Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy. Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

środa, 24 kwietnia 2013

81. Love bites, love bleeds

        Odłożywszy na ziemię torbę, która z każdym krokiem wydawała mi się coraz cięższa, pociągnęłam masywną klamkę, licząc na to, że ktoś nie zamknął do końca drzwi. Nic bardziej mylnego.
Wypuściłam głośno powietrze i bardzo niechętnie pochyliłam się nad swoim bagażem. Klucze leżały na samym dnie - o ile gdzieś mi nie wypadły - a mnie niemiłosiernie bolały plecy, jajniki i uda. Czułam się tak, jakby ktoś przeciągnął mnie przez wyżymarkę, nawet myślenie wywoływało ogromny dyskomfort.
Bluza, spódniczka, koszulki i bielizna od Charliego. Potraktował mnie jak szmatę, ale mimo wszystko nie zamierzałam pozbywać się tych prezentów,  były zbyt ładne i zbyt drogie, by wyrzucać je na śmietnik. Puste paczki po papierosach, mini mydełka z kilku różnych moteli i połamane czekoladki, a tuż pod nimi klucze. Chwyciłam je w dłoń i powoli się wyprostowałam, sycząc cicho pod nosem.
Nigdy nie miałam zbyt łagodnych okresów, ale ten był wyjątkowo paskudny. Krwawiłam tak mocno, jak nigdy wcześniej i czułam sto razy silniejszy ból. Mój organizm chyba zdecydował odbić sobie te dwa miesiące, kiedy to nie miałam miesiączki wcale. Aż chciało się rzec, co się odwlecze, to nie uciecze, czy jakoś tak.
        Wzięłam kolejny głęboki oddech i z niemałym trudem umieściłam klucz w zamku. Pociągnięcie drzwi nie okazało się ani trochę łatwiejsze, tak jakby ważyły dwieście funtów więcej niż zwykle. Przez moment zaczęłam nawet myśleć, że może je wymieniono pod moją nieobecność, ale charakterystyczne irytujące skrzypnięcie odwiodło mnie od tej teorii. To były te same stare drzwi, których jakoś nikt nigdy nie potrafił porządnie naoliwić.
Przez głowę przebiegła mi myśl pod tytułem: komu muszę dać, żeby w końcu to porządnie naprawił? Ale szybko ją odgoniłam, w końcu kurwienie się w zamian za naoliwienie starych zawiasów byłoby co najmniej dziwne. Poza tym seks był na ową chwilę ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę, czułam, że nawet mały palec rozsadziłby mi pochwę. Tak jakby zalegały tam jakieś wielkie, uformowane w kule skrzepy krwi, nabite ostrymi kolcami monstrualnych rozmiarów...
Drzwi trzasnęły głośno za moimi plecami, a ja pchałam nogą leżącą tuż przede mną torbę w stronę windy. Nie miałam już siły znów się schylić, a potem jeszcze ją podnieść i na dodatek dźwigać. To byłby zbyt duży wysiłek.
Gdy w końcu dowlokłam się do celu, wcisnęłam nieduży guziczek i wrota, za którymi znajdowała się metalowa puszka, stanęły przede mną otworem.
- Co, do cholery? - wydukałam mimowolnie, widząc na podłodze rozbite szkło przybrudzone gdzie nie gdzie krwią. Moim ciałem wstrząsnął lekki dreszcz, przez chwilę myślałam nawet o tym, by się cofnąć i skorzystać ze schodów, ale to byłaby zbyt wielka tortura dla moich nóg, więc wziąwszy głęboki oddech, postawiłam niepewny krok i razem ze swoją torbą ścisnęłam się w kącie, gdzie nie było nawet drobinki rozbitego lustra. Szybko jednak przypomniałam sobie, że nie wcisnęłam żadnego guzika. Wychyliłam się nieznacznie i z niemałym obrzydzeniem nie wiadomego pochodzenia prędko wybrałam odpowiednie piętro i wróciłam do swojego bezpiecznego kącika. Nie wiedziałam, co groźnego mogło mnie spotkać poza nim, ale wolałam nie ryzykować.
Poczułam lekki wstrząs, mechanizm ruszył. Towarzyszący temu dźwięk drażnił moje uszy, ale nie tak bardzo, jak skrzypienie tuż przy samym wejściu.
Jak zahipnotyzowana patrzyłam na zmieniające kolor numerki, aż w końcu pucha stanęła i rozsunęła swoje wrota.
Spojrzałam niepewnie na odległość, jaka dzieliła obsypaną szkłem podłogę od czystych płytek korytarza. Była zbyt duża, bym mogła ją przeskoczyć, więc wciągnęłam mocno powietrze, z nieznanych nawet sobie przyczyn zacisnęłam powieki i niemal biegiem opuściłam niewielkie pomieszczenie. Oczy otworzyłam dopiero wtedy, gdy pod podeszwami swoich butów nie słyszałam już żadnego chrupania, a grunt był stabilny.
Winda się zamknęła  i wtedy też odkryłam, że została w niej moja torba.
- Kurwa mać! - warknęłam, zagryzając mocno pięść. Prędko dopadłam się do guzika, całe szczęście nikt nie zdążył jej przywołać.  - Nie myśl o szkle i krwi, nie myśl o szkle i krwi - powiedziałam do samej siebie  i równie prędko co wcześniej wbiegłam do środka, chwyciłam bagaż i jeszcze szybciej wybiegłam z powrotem na korytarz.
Nie przerażało mnie to, co mogło się tam stać, strach wywoływał sam widok rozbitego lustra i pokrwawionego szkła. Być może było to jakieś przykre wspomnienie, ale na dany moment nie byłam go sobie w stanie przypomnieć. Najważniejsze było to, że już nie musiałam tego oglądać, byłam bezpieczna na korytarzu.
        Ściskając torbę w drżących rękach, doczłapałam do drzwi swojego, już nie naszego, mieszkania i dostrzegłam przyczepioną do nich kartkę z wezwaniem do  urzędu miejskiego.
- Pierdolenie o Chopinie - rzuciłam i zerwałam papier. Zaraz potem otworzyłam dwa zacinające się zamki i weszłam do chłodnego mieszkania. Zwykle o tej porze roku rury były już ciepłe, więc nie tego się spodziewałam. Zignorowałam to jednak, odłożyłam torbę na zabrudzony dywan, zamknęłam się na wszystkie spusty plus łańcuch i zdjęłam buty, rzucając je niedbale w zakurzony kąt.
Nie było mnie w domu niecały miesiąc, a wszystko wyglądało tak, jakby nikt o to nie dbał znacznie dłużej. W sumie to było nawet bardzo możliwe, bo nie pamiętałam, kiedy ostatni raz odkurzałam lub ścierałam kurze. Po wyprowadzce Jareda nie zaprzątałam sobie głowy tak trywialnymi sprawami jak sprzątanie, bo i po co? Dopóki po domu nie biegały szczury, a wanna nie była pokryta rdzą, było dobrze.
- Witaj w domu, Mary - zwróciłam się sama do siebie i przeszłam do salonu, gdzie na meblach zalegała gruba warstwa kurzu, a na stole stały brudne kubki, opakowania po jedzeniu na wynos i pełne petów dwie popielniczki. Wykrzywiłam się nieco i udałam do kuchni. Tam podłoga dosłownie lepiła się od brudu, zlew był zawalony nieumytymi naczyniami, a z kosza wystawały różne śmieci, w tym kilka zużytych prezerwatyw. Szłam o zakład, że w lodówce rozwijała się kolonia małych, białych robaczków i kwitła pleśń.
Niedużo się pomyliłam.
Po otwarciu drzwiczek doszedł mnie paskudny smród gnijącego mięsa, połówka cytryna obrosła zieleniną, podobnie jak pół kostki żółtego sera, a mleko skisło.
- Ohyda. - Wzdrygnęłam się i zamknęłam pożółkłą, pogrążoną w nienaturalnej ciemności lodówkę. Zaraz potem uznałam, że wypadałoby kupić coś do jedzenia, bo nawet mimo braku apetytu, trzeba było rzucić coś na ząb. - Tylko skąd ja teraz wezmę kasę? - zapytałam samą siebie, rozglądając się po niedużym pomieszczeniu. Mój wzrok zatrzymał się na wiszącej nad zlewem szafce, w której Jared trzymał puszkę z zaskórniakami. Nie spakowałam mu jej, więc istniało spore prawdopodobieństwo, że znajdę tam trochę pieniędzy.
Otworzyłam drewniane drzwiczki i wspięłam się na palcach, by sięgnąć stojące niemal na samym końcu wyższej półki opakowanie po kawie. Gdy już było w moich rękach, otworzyłam okrągłe wieczko i zobaczyłam w środku jeden samotny banknot, który tuż po wyjęciu okazał się być dziesięciodolarówką. Odetchnęłam z ulgą, w końcu to mógł być dolar.
Postawiłam puszkę na blacie, pchnęłam szafkę i zaraz po szybkiej wizycie w toalecie, udałam się do pobliskiego sklepu. Oczywiście tym razem skorzystałam ze schodów, od windy wolałam trzymać się przez jakiś czas z daleka.
Z nieco większą energią niż w przypadku drzwi wejściowych swojego bloku pociągnęłam za klamkę wejścia do spożywczaka na rogu i zderzyłam się z wysokim mężczyzną zaczytanym w instrukcji przygotowania kurczaka w sosie żurawinowym. Nasza kolizja była ewidentnie jego winą, jednak nawet mnie nie przeprosił, obrzucił tylko morderczym spojrzeniem i warknął coś pod nosem. Na jego szczęście, nie usłyszałam co.
Przewróciłam oczami, otrzepałam skórzaną kurtkę z nie wiadomo czego i weszłam w głąb ciepłego pomieszczenia. Mimowolnie skierowałam wzrok na półkę z alkoholem.
Miałaś kupić jedzenie, usłyszałam w swojej głowie.
Ale przecież nie jesteś wcale głodna, nie musisz wszystkiego wydawać na żarcie, odezwał się jeszcze inny głosik.
Przez moment wyobraziłam sobie miniaturowego aniołka na jednym ramieniu i diabełka na drugim i wybuchnęłam cichutkim, urwanym śmiechem. Całe szczęście sprzedawczyni tego nie usłyszała, jeszcze wzięłaby mnie za wariatkę.
Doprowadziłam się do porządku i stanęłam bliżej zastawionej słodyczami lady. Wino uśmiechało się mnie, niemal słyszałam, jak wymawia me imię. Naklejona pod butelką cena głosiła cztery dolary. Z pewnością nie był to zbyt górnolotny trunek, ale co tam, ważne, by miał procenty.
Po drodze do kasy wypatrzyłam też dwa dania z puszki pięćdziesiąt centów za sztukę - fasolka po bretońsku i klopsiki w sosie pomidorowym. Do tego paczka papierosów, niczego więcej mi nie było trzeba.
Podeszłam do kasy i przedstawiłam swoje życzenia. Znajoma ekspedientka, jak zwykle, nie poprosiła mnie o dowód, zapakowała wszystko do papierowej torby i z przemiłym uśmiechem wydała mi cztery dolary reszty. Schowałam je w ciasnej kieszeni i wolnym krokiem opuściłam sklep.
Nie zmieniając prędkości stawianych kroków, podążałam w stronę bloku, obserwując niemal pustą ulicę. Już miałam skręcać w wejście na osiedle, kiedy to na ławce tuż przy klombie dostrzegłam znajomą postać. Uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam w stronę wpatrzonego we własne buty chłopaka. 
- Cześć, Shorty - rzuciłam, a ten podniósł powoli wzrok.
- Cześć. Dawno cię nie widziałem, gdzie się podziewałaś?
- A, tu i tam. Słuchaj, nie masz może jakiegoś towaru na zbyciu? - przeszłam w konspiracyjny szept, przeskakując z nogi na nogę. Kiedy załatwiało się takie rzeczy na ulicy, trzeba było być nadzwyczaj czujnym i ostrożnym.
- A jaką kwotą dysponujesz? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie, prostując plecy.
- No właśnie o to chodzi, że niedużą. Mam tylko cztery dolce.
Shorty parsknął drwiącym śmiechem.
- Dziewczyno, z czterema dolarami to ty sobie możesz.
- No dałbyś tak po znajomości rabacik na kokainkę, co? - Wypchnęłam dolną wargę, posyłając dilerowi najsłodsze spojrzenie, na jakie było mnie stać.
- Żartujesz chyba. Gdybym dawał takie rabaty, już dawno poszedłbym z torbami. I nie rób takiej minki, ja to nie Moore, nie działa to na mnie.
- No błagam cię, więcej nie mam, a jestem w potrzebie.
Pokręcił głową i spojrzał na mnie wzrokiem karcącego dziecko ojca, zaraz po tym zanurzył dłoń w kieszeni czarnej ortalionowej kurtki.
- Za te marne pieniądze mogę dać ci tylko to. - W jego z lekka drżącej prawdopodobnie z zimna dłoni dostrzegłam niewielkiego jointa. 
- Lepsze to niż nic - rzuciłam i sięgnęłam po swoje ostatnie banknoty.
- Ale przy następnej transakcji policzę ci więcej niż zwykle.
- Stoi.
Dokonaliśmy dyskretnej wymiany, posłałam mu jeszcze szerszy niż na początku uśmiech i udałam się w stronę domu niemal skocznym krokiem.
         Po pokonaniu ostatniego stopnia stanęłam na chwilę i zgięłam się w pół, opierając dłonie na nogach. Co prawda schodów nie było zbyt dużo, ale dla moich obolałych ud i tak za wiele. Mięśnie płonęły żywym ogniem ściskane silnymi skurczami.
- Starzeję się, jak nic się starzeję - mruknęłam pod nosem, po czym powoli się wyprostowałam i podniosłam opartą o ścianę torbę z zakupami.
Od drzwi mieszkania dzieliło mnie kilka stóp, choć mogłabym przysiąc, że kilkanaście mil. Westchnęłam głęboko i ruszyłam przed siebie krokiem skazańca, myśląc już tylko o tym, by w końcu znaleźć się w wannie ciepłej wody z butelką wina i skrętem u boku.
- I pomyśleć, że chwilę wcześniej niemal biegałam - znów odezwałam się do samej siebie, wyławiając z kieszeni pęk szczękających kluczy. I ten dźwięk zaczynał mi wybitnie przeszkadzać.
         Kiedy w końcu znalazłam się w domu, odłożyłam torbę na stół w kuchni, wyjęłam zakupione produkty i zgodnie z planem napuściłam wodę do na szybko wypłukanej wanny. Otworzyłam sprawnie wino, przygotowałam zapalniczkę i tuż przed ponownym wejściem do łazienki włączyłam działające na baterie radio, w którym rozpoczynała się piosenka o wdzięcznym tytule Love bites. Ustawiłam maksymalną głośność i chwyciłam w dłonie papierosy, wino i jointa. Rozstawiłam je w odpowiednich punktach ścianki wanny, zrzuciłam ubranie, zakręciłam wodę i zanurzyłam w niej swoje obolałe ciało.
Na udach wciąż miałam siniaki, podobnie jak na twarzy i nadgarstku. Urocze pamiątki po panu Charliem Bronsonie.
Wzięłam spory łyk przypominającego w smaku oranżadę wina, odpaliłam skręta i ułożyłam się w jak najwygodniejszej pozycji, obserwując przez moment ostatnie dzieło Johnny'ego przez taflę przezroczystej wody.
Płynący z radia hit Def Leppard właśnie się rozkręcał, uniosłam głowę, wlepiając wzrok w pękający sufit.
-
I don't wanna touch you too much, baby 'Cos making love to you might drive me crazy* - odśpiewałam, a raczej wykrzyczałam jedyny fragment utworu, jaki znałam, po czym znów mocno się zaciągnęłam, przytrzymując dym w płucach nieco dłużej niż wcześniej. Czułam, jak je drażnił, oczami wyobraźni widziałam, jak osadza się na różowiutkich komórkach, zmieniając je w czarne węgliki. Zaraz potem wypuściłam go powoli ustami, wpatrując się w gęste, chaotycznie rozpływające się kłęby jak zahipnotyzowana.
Love bites, love bleeds...**
- A żebyś, kurwa, wiedział - skomentowałam dochodzący do moich uszu tekst i wzięłam kolejnego macha. Chwilę później zapiłam go winem i tak w kółko, dopóki z jointa nie został niewielki niedopałek. Położyłam go na brzegu wanny i od razu sięgnęłam po papierosa, poprzedzając jego odpalenie haustem alkoholu, którego niezbyt ciekawy smak zupełnie przestał mi przeszkadzać...



***



        Uniosłam powoli powieki, nadal otaczała mnie ciemność. Nie widziałam niczego, nawet zarysu własnej, wyciągniętej do przodu górnej kończyny.
Serce zabiło mi nieco szybciej, ciało uderzyła lekka fala gorąca, poczułam strach. Nie wiedziałam, gdzie jestem, unoszący się w powietrzu zapach był tak samo obcy, jak dźwięk, który dochodził zewsząd do moich uszu. Cisza tak cicha, że aż słyszalna, niby nic, a jednak coś. Najbardziej przerażający odgłos, jaki kiedykolwiek zarejestrował mój zmysł słuchu.
Strach, dezorientacja, niepewność. Zrobić krok, czy lepiej pozostać w miejscu?
I nagle coś się zmieniło. Ciemność przestała być już tak brutalnie ciemna, rozjaśniło ją coś, czego źródło znajdowało się nade mną. Nie była to jednak żarówka ani świeczka, to było coś zupełnie innego.
Jasny promień stał się na tyle mocny, że dostrzegłam wiszące przede mną ogromne lustro, a w nim swoje odbicie.
Lekko pofalowane włosy dotykające ramion, z których zwisała biała sukienka, zwiewnie falująca tuż nad samymi kostkami. A nad głową krążek, mała, jasno świecąca obręcz, anielska aureola.
Zrobiłam krok do przodu, by przyjrzeć się uważniej temu, co rysowało się na gładkiej tafli. Ze zdumieniem dotknęłam swojej twarzy, to naprawdę byłam ja.
Zbliżyłam się jeszcze bardziej, niepewnie wyciągając dłoń ku swojemu odbiciu. Moje opuszki dotknęły zimnego, twardego tworzywa, które niespodziewanie zaczęło zmieniać swój stan skupienia. W jednej chwili ciało stałe stało się ciałem niematerialnym, choć nie byłam pewna, czy to właściwe określenie. Nie miałam jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, moja lewa kończyna zatopiła się w powstałej nicości, która chwilę później pochłonęła też resztę mojego ciała.
Przez moment odniosłam wrażenie rozbicia na atomy, na krótką sekundę uległam całkowitej dematerializacji. A potem poczułam ból. Silny, rozchodzący się po całym ciele, które wróciło do swojego naturalnego stanu.
Cicho syknęłam, powoli podnosząc się na łokciach.
Gdy tylko stanęłam na nogach, a chwilowe odrętwienie opuściło moją twarz, rozejrzałam się dookoła. Mnóstwo drzew, trawa, wystające z ziemi tablice i leżące pod nimi zwiędłe kwiaty.
Przez mój kręgosłup przebiegł silny dreszcz, nienawidziłam cmentarzy.
Przygryzłam lekko dolną wargę, roztarłam obsypane gęsią skórką ramiona i kierowana jakąś wyższą siłą, zaczęłam stawiać wolne, niepewne kroki w stronę wyróżniającego się na tle innych nagrobka. Jedynego czarnego wśród setek szarych, pod którym zamiast trawy zalegała rozrzucona na boki świeża ziemia.
Z każdym krokiem zaczęłam dostrzegać wygrawerowane na płycie napisy, jednak odczytać mogłam je dopiero wtedy, gdy znalazłam się tuż przed rozkopanym dołem:


JARED LETO
1971 - 1991


Mój żołądek ścisnął mocny supeł, usta wyschły, poczułam potężne uderzenie gorąca i silne pulsowanie z tyłu głowy.
- Mary... Mary...
Zadrżałam. To był on, to był jego głos.
- Jerry?
Zamiast odpowiedzi usłyszałam dziwny szelest. Spuściłam głowę i na dnie głębokiego na dwanaście stóp dołu zobaczyłam Jareda. Leżał na plecach ubrany w jasne jeansy i czarną skórę. Oczy miał szeroko otwarte, wbite prosto w moją twarz.
Mój napięty jak struna kręgosłup przebiegł kolejny dreszcz, tym razem tak silny, że zdołał sparaliżować całe ciało.
- Mary. - W jednej chwili Leto znalazł się tuż przede mną. Jego twarz i ubranie pokryte były ziemią, równie brudne palce dotknęły mojego policzka. - Mój piękny aniele, tak bardzo mi cię brakowało. Tak bardzo. - Spierzchnięte wargi zbliżyły się do moich i dotknęły ich z niesamowitą delikatnością, taką, jakiej nie doświadczałam już od bardzo dawna.
Pulsowanie ustało, supeł się rozwiązał, paraliż ustąpił, ślinianki znów zaczęły pracować.
- Jared. - Przeniosłam dłonie na twarz chłopaka, patrząc mu przy tym głęboko w oczy, które zdały mi się być tak strasznie obce. Nie widziałam już w nich tamtego starego błysku, był tylko głęboki smutek i rozczarowanie. - Umarłeś?
- Tak.
- Przeze mnie?
- Tak.
- Więc dlaczego...
Tu mi przerwał, tak jakby doskonale wiedział, o co chciałam go zapytać.
- Bo muszę ci coś dać.
- Co takiego?
Nie odpowiedział tylko znów mnie pocałował, tym razem namiętnie i zachłannie.
Zamknęłam oczy, czując, jak jego dłoń sunie po moim lewym udzie, delikatnie podwijając bawełniany materiał z lekka drżącymi palcami.
Serce zabiło mi znacznie szybciej, nogi się ugięły, miękkie opuszki dotknęły nagiego ciała i skierowały się ku górze. Sprytnie omijając zaporę jedwabnej bielizny, dotknęły strefy intymnej. Zadrżałam. Owa reakcja nasiliła się, gdy zakończenia prawej dłoni zanurzyły się w powoli zwilżającej się pochwie.
Oderwałam usta od warg Leto i cicho jęknęłam. Ten spojrzał na mnie wzrokiem, z którego biło silne poczucie winy.
- Przepraszam - wyszeptał drżącym głosem. Zanim zdążyłam zapytać, za co, poczułam silny ból w kroczu. Najgorszy, jaki kiedykolwiek odczuwałam. - Przepraszam - rzucił po raz kolejny ze łzami w oczach, zanurzając całą pięść w bolącym narządzie.
Krzyknęłam i wbiłam paznokcie w czarny materiał, mocno zagryzając zęby na dolnej wardze.
- Przestań, proszę, przestań... - wydukałam płaczliwym tonem, zaciskając powieki.
- Jeszcze troszkę, już prawie go mam.
- Co ta... - słowo przerwał mi wrzask, mój własny wrzask wywołany przez nasilony ból, po którym przyszła nagła ulga.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na Jareda. W zakrwawionej dłoni trzymaj spływający krwią nóż. Nóż, który wyciągnął z mojej pochwy.
Trzęsąc się jak osika, zgięłam się w pół, kładąc dłoń na swoim łonie. Już mnie nie bolało, ale wciąż krwawiło, brudząc śnieżnobiałą sukienkę.
- Zaraz ci coś dam - odezwał się spokojnym tonem, zdejmując z siebie przetartą w kilku miejscach skórę. - Teoretycznie to już od dawna jest twoje, ale chcę, żeby było takie i w praktyce.
- O czym ty mówisz? - zapytałam zdezorientowana, opierając się o pień wysokiego dębu.
- O swoim sercu. Dopiero gdy ci je dam, będę mógł przejść spokojnie na drugą stronę.
- Jared, czy ty zamierzasz...
Nie dokończyłam, bo w tej właśnie chwili ostrze zanurzyło się w jego piersi.
Z mojego gardła wyrwał się głośny krzyk. Nagi tors spłynął rubinowym strumieniem, zrobiło mi się niedobrze.
Nóż rozcinał wszystkie tkanki, tworząc ogromną dziurę w ciele bladego szatyna.
- Jared, przestań! - Zerwawszy się z miejsca, rzuciłam się na niego, wyrywając mu ostry przedmiot z dłoni.
- Bierz je, jest twoje. - Gdy tylko przechwycony nóż wylądował na trawie, Jay chwycił moje dłonie i zanurzył je w swoim wnętrzu.
Poczułam ciepło krwi i bicie pompującego ją serca. Moim ciałem wstrząsnął odruch wymiotny.
- No bierz je, przecież tak bardzo je kochasz. Bierz!
- Nie! - Ostatkiem sił wyrwałam swoje dłonie z pułapki ociekających czerwonym płynem ustrojowym żeber, robiąc kilka kroków w tył.
- Mary, ty mój aniele, dlaczego znów je odrzucasz? Owszem, jest złamane, ale mimo wszystko należy do ciebie. Możesz je sobie skleić i postawić na półce. - Wygiąwszy usta w przerażających uśmieszku, Jerry zanurzył rękę w swojej klatce piersiowej i wyjął z niej poruszające się serce. Znów się wycofałam.
- Proszę, to mój prezent - wyszeptał mi prosto do ucha, kładąc swój narząd na mojej dłoni.
 Stał tuż za mną, jego oddech łaskotał mój oblany potem kark.
- Mam też coś jeszcze. Zamknij oczy. Albo nie, nie zamykaj, chcę widzieć, jak uchodzi z ciebie życie. Dobranoc, aniele.
Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, zimne jak lód ostrze przycisnęło się do mojego gardła. Krew spłynęła szybkim strumieniem, tworząc wokół mnie ogromną kałużę, która z każdą sekundą zamieniała się w jedno wielkie morze. Morze, w którym zaczęłam tonąć. Morze, w którym utonęłam.



***




         Otworzyłam szeroko oczy. Nad sobą miałam zabarwioną na czerwoną wodę, pod twardą powierzchnie wanny.
Z przerażeniem się uniosłam. Wynurzywszy się, zaczerpnęłam głęboki haust powietrza i przetarłam dłonią morką twarz. Woda wciąż miała kolor rubinu.
- Co jest, do cholery? - Przelałam ją przez dłoń, do moich nozdrzy doszedł charakterystyczny zapach. - Wino? - rzuciłam sama do siebie, marszcząc brwi.
Przeniosłam wzrok na kant wanny, gdzie zobaczyłam przewróconą butelkę alkoholu. Odetchnęłam z ulgą, kręcąc przy tym głową. 
Znacznie uspokojona oparłam się o ściankę, na której rogu leżał maleńki niedopałek i zamknęłam oczy, próbując zrelaksować się w zimnej jak lód, śmierdzącej tanim winem wodzie, na powierzchni której pływały cztery zmokłe pety...



***



         Dzwony kościelne właśnie wybiły zakończenie mszy, wsadziwszy dłonie do kieszeni skóry, usiadłam na otaczającym teren kościoła murku i czekałam, aż wyjdzie z niego Lisa.
W odróżnieniu ode mnie i reszty moich znajomych była wierzącą praktykującą. Co niedziela o dwunastej stawiała się na nabożeństwie razem z rodzicami i młodszym bratem. Nie próbowała jednak nikogo, a przede wszystkim mnie nawracać, nie cytowała co rusz Biblii i nie była mimo wszystko świętoszką, więc zupełnie mi ten stan rzeczy nie przeszkadzał.
        Ziewnęłam przeciągle i wyciągniętą dłonią przetarłam zmęczone oczy. Nie licząc tej krótkiej popołudniowej drzemki w wannie, poprzedniego dnia nie zaznałam snu. Całą noc przewracałam się z boku na bok, pocąc się jak szczur i brudząc kołdrę krwią menstruacyjną, co dostrzegłam dopiero rano. Podejrzewałam, że była to wina spalonej wcześniej marihuany, albo po prostu tego, że będąc u babci, przespałam trochę więcej czasu niż zwykle. O permanentnej bezsenności, o której czytałam w jednej z książek popularnonaukowych wolałam nawet nie myśleć.
Kiedy mój przez moment zamglony wzrok wrócił do normy, ujrzałam wychodzącą ze świątyni Olson. Nie towarzyszyła jej jednak rodzina tylko... Josh.
Zmarszczyłam brwi i szarpnęłam głowę do tyłu. Przez chwilę myślałam nawet, że mam jakieś omamy, w końcu to się zdarzało przy braku normalnego snu.
- Nie wierzę, Joshua Drake w kościele - rzuciłam ze śmiechem, gdy przyjaciele podeszli do mnie niemniej zdziwieni moim widokiem, jak ja obecnością Josha na mszy.
- Został zmuszony zostać chrzestnym dzieciaka kuzynki i załatwia sobie teraz bierzmowanie - odpowiedziała za niego Lisa, nie odrywając ode mnie zaskoczonego spojrzenia. - A ty, co tutaj tak szybko robisz, przecież do końca trasy jeszcze kilka tygodni? I skąd te siniaki?!  - dodała, dotykając mojego lewego policzka, schodząc powoli ku dolnej wardze.
- Twój kuzyn zastosował wobec mnie banicję, wcześniej wyładowując swoją wielką frustrację. A teraz możesz powiedzieć "a nie mówiłam", pozwalam ci.
- Nie zamierzam. Dupek zasrany. - Jej twarz przeciął gniewny wyraz, w oczach zapłonęła chęć mordu.
- No, ale tak to bywa, gdy ma się ojców psychopatów - rzuciłam, podnosząc się z zimnego murka.
- Opowiedział ci o swoim dzieciństwie?
- Kiedyś, mimochodem.
- Bardzo rzadko to robi.
- Mam się czuć wyróżniona? No, ale nie gadajmy już o tym zasrańcu i chodźmy gdzieś, bo boję się, że zaraz dostanę jakiegoś ataku padaczki przez tę bliskość świętości - oznajmiłam, ruszając w stronę naszego ulubionego parku. - A tak w ogóle, to dlaczego twoja kuzynka postanowiła skrzywdzić swoje własne dziecko takim chrzestnym? - zwróciłam się do Drake'a, kiedy byliśmy już na ścieżce prowadzającej do drobnych zielonych płucek naszego miasta.
- Bo nikt inny nie chciał nim być. Widzisz, ona ma szesnaście lat, a ojciec dziecka czterdzieści pięć. W dodatku zostawił dla niej żonę i trójkę dzieci. Cała rodzina uznała to za taką hańbę, że nikt nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Tylko moja matka postanowiła zostać dobrą Samarytanką i zgłosiła się na chrzestną, a mnie wcisnęła na chrzestnego.
- Facet ma czterdzieści pięć lat, a ona szesnaście? Patologia. - Wzdrygnęłam się z obrzydzeniem.
- Tak już jest, jak się uczennica zadłuży w nauczycielu.
- Co?! - wrzasnęłam mimowolnie na słowa Lisy. - To był jej nauczyciel?!
- Historyk dokładnie.
Pokręciłam głową i wykrzywiłam twarz. Wbrew własnej woli zwizualizowałam sobie swojego dawnego nauczyciela historii i wyobraziłam, jak uprawiam z nim seks.
Moim ciałem wstrząsnął niemal niezauważalny odruch wymiotny, całe szczęście dzień wcześniej nie zjadłam ani kolacji, ani obiadu, a rano nie zaliczyłam śniadania.
- Ohyda.
- No ohyda, ale co poradzisz? Różne się dzieją rzeczy na tym świecie.
- Taa... - Znów pokręciłam głową i już w milczeniu doszliśmy do parku, gdzie zajęliśmy miejsca na swojej ulubionej ławce. Na brązowym oparciu wyryte były nasze imiona i imiona braci Leto, co wywołało w moim sercu lekkie ukłucie żalu i tęsknoty, jednak prędko je okiełznałam, nie dając niczego po sobie poznać. Mary King była silna i nie rozpaczała z powodu utraconej miłości, a przynajmniej nie w towarzystwie.
- Nie licząc tego niefortunnego zakończenia, to jak było w trasie? - przerwał irytującą ciszę Josh.
- Ogólnie to całkiem fajnie. Tańczyłam podczas występów, zobaczyłam trochę nowych miejsc, poznałam fajnych ludzi, dodałam do swojej kolekcji kilka tatuaży i miałam alkohol i narkotyki za darmo.
- A były jakieś orgietki i te sprawy? - zapytał z brudnym wyrazem twarzy.
- Orgie nie, ale seksu było ogólnie sporo, trafiło się też parę trójkącików.
- Ale ja wolę o tym nie słuchać. Charlie to mimo wszystko moja rodzina, a słuchanie o szczegółach życia erotycznego członków rodziny jest jednak odrobinę krępujące - wtrąciła się Lisa.
- Nie ma sprawy. - Uśmiechnęłam się łagodnie, a Drake zmarszczył brwi.
- To umówimy się któregoś dnia we dwójkę i wszystko mi opowiesz.
- Marzenie. - Zaśmiałam się głośno i pokręciłam głową. Wtedy też moją uwagę przykuła siedząca pod drzewem postać. Młoda kobieta w zielonej sukience z kilkoma bliznami na twarzy. Siedziała na kraciastym kocu i uważnie mi się przyglądała.
Zmarszczyłam brwi, próbując skojarzyć, czy to czasem nie była jakaś moja znajoma.
- A co się później stało, pokłóciliście się o coś? - głos Lisy wyrwał mnie z zamyślenia. Oderwałam wzrok od tajemniczej osoby i skupiłam całą uwagę na przyjaciółce.
- Nie chciałam przespać się z jego znajomą, jakąś podrzędną striptizerką Sharoną. Jak spałam, zaczęli się do mnie dobierać, obudzili mnie tym. Zaczęłam się na nich wydzierać, Charlie nazwał mnie nudziarą i dziwką udającą grzeczną dziewicę. Walnęłam go w pysk, a on wpadł w szał i mi oddał. Wpadłam na szybę, bo to wszystko działo się w autobusie, on zaczął mnie dusić, a tamta wariatka się śmiała. Odciągnął go ode mnie jego kolega z zespołu. Potem Bronson złapał mnie za rękę, kazał kierowcy się zatrzymać, wyciągnął moje rzeczy ze schowka i zostawił samą na ulicy w środku nocy - odpowiedziałam mechanicznie i nawet nie czekając na jej reakcję, znów spojrzałam na obserwującą mnie brunetkę. Już nie siedziała, stała oparta o pień, ale wciąż się na mnie patrzyła i to tak intensywnie, że zaczęło mnie to przerażać. - Czemu ona się tak na mnie gapi?
- Kto? - zapytał zaskoczony Josh, wlepiając wzrok w ten sam punkt, co ja, podobnie zrobiła Lisa.
- Tamta wysoka babka w zielonym.
- Co?!
- No ta z dziwną twarzą przy tym drzewie na przeciwko. - Tu wskazałam palcem odpowiednie miejsce. - Cały czas się tu patrzy.
- Mary, tam nikogo nie ma - odezwała się zaniepokojonym tonem Olson.
- Jak nie ma, jak jest. Przecież ją widzę, stoi tam oparta o drzewo.
- Mary, ty się na pewno dobrze czujesz? - Josh spojrzał mi prosto w oczy i wystawił przed siebie dłoń, zginając kciuk do środka. - Ile palców widzisz?
- Dziesięć - rzuciłam ironicznie. - Przestań się wydurniać, Drake.
- Nie wydurniam się, tylko się o ciebie martwię. - Wstał z ławki i ruszył we wskazane przeze mnie miejsce. Gdy tylko podszedł do starego dębu, postać zniknęła, dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Przetarłam mocno oczy, czując wewnątrz silne uderzenie gorąca.
- To niemożliwe - wydukałam drżącym głosem.
- Widzisz, nikogo tu nie ma, tylko ja i drzewko - zwrócił się do mnie Jo i poklepał brązową korę. Zaraz potem wrócił na swoje miejsce.
- Może to przez to, że wczoraj nie mogłam spać - rzuciłam wypranym z emocji tonem, mimo iż odczuwałam dosyć silny strach.
- A brałaś coś wczoraj?
- Paliłam trawkę i wypiłam trochę wina.
- Więc to może przez to. Powinnaś wypocząć i przystopować z używkami, to ci dobrze zrobi. - Lisa przesunęła dłoń po moim ramieniu i posłała mi ciepły, przyjacielski uśmiech.
- No nie wiem, czy tak dobrze, jak nic nie biorę, to boli mnie obojczyk.
- Nie możesz łykać przeciwbólówek?
- Nie pomagają. To znaczy jedne pomagają, ale można je dostać tylko na receptę.
- To jaki problem iść do lekarza i o nią poprosić? - rzuciła oczywistym tonem Olson.
- Taki, że na ładne oczy Stone mi ich nie wypisze.
- No to mu powiesz, że boli cię obojczyk. W to ci uwierzy, w końcu wie o wypadku i późniejszych złamaniach.
- I wie też o tym, że jestem ćpunką, więc w życiu nie da mi tak silnego leku, a inni lekarze mogą mi nie uwierzyć.
- Oj Mary, Mary... - Lis pokręciła głową i oparła się o swój własny wyryty scyzorykiem Shannona podpis.
- Do dupy - rzuciłam pod nosem, wyciągając z kieszeni jeansów paczkę marlboro. Wyciągnęłam jednego papierosa, poczęstowałam swoich przyjaciół i zaraz po pierwszym machu wbiłam wzrok w lekko zachmurzone niebo. - Nic tylko umrzeć.
- A no właśnie, skoro o umieraniu mowa, twój wujek nie żyje - oznajmiła mi Lisa już zupełnie innym tonem.
- Jaki wujek? - Przeniosłam wzrok z płynących obłoków na twarz brunetki.
- Harold. Tydzień temu był pogrzeb.
- O cholera - wydukałam i zaraz potem przygryzłam wewnętrzną stronę prawego policzka.
- Ponoć już nawet morfina mu nie pomagała.
- Morfina! - Nagle jakby odżyłam, przypominając sobie o zapasie wujostwa.
- Co ty kombinujesz? - Na twarz Lisy wstąpił wyraz zaniepokojenia, a Josh wypuścił powoli dym, zupełnie nie zwracając na nas uwagi. Zdarzało mu się od czasu do czasu takie chwilowe wyłączenie. Każdy ćpun z takim stażem miał jakieś tam swoje odchyły.
- Co kombinuję? Chcę przejąć zapasy wujka. Morfina z pewnością uśmierzy ten paskudny ból.
- Przecież miałaś zrobić sobie przerwę od używek.
- Ale to będzie w celach leczniczych.
- Przerażasz mnie, Mary.
Uśmiechnęłam się leciutko i mocno zaciągnęłam.
- Czas złożyć cioci kondolencyjną wizytę. 



***




        - Przepraszam, że kupne, ale nie mam ostatnio głowy do pieczenia - rzuciła ciocia, stawiając przede mną filiżankę z parującą herbatą i talerzyk z pokrojoną babką.
- Nie szkodzi, ciociu, naprawdę. Sama wiem, jak to jest po pogrzebie.
- No tak. - Westchnęła głęboko i usiadła po drugiej stronie okrągłego stolika. Jej blade, drżące dłonie zacisnęły się na porcelanowym naczyniu, a przepełnione smutkiem i zmęczeniem oczy wbiły się w biały obrus.
- Zdecydowałaś już, co zrobić z rzeczami po wujku? - zapytałam tuż po upiciu gorącego napoju, na którego powierzchni unosił się plasterek świeżej cytryny.
- Tuż przed śmiercią powiedział, że ubrania mam spakować i oddać biednym, a cenniejsze rzeczy typu zegarki i biżuterię sprzedać, by mieć trochę pieniędzy na czarną godzinę. Mam już przyszykowane kartony, kilka razy nawet próbowałam się za to zabrać, ale za każdym razem kończyło się płaczem. Te ubrania... ja wciąż czuję na nich jego zapach. - Jej głos drżał, a z oczu popłynęły łzy. Ten widok był naprawdę smutny, zwłaszcza, że doskonale wiedziałam, co musiała czuć, w końcu po śmierci mamy przechodziłam przez coś podobnego, ale na dany moment nie byłam w stanie wymusić w sobie żadnych emocjonalnych reakcji, byłam boleśnie i dziwacznie zobojętniona, zupełnie jak wtedy, gdy uderzyłam Lily i patrzyłam, jak zanosi się spazmatycznym płaczem. Wiedziałam, że powinno mnie to ruszyć, ale nie ruszało. Kobieta wylewała na przeciwko mnie morze łez, a ja myślałam tylko o tym, by dobrać się do morfiny jej zmarłego męża. Powinnam łączyć się z nią w bólu, płakać razem z nią, jednak moje oczy nie były nawet wilgotne, byłam nad wyraz zdystansowana i odcięta od tego wszystkiego.
- Jeśli chcesz, mogę to zrobić za ciebie - zaproponowałam, gdy wyczułam, że ciocia powoli się uspokaja.
- Nie chcę ci sprawiać kłopotu.
- To żaden kłopot, i tak nie mam nic do roboty.
- Naprawdę?
Przytaknęłam skinięciem głowy i uprzejmym uśmiechem.
- Kochana z ciebie dziewczyna.
- W takim razie dopiję herbatę i biorę się do dzieła.
         Kilkanaście minut później byłam już sama w obszernej sypialni i przekładałam rzeczy z szafek do starych śmierdzących stęchlizną pudeł. Ciotka musiała je ściągnąć ze strychu albo z pawlacza, gdzie leżały przez dobrych kilka lat.
Składałam właśnie siódma z kolei parę spodni, gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwi łazienkowych. To był najodpowiedniejszy moment, by dobrać się do lekarstw.
Podniosłam się prędko z pozycji klęczącej i otworzyłam szufladę niedużej komody. Po brzegi wypełniały ją przeróżne tabletki, maści i opatrunki. Przekopałam się przez nie i dostrzegłam prawie że pełną ampułkę z morfiną. Leżała na dnie tuż obok kilku jednorazowych strzykawek. Mimowolnie się uśmiechnęłam i powsadzałam wszystko do dwóch obszernych kieszeni siwej bluzy. Dźwięk zasuwanego zamka zagłuszył odgłos spuszczanej wody.
Wzięłam głęboki oddech i wróciłam do układania ciuchów, na których faktycznie czuć było perfumy wujka Harolda. Zaczął używać ich w siedemdziesiątym szóstym, pierwszą buteleczkę dostał od moich rodziców na Święta.
Harold King, najstarszy brat mojego ojca, który też jako swoje miejsce na Ziemi wybrał Bellingham. Zanim zachorował, pracował w porcie przy naprawie sprzętu rybackiego. W gruncie rzeczy był dobrym człowiekiem, który nigdy nie doczekał się potomstwa. Nikt nie wiedział, czy wina leżała po jego stronie, czy na bezpłodność cierpiała ciocia. Nikomu nie zdradzili tego sekretu, uznali, że to wyłącznie ich sprawa.
         Po upływie niecałej godziny byłam już wolna i bogatsza o dwadzieścia dolarów. Co prawda nie chciałam przyjąć tych pieniędzy, ale ciocia się uparła, więc w końcu uległam, by nie robić jej niepotrzebnych przykrości. Wysłuchałam też cierpliwie litanii podziękowań i błogosławieństw, po czym dałam się uściskać i udałam w drogę powrotną do domu, nie mogąc się doczekać tego, aż zażyję schowany w bluzie narkotyk.




***



        Powoli wyjęłam wbitą w wyraźnie widoczną pod skórą żyłę igłę i odłożyłam pustą już strzykawkę na szafkę nocną.
Oparłszy głowę o poduszkę, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, czekając na upragniony błogostan, który nadszedł niezwykle szybko. Największy plus przyjmowania narkotyków drogą dożylną - efekt był znacznie szybszy niż przy ich wciąganiu.
Po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło, w brzuchu pojawiło się miłe łaskotanie. Ból podbrzusza i pleców minął jak ręką odjął.
Uśmiechnęłam się szeroko, zagryzając delikatnie dolną wargę. Było mi dobrze, tak dobrze, jak dobrze nie było mi od dłuższego czasu.
Rozłożyłam ręce, przesunęłam opuszki palców po gładkim prześcieradle i powoli wpuszczałam i wypuszczałam powietrze nosem. Czułam, jak jego świeże dawki rozchodzą się po całej powierzchni moich płuc, opadając na wszystkie komórki, łagodząc je, zrywając z nich ciemne powłoki substancji smolistych. Żałowałam, że nie mogłam rozciąć sobie klatki piersiowej i oglądać tego pięknego zjawiska w pełnej krasie. Bo z pewnością było piękne na swój własny, surrealistyczny sposób.
Z niewiadomych przyczyn moje myśli przeskoczyły na oglądany jakiś czas wcześniej Sok z żuka. Przywołałam do siebie obraz tego śmiesznego człowieczka i ślicznej brunetki tańczącej w powietrzu do jakieś kompletnie zabawowej pioseneczki.
Ścisnęłam powieki jeszcze mocniej, licząc na to, że to pomoże mi przypomnieć sobie chociażby jej melodię.
Zobaczyłam schody, duchy wywijających w tle sportowców i uroczą dziewuszkę, której imienia nie mogłam sobie przypomnieć.
Skupiłam się jeszcze bardziej, co zaowocowało wskoczeniem do mojej głowy słowa shake, zaraz po nim przyszła melodia. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
Tylko, co było dalej? przeleciało mi przez myśl.
- Chyba jakieś imię - rzuciłam na głos, otwierając oczy. - Coś na S, ale nie Sharona. Na pewno nie Sharona. Coś podobnego w brzmieniu. Ssss... Shhhh... Sooo... - mruczałam pod nosem, jednak nic nie chciało złożyć się w całość, ale musiałam sobie przypomnieć, bo inaczej nie dałoby mi to spokoju. Tłukłoby się po mojej głowie godzinami, dniami, być może nawet tygodniami, doprowadzając mnie do białej gorączki i skrajnego gniewu. - Sephora... Nie, zdecydowanie nie. 

A może to wcale nie było imię? Może to był zwykły rodzajnik? 
- Seniora... seniora... - Zmrużyłam oczy, czułam, że jestem blisko, bardzo blisko, tak blisko, że wystarczyło zmienić jedną literkę. - Mam! - wrzasnęłam, zrywając się z pozycji leżącej. - Senora! - Zaśmiałam się niczym psychopata, który wydał właśnie na świat swój szaleńczy plan i zaczęłam śpiewać, wykonując dłońmi coś, co zwykłam nazywać młynkiem. - Shake, shake, shake Senora... - mój głos przeszedł na nienaturalne dla siebie wysokie rejestry, a ciało opadło z powrotem na materac, nie przerywając rytmicznego ruchu.
Znów zamknęłam oczy, jednak zamiast ciemności, dostrzegłam tańczącą w powietrzu postać, ale nie tę filmową, zobaczyłam siebie. Wykonywałam układ baletowy w pięknym białym stroju kilka stóp nad ziemią w otoczeniu fruwających piór przypominających barwą świeży śnieg, po którym jeszcze nikt nie chodził i na który nie nasikał żaden czworonóg albo jakiś zapyziały pijaczyna z zaburzonym błędnikiem.
Wirowałam dookoła, wykonując wysublimowane, pełne gracji ruchy. Taki występ powaliłby wszystkich na kolana, ale niestety nie mogłam go wykonać w rzeczywistości, nie potrafiłam latać.
Westchnęłam głęboko, muzyka w mojej głowie ucichła, zaczęłam odczuwać niekontrolowaną potrzebę zrobienia czegoś, zupełnie jak po amfetaminie.
Prędko zmieniłam pozycję na siedzącą i rozejrzałam się po sypialni.
- Przydałoby się posprzątać i to nie tylko tu. - Zagryzłam leciutko paznokieć i zaraz potem stanęłam na podłodze. Poprawiłam zsuwające się jeansy, wyprostowałam wygniecioną bluzę, udałam się do salonu i zabrałam za zgarnianie wszystkich niepotrzebnych rzeczy na jedną kupkę, która po kilku minutach trafiła do worka, a następnie za drzwi. - Odkurzacz, odkurzacz... - rzuciłam pod nosem, starając się sobie przypomnieć, gdzie go trzymałam. W końcu skojarzyłam, że w szafce w przedpokoju. Wytachałam go, ale szybko schowałam z powrotem, gdy odkryłam, że nie chce działać. Przez moment myślałam, że jest zepsuty, ale wystarczyło wcisnąć włącznik światła, by wszystko stało się jasne - chuje odcięli mi prąd.
Zaklęłam pod nosem, po czym chwyciłam leżącą pod zlewem szczotkę...
        Trzy godziny później mieszkanie dosłownie lśniło, umyłam nawet lodówkę i przetarłam wszystkie szyby, a przy okazji czyszczenia fug, odnalazłam swój ulubiony łańcuszek, ten, który dostałam od Jaya na Gwiazdkę. Nie mogłam go jednak założyć, był zepsuty, Charlie go rozerwał.
- Pieprzony gnojek - warknęłam pod nosem, przecierając zakurzoną zawieszkę.


M i J do samego końca.

I koniec nastąpił szybko, zdecydowanie za szybko. Ale nic nie mogłam na to poradzić, miłość wymagała poświęceń i miłość raniła.
- Bo miłość to ból - podsumowałam niemal poetyckim tonem i wyniosłam ostatni worek z mieszkania.
Jako że było ich cztery i były dosyć ciężkie, nie miałam wyjścia, musiałam skorzystać z windy. W tamtym momencie jeszcze bardziej niż zwykle przeklinałam tego gnoja, który robiąc projekt budynku, nie wziął pod uwagę zsypu.
Przeciągnęłam śmieci przez korytarz i drżącym palcem wcisnęłam przycisk przywołujący windę. Kolana zaczęły mi się trząść, w ustach zagościła susza. Machina ruszyła, drzwi się otworzyły. Przymknęłam nerwowo powieki, ale jak się chwilę później okazało, niepotrzebnie. Na podłodze nie było już szkła, a na ścianie wisiało nowe i przede wszystkim całe lustro.
Odetchnęłam z ulgą i wciągnęłam worki do środka, wybierając na guziczkach parter...
        Swoją podróż do śmietnika podzieliłam na dwie tury, podczas drugiej natknęłam się na wracającą do domu Dorothy.
- Nie wiedziałam, że już wróciłaś - rzuciła pani Gardner, wyciągając z torebki swoje klucze.
- Przyjechałam wczoraj popołudniu.
- Pewnie widziałaś wezwanie do urzędu.
- Tak, widziałam - odpowiedziałam i zaraz potem się skrzywiłam, słysząc po raz kolejny to paskudne skrzypnięcie.
- Musisz tam koniecznie pójść, bo inaczej zabiorą ci mieszkanie. Z nimi nie ma żartów.
- Wiem, już mi odcięli prąd i ogrzewanie.  
- Poważnie? - zapytała zaskoczona. Skinęłam twierdząco głową. - Pieprzone urzędasy. A ile czasu nie płaciłaś rachunków?
- Miesiąc, dwa, może trzy, sama już do końca nie wiem. W każdym razie i tak nie mam pieniędzy, żeby to wszystko uregulować, więc nie wiem, czy pójście tam będzie miało jakikolwiek sens.
- Zawsze możesz poprosić o rozłożenie tego wszystkiego na raty. - Sąsiadka wcisnęła guzik przywołujący windę, która według licznika znajdowała się na piątym piętrze.
- Pomyślę nad tym. - Nie zamierzałam tego robić. Nawet jeśli zgodziliby się na raty i tak nie miałabym z czego ich spłacać. Nie miałam pracy, pożyczki też nie miałam u kogo zaciągnąć, jednym słowem byłam w paskudnej sytuacji i jak zwykle liczyłam wtedy na cud typu zapomną o mnie i jakoś się z tego wykaraskam. W końcu głupi ma zawsze szczęście. Pytanie tylko, czy ja byłam głupia?
- Winda już jest - głos Dorothy i jej dłoń na moim ramieniu wyrwały mnie z zamyślenia. Potrząsnęłam lekko głową, jakby chcąc odgonić od siebie myśli i razem z sąsiadką weszłam do czekającego na nas dźwigu szybowego.
- Dobrze, że z tym lustrem się szybko uwinęli i nie ociągali jak z drzwiami - rzuciłam, gdy jechałyśmy już do góry.
- Z jakim lustrem? - Gardner spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- No z tym. - Wskazałam palcem na ściankę. - Wczoraj było rozbite w drobny mak.
- Słucham?
- No było stłuczone, widziałam nawet krew na szkle, może ktoś się tu pobił, albo coś.
- Mary, co ty w ogóle mówisz? Wczoraj korzystałam z windy kilka razy i nic takiego nie widziałam. Poza tym to jest to samo stare lustro, zobacz. - Kobieta przycisnęła palec do umieszczonej w rogu naklejki, na której widniało logo filmy szklarskiej, która zwinęła interes dwa lata wcześniej. 

Zdębiałam. Przecież wyraźnie widziałam rozbite szkło, czułam je pod podeszwami.
I równie wyraźnie widziałaś tamtą kobietę w parku, usłyszałam w swojej głowie i wzdrygnęłam się nieznacznie.
- Wszystko w porządku? - zapytała zaniepokojona Dorothy.
- Tak - skłamałam. - Może mi się tylko to śniło. Ostatnio jestem tak zakręcona, że sama nie wiem, kiedy mi się coś śni, a kiedy dzieje się naprawdę.
- Zdecydowanie potrzebujesz porządnego wypoczynku.
Raczej porządnego psychiatry.
- Być może - odpowiedziałam, sama nie wiedząc komu: sąsiadce, czy temu złośliwemu głosikowi.
Winda się zatrzymała. Pożegnałam się ze swoją towarzyszką i wyszłam na korytarz.
W stronę mieszkania szłam bardzo szybkim krokiem, zmusił mnie do tego irracjonalny strach, który nagle zaczęłam odczuwać. Strach przed tym, że znów zobaczę coś, czego tak naprawdę nie było i okażę się jakąś pieprzoną wariatką.
- Spokojnie, Mary, spokojnie - wyszeptałam do samej siebie, starając się zapanować nad drżącym ciałem.
Powoli wyjęłam z kieszeni klucze, cały czas kontrolując swój chaotyczny oddech. Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy znalazłam się w mieszkaniu. Zapach czystości unoszący się z każdego kąta i zakamarka znacznie ukoił moje nerwy.
Oparłam się o drzwi i osunęłam na podłogę, czując przyjemny dreszcz ulgi, rozchodzący się po całym ciele.
Posiedziałam tak chwilę, nie myśląc kompletnie o niczym, po czym poczułam nagły przymus umycia rąk, w końcu nosiłam worki z brudami i dotykałam klapy śmietnika, która z pewnością nie była najczystszą powierzchnią świata.
Z lekkim trudem podniosłam się z miejsca, zdjęłam buty i stanęłam na dywaniku, na którym nie było nawet najmniejszego okruszka. Kafelki w łazience też nie były w gorszym stanie - były tak czyste, że można było z nich jeść. Nienawidziłam sprzątać, ale kiedy już się za to brałam, robiłam to bardzo dokładnie i najlepiej, jak potrafiłam, więc efekt był zawsze powalający, nawet dla mnie samej.
Zaciągnęłam się intensywnym zapachem cytrynowego odświeżacza powietrza i podwinęłam rękawy. Już miałam odkręcać wodę, gdy na swojej lewej ręce zauważyłam dziwny pasek przypominający uwidocznioną, bardzo ciemną żyłę.
Zmarszczyłam brwi i z lekką dozą przerażenia zawinęłam rękaw jeszcze bardziej. Kolor był coraz intensywniejszy, a "żył" przybywało.
- Co jest, do cholery? - wydukałam, czując nasilający się skurcz żołądka.
Krzywiąc się nieznacznie, wykonałam kolejny ruch i z moich ust wyrwał się głośny, niekontrolowany jęk.
Zgięcie ręki, w którym kilka godzin wstecz zatopiła się igła, było niemal całe czarne, maleńki ślad po ukłuciu rozrósł się do znacznie większych rozmiarów, wypuszczając z siebie krew i ropę.
Moje ciało uderzyła fala nagłego, nieprzyjemnego gorąca, serce zaczęło walić jak oszalałe, zawrót głowy zaburzył na chwilę równowagę i widzenie.
Mimowolnie odwinęłam rękaw i telepiąc się jak na głodzie, powtarzałam jak mantrę - to tylko omam, to tylko omam.
Wzięłam najgłębszy oddech, na jaki mogłam sobie pozwolić, zacisnęłam mocno powieki i drżącymi palcami znów zawinęłam szary materiał. Przez chwilę zastygłam w kompletnym bezruchu, bałam się otworzyć oczy, bałam się tak, jak jeszcze nigdy.
- Odwagi, Mary, odwagi - zdopingowałam samą siebie i powoli uchyliłam powieki. Do ostatniej chwili miałam ogromną nadzieję, że tym razem już nie zobaczę tego paskudztwa. Ogromną i złudną. - Nie... - jęknęłam przeraźliwie, wlepiając wzrok w pulsującą, zainfekowaną ranę. Z mojego gardła wyrwał się głośny wrzask i zaraz potem nałożyłam w pośpiechu buty, i wybiegłam z mieszkania, nawet nie zamykając za sobą drzwi na klucz.
Zbiegłam, a raczej przeskoczyłam przez schody i popędziłam w stronę szpitala. Nie zatrzymywałam się nawet na moment, mimo iż mięśnie zdawały się płonąć żywym ogniem. Na przejściu dla pieszych omal nie potrącił mnie samochód, wpadłam też na kilku ludzi na chodniku, jednak nie zwracałam na to wszystko uwagi, myślałam tylko o tym, by jak najprędzej znaleźć się w gabinecie lekarskim, by uratować swoją rękę. Nie chciałam jej stracić, nie chciałam stracić żadnej kończyny, ba, nie uśmiechała mi się nawet utrata maleńkiego palca u stopy, więc ktoś musiał jak najprędzej coś z tym zrobić, jak najprędzej!
        Zdyszana i przerażona wpadłam do izby przyjęć i ignorując mówiącą do mnie recepcjonistkę, wbiegłam do pierwszego lepszego gabinetu. Nie interesowało mnie, czy trafiłam na chirurga, czy geriatrę, chciałam tylko, żeby ktoś obejrzał moją pieprzoną rękę.
- Jezu Chryste, co to ma znaczyć?! Kim pani jest?! Dlaczego wpada pani do mojego gabinetu bez przywołania?!  - zwrócił się do mnie zdezorientowany mężczyzna, kiedy zatrzymałam się przed jego biurkiem.
- Musi mi pan pomóc - wydukałam drżącym głosem, szczękając przy tym zębami i trzęsąc się jeszcze bardziej niż wcześniej. Po policzkach zaczęły spływać mi łzy, byłam przerażona.
- Ale w czym mam pani pomóc? Ja mam zaraz pacjenta, który właśnie czeka przed gabinetem, nie...
- Pieprzę pana pacjenta! - wrzasnęłam, wypuszczając z ust drobinki śliny. - Niech pan obejrzy moją rękę, błagam pana. Pan musi ją obejrzeć, bo... - tu przerwałam, zanosząc się spazmatyczną falą płaczu.
- Co jest z pani ręką? - zapytał jeszcze bardziej zdezorientowany  niż na początku.
- Chyba wdała się jakaś infekcja. Wygląda... wygląda jakby gniła - wyrzuciłam z siebie z wielkim trudem i przerażeniem.
Lekarz wstał ze swojego krzesła i podszedł do mnie niepewnym krokiem.
- Która to ręka?
- Lewa.
Złapał mnie za nadgarstek i podciągnął bluzę. Ku mojemu i jego zdziwieniu, na zgięciu ręki widoczny był jedynie malutki ślad po ukłuciu i nic więcej. Żadnej czerni i żadnej ropy, nic.
- Nie rozumiem, jeszcze kilka minut temu widziałam... - nie dokończyłam, nie byłam  w stanie. 

Mężczyzna zanurzył dłoń w kieszeni swojego białego fartucha i kazał mi na siebie spojrzeć. Zrobiłam to i wtedy on poświecił mi drobną latareczką po oczach. Skrzywiłam się, mrużąc mocno powieki.
- Niech pani tu na mnie czeka, zaraz wrócę. - Zrobił kilka kroków, nacisnął klamkę i zamknął z powrotem drzwi, przed którymi stała młoda pielęgniarka. - Idź po Carltona, mam tu popieprzoną ćpunkę z urojeniami.
Kiedy tylko to usłyszałam, zerwałam się z miejsca. Znałam doktora Carltona, był psychiatrą lubiącym fundować swoim pacjentom elektrowstrząsy.
Podbiegłam do drzwi, pchnęłam je z taką siłą, że stojący przed nimi lekarz zachwiał się i upadł na podłogę. Nie zwróciłam jednak na to uwagi, podobnie jak na próbującą mnie zatrzymać szatynkę. Biegłam co sił w nogach prosto do wyjścia, a potem przed siebie w nie wiadomym kierunku - byłam tak zdezorientowana, że nie miałam pojęcia, w którą uliczkę skręciłam. Po prostu pędziłam jak strzała, czując nieprzyjemne kłucie w płucach i brzuchu. Dopiero gdy się zatrzymałam, rozejrzałam się dookoła - zobaczyłam nieduże kino, stałam tuż przed jego wejściem.
- Co się ze mnie dzieje?! - wrzasnęłam, ale odpowiedziało mi tylko moje własne echo.


*Nie chcę cię za bardzo dotykać, bo kochanie się z tobą może doprowadzić mnie do szaleństwa.
**Miłość gryzie, miłość krwawi.
...............................
Tytuł rozdziału: Miłość gryzie, miłość krwawi.

Utwory wykorzystane w rozdziale:
*Def Leppard - Love bites

    - Sen Mary powstał szóstego sierpnia dwa tysiące dwunastego roku, zainspirował go utwór Land, a ściślej rzecz ujmując, kilka fragmentów jego tekstu.
    - Zwidy z panią w zielonej sukience w roli głównej to zasługa mojego snu.
    - Motyw ze skojarzeniem z Sokiem z żuka był dosyć spontaniczny, wczułam się w ten odlot Mary i nagle zaczęłam myśleć o wspomnianej w tekście scenie (zainteresowani mogą ją zobaczyć TU). Uznałam więc, że warto to wykorzystać, bo jak nie patrzeć, to dosyć irracjonalne skojarzenie, czyli takie w sam raz dla odurzonej Mary. Do tego fragmentu należy oczywiście podejść z dużym przymrużeniem oka i nie rozważać go w kategoriach logiki i sensowności. To był moment oderwania się od rzeczywistości, a narracja pierwszoosobowa wymaga całkowitego oddania odczuć i przemyśleń bohatera.
    - Omam gnijącej ręki to nieplanowana wcześniej inspiracja Requiem dla snu.

14 komentarzy:

  1. Chciałam skomentować wczoraj, ale dzięki opisom okresu Mary sama wylądowałam naszprycowana tabletkami przeciwbólowymi na kanapie. To chyba oznacza, że opis działa na czytelnika :p

    Nie cierpię wind, szkła i krwi, więc chyba wyobrażam sobie jak czuła się Mary. Od razu same czarne scenariusze przewijają się przez głowę i planuje się samoobronę za pomocą torby.

    Lodówka.Od razu przypomniało mi się jak w podstawówce rzuciłam plecak w kąt bez wyjmowania kanapek. Otwarcie go po wakacjach było bezcenne i pamiętam to do dziś, więc nie chciałąbym być w tym mieszkaniu.

    Chciałabym skomentować sen Mary, ale… nie mam najmniejszego pojęcia jak. Nic nie przychodzi mi do głowy. To tak popieprzone (w tym pozytywnym znaczeniu), że nie ma się słów by wyrazić opinię. Ale pokazuje ekscentryczność Mary, jej samotność, do której pewnie sama przed sobą nie chcę się przyznać. A samo zakończenie pokazuje jak bardzo się stacza.

    Bezsenność to kurwa. Szprycujesz się tabletkami nasennymi, pijasz napary, nawet liczysz owce i nic. „Wszystko jest kopią kopii”. Ale dzięki bogu mi przeszło, bo niespanie po kilka dób z rzędu wykańcza człowieka jak nic. Mózg jest tak wykończony, że wariuje i sprawia, że człowiek jest jak na jakims haju.

    W Requiem trochę przegięli z obrazowaniem gangreny żylnej, ale to tylko film i scena, która miała zaszokować. Książka lepsza, gdy załapie się jak to czytać. Ale tutaj wyolbrzymione wyobrażanie Mary pasuje świetnie. Jak wspominałam, pokazuje staczanie się Mary, ale jednocześnie ukazuje, że ona tego do końca nie chcę i w pewnym sensie broni się przed tym.

    Mary się stacza i wchodzi w to co najpotworniejsze w ćpaniu, że można zrobić wszystko i wszystkim, po to tylko, by zaspokoić swoje własne potrzeby.

    Jak mniemam teraz zaczyna się ta zapowiadana „burza”?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na całe szczęście okres mam już w tym miesiącu za sobą.
      Też kiedyś odkryłam spleśniałe kanapki po kilku miesiącach, nic przyjemnego. Plus jakiś czas temu zazieleniła mi się cytryna, w sumie wyglądało całkiem fajnie, gorzej było z zapachem :D.
      Jak przeczytałam pierwsze zdanie odnośnie tego snu, to aż mi serce stanęło, bo się wystraszyłam, że spieprzyłam. Pisząc ten fragment nie myślałam o tych wszystkich metaforach do życia Mary, więc wyszły chyba bardziej same z siebie, bo o wiele bardziej skupiałam się nad tym, jak z kilku osobnych fragmentów tekstu, skleić jedną całość, jakimi własnymi spoiwami go zapełnić.
      Tak, bezsenność to zło. Co prawda już dawno mnie opuściła, ale były takie okresy czasu, że nie spałam po kilka dni i miałam ochotę palnąć sobie w łeb. Choć na tabletki się nie decydowałam. Nie mam do nich zaufania, unikam nawet przeciwbólowek.
      Co do Requiem, film naprawdę uwielbiam, zawsze wywołuje we mnie skrajne emocje. Książkę też czytałam i też mnie zachwyciła, choć nie doprowadziła do takich skrajności jak adaptacja. Szczerze obawiałam się, że ten motyw gnijącej ręki może zostać uznany za przesadzony lub naciągany. Mi wskoczył do głowy naturalnie, więc uznałam, że muszę to wykorzystać, a często zdarza się tak, że te motywy, które ja uznaję za dobre, nie podobają się czytelnikom. W każdym razie cieszę się, że Tobie przypadł do gustu :).
      Tak, to jest właśnie etap burzy.

      Usuń
  2. Hmmm nie jestem zbyt dobra w komentowaniu ale się postaram :).
    Rozdział był świetny moim zdaniem. Zwidy Mary były opisane tak że sama myślałam, że jest tak naprawdę a gdy tylko przeczytałam o zgniłej ręce od razu nasunął mi się obraz z filmu i naprawdę się przeraziłam, że jednak mogło się jej tam stać ale na szczęście wszystko z ręką było ok :). Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału o wiele lepiej się czyta te opowiadania gdy nie ma w nim już Jareda :)
    Pisz szybko !
    Serdecznie pozdrawiam :D
    Marzena.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że jednak zdecydowałaś się coś tu naskrobać, to dla mnie naprawdę wiele znaczy :).
      Właśnie na tym mi zależało, by te omamy sprawiały wrażenie prawdziwych, żeby fakt, iż są one tylko omami, zaskoczył czytelników tak samo, jak Mary.
      Jesteś pierwszą osobą, która pisze mi, że lepiej jest bez Jareda i prawdopodobnie jedyną, która ma taki pogląd. Fajnie jest wiedzieć, że każdy odbiera to wszystko na swój własny sposób i ma różne podejście do tych samych motywów ;).
      Rozdział osiemdziesiąty drugi jest już gotowy, z publikacją poczekam, aż napiszę osiemdziesiątkę trójkę. To może troszkę potrwać, bo teraz chcę się zająć pozostałymi dwoma opowiadaniami, ale kiedy już w końcu do tej 83 usiądę, powinnam uwinąć się dosyć szybko, bo mam konkretną wizję na ten rozdział razem z praktycznie wszystkimi detalami :).
      Również pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za komentarz!

      Usuń
  3. No dobrze. Nie jestem dobra w pisaniu komentarzy, a tym bardziej takich, które mają opisać 80 rozdziałów.
    Na wstępie chciałabym Cię przeprosić za to, że od razu po przeczytaniu nie skomentowałam. Już dawno znałam tego bloga, ale dopiero miesiąc, może dwa miesiące temu zebrałam się do czytania go i to była jedna z moich lepszych decyzji. Historia strasznie mnie wciągnęła, uwinęłam się ze wszystkimi rozdziałami w kilka dni. Nie jestem w stanie opisać tu wszystkiego co mi się podobało, więc może najpierw polecę postaciami, żeby to jakoś ogarnąć.
    Mary, główna bohaterka. Przyznam się, że na początku średnio ją lubiłam, potem było tylko gorzej, ale ostatnio zdałam sobie sprawę, że coraz bardziej przejmują mnie jej losy i przejawia się u mnie dziwne uczucie... troski? Jeżeli w ogóle można użyć takiego określenia w stosunku do fikcyjnej postaci. King przeszła swego rodzaju metamorfozę, ciągle ją przechodzi, nie jest dłużej egoistyczną Żyletą, nie jest jednocześnie "dziwką udającą cnotkę", jest sobą w wydaniu mniej agresywnym i może bardziej rozsądnym. Największy przypływ pozytywnych uczuć do niej napłynął z mojej strony gdy zdecydowała się "odesłać" Jareda na studia, czy gdzie on tam sobie pojechał. Chyba jej najmądrzejsza decyzja, która pokazuje tylko jak poważne było jej uczucie do bruneta.
    Jared, też ważny bohater. Nie będę się rozpisywać, powiem tylko, że polubiłam człowieka, którego stworzyłaś na wzór prawdziwego Leto. Naprawdę go polubiłam. Kolejne wyznanie, kiedy zniknął z opowiadania niechętnie wracałam na tego bloga, ale po przeczytaniu jednego rozdziału zrozumiałam jak dużo straciłam i szybko nadgoniłam następne.
    Ojciec Mary - takiego to tylko pod mur i powystrzelać. Nigdy nie byłam za karą śmierci i chyba nigdy zdania nie zmienię, ale po szczegółowych opisach cierpienia Mary chyba zrobię wyjątek, bo koleś nie jest człowiekiem, zwykłym potworem, dlatego też nie ma się co rozpisywać. Podobne zdanie mam w stosunku do Charlie'ego, rozpieszczony bachor, który skacząc z poziomu swojego ego na poziom IQ zabiłby się, jak to się mówi.
    Shannon. Dość pozytywna postać. Znoooowu się nie rozpiszę, bo mało pamiętam go, możesz mnie ukarać czy whatever, ale zapomniałam większość jego akcji.Pamiętam tylko, że darzyłam go pozytywnymi odczuciami i również go polubiłam. Wyluzowany, troszczy się o braciszka. Przy ich przekomarzaniu nieźle się uśmiałam :)
    Muszę jeszcze zaznaczyć, że jedną z moich ulubionych bohaterek jest Courtney. Również mało co pamiętam (alzheimer nie śpi), ale to ona wprowadziła Mary na "złą drogę" która ukształtowała jej charakter, a że ma mocny charakter nie można jej odmówić. Niektórzy powiedzą że zrujnowała jej tym życie.. Nie wiem, do czego dążę. Po prostu podoba mi się jaka jest Mary a dużą rolę w kształtowaniu jej charakteru miała Courtney.

    Pisałam już, że zniechęciłam się po odłączeniu Letosów. Jednak po przeczytaniu tego rozdziału zrozumiałam, jak wielki błąd popełniłam zapominając o tym opowiadaniu. Widocznie chłopcy nie są potrzebni aby rozkręcić akcję i Mary ze swoją psychiką i niemalże podążaniem w stronę kłopotów daje radę. Szczególnie spodobał mi się wątek z jej halucynacji, zastanawiam się czy to działanie narkotyku, braku snu czy może czegoś większego ;)
    Jeszcze raz przepraszam za komentowanie i obiecuję, że to się zmieni! ;3
    @doyoubleed

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początku serdecznie dziękuję za to, że jednak postanowiłaś dać temu opowiadaniu drugą szansę, no i za to, że chciało Ci się czytać aż tyle rozdziałów, to z pewnością spore wyzwanie, ja zwykle wymiękam przy dwudziestu :D.
      Fakt, na samym początku Mary była postacią raczej antypatyczną, w końcu kto lubi takie puste nastki, które myślą tylko o seksie, imprezowaniu i narkotykach? Raczej nikt. Mary poznajemy jako głupiutką trzynastolatkę, która nie ma zbyt wiele w głowie, ale z czasem zaczyna dojrzewać i cały ten proces staram się Wam ukazywać. Co prawda na początku straciłam brakiem szerszych opisów, ale teraz staram się to nadrabiać :).
      To właśnie była moja największa obawa - utrata czytelników po odejściu Leto. W sumie byłam na to przygotowana i wiem, że z pewnością kilka, jak nie więcej osób odpadło, ale cóż, tak bywa czasami. I tak, jak wspomniałam na początku, cieszę się, że jednak zdecydowałaś się wrócić, gęba mi się cieszy niesamowicie :).
      Po co tam od razu karać, Shannon po prostu nie pojawiał się tu jakoś wybitnie często, więc po jakimś czasie wątki z jego udziałem miały prawo wylecieć z głowy, żadna zbrodnia :).
      Ja niestety doceniłam potencjał Courtney jako postaci zdecydowanie za późno, bo wtedy, kiedy już usunęłam ją z opowiadania, stąd też kilka retrospekcji z jej udziałem i cały rozdział poświęcony jej skróconej biografii. Nie wykluczam, że w przyszłości zrobię więcej takich flashbacków z udziałem panny Ravin :).
      Nawet nie wiesz, jak mi miło czyta ten ostatni akapit. Niewielu miłośników fanfiction o 30STM chce czytać opowiadania, kiedy ich idoli już w nich nie ma i kiedy kogoś udaje mi się mimo wszystko utrzymać, jestem z siebie niezwykle dumna :).
      Nie masz za co przepraszać, naprawdę :).

      Usuń
  4. Bardzo brakuje mi Jareda w Twoich opowiadaniach, dlatego nawet jeśli pojawia się tylko chwilowo i w dodatku w snach, to i tak się cieszę. Spodobał mi się motyw z halucynacjami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domyślam się, sama też czasami za nim tęsknię, ale moja koncepcja niestety wymagała usunięcia go w konkretnym momencie życia Mary. Owszem mogłabym wciąż pisać też z jego perspektywy, ale nie chcę. Dlaczego? Bo musiałabym ściśle trzymać się faktów z życia Leto, opisywać początki jego kariery, zrobić swoją wersję tego wszystkiego, a to raczej nie ma sensu, bo w sumie kopiowałabym inne opowiadania, w których to wszystko jest opisywane, różniłyby się tylko przemyślenia, ale wydarzenia byłyby z grubsza takie same, a to raczej nie pozwala na rozwinięcie wyobraźni, nie czułabym się w tym dobrze.
      Bardzo się cieszę, że owy motyw przypadł Ci do gustu :).

      Usuń
  5. Współczuję Mary, bo dobrze wiem, jak to jest mieć takie bolesne okresy...brr. A ta zakrwawiona winda przypomina mi o bloku mojej babci, gdzie notorycznie są takie widoki i aż boję się tam wchodzić. Jak byłam młodsza, to nie wchodziłam, tylko stałam przed klatką jak jakaś sierotka xD
    Na miejscu Mary, to chyba bym się rozryczała, gdybym wróciła do tego mieszkania. Dla mnie to byłoby za dużo wspomnień. Tylko że ona chyba nie miała gdzie indziej pójść... W ogóle słuchałam sobie przy czytaniu tego fragmentu "Snuff" Slipknot i jakoś zachciało mi się płakać, kiedy sobie wyobraziłam ten jej powrót do pustego mieszkania, gdzie kiedyś mieszkała z Jaredem i byli tacy szczęśliwi... I chyba żywili się trochę lepiej od tego, co teraz Mary sobie kupiła xD
    Zauważyłam, że w Twoich opowiadaniach sny są bardzo istotnym elementem fabuły i można też dzięki nim wiele się dowiedzieć o przeżyciach wewnętrznych bohaterów, o ich ukrytych lękach i pragnieniach, jak to było w przypadku Mary. To chyba powrót do tego mieszkania wywołał w jej podświadomości ten sen. A ten nóż wyciągany z pochwy skojarzył mi się z jej bólem miesiączkowym. I gdybym ja się obudziła po takim śnie w wannie z czerwoną wodą, to od razu sprawdziłabym swoją szyję :D
    Ooo, Mary widzi duchy... Jak fajnie. Właśnie ostatnio zaczęłam pisać takie opowiadanie z motywem zjawisk paranormalnych, więc strasznie się jaram każdymi wzmiankami na ten temat xD
    A ten pomysł z kradzieżą zapasów morfiny wujka godny prawdziwego ćpuna. Tylko nie każdy byłby w stanie podejść do tego tak sprytnie jak Mary. Już prędzej by się włamał i po prostu ukradł.
    Z Mary już jest naprawdę źle, skoro widzi rzeczy, których nie ma... Tylko dlaczego to się dzieje? Przez narkotyki czy coś innego? A może to przez to zakażenie? Swoją drogą, skojarzyło mi się to od razu z raną Harry'ego z "Requiem dla snu" i aż mi się słabo zrobiło, jak sobie przypomniałam, jak ona wyglądała.
    A to mnie zaskoczyłaś! Już byłam pewna, że faktycznie ma jakieś zakażenie, a tu znowu jej omamy. Teraz to ja już w ogóle nie będę wiedziała, co jest prawdą, a co iluzją... Jak w "Wyspie tajemnic". Nie no, czekam niecierpliwie na kolejny rozdział, bo chcę się dowiedzieć, co się dzieje z Mary.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie to zależy od miesiąca, czasami praktycznie nic nie czuję, a czasami mam wrażenie, jakbym zaraz miała umrzeć, koszmar.
      Mary, gdyby nie jej obecny stan, też by się zapewne rozpłakała.
      Tak, kiedyś mieli obiadki od żony Steviego i Mary też od czasu do czasu coś gotowała :D.
      Tak, dla mnie sny są doskonałym odzwierciedleniem ludzkich pragnień, obaw, natrętnych myśli, dlatego tak często je stosuję. Czasami łatwiej jest coś przekazać w formie snu, niż przemyślenia.
      To nie był duch, zwykły wytwór wyobraźni :).
      Potrzebowałam takiego typowo "ćpuńskiego" zachowania, żeby nikt nie zarzucał mi idealizowania King :).
      Jestem w szoku, że ktoś w ogóle pomyślał, że to zakażenie jest autentyczne, osobiście uznałam, że każdy z góry założy, że to kolejny omam :D.
      Jestem mistrzem manipulacji :D. Taki joke, oczywiście :D.

      Usuń
  6. Zabrzmi banalnie, ale przeczytałam i naprawdę nie wiem co mam napisać. Mam spustoszenie w głowie. Rozdział świetny pod każdym względem. Mary wydaje się być taka otępiała i jakby z lekka wyłączona z normalnych uczuć. Niby wspomina o Jaredzie, ale brakuje w tych myślach zdrowych emocji. Nie mówie broń boże, że to źle! Mi się to podoba bo to pokazuje jak na King wpływają narkotyki i co z nią robią. Sen mnie zachwycił taka moja osobista perełka tego rozdziału.
    Nie wiem czy dobrze kojarzę, ale ten Shorty to chyba ten diler, który sprzedał wtedy Joshowi tabletki, którymi odurzył Mary. Że on ma czelność jeszcze tak sobie z nią normalnie rozmawiać i prowadzić ineteresy. Dupek.
    Przyznaję się, że nie spodziewałam się tego, że to szkło w windzie to urojenia. Byłam zaskoczona kiedy okazało się, że Mary się to wszystko przywidziało. Z ręką już się domyśliłam, że to może być kolejny omam bo przecież infekcja nie rozwija się aż tak szybko.
    Końcówka też mi się podoba i chyba każdy zadał sobie to samo pytanie co Mary - co się z nią dzieje? Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział by odkryć tę tajemnicę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że dostrzegasz to zobojętnienie, zdystansowanie, bo na tym mi właśnie zależało.
      Nie, tabletki sprzedał Joshowi Lefty, Shorty wcześniej się tutaj nie pojawiał :).
      Faktycznie chciałam, by ten "windowy" omam był zaskoczeniem i cieszę się, że mi się udało, aczkolwiek przy zakażeniu już mi na tym nie zależało, bo wzięłam pod uwagę to, że tak szybkie zainfekowanie jest raczej niemożliwe, szczególnie, że to nie była rana, tylko zwykłe ukłucie, a Mary nie narażała go na jakieś zanieczyszczenie, to był omam jawny z założenia :).
      Nowy rozdział na pewno nie pojawi się w maju, bo nawet nie zaczęłam pisać osiemdziesiątki trójki, ale już się powoli do tego szykuję, więc być może będziesz mogła przeczytać osiemdziesiątkę dwójkę w pierwszej połowie czerwca :).

      Usuń
  7. W końcu tu jestem. A raczej chyba dopiero. Przepraszam za takie opóźnienie w komentowaniu, niestety naprawdę nie mogłam szybciej:( Jedynie mam nadzieję, że przy następnym już będzie lepiej:) Nie chcę, żebyś myślała, że nie skomentuję Ci jakiegoś rodziału, jeśli długo go nie dodaję. Ja zawsze pamiętam i choćbym miała robić to nawet po dwóch miesiącach, to zrobię. Ale przejdę do konkretów.
    Czytam ten rozdział już drugi raz, dla przypomnienia sobie i teraz już wiem, że Mary najzwyczajniej w świecie ma haluny. Wcześniej serialnie byłam pewna, że dziewczyna widzi to rozbite szkło i krew i że to jest prawdziwe. Nie znam się za bardzo na narkomanii i narkotykach, ale wydaje mi się, że skoro już je miewa, to nie jest dobrze. Z jej stanem znaczy się. Mary od kilku dobrych lat używa narkotyków, a to bardzo niszczy człowieka. Przykro jest wracać do pustego mieszkania, gdzie nikt nie czeka. Do tego jej przyszłość nie kreuje się różowo, Mary nie ma pieniędzy, pracy, nie ma po prostu nic. O pomocy ze strony rodziny nie ma co liczyć. Musi radzić sobie sama, jak zwykle zresztą od tych kilku lat.
    Ten sen Mary jest przerażający. Ja po takim czymś nie mogłabym spać pewnie przez kilka nocy. Sen ten pokazuje moim zdaniem nie tylko ogromną tęsknotę za Jaredem, ale i też wielkie spustoszenie, jakie spowodowały narkotyki przez tak długi okres ich używania. To jest naprawdę straszne. Tym bardziej, że jej haluny mają miejsce i na jawie. To jest naprawdę przerażające, kiedy człowiek dostrzega w końcu, że to tylko nasza wyobraźnia, a wcześniej było się przekonanym, że to jest prawdziwe.
    Przerażające dla mnie jest też to, jak człowiek pozbywa się po narkotykach wszelkich skrupułów, żeby tylko zdobyć towar. Mowa tu oczywiście o wizycie u ciotki po zmarłym wujku.
    Nie wiem, w jakim stopniu chciałaś pokazać, jakim złem są narkotyki, ale udaje Ci się to bardzo dobrze i ja wiem, że w życiu bym się w to nie wkręciła. Życie mamy tylko jedno i należy je uszanować, jakiekolwiek by ono nie było. Narkotyki wcale go nie polepszą, chociaż wrażenia po pierwszych razach mogą takie być.
    Świetnie wykorzystałaś motyw z „Requiem dla snu” ( swoją drogą uwielbiam ten film, ale nie przez Jareda). Teraz jestem ciekawa, co zrobi Mary. Nie liczę na żadne cuda, o nie. Ale może chociaż ograniczy się, przerażona tym, co się z nią dzieje.
    Jeszcze raz przepraszam Cię za opóźnienie. I czekam na kolejny rozdział:) Niech wena będzie z Tobą:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz tak samo jak ja, choćby od publikacji minęło kilka miesięcy, ja i tak w końcu swój komentarz zostawię, siła wyższa :). Poza tym wiem, że na Ciebie zawsze można liczyć i nadrobisz zaległości wcześniej, czy później. I takie coś szanuję, a nie puste obietnice.
      Chciałam bardzo pokazać tu to, że wcześniej, czy później narkotyki zniszczą osobie uzależnionej życie. Mimo iż niektóre fragmenty przypominają raczej gloryfikację bycia na haju, w gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do nieubłaganej, brutalnej demoralizacji. Jestem osobą, która poznała pośrednio negatywną stronę takowego uzależnienia i to mniej więcej staram się tu przekazać. Z jakim skutkiem? Myślę, że ilu ludzi, tyle opinii. Jeden, tak jak Ty, może uznać, że mi się to udaje, inny może stwierdzić, że poniosłam sromotną porażkę.
      Ten film wywołuje we mnie takie emocje, że nawet nie jestem w stanie ich opisać. Książka również jest świetna, jednak mimo wszystko film bardziej, że się tak wyrażę, ryje mózg. Jak na WYRA bałam się reakcji na rozprawę, tak przy tym rozdziale obawiałam się przyjęcia improwizacji wokół słynnego motywu zgniłej rąsi z Requiem. I naprawdę ogromnie się cieszę, kiedy czytam, że została odebrana pozytywnie :).
      Nie musisz przepraszać, naprawdę, sama wiem, jak jest. Nie zawsze człowiekowi uda się komentować wszystko na świeżo, sama jestem osobą, która ociąga się z tym nawet ponad miesiąc, czekając na odpowiednie warunki i wenę :).

      Usuń