Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy. Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

sobota, 1 grudnia 2012

78. Memories of a different life

        Leżałam na łóżku oparta o tors Bronsona i z dłońmi wsuniętymi w kieszenie swoich jeansów obserwowałam zwisającą z oparcia krzesła koszulkę. Czarna z krótkim rękawem i dużym, białym napisem New York City Ballet. Dwa tygodnie przed wypadkiem przysłała mi ją pani Shoother z dopiskiem, że za kilka lat widzi mnie w tym zespole. No cóż, troszkę się przeliczyła, obie się przeliczyłyśmy, bo przecież sama wierzyłam, że kiedyś faktycznie będę należeć do tej elitarnej grupy tancerzy baletowych. Życie jednak bywa nad wyraz okrutne, a czas prędzej czy później weryfikuje wszystkie marzenia, zostawiając ich posiadaczy z gigantyczną pustką w sercu i kilogramami kokainy w błonach śluzowych nosa.
- Mary... - Palce będącego już pod dosyć dużym wpływem alkoholu Bronsona przebiegły po mojej nagiej skórze. Wystartowały na ramieniu, ich metą stała się moja lewa pierś, na której sutek sterczał jak na baczność ze względu na dość niską temperaturę powietrza pokoju hotelowego, w którym się znajdowaliśmy. Zadrżałam, myśli pochłonęły mnie do tego stopnia, że prawie zapomniałam o obecności Charliego. - Mary Jane, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - niemal wyśpiewał zachrypniętym głosem, zaciskając dłoń na jednej drugiej mojego biustu.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Co takiego mówiłeś?
- Że trzeba wznieść kolejny toast.
- Nie chcę już, jakoś mi dzisiaj alkohol nie wchodzi. Chyba niedługo będę miała okres - wymruczałam, marszcząc brwi. Tak właśnie działał mój organizm. Na siedem dni przed miesiączką traciłam zainteresowanie alkoholem, ale byłam za to napalona jak kotka w rui i mogłam się kochać lub masturbować całymi dniami, aż do tej feralnej doby, gdy zaczynało się krwawienie. Wtedy na samą myśl o penetracji czy zabawach z łechtaczką dostawałam konwulsji. Choć zdarzały się miesiące, gdy okres się nie pojawiał ze względu na rozstrój organizmu pod wpływem narkotyków. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej brak krwawienia mnie martwił, ale po wykładzie pana ginekologa na temat wpływu wszelakich środków pobudzających na układ rodny, przestałam się tym przejmować. Dużo ćpałam, więc nie wszystko działało tak jak powinno i tyle.
- Mary, ale to bardzo ważny toast - wybełkotał, opierając brodę o moje niechlujnie związane włosy.
- Ważny? - Uniosłam leciutko brwi, podnosząc przy tym głowę tak, żeby widzieć twarz swojego rozmówcy.
- Wypijemy za to, żeby te dwa chuje zdechły i żebyśmy już niedługo mogli załatwić się na ich groby. Żebyśmy mogli obsikać tablice z ich nazwiskami i pieprzyć się na ziemi, pod którą będą spoczywać na wieki, a potem, żebym ja mógł się jeszcze spuścić na te pieprzone tablice.
Mimowolnie w mojej głowie pojawił się obraz kamiennych nagrobków z nazwiskami Bronson i King ociekających szczynami, ekskrementami i męskim nasieniem. Zaśmiałam się głośno.
- Jak jesteś pijany, masz jeszcze bardziej pojebane wizje niż na trzeźwo.
- Wiem. To jak będzie, napijesz się?
- W takiej intencji, jak najbardziej. - Uśmiechnęłam się szeroko, a Charlie puścił moją pierś i sięgnął po jeszcze zamkniętą butelkę piwa stojącą na szafce nocnej po jego prawej stronie.
- Trzymaj.
Przejęłam wciąż chłodnawego Old Milwaukee i pozbyłam się kapsla zębami. Niezwykle przydatna umiejętność zdobyta dzięki Oliverowi.
- W takim razie za to, żeby te dwa fiuty, które przyszło nam nazywać ojcami, zdechły jak pierdolone psy pod płotem.
- Amen - podsumował Charlie i zetknęliśmy ze sobą swoje butelki. Towarzyszący temu charakterystyczny dźwięk odbił się echem w moich uszach i wyciszył, gdy tylko po gardle spłynęła gorzka ciecz. Nienawidziłam tego smaku, a mimo to piłam piwo litrami, ale kto tam zrozumie kobietę...
- No więc mówisz, że niedługo szykuje ci się okres? - rzucił Charlie, gdy opróżnił już siódmą z kolei butelkę.
- Niestety.
- Wiesz, że nie jestem jakimś specjalnym smakoszem krwi, więc podelektuję się twoim naturalnym smakiem póki jeszcze mogę.
- Nie dość, że po pijaku masz bardziej chore pomysły, to jeszcze robisz się o wiele bardziej elokwentny. - Zaśmiałam się, patrząc w jego przepite oczy.
- I mam luźniejszy język, tak więc dawaj tu szybko tę swoją cipkę. - Jednym ruchem chwycił obie moje nogi i zarzucił je sobie na prawe ramię. Pisnęłam, wybuchając jednocześnie niekontrolowanym śmiechem. Charlie posłał mi najbardziej czarujący uśmiech, na jaki mógł sobie pozwolić w takim stanie i zaczął rozpinać mi spodnie. 

Pięć minut później naga i mokra od potu leżałam na pomiętej pościeli, paląc pierwszego od czterech godzin papierosa.
- Napijesz się jeszcze? - zapytał Bronson, sięgając po raz kolejny do szafki nocnej.
- Tylko łyczka.
Charlie z lekkim trudem otworzył przedostatnią już butelkę i wyciągnął ją w moją stronę. Podniosłam się z pozycji leżącej i wypiłam całkiem spory łyk piwa. Musiałam ze względu na przeogromną suchość w gardle.
- Dzięki. - Przekazałam trunek mężczyźnie i patrzyłam, jak jednym haustem wypija ponad połowę pozostałej zawartości. Po odsunięcie butelki od ust głośno westchnął, wyprostował się i jeszcze głośniej beknął, po czym oparł się o poduszkę i spojrzał na ścianę, którą zdobił obraz przedstawiający zieloną łąkę i zachmurzone niebo.
- Wiesz, tak sobie myślę, jak będę miał dzieci, nigdy nie będę ich traktował tak jak mój ojciec traktował mnie, albo twój ciebie. Nigdy nie zburzę swojemu synowi domku na drzewie, nie będę go musztrował i będę pozwalał mu oglądać tyle telewizji, ile tylko będzie chciał. I nigdy, przenigdy nie podniosę na niego ręki.  - Mimo iż mówiąc, momentami trochę się zacinał i bełkotał, to zdecydowanie nie było zwykłe pijackie gadanie. On to mówił z serca, na poważnie. Wystarczyło spojrzeć w jego oczy, przez alkoholowe ogłupienie przebijały się powaga i uczucie.
- Chcesz mieć dzieci? - spytałam, gdy już nic więcej nie dodał.
- Teraz jeszcze nie, ale kiedyś na pewno.
- A kogo byś widział jako ich matkę?
- Jakąś śliczną blondyneczkę - odpowiedział, nawijając na palec kosmyk moich włosów, które podczas odbytej kilka minut wcześniej czynności seksualnej uwolniły się z niezbyt mocno ściśniętej gumki.
- Taką jak ja?
- Ujmujuje mnie twoja skromność.
- Chyba ujmuje - poprawiłam go.
- Tak, dokładnie o to słowo mi chodziło. Ujmujuje.
Pokręciłam głową, uśmiechając się przy tym nieznacznie.
- Taka jak ty byłaby w porządku. Jesteś ładna, pasujesz do mnie wizjonalnie.
- Wizualnie.
- Jeden chuj. Nasze dzieci byłyby śliczne, więc czemu nie.
- Czyli mam rozumieć, że kiedyś, no bo nie mówię, że teraz, zrobimy sobie dzidziusia?
- Pewnie. - Uśmiechnął się uroczo.
- Czyli naprawdę po trasie zamieszkamy razem u ciebie, potem weźmiemy ślub i założymy rodzinę?
- Nie widzę żadnych przeszkód.
Uśmiechnęłam się szeroko i wtuliłam w jego tors.
- Wiesz, moja mama uwielbiała piosenkę Tiny Dancer.
- Ten przesłodzony numer tego pedzia Eltona Johna?
- Ej, no weź, to świetny kawałek, a John to całkiem niezły wokalista - rzuciłam, wbijając palec w brzuch swojego partnera.
- No niech ci będzie - wybełkotał i znów przyssał się do butelki.
- Bardzo często mi ją śpiewała, bo twierdziła, że idealnie do mnie pasuje. Nawet nazywała mnie swoją małą tancereczką. Mówiła też, że te słowa w piosence są prorocze i że kiedyś naprawdę wyjdę za jakiegoś muzyka. Wiesz, przez ostatnie dwa lata byłam pewna, że tym muzykiem był Jared, ale teraz widzę, że chyba jednak się pomyliłam i że zawsze chodziło o ciebie, nie o niego. A ty jak myślisz?
- Myślę, że zdecydowanie za dużo mówisz, mała trancrereczko.
Zanim się zorientowałam, jego usta przylgnęły do moich ust, jego ciało przykro moje ciało, a dłonie wplątały się we włosy. 
Mary Bronson, żona światowej sławy rockowego wokalisty, podobało mi się to... 




***



        Otworzyłam powieki i pod wpływem niezwykle mocno świecącego słońca zamknęłam je z powrotem, wyciągając dłoń w stronę prawej połowy łóżka. Była pusta, za to do moich uszu zaczęły dochodzić dosyć nieprzyjemne dźwięki mające swoje źródło w łazience. Podjęłam kolejną próbę otworzenia oczu i gdy tylko przyzwyczaiłam się do światła, wygrzebałam się z pościeli i chwyciłam zwisającą z krzesła koszulkę. Gdy upewniłam się, że zasłania pośladki, weszłam do jasnego pomieszczenia sanitarnego, gdzie Charlie klęczał przy sedesie w samych bokserkach. Na moją twarz wstąpił wyraz głębokiego współczucia.
- Ktoś tu chyba przesadził wczoraj z alkoholem - rzuciłam, gdy odruch wymiotny Bronsona się zatrzymał.
- No co ty nie powiesz - burknął złowrogo, biorąc głęboki oddech.
- Napij się mięty, pomaga.
- A skąd ja ci niby, kurwa, wezmę teraz mię... - tu przerwała mu kolejna fala wymiocin. Skrzywiłam się nieznacznie i podeszłam do niego, by, jak to miałam w zwyczaju, podtrzymać mu głowę.
- Już lepiej? - spytałam troskliwym tonem, przebiegając palcami po jego jasnych włosach.
- A wygląda, jakby było lepiej?!
- Matko, tylko zapytałam. - Spojrzałam na swojego partnera jak na wariata. Martwiłam się o niego, a ten warczał na mnie jak jakiś wściekły buldog.
- No to się nie pytaj. I weź zabieraj te łapy ode mnie! - Bronson jednym silnym ruchem odepchnął mnie od siebie. Straciłam równowagę i upadłam na podłogę, uderzając kolanem w kant brodzika.
- Pojebało cię?!  - wrzasnęłam, podkulając pokrzywdzoną nogę. Na skórze pojawiła się czerwona kreska, z której po chwili zaczęła sączyć się krew. Nie odpowiedział, znów zaczął wymiotować. Mimo iż na mnie nie patrzył, zmierzyłam go wściekłym spojrzeniem, wypuściłam powietrze na powstałą ranę i podjęłam próbę podniesienia z zimnych kafelków. Bolało, ale dałam radę. Zaraz potem weszłam do kabiny, wyciągnęłam słuchawkę z uchwytu i puściłam strumień zimnej wody na swoje kolano. To przyniosło natychmiastową ulgę, a Charlie przestał wymiotować, tym razem już na dobre. Kątem oka patrzyłam, jak wstaje, spuszcza wodę i przepłukuje usta. Podczas tej ostatniej czynności cały czas spoglądał w lusterko, gdzie odbijała się kabina prysznicowa z moją sylwetką w środku.
- Tyłek ci widać - rzucił już mniej wrednym tonem i zakręcił wodę.
- I chuj ci do tego - tym razem to ja burknęłam. Nie zamierzałam być dla niego miła, skoro ten mnie tak potraktował, podczas gdy ja chciałam mu pomóc.
- Przepraszam, że byłem nieprzyjemny, zawsze tak mam, jak się źle czuję.
- Co nie znaczy, że musiałeś mnie popychać. Wiesz, jak mnie teraz kolano boli? - Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym wyrzutu, choć ten ból, o którym mu wspomniałam, był nieco naciągany. Nie było to odczucie przyjemne, ale w życiu doświadczałam poważniejszych stłuczeń, chciałam jednak wzbudzić w nim poczucie winy i wyrzuty sumienia. Zasłużone zresztą.
- No przepraszam, no. - Wydął dolną wargę w nad wyraz uroczy sposób i zbliżył się do mnie.
Pora na zemstę, przebiegło mi przez myśl i niewiele myśląc, nakierowałam chłodny strumień na Bronsona. Wrzasnął, a ja zaczęłam się głośno śmiać.
- Tak sobie panna pogrywa, panno King?
Uniosłam brwi i wygięłam usta w podłym półuśmieszku.
- No to zaraz zobaczymy. - Charlie wszedł do kabiny i przerzucił mnie przez ramię. Pisnęłam i... natychmiast przypomniałam sobie pewną scenę z przeszłości. Mojej i Jareda.


- Mary, bo będę śmierdzieć - rzucił Jared, gdy nalałam mu na włosy trochę swojego szamponu waniliowego.
- Śmierdzieć? Mówiłeś, że lubisz ten zapach.
- Ale tylko na tobie.
- Dziwny jesteś.
- Ty jeszcze dziwniejsza. - Zaśmiał się i chwycił mnie w pasie.
- Puść mnie.
- Nie puszczę. - Usta Jareda złączyły się z moimi i poczułam jego dłonie na pośladkach.
- Jeju, jaki ty jesteś niewyżyty.
- Ty tak na mnie działasz, mała.
- Mała to jest twoja pała.
- Coś ty powiedziała? Mała? Dla ciebie to jest małe? - zapytał, wskazując na swoje krocze.
- Maleństwo. Mniejszego nigdy nie widziałam, a widziałam wiele.
- Ty małpo wredna.
Zaśmiałam się i chwyciłam węża. Strumień wody uderzył w twarz mojego chłopaka, na co ten podniósł mnie do góry i przerzucił przez ramię. Niestety przecenił swoją siłę, zachwiał się i wylądowaliśmy w brodziku.
- Aua! - pisnęłam i zaraz po tym oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
- Mary, zabierz nogę z mojego sprzętu.
- Naprawdę mam na nim nogę? Wybacz, jest tak maleńki, że nawet nie poczułam. I zabieraj łapę z mojego cycka!
- Przepraszam, myślałem, że to plecy.
- Świnia! - Uderzyłam Jerry'ego w ramię, po czym ten mocno mnie przytulił.
- Uwielbiam się z tobą droczyć.
- Zauważyłam.
- A teraz daj mi buziaczka.
- Za te plecy?
- Przecież wiesz, że żartowałem. Masz cudne piersi.
- Nie myśl, że teraz powiem, że twój penis jest duży.
- Naprawdę uważasz, że jest mały? 
Po jego minie wywnioskowałam, że przez chwilę pomyślał, że mówię poważnie.
- Ty mój głuptasku kochany - mruknęłam i czule go pocałowałam.




        Mimowolnie posmutniałam i zauważył to nawet Bronson.
- Co jest? Coś nie tak?
- Nie, noga mnie boli, odstaw mnie, jak możesz - wydukałam obojętnym tonem, w którym można było wyczuć nutkę smutku. Charlie ją wyczuł, odstawił mnie na kafelki. Bezwolnie nakierowałam dłoń na szyję, szukałam łańcuszka, nie znalazłam go. Zapewne wciąż kurzył się w kącie w kuchni.
- Mary, płaczesz? - Bronson złapał mnie za ramiona i spojrzał w oczy.
- Przepraszam - odpowiedziałam, wtulając się w niego.
- Ale czemu? Aż tak bardzo cię boli?
- Nie.
- No to, o co chodzi, co, mała? - Przesunął dłoń po moich plecach, zatrzymał ją na pośladku.
- O nic, mam zjazd po amfie. - Musiałam coś wymyślić, nie mogłam mu przecież powiedzieć, że pomyślałam o swoim byłym, to by nie było dla niego miłe.
- Przecież nie brałaś nic od wczoraj rana.
- No właśnie. Jak w ciągu doby nic nie biorę, to łapie mnie taki durny nastrój.
- W takim razie musimy go poprawić.
- Coś sugerujesz? - Uniosłam brwi i wymusiłam uśmiech. Tak naprawdę to wciąż miałam w głowie śmiech Jareda i to mnie dobijało. Ten słyszany tylko przeze mnie dźwięk wykręcał mi wnętrzności, drapał bębenki i wbijał się ostrymi igłami w mózg. Musiałam to jednak zamaskować uśmiechem i udawanym zainteresowaniem.
- Tylko to, że zaraz zabiorę cię z powrotem do łóżka i przelecę - odpowiedział uwodzicielskim tonem i zacisnął dłoń na moim pośladku.
- Na to mogę przystać.
W mgnieniu oka wziął mnie na ręce i wyniósł z łazienki. Rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie na kabinę, oczami wyobraźni zobaczyłam w niej siebie i Jareda. Nagich, mokrych, roześmianych, zakochanych...







***





        - Ja stanowczo protestuję!
- Przeciwko czemu? - zapytał Charlie i rzucił przepoconą koszulkę na kanapę. Sama spojrzałam na Sama pytającym wzrokiem, sięgając po opróżnioną do połowy butelkę wody.
- Jak to przeciwko czemu? Mary nie pokazała dzisiaj cycków na scenie - odpowiedział oczywistym tonem, przykładając do ust szklaną butelkę z piwem.
- Ty, no właśnie, zatańczyła, ale się nie rozebrała - zawtórował dźwiękowcowi Roy.
- Słuszna uwaga, panowie, słuszna uwaga. - Ton głosu i spojrzenie Charliego były tak wymowne, że od razu domyśliłam się, co próbuje tym na mnie wymusić.
- Mam rozumieć, że składacie reklamację? - Spojrzałam po wszystkich obecnych w garderobie mężczyznach. Każdy z nich skinął twierdząco głową. - Niech wam będzie, zboczki. - Wygięłam usta w litościwym półuśmiechu i podniosłam bluzkę. Na twarzach muzyków i reszty ekipy pojawiły się szerokie uśmiechy.
- Ładne - usłyszałam kobiecy głos i natychmiast przeniosłam wzrok na drzwi. Na progu garderoby stała młoda szatynka, którą Joey obejmował ramieniem z szerokim uśmiechem na twarzy.
Zanim w ogóle pomyślałam o tym, kim mogła być owa osobniczka, Charlie zerwał się z miejsca i szybkim krokiem ruszył w jej stronę.
- Juls!
- We własnej osobie. - Uśmiechnięta dziewczyna odsunęła się od Blacka i leciutko dygnęła, rozkładając przy tym ramiona.
- Jezu, jak ja cię dawno nie widziałem.
Charlie i jego, zdawałoby się, stara znajoma złączyli się w przyjacielskim uścisku, któremu przyglądałam się z zainteresowaniem. Nie byłam zazdrosna tylko zaintrygowana. Ciekawiło mnie, kim była Juls i skąd znała się z Charliem. Zresztą nie tylko z nim, bo i reszta Wild Roses przywitała ją w podobny sposób. Ja cały czas stałam z boku i lustrowałam wszystko ożywionym przez amfetaminę wzrokiem.
- A teraz chodź, zapoznam cię z moją małą wariatką.
- Wariatką? - Dziewczyna cicho się zaśmiała i chwyciła wyciągniętą w jej stronę rękę Bronsona.
- Tak ją pieszczotliwie nazywam. Poznajcie się.
Oboje zatrzymali się tuż obok mnie.
- To jest Mary, to Julie.
- Mary - przedstawiłam się tak dla formalności, mimo iż sekundę wcześniej zrobił to Charlie i wyciągnęłam dłoń.
- Julie. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Jej zęby były białe, ale nierówne. Górne jedynki nieco na siebie nachodziły, a lewa trójka, podobnie jak moja, przypominała wampirzy kieł i ulokowana była odrobinę wyżej niż pozostałe zęby. To wzbudziło we mnie nieuzasadnioną sympatię.
Dziewczyna już miała ściskać moją dłoń, gdy odezwał się Charlie.
- Co tam będziecie dłonie ściskać jak faceci, buziaczka sobie dajcie.
Obie spojrzałyśmy na niego w tej samej chwili, w tym samym momencie się zaśmiałyśmy i zaraz potem nasze ułożone w dzióbki wargi zetknęły się ze sobą w czysto koleżeńskim całusie.
- No i od razu przyjemniej. Pewnie się zastanawiasz, kim jest Juls, co? - zwrócił się do mnie Charlie, kładąc dłoń na ramieniu szatynki.
- Trochę.
- Julie to nasza najwierniejsza fanka, była z nami od samego początku.
- Pamiętam wszystkich muzyków, którzy przewinęli się przez Wild Roses, a było ich sporo - odezwała się sama zainteresowana.
- Towarzyszyła nam podczas dwóch tras. Poznaliśmy się pięć lat temu na koncercie w Portland. Julie miała wtedy siedemnaście lat i chciała przeprowadzić z nami wywiad do szkolnej gazetki. Od razu się polubiliśmy i podczas następnej trasy towarzyszyła nam na każdym jej etapie, tak jak ty teraz.
- To były naprawdę niesamowite czasy, świetnie się bawiłam z tymi wariatami. - Uśmiechnęła się szeroko, odwzajemniłam się dokładnie tym samym.
- Z nami zawsze jest niesamowicie. Wiecie co, nie ma co tak sterczeć w tej garderobie, bo zaraz zaczną się tu złazić ludzie, pójdźmy gdzieś na jakąś pizzę i tam spokojnie pogadajmy.
- Ja jestem za.
- Ja też nie mam nic przeciwko - rzuciłam, poprawiając zsuwające się spodnie. Przez zamieszanie związane z hotelem zapomniałam założyć paska. 

Kiedy w południe dojechaliśmy do Spokane, okazało się, że przez pomyłkę jeden z pracowników hotelu anulował rezerwację zespołu i pokoje, które mieliśmy zamieszkiwać, przypadły członkom jakiegoś stowarzyszenia. Charlie wpadł w szał, Clark pokłócił się z kierownikiem, ale oprócz niezwykle szczerego przepraszam nic nie otrzymaliśmy. W innych hotelach też nie było wolnych miejsc, więc musieliśmy zadowolić się motelem. Na szczęście o wiele bardziej przyzwoitym niż tamten w Tacomie. Przez to wszystko chłopaki omal nie spóźnili się na koncert, więc nie było już czasu na dobieranie garderobianych dodatków.
- Niedaleko widziałam całkiem przyjemną pizzerię - odezwała się znów Juls.
- W takim razie prowadź...


***




        Do niedużego stolika stojącego w samym rogu przytulnego pomieszczenia, który zajmowała nasza trójka, po raz kolejny podszedł młody kelner. Tym razem zostawił na blacie dużą pizzę i dzbanek schłodzonej coca coli.
- To gdzie teraz mieszkasz? - zwrócił się do Julie Bronson, odrywając pierwszy kawałek aromatycznej pizzy.
- Nadal w Portland, ale cholernie brakuje mi Seattle.
- Mieszkałaś tam kiedyś? - Spojrzałam na dziewczynę pytającym wzrokiem, wlewając do wysokiej szklanki swój ulubiony napój.
- Tak i to od urodzenia, ale wynieśliśmy się stamtąd, bo moja mama bała się tego zabójcy znad Green River. Jak wyszło, że działa w Seattle i okolicach, natychmiast spakowała walizki i przenieśliśmy się do Portland.
Na język cisnęło mi się dość niestosowne pytanie o profesję matki naszej towarzyski, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się przed jego zadaniem.
- Niby wiedziała, że zabijał tylko prostytutki, ale wolała nie ryzykować. Uważała, że zawsze istniała szansa, że może zmienić swój modus operandi, więc wolała wyjechać z Waszyngtonu.
- Mój ojciec chciał dołączyć do grupy poszukiwawczej, ale mama mu na to nie pozwoliła. Stwierdziła, że to zbyt ryzykowne.
- To ty też jesteś z Seattle? - zapytała ożywiona, nawijając na palec zwisający z nadgryzionego kawałka pizzy ciągnący się ser.
- Z Bellingham, ale bardzo często tam bywałam, poza tym moja babcia i siostra mieszkają w Seattle. 
- Super. To zajebiste miasto. Cholernie deszczowe, ale ma swój niepowtarzalny klimat.
- I jest kolebką grunge'u - wtrącił się Charlie z ustami pełnymi jedzenia.
         Kilka minut później nasza rozmowa zeszła już na zupełnie inne tory - wymienialiśmy się poglądami na temat orientacji seksualnych:
- Na mój gust człowiek nie jest ani hetero, ani homo. Czytałam gdzieś kiedyś, że każdy rodzi się bez orientacji, a potem po prostu określa swoje preferencje pod wpływem otoczenia czy jakoś tak.
- A jak jest z tobą? - zapytałam, patrząc na Julie z zaciekawieniem.
- Nie uważam się ani za lesbijkę, ani za heteryczkę, ani za biseksa. Jeśli podoba mi się facet, umawiam się z facetem, jeśli podoba mi się kobieta, to umawiam się z kobietą. Naprawdę nie patrzę na płeć, jak mi się z kimś dobrze rozmawia i czuję między nami napięcie seksualne, to poddaję się temu, nie rozważam czy to jest kobieta, czy mężczyzna i czy to robi ze mnie lesbijkę, biseksualistkę czy nie wiadomo co jeszcze. Nienawidzę tych terminów.
- A Mary ci się podoba? - rzucił ni stąd ni zowąd Charlie.
- Jest bardzo atrakcyjna. - Juls uśmiechnęła się do mnie zalotnie, a ja poczułam dosyć przyjemne łaskotanie w brzuchu.
- Wyczuwasz między wami to, jak to nazwałaś, napięcie seksualne? Albo spytam inaczej, miałabyś ochotę na to, żeby Mary włożyła ci teraz rękę między nogi, by sprawdzić, czy coś poczujesz?
Jak zwykle bezpośredni i pozbawiony wstydu.
- Jeśli ona ma. - Szatynka najpierw oblizała, a potem przygryzła dolną wargę, na co uniosłam delikatnie kąciki ust.
- Mary? - Bronson spojrzał na mnie wzrokiem, w którym rodziło się podniecenie. Nie odpowiedziałam, tylko oderwałam się od oparcia, przesunęłam krzesło nieco bliżej siedliska Julie i położyłam dłoń na jej zakrytym jeansową spódniczką i cienkimi rajstopami udzie. Patrząc jej głęboko w oczy, przesunęłam palce ku górze i dotknęłam materiału okrywającego jej krocze. Przymknęła powieki, bardzo cichutko jęknęła i znów zagryzła wargę. Motyle ukryte w moim brzuchu zerwały się z uwięzi. Zdecydowanie obie czułyśmy silne napięcie. Juls otworzyła oczy, jej palce dotknęły mojego policzka, a twarz znacznie zbliżyła. Kolejne głębokie spojrzenie i nasze usta znów się ze sobą zetknęły. Tym razem nie był to szybki, powitalny całus, tylko zmysłowy, kipiący erotyzmem pocałunek. W tamtej chwili miałam ochotę zedrzeć z niej ubranie, rzucić ją na blat i zanurzyć twarz między jej udami. Chciałam poczuć jej smak i chciałam, by potem ona posmakowała mnie, by dała mi rozkosz, której niezwykle wtedy zapragnęłam.
- Moje śliczne panie, niezwykle przyjemnie mi się na was patrzy, ale inni zdają się być odrobinę zniesmaczeni. - Głos Bronsona przerwał pocałunek, który sprawił, że zapomniałam o całym świecie i o tym, że to była knajpka rodzinna i oprócz nas znajdowali się tam rodzice z dziećmi, którzy faktycznie patrzyli w naszą stronę z niezwykłym zniesmaczeniem w oczach.
- Proponuję przenieść się do motelu.
- Bardzo chętnie. - Juls znów się uroczo uśmiechnęła, Charlie rzucił należne pieniądze na stół i opuściliśmy lokal pod eskortą zszokowanych spojrzeń i szeptów. 







***




        W drodze do motelu cały czas patrzyłam na Julie. Obserwowałam jej ruchy, miny, uśmiechy, które wymieniała z Charliem i gesty, które wykonywała podczas opowiadania nam o tym, jak to omal nie została złapana przez policję podczas ozdabiania miejskich murów.
Lustrowałam ją pożądliwym wzrokiem, zdawała mi się być ósmym cudem świata. Odkąd nasze usta złączyły się w tym pełnym pasji pocałunki, nie mogłam przestać myśleć o nagłym pociągu, który do niej poczułam. Zupełnie niespodziewanie dostrzegłam w niej jakiś irracjonalny ideał kobiecości, nie mogłam powstrzymać myśli, w których leżała pode mną  naga. Chciałam jak najszybciej dotknąć jej ciała, zobaczyć na żywo to, co tak doskonale prezentowało się w mojej wyobraźni. To pierwsza przedstawicielka płci żeńskiej od czasu mojego romansu z Courtney, przy której poczułam aż tak silne pożądanie, której aż tak bardzo pragnęłam.
Julie znów się na mnie spojrzała, w jej oczach płonęły iskierki namiętności, moje ciało uderzyła nagła fala gorąca, które intensywnie paliło moje policzki i zwilżyło spragnione dotyku krocze. Nawet przy Charliem nie odczuwałam czegoś tak intensywnego. Poczułam się tak, jakby za moment moje ciało miało stanąć w płomieniach, które ugasić mogło wyłącznie błogie zaspokojenie.
Jej usta się poruszały, mówiła coś, ale do moich uszu nie dochodził żaden dźwięk. Obserwowałam poruszające się wargi i mimowolnie wyobrażałam sobie, jak muskają moje usta, zaciskają  się w okół moich sutków i jak tańczą na mojej waginie. Owe wyobrażenie było tak intensywne, że niemal czułam ten dotyk, tę rozkosz z niego płynącą. A ona wciąż mówiła, a ja wciąż nie potrafiłam się skupić na jej słowach.
- Mary! - z tej drobnej hipnozy wyrwał mnie donośny głos Bronsona. Zadrżałam i przeniosłam na niego zdezorientowany wzrok.
- Julie pyta, czy masz ochotę popływać.
- Popływać? - spytałam zaskoczona, unosząc przy tym lewą brew.
- Tak, w basenie - oznajmiła z tym niezwykle uroczym uśmiechem.
- W jakim basenie?
- Mary, czy ty w ogóle kontaktujesz? - Bronson spojrzał na mnie z lekki zdezorientowaniem. - Chyba na twoich kawałkach pizzy zamiast pieczarek ktoś położył grzybki halucynogenne. Właśnie stoimy przy motelu, tuż obok niego jest basen, co prawda już dawno po dziesiątej, więc teoretycznie jest zamknięty, ale praktycznie w ogrodzeniu jest spora dziura, więc możemy się wykąpać. Masz na to ochotę, śpiąca królewno?
- Mogę mięć. - Zgarnęłam opadające na twarz włosy, po czym wszyscy troje ruszyliśmy w stronę wspomnianej przez Charliego dziury w siatce. Była na tyle spora, że wystarczyło się leciutko schylić, by znaleźć się po drugiej stronie. Nigdy nie rozumiałam tego zwyczaju zamykania basenów o dziesiątej w całodobowych motelach. Zresztą nie rozumiałam większości zakazów i przepisów panujących w tym kraju.
- No to, kto ostatni w wodzie ten sflaczała fujara! - krzyknął Charlie gotowy do wystartowania, jednak zanim zdążył ruszyć, zatrzymała go Juls.
- Ej, ej, kochaniutki, a ty co w ubraniu, kąpiemy się nago albo wcale.
- Nago? Mówisz i masz. - W jednej chwili zaczął pozbywać się swojego ubrania. Byłam pewna, że Julie chce wywinąć mu banalny, ale jakże zabawny numer: zabrać ciuchy i wymusić na nim pójście do pokoju na golasa. Pomyliłam się, zdałam sobie z tego sprawę, gdy ona sama zaczęła pozbywać się ubrania. Mimowolnie wlepiłam w nią wzrok i zapewne gapiłabym się tak na nią dopóki nie rozebrałaby się do naga, gdyby ta nie zaczęła do mnie mówić.
- A ty co, Mary, czekasz na jakieś specjalne zaproszenie? A może się mnie wstydzisz?
- Wstydzę? Słonko, ja nie wstydzę się nikogo. - Uraczyłam ją zalotnym uśmieszkiem i podobnie jak moi towarzysze, pozbyłam się swoich ciuchów. Chwilę później moje ciało przeszedł dreszcz wywołany chłodem znajdującej się w basenie cieczy.
- Zimna - wydukałam, szczękając zębami.
- Jak dla mnie w porządku. - Charlie jak gdyby nigdy nic zanurzył się pod powierzchnię wody i wynurzył z powrotem kilka stóp dalej. - Ale widzę, że Juls też doskwiera chłód, więc możecie pomóc sobie nawzajem w ogrzaniu się.
Mój wzrok przeniósł się automatycznie na drżącą z chłodu dwudziestodwulatkę, której wyraz twarzy zdawał się mówić - to był bardzo głupi pomysł. Bardzo szybko jednak ustąpił on miejsca czemuś zupełnie innemu, pewnego rodzaju zachęcie.
- Nie ukrywam, przydałoby się trochę ciepła.
Zagryzłam lekko dolną wargę i mimo kującego moje ciało niczym igły chłodu, przepłynęłam dystans dzielący mnie od Julie. Zanim zdążyłam się dobrze zatrzymać, jej zimne dłonie chwyciły moją twarz, a usta przywarły do moich z taką pasją, że przeszedł mnie kolejny dreszcz, tym razem miłego, wewnętrznego ciepła. W tym jednym momencie znów zapomniałam o otaczającym nas świecie, oprócz mnie i niej nie było nic innego, nawet chłód wody przestał mi tak dotkliwie doskwierać. Byłyśmy tylko my, nasze wargi, ocierające się o siebie języki i stykające się ze sobą piersi.
Nie przerywając rozgrzewającego pocałunku, przeniosłam dłoń z biodra Julie na jej łono i wsunęłam między rozchylone uda. Opuszki palców dotknęły ciepłej waginy i właśnie miały rozpocząć swój dziki taniec, gdy do naszych uszu doszło nadzwyczaj głośne szczekanie.
- Cholera, to ochroniarz!
Wszyscy troje jak jeden mąż wyskoczyliśmy z basenu, w pośpiechu zebraliśmy swoje ubrania i przecisnęliśmy się przez dziurę w siatce. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie doznała drobnego skaleczenia. Wystający kawałek drutu przejechał po moim ramieniu. Zignorowałam to i ruszyłam przed siebie. Nie miałam pojęcia, co mogło nas spotkać, gdyby pracownik biura ochrony nas złapał i jakoś specjalnie mnie to nie interesowało. Chciałam jak najszybciej wrócić do czynności, którą mi przerwano. Sądząc po spojrzeniu, Julie też.
Gdy znaleźliśmy się już pod drzwiami z numerem dwadzieścia trzy, zmachany Charlie wyjął z kieszeni zwiniętych byle jak spodni nieduży klucz z czerwoną zawieszką i wsadził go do zamka. 

- Nienawidzę biegać - jęknęła Juls i rzuciła się na łóżko, sprawnie omijając pozostawione na środku pomieszczenia torby. Jej brzuch i piersi przylgnęły  do białej pościeli, nagie pośladki kusiły swoją krągłością. Długie nogi zamachały w powietrzu, spojrzałam na Charliego. Mimo iż nie wypowiedziałam żadnego słowa, skinął głową i wytarwszy twarz, oparł się o stojący na przeciwko łóżka telewizor. Ruszyłam w stronę wciąż machającej nogami Julie, usiadłam na kancie materaca i bez zbędnych formalności wsunęłam palce w jej pochwę. Jęknęła. Zmieniłam pozycję na półleżącą, nawet na moment nie przerywając penetracji. Uniosła głowę i odwróciła ją w moją stronę. Po raz czwarty złączyłyśmy się w pocałunku przerywanym przez jęki rozkoszy wydobywające się z jej ust. Po dojściu do punktu kulminacyjnego role się odwróciły, to ja stałam się stroną zaspokajaną. Julie nie użyła palców, postawiła na usta. Moje plecy oderwały się od podłoża i wygięły w łuk. Kiedy znów opadłam na delikatny materiał, poczułam na twarzy dłonie Charliego. Uniosłam powieki i zobaczyłam członka tuż przy swoim lewym policzku. Otworzyłam usta, zamknęłam oczy. Palce Bronsona ścisnęły moje włosy, a moja lewa dłoń zacisnęła się w pięść na fryzurze Julie... 




***




         - Charlie to jest zimne! - pisnęłam głośno, gdy Bronson nalał na mój kark odrobinę żelu pod prysznic, którego chłód wyraźnie kontrastował z wysoką temperaturą wody nalanej do wanny, w której jakimś cudem zmieściła się nasza trójka.
Julie spojrzała na mnie z rozbawieniem w oczach i przesunęła stope po mojej łydce. Uśmiechnęłam się do niej, pozwalając siedzącemu z tyłu Charliemu wmasowywać gęstą substancję w swoją skórę. Oparta o jego tors wędrowałam palcami po jego udach, czując w dole pleców stykającego się z nimi członka. Juls nie przestawała dotykać mojej dolnej kończyny swoją, nie odrywała też wzroku od mojego nagiego ciała. Patrzyła na osłonięte cienką warstwą piany piersi z ogromnym porządaniem w oczach. Mimo iż poprzedniej nocy zasopokoiłyśmy się nawzajem na wszelkie możliwe sposoby, ona wciąż mnie pragnęła, wciąż było jej mało. Miała to wypisane na twarzy, zdradzało ją zagryzanie wargi i zaczerwienone policzki. Schlebiało mi to, lubiłam być obiektem cudzych fantazji, uwielbiałam świadomość, że ktoś pragnie mnie tak bardzo, że nie jest w stanie nad tym zapanować. Ona nie była. Zanim jeszcze Charlie zdążył spłukać pianę z mojego karku, ta już przylgnęła wargami do mojej szyi, a dłoń wcisnęła między uda. Nie czułam takiego podniecenia jak dzień wcześniej, nie miałam już tak ogromnej ochoty na seks, ale nie chciałam robić jej przykrości, więc pozwalałam się pieścić. Pozwolił też na to Bronson. Podobnie jak zeszłej nocy, nie protestował tylko obserwował nas z wielkim zainteresowaniem. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że uwielbiał patrzeć na mnie kochającą się z inną kobietą, że podniecał go widok damskiej głowy między moimi udami, że pocałunki, które wymieniałam z przedstawicielkami płci pięknej działały na niego jak wiagra na impotenta. Potwierdzeniem tego był fakt, że gdy tylko Julie i ja zaczęłyśmy się całować, jego penis zaczął twardnieć i nieco mnie uwierać.
Tak oto poranna kąpiel zmieniła się w kolejną sesję erotyczną, która sprawiła, iż uznałam, że mam już dosyć seksu na kolejnych kilka dni. Powiedzenie co za dużo to niezdrowo faktycznie było niezwykle trafione i idealnie wpasowało się w sytuację. Nawet nimfomani mają czasami dość i potrzebują przerwy.



***



        - Dobra, moje śliczne kociaki, ja lecę po fajki, nie róbcie niczego beze mnie. - Charlie zapiął rozporek obcisłych jeansów, uraczył mnie namiętnym pocałunkiem i wyszedł z pokoju, trzaskając głośno drzwiami, jak to miał w zwyczaju.
Przeczesałam wilgotne włosy palcami i poprawiłam zsuwający się ręcznik. Kolejny minus posiadania małych piersi. 

Przetarłam dłonią zaparowane lustro i od razu zobaczyłam w jego odbiciu Julie. Podobnie jak ja, owinięta była białym materiałem, jednak jej trzymał się tak jak powinien. Nie było to nic dziwnego przy jej obfitym biuście.
- Mary, musimy porozmawiać - oznajmiła mi niezwykle poważnym tonem, z równie poważną miną.
- O czym? - Odwróciłam się w jej stronę, przybierając zaciekawiony wyraz twarzy.
- O nas.
- O nas? - Uniosłam brwi w niemałym zaskoczeniu.
- Wiem, że to trochę szalone, ale kurczę, tak cholernie mi się podobasz, jesteś tak niesamowicie seksowna. Ja wiem, że znamy się zaledwie jeden dzień, ale ja oszalałam na twoim punkcie, jak dziwnie to nie brzmi. Wystarczy, że na ciebie patrzę, a już mam ochotę zedrzeć z ciebie ubranie i kochać się z tobą do upadłego. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś tak intensywnego ani względem innej kobiety, ani faceta. Jesteś pierwszą osobą, która aż tak bardzo na mnie działa, więc ubierzmy się, zabierz swoje rzeczy i pojedź ze mną do Portland. Ucieknijmy stąd, póki nie ma Charliego. Zamieszkajmy razem, bądźmy ze sobą, stwórzym pieprzony lesbijski związek. - Mówiła niezwykle szybko z ogromną ekscytacją w głosie, patrząc przy tym na mnie jak wygłodniałe zwierze. Z jednej strony to było niesamowite, ale... No właśnie, zawsze było jakieś ale.
- Julie, strasznie schlebia mi to, co mówisz, naprawdę. Też czuję do ciebie spory pociąg, ale nie chcę stąd wyjeżdżać, nie chcę tego wszystkiego zostawiać, nie chcę wiązać się z kobietą.
- Chodzi o Charliego? - zapytała, patrząc na mnie uważnie. W jej spojrzeniu dostrzegłam rodzący się żal.
- Nie, nie chodzi o niego.
- No to, o co, bo chyba nie o to, że nie kręcą cię kobiety, gdyby tak było, nie doszłoby między nami do tego wszystkiego?
- Nie chodzi ani o Charliego, ani o to. Chodzi o obietnicę - odpowiedziałam, po czym delikatnie westchnęłam, opierając pośladki o kant umywalki.
- Jaką obietnicę?
- O tę, którą kilka lat temu złożyłam swojej najlepszej przyjaciółce. Obiecałam jej, że ewentualnie będzie jedyną kobietą, z jaką się zwiążę, wrazie gdyby nie wyszło mi z żadnym facetem. Courtney naprawdę bardzo mnie kochała, czułabym się podle, gdybym złamała dane jej słowo.
- Kochała? Czyli już nie kocha, tak? - Juls świdrowała mnie wzrokiem tak intensywnym i tak dziwacznym, że zaczynałam się jej bać.
- Nie wiem. Matko, chodzi o to, że ona jest teraz w szpitalu, przeszła poważny uraz mózgu, nie jest osobą, którą była kiedyś...
- Więc nie poczuje się urażona, jeśli zamiast z nią zwiążesz się ze mną - wtrąciła mi się w zdanie ożywionym tonem.
- Ale ja nie chcę się z tobą wiązać, zrozum, Julie, ja mimo wszystko nie wyobrażam sobie siebie w stałym związku z kobietą. Ja potrzebuję faceta.
- Przecież od czasu do czasu będziesz mogła się z jakimś przespać, naprawdę nie będę miała nic przeciwko.
- Ale to nie o to chodzi. Nie chodzi mi o potrzeby fizyczne. Potrzebuję tego silnego poczucia bezpieczeństwa, które może zapewnić kobiecie wyłącznie mężczyzna. Poza tym chcę mieć dzieci. Nie mówię, że teraz, ale kiedyś chciałabym zostać matką - wyjaśniłam jej najspokojniej jak tylko potrafiłam, co łatwe nie było, bo zaczynałam odczuwać irracjonalny dyskomfort i coś jakby lęk.
- I co ty niby myślisz, że Charlie ci to zapewni? Że da ci bezpieczeństwo i spłodzi dziecko? Mary, otwórz oczy, przecież on się tobą bawi. Nie widzisz tego? Jesteś jego pieprzonym trofeum, jest z tobą, żeby móc się tobą chwalić. Poza tym jesteś uległa w łóżku, spełniasz jego wszystkie zachcianki i fantazje erotyczne. Tylko do tego mu jesteś potrzebna.
- A skąd ty niby możesz to wiedzieć, co?! - Dyskomfort i lęk przerodziły się w silną irytację, dziewczyna zaczynała zdrowo przeginać.
- Znam go i to znacznie lepiej niż ty. Powiedział ci choć raz, że cię kocha? Dał ci głupie kwiaty ot tak, bez okazji czy powodu? Czy był dla ciebie miły, ale tak po prostu, bez ukrytego podtekstu, bez chęci zaciągnięcia cię do łóżka?
Zabolało. Zabolało i to cholernie. Nigdy nie usłyszałam od niego tych dwóch słów, nigdy nie dał mi nic ot tak, a za każdym razem był dla mnie miły tylko wtedy, gdy miał ochotę na seks. Kiedy nie chciał się ze mną kochać, ignorował mnie, albo był względem mnie nad wyraz oschły. Dopiero w tamtym momencie zdałam sobie z tego sprawę, dopiero Julie otworzyła mi oczy, ale mimo wszystko zrobiła to w sposób bezczelny i arogancki, a ja nie zamierzałam tego tolerować.
- Wyjdź.
- Co? - Spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- To, co słyszałaś, wynoś się stąd i to natychmiast! - nie wytrzymałam, wrzasnęłam. Musiałam wyrzucić z siebie ból i gniew. Nagle moja cała sympatia i pociąg do Julie zniknęły. Nie chciałam jej widzieć, nie chciałam jej słyszeć, nie chciałam, by oddychała tym samym powietrzem co ja. A to wszystko dlatego, że powiedziała prawdę, a ja zawsze ją źle znosiłam. Wolałam słodkie kłamstwo od porcji gorzkiej szczerości, wolałam tworzyć sobie w głowie idylliczny obrazek niż znosić rzeczywistość. A Charlie musiał mnie kochać, w końcu powiedział, że się ze mną ożeni, że będziemy mieć razem dzieci. Tak, kochał mnie, kochał. Nie byłam wcale żadnym pieprzonym trofeum czy prywatną prostytutką, byłam dla niego bardzo ważną osobą, najważniejszą. Nie mogłam pozwolić na to, by cokolwiek zburzyło ten obraz. On mnie kochał...  






***




         Po fali pytań, gdzie i dlaczego zniknęła Julie, Charlie w końcu sobie odpuścił i zamknął się w łazience, a ja mogłam spokojnie obejrzeć Beverly Hills, 90210. Nie lubiłam tego serialu, ale uwielbiałam patrzeć na otaczający bohaterów przepych, na ich styl życia. Jak byłam młodsza, bardzo często wyobrażałam sobie, że mieszkam właśnie w tej dzielnicy Los Angeles, że jestem bogatą, popularną dziewczyną, którą wszyscy uwielbiają i podziwiają i z którą każdy chce się przyjaźnić. Wyobrażałam sobie wielogodzinne zakupy w najdroższych butikach w kraju, wyjazdy w różne egzotyczne miejsca, wypady na największe premiery filmowe i przede wszystkim brak problemów. Tak, wychodziłam z założenia, być może błędnego, że problemy bogaczy z Kalifornii były tak błahe, że ograniczały się jedynie do wyboru odpowiednich szpilek, koloru ścian czy wielkości basenu. Od zawsze Kalifornia kojarzyła mi się z idyllą i czułam, że tam życie byłoby o wiele lepsze. To przekonanie nasiliło się po śmierci mamy. Ślepo wierzyłam, że w Mieście Aniołów nigdy by jej coś takiego nie spotkało, tata nie zamieniłby się w potwora, a ja wciąż byłaby szczęśliwą nastolatką z wielkimi marzeniami i jeszcze większymi ambicjami. 

Marzenia i ambicje, czy to w ogóle miało jeszcze jakieś znaczenie? Raczej nie. To były już tylko puste słowa. Przestałam w nie wierzyć, gdy ze słodkiej Mary zmieniłam się w postrzeloną Mary Jane, która nie potrafiła już marzyć, bo doskonale wiedziała, że marzenia się nie spełniają, że istnieją tylko po to, by człowiek nie popełnił przedwczesnego samobójstwa. 
Żyłam z takim przekonaniem dopóki na mej drodze nie pojawił się Jared. On wszystko zmienił. Znów przywrócił mi wiarę w marzenia, wiarę w to, że może jeszcze kiedyś coś uda mi się osiągnąć. Dzięki niemu zaczęłam wierzyć w to, że mogę stać się na powrót tą uroczą tancereczką, którą byłam w oczach swojej mamy. Sprawił, że uwierzyłam, że mimo doświadczonych krzywd i upokorzeń, mimo faktu, że w tak bardzo młodym wieku poznałam wszystkie strony seksu i wpadłam w wir uzależnienia, mogłam znów być niewinną, dobrą dziewczyną. Sprawił, że znów poczułam się jak człowiek, jak pełnowartościowa istota, która jak każdy inny ma prawo do szczęścia. Przy nim nie czułam się brudna czy napiętnowana. U jego boku odzyskiwałam radość życia i zapomniałam o wszystkich złach tego świata. No, ale niestety, nic co dobre nie trwa wiecznie, więc i mój związek z Jaredem się zakończył, a ja znów wróciłam do punktu wyjścia. Myślałam, że związek z Charliem wzbudzi we mnie te same uczucia, ale tak się nie stało. Nie byłam zdołowana, nie czułam się samotna, ale to tylko przez to, że praktycznie non stop byłam na haju. To narkotyki trzymały mnie w kupie, nie mój facet. Wiedziałam o tym, wiedziałam doskonale, ale mimo wszystko nie chciałam się z nim rozstawać, nie chciałam znów być sama. Uzależniłam się od bycia z kimś, nawet jeśli to bycie było tylko dla samego bycia i nie miało głębszego podłoża emocjonalnego.



***


        - Suwaj się, mała, mam świeży towar.
Odwróciłam wzrok i zobaczyłam idącego w stronę łóżka Charliego. Co było dziwne to to, że nie wyszedł z łazienki, tylko wszedł do pokoju prosto z zewnątrz. Otworzyłam szeroko oczy i wbiłam je w zadowoloną twarz wokalisty.
- Przecież byłeś w łazience, jakim cudem znalazłeś się na dworze? - zapytałam, nawet na moment nie spuszczając uniesionych w pytającym wyrazie twarzy brwi.
- No tak, wszedłem do łazienki, ale wyszedłem z niej jakieś dziesięć minut temu, przecież ci mówiłem, że idę do chłopaków i zaraz wrócę.
- Naprawdę?
- No naprawdę. Oj, Mary, Mary, ostatnimi czasy jesteś zakręcona jak naleśnik.
- Fakt. - Przetarłam twarz dłonią, głośno ziewnęłam i zrobiłam Charliemu miejsce na materacu.
- Metaamfetamina, brałaś kiedyś? - zapytał, rzucając się na pomiętą pościel.
- Raz czy dwa. A skąd to masz?
- Sammy kupił od znajomego dilera i podzielił się z przyjacielem. A przyjaciel podzieli się ze swoją seksowną dziewczyną - mruknął i przysunął twarz do mojej szyi.
- Charlie?
Blondyn oderwał usta od mojej skóry i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Zanim to weźmiemy, chcę cię spytać, o coś bardzo ważnego.
- O co takiego? - Przygryzł wewnętrzną stronę dolnej wargi i przesunął palec wskazujący po moim przysłoniętym białą koszulką brzuchu.
- Czy ty mnie w ogóle kochasz? - zapytałam niepewnym lecz poważnym tonem.
- Co?! - Zaśmiał się, ukazując rządek równych zębów.
- Pytam, czy mnie kochasz. No wiesz, kiedy ludzie są razem, pytają siebie nawzajem o takie rzeczy.
- A czy to jest aż tak bardzo istotne?
- Dla mnie jest. No więc jak, kochasz mnie, czy nie?
- Gdy powiem, że tak, przestaniesz mi wiercić dziurę w brzuchu, wciągniemy ten szajs i będziemy się pieprzyć?
- Tak.
- W takim razie cię kocham.
Nie uwierzyłam mu, ale to było nieistotne. Usłyszałam to z jego ust i to mi wystarczyło do tego, by utrzymać w głowie swój idealny obrazek. Od zawsze lubiłam wierzyć w cudze, piękne kłamstwa...
        Wciągnęliśmy po jednej kresce, pozostałe drobinki wtarliśmy w dziąsła i tak jak chciał tego Charlie, zaczęliśmy uprawiać seks. Dziki, ostry i intensywny. Bolesny i jednocześnie cholernie przyjemny. Taki jaki lubił on i taki jaki lubiłam naćpana ja. Było dobrze, było piekielnie dobrze dopóki jego obie dłonie nie zacisnęły się na mojej szyi. Mocno i ciasno. Przez moment nie mogłam złapać powietrza. Nic sobie z tego nie zrobił. Patrzył na mnie dzikim wzrokiem i poruszał biodrami jak opętany.
Zacisnęłam palce na jego przedramionach, wbiłam w nie paznokcie. Głęboko, do krwi. Syknął i rozluźnił swój ucisk, wtedy też zepchnęłam jego dłonie ze swojego gardła.
- Popierdoliło cię?! - wrzasnęłam zachrypniętym głosem. Bolało. Charlie spojrzał na mnie zdezorientowany i wyciągnął penisa z mojej pochwy. Skorzystałam z tego i podciągnęłam się odrobinę. - Na mózg ci padło?! Mogłeś mnie udusić, ty pierdolony psycholu! - Ułożyłam dłoń w pięść i uderzyłam nią w ramię Charliego. Zdenerwował się. Zdenerwował się do tego stopnia, że wymierzył mi siarczysty policzek. Jęknęłam, złapałam się za twarz i zaraz potem znów uderzyłam go pięścią, tym razem w twarz. Z kącika jego ust wypłynęła krew, podobnie jak z moich kostek.
- Ty głupia suko! - Silnym ruchem chwycił mnie za nadgarstek, drugą ręką złapał włosy. Syknęłam. Zacisnął mocno szczękę w gniewnym wyrazie twarzy. Zrobiłam to samo i oplułam go. Wraz ze śliną wyleciała krew, jego pierwszy cios musiał rozciąć mi kącik ust. Zmieszane płyny ustrojowe spłynęły po jego twarzy. Silne nogi przygwoździły boleśnie moje uda, dłoń zaciśnięta na nadgarstku pchnęła go do tyłu, a druga szarpnęła ulokowane w niej włosy. Byłam pewna, że mnie opluje lub znów uderzy, ale on mnie pocałował. Mocno i namiętnie. Znów poczułam przerwane przez ból podniecenie. Uległam. Odwzajemniłam pocałunek i przesunęłam uwolnione dłonie po umięśnionych ramionach. Nabrzmiały członek znów trafił w moje wnętrze. Moje ciało przeszedł potężny dreszcz. Ruszył. Rozmazując krew na swoich twarzach, kontynuowaliśmy przerwany stosunek. Agresja znów stała się namiętnością i to jeszcze większą niż na początku.
Jeden silny orgazm wystarczył, bym zapomniała o duszeniu, wyzwisku i ciosie w twarz. Znów go uwielbiałam, znów byłam jego...   







......................................
Tytuł rozdziału: Wspomnienia innego życia.    

    - Propozycja Julie nie była zaplanowana, był to pomysł  czysto spontaniczny, na który wpadłam przypadkiem podczas pisania. W pierwotnym założeniu Juls miała spędzić z nimi noc, a potem zwyczajnie wrócić do domu, ale poczułam, że dobrze by było wspomnieć w tym rozdziale o Courtney, żeby mięć więcej fragmentów odnoszących się do tytułu, więc stworzyłam ten dialog między Julie i Mary.
    - Wiem, że w kółko powtarzam ten sam schemat względem Charliego, Mary i dodatkowej dziewczyny, ale o to właśnie chodzi, to pokazuje pewną rzecz, mam nadzieje, że domyślacie się jaką, choć oczywiście tego od nikogo nie wymagam.
    - Mówiłam kilka razy, że troszkę męczy mnie już ten etap opowiadania, ktoś napisał mi w komentarzu (wybaczcie, ale nie pamiętam kto), że jego też, więc mam dobrą wiadomość, to już przedostatni rozdział Ciszy przed burzą. Potem przejdziemy w końcu do rozdziałów, na których napisanie tak długo czekałam (o ile nie będzie końca świata :P). Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu, a ja się w nich odnajdę :).  

14 komentarzy:

  1. Świetny rozdział. Przyjemnie się czytało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi też się miło czytało. Mam jeszcze pytanie. Kiedy Jared wróci do życia Marry?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy :) Fizycznie w moim drugim opowiadaniu (a raczej pierwszym), ale cały czas będzie się tu przewijał w przeróżnych formach :)

      Usuń
  3. kiedy dodasz nowy na his-is-who-you-really-are.blogspot.com?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym tygodniu albo przyszłym. BTW, prośba na przyszłość, od takich pytań jest zakładka spam :)

      Usuń
  4. OMG, cudowne, cudowne, cudowne. *__*
    Dziwię się tylko że Mary, pomimo tego, jak Charlie ja traktuje (chodzi mi o bicie Mary, a zwłaszcza tą ostatnia scenę), nadal chce być z tym dupkiem. Chyba przestałam go lubić, jemu tylko na seksie zależy, a Mary nie zasługuje na tak idiotycznego faceta.
    Jak dodałaś ten fragment Jareda z Mary, aż mi łzy poleciały. Matko, czemu nie mogą być razem? (jakby co to nie czytam WYRA, chyba że tam Jared i Mary znowu są razem, to zacznę czytać xd)
    Czekam na wspomnianą burzę, bo trochę monotonnie zaczyna być (bez urazy).
    Pisz pisz, bo robisz to cudownie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awww, bardzo cieszy mnie taka opinia naprawdę :)
      Myślę, że wyjaśniłam to jej przemyśleniem: trzy ostatnie zdania przedostatniego fragmentu tekstu :) Dla mnie szokiem jest fakt, że Ty w ogóle go lubiłaś. Tworzyłam go z myślą, że nie zdobędzie niczyjej sympatii, miał być tak antypatyczny jak to tylko możliwe :)
      [UWAGA SPOILER!]
      Oczywiście, że są razem. Są małżeństwem i mają córkę :)
      Żadnej urazy, sama tak uważam :)I zapewniam Cię, że kolejny rozdział będzie już zupełnie inny, mam nadzieję, że nie odczujesz już tej monotonii :)
      I będę, dziękuję ;)

      Usuń
  5. Bardzo podobało mi się to zdanie o czasie, który weryfikuje marzenia. Tylko szkoda, że Mary tak skończyła, bo pewnie mogłaby dużo osiągnąć, gdyby nie ojciec i narkotyki. A właściwie tylko ojciec, bo to pośrednio przez niego zaczęła ćpać. Chociaż, jak to było w WYRA, gdyby została baletnicą, to nie poznałaby Jareda, tak? A z tego na pewno nie chciałaby zrezygnować... No, najważniejsze, że ostatecznie i tak wyjdzie na ludzi :D
    Jej, zawsze chciałam umieć otwierać butelki zębami, jak Mary, ale za bardzo się boję o swoje dziąsła i szkliwo... A to takie fajne. Ja umiem otworzyć tylko o kaloryfer xD
    A oni znowu szaleją z alkoholem, prochami i w łóżku ;D Ale niektóre tematy rozmów były całkiem poważne, jak na ich stan. Wyobrażanie sobie śmierci własnych rodziców i wizja Charlie'go była najlepsza. Jego pijackie wypowiedzi i słodkie przejęzyczanie się rządzą :D:D W ogóle uwielbiam Twoje poczucie humoru i te wszystkie zabawne sytaucje, które tworzysz w swoich opowiadaniach. Tylko coś mi się widzi, że pijany Charlie potrafi składać deklaracje na przyszłe życie (dzieci, małżeństwo, itd.), ale trzeźwy Charlie to ucieka na sam dźwięk tych słów...
    No, i jak już trochę wytrzeźwiał i złapało go zatrucie alkoholowe, czy co to tam jest, to już taki milutki i słodziutki nie jest. Musiał się wyżyć. Ale wspomniałaś tutaj tę słodką scenę pod prysznicem, kiedy Mary i Jared byli jeszcze razem... Aż mam ochotę zacząć czytać to opowiadanie od początku. W święta będę miała dużo czasu, więc chyba się wtedy za to zabiorę :D Stęskniłam się za nimi.
    Właśnie zastanawiałam się, czy ta Julie przypadkiem jakoś nie namiesza i w sumie trochę namieszała. Ale może to i lepiej, że zwróciła Mary uwagę na pewne sprawy związane z Charlie'm. I był kolejny powrót do przeszłości, tym razem do Courtney. W sumie i Jared, i ona byli dla Mary naprawdę ważni. I chyba te dwa związki traktowała najbardziej poważnie. Ale sceny erotyczne były świetne :D Zawsze mi się podobają, a tu było ich całkiem sporo.
    I jeszcze tak wtrącę, że ja się dowiedziałam ostatnio na zajęciach z psychologii zaburzeń, że niekiedy orientacja seksualna może być uwarunkowana jeszcze w okresie prenatalnym, bo jeśli matka ma jakieś hormony zaburzone i one przenikają przez łożysko, to wpływają na rozwój płodu. I fizyczny, i psychiczny. Taka ciekawostka :)
    Ten fragment "wejścia do głowy" Mary pozwala trochę lepiej zrozumieć jej kurczowe trzymanie się Charlie'go, chociaż zdaje sobie sprawę z jego wad. Mam wrażenie, że ona sobie próbuje wypełnić pustkę, jaka została w niej po Jaredzie. Tylko że nikomu nie uda się jej wypełnić... To strasznie smutne. A ta scena, kiedy Charlie jej mówi, że ją kocha, dopiero o tym, jak się upewni, że coś z tego będzie miał, jeszcze bardziej pogłębia to odczucie. A później znowu seks + pobicie... Bardzo dziwne są te ich relacje i mam nadzieję, że Mary znajdzie sobie kogoś lepszego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi samej się ono podoba, choć jak wiesz, mi się rzadko podoba coś, co sama naskrobałam.
      Tak, tak było powiedziane w jej śnie/rozmowie z mamą, a czy faktycznie by tak było, na cóż, tego się nigdy nie dowiemy, chyba, że tak będzie mi brakowało Mary i Jareda, że napiszę alternatywną wersje ich przyszłości, to jest, Mary została baletnicą itd. W sumie to nie jest głupi pomysł, kto wie, może się skuszę, chyba, że ludzie będą mieli już dosyć Mary i Jerry'ego :D
      Miałam znajomego, który otwierał piwo oczodołem, paskudny widok, aż na samo wspomnienie mnie ciary przechodzą :D
      Poważnie? To miłe, bo mało kto lubi mój humor, choć wśród starych znajomych uchodziłam za najzabawniejszą osobę w towarzystwie, w domu w sumie też każdego zawsze rozśmieszę. Bo mimo iż być może trudno w to uwierzyć, jestem z natury dosyć wesołą osobą, uwielbiam się śmiać i żartować, aczkolwiek los nie obszedł się ze mną zbyt łaskawie i nie mogę pozwolić sobie na luksus bycia sobą w tej kwestii. Ale nieważne :P
      Bo tak jest, Charlie tylko po pijanemu chce się żenić i wychowywać dzieci, podoba mi się to, że to zauważyłaś :)
      W sumie to nowe archiwum na dniach będzie już udostępnione, więc będziesz mogła poczytać już skorygowane wersje starych rozdziałów :)
      Pierwsze słyszę o tym uwarunkowaniu. Z resztą w sumie kwestia orientacji nigdy mnie nie interesowała.
      Bo tak jest, Mary straciła coś bardzo cennego i chce to sobie zrekompensować tylko szuka tego w nieodpowiednim miejscu.
      W sumie marzyło mi się stworzenie takiej love–hate relationship, tyle że tej miłości to tam u nich za wiele nie ma, ale whatever :P

      Usuń
  6. mam nadzieję, że kiedyś wydasz książkę :) kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W to akurat szczerze wątpię :) Gdy napiszę osiemdziesiąty ;)

      Usuń
  7. Zdecydowanie jeden z lepszych rozdziałów. Wiele się w nim działo, było tyle emocji, że po prostu idealnie. Nie sądziłam kiedyś, że tak polubię ten blog, że części bez Jareda będą równie interesujące co te bez niego. Ale to nie Jared sprawiał, że te blog żyje, to przezycia Mary, bez niego lub z nim są najistotniejszą częścią tego wszystkiego, uczucia, jakie posiadała w danej chwili.
    Są momenty, kiedy uwielbiam Charliego, kiedy wydaje mi się, że nie jest takim najgorszym skurwysynem (jak dobrze, że blogspot nie ma nic przeciwko przekleństwom), ale zaraz dajesz mi konkretne otrzeźwienie. Mimo wszystko lubię go, ale wyraźnie dostrzegam, że nigdy nie stanie się choćby substytutem Jareda. Nie szanuje kobiet, myśli tylko o własnych przyjemnościach i przeprasza za swoje zachowanie jedynie, gdy nie ma już wyboru. Aczkolwiek ujmuje mnie, kiedy jest miły, choćby przez chwilę. Jest sprzeczną postacią i może za to go lubię. Podejrzewam, że gdyby nie alkohol i narkotyki, to byłby z niego całkiem inny facet.
    Spodobała mi się postać Juls. I to ekstatyczne zainteresowanie Mary. Spodobało mi się to jak cholera. Oczywiście nic nowego, że Charlie nalegał na ich zbliżenie, chyba to byłoby dziwne, gdyby zaprotestował. Mary ma rację, jego podnieca widok innej laski pieszczącej jego dziewczynę. Tak teraz pomyślałam, że byłoby ciekawe, gdyby Mary będąc już żoną Jareda spotkała Charliego. Jak wyglądałaby ich rozmowa?
    Twojemu zboczuszkowi bardzo podobał się opis zbliżenia między Mary a Julie. I rozmowa między nimi. Mam wrażenie, że chciałaś pokazać Juls jako dziewczynę z nagłą obsesją na punkcie Mary. Julie idealnie podsumowała Charliego, pokazała jego prawdziwą stronę, którą również dostrzega Mary, ale przed którą uparcie się broni, czego dowodzi moment, gdy wymusiła na nim wyznanie uczuć, które tak naprawdę nie istnieją.
    Świetny rozdział, naprawdę. Szczerze to będzie mi brakować Charliego, kiedy już zniknie z opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak miło mi to czytać, naprawdę :)
      No cóż, to opowiadanie nigdy nie miało być o braciach Leto, to opowiadanie o Mary, oni byli w nim jedynie etapem, tak samo jak Charlie czy Calvin, to King jest tu najważniejsza, to w okół niej się to wszystko kręci :).
      Właśnie tej Julie, tej jej fascynacji Mary i tej rozmowy między nimi się najbardziej obawiałam. Myślałam, że wywoła to raczej reakcje typu - następna osoba szalenia zakochana w cudownej Mary, to już jest nudne. No, ale miło, że jednak wyszło inaczej :)
      Tak, mnie też cieszy brak cenzury tutaj, to znacznie ułatwia wyrażanie swoich opinii :)
      Wiesz, to wymuszenie wyznania miłości wydało mi się być idealnym podsumowaniem całego związku Mary i Charliego, takim trafionym gwoździem programu (chciałam użyć zupełnie innego określenia, ale za chusteczkę nie mogę sobie go przypomnieć).
      Mi też w sumie będzie go brakować, bo mimo wszystko jakoś tam stał mi się bliski. Są takie postaci, których wątki chcę jak najszybciej zakańczać, by nie musieć już o nich pisać (np. Suzie czy Lucy z WYRA), ale są też takie jak właśnie Bronson, które aż szkoda mi wyrzucać, no ale taka kolej rzeczy :)

      Usuń