Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy. Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

niedziela, 15 lipca 2012

73. No day but today

Dwa tygodnie później:

         Po obsłużeniu wszystkich obecnych na sali klientów dałam Laurze znak, że muszę na chwilę opuścić swoje stanowisko pracy i skierowałam się prosto do służbowej toalety, gdzie po obadaniu terenu zamknęłam się w niedużej kabinie. Zawsze korciło mnie, by namazać coś na jej śnieżnobiałych ścianach, ale powstrzymywała mnie przed tym wizja zapłacenia kary. Stevie, jak mało kto, dbał o porządek w swoim lokalu i nie tolerował tego typu wandalizmu. Kiedy raz Tom przez przypadek ochlapał ścianę winem, musiał odmalowywać całe pomieszczenie, za farbę oczywiście zapłacił z własnej kieszeni, plus Stevie pojechał mu po pensji. Nie chciałam znaleźć się w takiej sytuacji, więc odpychałam od siebie tego typu myśli. I tak już ledwo wiązałam koniec z końcem, pieniędzy było zbyt mało. Po zakupieniu kokainy starczało mi jedynie na jedzenie i to naprawdę skromne, a rachunków nawet nie otwierałam, bo i tak nie miałabym z czego ich zapłacić. Byłam w stanie obejść się bez prądu i gazu, ale nie bez narkotyków. Hierarchia wartości...
        Wzięłam głęboki oddech i usiadłam na zamkniętej klapie muszli, kładąc sobie na kolanach czarną tacę. Wsunęłam dłoń do kieszeni przykrytej białym materiałem spódniczki, wyjęłam z niej przezroczysty woreczek i jednego dolara, którego po sprawnym usypaniu dwóch równych ścieżek, zawinęłam w cienki rulonik. Zgarnąwszy opadające na twarz i służbowy rekwizyt włosy, przesunęłam banknot po pierwszej starannie ułożonej kupce narkotyku, wpuszczając go przez jamę nosową do swojego organizmu. Nie zmieniając ułożenia głowy, zabrałam się za drugą ścieżkę. Już miałam ją wciągnąć, gdy kabinę wypełnił niespodziewany głośny odgłos walenia w drzwi. Mimowolnie podskoczyłam, prawie strącając tacę ze swoich nóg. W ostatniej chwili udało mi się ją uchronić przed upadkiem, a siebie przed utratą ostatniej ścieżki kokainy, jaka przypadła mi na wrzesień. Rankiem wydałam ostatnie pieniądze, został mi jeden dolar, za który nie dostałabym nawet maleńkiej drobinki niezbędnego mi do normalnego funkcjonowania towaru, choć nie wiedziałam, czy życie na autopilocie można było nazwać normalnym funkcjonowaniem.
- Mary, Stevie nas prosi - odgłos stukania zastąpił głos Laury.
- Już zaraz wychodzę - odpowiedziałam swojej współpracowniczce i powoli wstałam, ostrożnie podnosząc tacę, która już po chwili zajęła moje miejsce na sedesie. Po opanowaniu drżenia rąk przesypałam kokainę z powrotem do woreczka i dla niepoznaki spuściłam wodę.
- Chodzisz do kibla z tacą?
- Boję się, że mi ją ukradną. - Posłałam Laurze delikatny uśmiech i odkręciłam zimną wodę. Ta tylko spojrzała na mnie z dziwną miną i wrzuciła papierowy ręcznik do niedużego kosza.
- Jak nie chcesz stracić roboty, to wytrzyj dobrze nos, bo coś ci na nim zostało.
Zmarszczyłam brwi i uważniej przyjrzałam się swojemu odbiciu. Przy lewej dziurce faktycznie miałam pozostałości narkotyku. Przetarłam je kciukiem i to, co na nim zostało, rozsmarowałam na dziąsłach.
- Boże, Mary, co się z tobą dzieje? - zwróciła się do mnie z tym pieprzonym politowaniem w oczach.
- Pilnuj swojego nosa.
- Potrzebujesz pomocy, nie widzisz tego? Od miesiąca wiecznie jesteś na haju, ćpasz nawet w pracy. Myślisz, że Stevie tego nie widzi?
- Jeśli widzi, to czemu mnie nie zwolni, co, mądralo? - prychnęłam ironicznie, odrywając wzrok od lśniącego czystością lustra.
- Bo mu cię szkoda, bo nie chce, żebyś się całkowicie stoczyła.
- A może po prostu gówno widzi, bo w odróżnieniu od ciebie pilnuje swojego interesu, a nie wpierdala się z buciorami w cudze życie. Lepiej zajmij się sobą, Laurko, i swoim chłoptasiem, bo jeszcze ktoś ci go odbije. Ktoś, kto w przeciwieństwie do ciebie nie jest pieprzoną cnotką. - Wyszczerzyłam zęby w podłym uśmieszku i wolnym krokiem przeszłam koło brunetki, dotykając palcem jej odkrytego uda. W jej oczach zapłonął gniew, ale nic nie odpowiedziała, pozwoliła mi wyjść z łazienki z poczuciem triumfu. 
Oczywiście wcale nie miałam ochoty podrywać jej faceta, był zupełnie nie w moim typie, po prostu chciałam powiedzieć coś, co zamknie jej gębę i sprawi, że przestanie interesować się moim życiem...



***

                                                                          

        - A gdzie Laura? - zapytał Stevie, gdy doszłam do stolika, przy którym odbywało się zebranie.
- W łazience - zdążyłam to powiedzieć i pojawiła się na sali. Mimo iż obok mnie było wolne krzesło, obeszła stolik i stanęła tuż za Melissą. Obrażalska.
- Dzisiaj wieczorem organizujemy imprezę specjalną. Mówię wam o tym dopiero teraz, bo dopiero teraz się dowiedziałem.
- A jakiego rodzaju to impreza? - spytała Mel, splatając ze sobą dłonie.
- Urodziny muzyka, który będzie tu z całym zespołem i wszystkimi współpracownikami. Cała impreza miała się odbyć w Seattle, ale w ostatniej chwili ją odwołano ze względu na reputację muzyków. My mamy to gdzieś, bo jak wiecie, nie idzie nam ostatnio najlepiej, a chłopaki dobrze płacą, więc pozbywamy się uprzedzeń i gościmy ich tak jak trzeba.
- A co to za zespół? - wtrąciłam się zaintrygowana.
- Wild Roses, czy jakoś tak.
Moje usta automatycznie wygięły się w szerokim uśmiechu. Dzikie róże i pan Charlie Bronson, szykowała się niezła zabawa.
- Za trzy godziny przywiozą tort, wy macie tu ładnie posprzątać, przyszykować kieliszki, kufle i wszystkie najlepsze trunki, a ja zajmę się cateringiem. Oczywiście wywiesicie tabliczkę z informacją, że dziś lokal będzie nieczynny. Mary, ty będziesz wszystko nadzorować.
- Ja?
- Ona?! - Obie z Laurą odezwałyśmy się dokładnie w tej samej sekundzie.
- Tak, Mary. Ja o siódmej muszę być w Everett, wrócę dopiero jutro, więc ktoś musi to wszystko kontrolować. Będziesz pilnować, by wszyscy zostali obsłużeni tak jak powinni, no i żeby za bardzo nie szaleli. Masz doskonałe podejście do takich ludzi, więc na pewno sobie poradzisz. - Steven posłał mi pełne zaufania spojrzenie, a ja odwzajemniłam je przyjacielskim uśmiechem.
- No, a my? - znów wtrąciła się Laura.
- Wy będziecie dobrze wykonywać swoją pracę, niczego więcej od was nie oczekuję. Oczywiście w związku z tym, że Mary będzie pełniła rolę kierowniczki, dostaniecie dodatkowe dwie osoby do pomocy. Barmana i kelnerkę. Powinni tu być koło czwartej. Jakieś jeszcze pytania?
- Do której mamy tu z nimi siedzieć? - odezwał się po raz pierwszy Tom.
- Tak długo, jak będzie trzeba. Rzecz jasna zapłacę wam za nadgodziny. Ktoś jeszcze?
- Dlaczego akurat Mary? 
- Bo jak już mówiłem, świetnie dogaduje się z muzykami i potrafi rozkręcać przyjęcia.
- Się wie - rzuciłam z teatralną miną i założyłam nogę na nogę.
- No, to skoro wszystko już jest wyjaśnione, ja lecę załatwić jedzenie, a wy zajmijcie się salą. Przeproście klientów, zamknijcie lokal i poprzestawiajcie stoliki tak, by było miejsce na zabawę. Zresztą, co ja wam będę mówił, dziś waszą szefową jest Mary i to ona wszystkim się zajmie.
- Tak jest, kapitanie! - Wyprostowałam plecy i z wielką powagą na twarzy zasalutowałam uśmiechniętemu mężczyźnie. Cieszyłam się, że powierzył to zadanie właśnie mi, bo wiedziałam, w jakim stylu lubili się bawić członkowie Wild Roses i mogłam się naprawdę wykazać.



***

                                                                           

        - Happy birthday, dear Charlie, happy birthday to you!
Po całej sali rozniosły się gromkie brawa, a solenizant nabrał powietrza w płuca i podjął próbę zdmuchnięcia wszystkich dwudziestu siedmiu palących się na torcie świeczek. Nie udało się, więc musiał podzielić tę czynność na trzy tury, po których Laura zajęła się krojeniem jego urodzinowego ciasta. Nie była zadowolona, do nikogo się nie odzywała i ciągle rzucała mi wredne spojrzenia. Była wściekła o to, że Stevie wybrał mnie, mimo iż to ona miała najdłuższy staż pracy. Poza tym nasze stosunki nie były już tak dobre, jak jeszcze miesiąc wcześniej. Ciągle się mnie czepiała, wściubiała nos w nieswoje  sprawy, starała się mi wmówić, że rozstanie z Jaredem zrobiło ze mnie zimną sukę, że sobie bez niego nie radziłam. To nie była prawda. Czułam się dobrze. Po okresie załamania znów wyszło słońce, znów się bawiłam, znów wszystko było takie jak kiedyś, jak przed poznaniem Leto, i to mi pasowało. Przestałam myśleć o przyszłości, o głupich bachorach i zawszonych kundlach, znów żyłam chwilą, znów byłam szczęśliwa. To jej nie pasowało, bo wolałaby, żebym tak jak ona ryczała w poduszkę i chodziła jak struta, bo straciłam chłopaka. No i nie było co ukrywać, bała się konkurencji. Melissa przypadkiem wygadała mi, że Laura obawiała się tego, że będę chciała przespać się z jej facetem, że będę próbowała go uwieść. Nie przeszło mi to nawet przez myśl, ale ona nie musiała o tym wiedzieć, a ja mogłam to wykorzystywać przeciwko niej za każdym razem, gdy słyszałam zdanie: Mary, potrzebujesz pomocy. 
Nie potrzebowałam, już nie. Pomoc była mi potrzebna czternaście dni wcześniej, dostałam ją. Z odsieczą przyszła mi moja jedyna wierna przyjaciółka, największa powierniczka - kokaina. Jak zwykle nie zawiodła, jak zawsze spisywała się na medal. Nie potrzebowałam niczego i nikogo więcej, no może jedynie faceta, który zaspokoiłby mój szalejący popęd, a tak radziłam sobie znakomicie, wręcz fantastycznie. Liczyły się tylko chwile, tylko pojedyncze momenty, nic poza nimi. Przeszłość była nieważna, a przyszłości nie było, istniało tylko tu i teraz, tylko to...



***

                                                                          

         - Joey, prawda czy wyzwanie? - zwrócił się do perkusisty Johnny, basista Wild Roses.
- Niech będzie prawda, bo wasze wyzwania mnie przerażają.
Na twarzach wszystkich czterech muzyków i ich najbliższych współpracowników pojawiły się szerokie uśmiechy.
- No dobra, jak na spowiedzi, stary, co zaszło między tobą, a siostrą Roya trzy miesiące temu po koncercie w Filadelfii?
- Mogę zmienić na wyzwanie? - zapytał zakłopotany dwudziestopięciolatek, drapiąc się nerwowo po głowie.
- Nie, nie możesz. Mów.
- No więc, ten tego no... My... Ona i ja... No my razem...
- Pierdolili się - powiedział za niego Charlie, którego niezwykle bawiło zestresowanie przyjaciela.
- To prawda? - Twarz Roya przyjęła niezwykle poważny wyraz, który nie wróżył nic dobrego.
- Jak cholera. Posuwał ją tak, że całe łóżko chodziło. Christie jęczała jak ta lala.
- Zabiję, kurwa, zapierdolę! - Gitarzysta w mgnieniu oka zerwał się z krzesła, a zdezorientowany bębniarz nie wiedział, co ma robić.
- Stary, lepiej spierdalaj. - Bronson odsunął nieco swoje krzesło, by Jo mógł wyjść i zaczął się głupio śmiać, podobnie jak reszta towarzystwa w tym ja. Cała sytuacja przypomniała mi o pewnej piosence, którą zaczęłam śpiewać tak głośno, jak tylko się dało:
- Run, Joey, run, Joey, run...*
Charlie spojrzał na mnie wciąż rozbawionym wzrokiem i po chwili dołączył ze swoim wokalem, co podłapali i inni zgromadzeni w barze ludzie. Dwóch dorosłych facetów biegało dookoła sali w akompaniamencie rozbawionych głosów śpiewających refren jednej z najbardziej kiczowatych piosenek w historii muzyki rozrywkowej. Parodia...
- Roy musi go bardzo nie lubić.
- Dlaczego? - Charlie przerwał śpiewanie i spojrzał na mnie uważnym wzrokiem. To było kolejne bardzo intensywne spojrzenie z jego strony. Jego zielone oczy patrzyły na mnie w taki sposób, że czułam wewnętrzne ciepło, co nie zdarzało mi się zbyt często.
- No bo nie chce, żeby utrzymywał kontakty seksualne z jego siostrą.
- Nie chodzi o to, że go nie lubi.
- A o co? - zapytałam, po czym zacisnęłam górne jedynki na wetkniętej w szklankę słomce.
- Christie, siostra Roya, ma czternaście lat. To znaczy w listopadzie będzie miała czternaście.
- Okey, już wszystko rozumiem. Gdyby moja siostra w tym wieku poszła do łóżka z dorosłym facetem, też bym się wkurzyła. Wkurzyłabym się, gdyby przespała się wtedy z kimkolwiek.
- No proszę, nie wiedziałem, że jesteś przeciwniczką aktywnych seksualnie nastolatek. - Bronson cicho się zaśmiał i upił kolejny łyk piwa.
- Można tak powiedzieć.
- No to ile miałaś lat, jak poszłaś po raz pierwszy z kimś do łóżka? Osiemnaście? Dziewiętnaście?  - wtrącił się w naszą rozmowę Johnny.
- Nie, trzynaście, niepełne. Byłam parę miesięcy przed urodzinami.
Twarz basisty przyjęła wyraz wybitnego zaskoczenia, a usta wygięły się w lekkim uśmieszku.
- Człowieku, przecież Mary Jane, jak miała piętnaście lat, obrabiała mi pałkę razem z koleżanką. Nie widziałeś tego, bo wtedy jeszcze grał z nami Parker, ale mówię ci, Mary i ta czarnulka to był ostry duecik. Jak one się całowały, to aż człowiekowi się ciasno w spodniach robiło. No właśnie, a gdzie nasza słodka... Jak ona miała? Czekaj, czekaj, zaraz sobie przypomnę... Courtney! Tak, Courtney. Gdzie ona się podziewa?
 - Jest w szpitalu - odpowiedziałam nieco mniej entuzjastycznie.
- W szpitalu? A co jej jest?
- Kilka lat temu przedawkowała i doznała urazu mózgu. Teraz cały czas jest pod opieką lekarzy.
- O kurwa. - Charlie pokręcił głową i przyjął zupełnie inny ton. - I co, leży jak warzywko, czy jak?
- Nie, normalnie chodzi, wiesz, fizycznie jest sprawna, ale cierpi na demencję, nawet nie mówi. Istnieje szansa, że te wszystkie uszkodzone komórki się zregenerują, ale to może potrwać.
- No to nieciekawie.
- Bardzo. - Spuściłam wzrok i zacisnęłam mocno powieki, pod którymi już zaczynałam odczuwać wilgoć. W jednej chwili uderzyła mnie fala smutku, współczucia i tęsknoty. Zaczęłam myśleć o tym, że oddałabym naprawdę wiele, by Courtney bawiła się tam razem z nami. Brakowało mi jej i to bardzo. Była moją najlepszą przyjaciółką, kochałam ją jak własną siostrę. Tęskniłam za jej szalonymi pomysłami, za jej poczuciem humoru. Jak dziś pamiętałam imprezę, na której wmawiała wszystkim, że jesteśmy romansującymi ze sobą przyrodnimi siostrami. Kiedy chciałyśmy zdenerwować wścibskie staruszki, zaczynałyśmy się ostentacyjnie całować i dotykać. Lubiłam to, lubiłam chodzić z Courtney do łóżka. Ona zawsze potrafiła mnie zadowolić. Pieściła mnie w sposób, w jaki uwielbiałam być pieszczona, znała moje ciało i upodobania jak swoje własne, nigdy nie wychodziłam z jej pościeli nieusatysfakcjonowana. No, ale przede wszystkim była dla mnie ogromnym wsparciem, gdyby nie ona, już dawno popełniłabym samobójstwo. Żyłam dzięki Courtney, dzięki jej miłości i oddaniu. Potem była pustka, którą po jakimś czasie wypełnił Jared. Przy nim czułam się jak najbardziej wyjątkowa osoba na świecie. A później tam, gdzie była jego miłość, znów pojawiła się głęboka dziura, ale chyba już nie chciałam jej wypełniać. Nie chciałam się znów angażować, tylko po to, by musieć to później stracić. Lepiej było zaspokajać drobne pragnienia i nie szukać niczego nadzwyczajnego, bo to nie niosło za sobą nic dobrego.
        - Nie, proszę, nie bij! Przysięgam, że już nigdy więcej jej nie dotknę! - krzyk Joey'ego wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia i sprawił, że przeniosłam wzrok na dwóch mężczyzn, między którymi dystans był już naprawdę niewielki. Po chwili nie było go wcale. Perkusista został przyszpilony do ściany, a gitarzysta z mocno zaciśniętą pięścią szykował się do ciosu. Nie wykonał go jednak, bo jeden z dźwiękowców w ostatniej chwili szepnął mu coś do ucha.
- Ale już, kurwa, nie jesteśmy kumplami! - wycedził Roy i czerwony jak burak wrócił z powrotem na swoje miejsce.
- No przepraszam, stary. Gdybym wiedział, że jest taka młoda, nawet bym jej nie dotknął!
- Dobrze wiedziałeś, ile ma lat - syknął Gable po wypiciu całej szklanki wódki z colą.
- No nie wiedziałem, jak matkę kocham! Powiedziała mi, że w zeszłym miesiącu skończyła osiemnaście. Dopiero na drugi dzień dowiedziałem się od chłopaków, ile ma naprawdę lat - wytłumaczył się równie zmachany Joey.
- No to to akurat jest prawda - wtrącił się Charlie. - Młoda zrobiła go w chuja.
- No to nie mogliście mu tego powiedzieć, zanim rozdziewiczył mi siostrę?!
- Oj, wybacz, stary, dymałem ją, tak, ale rozdziewiczył ją zdecydowanie kto inny.
- Czekaj, czy ty sugerujesz, że moja siostra się puszcza?! - Roy znów poczerwieniał i uniósł się nieznacznie.
- Nie, mówię tylko, że tamten raz na pewno nie był jej pierwszym. Miałem do czynienia z dziewicami, Christie na pewno nią nie była.
- No zabiję gówniarę jebaną, zabiję!
Charlie pokręcił zabawnie głową i znów spojrzał mi w oczy, delikatnie się uśmiechając. Odwzajemniłam ten gest i upiłam kolejny łyk piwa.
- No dobra, to skoro już wiemy, że Joey przespał się z Christie, która okłamała go w kwestii swojego wieku i wcale nie jest tak niewinna jak wydaje się Royowi, to czy możemy już wracać do gry? - padło z ust kierowcy zespołu, któremu już znudziło się nabijanie z zaistniałej sytuacji.
- A pieprzę wasze gry, muszę się przewietrzyć. - Gable wstał z krzesła, zgarnął leżące przed nim papierosy i nerwowym krokiem ruszył ku wyjściu.
- No to gramy bez niego. Czyja teraz kolej?
- Charliego.
- No to ja wybieram Mary. Prawda czy wyzwanie? - zadała mi standardowe pytanie, ruszając nogą w rytm płynącej z radia piosenki.
- Wyzwanie. - Zawsze decydowałam się na tę opcję. Miałam zbyt wiele sekretów, by wybierać prawdę. Oczywiście czasami zdarzało mi się postawić i na nią, ale wtedy praktycznie zawsze okłamywałam swoich towarzyszy. Byłam w tym naprawdę dobra, ale mimo wszystko przy wyzwaniach czułam się pewniej.
- Super. Zatańcz dla mnie. Na stole. Bez majtek.
Z ust wszystkich zgromadzonych przy złączonych stolikach mężczyzn wydobyło się głośne "uuuu", a Bronson uniósł wymownie brwi. Cicho się zaśmiałam, przygryzłam dolną wargę i pokręciłam głową.
- Nie zrobi tego - odezwał się dźwiękowiec Sam.
- No to patrz. - Wstałam z miejsca, sprawnym ruchem dłoni pozbyłam się czarnych figów, które zawiesiłam na ramieniu Charliego i usiadłam na blacie, z którego wokalista odsunął wszystkie szklanki i talerzyki.
Muzyka nie była słyszalna zbyt wyraźnie, więc zdecydowałam się poruszać w swoim własnym rytmie. Kołysałam tułowiem, machałam głową, poruszałam nieznacznie nogami. W końcu zmieniłam pozycję na półklęczącą i prężąc się jak kot, kręciłam głową i pośladkami.
Kątem oka zobaczyłam, jak Charlie starał się dojrzeć to, co było pod spódniczką, ale potrafiłam układać ciało w taki sposób, że nic nie było widać.
Całe towarzystwo klaskało i wydobywało z siebie dźwięki aprobaty, a ja robiłam swoje, zmysłowo się przy tym uśmiechając.
Kiedy już taniec mi się znudził, wróciłam do pozycji siedzącej, przysunęłam się do samego końca stołu, położyłam stopy na krześle, które zajmował Charlie i patrząc mu głęboko w oczy, rozsunęłam uda. Szybko przeniósł wzrok na moje krocze. Dałam mu trzy sekundy, po upływie których znów złączyłam swoje dolne kończyny. Bronson wygiął usta w brudnym uśmieszku i przesunął język po dolnej wardze.
- Bielizna. - Zeskoczyłam z blatu i wyciągnęłam rękę w stronę bardzo zachwyconego wokalisty.
- Bardzo proszę. - Chwycił czarny materiał w dwa palce, przesunął go przed swoją twarzą i położył na mojej dłoni.
- Zadanie zaliczone?
- Jak najbardziej.




***


                                                                            

- Johnny, Johnny, Johnny, Johnny! Whoooo!
Basista oderwał od swoich ust pustą już butelkę i uderzył nią o blat baru.
- Pobiłeś swój życiowy rekord!
- Taa, i zaraz będę rzygał.
Charlie szybko oderwał dłoń od ramienia przyjaciela, a ten jak perszing pobiegł w stronę toalety dla gości.
- Dobra, cieniasy, ja wam pokażę, jak się pije wódkę - odezwałam się, gdy tylko wrzawa nieco ucichła i sprawnym ruchem podciągnęłam się na ladę, zeskoczyłam z niej i podeszłam do regału z trunkami, z którego wybrałam swoją ulubioną rosyjską wódkę. Amerykańska była przy niej jak soczek i wiedział to każdy, kto upił chociażby jej łyk.
Widząc butelkę, którą trzymałam w ręku, całe towarzystwo wydobyło z siebie odgłos zaskoczenia i lekkiego szoku.
- Osrasz się, a nie to wypijesz.
- Znów we mnie wątpisz, Sammy? - Uniosłam wymownie brwi, po czym znów wspięłam się na bar.
- Charlie, pomożesz mi.
- Jak?
- Usiądziesz na mnie i będziesz lał. Wódkę oczywiście. - Przekazałam Bronsonowi butelkę, a sama położyłam się na rogu lady, tak, że pół mojego korpusu zwisało z metrowego podwyższenia.
- Wedle życzenia. - Mężczyzna nieco niezdarnie wdrapał się na blat, usiadł na mnie okrakiem i odkręcił trzymaną w rękach butelkę. Zanim jednak ją przechylił, spojrzał na mnie uważnie. - Na pewno się nie zachłyśniesz?
- Co ty myślisz, że masz do czynienia z amatorką? - prychnęłam, nie zmieniając swojej pozycji. - Lej, nie marudź.
- No to leję. - Charlie pochylił się odrobinę do przodu i zaczął wlewać alkohol do moich szeroko otwartych ust. Długi, piekielnie mocny strumień spływał po moim gardle, ale też i po kącikach ust i policzkach. Musiałam zamknąć powieki, by wódka nie dostała się czasem do oczu.
Zebrani w lokalu ludzie głośno skandowali i klaskali w dłonie, a Bronson, celowo lub też nie, ocierał nogę o moje udo, co prawie wywołało u mnie atak śmiechu. 
Te pieprzone łaskotki kiedyś naprawdę mnie wykończą, przebiegło mi przez myśl.
- Koniec!
Trunek przestał się lać, ja otworzyłam oczy i wyciągnęłam przed siebie ręce, sygnalizując wokaliście, że potrzebuję pomocy w powrocie do pozycji siedzącej.
Blondyn chwycił moje górne kończyny i delikatnie je pociągnął. Wciąż na mnie siedząc, posłał mi dość wymowne spojrzenie. Zupełnie mimowolnie wpiłam się w jego usta, przenosząc na nie smak wypitej przed sekundą wódki.
- I właśnie tak się, kurwa, pije w Bellingham! - wrzasnęłam, gdy nasze wargi się rozdzieliły i nieco zachwianym ruchem zeskoczyłam na podłogę, kierując się w głąb sali.
- Ja też dostanę buziaczka? - Joey posłał mi zachęcający uśmiech i uniósł leciutko brwi.
- A co mi tam. - Zarzuciłam ręce na ramiona perkusisty, stanęłam na koniuszkach palców, by sięgnąć jego ust i przycisnęłam do nich swoje wargi. Jego dłoń wplątała się w moje włosy, a język niezbyt subtelnie wsunął do jamy ustnej. Wtedy też lekko go od siebie odepchnęłam.
- Stary, nie wpychaj mi tak głęboko tego jęzora, bo wyrzygam na ciebie całą wódkę.
- Już nie będę. Możemy kontynuować?
- Nie. - Poklepałam go po lewym policzku i posłałam szeroki uśmiech w dalszym ciągu siedzącemu na blacie Charliemu. Odwzajemnił ten gest, więc wolnym krokiem ruszyłam w jego stronę.
- Co, kiepsko całował?
- Nie, nie chciałam na niego zwymiotować. Jeszcze mi się nie odbiło, więc wszystko się mogło zdarzyć - odpowiedziałam z lekkim trudem i oparłam łokcie o mokrą od alkoholu powierzchnie.
Bronson znów tylko na mnie patrzył. Nic nie mówił, po prostu lustrował mnie tymi swoimi oczkami, co chwila zaciągając się trzymanym w ręku papierosem. Też tylko patrzyłam, uśmiechałam się i zagryzałam dolną wargę. Ten facet zaczynał mi się coraz bardziej podobać i bynajmniej nie z powodu ilości wypitego alkoholu.
Już miałam się odezwać, by poprosić go o papierosa, ale wtedy podeszła do mnie Laura. Wściekła Laura.
- Co, też chcesz buziaczka? - zapytałam, uśmiechając się wymownie.
- Nie. Miałaś wszystko kontrolować, a tu panuje jeden wielki burdel!  Wszędzie porozbijane butelki, kible zarzygane, Stevie cię zabije!
- Oj, Laurko, nie bądź taką służbistką. Dam ci buziaczka i od razu poprawi ci się humor. Naprawdę zajebiście całuję, zapytaj Charliego.
- Ty naprawdę powinnaś się leczyć, Mary - rzuciła gniewnym tonem i odwróciła się na pięcie.
- Nie to nie.
- Nie wie, co traci - zaśmiał się Bronson i podał mi spalonego do połowy pall malla.
- A tak w ogóle, to gdzie będziecie nocować? - Wypuściłam nosem smużkę dymu i wbiłam pytające spojrzenie w swojego rozmówce.
- W tym pensjonacie dwie przecznice stąd.
- Pracowałam tam kiedyś. Ładnie tam, mają wygodne łóżka, ale w moim ci będzie lepiej.
- Czy to jest zaproszenie?
- A jak myślisz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Myślę, że tak.
- Bystra z ciebie bestia. - Zaśmiałam się i oddałam Bronsonowi papierosa.
- A do tego łóżka, to będzie jakiś dodatek?
- Prócz pościeli i śniadania? To boskie ciało - mruknęłam zalotnie, kładąc dłoń na udzie wokalisty.
- W takim razie nie mogę odmówić.
- Nawet bym ci na to nie pozwoliła.
Oboje się do siebie uśmiechnęliśmy, a Charlie zaczął nawijać moje włosy na swój palec.
- Już ci się odbiło?
- Nie, a czemu pytasz?
- Bo mam ochotę cię bardzo namiętnie pocałować, ale nie chcę, żebyś na mnie narzygała.
- No to poczekaj sekundkę. - Rozejrzałam się dookoła i gdy tylko zobaczyłam mężczyznę trzymającego w dłoni szklaną butelkę coli, przywołałam go do siebie ruchem ręki. Nieco zdezorientowany odwrócił się do tyłu i kiedy zdał sobie sprawę z tego, że wołam właśnie jego, zaczął się do nas zbliżać.
- Pożyczam. - Nie czekając na reakcję, przechwyciłam jego napój, wypiłam jego większą część i po chwili wydobyłam z siebie głośne beknięcie. - Dobra, już możesz iść. - Oddałam brunetowi jego własność i znów skupiłam się na Bronsonie. - No to całuj, złotko.
Mężczyzna się pochylił, chwycił moją twarz w dłonie i zaczął całować mnie tak namiętnie, że poczułam niezwykle przyjemne ciepło pod bielizną.
- Chyba nie musimy siedzieć tu do końca, co? - wydukałam, gdy dwudziestosiedmiolatek przerwał pieszczenie moich ust.
- No nie musimy.
- To idziemy do mnie. - Bez zbędnych delikatności pociągnęłam go za rękę i opuściliśmy zatłoczony lokal. 



***



                                                                         
        - Daleko stąd do ciebie?
- Jakieś pięć minut drogi.
- Dobra, pięć minut wytrzymam.
Oboje głośno się zaśmialiśmy, musnęłam wargami jego szyję. Szliśmy bardzo szybko, bo każde z nas marzyło już tylko o tym, by jak najprędzej zedrzeć ubranie z tego drugiego.
Kiedy w końcu zobaczyłam swój blok, na moje usta wkradł się szeroki uśmiech.
- Już jesteśmy.
Prędko wbiegliśmy do budynku, wcisnęliśmy guzik otwierający windę i jak na komendę wpadliśmy do jej wnętrza. Wrota znów się zamknęły, a ja przycisnęłam odpowiedni przycisk i oparłam się o wystający ze ściany drążek.
- Nie, pierdolę to! - Bronson niespodziewanie padł na kolana, podciągnął mi spódniczkę, dosłownie zerwał majtki i przycisnął usta do waginy.
Głośno mruknęłam i zacisnęłam mocniej palce na metalowej podpórce, podczas gdy jego dłonie wbijały się w moje pośladki.
         Dreszcze, nierówny oddech, pojękiwania i błoga rozkosz, to właśnie wywołał koniuszek języka wokalisty Wild Roses. Winda się zatrzymała, jej wrota rozsunęły, a on wciąż nie przestawał mnie pieścić. Zrobił to dopiero wtedy, gdy moim ciałem zawładnął niedoświadczany od miesiąca orgazm.
- O kurwa! - rzuciłam, łapiąc łapczywie powietrze.
- Nie kurwuj, tylko chodź, bo to dopiero początek. - Tym razem to on pociągnął za rękę mnie, ja tylko mówiłam, w którą stronę ma skręcić. Uda w dalszym ciągu mi drżały, a wilgotne krocze pulsowało. Nie myślałam wtedy nawet o tych pozostawionych na podłodze windy rozdartych figach, chciałam po prostu wejść do mieszkania i pieprzyć się z nim do upadłego.
Kiedy doszliśmy do drzwi, wyciągnęłam schowany w kieszeni klucz, przekręciłam zamek i wpuściłam nas do środka. Zdążyłam zamknąć mieszkanie i znów poczułam na sobie dłonie Charliego. W wielkim pośpiechu zdejmował mi ubranie. Nie zapalając światła, wtoczyliśmy się do salonu i kompletnie naga ułożyłam się na stoliku. Bronson na prędce zrzucił koszulkę, rozpiął spodnie i przeszedł do rzeczy. Nie oszczędzał ani mnie, ani siebie. Wykonywał mocne i szybkie ruchy, a ja wiłam się pod nim, wbijając paznokcie w jego umięśnione ramiona i zagryzając wargi.
Było mi tak cholernie dobrze, tak bardzo, jak było to tylko możliwe.
Z mojego gardła wyrwał się krzyk, a z jego członka wystrzeliło nasienie.
- Gdzie sypialnia?
- Tam. - Wskazałam palcem na odpowiednie drzwi. Bronson podniósł mnie z drewnianego blatu i zaniósł do pomieszczenia, w którym stało łóżko.
- Nie zapalaj - rzuciłam, gdy muzyk przybliżył się do włącznika.
- Dlaczego?
- Bo nie.
- Wstydzisz się czegoś?
- A żebyś wiedział.
- Czego? - zadał kolejne pytanie, a ja przewróciłam oczami.
- Zobaczysz rano, teraz mnie pieprz...  

*Uciekaj, Joey, uciekaj, Joey, uciekaj
.........................
Tytuł rozdziału: Tylko dzień dzisiejszy

Utwory wykorzystane w rozdziale:

       Scenę w toalecie pisałam dwa razy. Za pierwszym wyszedł mi łzawy dramat, więc zdecydowałam się wszystko usunąć i napisać to jeszcze raz, bez zbędnej przesady.
          Tak, to już był drugi raz, kiedy to Run Joey run mnie zainspirowało, tym razem mniej kiczowato i o wiele zabawniej ;)
         Courtney została wspomniana po to, by pokazać, że Mary o niej nie zapomniała, cały czas o niej myśli i wcale nie pogodziła się z tym, co ją spotkało.

        Od tego rozdziału rozpoczyna się etap, który nazwałam cisza przed burzą. Będzie się na niego składało kilka rozdziałów (planowo sześć), które będą nadzwyczaj lekkie i przyjemne. Wypełniać je będzie też spora liczba scen erotycznych, takich z detalami, a nie okrojonych jak ostatnio (scena powyżej to jedyny wyjątek). Jednym słowem będzie cholernie nieodpowiedzialnie i bezmyślnie.

        Na podstronie Don't they all just look the same inside pojawił się krótki opis Charliego i lista członków jego zespołu, żeby nikt się nie pogubił w tym chaosie, w którym, przyznaję, sama momentami się gubiłam.

18 komentarzy:

  1. Strasznie się zdziwiłam, bo myślałam, że po wyjeździe Jareda i świadomości, że On już w tym opowiadaniu nie wróci, nie będę taka ciekawa dalszych losów Mary. A jednak tak się nie stało, bardzo ciekawy jest ten rozdział, chyba właśnie na to czekałam... kiedy Mary pójdzie w tango i owe tango jak widzę właśnie nadchodzi :D Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, pikantnych scen bo bardzo je lubię w Twoim wydaniu- dobrze Ci wychodzą.
    Przeraża mnie tylko jeden fakt, że to opowiadanie nieubłaganie zbliża się do końca. Ciężko będzie mi się z nim pożegnać i NA BANK przypłacę to rozchwianiem psychicznym i spoconymi oczami.
    Puki co czekam oczywiście na następny i dzięki za ten, bardzo fajny, podoba mi się tak, że aż sama się zdziwiłam :)
    Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to się tego troszeczkę obawiałam, ale to nie jest tak, że Jared teraz zniknie całkowicie i nie będzie nawet wspominany. Nie będzie już rozdziałów z jego perspektywy, ale ... No nie będę zdradzać szczegółów, wszystko wyjdzie z czasem :) Poza tym ja od razu pisałam, że to będzie opowiadanie głównie o Mary, nie Jaredzie, więc pewnie wiele osób (szczególnie tych, które znają WYRA) zdawało sobie sprawę z tego, że w pewnym momencie ich drogi się rozejdą i w centrum uwagi będzie już tylko King. No i mam nadzieję, że są osoby, którym Mary przypadła do gustu na tyle, by śledzić dalsze jej losy, które nie są już powiązane z losami Leto.
      A jak nie, no cóż, nigdy nie twierdziłam, że to opowiadanie o 30STM, od początku pisałam, że to historia życia Mary King :)
      Taa, ja to zawsze zboczę z tematu :P
      Dokładnie, teraz rozpocznie się to wielkie tango, na które sama długo czekałam ;)
      A dziękuję, staram się, jak mogę ;)
      W sumie to do tego końca to wcale nie jest tak blisko, przed nami jeszcze prawie dwadzieścia lat akcji, sporo dosyć ważnych wydarzeń. Do stu rozdziałów dobiję raczej na pewno. A czy dalej? Czas pokaże :)
      Kupię Ci chusteczki i antydepresanty :P
      Bardzo mnie to cieszy i również pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Ale jestem zaskoczona...
      Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że to opowiadanie skończy się jakoś dużo wcześniej niż w momencie, w którym rozpoczyna się WYRA. Nawet mi do głowy nie przyszło, że opiszesz te wszystkie lata i właśnie sobie uświadomiłam, że jeszcze kupa wydarzeń przede mną, przecież Mary będzie w ciąży itd. Nie no teraz to już czekam z OGROMNĄ niecierpliwością :D
      Może gdzieś w tekście, albo gdybym przejrzała archiwum to bym do tego doszła ale wolę iść na łatwiznę i zapytać Ciebie. Które opowiadanie zaczęłaś pisać najpierw? WYRA i dopiero później wpadłaś na pomysł stworzenia MWADG (swoją drogą zajebisty pomysł i szczerze Ci gratuluję kreatywności :D)?

      Usuń
    3. No to się cieszę, że zrobiłam Ci niespodziankę :) I faktycznie, jeszcze wiele przed nami, nawet bardzo wiele ;)
      Tak, najpierw pisałam WYRA, a potem zdecydowałam się na to, by przybliżyć czytelnikom życie Mary sprzed ponownego zejścia się z Jaredem. Wiesz, wielu nie było się w stanie do niej przekonać, uważało ją za wredną, rozpuszczoną kobietę, która pozuje na zbuntowaną nastolatkę, ja wychodzę z założenia, że żeby zrozumieć czyjeś zachowania, trzeba poznać jego historie i któregoś dnia zdecydowałam się spisać życiorys Mary, który już od dawna miałam w głowie. I absolutnie tego nie żałuję, bo uwielbiam pisać to opowiadanie, nawet gdy czasami mam ogromne zastoje i nie mam pojęcia, co i jak napisać :)

      Usuń
  2. Czytam to opowiadanir od niedawna ale jest bardzo fajne.
    I mam nadzieje, ze moze jared wroci do mary. To bylo taikie przyjemne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że się podoba :)
      Niestety w tym opowiadaniu nie wróci. Mary i Jared zejdą się dopiero po dwudziestu latach, wszystko jest opisane na drugim blogu :)

      Usuń
  3. Jak wspominałam w komentarzu na MH, to jest jeden z najlepszych rozdziałów, które u Ciebie czytałam. Niby taki przejściowy, jak to sama powiedziałaś, to jednak zdobył moje uznanie. Oby więcej takich było!
    Początek niezły. Mary bierze już nawet w pracy, znaczy, że z całych sił stara się zapomnieć o Jaredzie. Do tego została przyłapana przez Laurę. Szczerze to jestem bardzo zadowolona, że zmieniłąś tę rozmowę, bo ckliwa pogadanka moim zdaniem kompletnie by tu nie paasowała. Mary pięknie jej dopiekła i skutecznie zraziła do siebie koleżankę z pracy. I tak jak wspomniała w myślach sama King, Laura da jej spokój bojąc się, że ta odbierze jej faceta. Specjalna impreza? Do tego kierowana przez Mary? Zapowiada się ostra biba i wcale się nie pomyliłam. I obrażona Laura, która z pewnością ma pretensje o to, że Stevie zamiast niej, wydzielił Mary na takie stanowisko. T Smutne było to, kiedy Mary ukazała swoje myśli o tym, że nie ma przyszłości i że radzi sobie świetnie podczas gdy tak wcale nie jest. Ona okłamuje samą siebie i coś czuję, że jeszcze bardzo długo będzie to robić. Brak Jareda przy sobie odbiera bardzo dotkiliwie i akurat nic dziwnego, że rzuca się w szpony nałogu.
    Umarłam ze śmiechu, kiedy wyobraziłam sobie jak Roy biegał po całej sali za Joey'em. Uwielbiam momenty, kiedy dorośli mężczyźni zachowują się jak małe dzieci.
    A wspomnienia Mary o Courtney... O przyjacielach nie zapomina się nigdy, Mary była prawdziwą przyjaciółką. Żałuję, że losy tej dziewczyny tak się potoczyły, jestem bardzo ciekawa, jak wyglądałoby to opowiadanie z nią teraz. A to, że Mary w przyszłości nazwie swoją córkę jej imieniem, jest najlepszym dowodem takiej przyjaźni.
    Wyzwanie Mary... taniec na stole, nieźle, nieźle. Między Charlim a Mary idzie chemia, aż się kurzy. Tylko czekać, aż trafią do łóżka. Bo tańcem jest przekonana, że musiała go nieźle podgrzać i rozochocić. Ale o wiele większe wrażenia zrobiło na mnie to, jak Mary wypiła całą butelkę wódki. Nie wiem, czy coś takiego jest możliwe, ale jeśli tak, to podziwiam.
    Oczywiście Laura wyskoczyła z pretensjami. Moim zdaniem trochę słusznymi, jednak Mary w ogóle się nimi nie przejęła. Zamiast tego zabrała do siebie Charliego.
    Jak przeczytałam jego krótką charakterystykę, zostanie on facetem Mary. Jestem bardzo ciekawa ich dalszej znajomości. I czekam na kolejny rozdział:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to mogę Ci tak mniej więcej opisać, jak wyglądała pierwsza wersja: Mary upuściła tacę z kokainą na podłogę i wpadła przez to w histerię. Przyszedł Stevie i przeprowadzili poważną rozmowę, ale na szczęście uznałam, że to zniszczy cały klimat rozdziału i napisałam wszystko od początku.
      Musiałam napisać scenę z ganianiem się po lokalu, bo czułam nadzwyczaj silną, irracjonalną potrzebę tego, by Mary odśpiewała "Run, Joey run" :P
      Uwierz mi, to jest możliwe, widziałam to na własne oczy i to nie raz, choć sama wolałabym tego nie próbować :P

      Usuń
  4. Uwielbiam to, jak piszesz.
    Rozdział świetny, zajebisty. Jeden z Twoich najlepszych na MWADG.
    Ciekawi mnie, co będzie dalej.
    Aaaawwwwn, mam nadzieję, że Charlie z nią będzie *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy :)
      To już druga taka opinia, więc coś w tym musi być. Dla mnie był takim zwykłym luźnym rozdziałem, jakich będzie teraz sporo, więc tym bardziej jest to dla mnie zaskakujące, ale nie ukrywam, że również i bardzo motywujące :)
      Tak, Mary i Charlie będą ze sobą, to już nie jest żadna tajemnica, bo wszystko się wydało w opisie :)

      Usuń
  5. Niby taki, jak sama nazwałaś, "luźny rozdział", a coś w nim jest. Nie mogę się doczekać kolejnego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że po tym, kolejny nie okaże się rozczarowaniem ;)

      Usuń
  6. Nie rozczarowałam się. Miałam na myśli to, że pomimo jest przejściówką, to jest genialny :) Kiedy następny ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, wiem, chodziło mi o to, że mam nadzieję, że skoro ten się tak spodobał, to 74 nie okaże się być rozczarowaniem, bo pomimo tego, co pisałam, że teraz będą same luźne rozdziały, to w następnym będzie też trochę poważniejszych przemyśleń, nawet, z tego co pamiętam, będzie ich więcej niż takich luźnych scen. Tak i z tego, co kojarzę, spartoliłam końcówkę, ale to nic niezwykłego :P
      Następny być może w przyszłym tygodniu.

      Usuń
  7. przepraszam bardzo za slowa, bo niezwykle cenie sobie Twoja tworczosc, ale ku*wa... jeden wpis w miesiacu (w porywach do dwoch), to przegiecie.
    Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez dwa tygodnie nie miałam dostępu do swoich zeszytów, więc nie miałam jak przepisać nowego rozdziału. Staram się publikować co tydzień, ale ostatnio mi się to nie udaje, bo mimo wszystko, mi też czasami coś wypada w realnym życiu, a to wizyta u lekarza, a tu jakiś grill, a czasami po prostu nie czuję się na siłach, żeby siadać na te kilka godzin przed komputerem i skrupulatnie spisywać każde słowo, a brak opinii ze strony czytelników też mnie jakoś wybitnie nie motywuje do spięcia pośladów. Ale mam dobrą wiadomość, jutro biorę się za przepisywanie 74, więc na blog powinna trafić jeszcze w tym tygodniu :)

      Usuń
  8. To może być trudne, ale zamierzam się zabrać za całą historię. A co! Przeczytałam opis bloga na [marsowe-historie] przeczytałam prolog i można mi życzyć teraz wytrwałości :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak więc życzę wytrwałości i proszę nie zrażać się kiepskimi początkami, z czasem będzie odrobinkę lepiej ;)

      Usuń