tej norze dom idealny.
Kierowca usiadł na niedużej kanapie, prędko zakrywając poduszką najnowszy numer Playboya z ponętną blondynką na okładce.
- Mogę wiedzieć, w jakiej sprawie przychodzi pan?
Sądząc po składni, nie jest zbyt elokwentny. Skończył co najwyżej jakiś kiepski ogólniak.
- Chodzi o kurs, który odbył pan pięć lat temu, a dokładnie czternastego lipca dwa tysiące dwunastego roku.
- Jezusie Nazareński, pan władza myśli, że ja pamiętam, gdzie ja wtedy jeździłem?
- Przypomnę panu. Garden Valley, ostatni kurs sprzed klubu Level Ten. Świta coś panu?
- Nie - rzucił po chwili zastanowienia. Kłamie, Andy widzi to doskonale w jego oczach. Jest jednym z tych, którzy potrzebują małej zachęty. Jako że nie ma na niego żadnego haka, musi skorzystać z pieniędzy. Zanurzył dłoń w kieszeni marynarki i wyjął z niej pięćdziesiąt dolarów.
- A teraz?
- Tak, już sobie przypominam. To było po koncercie jakiegoś zespołu, wiozłem wtedy masę dzieciaków. Jedna nie zdążyła i jak głupia leciała za autobusem. - Kellerman zaśmiał się głupawo, McMahon spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Czy wyglądała tak? - zapytał, wyciągając z drugiej kieszeni zdjęcie panny Rosenberg. Zawsze je przy sobie nosi, zawsze.
- No nie wiem, było ciemno i w ogóle...
McMahon znów zanurzył dłoń w kieszeni i znów wyciągnął z niej zwinięty banknot.
- Tak, to była ona, zdecydowanie ona. Miała na sobie koszulę w kratę.
Zgadza się, matka dziewczyny właśnie tak opisała jej ubiór, gdy zgłaszała zaginięcie.
- Była sama, czy ktoś jej towarzyszył?
- Za autobusem leciała sama, a potem to ja żem tylko widział, jak siadła na ławce, ale czy ktoś do niej podszedł to ja nie wiem, bo tam to już zakręt jest i...
- W porządku, tyle mi wystarczy. Dziękuję panu za informacje.
- Nie ma za co, ja zawsze chętnie pomagam naszej dzielnej policji. Patriotyzm przede wszystkim.
Taa, szczególnie ten kupiony za sto dolarów ...
Przynajmniej już wie, dlaczego Frankie nie wsiadła do autobusu i że po jego odjeździe usiadła na ławce.
Samotna dziewczyna nie mająca jak wrócić do domu, to bardzo kuszący i łatwy kąsek. Leto, będąc we wnętrzu klubu, na pewno ją zauważył, a potem wyszedł do niej i zagadał, być może zaproponował pomoc w dostaniu się z powrotem do domu. Była jego fanką, niczego nie podejrzewała, nieświadomie podała się mu jak na tacy...
***
Na drugi dzień Andy odwiedził klub Level Ten, gdzie dowiedział się od barmana, że przed dziesiątą Leto zamówił dwa drinki, które zaniósł do loży, zaraz po tym, jak wrócił z krótkiego spaceru. To wystarczyło McMahonowi do tego, by upewnić się, co do słuszności swojej teorii. Tym razem nie powiedział nic przełożonym, nie pisnął słówka nawet Melvinowi, poprosił za to o bezpłatny urlop, podczas którego zamierza rozwiązać tę sprawę na własną rękę, bez niczyjej pomocy. Udowodni tym niedowiarkom, że przez cały czas miał rację, że to Jared Leto stoi za tymi wszystkimi morderstwami. Jeszcze im szczęki poopadają i będą go przepraszać na klęczkach, pieprzeni ignoranci...
***
- Syzyfowa praca, panie inspektorze - rzucił Leto sam do siebie, śmiejąc się pod nosem. Nie jest głupi, wie, że kiedy ma go na ogonie, nie może działać, ale póki co się tym nie przejmuje, krwi starczy mu jeszcze na tydzień. Jeśli w ciągu tych siedmiu dni pan McMahon nie zniknie, wtedy będzie się martwił, a teraz wykaże się zwyczajną, ludzką uprzejmością.
Statecznym ruchem zasłonił długą, białą zasłonę, udał się do kuchni i wyjął z lodówki dwa schłodzone napoje izotoniczne. Po chwili stał już przy aucie swojego dręczyciela i zapukał palcami w szybę.
- Witam pana inspektora, może zechce pan uzupełnić węglowodany? - zapytał z wielkim, autentycznym uśmiechem na twarzy, gdy tylko brunet opuścił szybę. Andy mu imponuje. Jest wytrwały, uparty i niezwykle bystry, a takich ludzi Jared Leto szanuje od zawsze.
- Ty się lepiej nie martw o mojej węglowodany, tylko o swój tyłek, Leto. Popełnisz błąd, zobaczysz, a ja tu będę i od razu cię przymknę.
- No proszę, jaki nieprzyjemny, a ja chciałem być miły. No nic, nie to nie, wypiję sam. Swoją drogą, wygodnie panu tak pomieszkiwać w tym aucie? Nie lepiej było zapłacić sąsiadom za użyczenie swojego domu? To byłby zdecydowanie lepszy punkt obserwacyjny, no i zachowałby pan inspektor większą dyskrecję.
- W dupie mam dyskrecję - warknął poirytowany Andy. Bezczelność Leto działała mu na nerwy. Facet gra mu na nosie, facet gra na nosie całej stanowej policji i nikt nic z tym nie robi z powodu braku pieprzonych dowodów!
- W porządku, jak pan uważa, to pan tu jest profesjonalistą, nie ja. Ja wiem tylko, że obserwacja powinna być dyskretna, tak, żeby "ofiara" niczego nie zauważyła.
- Pieprzony gnój! - wycedził przez zęby McMahon i z ogromnym obrzydzeniem na twarzy zamknął szybę. Leto roześmiał się pogardliwie i nucąc pod nosem znajomą mu melodię, wrócił do swojego domu.
Tylko co to za piosenka? Co ten frajer sobie pogwizdywał?!
***
Minął tydzień, zapasy Jareda nieubłaganie się kończyły, a samochód pana inspektora jak stał, tak stoi. Muzyk zdał sobie sprawę z tego, że facet nie odpuści, więc zdecydował się podjąć ostateczne kroki.
- Sam się pan o to prosił, panie inspektorze - rzucił pod nosem i odkręciwszy niedużą buteleczkę, wylał odrobinę jej zawartości na szmatkę.
Bo tajemnica jest najważniejsza...
***
Andy przetarł zmęczoną twarz drżącą dłonią. Sterczy tu już od dwóch tygodni i ciągle nic. Leto w ogóle nie wychodzi z domu i nikt go nie odwiedza, a już na pewno nie młode kobiety. Od czternastu dni albo sterczy w oknie i gapi się na niego z tym swoim aktorskim uśmieszkiem, albo pływa w basenie. W jego zachowaniu nie ma kompletnie nic, co sugerowałoby, że może być psychopatą winnym kilkudziesięciu morderstw i bratobójstwa. Ale on, inspektor Andy McMahon, wie, że tak jest. Wie, że to Jared Leto jest sprawcą morderstw nazwanych przez wydział sprawą bezgłowych dziewic. Wie to na sto procent, musi tylko to udowodnić, musi zdobyć chociażby jeden obciążający tego pieprzonego fiuta dowód. Jeden, maleńki dowodzik...
- Boże, dlaczego ten chuj jest taki sprytny?! - Oparł głowę o kierownicę i uderzył pięścią w deskę rozdzielczą. Zaraz potem usłyszał głośny stukot i aż podskoczył w miejscu. To znów Leto dobija się do jego szyby. Czego może chcieć tym razem? Przyniósł mu zatrute jabłko?
Brunet rozsunął szybę, do jego nozdrzy od razy doszedł charakterystyczny, słodkawy zapach. Zanim jednak jego przemęczony mózg zorientował się, że to chloroform, szatyn z całej siły przycisnął nasączoną nim szmatkę do jego ust. Andy stracił przytomność...
***
Pierwszym, co Andy ujrzał po uniesieniu powiek, była wykrzywiona w perfidnym uśmieszku twarz Jareda Leto. Poczuł wilgoć i nieprzyjemny chłód. Słabe światło i rury. Szybka analiza wskazywała na piwnicę. Znajdują się w piwnicy. Chcąc się poruszyć, odkrył, że jest przywiązany do krzesła.
Mocne supły, facet robił to nie raz, nie dwa.
- Ty pierdolony skurwy... - nie dokończył, Leto zasłonił mu usta dłonią.
Żel antybakteryjny z dużym dodatkiem alkoholu, plus klasyczne szare mydło. Facet ma obsesję na punkcie higieny.
- Ale bez wyzwisk, proszę. Dostąpił pan zaszczytu przebywania w moim sanktuarium. Chociaż, skoro jesteśmy w moim domu, chyba mogę ci mówić na ty. Tak, tak będzie nam zdecydowanie wygodniej.
Andy rozejrzał się dookoła. Stare łóżko z kajdankami i pasami doczepionymi do ram.
Tu je zabija, przywiązuje je do łóżka, by mu nie uciekły, prawdopodobnie knebluje. Chociaż nie, psychopaci jego pokroju uwielbiają słyszeć krzyki i błagania, pewnie piwnica jest dźwiękoszczelna.
Jego wzrok przeniósł się na sporą, drewnianą, z pozoru normalnie wyglądającą szafę.
- Dobrze, że tam patrzysz, to moja gablota chwały - rzucił Leto, podchodząc do starego mebla. Otworzył jego drzwi i oczom inspektora ukazały się rzędy kobiecych głów z pozaszywanymi ustami. Jego ciałem wstrząsnął odruch wymiotny, na usta cisnęły się najgorsze wyzwiska.
- To i tak niestety nie wszystkie. Na początku je odcinałem tylko po to, by nikt nie zobaczył śladów duszenia na szyjach moich dziewczynek i rzucałem na pożarcie bezpańskim psom, kręcącym się po mieście.
- Jesteś chory.
- Nie, nie jestem.
- Gdybyś nie był, miałbyś wyrzuty sumienia.
- Miałem je na początku. - Leto sięgnął po stojący na biurku kieliszek i upił znajdujący się w nim szkarłatny trunek.
To zdecydowanie nie wino, ten pieprzony psychopata pije krew. Krew swoich ofiar.
- Pamiętam to jak dziś, dwunasty maja, rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty...
- Mary Christensen - przerwał mu Andy, przywołując w pamięci artykuł, który rok temu wysłał na ten adres.
- Tak, piękna Mary Christensen. - Mężczyzna usiadł na kancie biurka, odstawił kryształowe naczynie i zamknął oczy. Po chwili z jego ust wypłynęła piosenka. To właśnie ją nucił tydzień temu, to ta sama melodia: - Mary was a different girl had a thing for astronauts. Mary was the type of girl she always liked to play a lot. Mary was a holy girl father whet her appetite. Mary was the type of girl she always liked to fall apart... Buddha for Mary, debiutancki album mojego zespołu. Napisałem to pół roku po tym, co jej zrobiłem. Strasznie gryzło mnie sumienie i musiałem to jakoś z siebie wyrzucić. - Kolejny spory łyk płynu ustrojowego, Andy'emu znów zrobiło się niedobrze. - Mary była uroczą, początkującą aktorką, która od dziecka marzyła o karierze gimnastyczki, ale wykluczyła to kontuzja kolana. Poznałem ją na jednym z castingów, od razu złapaliśmy wspólny kontakt. Wychowywała się w katolickiej rodzinie, chodziła co niedziela do kościoła, była naprawdę bardzo wierząca. Mimo dwudziestu pięciu lat wciąż była dziewicą, choć wyznała mi, że bardzo często miewa bardzo niegrzeczne fantazje erotyczne i gdyby nie jej silna wiara, bez oporów by jej spełniała, dlatego dodałem wers o tym, że lubiła się dużo zabawiać, choć tak naprawdę była czysta jak łza. Pamiętam moment, kiedy leżała przywiązana do mojego łóżka. Wiesz, o co mnie wtedy zapytała?
McMahon pokręcił przecząco głową. Mimo iż czuje najsilniejsze obrzydzenie w swoim dotychczasowym życiu, chce to usłyszeć.
- Czy ją zgwałcę. Nie zamierzałem tego robić, nie mogłem zepsuć jej krwi. Zanim położyłem dłonie na jej pięknej, smukłej szyi, powiedziałem, żeby pomodliła się do Jezusa. Odpowiedziała mi wtedy coś, co niezwykle mnie zaskoczyło.
- Nie wierzę w Boga - wydukał cicho Andy.
- Tak, dokładnie to powiedziała. Widzę, że jesteś zaznajomiony z moją twórczość, to bardzo miłe. Ale wracając od Mary, straciła przeze mnie wiarę. To jedno wydarzenie sprawiło, że uznała, że Bóg nie istnieje, no bo gdyby istniał, nie pozwoliłby na to, prawda? Tak przynajmniej zadziałała wtedy jej logika. Udusiłem ją, nie mogłem zabić jej w żaden inny sposób, zmarnowałbym wtedy masę krwi.
Krew, temu psycholowi chodzi o ich krew. Zabija je dla krwi. Tylko po co, co mu to daje?
- Czytałem w życiu masę różnych książek na temat różnorakich wierzeń i obrzędów. Kiedyś w jednej z nich, nie będę rzucał tytułami, bo nie chcę cię zanudzać, trafiłem na wzmiankę o wiecznej młodości, którą zapewnia krew dziewic. No cóż, w Hollywood panuje kult piękna i młodości właśnie, musiałem spróbować.
- Ty jebany zwyrodnialcu.
- Oj, już nie przesadzaj tak z tymi epitetami. Wiesz, jak muszę się nagimnastykować, by zdobyć odpowiednią krew? Wiesz, jak teraz trudno o dziewicę? W tych czasach nawet trzynastolatki rżną się z kim popadnie. Małe kurwy. Gdybym był jednym z tych popapranych psycholi, powybijałbym je jak leci.
- Jesteś jednym z nich - rzucił pogardliwie inspektor, próbując uwolnić dłonie z więzów.
- Słucham? Andy, czy ty myślisz, że ja to robię dla zabawy? Nie. Myślisz, że nie wiem, że to złe? Mylisz się. Nie robię tego dla zabawy, wiem, że to złe, ale muszę to robić i tyle.
- Nie lepiej poddać się operacjom plastycznym? - McMahon nie mógł powstrzymać się przed tą gorzką złośliwością.
- Ludzie od razu by to zauważyli, a krew niewinnych istotek zapewnia o wiele lepszy efekt i jest zdecydowanie tańsza.
- Jesteś chory.
- Już ci mówiłem, że nie, nie pamiętasz? - Leto podrapał się po policzku i zbliżył się do przywiązanego do krzesła mężczyzny, który mimo niewygodnego położenia, wciąż zachowywał opanowanie i zimną krew. Rasowy glina.
- No dobra, dziewczyny zabijałeś dla krwi, ale po co i dlaczego zabiłeś swojego brata?
- A skąd pomysł, że to ja go zabiłem?
- Gdyby naprawdę spadł ze schodów, miałby posiniaczone ciało.
- No proszę, jesteś jeszcze bystrzejszy niż myślałem. Aż dziwne, że nikt inny nie wziął tego pod uwagę. - Leto uśmiechnął się z aprobatą i strzelił głośno palcami. - Nie planowałem zabijać Shannona. To był mój brat, kochałem go, ale niestety zobaczył coś, czego nie powinien był widzieć i musiał ponieść karę.
Starszy Leto nie wiedział o mordach dokonywanych przez brata. Tamtego trefnego ranka zszedł do piwnicy zupełnie nieświadomy tego, co się w niej znajduje. Zobaczył głowy, odkrył tajemnicę swojego młodszego brata i ten skręcił mu kark.
- Wiedziałem, że poszedłby z tym na policję, brzydził się mordami i tymi, jak to nazywał, zwyrodnialcami. Nie zrozumiałby mnie, wysłałby na leczenie psychiatryczne. Nie mogłem do tego dopuścić. Nikt prócz mnie nie mógł o tym wiedzieć.
- Ale teraz wiem też i ja.
- Więc i tobą się odpowiednio zajmę.
- Zabijesz mnie?
- Jesteś aż nad wyraz przenikliwy, inspektorze. Tak, zabiję cię, w dodatku twoja własną bronią.
Andy zadrżał, a Jared podniósł leżący na biurku rewolwer, którego wcześniej nie zauważył.
- Pogrążysz się tym, Leto! Wiesz, co grozi za zabicie gliny?
- Oj, Andy, troszkę kreatywności. Powiem, że znów mnie nagabywałeś, moi sąsiedzi to potwierdzą, bo doskonale widzieli, jak starczałeś pod moim domem. Wszedłeś do mojego mieszkania, zacząłeś mi grozić, kazałeś przyznać się do czegoś, czego nie zrobiłem, a kiedy odmówiłem, wyciągnąłeś broń. Wywołała się między nami szarpanina, rewolwer wypadł ci z rąk, chwyciłeś wazon i próbowałeś mnie nim uderzyć w głowę, ale ja złapałem twoją spluwę i strzeliłem do ciebie, zanim zdążyłeś to zrobić. Działałem w obronie własnej, każdy sąd mnie uniewinni.
- Przecież sprawdzą twoje mieszkanie, zobaczą, że nie ma w nim śladów walki.
- Ależ są. Zanim cię "uprowadziłem" zrobiłem tu mały bałagan, a kiedy siedziałeś tu nieprzytomny, zdjąłem ci buty, nałożyłem je, zrobiłem kilka śladów na swoim białym dywanie, plus zacisnąłem twoje piękne paluszki na swoim wazonie.
Z tego wszystkiego Andy nawet nie zorientował się, że nie ma na sobie butów. Jego czarne lakierki znajdowały się na stopach Jareda.
- No i na co ci to było, Andy?
- Ty pierdolony draniu! Jebany skurwysynu!
- Wolę określenie pan życia i śmierci, no ale to twoje ostatnie słowa, więc nie będę ci dyktował, co masz mówić. Do zobaczenia w kolejnym życiu, inspektorze McMahon. - Palec muzyka nacisnął na spust wycelowanej prosto w głowę Andy'ego broni. W jednej chwili jego mózg wystrzelił prosto na wyłożoną na podłodze folię, z której później Jared przerzucił go na dywan w salonie.
I znów się wywinie, znów pozostanie bezkarny...
***
Zeszłej nocy około godziny pierwszej zginął inspektor policji Andy McMahon. Oficer, pod pretekstem urlopu, przez dwa tygodnie obserwował dom znanego aktora i muzyka Jareda Leto. Współpracownicy zgodnie twierdzą, że McMahon miał chorą obsesję na punkcie Leto i jego rzekomych powiązań ze sprawą bezgłowych dziewic.
Inspektor włamał się do mieszkania muzyka, po czym próbował zmusić go do przyznania się do winy. Kiedy ten odmówił, oficer wyciągnął broń. Między mężczyznami doszło do szarpaniny. Leto, chcąc ocalić swoje życie, strzelił do McMahona, który zginął na miejscu. Policja uznała, że było to działanie w obronie własnej i nie zamierza stawiać celebrycie żadnych zarzutów. Wystosowała też oficjalne przeprosiny za nagabywanie ze strony nieżyjącego już inspektora McMahona, którego pośmiertnie zdegradowano...
Inspektor włamał się do mieszkania muzyka, po czym próbował zmusić go do przyznania się do winy. Kiedy ten odmówił, oficer wyciągnął broń. Między mężczyznami doszło do szarpaniny. Leto, chcąc ocalić swoje życie, strzelił do McMahona, który zginął na miejscu. Policja uznała, że było to działanie w obronie własnej i nie zamierza stawiać celebrycie żadnych zarzutów. Wystosowała też oficjalne przeprosiny za nagabywanie ze strony nieżyjącego już inspektora McMahona, którego pośmiertnie zdegradowano...
....................................
- Tytuł zainspirowany tytułem filmu, na który trafiłam, przeglądając gazetę z programem - Pierwsza była Alice.
- Odpowiednią wenę zawdzięczam filmowi Drapieżnik. Po jego obejrzeniu, nie mogłam oderwać się od klawiatury. Jego klimat zadziałał tak, że zdania same wskakiwały mi do głowy. Duży wpływ miał na mnie też obejrzany kilka dni wcześniej Zodiak.
- Andy McMahon to ukłon w stronę Czarodziejek. Andy to imię policjanta z owego serialu, a McMahon to nazwisko aktora grającego w nim moją ulubioną postać, Cole'a Turnera (Julian McMahon).
- Odpowiednią wenę zawdzięczam filmowi Drapieżnik. Po jego obejrzeniu, nie mogłam oderwać się od klawiatury. Jego klimat zadziałał tak, że zdania same wskakiwały mi do głowy. Duży wpływ miał na mnie też obejrzany kilka dni wcześniej Zodiak.
- Andy McMahon to ukłon w stronę Czarodziejek. Andy to imię policjanta z owego serialu, a McMahon to nazwisko aktora grającego w nim moją ulubioną postać, Cole'a Turnera (Julian McMahon).
Nieźle! Naprawdę niezłe:) Tak szczerze mówiąc, pomyślałam, że mogłabyś z tego zrobić nieco dłuższe opowiadanie, niż tylko miniaturki. Trafiony pomysł z Jaredem- mordercą.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Też o tym pomyślałam, ale uważam, że ten temat jest jednak lepszy na krótkie formy. Z długą mogłabym za bardzo popłynąć i ją totalnie spieprzyć.
UsuńJakby na to spojrzeć z innej strony to mogła by byś prawda.Jared pomimo że ma ponad 40 lat to nadal wygląda bardzo młodo.Może on rzeczywiście piję krew dziewic o ile jeszcze takowe można w naszych czasach spotkać.Oczywiście żartuje.
OdpowiedzUsuńCo do tekstu to jak zwykle wszystko jest idealne.Moja poprzedniczka ma rację,powstało by z tego nie złe opowiadanie jakiego jeszcze nie było.Jaredzik mordercą,to by było coś xD
Tak więc ogromnej weny ! Pozdrawiam xD
Poczekajmy jeszcze te siedem, osiem lat i jego wiek zacznie być widoczny, sprawa nieuchronna ;)
UsuńNie wiem, czy idealny, na pewno znalazłyby się jakieś zgrzyty, ale robiłam, co mogłam.
Jared morderca to już historia zakończona, choć może ewentualnie kiedyś pokuszę się o jakąś jeszcze miniaturkową kontynuacje, ale póki co w to wątpię :)
Najbardziej spodobały mi się te fragmenty przemyśleń detektywa, kiedy analizował każdy zobaczony szczegół. Genialne, naprawdę.
OdpowiedzUsuńW ogóle bardzo się cieszę, że napisałaś kontynuację miniaturki, bo byłam nią zachwycona, jak już sama wiesz. Ta też mnie nie zawiodła :) Mam tylko jedno małe "ale"... Czy gdyby policjanci badali miejsce zbrodni, to nie zorientowaliby się, że Andy został zabity w innym pomieszczeniu? Wiesz, chodzi mi np. o ślady rozpryśniętego mózgu. Chociaż to też pewnie zależy od tego, jak by badali to miejsce zbrodni. Znając ich stosunek do detektywa, to niezbyt dokładnie. Uwierzyliby Leto, bo przecież dobrze wiedzieli, że Andy miał obsesję na jego punkcie... No, więc "ale" już samo zniknęło :D
Jaredowi znowu się upiekło i muszę przyznać, że mnie to cieszy. Zawsze zostawia Ci możliwość dalszego kontynuowania tej historii...na co po cichu liczę ;)
Często oglądam Monka, więc wiem, że detektywi mają te swoje zboczenie i nie mogłam tego nie uwzględnić. Choć muszę przyznać, że troszkę opornie szło mi to przy opisie kobiety z biura Freeroad (chodzi o te zadrapania i oparzenie), ale potem było już górki, wyobrażałam sobie obraz i myśli same mi się nasuwały.
UsuńDlatego właśnie nie byłam pewna tej końcówki. Andy musiał znaleźć się w piwnicy, by zobaczyć to wszystko co zobaczył, ale nie mogli tam trafić policjanci, a przenoszenie go związanego do salonu tylko po to, by go tam zastrzelić wydało mi się zbyt dużym utrudnieniem. Po prostu założyłam, że skoro policjanci wiedzą dokładnie, co się stało, nie będą tego wszystkiego badać tak jak w przypadku miejsc zbrodni, gdzie znajdują samą ofiarę i muszą wszystko dokładnie zbadać, by odnaleźć sprawcę. Plus, tak jak zauważyłaś, wzięłam poprawkę na to, że współpracownicy McMahona mieli do niego dosyć chłodny stosunek przez tę sprawę właśnie.
Co do kolejnej kontynuacji, niczego nie wykluczam, ale też i niczego nie obiecuję. Jeśli wpadnę na jakiś dobry pomysł, na pewno to wykorzystam :)
No i cieszę się, że Cię nie zawiodłam, bo troszkę się bałam tego, jak ta część zostanie odebrana. W końcu często zdarza się, że pierwsza część spotyka się z ciepłym przyjęciem, ale druga już niestety nie. Zawsze jest jakieś ryzyko :)
Jestem w lekkim szoku. Jared mordercą? Genialne. Jestem też zła,że Leto nie dostał żadnej kary. Wiem jakie było nastawienie pracowników do McMahona ale gdyby weszli do piwnicy. Gdyby weszli do tej cholernej piwnicy to wszystko by się wydało!:O
OdpowiedzUsuńJedną miniaturką obudziłaś we mnie tyle emocji,że to się nie dzieje.
Jesteś świetna, serio. :o
Dziękuję :) Czasami wyobraźnia podsuwa mi różne z pozoru irracjonalne wizje, których aż żal nie wykorzystać. I chyba właśnie wpadłam na ostatnią kontynuację tej miniaturki!
Usuń