Kiedy kolejny skurcz zdjął swoje silne macki z mojego żołądka, otworzyłam mocno zaciśnięte powieki. Pod prawym policzkiem znów trzęsła się zimna, spływająca kroplami deszczu szyba, zupełnie jak dzień wcześniej. Po raz kolejny siedziałam sama w autobusie z poczuciem odrzucenia, świadomością bycia niechcianą. Starałam się nie płakać, jednak tym razem nie dałam rady; słone łzy żłobiły mokre tunele na moich bladych polikach od momentu ruszenia pojazdu z przystanku w Seattle. Próbowałam zmusić się do przełknięcia uczucia samotności razem z falą wymiocin, które napłynęły do mojego gardła, jednak na próżno. Trawione jedzenie powróciło do żołądka, samotność nadal boleśnie go kuła. Postanowiłam skupić myśli na potencjalnych winowajcach, których mogłabym zabić w swojej głowie w ramach ukojenia nerwów i buzujących emocji. Jedyną osobą, która stawała mi przed oczami był Jared. Pod zaciśniętymi powiekami widziałam nóż wbity prosto w jego pierś, na którego rękojeści zaciśnięta była moja dłoń. Opuścił mnie, choć obiecał, że nigdy tego nie zrobi. Zostawił mnie.
To ty mu kazałaś odejść, usłyszałam jakby z głębi swojego ucha.
- Wiem - odpowiedziałam na głos, uznając, że tak trzeba.
Nie możesz go teraz za to winić.
- Mógł mnie nie posłuchać. - Otworzyłam oczy, kobieta siedząca po drugiej stronie autobusu patrzyła na mnie jak na wybryk natury. Widząc, że na nią zerkam, szybko odwróciła głowę, wprowadzając w ruch swoje długie włosy. Tak samo czarne jak te na głowie Courtney...
Zanim zdążyłam zagłębić się w myśli dotyczące Ravin, moje wnętrzności znów ścisnęło coś jakby drut kolczasty pod silnym napięciem. Zacisnęłam powieki i położyłam drżącą dłoń na brzuchu. Chciałam wziąć kilka głębszych oddechów, jednak otworzenie ust było równoznaczne ze zwymiotowaniem. Na to nie mogłam sobie pozwolić, nie przy tych wszystkich ludziach jadących zapewne do swoich miejsc pracy lub domów, gdzie ktoś na nich czekał z szeroko otwartymi ramionami. Na mnie nie czekał nikt i to z góry czyniło mnie gorszą, puszczenie pawia na ich oczach tylko by ich wyższość nade mną umocniło. Nie mogłam dać im tej satysfakcji, więc zacisnęłam mocno zęby i czekałam, aż wszystko wróci do normy, uspokoi się. Nie trwało to długo, zaledwie kilka sekund. Skurcz ustąpił, trawiony posiłek i żółć znów wróciły na swoje miejsce. Odetchnęłam z ulgą, wlepiając niewidzący wzrok w krajobraz za szybą. Zamiast przesuwających się drzew i znaków drogowych, widziałam Jareda opuszczającego mieszkanie, Charliego wyrzucającego moje rzeczy na środek chodnika, urzędnika przejmującego ode mnie klucze, babcię zamykającą mi drzwi przed nosem i żonę Olivera błagającą mnie o opuszczenie jej domu. Te wszystkie obrazy kłębiły się w mojej głowie i nie chciały z niej zniknąć, choć byłam już nimi zmęczona, miałam ich dosyć. Nie mogłam się uwolnić od nich ani na jawie, ani w snach. Nękały mnie, uniemożliwiając osiągnięcie upragnionego spokoju i zadawały fizyczny ból. Ból całego ciała, każdego organu, każdego cala skóry, mięśni, kości od czubka głowy po palce u stóp. I nie był to zwykły ból, który można było stłumić lekami przeciwbólowymi, bardziej przypominał ten, którego doświadczałam, będąc na głodzie.
A może właśnie jesteś na głodzie? odezwał się po raz kolejny głos.
- Może - szepnęłam bardzo cichutko, by tym razem nie zwrócić niczyjej uwagi i znów położywszy dłoń na brzuchu, oparłam czoło o okno. Szyba wibrowała, co nieco nasiliło ból głowy, ale jednocześnie skutecznie odgoniło wszystkie natrętne myśli i migawki z ostatnich kilku dni.
Tym razem, kiedy otworzyłam powieki i spojrzałam za mokre szkło, dostrzegłam to, co dostrzec miałam - przesuwający się, wilgotny asfalt, poszarzałe barierki, uciekający pas trawy i zbliżającą się wielką, zieloną tablicę z napisem Witamy w Bellingham, na której podano również dane dotyczące populacji. Moje rodzinne miasto, w którym tak naprawdę nie miałam już czego szukać, ale nie wiedziałam, gdzie indziej mogłam się udać. W Bellingham miałam przynajmniej jakichś znajomych, więc w gruncie rzeczy mogłam liczyć na maleńki cud bezwarunkowej pomocy bliźniemu.
Bezwarunkowej? Każdy będzie czegoś chciał w zamian, nawet Oliver, który rzekomo jest dobrą duszą, wziął swoją opłatę za udzielone ci schronienie.
- Jaką opłatę? - odpowiedziałam na ponowną interwencję ze swojego umysłu, nie zastanawiając się nawet, czy zrobiłam to szeptem, czy słyszał mnie cały autobus.
Taka duża, a nie pamięta, komu dawała zeszłej nocy? Sarkazm godny zdeprawowanego podlotka nieomal wymusił na mnie atak śmiechu, udało mi się jednak nad sobą zapanować, kiedy to zdałam sobie sprawę z tego, że tak faktycznie było. To, że Ravin znalazł się w nocy w kuchni nie było przypadkiem, on przyszedł po swoją należność. Udostępnił mi kanapę, prysznic, nakarmił mnie i uznał, że w zamian za to należy mu się małe rżnięcie.
Zawsze potrafił korzystać z okazji, prawda?
- Zamknij się. - Co prawda nie oderwałam oczu od mijanej zabudowy przedmieścia swojej kolebki, ale byłam pewna, że brunetka z drugiego rzędu znów patrzyła na mnie jak na kogoś, kto najprawdopodobniej uciekł ze szpitala psychiatrycznego. Nie przejęłam się tym, dotknęłam obolałą nogą leżącej tuż pode mną torby i powoli szykowałam się do wysiadki. Za niecałe dwie minuty autokar miał dojechać do największej stacji w mieście, z której korzystałam niezwykle rzadko, a która sąsiadowała z blokiem, gdzie swoje mieszkanie miał Josh. I już wiedziałam, gdzie przeczekam nasilającą się ulewę. Po niej miałam zamiar poszukać jakiegoś noclegu, bo u Drake'a spać nie chciałam. Wciąż nie ufałam mu po tym, co mi zrobił pod nieobecność Jareda.
Przebaczać, ale nie zapominać, to brzmiało znaczniej lepiej niż uwielbiona przez moją mamę wersja z naiwnym wymazywaniem krzywd z pamięci.
To ty mu kazałaś odejść, usłyszałam jakby z głębi swojego ucha.
- Wiem - odpowiedziałam na głos, uznając, że tak trzeba.
Nie możesz go teraz za to winić.
- Mógł mnie nie posłuchać. - Otworzyłam oczy, kobieta siedząca po drugiej stronie autobusu patrzyła na mnie jak na wybryk natury. Widząc, że na nią zerkam, szybko odwróciła głowę, wprowadzając w ruch swoje długie włosy. Tak samo czarne jak te na głowie Courtney...
Zanim zdążyłam zagłębić się w myśli dotyczące Ravin, moje wnętrzności znów ścisnęło coś jakby drut kolczasty pod silnym napięciem. Zacisnęłam powieki i położyłam drżącą dłoń na brzuchu. Chciałam wziąć kilka głębszych oddechów, jednak otworzenie ust było równoznaczne ze zwymiotowaniem. Na to nie mogłam sobie pozwolić, nie przy tych wszystkich ludziach jadących zapewne do swoich miejsc pracy lub domów, gdzie ktoś na nich czekał z szeroko otwartymi ramionami. Na mnie nie czekał nikt i to z góry czyniło mnie gorszą, puszczenie pawia na ich oczach tylko by ich wyższość nade mną umocniło. Nie mogłam dać im tej satysfakcji, więc zacisnęłam mocno zęby i czekałam, aż wszystko wróci do normy, uspokoi się. Nie trwało to długo, zaledwie kilka sekund. Skurcz ustąpił, trawiony posiłek i żółć znów wróciły na swoje miejsce. Odetchnęłam z ulgą, wlepiając niewidzący wzrok w krajobraz za szybą. Zamiast przesuwających się drzew i znaków drogowych, widziałam Jareda opuszczającego mieszkanie, Charliego wyrzucającego moje rzeczy na środek chodnika, urzędnika przejmującego ode mnie klucze, babcię zamykającą mi drzwi przed nosem i żonę Olivera błagającą mnie o opuszczenie jej domu. Te wszystkie obrazy kłębiły się w mojej głowie i nie chciały z niej zniknąć, choć byłam już nimi zmęczona, miałam ich dosyć. Nie mogłam się uwolnić od nich ani na jawie, ani w snach. Nękały mnie, uniemożliwiając osiągnięcie upragnionego spokoju i zadawały fizyczny ból. Ból całego ciała, każdego organu, każdego cala skóry, mięśni, kości od czubka głowy po palce u stóp. I nie był to zwykły ból, który można było stłumić lekami przeciwbólowymi, bardziej przypominał ten, którego doświadczałam, będąc na głodzie.
A może właśnie jesteś na głodzie? odezwał się po raz kolejny głos.
- Może - szepnęłam bardzo cichutko, by tym razem nie zwrócić niczyjej uwagi i znów położywszy dłoń na brzuchu, oparłam czoło o okno. Szyba wibrowała, co nieco nasiliło ból głowy, ale jednocześnie skutecznie odgoniło wszystkie natrętne myśli i migawki z ostatnich kilku dni.
Tym razem, kiedy otworzyłam powieki i spojrzałam za mokre szkło, dostrzegłam to, co dostrzec miałam - przesuwający się, wilgotny asfalt, poszarzałe barierki, uciekający pas trawy i zbliżającą się wielką, zieloną tablicę z napisem Witamy w Bellingham, na której podano również dane dotyczące populacji. Moje rodzinne miasto, w którym tak naprawdę nie miałam już czego szukać, ale nie wiedziałam, gdzie indziej mogłam się udać. W Bellingham miałam przynajmniej jakichś znajomych, więc w gruncie rzeczy mogłam liczyć na maleńki cud bezwarunkowej pomocy bliźniemu.
Bezwarunkowej? Każdy będzie czegoś chciał w zamian, nawet Oliver, który rzekomo jest dobrą duszą, wziął swoją opłatę za udzielone ci schronienie.
- Jaką opłatę? - odpowiedziałam na ponowną interwencję ze swojego umysłu, nie zastanawiając się nawet, czy zrobiłam to szeptem, czy słyszał mnie cały autobus.
Taka duża, a nie pamięta, komu dawała zeszłej nocy? Sarkazm godny zdeprawowanego podlotka nieomal wymusił na mnie atak śmiechu, udało mi się jednak nad sobą zapanować, kiedy to zdałam sobie sprawę z tego, że tak faktycznie było. To, że Ravin znalazł się w nocy w kuchni nie było przypadkiem, on przyszedł po swoją należność. Udostępnił mi kanapę, prysznic, nakarmił mnie i uznał, że w zamian za to należy mu się małe rżnięcie.
Zawsze potrafił korzystać z okazji, prawda?
- Zamknij się. - Co prawda nie oderwałam oczu od mijanej zabudowy przedmieścia swojej kolebki, ale byłam pewna, że brunetka z drugiego rzędu znów patrzyła na mnie jak na kogoś, kto najprawdopodobniej uciekł ze szpitala psychiatrycznego. Nie przejęłam się tym, dotknęłam obolałą nogą leżącej tuż pode mną torby i powoli szykowałam się do wysiadki. Za niecałe dwie minuty autokar miał dojechać do największej stacji w mieście, z której korzystałam niezwykle rzadko, a która sąsiadowała z blokiem, gdzie swoje mieszkanie miał Josh. I już wiedziałam, gdzie przeczekam nasilającą się ulewę. Po niej miałam zamiar poszukać jakiegoś noclegu, bo u Drake'a spać nie chciałam. Wciąż nie ufałam mu po tym, co mi zrobił pod nieobecność Jareda.
Przebaczać, ale nie zapominać, to brzmiało znaczniej lepiej niż uwielbiona przez moją mamę wersja z naiwnym wymazywaniem krzywd z pamięci.
***
Po wyjściu z autobusu wprowadziłam w życie swój plan odwiedzenia Josha, zanim jednak zapukałam do jego drzwi, przesiedziałam kilka minut na ustawionej pod blaszanym daszkiem ławce, przeczekując najsilniejszą falę mdłości. Do budynku starej kamienicy weszłam dopiero wtedy, gdy miałam pewność, że nie zwrócę zjedzonego dwie godziny wcześniej śniadania, jednak gdy tylko przemierzyłam wszystkie czterdzieści stopni skrzypiących schodów, sytuacja się powtórzyła. Wymiociny pchały mi się do gardła tak nachalnie, że niemal zdołały przedostać się do jamy ustnej. Ostatecznie sprawę załatwiło mocne zaciśnięcie zębów i wciągnięcie sporej dawki tlenu nosem. Zatrułam się, albo faktycznie byłam na głodzie.
Zanim wydedukowałam właściwą odpowiedź, moja ręka prowadzona nagłym poczuciem ulgi zacisnęła się w pięść i uderzyła cztery razy w drewniane drzwi, którym przydałaby się mała renowacja.
Kilka sekund później usłyszałam szuranie znoszonych kapci, przeciągłe ziewnięcie i szczęk przekręcanego w zamku klucza. Zmarszczyłam brwi; owe dźwięki przypomniały mi o bólu głowy, który znów wymusił na moich skroniach pulsujący, bardzo szybki ruch. Stare drewno zaskrzypiało.
- Mary? Co ty tutaj robisz? - Zaspany wzrok Drake'a wbił się w moją twarz, prawdopodobnie miał za sobą ciężką noc.
- Mogę wejść?
- Właź. - Otworzył drzwi jeszcze szerzej, prowokując tym jeszcze głośniejsze i bardziej irytujące skrzypnięcie. Znów wyraziłam swoją dezaprobatę zmarszczeniem czoła. - Po co ci ta torba? Gdzie byłaś wczoraj przez cały dzień? - zasypał mnie gradem pytań, gdy tylko na powrót zamknął drzwi. - Dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada. Mary? - Położył mi dłoń na ramieniu, pochylając się nieznacznie. W momencie, gdy padło pytanie "po co" znowu zrobiło mi się niedobrze. - Będziesz rzygać?
Kiwnęłam twierdząco głową, przyciskając pięść do wysuszonych ust. Natychmiast się ode mnie odsunął, dając mi tym znak, bym prędko udała się do łazienki. Tak też zrobiłam i zanim jeszcze padłam na kolana i odsunęłam dłoń od warg, strumień wymiocin opuścił mój organizm przez jamę nosową. Reszta wyniosła się drogą klasyczną, wstrząsając moim ciałem niczym febra w swoim apogeum, rozkładając się na kilka trwających kilkanaście sekund sesji. Łącznie pięć minut, podczas których Josh zdążył się ubrać i jak się okazało, zadzwonić do Lisy.
- Lis zaraz tu będzie, trzymaj. - Ze wzrokiem pełnym współczucia podał mi wilgotny ręcznik, którym przetarłam twarz, sprowadzając na siebie błogą ulgę. - Nieźle cię wymęczyło.
- Jak chyba jeszcze nigdy - wydukałam zmarnowanym tonem, czując ból wszystkich mięśni brzucha i oparłam się o kojąco chłodną ścianę. Oplotłam ramiona dłońmi i w milczeniu wpatrywałam się w niewidoczny punkt na podłodze. Jo też się nie odzywał, był wyraźnie zmartwiony moim stanem i tym, że przyszłam do niego o dziewiątej rano z całym swoim bagażem. Nie wiedział o eksmisji, zamierzałam mu dopiero o tym powiedzieć, ale musiałam najpierw jakoś do siebie dojść...
Minęło pięć minut, a ja wciąż nie czułam się na siłach, by opowiadać mu całą historię o zajęciu mieszkania przez gogusia w garniturku i o późniejszym wyrzuceniu przez babcię i Jane. Potrzebowałam dopingu i to solidnego. Wzięłam głęboki oddech i w końcu się odezwałam:
- Masz jakieś ćpanie? Cokolwiek.
Nie odpowiedział, oderwał się od futryny, do której kleił się przez ostatnie minuty i ruszył w stronę swojego pokoju, uznałam to za odpowiedź twierdzącą i zdecydowałam się podnieść. Wtedy też poczułam pieczenie rąk - obie były całe podrapane. Siedząc na podłodze, drapałam sobie skórę, robiłam to poza kontrolą świadomości. Z całą pewnością byłam na głodzie.
Podparłam się o ścianę i ruszyłam w stronę zlewu, przy okazji spuszczając swoje wymiociny do ścieków. Przepłukałam dokładnie usta, nałożyłam palcami miętową pastę i spojrzałam w lustro, gdzie dostrzegłam odbijającą się sylwetkę Josha. Mimowolnie przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku lat, kiedy to podstępem wymusił na mnie pierwszy w moim życiu stosunek oralny. Gdy było po wszystkim, szorowałam dokładnie jamę ustną, a on stał za mną, odbijając się w lustrze. Doszło do mnie, że to przez niego miewałam opory w kwestii takiej formy zadowalania mężczyzn, bo przez dłuższy czas kojarzyło mi się to z krztuszeniem i kilkudniowym bólem szczęki. Pominęłam to jednak milczeniem i wypluwając przekształconą w pianę pastę, zakręciłam zimną wodę.
- To wszystko, co zostało mi z wczorajszego wieczoru - odezwał się Drake, podając mi do ręki malutką papierową kopertę, której nie widziałam od czasu, gdy zapuszkowano Moore'a.
- Amfetamina?
Skinął twierdząco głową.
- Lepszy rydz niż nic - wymamrotałam, obejmując wzrokiem naprawdę niewielką ilość jasnego proszku.
Haju raczej po tym nie będzie, ale przynajmniej uspokoi się moje ciało. Z tą właśnie myślą wysypałam wszystko na kant zlewu i wciągnęłam jednym, szybkim niuchem. To, co pozostało na ceramicznej powierzchni i przy moich nozdrzach, zebrałam na palec i wtarłam w piekące od intensywnego aromatu mięty dziąsła. Zaraz po tym wzięłam najgłębszy oddech tego poranka.
- Możesz mi teraz powiedzieć, co się dzieje? - zapytał z zaciekawieniem Josh, kiedy już opuściliśmy łazienkę i zajęliśmy miejsca w kremowych fotelach ustawionych wokół odrapanego, drewnianego stołu.
- Poczekam na Lisę, żeby się dwa razy nie powtarzać. - Zdążyłam to powiedzieć i w przedpokoju zaskrzypiała klamką. Olson nie miała zwyczaju pukać, do Josha zawsze wchodziła jak do siebie, mimo iż nie była jego dziewczyną, ba, oni nigdy nawet ze sobą nie spali. Byli żywym dowodem na to, że przyjaźń damsko-męska rzeczywiście istniała.
- Przyszłam tak szybko, jak tylko mogłam. Co się dzieje, Mary, mów?! - Zmachana wpadła do salonu i usiadła w trzecim z czterech foteli, patrząc na mnie wzrokiem zatroskanej matki. Była wspaniałą przyjaciółką, która niezwykle się o mnie troszczyła. W pewnych aspektach przypominała Courtney, jednak nasza przyjaźń była zbudowana na zupełnie innych fundamentach niż moja relacja z Ravin.
Już miałam odpowiadać na zadane pytanie, kiedy ta jeszcze bardziej pobladła, a w jej oczach zrodziło się przerażenie.
- Szybko odchyl głowę - rzuciła ni stąd, ni zowąd i prędko wstała z miejsca. Zmarszczyłam brwi w pytającym wyrazie. Josh spojrzawszy na mnie, głośno syknął.
- Krew ci leci z nosa.
Automatycznie przetarłam przestrzeń nad górną wargą, na dłoni faktycznie zobaczyłam krew. Zaczęłam też czuć, jak wypływa z narządu węchu szybkim strumieniem.
- Cholera. - Odchyliłam szybko głowę, płyn ustrojowy spłynął po ściance gardła. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, Lisa podała mi wilgotny ręcznik, którym wcześniej obmywałam twarz.
- Wciągała coś dzisiaj? - zwróciła się do Josha, oddychając nerwowo.
- Dałem jej przed chwilą amfetaminę. Była na głodzie! - dodał szybko Drake, widząc rodzący się na twarzy Olson wyraz głębokiej wściekłości.
- Durny baran.
- Rzygała, trzęsła się, co innego miałem zrobić? - podjął kolejną próbę obrony.
- Trzeba było zaparzyć jej miętę i pozwolić się położyć.
- Sama go prosiłam o jakieś prochy - wtrąciłam się, nie chcąc, by Josh oberwał za to, że spełnił moją prośbę i bądź co bądź, poprawił samopoczucie. - Ta krew to nie wina narkotyków, to przez osłabienie.
- Nie, Mary, to jest wina narkotyków. Zbierz do kupy wszystkie swoje ostatnie objawy, twój organizm już nie wytrzymuje takiego trybu życia, nie widzisz tego? - Tym razem jej nerwowy ton uderzył we mnie. Nie lubiłam, kiedy robiła mi takie wyrzuty. Odkąd sama przestała brać, próbowała nakłaniać wszystkich do abstynencji albo do ograniczania się do brania raz na jakiś czas i była to jedyna rzecz, która mnie w niej irytowała.
- Lis, błagam cię, daj sobie na wstrzymanie. Jestem w paskudnej sytuacji, nie musisz mnie jeszcze dobijać swoimi umoralniającymi gadkami - oznajmiłam, odsuwając szorstki materiał od twarzy. Krwotok ustąpił, mogłam więc wrócić do normalnej pozycji, co było ogromną ulgą dla mojego karku.
- W takim razie racz nas oświecić, co to za sytuacja?
- Zabrali mi wczoraj mieszkanie. Pojechałam do Seattle, licząc, że przygarnie mnie babcia, ale po tym, jak uderzyłam Lily, nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Zamknęła mi drzwi przed nosem, mówiąc, że nie obchodzi ją to, dokąd pójdę. Potem pojechałam odwiedzić Courtney, spotkałam tam Olivera, pozwolił mi zostać jakiś czas u siebie. W nocy zebrało mu się na powrót do przeszłości, uprawialiśmy seks u niego w kuchni, rano okazało się, że widziała to jego żona i dosłownie błagała mnie, bym się od nich wyniosła i trzymała się z dala od Olivera. No i wróciłam z powrotem. Oczywiście nie mam teraz dokąd pójść.
Lisa milczała, na jej twarz wkroczyło współczucie. Josh zmarszczył czoło, po czym, jak to Josh, palnął coś skrajnie głupiego:
- Oliverowi to zawsze dasz, a mi to już niełaska.
- Trzeba było być delikatniejszym za pierwszym razem - odparłam ironicznym tonem. Otwierał już usta, by coś odpowiedzieć, gdy odezwała się Lisa:
- Przestańcie się wydurniać, to poważna sprawa.
- Uwierz mi, że nikt nie zdaje sobie sprawy z jej powagi tak bardzo jak ja - odezwałam się już zupełnie innym tonem.
- Musimy pomyśleć, co zrobić i to na serio.
- Od razu mówię, że nie mam pieniędzy na to, by wynająć sobie pokój w pensjonacie czy hotelu.
- Możesz pomieszkać u mnie, dopóki czegoś sobie nie znajdziesz - zaproponował gospodarz.
- U ciebie, żebyś znowu mnie wykorzystał, ty wstrętny zboczeńcu? Nie, dziękuję.
- I bądź tu człowieku dobry... Zero wdzięczności - burknął pod nosem, sięgając po leżącą na brzegu stołu paczkę papierosów. Zapalił jednego z nich wyciągniętą z wygniecionego opakowania zapalniczką.
- Zabiorę cię do siebie - odezwała się po dłuższej chwili milczenia Lisa.
- A twoja mama przywita mnie tam z otwartymi ramionami - wciągnięta kilkanaście minut wcześniej amfetamina sprawiła, że znacznie się rozluźniłam i mimo iż w takiej sytuacji nie powinnam była tego robić, posłużyłam się niemal bezczelnym sarkazmem.
- Może i cię nie lubi, ale nie jest złym człowiekiem, nie zostawi potrzebującej osoby na lodzie. - W głosie Lisy wyczułam lekkie urażenie i poirytowanie, sama poczułam się dosyć nieswojo; potrzebująca, to słowo było tak bardzo negatywnie nacechowane, że zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy nie powinnam była odebrać tego jako zniewagę. - Na pewno nie będzie zadowolona, ale kiedy wszystko jej wyjaśnię, pozwoli ci u nas zostać, przynajmniej na jakiś czas.
- Byłabym jej za to ogromnie wdzięczna. Nie siedziałabym wam długo na głowie, nawet jutro mogę pójść do Steviego i zapytać, czy nadal jestem mile widziana w jego barze. Jeśli znów mnie zatrudni, za pierwszą wypłatę wynajmę sobie pokój u pani Stagg, a kolejne pensje będę odkładać na wynajęcie jakiegoś mieszkanka. - Sama byłam zaskoczona tym, co powiedziałam; że też wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Najwidoczniej potrzebowałam inspiracji w formie białego proszku...
- Facet ma do ciebie słabość, z pewnością da ci robotę od ręki. - Na tym zakończyła się nasza poważna rozmowa i Lisa poszła szykować grunt pod moją sprawę. Ja zostałam u Josha, gdzie przez całą godzinę, aż do powrotu Olson, paliłam papierosy, piłam ciut przysłodką herbatę i dzieliłam się anegdotami z trasy, głównie tymi o zabarwieniu erotycznym, inne mojego rozmówcę zupełnie nie interesowały.
***
- Materac jest co prawda dmuchany, ale bardzo wygodny, a pościel świeża, nieużywana od nowości. - Ton głosu pani Olson był mechaniczny, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Nie siliła się na uprzejmość, ale jednocześnie też nie dawała poznać po sobie tego, że moja obecność nie była jej na rękę. Była urodzoną dyplomatką, która zapewne świetnie sprawdziłaby się jako polityk, gdyby los nie rzucił jej do szwalni na obrzeżach Seattle.
- Dziękuję, mi by wystarczyła nawet podłoga i stary koc.
Zignorowała moją odpowiedź i zaczęła z zupełnie innej beczki:
- Jako że jesteś gościem w moim domu - przy słowie gość użyła takiego tonu, jakby nazywała mnie intruzem - musisz poznać kilka zasad. Żadnego palenia w środku, takie sprawy proszę załatwiać na zewnątrz. Z łazienki korzystamy do jedenastej, mam oczywiście na myśli kąpiel, nie potrzeby fizjologiczne, te możesz załatwiać, kiedy tylko chcesz.
Gdybym nie ugryzła się w język, podziękowałabym jej za tę przeogromną łaskę.
- Kolację jemy o siódmej, gdybyś później zgłodniała, działasz na własną rękę. No i najważniejsze, wstaję bardzo wcześnie do pracy i chcę mieć w nocy stuprocentową ciszę; żadnych krzyków czy innych nieodpowiednich odgłosów.
Mimo iż stała przede mną Luthricia Olson, ja słyszałam Heather Lewis. Mówiła dokładnie tym samym tonem, którego użyła babcia, kiedy to przyjechałam do niej z Jaredem.
- To by było na tyle. Obiad będzie za pół godziny. - Nie czekając na naszą reakcję, obróciła się i wyszła. Natychmiast przeniosłam odrobinę zszokowany wzrok na Lisę.
- Żadnych krzyków czy innych nieodpowiednich odgłosów? Czy twoja mama myśli, że będziemy tu uprawiać gorący, lesbijski seks?
- Matki są jak policjanci. Zawsze wierzą w najgorsze.
Spojrzałam pytająco na Lisę, nie mając zielonego pojęcia, o czym do mnie mówi. Poza tym słowo policjanci zawsze źle mi się kojarzyło i jego brzmienie automatycznie wykrzywiało mi twarz i skręcało jelita.
- Ojciec Chrzestny. Taka książka - dodała, widząc, że nadal nic mi nie świtało.
- Nieważne. - Położyłam torbę na przykrytym ozdobną, wykonaną przez panią Olson narzutą łóżku i odetchnęłam z ulgą. Wątpiłam w powodzenie misji Lisa przygarnia Mary, więc kiedy już znalazłam się w jej domu i poznałam panujące w nim reguły, poczułam się naprawdę pewnie. Luthricia faktycznie nie była złym człowiekiem i nie pozwoliłaby najlepszej przyjaciółce swojej córki spać na ulicy, mimo iż jej opinia na mój temat była, jaka była. Skąd się wzięła? Oczywiście z plotek i tego, że kiedy raz Lisa urządziła imprezę w swoim domu, ta wróciła wcześniej z pracy (w zakładzie doszło do poważnej awarii generatora i pracownicy nie byli w stanie wykonywać swoich obowiązków) i weszła do sypialni swojej córki w momencie, gdy ja i Courtney dawałyśmy upust silnemu napięciu seksualnemu. To wzburzyło ją o wiele bardziej niż horda pijanych nastolatków na jej podwórku z wrzeszczącą Lisą na czele. Wtedy jeszcze nie stroniła od narkotyków, ale nigdy nie bawiła się w żadne ekscesy seksualne. Stosunek owszem, ale jeden na jeden i tylko z facetem, i tylko z takim, który był jej aktualnym partnerem. Zawsze była z nas wszystkich najporządniejsza i dlatego cieszyła się tak dużym szacunkiem i sympatią znajomych mieszkańców Bellingham.
- Wiesz, twoja mama przypomina mi moją babcię.
- W jakim sensie?
- No tych wszystkich zasad i moralności - odpowiedziałam, testując jednocześnie swoje posłanie. Faktycznie było niezwykle wygodne.
- Pochodzi z bardzo konserwatywnej rodziny.
- Nie da się ukryć. - Podskoczyłam na zaścielonej pachnącą pościelą dmuchanej powierzchni i uśmiechnęłam się pod nosem.
Ja to jednak, mimo wszystko, mam szczęście...
***
Równo półgodziny po zjedzeniu kolacji, kiedy przeglądałyśmy z Lisą jeden z magazynów o modzie, z których to pani Olson czerpała wzorce ciuchów dla swojej córki, zaskrzypiały głośno drzwi i na progu zmaterializował się Jason. Miał nieco nieśmiałą minę, a pod pachą trzymał prostokątne pudełko.
- Czego chcesz? - burknęła chłodno Lisa, przerzucając kolejną stronę kolorowego pisma. Moim oczom po raz kolejny ukazała się młoda blondynka z zalotnym spojrzeniem i nieziemsko długimi nogami, która według Lisy reprezentowała ten sam typ urody co ja. Usłyszałam też, że sama powinnam zostać modelką, to z pewnością uwolniłoby mnie od wiecznych problemów finansowych. Puściłam to, jak zwykle, mimo uszu, nie lubiłam zdjęć, nie lubiłam być traktowana przedmiotowo, a z pewnością właśnie tak traktowane były te wszystkie dziewczęta z pisemek o modzie. Zanim brat Lis zdążył udzielić odpowiedzi, z krótkiej notatki w rogu strony dowiedziałam się, że owa blondynka nazywała się Cameron Diaz i była rok młodsza ode mnie.
Gówniarstwo zawsze potrafi się dobrze ustawić...
- Pograć w Monopoly. Obiecałaś mi, Lisa.
Przyjaciółka przewróciła oczami.
- Nie widzisz, że jesteśmy zajęte?
- No, ale mi obiecałaś! - powtórzył z jeszcze większym naciskiem dziewięciolatek. Lis już miała powiedzieć mu coś, na co zapewne zareagowałby płaczem, lecz ją wyprzedziłam:
- W sumie to możemy z nim pograć, mam już dosyć oglądania tych ślicznotek ubranych w ciuchy, na które nigdy nie będę mogła sobie pozwolić.
Twarz małego rozpromienił radosny uśmiech, który powiększył się w chwili, gdy jego starsza siostra wyraziła swoją aprobatę dla mojej sugestii.
- No dobra, ale ty, mały szkodniku, najpierw się umyjesz i ubierzesz w piżamę, ja pójdę zrobić herbatę, a ty, Mary, rozłożysz grę.
Skinęłam głową i gdy rodzeństwo wyszło z pokoju, zabrałam się za rozdzielanie pieniędzy według zamieszczonej instrukcji. Wtedy też poczułam nieprzyjemny ucisk w głowie i nagłe ukłucie w piersi. Zamarłam na chwilę, starając się głęboko oddychać, co ze względu na ból, nie było wcale takie proste. W końcu jednak udało mi się dojść do siebie i to akurat w momencie, gdy do pokoju wróciła Lisa, niosąc na plastikowej tacce trzy parujące szklanki w koszyczkach. Odłożyła je na biurko i spojrzała na mnie niepewnie.
- Miałaś rozłożyć grę.
- Przecież rozło... - tu przerwałam, widząc nietknięte opakowanie z wielkim napisem Monopoly na wieku. Otworzyłam szeroko oczy, serce zabiło mi nieco szybciej. - Przysięgam, że wszystko wyjęłam i ułożyłam! - W moim głosie dało się usłyszeć panikę i Lisa ją usłyszała.
- Mary, co się dzieje? - Zbliżyła się do mnie, przypatrując się uważnie mojej twarzy.
- Nie wiem. Przysięgam, że wyciągnęłam tę pieprzoną planszę i szykowałam wszystkie pieniądze. Trzymałam w ręku instru... - znów urwałam, tym razem wymusił to na mnie pisk. Pisk, który był reakcją na ptaka wlatującego przez otwarte drzwi. Powiodłam za nim wzrokiem, nie mając pojęcia, skąd się w ogóle wziął. Mogłam oczywiście szukać logicznego wyjaśnienia typu: był oswojonym zwierzątkiem domowym, jednak przez wzgląd na ornitofobię pani Olson, było to raczej niemożliwe. - Cholera, Lisa, skąd to się tu wzięło?
- Co? Jezu, o czym ty mówisz? Na co tak patrzysz? Mary, przerażasz mnie. - Faktycznie na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiego strachu, słychać go było również w jej głosie.
- Nie widzisz tego cholernego ptaszyska?
Czarne jak smoła stworzenie wykonało manewr nad moją głową. Osłoniłam ją rękami w obawie przed atakiem, jednak ptak mnie wyminął i przysiadł na klamce. Chwilę później w jakiś cholernie magiczny i cholernie przerażający sposób zamienił się w małą strużkę dymu.
- Widziałaś to?! - Przeniosłam przerażony wzrok na przyjaciółkę, jednak nie dostrzegłam jej twarzy, widziałam tylko zarys ciała i burzę długich włosów opadających na ramiona. Zlękłam się jeszcze bardziej. - Lisa, boję się.
- Lisa? Skarbie, to ja, nie poznajesz mnie?
- Mama? - Przetarłam prędko oczy i wtedy też ją zobaczyłam. Siedziała obok mnie na łóżku i uśmiechała ciepło. - Mamusia! - Natychmiast wtuliłam się w jej ramiona, czując przepiękny aromat wanilii. - Tak bardzo za tobą tęskniłam, tak bardzo... - Strach nagle uleciał, zastąpiła go silna radość i irracjonalne w takiej sytuacji poczucie bezpieczeństwa. Bo co mogło mi się stać, kiedy była przy mnie mama, kiedy chronił mnie jej uścisk? Nic, zupełnie nic. A przynajmniej tak myślałam, dopóki za wstawioną w drzwiach szybą nie dostrzegłam czegoś ciemnego. Tym czymś okazała się być smuga czarnego dymu z wyraźnie zaznaczoną twarzą, śmiejąca się złowieszczo. Znów krzyknęłam, tym razem znacznie głośniej i dłużej.
- Mamo, co to jest? Mamuś, zrób coś, boję się... - Z oczu wypłynęły mi łzy, razem z nimi z pęcherza wyciekł ciepły mocz. Cień wirował wokół mnie, śmiejąc się okrutnie.
Nie mogłam się ruszyć, byłam jak sparaliżowana, zdołałam jedynie zacisnąć mocno dłonie na przedramionach mamy.
Zanosząc się spazmatycznym płaczem, czułam, jak z każdą sekundą to mroczne coś nieubłaganie się do mnie zbliża. W końcu znalazło się pół cala od mojej twarzy i... nastąpiła nicość.
***
Z nieokreślonego stanu, który był zbyt świadomy, by nazwać go snem i jednocześnie za bardzo niecodzienny, by być rzeczywistością, wyrwał mnie głośny trzask zamykanych drzwi. Z niemałym zdziwieniem odkryłam, że zamiast na materacu leżałam w łóżku Lisy w ciuchach, które nosiłam przez cały dzień, ze związanymi ciasno włosami. Przetarłam twarz dłonią, dostrzegając przy tym coś dziwnego pod swoimi paznokciami. Po dłuższych oględzinach to coś okazało się być krwią. Natychmiast uznałam, że znów drapałam sobie przedramiona, jednak ranki na nich nie wyglądały na świeże.
Więc skąd ta krew?
Nie miałam zielonego pojęcia, wiedziałam doskonale tylko jedną, jedyną rzecz - zlałam się. Nie miałam już mokrych spodni, ale aż za dobrze czułam ostry zapach moczu dochodzący prosto z mojego krocza. Zrobiło mi się niedobrze, poczułam też wstyd, mimo iż nie wiedziałam, w jakich okolicznościach doszło do tego nieszczęsnego popuszczenia. Pamiętałam tylko silne uczucie strachu, jednak jego źródło pozostawało dla mnie zagadką. Zagadką, której rozwiązaniem zamierzałam zająć się w nieco odleglejszej przyszłości; priorytetem było dla mnie umycie się i przebranie.
Wygrzebałam się z łóżka, otworzyłam okno, by wpuścić do pokoju trochę świeżego powietrza i wyciągnęłam z torby czystą parę spodni i bieliznę.
Po opuszczeniu sypialni uderzyła mnie nienaturalna cisza panująca w domu Olsonów. Praktycznie rzecz biorąc, od trzasku, który sprawił, że wróciłam do żywych, nie usłyszałam nic, co świadczyłoby o tym, że był tam ktoś oprócz mnie. I to zamierzałam zbadać, ale dopiero po doprowadzeniu się do porządku.
Zaraz po tym, jak zamknęłam się w łazience, zrzuciłam z siebie śmierdzące moczem spodnie i majtki i wrzuciłam je do zlewu, puszczając nań strumień ciepłej wody. Jednocześnie nabrałam jej trochę na dłoń w celu obmycia krocza. To przyniosło mi sporą ulgę, przestałam czuć nieprzyjemne pieczenie, a kiedy zakręciłam kran i wzięłam się za ręczne przepieranie swoich rzeczy, zaczęłam słyszeć podniesione tony, coś pomiędzy normalną mową a krzykiem. Słowa były niewyraźne, jednak byłam pewna, że ich właściciele tak żywo dyskutowali właśnie o mnie - Lisa i jej rodzice.
Na prędce dokończyłam pozbywanie się z jeansów ohydnego smrodu i wyszłam na korytarz, gdzie słyszałam już wszystko nadzwyczaj wyraźnie.
- To jakaś wariatka, Jason nie mógł przez nią zasnąć, płakał i zmoczył się! Masz się jej natychmiast pozbyć z naszego domu, natychmiast!
Uderzyła mnie nagła fala nieprzyjemnego gorąca, do uszu doszedł szum odsuwanego krzesła. Szybko wróciłam do pokoju przyjaciółki i wrzuciłam mokre rzeczy do swojej torby.
- Wszystko słyszałaś, prawda? - odezwała się Lisa, zamykając drzwi.
- Tak.
- Przykro mi, ale po tym, co się stało w nocy, sama zaczynam się ciebie bać. - W jej głosie słychać było autentyczny żal i poczucie winy. - Nic nie pamiętasz, co?
Pomachałam przecząco głową.
- Znów miałaś omamy, tym razem znacznie poważniejsze niż te w parku. Najpierw twierdziłaś, że rozłożyłaś grę, mimo iż ta leżała nieruszona...
Tak oto dowiedziałam się o wszystkim, co wyprawiałam kilka godzin wcześniej, włącznie z tym, że nazywałam Lisę mamą i po wtuleniu się w nią, wbiłam paznokcie w jej przedramię, które przypominało pole bitwy. To wyjaśniało kwestię zaschniętej krwi.
- Mary, to nie było normalne. Myślę, że powinnaś się zgłosić do lekarza. To nie są żarty.
Wzięłam głęboki oddech, opanowując silny gniew, który wzbudził we mnie fakt, iż najlepsza przyjaciółka sugerowała mi pobyt w wariatkowie.
- Nie jestem wariatką, dobrze o tym wiesz, to był zwykły zjazd.
- Nie, to nie był zwykły zjazd. Dzieje się z tobą coś złego i jeśli nie zwrócisz się do kogoś o pomoc, skończysz tak jak Courtney.
- Wiesz co? Myślałam, że jesteśmy prawdziwymi przyjaciółkami, ale widzę, że dałaś się omotać swojej pieprzniętej mamuśce, która pewnie chciała wzywać do mnie egzorcystę. Nie musisz mnie wyganiać, sama sobie stąd pójdę. Wolę spać pod mostem niż u ludzi, którzy uważają mnie za szajbuskę. - Nie czekając na reakcję Olson, chwyciłam swoją torbę i opuściłam ten przeklęty dom, trzęsąc się z nerwów jak osika. To z całą pewnością był zjazd, no bo niby co innego?
Utrata zmysłów? odezwał się ten sam głos, który słyszałam w autobusie. Tak, Mary, wariujesz i nic nie możesz na to poradzić. Podczas zjazdu nie widzi się mrocznych cieni i nie myli się przyjaciółki ze zmarłą matką. Rozejrzyj się.
Rozejrzałam. Za każdym rogiem zdawało się czaić coś złego. Okna domów złowrogo mi się przyglądały, drzewa wyciągały po mnie swoje ostre jak brzytwa macki. Cały świat straszył swoją makabryczną aparycją. To z całą pewnością nie był zwykły zjazd.
***
Słysząc zewsząd nieistniejące dźwięki i widząc rzeczy, których tak naprawdę nie było, doszłam do wniosku, że potrzebuję heroiny. Tylko ona tak naprawdę potrafiła dogłębnie zagłuszyć wszystko, co roiłam sobie w głowie. Mimo przykrych konsekwencji, jakie bardzo często spotykały mnie po jej zażyciu, w chwili apogeum heroinowego haju byłam oddzielona grubym murem od wszystkiego, co złe. I nie było ważne, czy owe zło pochodziło ze świata zewnętrznego, czy siedziało gdzieś głęboko we mnie, wystarczył jeden zastrzyk, by mnie od niego uwolnić. Pozostawała tylko jedna, aczkolwiek bardzo istotna, najistotniejsza wręcz kwestia - pieniądze. Taki przywilej oderwania się od zła sporo kosztował, a ja nie miałam przy sobie nawet centa. Wszystko, co dał mi Dawson, wydałam na podróże między Seattle i Bellingham, a jeśli chodzi o te dwadzieścia dolarów od cioci Monice, no cóż, to, co się z nimi stało, było nieodkrytą tajemnicą tych dwóch dni pomiędzy niedzielną nocą i środowym porankiem. Byłam goła jak mysz kościelna, ewentualnie mogłam dać komuś dupy za działkę, jednak wcale mi się to nie uśmiechało. Shorty nie przyjmował tego typu opłat, Lefty, w podobie do Moore'a, był obleśnym zboczeńcem, który zapewne kazałby mi zabawić się w dziwkę na jakieś imprezie, a innym dilerom nie ufałam. Nie raz, nie dwa zdarzały się sytuacje, kiedy młode dziewczęta miały zapłacić szybkim numerkiem za niuch kokainy, a w rzeczywistości padały ofiarą brutalnych gwałtów zbiorowych i zamiast koki dostawały morfinę. W szpitalu na intensywnej terapii. Nie chciałam podzielić ich losu, nie chciałam też powtórki z rozrywki pod tytułem Chris i jego łysole, musiałam więc zdobyć pieniądze. Do wyboru miałam dwie opcje - ukraść je albo pożyczyć.
Kradzież forsy nie była w moim stylu. Owszem, bez mrugnięcia okiem wynosiłam towar ze sklepu, kiedy była taka potrzeba, pieniądze to była jednak zupełnie inna bajka, znacznie bardziej skomplikowana operacja, która wymagała dodatkowych środków w postaci broni białej lub pistoletu. Poza tym kradzież pieniędzy, w odróżnieniu od kradzieży jedzenia, alkoholu czy papierosów, była czymś wybitnie niemoralnym, nawet jak na moje standardy. Pozostawała mi pożyczka, tylko kto mógł dać mi pieniądze ot tak, na piękne oczy, bez wykręcania się i oczekiwania czegoś w zamian? Stevie. Stary, poczciwy Stevie, który wcale nie był taki stary, jak zauważyła słusznie Lisa, miał do mnie ogromną słabość, głównie przez wzgląd na moją mamę, będącą niegdyś jego najlepszą przyjaciółką. Nie zastanawiałam się nad tym, czy taka prośba będzie nietaktowna, byłam zdeterminowana, musiałam zdobyć pieniądze, minimum dwadzieścia dolarów. Ruszyłam więc prosto do swojego dawnego miejsca pracy, ignorując wszelakie szumy i głosy. Dopiero gdy wyciągnęłam dłoń, by nacisnąć klamkę i zobaczyłam swoje odbicie w szybie, zdałam sobie sprawę z tego, że nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam tam wejść i poprosić go o pieniądze, nie w takim stanie.
Co on sobie pomyśli, kiedy wejdę do jego gabinetu spłoszona jak sarna podczas polowania? Co powie, gdy zobaczy, jak cała się trzęsę i dowie się, że nie mam dachu nad głową, bo byłam na tyle głupia, żeby rzucać wszystko i jechać w trasę ze skończonym dupkiem, przed którym mnie ostrzegał? Z pewnością będzie zawiedziony, będzie mu za mnie wstyd, zacznie mną gardzić. Nie, nie mogę tam wejść.
Obróciłam się szybko na pięcie i ruszyłam wzdłuż ulicy, byle tylko znaleźć się jak najdalej od baru. Nie chciałam, by mój były szef mnie zauważył, albo któraś z koleżanek.
Znów byłam w punkcie wyjścia. Potrzebowałam tych pieniędzy, jednak nie znałam już nikogo, kto mógłby mi je dać. Ojciec odpadał już na samym początku, ciocia, co mogła, już mi dała, Josh był gołodupcem, pani Robinson zamiast pieniędzy dałaby mi ciepły posiłek i to swoje tak zwane dobre słowo. Innych ludzi w tym mieście, mimo prawie dwudziestu lat mieszkania tam, nie znałam na tyle dobrze, by zwracać się do nich z taką prośbą.
Chyba jednak o kimś zapomniałaś, rozbrzmiało w mojej głowie.
- O kim?
A kto był w tobie tak bardzo zakochany, że proponował ci jachty, wycieczki, życie godne królowej?
- Przecież Finn mieszka w Seattle.
Matko, ty faktycznie jesteś głupia jak but z lewej nogi. A gdzie zaprosił cię tego wieczora, kiedy to w całej swojej gracji rozbiłaś mu butelkę na łbie, mimo iż nawet nie próbował się dobierać do tej twojej przeoranej dupki?
I wtedy mnie olśniło. Wharton miał tu swój lokal, w którym to codziennie bywał. Tylko czy po tym, jak go potraktowałam, będzie skłonny oddać mi taką przysługę?
Mary, głuptasku, obciągniesz mu najlepiej jak potrafisz i facet zrobi dla ciebie wszystko. Przecież masz w tym doświadczenie, niepierwszy raz będziesz prosić kogoś o pieniądze.
Klamka zapadła, udałam się tam, skąd niegdyś uciekałam, ile sił w nogach.
***
Kiedy tym razem znalazłam się przed drzwiami Lone Ground, nikt mi ich nie otworzył z honorami godnymi gwiazdy filmowej lub członka potężnej mafii, sama musiałam je pchnąć, by znaleźć się w niedużym przedsionku, w którym stał nieobecny za pierwszym razem mężczyzna w smokingu, prostujący sztywno plecy za niedużym kontuarem.
- Witam, czy rezerwowała pani stolik? - zapytał profesjonalnie uprzejmym tonem, jednak mimo wszystko nie zdołał zatuszować swojego zaskoczenia widokiem kogoś tak prymitywnego jak ja w miejscu, gdzie jadali sami bogacze wystrojeni jak na wielki bal.
- Nie. Chciałabym się zobaczyć z panem Whartonem. Jestem jego znajomą.
- Pan Wharton nie wspominał, że jest z kimś umówiony, a zwykle to robi, by kelnerzy mogli przygotować stolik.
- Nie byłam umówiona, ale to naprawdę ważna sprawa. Mógłby go pan zawołać, proszę?
- Pani wybaczy, ale to nie należy do moich obowiązków. Jeśli chce się pani spotkać z szefem, niech pani do niego zadzwoni. Jako dobra znajoma posiada pani zapewne jego prywatny numer telefonu. - Chłód jego tonu zdawał się przeszywać mnie na wskroś, a każdy zwrot pani brzmiał jak okrutna drwina. - A teraz proszę się łaskawie przesunąć, goście czekają.
Obróciłam się i dostrzegłam parę w średnim wieku stojącą tuż za mną. Zrezygnowana wyzwałam tego nadętego bubka w ojczystym języku swojej mamy i ruszyłam ku wyjściu, przed którym, jak spod ziemi, wyrósł Finn. Jak zwykle ubrany w biały garnitur spojrzał na mnie z niemałym zaskoczeniem wymalowanym na gładko ogolonej twarzy.
- Mary? Co ty tutaj robisz?
- Chciałam z tobą porozmawiać. Możesz mi poświęcić chwilę? - zapytałam niepewnie.
- A możesz przysiąc, że nie masz w tej torbie żadnych szklanych butelek? - Wskazał palcem na mój bagaż.
- Przysięgam. - Uśmiechnęłam się zachowawczo a Finn zaczął prowadzić mnie w stronę swojego gabinetu na zapleczu, gdzie kazał mi usiąść na skórzanym krześle przy dębowym biurku.
- Wybacz, że nie proponuję ci żadnego wina, ale mam uraz po tym ostatnim. - Tu dotknął dłonią swojej głowy; wśród krótko przystrzyżonych włosów dostrzegłam niewielką bliznę. - Cztery szwy, bolało jak cholera.
- Przepraszam, nie panowałam wtedy nad sobą - wydukałam nieco zmieszana.
- Nieważne, było, minęło, lepiej mów, co cię do mnie sprowadza.
Wzięłam głęboki oddech i wbiłam wzrok w swoje splecione ze sobą palce.
- Chodzi o pieniądze, tak? - zapytał, widząc, że nie mogę się w sobie zebrać i tego wykrztusić. Przytaknęłam szybkim skinięciem głowy. - Ile potrzebujesz?
- Sto dolarów - wydusiłam z siebie, obserwując jego reakcję. Zachował pokerową twarz, więc na nic mi się to zdało.
- Domyślam się, że nie będziesz miała z czego mi ich oddać, więc zadam ci bardzo proste pytanie, co jesteś w stanie zrobić dla tych stu dolarów?
- Wszystko.
- Ale wszystko w sensie wszystko, czy wszystko w granicach przyzwoitości i zdrowego rozsądku? - Wbił we mnie uważne spojrzenie, z jego oczu wyczytałam, że ta sytuacja najzwyczajniej w świecie go bawiła, choć wcale się nie uśmiechał. Dziewczyna, o którą zabiegał i która ostatecznie dała mu kosza, przyszła do niego w łaskę, gotowa zrobić wszystko dla jednego banknota. Domyślałam się, że mógł oczekiwać w zamian czegoś, czego nie mógł zdobyć swoimi zalotami.
- Wszystko - powiedziałam pewnie, dając mu tym do zrozumienia, że byłam jego niewolnicą, która niczego mu nie odmówi.
- No skoro tak... - Wstał z miejsca i podszedł do mnie. Jego dłoń dotknęła mojej twarzy. - Nie wstawaj - oznajmił, gdy chciałam się podnieść, by miał dostęp do wszystkiego, co byłam w stanie zaoferować. Posłuchałam go, obserwując, jak rozpina marynarkę, która przysłaniała guziki jedwabnych spodni. Wciągnęłam szybko powietrze, serce zakołatało mi w piersi jak oszalałe. Właśnie tego się obawiałam, ale i tego spodziewałam. - Wiesz, co robić. - Oparł ręce na swoich biodrach, a ja rozpięłam mu spodnie. Już miałam wyciągać członka z bielizny, kiedy to poczułam mocne szarpnięcie. Finn chwycił mnie za prawe ramię i z użyciem całej siły zepchnął z krzesła. - Jesteś żałosna, Mary. Nie masz ani krzty honoru i godności. Nie wiem, co ja w tobie widziałem. - Zapiął pospiesznie dolną część garnituru i rzucił mi pełne pogardy spojrzenie.
Leżałam zdezorientowana na podłodze, masując obolałą rękę. W głowie kłębiły mi się różne sprzeczne myśli.
- Zmyliła mnie twoja anielska buźka. Słyszałem trochę na twój temat, jednak traktowałem te wszystkie rewelacje jako nastoletnią ciekawość, błędy młodości. Szalejące hormony i te sprawy. - Finn machnął ręką i zaraz potem zapalił duże cygaro. Jego twarz zniknęła na moment za chmurą gęstego dymu, wtedy też podniosłam się z miękkiego, beżowego dywanu. Mężczyzna kontynuował: - Uznałem, że jesteś zagubiona i szukasz swojej drogi. To było na swój sposób fascynujące, podobnie jak twoje walory fizyczne. Uśmiechało mi się posiadanie takiej żony trofeum, z którą mógłbym pokazywać się na różnych biznesowych przyjęciach, której zazdrościliby mi wszyscy znajomi i która, wcześniej czy później, nawiązałaby romans z ogrodnikiem i miałbym wreszcie konkretny powód do tego, by rozwalić temu patałachowi facjatę. Wiesz, gówniarz jest cholernie irytujący, ale dobrze odwala swoją robotę. No nieważne, robiłem wszystko, by cię zdobyć, ale ty pozostawałaś nieugięta, a kiedy już udało mi się nakłonić cię, przyznaję, w niezbyt wyszukany sposób, na wspólną kolację, ty rozbiłaś mi butelkę na głowie, a teraz przychodzisz tu do mnie i prosisz o pieniądze. - Strzepnął popiół z grubego kubańskiego skręta i usiadł na rogu biurka, nie odrywając ode mnie wzroku. - To nie tak, że jestem mściwy, Mary. Ja dałbym ci te pieniądze i to z wielką chęcią, ale gdybyś zaoferowała mi w zamian za to wypad do kina, na kolację czy do teatru. A ty, co zrobiłaś? Jak jakaś rasowa kurewka dobrałaś mi się do rozporka. Wiesz, czemu zasugerowałem, że chcę, byś mi obciągnęła?
Pokręciłam przecząco głową, wiedząc, że oczekiwał ode mnie tej reakcji.
- Bo byłem pewien, że odmówisz. Wtedy kulturalnie zaproponowałbym ci obiad i poprosił o towarzystwo na wieczornym przyjęciu. Dostałabyś piękną sukienkę, zajęłaby się tobą kosmetyczka i fryzjerka, no ale ty niestety pokazałaś mi, że nie jesteś damą, za jaką mimo wszystko cię uważałem.
- Ja mogę to zrobić, mogę tam z tobą pójść, naprawdę! - rzuciłam ożywionym tonem, choć gdzieś w środku czułam, że ten zryw nie miał najmniejszego sensu.
- Teraz już na to za późno, ślicznotko. Zabieraj te swoje cztery litery z mojego lokalu.
- Finn, proszę cię... - zaczęłam, jednak mi przerwał.
- Wypierdalaj.
Zwiesiłam głowę i ruszyłam w stronę wyjścia. Po raz kolejny zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię i wygnana. I to było już o ten jeden raz za dużo...
.................................
Tytuł rozdziału: Niepierwszy raz proszę o pieniądze czy miłość
- Pojawienie się Cameron w gazecie oglądanej przez Mary nie jest przypadkowe. Ma to być taki symboliczny zwiastun tego, że Diaz za kilka lat stanie się częścią życia Jareda. Wspomnienie o podobnym typie urody było niezbędne z racji tego, że w WYRA Jared wspomina, że właśnie to przyciągnęło go w Cameron - fakt, że fizycznie przypominała mu King.
- Fragment z "wizją" Mary w domu Lisy pisało mi się okropnie. Cała ta scena to w rzeczywistości mój sen, bardzo chciałam go wykorzystać w tekście, aczkolwiek nie było mi łatwo się za to zabrać. Odczuwałam dyskomfort przed rozpoczęciem pisania, bo nie chciałam tego zawalić, a jak wiadomo, strach nie jest dobrym doradcą i nie motywuje we właściwy sposób. Koniec końców czułam, że nie wyszło tak, jak to sobie wyobrażałam, ale na nic lepszego już mnie nie było stać.
- Fakt, że wszystkie ostatnie rozdziały kończą się motywem wygnania Mary jest zabiegiem celowym i dokładnie przemyślanym.
Gdybym ja miała choćby najmniejsze mdłości i przyłożyłabym głowę do drgającej szyby pojazdu to… lepiej nie mówić co by było. A Mary tak sobie jedzie jak gdyby nigdy nic i to jej jeszcze pomaga? Ona mnie przeraża :D
OdpowiedzUsuńZawsze mnie ciekawiły te tablice gdzie jest populacja. Ktoś tak cały czas starczy z gąbką i mazakiem
i zmienia co chwile, bo tak ktoś umrze, a tam urodzą się bliźniaki? Jakby dawali przybliżoną liczbę, ale niee tam ma być dokładnie co do jednego. Wiem, lepiej przemilcz ten fragment.
Ale tak serio, o ile przedtem Mary była dla mnie bardzo podobna do Anji Rubik gdy ta miała z 19 lat,
i od kiedy zobaczyłam to zdjęcie to nie błam w stanie wyobrazić jej sobie inaczej to teraz widzę ją jako krzyżówkę z Kate Moss i Amy Winehouse, gdy te miały ciąg i przepraszam za to, bo choć pamiętam, że wspominałaś, że nie przepadasz za porównaniami Mary z Amy to ona tak się stacza, że inaczej nie mogę.
Mary naprawdę jest głupia. Teraz coraz bardziej widać jakich ma „przyjaciół”. Jak ma prochy, jak da dupy, opowie o swoich „podbojach” to jest super, jak nie to mamy cię gdzieś. A Lise, która naprawdę chcę jej pomóc, ma w głębokim poważaniu jeśli czegoś od niej nie chcę. Wścieka się za każdą chęć pomocy z jej strony i momentami traktuje jak wroga. Przynajmniej ja mam takie wrażenie.
Coś mi się wydaje, że Mary miała jakieś przeczucie co do Cameron i nie będzie zbyt szczęśliwa gdy zobaczy inne artykuły za parę lat. Zaszalałam i przeczytałam coś o 30 STM, Leto w 99 pozował do jakiś reklam i gdybym je zobaczyła na miejscu Mary to nie wiem jakbym się zachowała. Czy byłabym jednak zadowolona, że wykorzystał tą szansę czy nie. A King jest tak osobliwa, że nawet nie gdybam, bo w życiu nie zgadnę.
Kolejne urojenie Mary jest naprawdę wciągające oprócz tego dymu z twarzą. Skojarzył mi się z jakąś kreskówką i trochę popsuł atmosferę. Wiem, za dużo narzekam.
WIELKIE BRAWA DLA FINNA! Naprawdę należą mu się oklaski za to, że wygarnął Mary to, co myśli
o niej pewnie większość jej „przyjaciół”. Nawet nie wiem co napisać, bo on podsumował to za mnie.
PS. Czytając to, przypomniało mi się coś o wujku Stephenie Kingu, to on uczył Mary jazdy na motorze, ha!
- Bianka
Ja też rzuciłabym tam ze trzy pawie, bo mam słaby żołądek, ale Mary to twarda sztuka, co to dla niej jakieś tam mdłości :D.
UsuńZ tego co się orientuję, te dane aktualizowane są co kilka lat, choć stuprocentowej pewności nie mam.
Może ze stylu życia faktycznie przypomina Amy, ale ma zupełnie inny typ urody. Jak wspomniałaś, jeśli miałabym już do kogoś ją porównać, to właśnie do Kate Moss, choć Mary jest nieco od niej wyższa. W sumie pod Cameron też ją można podciągnąć, przynajmniej pod względem długich nóg, blond włosów, niebieskich oczu. Aczkolwiek Moss ma o wiele bardziej intrygującą urodę plus to nieperfekcyjne uzębienie i tym jej bliżej do Mary. A raczej Mary do Kate. No zakręciłam się totalnie, jak chyba zwykle w tym temacie, ale mam nadzieję, że wiadomo, o co mi chodzi :).
I to jest bardzo dobre wrażenie. Mary, jak każdy człowiek z poważnym problemem, uważa, że żadnych problemów nie ma i to wszyscy dookoła próbują robić z niej nie wiadomo kogo i obrusza się na każdą propozycję pomocy. Oczywiście po jakimś czasie, kiedy to jest w pełni trzeźwa i świadoma, dopuszcza do siebie myśl, że faktycznie coś może z nią być nie tak, ale zamiast podjąć jakieś próby pokonania tych problemów, woli się znieczulić prochami. A co do tych przyjaciół, Jared już to kiedyś wytykał Mary i ja celowo tak to wszystko ułożyłam, bo z własnego doświadczenia wiem, że każdy trafia kiedyś na takich ludzi, którzy kochają go tylko wtedy, gdy robi skrajne głupoty.
Ja też jeszcze nie wiem, jak Mary się zachowa. Dowiem się, kiedy już dojdę do tego 99 roku w akcji. Mary będzie wtedy już na zupełnie innym etapie życia, więc będzie też myślała zupełnie inaczej niż teraz.
Dym z twarzą był takim kluczowym elementem mojego snu, bardziej wyglądał jak taka kostucha, aczkolwiek ciężko mi się pisało ten fragment, więc nie przyłożyłam się zbytnio do opisu, mój błąd. W ogóle ciężko mi przenieść do tekstu coś, co mi się śniło, bo za bardzo zależy mi na tym, by tego nie spartolić, spinam się i niestety nie uzyskuję takich efektów, jakich bym sobie życzyła. Zawsze mogłam to napisać jeszcze raz, ale właśnie przez to swoje niezdrowe podejście nie byłabym już w stanie. Po prostu cieszyłam się, że odklepałam ten fragment i mogłam z luzem przejść do następnych motywów.
A narzekaj, po to są komentarze, a ja z takiego narzekania zawsze mogę wysunąć przydatne wnioski na przyszłość, bo po co udawać, że coś jest super, kiedy ma się do tego jakieś zastrzeżenia? Naprawdę, nie ma co się krępować :).
Właśnie dla tego fragmentu wprowadziłam do opowiadania postać Finna. Zanim pojawił się jako ten tajemniczy adorator Mary z baru, już miałam zaplanowaną scenę, w której ta będzie chciała pożyczyć od niego pieniądze, a ten karze jej wypierdalać.
Tak, to on uczył ją prowadzić motor :D.
Chodziło mi o 1991! Dlatego coś mi tutaj nie pasowało. Chodizło mi o jakieś na których bodajże miał długie włosy, wyglądał jak dziewcze i trzymał dziecko. Trudno mi wyprzeć ten obraz z pamięci, oj trudno choćbym chciała. Chociaż 91 pierwszy to chyba już był, bo wstyd przyznać, ale straciłam orientacje.
OdpowiedzUsuńKiedy coś mi się niepodobna i sądzę, że to jest do dupy to nie udaje, że jest oh ah i super, tylko daje do zrozumienia. Nie jakoś chamsko i bez żadnego poparcia, a sugestią popartą argumentami. Zdarzyło się, że dla jednej autorki nawet to było za wiele, więc wolałam się upewnić, że krytyka jest tu jednak do przyjęcia.
Do takich rzeczy jak to kim kto był i co robił w książce/opowiadaniu to pamięć mam. A swojego numeru telefonu to nie pamiętam do dziś.
- Bianka
W sumie teraz w opowiadaniu jest 91, a Jared jest na odwyku i ma krótkie włosy. Ale zawsze można założyć, że to była peruka i sesję wykonano po pobycie w ośrodku, a co :D.
UsuńJa mam dokładnie to samo - jak coś mi nie pasuje, piszę o tym otwarcie, ale w taki sposób, by nie urazić autora. Dla mnie podstawą jest zrównoważenie opinii - dostrzegam oba aspekty, negatywne i pozytywne. Widzę, że Ty postępujesz dokładnie tak samo i czytanie takiej opinii to wielka przyjemność, bo krytyka jest tu kulturalna, i ja zamiast czuć się urażona, doceniam szczerość i jestem za nią wdzięczna, bo przynajmniej wiem, przy czym muszę się bardziej skupiać :).
Damnciu, czyli nie jestem jedyna :D.
no przecież chyba bym się załamała, jakby mnie wyrzuciło z domu kilka osób po kolei, ale jak przeczytałam kwestię z Finnem, to już w ogóle taki szok. bo przecież to facet, a jednak poszukiwał damy.
OdpowiedzUsuńzwidy opisywałaś na podstawie snu, ale jednak przeczytałabym kolejny sen napisany przez ciebie, bo wychodzi ci to znakomicie :D no i chyba jestem tu trochę okrutna, bo tu wpieram Mary kolejny koszmar, ok.
Ja za pierwszym razem zapłakałabym się na śmierć :D.
UsuńGdybym z każdego robiła takiego, któremu zależy tylko na seksie, byłabym niesprawiedliwa, zawsze musi trafić się jakiś wyjątek od reguły.
Koszmarów jeszcze tu będzie sporo, spokojna głowa :).
Dziękuję Ci za ten komentarz, naprawdę, bo już myślałam, że raczej nikt się już tym rozdziałem nie zainteresuje.
Ok, zebrałam swoje pokłady chęci zrobienia czegokolwiek ( mój leń naprawdę bije wszelkie rekordy) i zamierzam napisać Ci dzisiaj komentarz:) Raz, że długo już na niego czekasz, a dwa bo pewnie niedługo pojawi się tutaj nowy rozdział, a ja nie chcę mieć większych zaległości. A tym bardziej nie mam zamiaru opuszczać komentowania żadnego rozdziału, choćbym miała napisać jedynie kilka słów.
OdpowiedzUsuńMary ma naprawdę ostre zjazdy. Chociaż tak jak to Lisa mówi, to może być coś więcej, ale nie musi. Nigdy nie byłam w takim stanie, więc nie mogę się nic na ten temat wypowiedzieć. Nie mam pojęcia też co to znaczy, kiedy wszyscy nagle są przeciwko tobie. Kiedy każda osoba pragnie jedynie pozbyć się ciebie ze swojego domu, gdy nic dla nikogo nie znaczysz. W takich warunkach bardzo łatwo poddać się coraz bardziej nałogowi, on tylko czeka na takie okazje. Niemniej nie dziwię się dziewczynie, że ucieka w narkotyki, skoro nie ma prawktycznie nikogo, kto mógłby jej pomóc. Aczkolwiek z drugiej strony muszę też być brutalna w swojej opinii i powiedzieć, że Mary ma to, na co zasłużyła. Właśnie przez narkotyki straciła bliskie osoby (pomijając matkę i ojca), które byłby w stanie naprawdę wiele dla niej zrobić. I tylko Jaredowi pozwoliła odejść, a raczej zmusiła go do tego. Dobrze, że jeszcze ma Lisę, ale co może ona sama, zwłaszcza jeśli mieszka z rodzicami i młodszym bratem? Rodzice często krzywo patrzą na znajomych swoich dzieci tym bardziej, jeśli wiedzą o nich co nieco i te opinie nie są przychylne.
W mieszkaniu Josha w momencie, gdy Lisa wspomniała, że to nie są zwykłe zjazdy i gdy Mary zirytowała się, pomyślałam sobie, że ten fragment bardzo przypomina mi moment w biografii Anthony'ego Kiedisa, wokalisty Red Hot Chili Peppers, który to też był narkomanem i kiedy on przestawał ćpać, robił dokładnie to samo co Lisa. Obsesyjnie namawiał ludzi do zaprzestania brania lub nie pozwalał brać w swoim towarzystwie. Od razu to mi się nasunęło na myśl, kiedy czytałam ten fragment.
Czyli Mary w ogóle nie trafi do baru Steva z powrotem? Skoro zwiała sprzed drzwi?
Finn. Kompletnie zapomniałam o tym kolesiu. Co prawda incydent uderzenia butelką nadal pamiętan, ale ten bohater zaginął w czeluściach mojego móżdżku. Byłam pewna, że koleś da jej kasę i że seio będzie chciał ją wykorzystać i aż miałam ochotę krzyknąć „Wiedziałam!” czytając fragment w jego biurze, ale mnie totalnie zaskoczyłaś!:d Kolejna osoba, która odmówiła Mary pomocy. Jedna osoba za dużo.... Jestem ciekawa, co nastąpi dalej, bo teraz to już jest sytuacja krytyczna do bólu.
Kończę mój słowotok, to nie bolało, wręcz słowa same cisnęły mi się na klawiaturę:) Pozdrawiam i życzę weny:)
Nie tak niedługo. Pojawi się dopiero wtedy, gdy napiszę osiemdziesiątkę piątkę, co zapewne nie nastąpi szybciej niż za miesiąc, bo lipiec zjadła mi miniaturka, a sierpień poświęcam WYRA. Chyba, że sierpień będzie łaskawy i uda mi się gdzieś pod koniec naskrobać coś na to opowiadanie. W sumie mam bardzo dokładny plan, wszystko jest teraz kwestią weny.
UsuńAkurat biografii Anthony'ego nie czytałam, a ten motyw wydał mi się bardzo życiowy, więc uznałam, że powinnam go zastosować, bo jak ulał pasuje do Lisy.
Nie wiadomo, czy nie trafi pod skrzydła Steviego, kto wie, jak to wszystko się potoczy :).
Jak wspomniałam gdzieś wyżej - właśnie do tej sceny potrzebny był mi Finn. Po to wprowadziłam go do opowiadania, żeby on tak chamsko potraktował Mary.
Zaskoczyłam, ha! Cieszę się bardzo.
Bo słowotok nigdy nie boli, jest bardzo przyjemny wręcz :).
Dziękuję, wena się jak najbardziej przyda.
Zgodnie z zaleceniem zaczęłam czytać od najnowszego rozdziału i muszę przyznać, że całkiem się wciągnęłam. Może nie na tyle, aby przeczytać wszystkie odcinki od pierwszego, ale z zaciekawieniem przejrzałam zakładki na twoim blogu i chętnie rzucę okiem na kolejną część opowiadania, gdy już się pojawi ;)
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna czy to celowy zabieg, ale trochę gryzie mi się użycie dość górnolotnych słów czy sformułowań w połączeniu z językiem bohaterów. Pytam o to, bo przeczytałam gdzieś, że chciałaś aby opowiadanie było surowe - i myślę że jest takie - tyle że niektóre zwroty pasują do tej surowości jak pięść do nosa.
Jeszcze jedna rzecz, tyle że odnośnie komentarza, który zwrócił moją uwagę:
„Mary, jak każdy człowiek z poważnym problemem, uważa, że żadnych problemów nie ma i to wszyscy dookoła próbują robić z niej nie wiadomo kogo i obrusza się na każdą propozycję pomocy.” - Nie lubię takiego generalizowania, bo ile ludzi tyle „poważnych problemów” i tyle sposobów na podejście do nich… A że akurat Mary zachowuje się w pewien określony sposób, to już inna kwestia.
Pozdrawiam!
Będzie mi bardzo miło. Przyznaję się bez bicia, że początki sama uważam za kiepskie - dialogi na poziomie zapijaczonej, imprezującej gimbazy, bardzo płytkie myślenie bohaterów, brak szerszych opisów, pomijanie istotnych spraw... No wiele mam sobie do zarzucenia i sama, jako czytelniczka, trafiając na te początkowe rozdziały, raczej nie brnęłabym dalej, postawiłabym krzyżyk na tym opowiadaniu, stąd też ta moja niecodzienna prośba. Nie mówię przez to oczywiście, że teraz wszystko jest idealne i cudowne, a ja stałam się geniuszem, nie, po prostu uważam, że weszłam na nieco wyższy poziom i piszę bardziej świadomie niż na początku. Taki przeskok z poziomu kiepskiego na przeciętny :).
UsuńTak, zdaję sobie z tego sprawę. Dlaczego to robię? Bo uważam, że w dialogach (zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę wiek bohaterów) naturalniej "brzmi" taka potoczna mowa, z kolei jeśli chodzi o przemyślenia, staram się by większość z nich była nieco głębsza, stąd też poważniejsze zwroty. Poza tym, na tej surowości zależało mi, gdy zaczynałam, czyli trzy lata temu, od tamtej pory moje postrzeganie tego opowiadania, moje podejście do pisania znacznie się zmieniło. Pokochałam poważniejsze tony i staram się w nie uderzać, z różnym skutkiem, ale w końcu, żeby się czegoś nauczyć, trzeba najpierw próbować :).
Fakt, przyznaję, czasami miewam duże skłonności do generalizowania. Posiłkuję się pewnym przykładem z życia, to na nim wzoruje niektóre zachowania Mary, między innymi właśnie to podejście pt: ja nie mam problemu i nie potrzebuję pomocy, to otoczenie coś sobie roi. Mam styczność z takim podejściem od wielu lat i zakodowało mi się ono w głowie jako taki swoisty standard, ale teraz już widzę, że nie powinnam uważać tego za jedyną słuszność, bo ilu ludzi, tyle podejść, tak wiec dziękuję za zwrócenie uwagi.
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam, mając nadzieję, że kolejne części Cię nie zawiodą :).