Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy. Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

wtorek, 12 czerwca 2012

71. You know I love I really do, but I can't fight anymore for you

         Jared zamknął drzwi, a ja wbiłam w nie tępy wzrok, nie mogąc ruszyć chociażby palcem. Byłam jak zahipnotyzowana. Wszystko, co mówiłam, to jak mówiłam, to wszystko było wyuczone. Chłód był wymuszony, a krzyk zrodził się z bólu. Z bólu duszy, który towarzyszył mi, gdy musiałam kłamać mu w żywe oczy. Musiałam wykrzyczeć jedynemu chłopakowi, którego kochałam, że go nienawidzę, że moja miłość do niego umarła, kiedy tak naprawdę nie wyobrażałam sobie bez niego życia. Ale to było konieczne, nie miałam innego wyjścia, zrobiłam to dla jego dobra. Dla jego dobra...
        Przeniosłam załzawione oczy na szafkę i zobaczyłam wielki bukiet róż. Kupił je dla mnie, chciał mi zrobić przyjemność, a ja wyrządziłam mu tak ogromną krzywdę. 
Czułam się jak podła szmata, ale wciąż powtarzałam sobie to jedno zdanie - to dla jego dobra. To miało usprawiedliwić moje działanie, rozgrzeszyć mnie przede mną samą, ale jakoś nie działało. Mimo wszystko czułam przeogromny ból, który zdawał się rozdzierać moją głowę i moje serce na pół. 
To było jak koszmar na jawie, z którego nie dało się wybudzić, z którego nie można było się wybudzić. Nawet jeśli zrobiłam dobrze, czułam się z tym niezwykle źle...



***


Dzień wcześniej:

         Przełożyłam torbę z zakupami z prawej dłoni do lewej i włożyłam do zamka nieduży srebrny klucz. Przekręciłam go i pchnęłam masywne drzwi, które przestały skrzypieć dwa miesiące wcześniej. Jeszcze raz wytarłam buty w czarną wycieraczkę i podeszłam do skrzynek. W naszej leżały dwa rachunki; za światło i telefon. Wrzuciłam je do siatki z produktami na kolację i weszłam do windy. 
Tego dnia, kilka godzin później, miał wrócić Jared i chciałam przygotować dla niego coś specjalnego. Planowałam upiec też ciasto czekoladowe, które zjedlibyśmy w łóżku. Miałam na to kilka godzin, wszystko sobie dokładnie wyliczyłam, wiedziałam, że wyrobię się bez problemu.
Do moich uszu doszedł charakterystyczny dźwięk i wrota windy otworzyły się na oścież. Opuściłam ją, mijając się z uśmiechniętą Clarą, która jak co tydzień szła na zajęcia plastyczne.
Wolnym krokiem ruszyłam w stronę mieszkania, podrzucając w dłoni wyciągnięte wcześniej klucze. 
Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy przed swoimi drzwiami zobaczyłam opartą o ścianę mamę Jareda. Gdy tylko mnie zauważyła, natychmiast się wyprostowała i przywołała na twarz wyraz niemal śmiertelnej powagi.
- Co pani tu robi? Jareda przecież nie ma - rzuciłam, gdy byłam już w dosyć bliskiej odległości.
- Nie przyszłam do niego, tylko do ciebie.
- Do mnie? - W jednej chwili ogarnęło mnie zdziwienie, którego nie byłam w stanie ukryć. Constance Leto przyszła do mnie w odwiedziny, to nie było normalne.
- Tak, do ciebie. Musimy porozmawiać, poważnie porozmawiać. - Jej chłodny ton przyprawiał mnie o dreszcze, ale tego nie dałam po sobie poznać. Po prostu zbliżyłam się do drzwi, przekręciłam klucz w zamku i nacisnęłam świecącą się odbitym światłem słonecznym klamkę.
- Proszę, niech pani wchodzi.
Kobieta postawiła niepewny krok i już po chwili obie stałyśmy w niedużym przedpokoju.
- Zapraszam do salonu. Może zrobić pani herbatę albo kawę?
- Nie, to nie będzie przyjemna rozmowa.
- Domyśliłam się - burknęłam i poprowadziłam panią Leto do pokoju dziennego, który był najbardziej słoneczną częścią mieszkania. Zajęłam miejsce, w fotelu obok usiadła mama Jaya i od razu wbiła we mnie swój przeszywający na wskroś wzrok.
- Nie będę owijać w bawełnę, powiem to wprost, chcę, żebyś zostawiła mojego syna.
- Pani Leto, już to przerabiałyśmy. Ja i Jared się kochamy i będziemy razem, czy się to pani podoba, czy nie.
- Gdybyś go naprawdę kochała, pozwoliłabyś mu odejść - rzuciła, przekręcając ulokowany na jej palcu wskazującym srebrny pierścionek.
- Słucham?
- Mary, nie jesteś głupią dziewczyną, i mówię to mimo ogromnej niechęci, jaką do ciebie czuję. Wiem, że tak jak i mnie, tak i tobie zależy na szczęściu Jareda i obie doskonale wiemy, że tu z tobą nigdy nic nie osiągnie. Wiesz, jak bardzo marzy o karierze i dostatnim życiu, jakiego nigdy nie miał. Żeby to zdobyć, musi się najpierw wykształcić, a tu nie ma na to szans. Dwa dni temu dzwoniła do mnie stara znajoma, zaproponowała mi dobrze płatną pracę w Los Angeles, a chłopakom miejsca w akademii artystycznej. To ogromna szansa dla nich obu, a szczególnie dla Jaya i dobrze o tym wiesz, ale on tam nie pojedzie ze względu na ciebie. Dopóki będziecie razem, za nic w świecie nie przeniesie się do Kalifornii. Mary, to jego życiowa szansa. Nie oszukujmy się, ty już nie masz żadnych perspektyw, ale on może jeszcze wyjść na ludzi. Może się stąd wyrwać, wyleczyć z nałogu, skończyć studia, zostać zawodowym muzykiem, czy kim tam zapragnie. Może to osiągnąć, ale bez ciebie. Powiedź mi, ale tak szczerze, zależy ci na jego szczęściu, chcesz, by mógł robić to, co kocha?
- Tak - wydukałam, strzelając z nerwów palcami.
- Więc z nim zerwij, wtedy on wyjedzie.
- Ale ja nie chcę z nim zrywać. Ja... ja go potrzebuję.
- Ja nie chcę, ja go potrzebuję - przedrzeźniła mnie w złośliwy sposób. - Nie bądź pieprzoną egoistką. Z taką śliczną buźką i luźnym podejściem do seksu szybko znajdziesz sobie innego i zapomnisz o moim synu, a on w końcu zacznie żyć tak jak na to zasłużył.
- Ale on mnie kocha, rozstanie nie...
- Kocha, nie kocha, nieważne, to silny chłopak, i z tym sobie poradzi - przerwała mi, zakładając za ucho opadające na twarz kosmyki.
- Ale my chcemy założyć rodzinę, chcemy być ze sobą.
- Rodzinę? Mary, zejdź na ziemie. Jesteście pieprzonymi narkomanami, pracujecie w barach, ty nie masz szkoły, Jared studiów, mieszkacie w paskudnej dzielnicy w sypiącym się mieszkaniu, na chwilę obecną nie macie kompletnie żadnych perspektyw i wy chcecie zakładać rodzinę? Wolne żarty.
- Kochamy się, a to chyba najważniejsze - powiedziałam, choć już nie tak pewnie. Argumenty Constance kompletnie zbiły mnie z tropu.
- Wiesz co, ciągle mówisz o miłości, a tak jak już mówiłam, gdybyś go naprawdę kochała, pozwoliłabyś mu odejść, takie jest moje zdanie i doskonale wiesz, że mam rację. To dla jego dobra, Mary, przemyśl to sobie. Bez ciebie Jared może być kimś, z tobą narkomanem, który zmarnował sobie życie i talent. Będziecie jak te wszystkie patologiczne rodziny, tego chcesz? Miłość czasami wymaga poświęceń, liczę, że chociaż raz zachowasz się tak jak powinnaś. - Blondynka powoli wstała, nie odrywając ode mnie wzroku. - Jego przyszłość jest w twoich rękach, pamiętaj o tym. Myśl o nim, nie o sobie, chociaż ten jeden, jedyny raz.
- Myślę o nim - wymamrotałam, a pani Leto skierowała się do wyjścia. Zanim opuściła nasze mieszkanie, posłała mi ostatnie spojrzenie, które uderzyło we mnie jak najpotężniejszy cios. Ona miała rację, wszystko, co mówiła było prawdą. Ja i Jared planowaliśmy życie w Los Angeles, ale przecież tam nie będzie Steviego, który przyjmie mnie do pracy na piękne oczy, Jared bez studiów też nic nie znajdzie, a znanym muzykiem od razu nie zostanie. Miasto Aniołów pełne było takich jak on, młodych chłopaków marzących o wielkiej karierze, udawało się niewielu, nie mogliśmy mieć pewności, że Jerry się do nich zaliczy. 
Na chwilę przyjęłam tok myślenia Constance i wtedy ujrzałam wszystko w niewidziany wcześniej sposób. Jaredowi nie udaje się przebić, oboje jesteśmy bezrobotni, mieszkamy w jakieś obskurnej norze, ćpamy na potęgę, z braku laku robimy dzieci, które od urodzenia stoją na spalonej pozycji. Oboje jesteśmy piekielnie sfrustrowani, wyładowujemy swoją agresję na dzieciach i sobie nawzajem. Nie mamy, co jeść, idę na ulicę, sprzedaję swoje ciało... Nie, ta wizja była zbyt okropna, ale jednocześnie najbardziej prawdopodobna, a już na pewno prawdopodobniejsza niż ta z domem w Kalifornii, psem i dwójką szczęśliwych zdrowych dzieci. Zbyt długo żyliśmy złudzeniami, za dużo czasu zmarnowaliśmy na snucie nierealnych wizji. Oboje zapomnieliśmy, kim tak naprawdę byliśmy, kim byłam ja. Mama Jareda, jej słowa otworzyły mi oczy, sprowadziły mnie na ziemię, sprawiły, że zaczęłam widzieć rzeczy wcześniej niedostrzegalne. Nie mogłam zmarnować nam życia, nie mogłam zmarnować życia jemu. Jared był zbyt zdolny, by skończyć gdzieś w rynsztoku, dla mnie nie było już nadziei, ale on jeszcze mógł zmienić swoje życie. 
Jak ja mogłam wcześniej tego nie widzieć? Byłam jak pasożyt, jak złośliwy nowotwór, który powinno się wyciąć. I to właśnie zamierzałam zrobić, chwycić skalpel i wyciąć się z jego życia raz na zawsze. Tylko tak mogłam uratować jego przyszłość, to była jedyna możliwa opcja. Bolesna dla nas obojgu, ale koniec końców uzdrawiająca, przynajmniej dla niego. 
Myśl o nim, nie o sobie, rozbrzmiewało mi w głowie i odbijało się echem od wszystkich komórek mózgowych, których jeszcze nie uszkodziły narkotyki. Nie o sobie, o nim. 
Czy ja, Mary "Mary Jane, Bloody Mary, Żyleta" King potrafiłam uśpić swój egoizm? 
Tak, potrafiłam. Decyzja została podjęta, klamka zapadła, żegnaj, Jaredzie Leto, żegnaj na zawsze...




Shannon:

        Odstawiłem z powrotem butelkę na blat i zza drzwi łazienki usłyszałem głos mamy.
- Mówiłam ci, że tak będzie. Mówiłam ci, że ta dziewucha cię wykorzysta i zostawi.
Przewróciłem oczami i pchnąłem drewno, które głośno zaskrzypiało.
- Mamo, weź już go bardziej nie dołuj - odezwałem się, widząc rodzicielkę stojącą nad pochylonym nad zlewem Jaredem.
- Nie dołuję.
- Dołujesz. Idź lepiej oglądać swoje seriale.
Mama zmierzyła mnie zaskoczonym wzrokiem, ale już bez słowa opuściła wyłożone jasnymi kafelkami pomieszczenie.
- Miała rację. Miała pieprzoną rację. Jak ja mogłem być tak ślepy? No jak?! - Dłoń mojego młodszego brata zacisnęła się w pięść i z wielkim impetem opadła na kant umywalki, jakimś cudem nie zostawiając na niej żadnego pęknięcia. - Mary mnie naprawdę wykorzystała.
- Dobrze wiesz, że nie.
- Bronisz jej? - Przekrwione oczy Jaya wbiły się w moje.
- Nie, nikogo nie bronię, ale przechodziliście razem przez takie gówna, że wątpię, by była z tobą tylko po to, by wyciągnąć od ciebie mieszkanie i kasę na utrzymanie.
- Ale jak to inaczej wytłumaczyć, no jak? Przecież nie można się odkochać tak z dnia na dzień.
- No niby tak, ale...
- Nie ma żadnych ale, ona nigdy mnie nie kochała. Cały czas udawała, cały czas robiła ze mnie pieprzonego frajera. A ja się jej dałem, uległem jej pieprzonej buźce, chociaż doskonale wiedziałem, że takie jak ona to nic innego tylko kłopoty. - Zaczerwienioną dłoń przesunął po swojej twarzy i przycisnął  czoło do wiszącego na ścianie lustra. Nie odzywałem się, bo mimo wszystko wiedziałem, że sytuacja wcale nie wyglądała tak jak widział ją wtedy Jared. Może i Mary była łatwa, ale mojego brata kochała naprawdę i to było widać gołym okiem, a że go zostawiła, no cóż, czasami nawet największe uczucie umiera i nic się na to nie poradzi.
- No stało się, ale nie możesz się tym tak zadręczać. Na świecie są miliony takich Mary.
- Ale ja ją kochałem, rozumiesz? Kochałem ją. Planowałem z nią przyszłość, chciałem mieć z nią dzieci. Przecież byłem dla niej dobry. Niczego jej nie zabraniałem, wspierałem ją, zawsze mogliśmy o wszystkim pogadać, dwa razy prawie dałem się zabić, stając w jej obronie. Dałem jej dach nad głową, mieliśmy udane życie seksualne, kurwa mać, kochałem nawet jej siostrę, tak jakby była moją siostrą. Dla niej zostawiłem dom, odwróciłem się od własnej matki i co z tego mam? Już cię nie kocham i nie potrzebuję. By ją, kurwa, szlag! - Jared chwycił w dłoń butelkę z mydłem i cisnął nią w ścianę, rozbijając przyklejoną do niej ceramiczną płytkę.
- Spokojnie, stary, spokojnie. - Jednym ruchem szczelnie go objąłem, czując drżenie wszystkich mięśni jego skulonego ciała.
- Kochałem ją, tak bardzo ją kochałem.
- Wiem, braciszku, wiem. - Moja dłoń przesunęła się po dygoczących od płaczu plecach, a wzrok skierował się na wejście, w którym pojawiła się przywołana hałasem mama. Machnąłem ręką na znak, żeby zawróciła i ta natychmiast się wycofała. Mimo iż ewidentnie cieszyło ją rozstanie Jareda i Mary, jego cierpienie nie było jej obojętne, jednak zakładała, że pocierpi przez jakiś czas, a potem znowu wróci do życia wzbogacony o nowe doświadczenia. Podzielałem ten pogląd, ale mimo wszystko ciężko znosiłem widok płaczącego i zadręczającego się brata.
- Wiesz, co jest najlepsze na smutki i złamane serce? - zwróciłem się do szatyna, gdy tylko ten się wyprostował i opuścił mój braterski uścisk.
- Co?
- Wypad do baru i zalanie się w trupa, co ty na to?
- Nie wiem, czy mam na to ochotę.
- To ci pomoże, przynajmniej na tę jedną noc. - Spojrzałem mu z przekonaniem w oczy i położyłem dłoń na szczupłym ramieniu.
- A już wszystko mi jedno - burknął, nieznacznie poruszając głową.
- No to się ubieraj, za dziesięć minut wychodzimy.
        Jako że bar Steviego odpadł z oczywistych względów, zabrałem go do lokalu, który pokazali mi moi byli współpracownicy z budowy. Nieduży bar, w którym stała stara szafa grająca, dziesięć stolików i jeden automat do gier. Pracowały tam dwie młode kelnerki i starszy barman, który nie przywiązywał zbyt dużej uwagi do wieku swoich klientów.
Razem z bratem zająłem stolik w rogu pomieszczenia i na sam początek zamówiłem nam dwie setki i dwa piwa, które podała nam zalotnie uśmiechająca się blondynka. Jared nawet nie zwrócił na nią uwagi, mimo iż ten uśmieszek przeznaczony był właśnie dla niego. Rozejrzał się tylko dookoła, po czym jakby od niechcenia wlał w siebie kieliszek wódki i od razu zacisnął dłoń  na wielkim uchu szklanego kufla. Powtórzyłem ten schemat, nie odzywając się nawet słowem.
Tę niezbyt przyjemną, aczkolwiek potrzebną nam ciszę przerwał znajomy głos:
- Cześć, chłopaki.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem Josha. Uśmiechnięty od ucha do ucha stanął przy jednym z dwóch wolnych krzeseł.
- Cześć.
- Można się dosiąść?
- Rób, co chcesz - odburknął Jared, który nie darzył go zbyt wielką sympatią. Mi z kolei ten człowiek był kompletnie obojętny. Ani mnie nie ziębił, ani nie grzał.
Drake powoli odsunął drewniany mebel i usiadł na nim, przywołując do siebie czekającą na sygnał znudzoną pracownice lokalu.
- A co wy tacy smętni, co? - rzucił, gdy drobna dziewczyna przyjęła jego zamówienie.
- Nie udawaj, że nie wiesz - Jared po raz drugi uraczył go niezbyt przyjemnym burknięciem.
- No nie wiem, tydzień nie było mnie w mieście, dopiero co wróciłem, więc nie bardzo orientuję się, co w trawie piszczy. O, dziękuję ci, kochanie - zwrócił się najpierw do mojego brata, a następnie do kelnerki, która przyniosła mu zamówione chwilę wcześniej piwo. - Fajne mają tu te kelnerki, chociaż Stevie ma lepsze, co nie, Leto? - Josh wymownie się zaśmiał i przyłożył usta do przezroczystego kufla. - No właśnie, co tam u Mary, co? - Nie słysząc żadnej odpowiedzi, spojrzał najpierw na mojego brata, a potem na mnie. - No nie, tylko mi nie mówcie, że ty i Mary... O kurczę, strasznie mi przykro, stary.
- Nie da się nie zauważyć - zakpił mój brat, biorąc duży łyk złocistego trunku.
- Chociaż z drugiej strony może to i lepiej, że ją rzuciłeś. Jak zajebistą laską by nie była, dziewczyna przyprawiająca rogi nie jest warta uczucia i czasu.
- Słucham? - Jared szybko odłożył kufel i spojrzał zaskoczony na Josha.
- No, żaden facet nie lubi być zdradzany, więc ci się nie dziwię, że ją rzuciłeś.
- Zdradzany? Co ty pieprzysz?
- To nie dlatego ją rzuciłeś? O cholera, no to chyba niepotrzebnie się odzywałem. - Drake spuścił zakłopotany wzrok i wbił go w podłogę.
- To ona rzuciła mnie, ale o jakich zdradach ty mówisz?
- Nieważne, skoro to nie o to po...
- Kończ, jak już zacząłeś! - krzyknął niespodziewanie mój brat, zwracając tym na siebie uwagę pozostałych gości lokalu.
- No dobra, sam tego chciałeś.
- Jared, lepiej nie - wtrąciłem się, nie chcąc by Jay zdołował się jeszcze bardziej, choć tak naprawdę sam byłem nieco zaintrygowany tym, co miał do powiedzenia przyjaciel mojej niedoszłej bratowej.
- No wiesz, głupio mi o tym mówić, ale Mary cię zdradzała. Jeszcze głupiej mi, bo robiła to między innymi ze mną. Pierwszy raz, jak wróciłem z pudła, wtedy nawet nie wiedziałem, że kogoś ma, powiedziała mi dopiero, jak już było po wszystkim.
- Pierwszy raz? To były jeszcze jakieś inne razy? - Jared, mimo szokujących słów, zachował niezwykły spokój, który nieco mnie zaskoczył, bo we mnie aż zawrzało.
- Niestety tak. Pamiętasz tę imprezę, na którą miała przyjść z tobą, a przyszła sama? Nie wiem, czy ci wspomniała, ale wyszła z tego mała orgia, a Mary wcale nie stała z boku. Zadzwoniła też po mnie, jak ty wyjechałeś na jakieś warsztaty.
- Jared, nie wierz mu, on cię kłamie - wyrwałem się, nie mogąc uwierzyć, że to, co słyszałem, było prawdą.
- Nie musicie mi wierzyć, ale chyba sam, Jay, widziałeś ten wielki ślad na jej pośladku. Zawsze mnie tak ponosi przy seksie analnym.
W jednej sekundzie niezwykły spokój zamienił się w dziką wściekłość, która zaowocowała zerwaniem się Jareda z miejsca i rzuceniem się na naszego towarzysza. Mimo iż sam miałem ochotę obić mój ryj, w pierwszym odruchu złapałem bluzę swojego brata i odciągnąłem go od Josha.
- Mówiłem ci, Leto, jaka tak naprawdę jest Mary, ale ty nie chciałeś mnie słuchać, no i teraz masz...



***



        - Dziwka, pierdolona dziwka! - wycedziłem, gdy razem z bratem szedłem w stronę domu.
- Wiesz, co mi niedawno powiedziała? Że boi się seksu analnego, że nigdy nie pozwoli żadnemu facetowi na wjazd od tyłu, nawet mi. A teraz, co się, kurwa, dowiaduję?! Że ten jebaniec rżnął ją w dupę i to jeszcze za jej przyzwoleniem! W naszym łóżku! - Jared cisnął pustą już butelką po wódce o chodnik, rozbijając ją w drobny mak. - Jebana zdzira!
- Zabiję ją, zamorduję sukę! - rzuciłem, strzepując z rękawa kawałek szkła, który na nim wylądował po tym, jak rozbił się o betonową płytę.
- Chcę do domu, chodźmy do domu. - Jay, potykając się o własne nogi, objął mnie ramieniem i powoli ruszyliśmy w odpowiednią stronę, jednak kiedy tylko on rzucił się na łóżko i od razu zasnął kamiennym snem, ja opuściłem dom i udałem się do centrum. W odróżnieniu od brata byłem trzeźwy i myślałem logicznie, a co za tym szło, nie mogłem przepuścić tej pieprzonej dziwce tego, co zrobiła.
        Nieco zmarzniętymi dłońmi pchnąłem masywne drzwi i nie mając ochoty czekać na windę, wbiegłem na schody, kierując się do mieszkania, które zajmowała King. Wiedziałem, że na pewno jest w domu, więc gdy tylko wbiegłem na odpowiednie piętro, mocno uderzyłem w odrapane drzwi.
- Ty pieprzona dziwko - wycedziłem, gdy tylko stanęła przede mną wysoka blondynka.
- Też się cieszę, że cię widzę - odpowiedziała, patrząc na mnie kpiącym wzrokiem.
- Ja na twoim miejscu nie byłbym taki wesoły. - Zrobiłem krok i chwyciłem ramię Mary. - Jak mogłaś mu to zrobić, co?!
- A co mu takiego zrobiłam? Zerwałam z nim, miałam do tego pełne prawo.
- Nie o tym mówię, mądralo. Chodzi o to, co wyprawiałaś z Joshem. Wszystko nam powiedział, wszyściusieńko, ty jebana kurwo! - Zrobiłem silny zamach i zatrzymałem rozłożoną dłoń na policzku dziewczyny. Ta tylko wydobyła z siebie dosyć dziwny dźwięk i rzuciła się na mnie. Jej dłonie próbowały zacisnąć się na mojej szyi. Chcąc się bronić, mocno ją od siebie odepchnąłem. Jej szczupłe ciało zatrzymało się na białej ścianie i bezwładnie osunęło na podłogę, zostawiając za sobą czerwony ślad. Zszokowany widokiem rozmazanej krwi zrobiłem krok do przodu i dopiero wtedy zauważyłem wystający z gładkiej powierzchni haczyk.
- Zabiłem ją, cholera jasna, zabiłem sukę...



***





        - Shannon! Stary, ocknij się!
Otworzyłem oczy i tuż nad sobą zobaczyłem twarz swojego znajomego Jamesa. Uniosłem nieznacznie głowę w celu rozejrzenia się i wtedy poczułem dosyć nieprzyjemny ból w potylicy.
- Co jest, do cholery? - mruknąłem, kładąc dłoń na swoim czole. - Gdzie ja jestem?
- W barze. Twój brat rzucił się na tego typka, co z wami siedział, chciałeś ich rozdzielić, ale on cię odepchnął. Uderzyłeś głową o podłogę i straciłeś przytomność - wyjaśnił mi mężczyzna i dopiero wtedy zauważyłem stojących wokół siebie ludzi.
- Czyli nie zabiłem Mary?
- Nie, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
Słysząc tę odpowiedź, odetchnąłem z ulgą, po czym znów podjąłem próbę podniesienia się z zimnej posadzki, tym razem udaną.
- A gdzie Jared?
- W łazience, mój znajomy udziela mu drobnej pomocy medycznej.
- Jezu, co mu się stało?! - zapytałem z nieukrywanym przerażeniem w głosie.
- Nic poważnego. Tamten uderzył go w nos i dostał krwotoku.
Pokręciłem tylko głową i z pomocą Jamesa udałem się do męskiej toalety, gdzie nad umywalką stali  dobrze zbudowany brunet i mój brat; pochylony, z mokrą chusteczką na karku i suchą, zakrwawioną przy nosie.  
- W porządku, braciszku?
- Przeżyję - odpowiedział, posyłając mi spojrzenie przez tafle zabrudzonego lustra.
- Dobra, to my idziemy, a ty się nim zajmij. A głowa w porządku? - zwrócił się do mnie Laurence.
- Boli, ale nic mi nie będzie. - Delikatnie się uśmiechnąłem, a dwaj mężczyźni opuścili białe pomieszczenie.
- Przepraszam cię za to, nie chciałem zrobić ci krzywdy - rzucił Jared, widząc na mojej twarzy grymas bólu.
- To tylko obicie, nic wielkiego.
- Ogarnął mnie jakiś pieprzony szał. Kiedy powiedział, że on i Mary...
- Nie tłumacz się, ja wszystko rozumiem - przerwałem mu, poprawiając leżącą na jego karku chusteczkę higieniczną, która powoli zaczęła się obsuwać. - W życiu bym nie powiedział, że Mary cię zdradzała. Byłem pewien, że jest ci wierna.
- Ja też.
- No wiesz, pamiętam tę sytuację z imprezy Maxa, ale wtedy oboje byliśmy pijani, no i wy się pokłóciliście. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że świadomie pójdzie do łóżka z innym pod twoją nieobecność.
- Możemy o tym nie rozmawiać? - głos Jareda brzmiał tak, jakby ten miał za chwilę umrzeć, albo rozpłakać się jak mała dziewczynka.
- Jasne. Leci ci jeszcze?
- Nie, już nie - odpowiedział, odsuwając od swojej twarzy zabarwiony na rubinowo materiał.
- No to jak, idziemy do domu, czy zostajemy?
- Wolałbym iść do domu, tylko mam do ciebie jedną prośbę.
- Jaką? - spytałem, patrząc na brata z zaciekawieniem.
- Nie mów nic mamie, dobra? Nie chcę jej dawać dodatkowej satysfakcji.
- Nie pisnę nawet słówkiem.
- Dzięki. - Jay poklepał mnie po ramieniu, po czym odkręcił zimną wodę. - No, ale jedno naszej staruszce trzeba przyznać, zna się na ludziach.
- No wiesz, kobieca intuicja.
- Szkoda, że ja jej nie mam.
- Następnym razem będziesz ostrożniejszy. - Posłałem bratu pocieszające spojrzenie i przeczesałem palcami niedawno co obcięte włosy.
- Nie będzie następnego razu. Już nigdy więcej nikogo nie pokocham, nigdy.
- Gadanie. Nie każda jest taka jak Mary.
- Nie o to chodzi.
- A o co?
- Mary mimo wszystko pokazała mi, czym jest prawdziwa miłość, oddałem jej swoje serce i wiem, że już nie będę w stanie pokochać tak żadnej innej osoby. Z żadną inną nie będzie mi tak jak z nią.
- Pieprzenie. Jesteś jeszcze młody, zobaczysz, wyjedziemy stąd i po jakimś czasie spojrzysz na to wszystko inaczej. Nawet więcej, za kilka lat będziesz się z tego śmiał, a Mary King stanie się dla ciebie tylko mglistym, nic nie znaczącym wspomnieniem...  

...................................
Tytuł rozdziału: Wiesz, że cię kocham, naprawdę, ale nie potrafię już dłużej o ciebie walczyć.


         - Wiem, że Jared kształcił się najpierw w Filadelfii, a potem w Nowym Jorku, ale jestem zmuszona wysłać go najpierw do Los Angeles, bo to właśnie tam według WYRA leczył się z uzależnienia. Więc możemy ustalić, że fikcyjnie po odwyku w Mieście Aniołów przeniósł się do Pensylwanii i wtedy wszystko potoczyło się tak jak w rzeczywistości. Zresztą nie będę już więcej pisać z perspektywy Jareda, więc te tłumaczenia są chyba zbędne, ale piszę to tak w razie, gdyby ktoś miał jakieś zastrzeżenia.
     - Spotkanie Shannona i Mary z założenia miało się odbyć w rzeczywistości, ale kiedy doszłam do tego momentu, nie miałam kompletnie pomysłu na to, jak to wszystko napisać, więc zdecydowałam się na tę bójkę i zrobienie tego w formie snu/omamu pourazowego. 

11 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, naprawdę świetny. Aczkolwiek trochę szkoda, że się rozstali, ale przynajmniej na WYRA są razem :) dziękuję za ten rozdział ~13secondstomars

    OdpowiedzUsuń
  2. Shannon, Shannon, Shannon... z całym moim 'uwielbieniem' dla Mary stwierdzam- szkoda, że to tylko sen :D Wiadomo, że nie mógł jej zabić w końcu spotkają się po latach ale mógłby ją porządnie uszkodzić. Sama bym tak zrobiła na jego miejscu. No oczywiście żal mi Jareda, nie wiem co tam planujesz dla niego na przyszłe rozdziały- jakieś załamanko czy coś... Puki co dobrze sobie z tym radzi, może jeszcze to wszystko do niego nie dotarło, może dopiero zda sobie sprawę z tego co Mary mu zrobiła i dopiero wtedy zacznie szaleć :) Gdybym kochała w swoim życiu kogoś tak bardzo jak on Mary i ta osoba odwaliłaby mi taki numer... chyba bym sobie z tym nie poradziła. Jeżeli taka wielka miłość jaką Jared darzy Mary istnieje na prawdę to już się nie dziwię ludziom, którzy po rozstaniu mówią, że zawalił im się cały świat.

    Jeśli chodzi o to co napisałaś pod rozdziałem 'z dala od normalnych kontaktów międzyludzkich, od normalnych spraw' to tak jakbyś napisała o mnie. To nie jest jakieś lizodupstwo z mojej strony, też tak się czuję ale mi jest z tym puki co dobrze. Jesteś i chcesz być w swoim fikcyjnym świecie, skoro tego chcesz to ok. Najważniejsze żeby Tobie było dobrze z samą sobą, żeby Tobie było dobrze w swoim świecie jakikolwiek on nie będzie... rzeczywisty czy fikcyjny. Pamiętaj, Ty sama powinnaś być dla siebie najważniejsza. Nie patrz na to co mówią i robią inni. Chcesz tak? Niech będzie tak. Chcesz inaczej? Niech będzie inaczej. Wybierz to co dla Ciebie będzie najlepsze.
    Chcesz być w fikcyjnym świecie, nie wiem co to dla Ciebie oznacza. Czy to są Twoje opowiadania? To co tworzysz to Twoja fikcyjna rzeczywistość? Moja tak, Twoje opowiadania i kilku innych autorek są moim fikcyjnym światem do którego ostatnio co raz częściej uciekam. Uciekam do niego nawet w chwilach kiedy ich nie czytam i nie siedzę przed komputerem. Wczoraj na przykład w nocy spacerowałam z psem i myślałam o Mary z WYRA. Chodziłam i myślałam, analizowałam, wchodziłam w różne postaci z tego opowiadania i przetwarzałam. Ktoś mógłby powiedzieć 'dziewczyno nie masz swoje życia, że zastanawiasz się nad takimi rzeczami' a gówno prawda. To też jest życie, tylko inne, bardziej wrażliwe, czułe na ludzką krzywdę, bardziej wartościowe mam wrażenie. To życie w którym nie muszę nosić maski, nie muszę uważać na słowa i mogę mówić to co myślę. Nikomu nie muszę się podporządkowywać, mogę komentować tak jak chcę i pisać tak jak czuję. Wasza twórczość to moje fikcyjne życie w którym cieszę się, że mogę uczestniczyć.
    Coś jeszcze chciałam napisać ale wyleciała mi myśl z głowy :/
    Pozdrawiam puki co i dzięki za kolejny dobry rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przyszłym rozdziale będzie drobna akcja Shannon - Mary. Co prawda porządnych uszkodzeń nie będzie, ale może przypadnie Ci do gustu :)

      Mój fikcyjny świat to te opowiadania, plus taka mała alternatywa tocząca się tylko i wyłącznie w mojej głowie.
      Po raz kolejny napiszę, że to, co piszesz, to jak bardzo to opowiadanie wpływa na Ciebie (że tak się wyrażę), jest dla mnie ogromnym komplementem, bo właśnie takie coś chciałam osiągnąć, a nie byłam pewna, czy potrafię, dalej nie jestem, ale takie komentarze naprawdę podnoszą mnie na duchu i sprawiają, że czuję, że jednak to ma jakiś sens, drobny bo drobny, ale ma, że nie tylko ja się tym przejmuję, że nie tylko mi zależy. To jest piękne, dziękuję.
      Przepraszam, że tak późno odpisuję, ale cały czas wylatywało mi to z głowy.

      Usuń
    2. zgadzam się z tym komentarzem. ten świat istnieje. naprawdę. i w pewnym sensie i ja jestem jego częścią, choć nie wiem, czy wolno mi tak powiedzieć. myślę podobnie. podobnie się zachowuję. podobnie czuję. gdy mam ochotę powiedzieć, że nikt mnie nie rozumie, powstrzymuję się. powstrzymuję, bo wiem, że wyjdę na desperatkę, albo "emosa", innego człowieka..
      o opowiadaniu myślę. a to chyba najlepszy dowód, że ta historia jest świetna. analizuję, doprowadzam części do innych, często też wieczorami przed pójściem spać zamiast się modlić myślę o Mary i jej życiu. wyobrażam sobie bardziej realistycznie wszystkie sytuacje, wyobrażam sobie jak ona wygląda, jak oni wyglądali, jacy są, jacy byli, jacy chciali by być. nie wiem, jak ta inna w której jared ma dziecko (?) nie czytam tego, bo nie wyobrażam sobie go z dzieckiem i żoną. (wgl nie wiem czy dobrze mówię, że pisałaś opowiadanie o czymś takim) ale to nic złego, po prostu ja takiego GO nie trawię, nie umiem doprowadzić tej myśli, że.. no wiadomo. kocham ten brud. kocham. po prostu dziękuję.

      Usuń
    3. W sumie nie dziwi mnie Twoje powstrzymywanie się. Ja otwarcie piszę o swoich odczuciach, o tym co czuję i tylko przez to dostaję po dupie, ale nieważne. Nie lubię dusić w sobie emocji.
      W tym momencie czuję się z siebie bardzo dumna. To miłe, że są osoby, które nie pozostają na to, co piszę obojętne, że ta historia jest z nimi nie tylko wtedy, gdy ją czytają. Dobra, piszę trochę od rzeczy, ale to przez zmęczenie.
      Tak, piszę takowe, ma tam nawet dwoje dzieci w tym jedno z Mary. Rozumiem, tamto opowiadanie jest zupełnie inne niż to, bardziej kiczowate, momentami aż za bardzo i się tego wstydzę, ale to tylko świadczy o tym, że jakoś tam się rozwinęłam, skoro teraz to wszystko dostrzegam.Choć szczerze mówiąc, uwielbiam opisywać Jaya jako ojca i męża, i jestem bardzo przywiązana do tamtego opowiadania, z resztą tak samo jak do tego. Dobra, kończę już, bo oczy mi się samy zamykają, a mózg powoli wyłącza.
      Dziękuję za komentarz :)

      Usuń
    4. Uwierz mi, że też się cieszę, że to opowiadanie tak na mnie działa. Czytam ogólnie dużo opowiadań, większość Marsowych, ale są takie, w których kiedy pojawia się nowy rozdział muszę przeczytać poprzedni żeby przypomnieć sobie o co w nim chodzi. Nie wiem po co je czytam :/
      Na prawdę myślałam, że tylko ja tak mam, że w głowie mam swój drugi świat do którego uciekam z tego realnego, który swoją drogą jak na niego patrzę zaczyna bardziej przypominać egzystencję niż życie. Trochę mnie to czasem przeraża i zastanawiam się czy ze mną aby na pewno wszystko jest ok? Parę lat temu, gdy kolejny raz łapałam się na tym, że od paru dni dryfuję gdzieś w przestworzach swojej wyobraźni, tłumaczyłam to sobie 'okresem dojrzewania'. Bujanie w obłokach, życie marzeniami, fikcyjnymi scenariuszami. Ale owy 'okres dojrzewania' minął już dawno temu a w tej kwestii nic się jakoś nie zmienia...
      Klepię się teraz otwartą dłonią w czoło i zastanawiam, czemu ja to wszystko tu piszę? Twój blog to nie miejsce na uwywnętrznianie się przecież.
      No cóż, taka chwila słabości :) Aha! Byłam dzisiaj na 'puste pokoje' i muszę się przyznać, że mnie odblokowałaś ostatnim wpisem :) a dotego zajrzałam w Twoje linki i kolejny raz się natknęłam na mad--desire i bronię się rękami i nogami żeby nie zacząć czytać następnego opowiadania, ale w kościach już czuję, że polegnę w tej walce :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
    5. Ja osobiście nie czytam niczego na siłę, jeśli coś mnie nie ciekawi, nie zaprzątam tym sobie głowy, ale oczywiście też tego nie neguję, bo przecież to, że coś nie porwało mnie, nie znaczy, że nie może porwać innych :)
      Dla mnie ucieczka w fikcyjny świat nie jest niczym dziwnym, czy niezwykłym, bo robię tak od małego. Już jako dziecko wymyślałam sobie różne alternatywne światy i tak mi zostało do dziś.
      A właśnie, że jest, jeśli coś Ci leży na serduchu, pisz, nie krępuj się :)
      Ale w jakim sensie odblokowałam, bo nie bardzo się orientuję?
      MD nie jest marsowe, więc nie wiem, czy Cię zaciekawi, ale było obmyślane w tym samym czasie, co WYRA, więc może akurat. W sumie to jest to prosta, naiwnie banalna historia,ale właśnie czegoś takiego potrzebowałam. Teraz tylko zaczęłam wplątywać wątki z przeszłości głównej bohaterki, to jest z okresu leczenia się z depresji. Tak mnie któregoś dnia naszło i już w drugim rozdziale poświęcam temu kawałek tekstu :)

      Usuń
  3. Miałam komentować dopiero pod koniec tygodnia lub na początku następnego, ale skoro mam jeszcze trochę sił i nie jestem bardzo zmęczona, to zrobię to teraz, by nie narobić sobie zaległości.
    Rozdział bardzo ciekawy, czytałam go z przyjemnością, szybko i aż się chce wiedzieć, co będzie dalej. Jedyne, czego mi żal po przeczytaniu to to, że nie będzie już więcej części Jareda. Wiem, że to nie jest opowiadanie o Marsach, a o przeszłości Mary, ale części Jaya były ciekawe i świetnie zbudowane, więc będzie mi tego brakować.
    Pamiętam, jak gdzieś wspominałaś o tym, że to po rozmowie z Constance Mary zerwała z Leto. Byłam jej ciekawa i nie zawiodłam się. Pani Leto była chłodna, momentami wyniosła, okazywała swoją niechęć, wykorzystała przeciwko Mary jej miłość do swojego syna. Jestem ciekawa, czy ona kiedykolwiek później widząc swojego syna, chociaż raz pożałowała tamtej decyzji zmuszenia Mary do zerwania. Pewnie nie. Blondynka nieźle musiała się zdziwić, kiedy zobaczyła pod drzwiami mieszkania matkę Jareda, jednak zachowała się jak normalny, kulturalny człowiek i wpuściła ją. Szczerze mówiąc na samym początku, gdy zaczęłam to czytać sądziłam, że Mary bardziej będzie się stawiać mamuśce, ale jednak się pomyliłam. Constance moim zdaniem dokładnie sobie zaplanowała cały przebieg tej rozmowy, przeanalizowała to, co Mary może powiedzieć i przygotowała odpowiednie argumenty. I osiągnęła swój cel, bo z kolei panna King zaczęła analizować słowa Constance i niechętnie musiała przyznać jej rację. Powiem, że zrobiło mi się jej strasznie żal. Oni naprawdę się kochali, Jared stał się dla niej kimś, kto był jej potrzebny do życia jak tlen. A jednak dla jego dobra umiała z niego zrezygnować chociaż wiedziała, ile to ją będzie kosztować. Mimo wszystko bardzo podziwiam ją w tym opowiadaniu, chociaż w Wyra już nie wzbudza mojej sympatii, sama nie wiem dlaczego. Tam mi nie pasuje, tutaj ją lubię. W każdym bądź razie ta część Mary była jedną z lepszych, jakie czytałam.
    A jeśli chodzi o Shannona, to uważam, że jest naprawdę świetnym bratem. I dostrzegł to, czego teraz nie umiał dostrzec Jared, czyli uczucie Mary. Szkoda tylko, że myśli, że ta miłość wypaliła się. Podobało mi się to, jak zaopiekował się bratem i jak wzrokiem nakazał matce wyjście. Wiedziałam, jak tylko przeczytałam o tym, że dosiadł się do nich Josh, że nie będzie z tego nic dobrego i nie myliłam się tym razem. Już widzę tę wściekłość młodszego Leto, kiedy chłopak, którego nienawidzi opowiada mu, że bzykał się z jego już byłą laską. Nie jestem specjalnie zaskoczona tym, że Jared mu wywalił w mordę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Część ze snem Shannona no świetna! Również żałuję, że to był tylko sen, bo zapowiadało się ciekawie. Co by wtedy zrobił przyszły pan perkusista? A jednak tylko stracił przytomność. Shann jak inni myślą, że Jared otrząśnie się po tym, ale jak się będzie można przekonać, to nigdy się nie stanie. No cóż, są ludzie, których nigdy nie można wyrzucić ze swojego serca czy pamięci i właśnie Mary jest taką osobą dla Jareda. Czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  5. A już myślałam że z tym snem Shannon'a to jest prawda, ale jak przeczytałam dalej to aż mi ulżyło ;) aa i jestem ciekawa czy Jared i Mary jeszcze sie spotkają ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wooow nie sądziłam,że Constance posunie się aż do takiego czynu. Nieźle, nieźle, czekam na następny odcinek :)

    OdpowiedzUsuń