Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy. Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

niedziela, 10 marca 2013

80. This is the road to hell

        Przetarłam mokre od łez oczy i podniosłam swoją torbę z ulicy. Nie wrócili się, po prostu zniknęli za zakrętem, pozostawiając za sobą chmurę spalin i tę przerażającą ciszę.
Oświetlona wątłym światłem kilku latarni ulica była zupełnie pusta, nie pałętali się po niej nawet bezdomni alkoholicy. Żadnego człowieka, żadnego samochodu tylko czarny kot stawiający ciche kroki na zimnym asfalcie kilka stóp za mną. Co prawda nie przebiegł mi drogi, ale i tak gdzieś podskórnie czułam, że mógł przynieść mi pecha, splunęłam więc trzy razy przez lewe ramię, licząc na to, że to uchroni mnie przed niefartem. Zwierze spojrzało na mnie błyszczącymi ślepiami, po czym weszło w szparę między dwoma ceglanymi budynkami.
Nabrałam w płuca trochę chłodnego powietrza i ruszyłam przed siebie z nadzieją, że trafię na jakąś dobrą duszę, która udzieli mi jakiejkolwiek pomocy. Innymi słowy liczyłam na to, że dostanę się na ruchliwszą część tej zapomnianej przez Boga mieściny i tam złapię stopa do Bellingham lub przynajmniej Seattle.
        Stawiałam nieco chwiejne kroki, skubiąc zębami wewnętrzną część prawego policzka. Byłam zmęczona, głodna, oszołomiona i przerażona. To, co zrobił mi Charlie, było ostatnią rzeczą, jakiej się po nim spodziewałam. Jak mógł mnie tak zostawić na pastwę losu nocą w zupełnie obcym miejscu? Powoli zaczynałam żałować tego, że nie dałam się przerżnąć jemu i tej taniej striptizerce. Gdybym to zrobiła, nie musiałabym się włóczyć po pustej ulicy bez pojęcia, gdzie byłam i jak mogłam wrócić do domu.
Szłam dalej, czując niezbyt przyjemny chłód i ból w obrębie szyi i twarzy. Odkryte nogi obsypały się gęsią skórką, ich drżenie znacznie utrudniało mi chodzenie. Na całe szczęście przypomniałam sobie, że w torbie, którą tak kurczowo ściskałam w dłoni i która tak niemiłosiernie mi ciążyła, miałam parę jeansów.
- Brawo, geniuszu - rzuciłam sama do siebie i zatrzymałam się. Położyłam torbę na ziemi tuż pod samą latarnią i wyjęłam z niej jasne spodnie. Zanim jednak je nałożyłam, zauważyłam, że coś z nich wypadło. Spojrzałam w odpowiednim kierunku, na popękanym betonie dostrzegłam przezroczysty woreczek  z białym proszkiem w środku. Na moją twarz wkradł się szeroki uśmiech. 

Kociak jednak przyniósł mi szczęście, przebiegło mi przez myśl i uradowana podniosłam kokainę z ziemi. Nie miałam zielonego pojęcia, co robiła w mojej kieszeni, jednak nie zaprzątałam sobie tym głowy, najważniejszy był fakt, że tam była i mogłam ją zażyć, by chociaż odrobinę poprawić beznadziejną sytuację, w jakiej się znalazłam.
Położyłam swoje znalezisko na torbie i na prędce nałożyłam spodnie. Już miałam brać się za zażywanie swojego ulubionego narkotyku, gdy za plecami usłyszałam warkot silnika. Odwróciłam się i zobaczyłam jadący radiowóz.
- Cholera jasna - zaklęłam pod nosem i szybko wcisnęłam woreczek do kieszeni.
Auto zaczęło zwalniać, szyba od strony pasażera zjechała, zainteresowali się mną. 
- Wszystko w porządku? Zgubiła się pani? - zapytał mnie młody oficer.
- Właśnie przyjechałam do kuzynki i szukam jakiegoś telefonu, żeby się z nią skontaktować.
- W takim razie niech idzie pani prosto, za kilka jardów będzie zakręt, a tuż za nim stacja benzynowa, tam jest budka telefoniczna.
- Dziękuję za pomoc. - Wymusiłam uśmiech, a policjant zniknął z powrotem za szybą. Mimo iż okazał się być pomocny. nie mogłam wyzbyć się wewnętrznego gniewu i chęci obrzucenia jadącego radiowozu kamieniami. Przez ojca wszyscy policjanci działali na mnie jak płachta na byka, nawet jeśli byli dla mnie nadzwyczaj mili.
Samochód zniknął z mojego pola widzenia, uszy znów zaczęła drażnić głucha cisza. Chciałam jak najprędzej zażyć kokainę, wolałam jednak nie robić tego na środku chodnika. Co prawda był pusty, jednak nigdy nie było wiadomo, kiedy znów pojawi się przy nim jakiś patrol policyjny. No, a skoro na stacji mieli telefon, to i pewnie kibelek się tam znajdzie i to tam zamierzałam dokarmić swoją bestię zwaną uzależnieniem.
        Przyspieszyłam kroku i już po minucie zobaczyłam zakręt, o którym mówił mi policjant. Weszłam w niego i natychmiast zobaczyłam jasne światła zapewne jedynej w okolicy stacji paliw.
Tak jak przeczuwałam, była tam toaleta, nawet dwie - damska i męska. Weszłam oczywiście do pierwszej, tam trafiłam na dosyć pokaźną grupkę kobiet czekających przed dwiema zajętymi kabinami. Na usta cisnęły mi się najgorsze przekleństwa, jednak w porę ugryzłam się w język.
- Jeśli to nagła potrzeba, to radzę pójść do męskiego - usłyszałam i spojrzałam w bok. Głos należał do krępej kobiety ubranej w biały fartuch. W ukrytej w gumowej rękawiczce ręce ściskała kij od mopa, a jej wzrok uważnie świdrował moją twarz. - Ktoś cię, widzę, nieźle urządził, kochanieńka.
- To już zamknięty rozdział - rzuciłam obojętnym tonem, po czym zdecydowałam się opuścić zatłoczone pomieszczenie.
Czyżby całe życie towarzyskie tej dziury skupiało się w kiblu na stacji benzynowej?
Przygryzłam lekko dolną wargę i zgodnie z radą sprzątaczki weszłam do toalety dla mężczyzn, która dla odmiany była zupełnie pusta.
Z delikatnym uśmiechem zamknęłam się w ciasnej, niezbyt przyjemnie pachnącej kabinie i dziękowałam w myślach swojemu organizmowi za to, że nie musiał nic z siebie wydalić, bo na pewno nie skorzystałabym z tego zasyfiałego klopa.   
Z obrzydzeniem opuściłam przybrudzoną muszlę, położyłam na niej paczkę papierosów i na tą z kolei wysypałam połowę zawartości woreczka. Po uformowaniu z niej niezbyt kształtnej kreski wciągnęłam wszystko do lewej dziurki i odetchnęłam z ogromną ulgą.
Zawsze lepiej jest się włóczyć nocą na koce niż na trzeźwo.
Przetarłam dokładnie nos, odruchowo spuściłam wodę i wyszłam z kabiny, której ściany zdobiły wszelkiego rodzaju zbereźne napisy i rysunki.
- Jezu Chryste! - usłyszałam i zaraz potem dostrzegłam stojącego przy pisuarze mężczyznę w czarnej skórzanej kurtce. Gdy tylko mnie zobaczył, niemal obsikał sobie spodnie.
- Nic nie widziałam! - rzuciłam natychmiast, zakrywając twarz dłonią.
- A nie pomyliłaś czasem toalet? - zapytał już znacznie spokojniej i schował swojego penisa do bielizny, a przynajmniej to wywnioskowałam po usłyszeniu dźwięku zapinanego zamka błyskawicznego. Odsłoniłam oczy, szatyn nie miał już niczego na wierzchu.
- W damskiej była duża kolejka, a nie mogłam czekać.
- To wszystko wyjaśnia. - Mężczyzna podszedł do umywalki, zrobiłam to samo, by nie wyjść na syfiarę, która nie myje rąk po wyjściu z toalety.
- Przejezdna?  - zadał mi kolejne pytanie zaraz po tym, jak zlustrował moją torbę.
- Można tak powiedzieć.
Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Nie bardzo mam czym stąd wyjechać.
- A dokąd się wybierasz?
- Do Bellingham.
- Dokąd? - Zmarszczył brwi i wykrzywił usta. No tak, nie każdy słyszał o tym mieście.
- W sumie to do Seattle.
- O proszę, jak się złożyło, właśnie jadę tam z żoną, tyle tylko, że teraz zamierzamy zrobić sobie mały postój w motelu, bo jesteśmy już w drodze kilkanaście godzin. Jak chcesz, możesz się zabrać z nami.
- Ale nie mam pieniędzy - rzuciłam niepewnie. Może i nie chciałby kasy za paliwo, w końcu i tak tam jechał, ale mogło nie uśmiechać się mu fundowanie obcej osobie noclegu.
- To żaden problem. Moja Tess ma dziś czterdzieste urodziny i zawsze marzyła o trójkącie z jakąś młodą dziewuszką.
Zatkało mnie. Uniosłam wysoko brwi. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, jak zareagować.
- Oczywiście nie musisz się zgadzać, możesz tu zostać i w nieskończoność czekać na jakąś okazję.
Nieskończoność to bardzo długo, pomyślałam, jednocześnie przypominając sobie, co się stało, gdy ostatnim razem odmówiłam takiej zabawy - dostałam wpierdol i zostałam wygnana.
Nie miałam nawet najmniejszej ochoty na seks, szczególnie w takiej konfiguracji i to w dodatku z obcymi ludźmi, ale jednocześnie wiedziałam, że kokaina zacznie działać lada moment i wtedy wszystko będzie mi obojętne, i noc zleci nie wiadomo kiedy.
Wybór był cholernie trudny, ale co mi tam zależało i tak byłam już fizycznie poniżona, i tak, a dzięki temu miałabym przynajmniej zapewniony transport.
A co tam, raz kozie śmierć.
- No dobra, zgadzam się.
 Facet szeroko się uśmiechnął i zakręcił zimną wodę.
- Tak w ogóle, to jak masz na imię? - zapytał, gdy opuszczaliśmy już niezbyt miło pachnące pomieszczenie.
- Mary.
- Ja jestem Larry.
Wykrzywiłam usta w uprzejmym uśmiechu i zaraz potem dostrzegłam należący do mojego towarzysza samochód. Ciemnozielona honda trawiona przez rdzę na pensylwańskich tablicach.
Przemierzyli spory kawałek drogi...
Mężczyzna otworzył drzwi od strony kierowcy i przesunął siedzenie, umożliwiając mi tym dostanie się na tyły pojazdu. Najpierw położyłam tam torbę, a później sama usiadłam, przyglądając się gapiącej się na mnie  kobiecie.
No cóż, nie należała do zbyt atrakcyjnych; typowo męska fryzura, szerokie ramiona, kilka głębszych zmarszczek na zarumienionej twarzy, ogromny biust i zwały tłuszczu przelewające się przez pas bezpieczeństwa.
- Kto to jest? - zapytała swojego męża brzmiącym jak przepity głosem.
- To twój prezent urodzinowy - odpowiedział z uśmiechem, dotykając jej masywnego uda.
- Prezent?
- Tak. Mary spędzi z nami noc w motelu, pamiętam, że marzyło ci się coś takiego.
Twarz Tess przeciął szeroki uśmiech, a ja nabrałam nagłej ochoty wydostania się z tego auta. I gdyby nie fakt, że było dwudrzwiowe, z pewnością bym to zrobiła.
Zacisnęłam ułożoną przy nodze dłoń w pięść i w myślach okładałam się nią po głowie za swoją bezmyślność i brak wyobraźni. Jeszcze nawet nie ruszyliśmy w stronę motelu, a ja już czułam się jak brudna dziwka. Zaczęłam nawet myśleć o tym, jak pięknie by było, gdyby ni stąd, ni zowąd na parking wjechał wielki tir i z impetem uderzył w auto, w którym siedzieliśmy. Nic takiego się jednak nie stało i honda ruszyła z miejsca.
Kokaino, działaj!



***



        Podróż, która miała trwać wiecznie - a przynajmniej tego sobie życzyłam - zakończyła się po kilku minutach.
Kiedy tylko Larry zaciągnął hamulec, poczułam, jak żołądek wywraca mi się do góry nogami. Miałam zacząć odczuwać ekscytację i podniecenie, jak to zwykle po kokainie, jednak zamiast tych odczuć nasiliła się chęć ucieczki, paskudna wściekłość na samą siebie i obrzydzenie. Wzięłam zdecydowanie za mało, albo to wcale nie była kokaina tylko jakiś biały pyłek typu soda albo pieprzone mleko w proszku. Nie zdziwiłabym się, gdyby ten pieprzony Bronson podrzucił mi coś takiego dla żartu. W tamtym momencie nienawidziłam go tak bardzo, jak tylko mogłam, bo fakt, że byłam zmuszona robić to wszystko z tymi ludźmi był w gruncie rzeczy wyłącznie jego winą. Jego i jego chory spaczeń i fantazji.
- Mary...
Oderwałam wzrok od zaczerwienionych palców i spojrzałam na Larry'ego. Odsunął fotel i czekał na to, aż w końcu wyjdę z jego auta. Nie miałam na to nawet najmniejszej ochoty, ale nie miałam też innego wyjścia, byłam zmuszona wypić piwo, którego sobie naważyłam i to zupełnie na trzeźwo, bo ten pieprzony narkotyk jakoś nie chciał zadziałać.
Za głupotę się płaci, panno King, usłyszałam w głowie głos swojej dawnej nauczycielki matematyki i wzięłam głęboki oddech, po którym wygrzebałam się z samochodu.
Ściskając w dłoniach swój bagaż, poważnie rozważałam ucieczkę, jednak zanim zdążyłam chociażby pomyśleć o pierwszym kroku w stronę ciemnej uliczki, Larry objął mnie ramieniem i skierował do piętrowego budynku.
        Tess wzięła klucz, opłaciła z góry całą należność i ruszyliśmy w stronę pokoju ulokowanego na samym końcu parteru. Pomysł ucieczki odżył na nowo, ale sama wątpiłam w jej sens. Nie mogłam mieć pewności, że gdzieś za rogiem nie czaił się obleśny gwałciciel z nożem, który nie dość, że mógł mnie wykorzystać seksualnie, to jeszcze zrobiłby mi z twarzy mozaikę. Z drugiej strony miałam średnio atrakcyjną, napaloną parkę, która chciała spełnić swoją najskrytszą fantazję. Zdecydowałam się wybrać mniejsze zło i weszłam z nimi do pokoju. Tam Larry zabrał ode mnie torbę i od razu kazał mi się rozebrać. Chcąc nie chcąc, pozbyłam się ciuchów i stanęłam na środku pokoju. Moim ciałem wstrząsały niewidzialne spazmy wstydu i obrzydzenia, ale taka była cena bezmyślności i pakowania się w związki z nieodpowiednimi facetami.
Przetarłam ramię dłonią, moi towarzysze również zdjęli swoje ubrania i wlepili we mnie uważne spojrzenia. Tess zrobiła kilka kroków i zatrzymała się tuż za mną. Larry spojrzał na moje uda.
- A co ty taka posiniaczona?
- Czy to ważne? - rzuciłam beznamiętnym tonem, słysząc za plecami przyspieszony oddech kobiety. Dzięki tatuażom nie czułam przynajmniej dyskomfortu związanego z bliznami, były już niewidoczne, przynajmniej większość z nich.
- Nie. Podejdź.
 Zagryzłam lekko wargę, serce biło mi jak szalone, ale zdecydowanie nie była to zasługa podniecenia czy ekscytacji, po prostu bałam się tego, co się miało stać, mimo iż z praktycznego punktu widzenia nie było to nic bolesnego, przynajmniej fizycznie. Zrobiłam dwa kroki i wtedy też zimne, szorstkie dłonie mężczyzny dotknęły moich piersi. Moje ciało przeszedł dreszcz obrzydzenia.
- Zawsze lubiłem takie drobniutkie dziewczynki.
- Ja też - usłyszałam tuż przy swoim uchu i poczułam, jak dłoń należąca do Tess sunie po moim lewym udzie. Wargi przylgnęły do karku, miałam ochotę zacząć głośno krzyczeć i wybiec stamtąd, jednak nie zrobiłam tego, chyba zabrakło mi odwagi.
Kończyna czterdziestolatki przeniosła się z uda na krocze, chwile później dołączyły do niej palce Larry'ego. Nie czułam przyjemności, ich dotyk wywołał jedynie dyskomfort zarówno fizyczny, jak i psychiczny. Zamknęłam oczy, a oni wciąż mnie dotykali. Wszędzie, zarówno dłońmi, jak i wargami. Chciałam zniknąć, wyparować, umrzeć, jednak znosiłam to wszystko z nadzieją, że się szybko skończy, w końcu ludzie w ich wieku i o takich gabarytach nie byli zbyt wytrzymali i prędko się męczyli.
Zaszczękałam zębami i poczułam chłód na plecach, co oznaczało, że Tess się ode mnie oddaliła. Poczułam lekką ulgę i uniosłam powieki. Larry oderwał usta od mojego ramienia i spojrzał na swoją żoną, która właśnie ułożyła się na materacu. Łóżko zaskrzypiało i ugięło się pod jej ciężarem. Spojrzała na mnie dosyć wymownie i rozłożyła uda. Wiedziałam, co to oznaczało i poczułam jeszcze większe obrzydzenie. Mimo to weszłam na łóżko i chcąc mieć to jak najszybciej za sobą, ułożyłam się między spoconymi, drżącymi, gęsto usypanymi rozstępami udami. Gdy już miałam rozpoczynać haniebną czynność, usłyszałam głos Larry'ego:
- Nie tak szybko, gołąbeczko. Najpierw pobaw się jej cycuszkami.
Owe cycuszki to były w rzeczywistości dwa wielkie obwisłe wory zakończone olbrzymimi sutkami, które pomimo ogromnej niechęci musiałam włożyć do ust...   




***




        Katorga trwała góra godzinę, choć mi zdawała się ciągnąć w nieskończoność niczym dwie nudne lekcje matematyki pod rząd. Na moje szczęście członek mężczyzny nie był zbyt pokaźny i zarówno on, jak i jego żona, nie mieli zbyt bujnych fantazji erotycznych, dzięki czemu upokorzenie było nieco mniejsze.
Leżałam po środku okropnie niewygodnego łóżka przykryta drażniącym skórę kocem. Przed sobą miałam plecy Tess, tuż za mną leżał Larry. Jego lewa dłoń przez dobrą minutę wędrowała tuż przy moich udach, usilnie próbował wsunąć palce w moją pochwę, jednak zbyt mocno ścisnęłam nogi, by mu na to pozwolić. Co rusz wymawiał szeptem moje imię, jednak ja udawałam, że śpię, byle tylko nie musieć znów się mu oddawać. W końcu zdał sobie sprawę z tego, że to wszystko nie ma sensu i postanowił zasnąć. Nie minęło nawet pięć minut i do moich uszu doszło głośne, miarowe chrapanie. W takich warunkach nie było nawet mowy o zaśnięciu. Nie odrywając głowy od poduszki, zerknęłam na stojący na szafce zegarek elektroniczny. Dochodziła pierwsza. Zrezygnowana zacisnęłam mocno powieki  i mimo wszystko starałam się zasnąć. Na próżno.
Czyżby ta pieprzona koka w końcu zaczęła działać? przebiegło mi przez myśl razem z milionem innych rzeczy. Nie cierpiałam takiego natłoku w swojej głowie, bo wtedy zwykle nie byłam  w stanie wyodrębnić konkretnej rzeczy, na której mogłabym się skupić. Zaczęłam więc liczyć. Doszłam do dwustu pięćdziesięciu, po czym pogubiłam się przez nagłe uaktywnienie się "chrapaczki" czterdziestolatki.
- Niezły duet, kurwa, jego w dupę jebaną mać - warknęłam pod nosem najciszej jak tylko mogłam i zakryłam twarz dłońmi. Miałam ochotę przenieść się do łazienki, jednak bałam się, że to by mogło obudzić małżeństwo i że znów chcieliby mnie wykorzystać. 
Wbiłam zęby w zaciśniętą pięść i w myślach przyciskałam poduszki do ich twarzy. Oczami wyobraźni widziałam, jak szamoczą się w walce o ostatni oddech, a potem nagle nieruchomieją, zastygają w bezruchu z szeroko otwartymi oczami. Ten obraz sprowadził szeroki uśmiech na moją twarz. Gdybym się nie bała i podobnie jak ojciec była bezduszną kreaturą, zrobiłabym to, udusiłabym ich bez najmniejszego wahania i zrobiłabym to z wielką rozkoszą. Może nawet napisałabym o tym wiersz? Co prawda nie potrafiłam pisać, ale przecież morderstwo mogłoby obudzić we mnie genialnego, natchnionego poetę. W końcu śmierć bywa inspirująca, a przynajmniej tak słyszałam...
        Snułam sobie te wszystkie chore wizje, kompletnie zatracając poczucie czasu. Zanim się obejrzałam, czerwone cyfry ułożyły się w godzinę piątą trzydzieści, a mój pęcherz niezwłocznie domagał się opróżnienia. Ostrożnie wygrzebałam się spod koca i bardzo cicho opuściłam łóżko. Mimo iż dwa razy skrzypnęło, moi towarzysze się nie obudzili.
Gdy tylko stanęłam na zimnej podłodze, przetarłam kark dłonią i spojrzałam na leżące na torbie jeansy. Od razu przypomniałam sobie o wciśniętej w kieszeń kokainie. Chujowa, bo chujowa, ale to zawsze kokaina. Jak to mawiał Oliver, lepszy kiepski narkotyk niż żaden. W duchu tej idei wyjęłam torebeczkę ze spodni i weszłam do małej łazienki. W pierwszej kolejności załatwiłam potrzebę fizjologiczną, dopiero potem zaczęłam szykować się do zażycia. Usypałam niezbyt dużą ścieżkę i zaczęłam ją wciągać. Wtedy też do pomieszczenia sanitarnego wszedł Larry. Gdy tylko zobaczył, co robię, wpadł w nagły szał.
- Jesteś pierdoloną ćpunką?! - wrzasnął tak głośno, że obudził tym swoją małżonkę. Wywnioskowałam to po głośnym skrzypnięciu materaca.  - Ja pierdolę, tylko tego mi brakowało!
- Co się stało? - Zaspana kobieta wpadła do łazienki i spojrzała na swojego męża pytającym wzrokiem.
- To jest pierdolona ćpunka! Jezu Chryste! Jak załapiemy od ciebie jakiegoś HIVa to cię, kurwa, znajdę i zabiję!
Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Mimo iż facet mnie obrażał i był cholernie wściekły, cała ta sytuacja mnie po prostu śmieszyła. Śmieszyła do momentu, gdy kazał mi się natychmiast wynosić.
- Słucham? A co z naszą umową? Mieliście mnie zabrać do Seattle! - rzuciłam bez chociażby cienia rozbawienia.
- Pieprzę umowę, nie mam zamiaru wozić ze sobą zasranej narkomanki!
- Nie jestem narkomanką! - tym razem to ja wrzasnęłam i zerwałam się z miejsca. Chciałam go uderzyć, ale w ostatniej chwili załapał mnie za nadgarstki.
- Zabieraj swoje łachy i wynocha, i to w podskokach, bo za siebie nie ręczę  - wycedził mi prosto w twarz i pchnął w stronę pokoju. Znów ogarnęło mnie to przeraźliwe otępienie co poprzedniego dnia w autobusie. Bojąc się tego, że i Larry może mnie pobić, na prędce ubrałam ułożone na wierzchu ciuchy, chwyciłam swoją torbę i wyszłam z motelu. 

Na zewnątrz było zimno, jeszcze zimniej niż w nocy. Chciałam wyjąć bluzę, ale bałam się stanąć w miejscu. Miałam głupie wrażenie, że Larry wybiegnie z pokoju i zacznie mnie okładać pięściami. Z tego tytułu chciałam jak najszybciej opuścić teren motelu i dostać się na stację. Przez całą zeszłonocną podróż gapiłam się w szybę, więc udało mi się zapamiętać drogę, którą przemierzyliśmy.
        Czując paskudny ból w podbrzuszu, szłam pustą ulicą, co chwila zerkając przez ramię, by mieć pewność, że nie szedł za mną nikt podejrzany. Droga się dłużyła, ból nasilał, chłód doskwierał coraz bardziej, a na dodatek pojawił się głód. Kilkanaście godzin bez jedzenia robiło swoje.
Szłam i szłam, i szłam, aż w końcu dostrzegłam cel swojej wędrówki - oświetlone zabudowanie ze sporym parkingiem. Odetchnęłam z ulgą i przyspieszyłam, by znów udać się do toalety. Mój pęcherz miał chyba gorszy dzień, bo mimo iż nic nie piłam od ostatniej wizyty w WC, zdawał się być wypełniony do maksimum.
Niezwykle prędko wpadłam do pomieszczenia sanitarnego, które tym razem było puste i zamknęłam się w pierwszej kabinie. Dopiero gdy załatwiłam już swoją potrzebę, zauważyłam, że moje majtki i spodnie zalane są krwią.
- Tylko okresu mi brakowało - jęknęłam tonem męczennika i zacisnęłam powieki. Plama na jeansach była na tyle duża, że nie mogłam wyjść w nich do ludzi, więc nie miałam innego wyjścia, musiałam nałożyć spódniczkę.
Po wymianie bielizny i odzieży odkryłam, że nie mam podpasek ani tym bardziej pieniędzy, by je kupić, postawiłam więc na prowizorkę i napchałam w koronkowe figi papier toaletowy. Wiedziałam jednak, że to na dłuższą metę niewiele mi da i z racji tego zdecydowałam się na dość desperacki krok.
Przeszłam z łazienki do sklepiku, w którym oprócz mnie był tylko sprzedawca i jakiś facet, i gdy żaden z nich nie patrzył, schowałam paczkę podpasek do swojej torby. Dla niepoznaki przeszłam koło regału ze słodyczami, wtedy też usłyszałam ciepły męski głos:
- Wyjmij to, ja zapłacę.
Spojrzałam zaskoczonym wzrokiem na wysokiego mężczyznę stojącego tuż przede mną.
- Widziałem, jak chowałaś podpaski do torby. Jeśli nie masz pieniędzy, to ja za nie zapłacę. Nie warto robić sobie kłopotów przez taką błahostkę. - Jego ogoloną, opaloną twarz przeciął delikatny uśmiech. Niepewnie rozpięłam zamek błyskawiczny i wyciągnęłam fioletowe opakowanie. Brunet je przejął i ruszył do kasy, ja za nim. Zaraz po uiszczeniu rachunku oddał mi zakup, a ja nieśmiało podziękowałam i znów udałam się do łazienki. Gdy z niej wyszłam, zobaczyłam swojego dobroczyńce przy jedynym stojącym na parkingu samochodzie. W ręce trzymał niedużą reklamówkę, z którą ruszył w moją stronę.
- Strasznie mizernie wyglądasz, pewnie jesteś głodna. Trzymaj, kanapka z wędzonym kurczakiem i ciepła kawa.
- Dziękuję - wydukałam i od razu zabrałam się do jedzenia. Nie lubiłam ludzkiej litości, ale w tamtej chwili o tym nie myślałam, chciałam po prostu coś zjeść, byle tylko uciszyć swój burczący brzuch.
- Jeśli wybierasz się w stronę Seattle, to mogę cię zabrać - odezwał się, gdy spałaszowałam cały posiłek i przyssałam się do styropianowego kubka z kawą.
- A czego chcesz w zamian? - spytałam, przypominając sobie minioną noc.
- Niczego, a czego mógłbym chcieć?
- A czego może chcieć facet od młodej dziewczyny? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, zaciskając mocniej palce na rozkosznie ciepłym opakowaniu.
- Żartujesz, prawda? Ile masz lat?
- Dwadzieścia.   
- To tyle samo co moja córka. Myślisz, że mógłbym uprawiać seks z dziewczyną w wieku mojego dziecka?
- Nie wiem, ludzie mają różne zboczenia.
- Ale nie ja. Właśnie wracam z Florydy, pracowałem tam przy budowie domu dziecka i ośrodka dla trudnej młodzieży. Ja pomagam młodym ludziom, nie wykorzystuję ich.
Zrobiło mi się głupio, ale skąd niby miałam to wiedzieć? Spotkałam na swojej drodze już zbyt wielu zboczeńców i psychopatów, by ot tak ufać w dobre intencje, ale jemu naprawdę dobrze patrzyło z oczu, czułam, że faktycznie nic mi nie grozi z jego strony.
- Tak właściwie to Seattle mi pasuje, mieszka tam moja babcia. I mam na imię Mary - dodałam, wyciągając prawą dłoń w stronę mężczyzny.
- Aaron.
Wymieniliśmy się uprzejmymi uśmiechami i chwilę później byliśmy już w drodze do siedziby hrabstwa o jakże uroczej nazwie King.




***




         Mimo tego iż podróż z małego miasteczka w okolicach Colville do Seattle trwała sześć godzin, a ja byłam piekielnie zmęczona, nie udało mi się zasnąć. Przez całą drogę próbowałam zmrużyć oko choćby na chwilę, jednak sen uparcie nie przychodził. Aaron zauważywszy, że nic nie będzie z mojego spania, zabawiał mnie rozmową, w tle której grała nam dyskografia Johnny'ego Casha. W końcu kilka minut po pierwszej auto zatrzymało się przed blokiem mojej babci. Serdecznie podziękowałam Handwoodowi za podwiezienie, kupione podpaski i postawione śniadanie i ruszyłam w stronę masywnych drzwi, które były nieznacznie uchylone. Pociągnęłam zimną klamkę i weszłam na schody, ciągnąc za sobą swoją torbę. Na prędce przeczesałam włosy palcami i zapukałam do drzwi mieszkania Heather. Otworzyła mi po kilku sekundach, jej twarz przeciął wyraz ogromnego zaskoczenia. Pewnie prędzej spodziewałaby się tam diabła niż mnie.
- Cześć, mogę się tutaj zatrzymać do jutra? - Nie miałam już najmniejszej ochoty na kolejną przejażdżkę, mimo iż z Seattle do Bellingham była tylko godzina drogi.
- Boże święty, Marie, jak ty wyglądasz?! - Zmierzyła mnie przerażonym wzrokiem i zaraz potem wpuściła do środka. Położyłam swój bagaż na podłodze i zdjęłam z gołych stóp znoszone trampki. - Od czego jesteś taka posiniaczona? Gdzieś ty się w ogóle włóczyła?!  - Babcia przechwyciła torbę i wniosła ją do salonu.
- Byłam w trasie z kolegami muzykami.
- Pewnie cię tak na tych koncertach poobijali. Widziałam, co się na takich imprezach wyprawia. Ludzie skaczą na siebie jak jakieś dzikie małpy, powinni tego zabronić i to definitywnie! Jesteś głodna, Marie? - zapytała, gdy oparłam się o skórzany fotel, który musiała kupić stosunkowo niedawno, bo podczas moich ostatnich odwiedzin na jego miejscu stał zielony antyk.
- Tak, ale najpierw wolałabym wziąć prysznic, jeśli to nie problem.
- Żaden, absolutnie żaden. Zaraz dam ci czysty ręcznik. Umyjesz się, a ja w ten czas usmażę ci tosty.
Tylko się nieznacznie uśmiechnęłam, po czym przejęłam od babci miękki materiał i udałam do łazienki. Gdy tylko się rozebrałam, wyczułam dosyć nieprzyjemny zapach potu, po wewnętrznej stronie ud dostrzegłam zaschniętą krew, włosom też nie zaszkodziłoby trochę wody i szamponu.
Weszłam do przeszklonej kabiny, gorąca woda sprawiła, że przeszedł mnie nad wyraz przyjemny dreszcz. Zamknęłam oczy, wpuściłam trochę cieczy do ust i wypuściłam głośno powietrze. Tego mi było trzeba...
        Zaraz po dokładnym umyciu ciała i głowy owinęłam się niebieskim ręcznikiem i udałam do pokoju dziennego, by tam poprosić o jakąś koszulę czy coś innego, w czym po najedzeniu mogłabym położyć się spać.
- Jezu Chryste, coś ty zrobiła z plecami?! - usłyszałam, gdy babcia wyszła z kuchni. Mało brakowało, a wypuściłaby z rąk cztery nieziemsko pachnące tosty francuskie. - Co ci strzeliło do głowy, żeby się tak oszpecać, dziecko?!
- Wcześniej byłam oszpecona, tatuaże to zakryły.
- Niby co zakryły?
- Blizny - odpowiedziałam, przejmując z odrobinę drżących rąk starszej kobiety ciepły posiłek.
- To już blizny prezentują się lepiej niż te paskudne malunki. Że ludzie jeszcze za to płacą.
- Ja nie płaciłam.
- Tyle dobrego. - Pokręciła głową, rzuciła coś pod nosem w swoim ojczystym języku i wróciła do kuchni po herbatę z cytryną. - Tu leży koszula nocna, długa i ciepła. Powinna być na ciebie dobra. Bo zaraz po jedzeniu pewnie się położysz, co?
- Planuję, choć nie wiem, czy uda mi się zasnąć.
- Wyglądasz, jakbyś miała zaraz paść trupem, więc założę się, że uśniesz, jak tylko dotkniesz poduszki.
- Oby. - Sprawnie nałożyłam podniesioną z kanapy koszulę i zaraz potem zabrałam się za jedzenie. Opróżniłam talerz do czysta, wypiłam całą zawartość kubka i ruszyłam w stronę niedużego pokoiku znajdującego się tuż obok tego należącego do Lily.
- O trzeciej będę szła po Lilianne, zamknę wtedy mieszkanie - zwróciła się do mnie Heather, zanim nacisnęłam czarną klamkę. Przytaknęłam na znak, że doszła do mnie ta informacja i zamknęłam się w kwadratowym pomieszczeniu, w którym już czekało na mnie rozłożone łóżko. Momentami nawet moja babcia bywała niezwykle dobroduszna.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i zakopałam w pachnącej perfumowanym płynem do prania beżowej pościeli.  Sen przyszedł niemal natychmiast...



***





        Siedziałam na drewnianej ławce w niedużym parku i w skupieniu obserwowałam wykopane w samym jego centrum oczko wodne, po którego powierzchni pływały maleńkie kaczki. Ciepły wiatr bujał delikatnie zielonymi liśćmi, a zewsząd dochodził mnie łagodny śpiew ptaków. Było naprawdę miło i zrobiło się jeszcze milej, gdy dostrzegłam wychodzącego za zakrętu Jareda. Miał na sobie niebieską koszulę w kratę i jasne jeansy, w dłoni ściskał bukiet różowych róż.
Jak natchniona zerwałam się z miejsca i z szerokim uśmiechem ruszyłam mu na przeciw. W końcu byłam już tak blisko, że Leto się zatrzymał.
- To dla mnie? - zapytałam nieco kokieteryjnie, zagryzając delikatnie dolną wargę.
- Nie - odpowiedział suchym, pozbawionym emocji tonem. To znacznie zbiło mnie z tropu.
- A dla kogo?
- Dla mojej dziewczyny.
- Ja jestem twoją dziewczyną. - Spojrzałam na niego zaskoczona, powoli zaczynałam popadać w stan całkowitego zdezorientowania.
- Ty, taka żałosna, puszczalska ćpunka? - Jego głos przepełniony był pogardą i chorym poczuciem wyższości.
- Jared, dlaczego...
- Mówię prawdę - przerwał mi. - Jesteś zwykłym ścierwem, Mary, bycie z tobą mi uwłacza. Brzydzę się tobą. Kiedy tak na ciebie patrzę, mam ochotę zwymiotować. Jesteś okropna. Brudna, głupia i... - w tym momencie zamiast słów z jego ust wypłynęła fala gęstych, obrzydliwych wymiocin. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz obrzydzenia. - No i właśnie o tym mówiłem. Proszę cię, zejdź mi z oczu, bo zaraz znowu się porzygam, a naprawdę tego nie chcę, bo zaraz będzie tu Pauline.
- Pauline? - Zamarłam. Dreszcz zastąpiło otępienie, serce zaczęło tłuc się w piersi ze zwiększoną prędkością.
- Tak, Pauline Stanley, moja dziewczyna. W odróżnieniu od ciebie, jest naprawdę wartościową osobą i wspaniałą baletnicą. Tańczy jak prawdziwy anioł, nie to co ty, dwie lewe nogi i zero talentu. Jesteś naprawdę żałosna, King. Zrób w końcu coś dobrego dla świata i po prostu się zabij.
Po mojej pobladłej twarzy spłynęły łzy, dłonie zadrżały.
- Płacz, przynajmniej łzy zmyją ten brud z twojej paskudnej gęby.
- Przecież mówiłeś, że jestem piękna - wydukałam drżącym głosem.
- Kłamałem.
- Skoro tak, to... - tu wzięłam głęboki oddech - to dlaczego ze mną byłeś?
- To oczywiste, chciałem się zbliżyć do Pauline. A ty, co myślałaś, że się w tobie zakochałem? Proszę cię, litości. Nie ma takiej siły, która mogłaby sprawić, że pokochałabym matkobójczynie, w dodatku tak żałosną. Żal mi cię, Mary, naprawdę. Twoja naiwność jest porażająca. Wielka szkoda, że Mark i Charlie nie zatłukli cię na śmierć. - Zaśmiał się drwiąco, po czym tuż za jego plecami pojawiła się Pauline. - O proszę, jest i moja gwiazdka. - Twarz Jareda ozdobił szeroki uśmiech i zaraz potem jego usta złączyły się z pomalowanymi na czerwono wargami Stanley.
Kolana ugięły się pode mną do tego stopnia, że osunęłam się na ziemie, z gardła wyrwał się głośny, przepełniony bólem krzyk. A oni się tylko śmiali, śmiali się ze mnie głośno i okrutnie. Przeraźliwie, boleśnie, zabójczo...


    


***




         Otworzyłam szeroko oczy i poczułam coś mokrego pod swoim prawym policzkiem. Tym czymś okazała się być nasiąknięta łzami poduszka. Przewróciłam ją na drugą stronę i głośno ziewając, opadłam na suchą powierzchnię.
Nie ma to, jak "piękny" sen po tym, co się stało i jeszcze przy rozchwianiu wywołanym okresem. Mój organizm chce mnie zabić...
Przetarłam wilgotną twarz dłońmi i zerknęłam na stojący na szafce nocnej staromodny budzik. Czarne wskazówki pokazywały dziesiątą dwadzieścia pięć. W pomieszczeniu było zbyt jasno, by mogła to być godzina wieczorna, więc wyglądało na to, że przespałam prawie dwadzieścia cztery godziny.
Zrzuciłam z siebie kołdrę z wielką nadzieją, że na śnieżnobiałym prześcieradle nie ma plam krwi. Nie było. Odetchnęłam z ulgą. Pobrudzenie babci jej czyściutkiej pościeli było jednoznaczne z ogromnymi nerwami z jej strony. Nawet z maleńkiej plamki potrafiła zrobić ogromną tragedię.
Wstałam i od razu poczułam dyskomfort w kroczu.  
No tak, tyle godzin w jednej podpasce to jednak za dużo.  
Syknęłam i niczym zombie powstałe z grobu zaczęłam sunąć w stronę drzwi.
Nie wyspałam się. Mimo prawie całej doby snu, czułam potworne zmęczenie i paskudny ból karku.
Nacisnęłam chłodną klamkę i udałam się prosto do łazienki. Podpaska wyglądała i śmierdziała ohydnie. Z obrzydzeniem zerwałam ją ze swojej bielizny i zaraz po oddaniu moczu zdecydowałam się bezzwłocznie podmyć.
Podniósłszy się z białej muszli, poczułam silny zawrót głowy połączony z nie słabszym uciskiem w okolicy czoła.  Wzięłam kilka głęboki oddechów i otworzyłam mocno zaciśnięte powieki. Obraz wrócił do normy, nic się nie trzęsło i nie wirowało. Mogłam wejść spokojnie do kabiny.
        Gdy byłam już odświeżona, udałam się do kuchni. Tam  od razu rzuciła się na mnie Lily.
Niczym zwinna małpka wskoczyła mi na ręce i zaczęła obsypywać pocałunkami moje policzki. Mimo sporej tęsknoty wcale mnie to nie ucieszyło, wzmocniło jedynie ból, jednakże tego nie okazałam, nie chciałam robić siostrze przykrości.
- A ty nie w szkole? - zapytałam, gdy tylko zeskoczyła na ziemię.
- Dziś jest sobota, w soboty nie chodzimy do szkoły.
- Sobota?
Kompletnie zatraciłam poczucie czasu...
- Tylko nie mów, że się nie wyspałaś - wtrąciła się babcia, dokładając kolejnego naleśnika do stosu tych stojących na stole.
- No jakoś nie bardzo.
- Przespała cały boży dzień i noc i jeszcze się nie wyspała. Oj, Marie, Marie...
- Mary! - warknęłam mimowolnie. Strasznie rozzłościła mnie ta sfrancużona wersja mojego imienia. Babcia tylko spojrzała na mnie w dosyć dziwny sposób i na powrót przeniosła wzrok na rozgrzaną patelnię.
Usiadłam na jednym z czterech krzeseł i próbowałam wcisnąć w siebie ciepłego naleśnika. Niestety potrawa, którą tak łapczywie zajadała się moja siostra, jakoś nie chciała przejść mi przez gardło.
- Dlaczego nie jesz?
- Nie mogę.
- Może masz anoreksję, co? - Heather posłała mi pełne troski spojrzenie. - Wcale bym się nie zdziwiła, w końcu z ciebie to sama skóra i kości.
- Nie, nie mam anoreksji, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
- W takim razie powinnaś się przebadać.
- Bez przesady, Lily też jest chuda, a chora nie jest - rzuciłam, wbijając widelec w polany syropem klonowym placek.
- Ale Lily jest dzieckiem, rośnie, to naturalne, że nie przybiera tak szybko na wadze, a w twoim wieku taka chorobliwa chudość nie jest normalna.
- A skąd to wiesz, jesteś pieprzonym lekarzem?! - burknęłam i wstałam od stołu. Lily spojrzała na mnie nieco przestraszona, a na twarzy babci namalował się ten irytujący wyraz, który przybierała za każdym razem, gdy coś ją zszokowało. 
Zdenerwowana opuściłam kuchnię. Nienawidziłam, kiedy ktoś wytykał mi moją niską wagę i insynuował jakieś choroby.
        Wzięłam kilka głębokich oddechów i podeszłam do nieznacznie uchylonego salonowego okna. Dopiero wtedy dostrzegłam swoje jeansy wiszące na ciepłym kaloryferze. Uprane i całkowicie suche. Chwyciłam je w dłonie i dokładnie obejrzałam; po ogromnej plamie  z krwi nie było nawet najmniejszego śladu. Powinnam była podziękować, ale jakoś się do tego nie kwapiłam.
Razem ze spodniami i całą swoją torbą udałam się do wypożyczonego mi pokoju i zmieniłam piżamę na normalne ciuchy. Dopinałam właśnie ostatni guzik czerwono - czarnej koszuli, gdy usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam się i na progu zobaczyłam Lily. Stała tam uśmiechnięta, w rękach ściskała dwie lalki barbie.
- Przyszłam się z tobą pobawić.
- Nie mam nastroju na zabawę - oznajmiłam, czując, jak moją głowę znów ściska jakiś niewidzialny supeł.
- No weź, Mary, tak dawno u mnie nie byłaś, musisz się ze mną pobawić. Trzymaj, będziesz Josephine. - Mała, mimo odmowy, wcisnęła mi w dłoń swoją zabawkę, co tylko zwiększyło moją irytację.
- Powiedziałam, że nie będę się bawić żadnymi durnymi lalkami, nie rozumiesz po ludzku?! - wrzasnęłam i w przypływie silnej złości rzuciłam ubraną w suknię balową kukłą. Uderzyła o ścianę i spadła z hukiem na podłogę.
- Rzuciłaś Josephine! - wydarła się najgłośniej jak potrafiła i rzuciła na mnie z pięściami. To przelało czarę goryczy. Kierowana ogromnymi nerwami uderzyłam siostrę otwartą dłonią w twarz. Mocno, tak bardzo, że dziewczynka upadła na panele i wybuchnęła głośnym płaczem.
- Marie, Lilianne, co tu się, na Boga, wyprawia?!  - Babcia wpadła jak burza do pokoju i natychmiast skupiła uwagę na poszkodowanej wnuczce.
- Mary rzuciła moją lalką i uderzyła mnie w buzię! - wydukała łamiącym się od płaczu głosem. Twarz Heather przyjęła morderczy wyraz, w oczach zapłonął dziki gniew.
- Uderzyłaś ją?!
- Zawracała mi głowę jakimiś pieprzonymi lalkami - odpowiedziałam tonem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Nie czułam już ani złości, ani gniewu. Nie pojawiły się też żadne inne odczucia. Nawet widok zapłakanej, przerażonej siostry nie robił na mnie absolutnie żadnego wrażenia.
- Ty niewdzięczna, mała dziwko! Wynoś się z mojego domu i to natychmiast!


.....................................
Tytuł rozdziału: To droga do piekła.


    - Akcję w motelu zaplanowałam sobie już bardzo dawno temu, miałam nawet stworzony cały fragment, jednak ostatecznie całkowicie go zmieniłam i z tej wersji jestem o wiele bardziej zadowolona.
    - Sen Mary to taka luźna interpretacja pomysłu rzuconego przez Olę. Opowiedziała mi kiedyś swój sen, w którym Jared odrzucił Mary, wyzywając ją od narkomanek. Pisząc ten rozdział, nie pamiętałam  opisanych przez Olę szczegółów, kojarzyłam tylko odrzucenie i wyzwiska, więc zaczęłam improwizować, no i wyszło to, co wyszło. Kierowałam się przy tym  zasadą irracjonalności i przerysowania sennego.
    - Wyprzedzając ewentualne pytania - nie wiem, kiedy pojawi się następny rozdział. Muszę najpierw napisać osiemdziesiątkę dwójkę plus ledwo wykrzesałam motywację do przepisania tego powyżej, tak więc może się to pociągnąć nawet do dwóch, jak nie więcej miesięcy.

19 komentarzy:

  1. Jak zwykle cudowne, fajnie się czytało, bo dużo akcji się działo podczas tego rozdziału. W ogóle nie było monotonne. :)
    Rozśmieszyła mnie interpretacja babci Mary na temat koncertów, że ludzie sobie skaczą na siebie jak te małpy. Szczerze to nigdy nie widziałam czegoś takiego, aby ktoś na siebie skakał w pogo. Skąd jej babcia może wiedzieć, jak wygląda koncert, że tak go porównała? A może to wynika właśnie z jej niewiedzy?
    Szkoda, że Mary się tak zmieniła w stosunku do swojej siostry, może i ma zły dzień i ciężkie przeżycia, ale nie powinna była się tak zachować wobec Lily. Widać, że ma bardzo zniszczoną psychikę. Może to od narkotyków?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Póki co monotonii tu nie przewiduję, będzie sporo akcji przynajmniej przez najbliższe rozdziały. Oczywiście nie zawsze będą to rzeczy jakoś bardzo porywające, ale będzie się trochę działo :)
      Bo Heather to bardzo specyficzna babcia :) Oczywiście mówiąc skaczą na siebie, wyolbrzymiała, chodziło jej o to zdarzenie się ze sobą, czy jak to tam fachowo się nazywa :D No cóż, babcia ma telewizje, ogląda dzienniki, a tam czasami pokazywane są fragmenty koncertów :) Poza tym mieszka w Seattle w latach 90, więc to chyba mówi samo za siebie :)
      Jak sama Mary powiedziała kilka rozdziałów temu - po heroinie jej odbija. Będąc z Charliem, nabrała się tej heroiny za wszystkie czasy plus mieszała ją z wieloma innymi substancjami, więc faktycznie psychika jej siada właśnie przez to ;).

      Usuń
  2. A co do komentarza pod poprzednią; osobiście kojarzę, ze Mary ma pieprzyk nad górną wargą, ale nie pamiętam nad którą. Nie mam niestety pamięci do szczegółów.

    Chujowa sytuacja, ale ile oddałabym za taką orientacje w terenie!
    Często zdarzyło mi się zauważyć, że w męskim zazwyczaj jest albo pusto albo kilka osób, a w damskim- tłumek, najczęściej przed lustrem. Nigdy nie zrozumiem chodzenia do łazienki grupką.

    Propozycja z trójkątem wydaje mi się trochę(?) nierealna i taka lekko na siłę. Po prostu nie wiem jak piękna i wspaniała musiałaby być Mary by pociągać prawie wszystkich niezależnie od wieku i płci. To wydaje mi się takie zbyt przesadzone. Ale to chyba jedyna rzecz, która mnie tu razi.
    Aż się ucieszyłam na pojawienie Aarona, w końcu normalna postać! Może i długo nie pobył, ale po chmarze zboczeńców był jak światełko w tunelu.

    Jak ja znam gadkę pt „jedz dziecko, sama skóra i kości z ciebie” prawione gdy miało się naście lat. Nie ma to jak dobić dorastającą nastolatkę. Sama chciałam zrobić tak jak Mary i zakryć blizny na ramionach tatuażami, ale tatuażysta nie chciał się tego podjąć. I znowu nie na temat.

    A sen, no jak sen, zdarzają się tak popieprzone, że niewiadomo czy śmiać się czy płakać.

    Mary ma taki charakter, który czasem łatwo skrzywdzić i choć nie widać ran, na pewno pozostaną blizny. Chciałoby się jej rzec; Nie możemy sobie pozwolić na porażkę, bo porażka to wielka dziwka
    z ostrymi szponami.

    Pamiętam jak miałam siedemnaście lat i miałam przyjaciela, który był dla mnie jak brat, znajomi nie rozumieli dlaczego nadal przy nim siedzę skoro wiecznie wszystkich ranił, potem trafiał na odwyki, które nic nie dawały, bo z tym jak widomo, trzeba chcieć skończyć. Po sześciu latach nadal jest narkomanem, bo można nie brać, ale nadal się nim jest.

    Jakby to powiedzieć czytając to opowiadanie doznaję pewnego rodzaju oczyszczenia, bo choć wiem, że to fikcja to mogę popatrzeć na problem narkomani tak jakby z boku, bez emocji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pisałam nigdy, nad którą :)

      Tak czułam, że motyw z tą propozycją może nie zostać dobrze przyjęty, ale mimo wszystko będę się bronić. Larry nie zaproponował jej tego, dlatego, że ona mu się spodobała, tu nie chodzi o to, by pokazywać jej piękno i fakt, że się każdemu podoba, absolutnie nie (sama nienawidzę takiego idealizowania bohaterek, więc jak tylko mogę, podkreślam też fizyczne wady Mary). Taka propozycja padła, bo facet wyczuł okazję. Zobaczył, że Mary jest pobita, zmęczona i bardzo chce stamtąd uciec, więc wykorzystał to. Nie patrzył na jej wygląd, chciał po prostu spełnić swoją najskrytszą fantazję. Wady pisania w narracji pierwszoosobowej - nie można pokazać sytuacji w sposób obiektywny.

      Taa, gadki o kościstości to była moja zmora przez ostatnich kilka lat, ale ostatnio udało mi się przybrać na wadzę, więc już wredoty nie mają punktu zaczepienia :P

      No troszkę mi przykro, że bez emocji, no ale cóż, nie posiadam niestety odpowiedniego talentu w kwestii przekazywania uczuć słowam.

      Usuń
  3. Ja poprostu nie bardzo potrafie wczuc sie w Mary, bo roznie sie od niej jak ogien i woda, wiec patrze na nia bardziej z boku, czuje jej emocje, które przedstawiasz, a moje trzymam na wodzy. Choć w WYRA potrafie przezywac na rowno z Mary, Marion czy Neil'em, moze to przez fakt, że jedank tamto jakos bardziej mi przypadło do gustu. Wyszło mi troche popieprzone, ale mam nadzieje, ze wiadomo o co mi chodzi.

    -Bianka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, wiele osób ma problem z identyfikowaniem się z Mary.

      Usuń
  4. okres próbny? statystyki spadły nie dlatego, że nikt tego nie czyta a dlatego, że nie było co czytać. ja osobiście wpadałam tu co sobie przypomniałam o tym blogu i wyłączałam, widząc, że nie ma nowego rozdziału. wiesz, gdyby czytelnicy niektórzy dowiedzieli się, że są nowe rozdziały to napewno by tu wpadli. proszę Cię, nie kończ tego bloga, nie zamykaj. Bo piszesz naprawdę dobrze, akcja jest ciekawa i aż żal kończyć taką sprawę niedokończoną. A to jest za dobre na niedokończenie. Nie przejmuj się tak bardzo statystykami.
    Mam nadzieję, że nadal będziesz pisać to opowiadanie (powinno być chyba opowiadańsko, bo długie XD) i że na koniec historii będziemy musiały jeszcze długo czekać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdziały pojawiają się teraz raz na miesiąc, bo zmieniłam trochę podejście do pisania - kiedyś po prostu siadałam i pisałam, nie zastanawiając się zbyt długo nad tym, jak można to wszystko pociągnąć, w jaką stronę pójść, po prostu mówiłam sobie "piszę" i pisałam. Teraz najpierw myślę nad wątkami, dokładnie planuję ich rozwój i czekam na taką wenę z prawdziwego zdarzenia, by napisać coś godnego publikacji i mojego stosunku do tej historii, a nie takie byle co, aby tylko szybko dodać nowy rozdział. Od kiedy przyjęłam te strategię, jestem o wiele bardziej zadowolona z tego, co wychodzi spod moich palców, niż kiedyś. Teraz, kiedy nie marnuję weny na byle jakie fragmenty, bo chce mi się pisać, pisanie sprawia mi jeszcze większą radość. Mam więcej energii podczas wykonywania tej czynności i udaje mi się tworzyć szersze opisy, głębsze przemyślenia, nie marnuję wątków (tak jak to było na początku) tylko wyciskam z nich tyle, ile się da.
      A co do informowania, zaraz po dodaniu nowego rozdziału umieszczam informacje na Twitterze plus pojawia się także notka z fragmentem promocyjnym na Spisie opowiadań, więc wyczerpuję wszystkie sposoby, jakie mam do dyspozycji. Chyba, że ktoś życzy sobie jakieś specjalnej formy informowania, wtedy wystarczy odezwać się na podstronie SPAM :).
      Jeśli taki stan rzeczy, jaki jest na dzień dzisiejszy, będzie się utrzymywał, z pewnością wszystko zostanie po staremu ;).

      Usuń
  5. No i jestem także tutaj:) Końcówką nieźle mnie zaskoczyłaś:) Była naprawdę dobra. Ale chyba wypadałoby zacząć od początku?
    W pierwszej chwili, kiedy przeczytałam o nadjeżdżającym radiowozie, była pewna, że zechcą ją podwieźć. Ciekawe, jak wtedy zachowałaby się Mary. Dlaczego przeczuwałam, że w tej toalecie coś się stanie? Kiedy zaczęłaś opisywać tę kobietę, poczułam ogromne obrzydzenie na samą myśl, że Mary ma się z nimi kochać. Opis zbliżenia, nawet ten pobieżny wywołał we mnie ogromne obrzydzenie i chęci wymiotne. Nie umiem sobie wyobrazić uczuć, które powstały wtedy w Mary. Kokaina nie podziałała, robiła to praktycznie na trzeźwo. Bleeeeeeeeeeeeee! Naprawdę dziwię się Mary, że nie uciekła stamtąd. Tak wiem, mieli ją podwieźć. Ale mimo wszystko na jej miejscu poszukałabym kogoś innego do pomocy. Dobrze, że natrafiła na Aarona. Zaskakujące jest to, że jednak nie każdy chce czegoś w zamian. W dziejszym świecie jest to chyba najbardziej zaskakująca i rzadko spotykana rzecz. Heather ujęła mnie tym, że tak w sumie ciepło przyjęła Mary. Podała jedzenie, czystą piżamę, pokój, pozwoliła jej wziąć prysznic. A koniec końców Mary tak się odpłaciła. Do tego uderzyła Lily. Nie widzę tu dla niej żadnego usprawiedliwienia, nawet to, że jest po tak ciężkiej drodze. Pierwszy raz mam dla niej negatywne uczucia w tym opowiadaniu.
    Ale czekam na ciąg dalszy. Czy tu na blogu, czy nawet jeśli nie będziesz publikować już. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uszczęśliwiłaś mnie! Kiedy widzę słowo "zaskoczyłaś", gęba mi się cieszy niesamowicie :).
      I taka opcja wpadła mi do głowy, ale nie gościła w niej dłużej niż sekundę, wiec uznałam, że nawet nie warto się nad nią rozwodzić.
      I właśnie o to mi chodziło, o poczucie obrzydzenia. Nie chciałam podkreślać atrakcyjności Mary, tylko fakt, że robi rzeczy, które ją samą przyprawiają ją o mdłości.
      Tylko, że Mary była pewna, że skoro odklepała swoje, oni też dotrzymają umowy, dlatego nie uciekła po wszystkim, a przed wszystkim po prostu się bała. Była noc, obce miasta, a ona sama miała okropne wizje tego, co może jej się tam jej przytrafić.
      Bo Heather, mimo wszystko, na jakiś swój własny dziwaczny sposób kocha Mary. Sama przyznaję, że King okropnie jej się odpłaciła i w ogóle postąpiła ohydnie względem Lily, ale to było właśnie moje założenie, potrzebne mi do dalszych rozdziałów :).
      Raczej na blogu :).

      Usuń
  6. Ja po prostu nie mogę uwierzyć, że Charlie ją tak zostawił. Gdyby był prawdziwą osobą i stał tu teraz przede mną, to bym go obrzuciła takimi wyzwiskami, jakich jeszcze nie słyszał. Ale się powstrzymam i powiem tylko, że zachował się jak totalny kretyn i dupek, którym tak naprawdę cały czas był, oprócz momentów, kiedy chciał iść z Mary do łóżka. I pomyśleć, że ja go kiedyś lubiłam... Ale to Ty tak zbudowałaś tę postać, że ja patrzyłam na niego oczami Mary, która była nim zauroczona i mnie też się to udzieliło.
    Mary uniknęła jednego trójkąta, na który nie miała ochoty i zaraz potem wpakowała się w kolejny. I to chyba jeszcze gorszy, bo nawet ja zaczęłam czuć coś w rodzaju obrzydzenia, tylko po samym opisie tej parki. Ale ja na jej miejscu chyba też bym nie odmówiła... Za bardzo bałabym się zostać sama w nieznanym mieście, bez pieniędzy, właściwie bez niczego. I gdyby taka okazja mi się nadarzyła, to zrobiłabym wszystko, byle mieć zapewniony powrót do domu.
    Tylko że Mary znowu przeszkodził jej nałóg... Została wykorzystana, zniosła to wszystko... i tak naprawdę na nic. Ale są też na tym świecie dobrzy ludzie, którzy chętnie pomagają. Chociaż ja jeszcze na takich bezinteresownych dobroczyńców nie trafiłam. Ale ja to pechowa jestem.
    I babcia Mary też mnie zaskoczyła. Taka troskliwa... A sądziłam, że będzie robiła jakieś problemy.
    Ten sen Mary był straszny... Były w nim zawarte wszystkie jej nawiększe fobie i kompleksy. Że nie potrafi tańczyć, że Jared nigdy jej nie kochał, nigdy nie uważał jej za piękną, że się nią brzydzi, bo jest ćpunką... Okropne. Aż płakać mi się zachciało.
    I Mary chyba ma mocne wahania nastroju w trakcie okresu... Bo chyba z innego powodu nie potraktowałaby tak Lily. A przynajmniej tak mi się wydaje. W końcu zawsze ją kochała i się nią opiekowała. I ciekawa jestem, co teraz Mary ze sobą zrobi. Wróciła w rodzinne strony, ale wątpię, żeby długo w nich wytrzymała...
    I na koniec chciałam dodać, że nie możesz przestać pisać tego opowiadania. o prostu nie możesz. Mary to chyba moja ulubiona kobieca postać literacka, a warto dodać, że ja rzadko lubię kobiety. I to opowiadanie pomaga mi uciec w inny świat, przenieść się myślami do Seattle, gdzie chciałabym mieszkać i trochę odetchnąć atmosferą tamtych lat. Dlatego nie możesz przestać pisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam ten komentarz i gęba mi się cieszy jak cholera. Wszystko, co tu napisałaś, sprawiło, że poczułam się naprawdę, nie wiem, jak to ująć, chyba najlepiej wpasuje się tu słowo doceniona. Najpierw fakt, że patrzyłaś na Charliego oczami Mary, potem poczucie obrzydzenia, zaskoczenie, zrozumienie metafory snu i to podsumowanie, że Mary jest Twoją ulubioną kobiecą postacią i ta ucieczka w inny świat, damn, nigdy wcześniej nie czułam się tak skomplementowana, naprawdę serdecznie Ci dziękuję ;*
      A teraz tak bardziej szczegółowo: też jeszcze nie trafiłam na dobrych ludzi, którzy koniec końców nie okazaliby się wilkami w owczej skórze, tak więc w kwestii pechowości możemy sobie przybić piątkę.
      Właśnie to miałam na celu, pisząc ten sen - uwzględnić w nim wszystkie kompleksy Mary, jej obawy i naprawdę ogromnie cieszy mnie fakt, że ktoś to zauważył :).
      Okres był tylko bodźcem dodatkowym, przyczyna tego rozchwiania leży gdzie indziej, ale o tym w następnych rozdziałach.
      Wiesz, że ja też nie darzę zbyt wielką sympatią większości kobiet czy to w opowiadaniach, czy książkach? To chyba dlatego, że bardzo często autorzy kreują je na chodzące ideały, których największym problemem jest to, z którym facetem się umówić, albo jakie dobrać szpilki do sukienki. Oczywiście nie wszystkie kobiece postaci są tak płytkie, ale faceci zwykle mają ciekawsze przemyślenia (między innymi dlatego o wiele bardziej wolę teksty piosenek czy wiersze pisane przez mężczyzn, niż przez kobiety, bo przedstawicielki płci pięknej zwykle piszą o nieszczęśliwej miłości, złamanych serduszkach, a od tego to już mi się rzygać chce) i głębsze charaktery. Choć jak mówię, zdarzają się wyjątki.
      Plus jednym z takich moich najskrytszych marzeń niemożliwych do spełnienia jest właśnie nastoletnie życie w Seattle w latach 90. Czasami mam naprawdę takie głupie wrażenie, że gdybym urodziła się w innym miejscu, może jeszcze by coś ze mnie było. Ale to tylko gdybanie, które koniec końców sprawia więcej bólu niż radości.

      Usuń
    2. Bardzo się cieszę, że mój komentarz się spodobał i że czujesz się doceniona. Bo powinnaś zawsze się tak czuć. I naprawdę mam nadzieję, że nie zawiesisz tego opowiadania i skończysz tę historię. Chociaż ja nawet nie chcę myśleć o tym, że ją skończysz... Jestem uzależniona :D

      Usuń
    3. Nie zamknę bloga i skończę na pewno, bo sama jestem od niej uzależniona :).

      Usuń
  7. Pisałam kilka dni temu komentarz, widziałam go, dodał się, tylko czy to było pod tym rozdziałem? Bo nadrabiałam dwa, ale pod poprzednim też go teraz nie ma...
    Czytałaś go Marion? Czy ja mam jakieś haluny i mi się już wydaje, że coś robiłam a wcale tego nie robiłam? :|

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodałaś komentarz pod wpisem Decyzja i tak, przeczytałam go i nawet odpisałam, a sam post zapisałam jako wersje roboczą, bo uznałam, że będę publikować normalnie, więc nie ma sensu, by wisiał na blogu, a o to ta odp:

      No i teraz hardcore'u będzie sporo. Chociaż nie będzie tak w każdym rozdziale, tylko będzie on rozdzielony na różne wpisy.
      A co do braku koncepcji, wiesz, że mnie to cieszy? Byłam pewna, że każdy już wie, co będzie dalej, stworzył sobie własna wizję i stwierdził, że nie warto już czytać.
      Myślę, że tego to nikt się nie spodziewał, nawet ja, tak szczerze mówiąc. Przy planowaniu jeszcze kilka miesięcy temu miałam tylko wpis - Heather wyrzuci Mary. Nie miałam pojęcia, jaka będzie przyczyna, a potem nagle bum, po paru dniach wpadło mi do głowy, że Mary może spoliczkować Lily, gdy ta będzie ją nachalnie namawiała do zabawy.
      Dzieciobójczyni? W rozdziale padło wyrażenie matkobójczyni, tak więc nie było żadnego zabitego dzieciątka, to mogę od razu powiedzieć :).
      Od początku zaznaczałam, że Jared to tylko jeden etap w życiu Mary, który zaczął się w pewnym momencie opowiadania i w którymś się skończył. Będzie się przewijał czasami w formie snów, czasami wspomnień, innym razem po prostu w przemyśleniach i innych formach, których teraz nie chcę zdradzać. Tak więc to nie będzie tak, że skoro odszedł z opowiadania, Mary nie będzie nawet o nim myśleć, jakby nigdy go w jej życiu nie było.
      Ogromny, w ogóle moje sny to jest jedna wielka kosmiczna kosmiczność. Czasami śnią mi się takie rzeczy, że zaczynam powątpiewać w dobry stan swojego umysłu. Zdarzają mi się takie sny, po których nie mogę dojść do siebie przez kilka dni, takie, które wzbudzają we mnie różnego rodzaju refleksje (o czym pisałam nawet dwa razy na AOL, takie, które smucą i jeszcze takie, które inspirują mnie do pisania (nie zawsze z dobrym skutkiem, ale nieważne). Tak więc sny odgrywają naprawdę bardzo istotną rolę w moim istnieniu, jeśli mam być szczera, to są dla mnie najlepszą rzeczą w egzystencji, bo chociaż na moment ich trwania odrywam się od monotonii i coś przeżywam.
      Ze mną to jest tak, że w każdej chwili mogę się obrazić na cały świat i bez słowa zamknąć bloga, tak więc wiem coś nie coś na temat takiego rodzaju nieprzewidywalności :D.
      Ogólnie od wczoraj mam nastawienie - pieprzę wszystko, będę publikować na matter what, ale zobaczymy, jak długo się to utrzyma :).
      Również pozdrawiam i dziękuję ;*

      Usuń
    2. Dzieciobójczyni? Weak Ty głupia pało!! :D Coś mi się uroiło :D Ok teraz już wiem, rozumiem o co cho, puśćmy w niepamięć tą dzieciobójczynię :P
      Tak to jest, ze Ci najlepsi mają poronione sny ;)
      Masz rację, pisz i publikuj kiedy chcesz i gdzie chcesz :P wiem, że jeszcze tysiąc pięćset razy zmienisz zdanie, tez tak mam i to jest normalne. Kwestia przyzwyczajenia.
      Do następnego Marion :)

      Usuń
  8. Boże drogi ile mnie czasu tu nie było. Kilka miesięcy. Kilka tygodni temu w końcu wróciłam do ojczyzny po harówce na obczyźnie, gdzie nie miałam nawet czasu poświęcić kilku godzin na swoje ulubione guilty pleasure czyli czytanie o losach Mary King. Teraz kiedy jestem już wolna mogłam do tego wrócić. Zaszło tu tyle zmian! Nowy adres, nowy wygląd, brak Jareda no i styl. Dziewczyno, dokonałaś takiego progresu, że szczęka opada. Naprawdę! Zawsze mi się to bardzo dobrze czytało, ale teraz to już w ogóle cud malina. Dzięki tak długim opisom przemyśleń (to woybrażanie mordowania świetne!) czuję jeszcze większą więź z Mary, zupełnie inny poziom. To jednak prawda co mówią, że praktyka czyni mistrza. Widzę, że teraz publikujesz o wiele rzadziej niż kiedyś, ale za to rozdziały są dłuższe i treściwsze. Mi taki stan rzeczy bardzo odpowiada. Od teraz będę już czytać i komentować regularnie (dzisiaj taj ogólnie skomentowałam, ale już od następnego rozdziału będę komentować poprzednim systemem) a tym czasem uciekam na WYRA, bo tam zostało mi jeszcze pare rozdziałów do przeczytania. Jak miło być z powrotem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zobaczyłam nick Molly, myślałam, że mam zwidy, ale nie, proszę, to jednak Ty. Byłaś jedną z ostatnich osób, od których spodziewałabym się dostać komentarz, więc jestem w lekkim, bardzo pozytywnym szoku ;).
      Cieszę się, że podoba Ci się to, w jaką stronę poszło opowiadanie i to moje nieszczęsne pisanie. Cóż, sama widzę jakiś postęp, ale to dopiero początek, wciąż jeszcze raczkuję, ale kto wie, może kiedyś uda mi się stanąć na nogach :).
      Rzadziej publikuję, bo już tak szybko nie piszę, kiedyś napisanie rozdziału zajmowało mi dzień, góra dwa, teraz ciągnie się nawet przez tydzień, plus piszę tylko jeden rozdział na miesiąc tak ogólnie obu opowiadań. Staram się to robić na zmianę - raz WYRA, raz MWADG, a jak dopisze wena, to i MD.
      Jak miło widzieć Cię z powrotem!

      Usuń