Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy. Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

czwartek, 21 listopada 2013

85. For a life of sin I have paid the cost

Courtney:

1987 r.

   
        Wyszedł, dumny jak paw, wystrojony w swój galowy mundur. Z klapy czarnej marynarki okrywającej wypiętą pierś i wyprostowane plecy zwisał wypolerowany medal czekający niecierpliwie na nowego towarzysza. Kolejne niezasłużone odznaczenie, kolejna nadęta uroczystość będąca jedynie przykrywką dla prymitywnej libacji i całonocnej orgii.
Mark King - chluba waszyngtońskiej policji, człowiek odważny i prawy; prywatnie brutalny tyran, zboczeniec i alkoholik. Ale kogo interesowało jego życie prywatne? Nikogo. Liczyły się pozory, a w ich tworzeniu nie miał sobie równych. Pozował na wdowca męczennika, na którego spadły wszystkie obowiązki domowe i wychowywanie dwóch córek. Takie poświęcenie, taka wewnętrzna siła! W oczach dziewięćdziesięciu dziewięciu procent mieszkańców Bellingham był kimś w rodzaju współczesnego świętego. Pozostały procent znał Mary King na tyle, by wiedzieć, jak naprawdę wyglądało życie jej ojca, wspaniałego, mężnego inspektora. Ale czymże był ten jeden procent w porównaniu z pozostałymi? Niczym. Kroplą w morzu, ziarenkiem piasku na pustyni. Znaliśmy prawdę, ale nie mogliśmy jej pokazać światu, bo stanowiliśmy mniejszość. Nie tylko liczebną - byliśmy wyrzutkami, marginesem społecznym, narkomanami bez przyszłości, białymi śmieciami, których nikt nie chciał słuchać, którym nikt nie wierzył. Znaliśmy swoje miejsce, więc przyglądaliśmy się w milczeniu temu baletowi hipokryzji - składnikowi mrocznej tragedii, w której główną rolę grała Mary King. Anioł, któremu połamano skrzydła. Księżniczka, która została wygnana z królestwa i zamieszkała wśród żebraków. Zupełnie do nas nie pasowała, była ulepiona z innej gliny, ale tylko my byliśmy dla niej dobrzy, tylko w nas miała oparcie. Nie zasługiwaliśmy na nią, a ona nie zasługiwała na los, jaki ją spotkał. Nie zasłużyła na to, by mieć za ojca bestię z piekła rodem...
        King głośno zakaszlał, mimowolnie cofnęłam się wgłąb wąskiej szczeliny między domem Sayersów a garażem Woodmanów. 
Wyważonym, pełnym chorej satysfakcji krokiem zbliżył się do auta. Pewnie znów ją uderzył, oszpecił jej ciało kolejnym okropnym sińcem, byłam tego na sto procent pewna. Tacy zwyrodnialcy jak on satysfakcję odczuwali tylko wtedy, gdy kogoś sponiewierali, gdy udowodnili swoją siłę i rzekomą męskość.
Dłonie automatycznie zacisnęły mi się w pięści, poczułam nagłą potrzebę okładania go nimi na oślep, jednak ostatecznie nad nią zapanowałam. Nie chciałam trafić do aresztu, chciałam zobaczyć się z Mary Jane, zabrać ją z tego paskudnego miejsca przynajmniej na tę jedną noc i pozwolić jej o wszystkim zapomnieć...
        Silnik zawarczał chrapliwie, a rura wydechowa wypluła z siebie szarawy obłok spalin. Ruszył. Opuścił podwórko, wjechał na brukowaną ulicę i już po chwili zniknął za zakrętem. Opuściłam swoją kryjówkę, kierując się ku otwartej na oścież bramie, nie wiedząc, co zostanę we wnętrzu stojącego za nią domu. Ta niepewność towarzyszyła mi za każdym razem, gdy wybierałam się do Mary, bo nigdy nie mogłam być pewna tego, w jakim stanie ją zastanę. Zawsze istniało ogromne prawdopodobieństwo, że będzie leżeć zakrwawiona w kącie salonu, trzęsąc się w spazmach płaczu, mogła też być nieprzytomna albo... martwa. Ta ostatnia wizja, mimo iż szybko ją od siebie odganiałam, nie była wcale niemożliwa. Gdzieś w środku czułam, wiedziałam na pewno, że ten drań byłby w stanie ją zabić i to z zimną krwią, bez mrugnięcia okiem. Był wystarczająco silny i bezduszny, i posiadał broń.
Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym i doprowadzając się do porządku, wystukałam na lakierowanym drewnie nasz stały kod. Dłoń mi drżała; nad strachem i niepewnością nie dało się tak łatwo zapanować.
- Wchodź, małpeczko!
W jednej chwili wszystko ze mnie uleciało, cały stres i przerażenie. Nic jej nie było. Przynajmniej nic poważnego.
Uśmiechając się mimowolnie, nacisnęłam energicznie klamkę i znalazłam się w przedpokoju, w którym wciąż unosił się mocny zapach męskich perfum.
- W kuchni! - Mary jakby czytając mi w myślach, zdradziła swoje położenie.
Zdjęłam szybko buty i skierowałam się do odpowiedniego pomieszczenia.
- Cześć, karaluszku. - Nachyliłam się nad jednym z krzeseł i ucałowałam policzek umazanej czekoladą Lily, która w skupieniu układała drewniane klocki.
- Cześć. - Uśmiechnęła się promiennie. - Mam już prawie cały obrazek.
- Super. - Zmierzwiłam jej jasne, zaplecione w warkocz włosy i przeniosłam wzrok na zlew, przy którym stała Mary. Woda wypływająca z kranu trafiła na jej dłoń, a następnie na twarz, mając za zadanie zmyć świeżą krew z nosa i górnej wargi.
Coś aż we mnie zawrzało, choć właśnie tego się spodziewałam.
- Znowu cię uderzył - bardziej oznajmiłam niż zapytałam, zbliżając się do niej. - Za co tym razem? Za głośno oddychałaś?
- Nie, to alergia - wydukała speszona, zaciskając trzęsące się palce na białym kurku.
- Ty nie masz alergii. Takim czymś możesz zbywać nauczycieli w szkole, ale nie mnie. Przecież...
- Błagam cię, nie przy Lily - wycedziła przez zęby, łapiąc mnie wolną dłonią za nadgarstek. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Mała intensywnie się nam przygląda.
- No tak, alergia paskudna sprawa, ale cóż poradzisz...
Mary Jane posłała mi pełne wdzięczności spojrzenie i zakręciła dopływ wody. Lily wróciła do przerwanej czynności, a ja oparłam się o blat szafki, podnosząc leżącą na nim brzoskwinię.
- Mogę?
Przytaknęła niemrawym skinięciem głowy. W jej oczach czaił się ból i strach, zrobiło mi się jej żal.
- Nie martw się, śliczna, za godzinkę zaczyna się przyjęcie u Todda, tak zaszalejemy, że zapomnisz o tej swojej alergii na pięści. - Wgryzłam się mocno w owoc, unosząc wymownie prawą brew. Chciałam ją rozweselić, choć sama gotowałam się w środku.
- Nie zaszalejemy. Pani Robinson wyjechała na weekend, więc muszę zostać z Lily.
- I dlaczego mnie to nie dziwi? - Z rezygnacją odłożyłam nadgryzioną brzoskwinię z powrotem na blat i zagryzłam mocno polik.
- Przykro mi. Ale jak chcesz, możesz zostać tu na noc. Zjesz z nami kolację, urządzimy sobie maraton filmowy. Ojciec wróci zapewne jutro popołudniu, jak zawsze po takich uroczystościach. 
- Na sucho, ma się rozumieć? - zadałam raczej retoryczne pytanie. Mary miała dwie zasady, wśród nich była ta, że nigdy nie piła alkoholu i nie brała narkotyków, gdy zajmowała się swoją siostrą. Podziwiałam to, ale miałam ogromną ochotę zaszaleć tej nocy w każdym możliwym tego słowa znaczeniu.
- Robię zapiekankę ziemniaczaną z sosem pomidorowym.
- Ty to wiesz, jak mnie kupić. - Na mojej twarzy pojawił się odrobinę wymuszony uśmiech, za którym kryło się niemałe rozczarowanie, ale cóż, miłość wymagała poświęceń...



***



        - Wiesz, że mój tatuś dostanie dzisiaj medal? Wiesz? - zapytała Lily, odsuwając talerz z nie zjedzoną do końca zapiekanką. Uniosła się nieco na krześle i przyciągnęła do siebie leżące na kancie stołu drewniane bloczki.
- Wiem. - Przylepiłam do ust sztuczny uśmiech, który maskował potężną irytację. Nie pojmowałam, jak mogła nazywać tatusiem człowieka, który znęcał się nad jej siostrą. Miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz, że kochała apodyktycznego sadystę, jednak powstrzymywał mnie przed tym fakt, że była dzieckiem. Naiwną, nierozumną istotką z różowymi okularami wetkniętymi na czubek malutkiego nosa.
- A wiesz, za co? Bo jest bardzo dzielny i silny, i łapie złych ludziów, co są źli. - Wypięła dumnie pierś, zamieniając miejscami dwa niemal identycznie wyglądające kwadraty.
Co do tego, że był silny, nie było nawet najmniejszych wątpliwości, a w razie potrzeby wystarczyło pokazać niedowiarkowi ciało Mary - blizny, sińce, pęknięte żebra; byle chuchro by się pod tym nie podpisało. Jednak odwagi nie miał za grosz, bo człowiek odważny wybierał godnego siebie przeciwnika, nie o wiele słabszego, który nie miał absolutnie żadnych szans w bezpośrednim starciu.
- Jestem dumna z tatusia.
- A Mary? - spytałam niby mimochodem, wcześniej nasłuchując, czy starsza King nie zakończyła rozmowy telefonicznej. Wciąż rozmawiała, więc mogłam sobie pozwolić na subtelne przesłuchanie.
- Mary to chyba nie, bo ona to chyba - Lily ściszyła głos i przeszła w konspiracyjny szept - nie lubi tatusia.
- A wiesz, dlaczego go nie lubi? - również zaczęłam szeptać, chwytając jeden z elementów dziecinnie prostej układanki.
- Bo na nią krzyczy.
- A co krzyczy? - Poczułam lekkie łaskotanie ekscytacji w brzuchu. Skoro Lily zdawała sobie sprawę z tego, że to, jak jej ojciec postępował wobec Mary było złe, mogła się przyczynić do jej uwolnienia. Wystarczyłby jeden telefon do słynnej Heather Lewis, jedno dramatyczne wyznanie poruszonej losem starszej siostry czterolatki, a babcia poruszyłaby niebo i ziemię, żeby wyrodny ojciec trafił tam, gdzie jego miejsce.
- Brzydkie słowa.
- A ty, co wtedy robisz?
Dziewczynka wypuściła z rąk swoją zabawkę i zasłoniła uszy.
- Zakrywam uszki. Mary mi tak kazała. - Zdjęła dłonie z narządu słuchu i spojrzała na mnie nieco zlęknionym wzrokiem. - Robię jeszcze inne, ale nie powiesz Mary?
- Nie powiem.
- Idę pod łóżko z Doris i płaczę - wyznała jeszcze ciszej niż poprzednio.
- Dlaczego Mary nie może o tym wiedzieć?
- Tatuś nie pozwala płakać. Za płakanie są brzydkie słowa i krewka - powiedziała, omijając zadane przeze mnie pytanie i wróciła do swojej układanki. Westchnęłam zrezygnowana, a wtedy ona znów zaczęła mówić: - Jak Mary by wiedziała, że płaczę, powiedziałaby tatusiowi i on by się na mnie zezłościł.
- No coś ty, karaluszku, Mary nigdy by na ciebie nie naskarżyła. - Posłałam dziewczynce oczywiste spojrzenie, ale ta miała wzrok wbity w ucho czarnego kota.
- Tatuś by ją zmusił. Jak Mary nie chce mu coś powiedzieć, to tatuś bierze mnie do pokoju, włącza bajkę tak głośno, że mnie aż uszki bolą i zamyka kluczyk. I wtedy Mary różne rzeczy mu mówi. 
Drżące palce zacisnęły się nieco mocniej na małym drewnie, kłykcie mi pobladły.
- Potem Mary nie chce się ze mną wcale bawić. Chowa się w pokoju albo w łazience. I płacze. Nie lubię, jak Mary płacze.
- Ja też nie lubię, karaluszku, bardzo nie lubię. - Zagryzłam mocno dolną wargę, wciągając powietrze nosem. To pomogło mi powstrzymać łzy.
- A tatuś lubi.
- Co tatuś? - Mary ni stąd ni zowąd znalazła się przy krześle Lily, świdrując nas obie wzrokiem. Jej umiejętność skradania się jak kot już kilka razy doprowadzała mnie do stanu przedzawałowego.
- Lily chwaliła mi się, że wasz ojczulek dostaje dzisiaj medal. Między innymi za to, że jest bardzo silny, ale tobie nie muszę tego mówić...
Mary wykrzywiła usta w gniewnym wyrazie, palce zaciśnięte na drewnianej ramie starego krzesła zbielały.
- Lil, skoro już nie jesz, idź pooglądaj telewizję.
Dziewczynka bez słowa zsunęła się z mebla i spełniła rozkaz starszej siostry.
- Courtney, czy ty próbujesz doprowadzić mnie do szału? Ile razy prosiłam cię, żebyś nie poruszała tego tematu przy Lily?! - warknęła ostrym tonem, zajmując zwolnione przed chwilą miejsce.
- Bo Lily jest głupia i ślepa, i nie widzi, co się dzieje... Przecież ona doskonale wie, że ten sukinsyn cię krzywdzi.
- Wiesz co? Wolę cię na haju, wtedy przynajmniej nie jesteś aż tak upierdliwa.
- Nie zmieniaj tematu, do cholery! - tym razem to ja się uniosłam, Mary aż podskoczyła. - Jeśli Lily powie o tym twojej babci, ona z pewnością zainterweniuje i...
- Proszę cię, nie bądź naiwna - przerwała mi niemal prześmiewczym tonem. - Stary i tak wywróci kota ogonem. Wystarczy, że powie Heather o tym, że biorę narkotyki i ta od razu uzna, że wszystko sobie wymyśliłam, i nastawiam siostrę przeciwko niemu, bo zapewne obwiniam go o śmierć mamy.
-  Przecież tak nie jest! - oburzyłam się.
- No i co z tego, że nie jest? Wystarczy, że on tak powie i to ja wyjdę na tę złą. Przecież wiesz, jak doskonale potrafi manipulować innymi ludźmi.
- Ale sama mówiłaś, że twojej babci się boi.
- Ale to nie znaczy, że nie będzie w stanie jej okłamać. Tak więc wybacz, małpeczko, ale twój plan jest do dupy. - Zaplotła dłonie na piersi i oparła się o krzesło.
W takich momentach jej nienawidziłam, szczerze i bezgranicznie.
- No to przeprowadź się do mnie.
- I zostaw Lily samą z tym sadystą, pewnie. Ile razy o tym rozmawiałyśmy? Sto? Tysiąc? Milion? Na kimś będzie się musiał wyładować, a gdy nie będzie miał pod ręką mnie, zajmie się Lily.
- To zabierzesz ją ze sobą.
- Tak, oczywiście! Zabiorę ojcu, w dodatku szefowi policji dziecko, do którego ma pełne prawa wychowawcze i zamieszkam u swojej przyjaciółki lesbijki narkomanki. Z całą pewnością, gdy sukinsyn pójdzie z tym do sądu, nie zostanę ukarana. Courtney, na jakim ty świecie żyjesz, dziewczyno?!
- Podła z ciebie suka czasami, wiesz? - Posłałam jej gniewne spojrzenie i wstałam z krzesła z zamiarem opuszczenia tego domu. Zanim jednak zdążyłam wyjść z kuchni, Mary złapała mnie za rękę.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić, ale sama dobrze wiesz, że to, co mówisz, to są zwykłe mrzonki. Dopóki ma taką pozycję, jaką ma, nie jestem w stanie mu niczego udowodnić, nie mogę z nim wygrać. Wiesz, że to prawda, co nie?
Bardzo niechętnie przytaknęłam lekkim skinięciem głowy, gryząc przy tym polik.
- Jestem na przegranej pozycji, jak każda ofiara. Wiesz, o czym mówię, prawda?
- Prawda. - Przed oczami automatycznie stanął mi obraz wujka Davida. Mary doskonale o tym wiedziała, więc mocno mnie do siebie przytuliła.
- Dzwoniła pani Robinson, prosiła, bym sprawdziła, czy zamknęła wszystkie drzwi. Pójdę tam teraz, a ty pójdziesz do łazienki na piętrze i wyrzucisz wszystko z czerwonej kosmetyczki. Pod plastikiem na dnie schowana jest kokaina, nie krępuj się. - Pogładziła mnie po włosach i wypuściła ze swoich ramion.
- Jesteś kochana, Mary Jane.
- Wiem. - Jej twarz rozpromienił ciepły uśmiech, który udzielił się i mi. Obie byłyśmy przegrane, w gruncie rzeczy miałyśmy tylko siebie, jedna stanowiła ostoję drugiej. I choć wiedziałam, że miałam na nią niekorzystny wpływ, a ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo raniła mnie tym, co robiła z moim bratem, nie potrafiłyśmy zrezygnować z siebie nawzajem. Byłyśmy od siebie uzależnione, kochałyśmy się i nienawidziłyśmy jednocześnie, niszczyłyśmy jedna drugą, ale ostatecznie tylko na siebie mogłyśmy liczyć, na nikogo więcej...



***


        - A teraz mów, czemu Patrick jest na ciebie taki cięty.
- Cięty? - Mary zmarszczyła brwi, siadając z powrotem w fotelu.
- Spotkałam go dzisiaj w sklepie, powiedział, że nigdy więcej się do ciebie nie odezwie. Wspomniał coś o samochodzie, ale nie dokończył, bo zaczepił go znajomy.
- Aaaa - rzuciła w nagłym olśnieniu. - Dwa dni temu, jak ty byłaś w Denver, spotkaliśmy się u Moore'a...
Wbrew własnej woli się wzdrygnęłam, czując mocny ucisk w żołądku. Byłam krewna Chrisowi dwieście dolarów, których nie miałam z czego mu oddać, a on był jak słoń, nigdy nie zapominał. Wiedziałam, że któregoś dnia mnie dopadnie i to z pewnością nie będzie miłe spotkanie, ale starałam się nie zaprzątać sobie tym głowy, szczególnie będąc w towarzystwie Mary.
- Zaopatrywaliśmy się w kokainę, był tam ze znajomą z pracy, Clarice, czy jakoś tak. Pogadaliśmy chwilę i okazało się, że wybierają się na imprezę do kolegi, zapytali, czy nie zabiorę się z nimi. Zgodziłam się. Wciągnęliśmy po kresce, a tej laseczce włączył się tryb napalonej zdziry. Zaczęła mnie obmacywać i całować, a ja, jak zwykle po koce, wcale się jej nie opierałam.
Skurcz zmienił się w falę ciepła, która przeszła z żołądka do krocza, oddech nieznacznie przyspieszył. Czując przyjemne mrowienie pod bielizną, wstałam z kanapy i usiadłam okrakiem na osłoniętych jeansowym materiałem kolanach Mary.
- Tak, mów dalej, ślicznotko - mruknęłam zachęcająco. Język wysunął się z jamy ustnej i ruszył na wyprawę po dolnej wardze, z kolei palce zrobiły sobie wycieczkę po ukrytych pod koszulką z logiem Wild Roses piersiach King.
Jej sutki niemal natychmiast stwardniały, nie miała na sobie stanika. Uważała, że mając tak małe piersi, nie musi go nosić. Uwielbiałam te maluszki, były znacznie poręczniejsze i bardziej urokliwe niż moje, jak określała je Mary, bomby. Prawdziwa udręka dla kręgosłupa...
- Nie nakręcaj się, Courtney. Znasz zasady, żadnego seksu, kiedy Lily jest w domu - oznajmiła twardo, zdejmując moje dłonie ze swojej klatki piersiowej.
- Sama mnie nakręcasz.
- No to cię zaraz odkręcę.
Położyłam dłonie na udach i pozwoliłam Mary kontynuować.
- Patricka, jak to typowego samca, strasznie podnieciła ta scena. Zatrzymał auto, wyciągnął fujarkę i poprosił o obsługę. Pochyliłam się, a wtedy on, zupełnie niepotrzebnie, wepchnął mi ją na siłę do ust, no i puściłam pawia. Zafajdałam mu spodnie, fotel i dywanik. Tak się wściekł, że wyrzucił mnie z samochodu. Całe szczęście kilka kroków od domu.
- Ohyda. - Wykrzywiłam twarz w wyrazie głębokiego, zupełnie niewymuszonego obrzydzenia. Wymiociny i penis Patricka Ridleya to było bardzo niestrawne połączenie.
- No i co, ciągle jesteś podniecona?
- Jak zawsze, w twoim towarzystwie.
- Mówił ci już ktoś kiedyś, że jesteś niewyżyta? - Mary uniosła teatralnie lewą brew i kącik ust.
- Kilka osób. Ale to nie moja wina, że tak na mnie działasz. No i w dodatku ta kokaina... Mam teraz taką chcicę, że nawet sobie tego nie wyobrażasz. - Przeniosłam dłoń na jej twarz, nie odrywając wzroku od błękitnych oczu. Były jak głęboki, nieprzenikniony ocean skrywający mnóstwo tajemnic. Raz migotały radośnie jak świetliki, innym razem przypominały szare niebo, na którym próżno szukać choćby najbardziej nikłych promieni słońca. Wyrażały wszelkie możliwe uczucia i emocje - od miłości po nienawiść, od ekstazy do nieludzkiego cierpienia. Jeśli oczy faktycznie były zwierciadłem duszy, dusza Mary King była najbardziej intrygująca materią na świecie.
- No to strzel sobie palcówkę.
- Wredna suka! - Zacisnęłam mocno palce na zaczerwienionej twarzy i odepchnęłam ją ze śmiechem na ustach, choć tak naprawdę miałam ochotę wpić się w tę miękkie jak jedwab wargi i nie odrywać się od nich do końca świata. Jednak zasady to zasady; miałam prawo ich nienawidzić, ale nie mogłam ich łamać. Nie, jeśli chciałam, by Mary mnie szanowała i mi ufała. I wciąż się ze mną przyjaźniła. Bo na nic więcej niż przyjaźń liczyć nie mogłam - miałam tego pecha, że urodziłam się kobietą. 



***



         - Mówisz, że szukasz kogoś, kto obieca, że nigdy się z tobą nie rozstanie/Kogoś, kto zamknie dla ciebie oczy/Kogoś, kto zamknie serce/Kogoś, kto za ciebie umrze i jeszcze więcej/ Ale to nie ja, skarbie/Nie, nie, nie, to nie ja, skarbie/ To nie mnie szukasz, skarbie* - głos Mary płynął przez całą łazienkę, odbijając się echem od przyklejonych do ścian płytek.
Czy próbowała mi tym coś powiedzieć? Szczerze w to wątpiłam. Miała to do siebie, że przy wieczornej i porannej toalecie śpiewała wszystko, co wpadło jej do głowy, najczęściej robiła to zupełnie bezwiednie. Można by powiedzieć, że był to jej odruch bezwarunkowy, który całkiem lubiłam. Pewnie dlatego, że nie miałam słuchu muzycznego i z założenia podziwiałam wszystko, co robiła Mary Jane. Nawet to, jak się podmywała, bo nawet przy tak przyziemnej czynności zachowywała grację i polot rasowej baletnicy. Dłonie zdawały się pływać, a noga układać do jakieś figury, której za nic w świecie nie byłam w stanie nazwać - należałam do tej mniejszej grupy dziewczynek, które w dzieciństwie nie marzyły o byciu wielką primabaleriną. Ja pragnienia miałam znacznie skromniejsze, ale równie nierealne, jak nierealnym było to, by kulawa dziewuszka zatańczyła kiedyś w balecie. Chciałam mieć normalną, szczęśliwą rodzinę, ale nie wyszło, bo nie dość, że pechowo urodziłam się kobietą, to jeszcze wyszłam z łona uzależnionej od heroiny prostytutki.
Ojciec, mimo iż był skończonym alkoholikiem, miał na tyle rozumu, by od niej odejść i zapomnieć o mnie i Oliverze na te kilka lat, kiedy to próbował układać sobie życie z inną kobietą. I tamtym razem poniósł sromotną porażkę, więc wrócił po nas tylko po to, by za parę lat kopnąć w kalendarz w przydrożnym motelu podczas orgii z trzema prostytutkami. Przyczyna zgonu? Mieszanka alkoholu i extasy. Osłabione wcześniejszym zawałem serce nie wytrzymało tak dużej dawki nielegalnej substancji, gorzały i seksu. Ale koledzy z baru i tak zazdrościli mu "pięknej śmierci, na którą zasłużył każdy porządny mężczyzna."
- Courtney... Małpeczko... Wszystko w porządku?
Potrząsnęłam szybko głową; znów zamiast ponurego cmentarza zobaczyłam łazienkę na parterze domu Kingów. Mary kucała przede mną nago z niespłukaną pianą z szarego mydła na kroczu i trzymając dłonie na moich policzkach, patrzyła mi głęboko w oczy.
- Masz zjazd?
- Chyba tak - odpowiedziałam niepewnie, przenosząc lewą rękę na górną kończynę Mary. - Zmoczyłaś mi twarz.
- Nie, płakałaś.
- Poważnie?
Skinęła twierdząco głową, lekko się chwiejąc na mokrych kafelkach.
- No to mam zjazd.
Zawsze, za każdym razem, gdy działanie kokainy ustawało, włączał mi się tryb przewrażliwionej choleryczki. I właśnie dlatego starałam się niemal non stop coś brać, pozostawać na ciągłym haju. Zabić klina klinem, zanim zdążę wpaść w otchłań piekielnego zjazdu. Tym razem mi się to nie udało...
- Współczuję. - Mary poklepała mnie leciutko po twarzy i wstała z zimnej podłogi.
Zazdrościłam jej tego, że mogła normalnie funkcjonować, nawet jeśli miała kilkudniową przerwę od narkotyków. Nie siedziała w tym jeszcze na tyle głęboko, by odczuwać fizyczny ból po dobie posuchy. Ja niestety tak. Wystarczył jednodniowy post i przechodziłam gehennę. Wymioty, dreszcze, igły w mięśniach, rozżarzone węgle w stawach i potężna irytacja. Byłam przypadkiem beznadziejnym, ale czy ktoś spodziewał się czegokolwiek innego po córce pijaka i narkomanki? No właśnie...
- Jakoś to przeżyję.
- Ty tak, ale co ze mną? Dasz mi gwarancję, że nie udusisz mnie w nocy poduszką?
- Wiesz, że nigdy w życiu bym cię nie skrzywdziła, nie zadała ci nawet najmniejszego bólu. Chyba, że mówimy o fistingu, to już zupełnie inna sprawa.
- Siedzieć przez ciebie nie mogłam. - Twarz King przybrała wyraz teatralnej pretensji, co wymusiło na mnie głośny śmiech. - Śmiej się, pewnie, ale któregoś dnia znajdę gdzieś gigantyczne dildo i tak cię nim przerucham, że przez miesiąc będziesz chodzić jak kaczka.
- Liczę na to, że to obietnica. - Uniosłam wymownie brwi, wyszczerzając się szeroko.
- Pieprzona zboczucha! - Tym razem to z ust Mary wypłynął głośny śmiech, który przegonił wszystkie moje czarne myśli. Jej towarzystwo działało cuda, było swoistym lekarstwem na wszelkie dolegliwości. - No dobra, koniec tych śmichów chichów, lepiej zejdź z tego kibla, bo ci się odciski zrobią.
- A co jeśli nie mogę, bo przez to twoje popisowe danie mam rozwolnienie? - oznajmiłam prowokacyjnym tonem.
- Gdybyś naprawdę miała rozwolnienie, już dawno padłabym tu trupem.
- Świnia!
Po raz kolejny łazienka wypełniła się głośnym, leczniczym śmiechem, który pozwolił mi się całkowicie rozluźnić.
Nałożyłam z powrotem spodnie, pociągnęłam bujający się sznureczek i żeby nie narazić się tej maniaczce czystości, wyszorowałam porządnie ręce. Ona wciąż zajmowała się swoją higieną intymną.
- Proszę państwa, oto przed wami największy czyścioch świata: Mary "Mary Jane, Żyleta" Kiiiiing! - sparodiowałam sposób, w jaki zwykle zapowiadało się bokserów przed wejściem na ring, używając jako mikrofonu uchwytu spłuczki.
- No co, nie chcę, żebyś mówiła, że mi cipka śmierdzi.
- Oj, Mary, Mary, dziwna z ciebie istota...
I tak cholernie piękna.



***



        Żarówka schowana pod zwisającym z sufitu kloszem zgasła, Mary jak oparzona oderwała rękę od włącznika i strusim pędem dobiegła do łóżka. Równie prędko wsunęła się pod kołdrę, naciągając ją pod samą brodę.
Starałam się zachować powagę mimo cisnącego się na usta śmiechu - Mary była taka urocza, kiedy odczuwała całkowicie irracjonalny i bezpodstawny strach.
- Courtney, zamknęłaś dobrze okno? - wyszeptała, rozglądając się nieufnie dookoła.
- Po raz czwarty mówię ci, że tak.
- Jesteś pewna?
- A co, panna King boi się wampirów? - Uniosłam wysoko brwi, patrząc na jej ledwo widoczną w półmroku twarz.
Nie odpowiedziała, oddychała głęboko, szorując piętami po prześcieradle.
- A mówiłam, żeby obejrzeć Siedmiu wspaniałych, to ty nie, wolałaś Draculę.
- Wiesz, że nie lubię westernów - odezwała się w końcu podwyższonym ze strachu głosem.
- Ale kowboje nie straszą ludzi po nocach, a wampiry to i owszem. Pod postacią niepozornych nietoperzy podlatują do okien i podstępem wymuszają zaproszenie. A potem - tu zrobiłam dramatyczną pauzę, Mary drgnęła - kiedy już są w środku, wracają do swojego pierwotnego kształtu, hipnotyzują ofiarę, by ta nie mogła się ruszyć, wysuwają kły...
- Przestań! - zaprotestowała piskliwie. Zbyłam to cichym śmiechem i mówiłam dalej:
- Zimnymi jak lód palcami wędrują po jej szyi w celu wyczucia pulsującej tętnicy, po czym zanurzają w niej lśniące od śliny zębiska i wysysają krew do momentu, aż ich głód zostanie zaspokojony. A jak zapewne wiesz, apetyt mają ogromny, przeogromny - przeszłam w cichutki szept, King przełknęła głośno ślinę, oddychając przy tym nierówno. - Są wiecznie nienasycone, ciągle chcą więcej i więcej, i więcej... - Oderwałam głowę od poduszki i zanim Mary zdążyła się zorientować w czym rzecz, przylgnęłam do jej szyi.
Z jej ust wyrwał się głośny, niekontrolowany wrzask, zaczęła machać chaotycznie rękami i wierzgać jak szalona.
- Jezu, bo mnie zabijesz, wariatko!
- To przestań mnie straszyć, czubie jeden! Zawału bym przez ciebie dostała!
- Nie moja wina, że jesteś taka strachliwa i wierzysz w wampiry. - Zaśmiałam się głośno.
- Nie wierzę, po prostu mam bujną wyobraźnie i...
- Tak, tak, tłumacz się, pewnie. Prawda jest taka, że robisz w portki na samą myśl o przerażających krwiopijcach. Rrrrrrrarh! - Znów zatopiłam twarz w jej rozproszonych na poduszce włosach i leciutko przygryzłam naskórek pokrywający powierzchnię smukłej szyi. Pisnęła głośno. Uwielbiałam, kiedy to robiła, za każdym razem działało to na mnie jak najwyższej klasy afrodyzjak, w tamtej chwili też. Sama nie wiem kiedy, kąsanie przerodziło się w zmysłowe całowanie i pieszczenie językiem pachnącej wanilią skóry.
Podniecenie rosło, niestety tylko moje; Mary nie dała się ponieść chwili i już drugi raz tego wieczora odsunęła mnie od siebie.
- Zapominasz się, małpeczko.
- Dałabyś na wstrzymanie. Lily śpi jak suseł, nie usłyszy nas. Co ci szkodzi? - przyjęłam błagalny ton, dotykając dłonią jej wciąż odrobinę drżącego ramienia.
- Bo jeszcze pomyślę, że jestem ci potrzebna tylko do seksu.
- To raczej ja mogę powiedzieć - burknęłam poirytowana, odsuwając się od niej.
- Słucham?
- Nic.
- Udam, że tego nie słyszałam.
- Jak chcesz. - Nawet na nią nie patrząc, przewróciłam się na lewy bok i wbiłam wzrok w okno. Do oczu napłynęły mi łzy. To zabolało, bo obie doskonale wiedziałyśmy, która z nas kochała tę drugą nad życie i każde zbliżenie traktowała jako wyraz tej miłości, a która bawiła się w damski seks wyłącznie z próżnej potrzeby zdobywania jak największej ilości tego typu doświadczeń.
Mary King naprawdę potrafiła być podłą, egocentryczną hipokrytką...



***


        - Ravin. - Kierownik złapał mnie za łokieć, zanim zdążyłam pociągnąć klamkę. - Lojalnie cię uprzedzam, że odliczę ci te dwa talerze z pensji.
- Jasne - odparłam obojętnym tonem, uderzając niecierpliwie o metalowy uchwyt.
- Słuchaj, to, że twój braciszek ma chody u szefa nie znaczy, że nie obowiązują cię żadne zasady. Jeśli jeszcze raz się spóźnisz i będziesz tak sobie wszystko lekceważyć, rzucę cię na zmywak, albo do kibla. Albo wywalę na zbity pysk. Klienci oczekują profesjonalnej, miłej obsługi, nie mają ochoty oglądać fochów nabzdyczonej małolatki, ja tak samo, kapujesz?
- Jasne - powtórzyłam z tą samą dozą zainteresowania co poprzednio. - A teraz mogę już iść?
- Idź, ale pamiętaj, mam cię na oku, Ravin.
Przewróciłam oczami, słysząc po raz kolejny ten powtarzany do znudzenia tekst i uciekłam spod nienawistnego spojrzenia trzydziestoletniego bruneta, tak samo jak rano uciekłam z domu Mary. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać, nie po tym, co powiedziała w nocy, więc wyślizgnęłam się po cichu, zanim ta zdążyła się obudzić.
Trafiła w mój czuły punkt, uderzyła strunę, której nie powinna była ruszać, wbiła mi nóż prosto w serce i nawet nie poczuła się winna, nawet mnie nie przeprosiła. Zasnęła sobie jak gdyby nigdy nic, mając mnie w głębokim poważaniu. Ja snu nie zaznałam i właśnie przez to cztery razy wypuściłam tacę z rąk i niemal pobiłam jedną z klientek.
Bo niewyspana i rozdrażniona kelnerka, to zła kelnerka, jak to słusznie zauważyła Kyra Belzer tuż przed rzuceniem w kierownika talerzem z gorącym spaghetti.
         Ściśnięte niewidzialnym sznurem płuca wypełniły się świeżym powietrzem, a następnie kłębem tytoniowego dymu, który po chwili wypłynął z ust chaotycznym strumieniem.
Obok mnie przeszła młoda blondynka trzymająca się kurczowo dłoni wysokiego szatyna, który nie omieszkał posłać mi perwersyjnego spojrzenia. Uśmiechnęłam się do niego zalotnie tylko po to, by zdenerwować tę chudą panienkę. To nie było nic osobistego, dziewczyna w pewnym stopniu przypominała Mary, więc dokopując jej, mogłam poczuć się tak, jakbym gnoiła samą King.
Chłopak obejrzał się za mną, dostrzegłam to w witrynie sklepu meblowego; blondyneczka wbiła mu łokieć w żebra, sycząc coś pod nosem. Wściekła się, ale ja, mimo swoich wcześniejszych założeń, nie poczułam absolutnie żadnej satysfakcji. Tylko rozbawienie, które wywoływało we mnie to żenujące zachowanie samców - miał taki u boku śliczną dziewuszkę, a i tak oglądał się za innymi, mówiąc "najchętniej zerżnąłbym cię tu i teraz" za pomocą samego spojrzenia i mimiki. Gardziłam takim zachowaniem. Gardziłam praktycznie każdym męskim postępkiem. Gardziłam samymi mężczyznami.
Gdybym powiedziała, że nigdy nie odczuwałam do żadnego z nich chociażby najdrobniejszego pociągu, skłamałabym, jednak nienawiść i obrzydzenie, jakich zdążyłam wobec nich nabrać, były znacznie silniejsze niż chuć.
Nie urodziłam się lesbijką, byłam żywym zaprzeczeniem teorii, że orientacja seksualna to coś, co człowiek "dostaje" już w okresie życia płodowego. Moje preferencje były moim świadomym wyborem, efektem obserwacji męskich zachowań i doświadczeń, jakie mnie z ich strony spotkały. Mężczyźni byli perwersyjnymi troglodytami nie mającymi za grosz szacunku dla kobiet, traktowali je wyłącznie jako seks-zabawki, nawet wbrew ich woli. Z kolei kobiety były czułe i delikatne, nie krzywdziły siebie nawzajem tak, jak krzywdzili je mężczyźni. Kobiety nie gwałciły i właśnie dlatego zasługiwały na miłość o wiele bardziej niż faceci.
        Pochłonięta tymi myślami nawet nie zauważyłam, kiedy pokonałam całą dzielącą mnie od domu drogę i znalazłam się na nieskoszonym trawniku swojej posesji. Oliver bywał tak cholernie leniwy, a ja tak bardzo złośliwa i uparta, że nie zamierzałam wykonywać za niego obowiązków, które przypadły mu w drodze losowania, w efekcie czego trawa na naszym podwórku żyła swoim własnym życiem, strasząc wszystkich gości i przypadkowych przechodniów.
Przebrnąwszy przez ten mało estetyczny gąszcz, wyjęłam z kieszeni służbowego uniformu klucze, jak się chwilę później okazało, na próżno - drzwi były otwarte, a w zamku tkwił klucz Olivera. Nieco mnie to zdziwiło, gdyż miał spędzić cały weekend u Glorii i wrócić dopiero w poniedziałek rano. Pewnie znów pokłócili się o jakąś głupotę, jak to mieli w zwyczaju, i panna Wrażliwa Duszyczka śmiertelnie się na niego obraziła. Standard...
        Z niemałą ulgą pozbyłam się białych trampek, którym pranie zdecydowanie by nie zaszkodziło i postawiłam bose stopy na dywanie, marząc już tylko o tym, by zanurzyć je w gorącej wodzie. Pięć godzin biegania z tacą robiło swoje, prawdziwa katorga, szczególnie dla osoby, która tak jak ja była z natury paskudnym leniem i gdyby tylko mogła, całymi dniami wylegiwałaby się w łóżku.
Już miałam kierować się do łazienki, kiedy to do moich uszu doszedł znajomy dźwięk - głośny i wyraźny jęk. Zesztywniałam w mgnieniu oka i zapewne pobladłam.
- Błagam, tylko nie to - wyszeptałam sama do siebie, choć wiedziałam, że nie miało to najmniejszego sensu. Oczywistym było, z czyich ust wydobywał się ten dźwięk i co go powodowało. Wmawiając sobie, że to Gloria albo odgłos telewizora, zwodziłam samą siebie.
Na miękkich jak wata nogach dowlokłam się do uchylonych drzwi pokoju brata i zobaczyłam to, czego zobaczyć nie chciałam, ale co zobaczyć się spodziewałam - nagie plecy Olivera i wędrujące po nich dłonie Mary, bujające się dziko biodra i oplatające je długie nogi. Pieprzył ją jak rasowy żigolak; mechanicznie i bez zbędnych czułości.
Zrobiło mi się niedobrze, zabrakło tchu w piersi. Tyle to już razy oglądałam ten obrazek, a wciąż odczuwałam ten sam nieludzki ból, jakby ktoś wyrywał mi serce. Zbyt mocno ją kochałam, by podchodzić do tego obojętnie, mimo iż wiele razy wmawiałam i jej, i sobie, że fakt, iż sypiała z moim bratem zupełnie mi nie przeszkadzał. Przeszkadzał i bolał, i napełniał mnie nienawiścią. Tak wielką, że gdybym miała broń, zastrzeliłabym tych dwoje, zanim zdążyliby osiągnąć pieprzony orgazm. Ale jej nie miałam, więc zamiast dokonać mordu, po prostu odwróciłam się i uciekłam do swojego pokoju, bo w uciekaniu nie miałam sobie równych, szczególnie tamtego dnia. 
        Trzasnęłam ostentacyjnie drzwiami, sama nie wiedząc, czy chciałam tym zaznaczyć swoją obecność, czy wybić ich z tego rozkosznego nastroju, i rzuciłam się na łóżko. Zatopiłam twarz w poduszce, szykowałam się na wielki potok łez, jednak ostatecznie popłynęła tylko jedna kropla. Najwyraźniej przekroczyłam swój dzienny limit, wracając rano do domu. Nie dziwiło mnie to, w końcu tak jak te kilka godzin wcześniej nie płakałam jeszcze nigdy.
A to wszystko przez nią, przez pieprzoną Mary King, która zaraz po tym, jak dotkliwie mnie zraniła, poszła się pieprzyć z moim bratem.
- Nienawidzę cię, ty jebana suko! - wycedziłam prosto w miękką poduszkę, zaciskając mocno piekące oczy.
Jak dużo jeszcze mogłam znieść? Ile dzieliło mnie od niekontrolowanego wybuchu i zbrodni w afekcie? Jak daleko mogła się jeszcze posunąć Mary? Co byłam jej w stanie wybaczyć, a za co mogłabym zabić? Jak długo jeszcze mogłam znosić takie traktowanie, bycie numerem dwa, opcją awaryjną, jednym z kątów w tym chorym trójkącie? Kogo byłabym w stanie zabić - jego, ją czy siebie? Czy w ogóle mogłabym to zrobić? Czy starczyłoby mi odwagi? Czy byłam aż tak złym człowiekiem?
Piętrząca się góra pytań i żadnych odpowiedzi, tylko kroki za drzwiami i odgłos naciskanej klamki. Jak oparzona oderwałam twarz od pościeli i spojrzałam w stronę wejścia, w którym zmaterializowała się Mary.
Jej twarz wykrzywiał przećpany półuśmieszek, okryte rozpiętą męską koszulą ciało dygotało nieznacznie w nierównym oddechu, wyeksponowane piersi lśniły od potu lub śliny, a na odkrytym udzie dostrzegłam świeże nasienie, co po raz kolejny przyprawiło mnie o mdłości.
- Fajnie, że już jesteś, czekałam na ciebie - oznajmiła nieco niższym niż zwykle głosem i zamknęła za sobą drzwi, choć nawet nie zaprosiłam jej do środka. - Przyszłam z tobą pogadać, ale zapomniałam, że dzisiaj pracujesz. Na szczęście był Oliver. Miał troszkę koki i pomógł mi zabić czas.
- Słyszałam - burknęłam od niechcenia, odwracając z powrotem głowę. Nie miałam ochoty na nią patrzeć, na daną chwilę jej widok napawał mnie ogromnym obrzydzeniem.
- No to pewnie się nakręciłaś, co? - Usiadła na brzegu łóżka i dotknęła palcem mojej łydki. Odsunęłam ją taktowanie, jednak ta zdawała się tego nie zauważyć. - Jeśli tak, to się rozbieraj, zabawimy się troszkę.
- A co, Oliver niewystarczająco cię zaspokoił? - spytałam z ogromną dozą złośliwości w głosie, taką, która pozwoliła mi odczuć dziką satysfakcję i pokusiłam się o rzucenie jej górującego spojrzenia.
- Tak szczerze powiedziawszy to nie. Nie jest dziś w najlepszej formie. To przez tę głupią ździrę.
- Masz na myśli Glorię?
Skinęła twierdząco głową, przez co rozwichrzone włosy zakryły jej twarz.
- Nie wiem, czy powinnaś nazywać ją ździrą, w końcu to nie ona sypia z cudzymi facetami.
- Jest ździrą i koniec. - Mary nie zrozumiała mojej aluzji, ale i to mnie jakoś wybitnie nie zaskoczyło. Kokaina zawsze obniżała jej poziom inteligencji. O ile w ogóle takową posiadała...
- Znowu zrobiła Oliemu awanturę, bo nie chciał obejrzeć z nią głupiego romansu. A zawsze, jak się pokłócą, kiepsko mu idzie ze mną w łóżku i o orgazmie mogę tylko pomarzyć. Dzisiaj było tak samo.
- Słysząc twoje jęki, odniosłam zupełnie inne wrażenie - pokusiłam się po raz kolejny o nietaktowną złośliwość. 
- Udawałam. Nie chciałam mu robić przykrości.
- Jasne. - Posłałam King wymuszony uśmiech i przeniosłam wzrok na okno. Znów się chmurzyło, prawdopodobnie zbierało na burzę.
- No to jak będzie, pokochamy się troszkę? - Jej dłonie dotknęły moich ud, a następnie pośladków. Uniosła powoli brązową, plisowaną spódniczkę i zanim zdążyłam się odwrócić, jej wargi dotknęły wolnej od bielizny przestrzeni.
- Przestań - burknęłam, zmieniając prędko pozycję na siedzącą.
- No nie bądź taka, musimy sobie odbić wczorajszą noc.
- Nic nie musimy.
- Obraziłaś się na mnie? - zapytała w końcu, wciskając dłonie między swoje oblepione spermą uda. Nie mogłam znieść tego widoku, tak samo jak odkrytych piersi i nieobecnego spojrzenia, sugerującego patrzącej na nią osobie, że dopiero co odbyła stosunek seksualny. Udany czy nie, to było bez znaczenia; pieprzyli się pod moim nosem, wiedząc, jak bardzo mnie to bolało.
Gniew znów opanował moje ciało, mięśnie napięły się jak u dzikiej bestii przed atakiem, oddech przyspieszył.
- Nienawidzę cię, Mary. Nienawidzę cię teraz tak bardzo, jak to tylko możliwe, ty głupia, samolubna suko! - Jakaś wewnętrzna siła, nad którą nie panowałam, poderwała mnie na równe nogi. Przez moment obawiałam się, że równie bezwiednie rzucę się na Mary z pięściami, jednak zamiast na nią, ruszyłam na drzwi. Wybiegłam najpierw na korytarz, potem na podwórko, a stamtąd pomknęłam przed siebie bez konkretnego celu i zorientowania.
Bosa, zapłakana, w wymiętym ubraniu przypominałam kogoś, kto właśnie wyrwał się z rąk gwałciciela. Prawdę powiedziawszy, czułam się, jakby dokonano na mnie gwałtu, takiego emocjonalnego o najwyższym stopniu okrucieństwa. Byłam rozbita w drobny mak i już nigdy więcej miałam się nie pozbierać...  



***



         - Jezu Chryste, Courtney, jak ty wyglądasz?! - krzyknął od samego progu Oliver, kiedy tylko weszłam do domu przemoczona do suchej nitki, z nogami obłoconymi prawie do kolan. - Co ci do tego głupiego łba strzeliło, żeby wychodzić w taką pogodę z domu i to jeszcze bez butów?!
- Musiałam się przewietrzyć - odpowiedziałam beznamiętnym tonem. Lejący jak z cebra deszcz skutecznie zmył ze mnie wszystkie emocje, nie czułam już nic, tylko przeraźliwe zimno, które wstrząsało co raz to mocniej moim ciałem.
- Cała się telepiesz. Zaraz przyniosę ci koc i zrobię herbatę.
- Już nie udawaj, że tak się mną przejmujesz.
Oli spojrzał na mnie pytająco.
- Jesteś moją siostrą, to chyba normalne.
- No właśnie, jestem twoją siostrą, a mimo to wycinasz mi takie świństwa.
Po unoszącej się powoli brwi poznałam, że zamierzał posłać mi kolejne pytające spojrzenie, jednak w ostatniej chwili zaskoczył i przyjął grymas człowieka, który właśnie zrozumiał sedno sprawy.
- Chodzi ci o Mary, tak?
- Tak, chodzi mi o Mary.
- Dobrze wiesz, że to tylko seks, nic więcej.
- A ty dobrze wiesz, co do niej czuję. Nie rozumiem cię, naprawdę. Przecież masz dziewczynę, która ci niczego nie odmawia, więc czemu nie zostawisz Mary w spokoju?! - Pomyliłam się, deszcz wcale niczego nie zmył. Wciąż wypełniał mnie ból, ogromny ból, który rósł z każdą kolejną sekundą.
- Pytasz, jakbyś nie wiedziała. Nasza mała Mary Jane jest jak narkotyk, którego za nic w świecie nie potrafisz i nie chcesz rzucić. Wiem, że ty traktujesz ją znacznie poważniej niż ja i jest mi cholernie przykro, że zamiast w tobie, ta gówniara podkochuje się we mnie, ale cóż, jestem tylko facetem, nie potrafię się oprzeć zgrabnemu ciału, szczególnie, gdy ktoś podaje mi je jak na tacy.
- I właśnie dlatego tak bardzo was nienawidzę, za to wasze pieprzone myślenie pieprzonymi fiutami.
- Wiem, siostra, wiem, ale taka już nasza natura i nikt nic na to nie poradzi - oznajmił spokojnym, pełnym zrozumienia tonem, kładąc dłonie na moich rozedrganych ramionach przykrytych przylepionymi do skóry włosami. - Wiesz, że cię kocham, prawda? Jesteś moją kochaną, malutką siostrzyczką, której za nic w świecie nie chcę zranić.
- Ale ranisz.
- Wiem i cholernie się tego wstydzę, ale jak już wspomniałem, jestem...
- ... tylko facetem - dokończyłam za niego już nieco mniej rozeźlona.
- Wybaczysz mi tę słabość?
- A mam inne wyjście?
Oliver uśmiechnął się ciepło i mocno mnie do siebie przytulił.
- Zobaczysz, malutka, w końcu poznasz dziewczynę, która pokocha cię tak, jak na to zasługujesz i nie będzie w moim typie.
Cały Oliver... I jak tu się na niego gniewać?



***



        - Dobra, słoneczko, ja lecę. Nie czekaj na mnie z kolacją, wrócę dopiero rano.
- Czyżby Gloria spokorniała? - Uniosłam wymownie brwi, przewiązując nieco przykrótki szlafrok.
- Wiesz, że nie może beze mnie żyć. A tak poważnie, pozamykaj dobrze drzwi i zmykaj do łóżka, żeby cię całkiem nie rozłożyło.
- Tak jest, kapitanie! - Zasalutowałam mu energicznie, przybierając poważny wyraz twarzy.
- Spocznij. - Uśmiechnął się, po czym zniknął w ciemnościach pochmurnej nocy, która zdążyła już  zalać całe miasto.
Zostałam sama, co było mi na rękę, bo po każdym tak burzliwym dniu potrzebowałam chwili ciszy i samotności.
Gorąca herbata z rumem i jeszcze gorętsza kąpiel pozwoliły mi wyrzucić z siebie negatywne emocje, tym razem tak naprawdę, a nie tylko pozornie. Osiągnęłam stan psychicznej równowagi, której nic nie było w stanie zachwiać. Zbudowałam mur, który oddzielał mnie od wszystkich złych i bolesnych myśli. Poddałam kasacji ostatnie dwadzieścia cztery godziny mojego życia, dzięki czemu mogłam się w pełni zrelaksować. I to wszystko bez chociażby miligrama kokainy czy innego środka odurzającego - byłam z siebie niezwykle dumna.
        Uśmiechając się pod nosem, ruszyłam w stronę łazienki, gdzie od kilku minut zimna woda czekała na to, aż w końcu wypuszczę ją z wanny, jednak głośne pukanie zmusiło mnie do ponownego zawrócenia.
Będąc pewna, że to Oliver wrócił się po coś, czego zapomniał, nawet nie spojrzałam przez wizjer tylko od razu przekręciłam wszystkie zamki i otworzyłam drzwi na oścież.
Kiedy zorientowałam się, że mężczyzna stojący na progu to nie mój brat, było już za późno - Chris Moore skutecznie uniemożliwił mi zamknięcie drzwi, po czym wszedł jak do siebie, a za nim wysoki, łysy drab. Znałam go z widzenia, często odbywał transakcje z Oliverem, bałam się go. Twarz zakapiora, szerokie barki, tatuaż zakrywający niemal całą powierzchnie wygolonej głowy i wielkie, wyglądające na szorstkie dłonie. Typowy goryl, któremu przypadała w udziale mokra robota. Jego obecność w moim domu nie wróżyła niczego dobrego; szlag trafił mój spokój i równowagę.
- Dobrze cię w końcu widzieć, Courtney. Mam wrażenie, że mnie ostatnio unikasz.
- Ja ciebie? - odpowiedziałam drżącym z nerwów głosem. - Nie, zdaje ci się.
- Dobra, gołąbeczko, nie próbuj robić ze mnie durnia. Myślisz, że jestem na tyle głupi, by zapomnieć, że wisisz mi dwieście dolców? Myślisz, że jak będziesz mnie unikać to nie upomnę się o swoje? I tu się mylisz, i to grubo. Gdzie jest moja forsa?! - warknął wściekle, łapiąc mnie mocno za ramię. Syknęłam z bólu, jednak on nic sobie z tego nie zrobił.
- Nie mam jej.
- No to niedobrze, gołąbeczko, bardzo niedobrze. - Chris odwrócił ode mnie wzrok i spojrzał na krzątającego się po korytarzu mężczyznę. Szybkim ruchem głowy wskazał mu otwarte drzwi.
- Łazienka - odpowiedział na niezadane pytanie barczysty łysol, nie przerywając żucia cieniutkiej wykałaczki.
- Jest tam wanna? 
Drab wszedł do pomieszczenia sanitarnego, znikając mi z pola widzenia. Przełknęłam głośno ślinę, co nie umknęło uwadze Moore'a. Spojrzał na mnie z chorym rozbawieniem, jego rozszerzone źrenice zdawały się mówić: tak jest, bój się, suko, zaraz poznasz mój gniew.
- Jest. Nawet pełna.
- No to zaoszczędzimy sporo na czasie. Pani pozwoli. - Pozbawionym chociażby krzty delikatności ruchem szarpnął mnie za rękę i pociągnął w stronę łazienki.
Próbowałam mu się wyrwać, jednak na próżno: był zbyt silny, a ja miałam kończyny jak z waty, w dodatku strach całkowicie je sparaliżował.
- Teraz ci pokażę, dlaczego pieniądze się oddaje, panno Ravin.
Poczułam nagły i mocny ucisk na karku, a chwilę później nie byłam już w stanie normalnie oddychać. Znalazłam się pod wodą; moja głowa się pod nią znalazła, reszta ciała została brutalnie przygwożdżona do ścianki wanny ciałem Chrisa lub jego przyjaciela.
Zimna ciecz zaczęła wpływać mi do płuc, nacisk na przeponę rósł, a instynktowne ruchy rąk poczęły słabnąć. Byłam bliska utraty przytomności i wtedy też poczułam silne szarpnięcie. Chris wyłowił mnie z wody, pozwalając zaczerpnąć najgłębszy oddech w całym moim życiu.
- Nadal twierdzisz, że nie masz dla mnie pieniędzy?
Osunęłam się bezwładnie na kolana, zanosząc się przy tym głośnym kaszlem. Dopiero po dłuższej chwili byłam w stanie cokolwiek odpowiedzieć.
- Naprawdę nic nie mam.
- Courtney, proszę cię, nie zmuszaj mnie do tego, bym kazał Robbiemu połamać ci ręce. Przecież oboje tego nie chcemy, prawda?
Serce zabiło mi jeszcze szybciej, ciało zatrzęsło się ze strachu. Gdybym kilka minut wcześniej nie skorzystała z toalety, z całą pewnością doszłoby do niekontrolowanego wypróżnienia.
- Błagam, nie! Ja zdobędę te pieniądze, przysięgam! Oddam je, jak tylko będę mogła, obiecuję!
- Już tyle razy mi to obiecywałaś i co? I nic. Nie możesz sobie tak ze mną pogrywać, nie jestem jakimś tam byle frajerem czy pieprzonym alfonsem, żeby pozwalać suce wodzić się za nos. Miałaś wystarczająco dużo czasu, żeby zdobyć tę kasę.
- Błagam cię, nie rób mi krzywdy, błagam... - Zanosząc się spazmatycznym płaczem, objęłam ramionami jego łydki. Wzdrygnął się, usilnie próbując mnie od siebie odkleić.
- Puszczaj mnie, ty świrnięta dziwko! - Jednym silnym ruchem chwycił mnie za włosy, uniósł i pchnął z impetem na wannę.
Przeraźliwy ból rozszedł się po całym moim ciele, szlafrok podwinął się, a kolana zapiekły. Zacisnęłam mocno zęby, żeby nie wrzasnąć.
- Patrz, dziwka nie ma majtek - odezwał się nieznajomy drab, który obserwował całą scenkę z boku.
Chris zbliżył się do mnie i podwinął bawełniany materiał jeszcze wyżej. Wzdrygnęłam się.
- Faktycznie nie ma. A teraz taka mała ciekawostka, nasza gołąbeczka jest lesbijką. Wiesz, co to oznacza?
- Co?
- Że jest niewyobrażalnie ciasna, jak mała dziewczynka. Musi taka być, skoro nie pieprzy się z facetami.
- Nie mów hop, stary... Teraz lesby mają tyle gadżetów, że są nawet bardziej rozjebane od normalnych dziewczyn. - Olbrzym zrobił krok do przodu, mimo moich protestów złapał mnie za twarz i kontynuował swój chory wywód: - Nie rozumiem was, naprawdę. Po co kupujecie sztuczne chuje, skoro możecie mieć prawdziwe?
- Przecież wolą siebie nawzajem od facetów.
- No niby tak, ale mimo wszystko wtykają sobie te fiutopodobne rzeczy w cipska, więc tego potrzebują. Gdyby faktycznie były takimi zagorzałymi lesbami, wystarczyłyby im minetki, nie uważasz?
- Wiesz co? Już ci się całkowicie we łbie poprzestawiało od tych sterydów - zaśmiał się Moore, po czym bezceremonialnie chwycił moje pośladki.
Krzyknęłam głośno, próbując mu się wyrwać, jednak wystarczył jeden cios jego towarzysza, by skutecznie mnie uciszyć i unieruchomić - prawy prosty, który napełnił moje usta krwią i wyrwał dolnego trzonowca z dziąsła. Wyplułam go do wanny w akompaniamencie głośnego, przeszywającego mnie na wskroś śmiechu.
- No patrz, jak się pięknie złożyło. Wyłowisz sobie później tego ząbka z wody, włożysz pod poduszkę, a Wróżka Zębuszka wymieni go na kaskę i spłacisz swój dług. A teraz już bez żartów, Robbie, masz okazję sobie trochę ulżyć. Wyjeb ją tak, żeby przez tydzień nie mogła na dupie usiąść, a ja pójdę poszukać jakieś forsy.
- No co ty, nie skorzystasz?
- Nie. Oliver uratował mi kiedyś skórę, za bardzo go szanuję, żeby pierdolić jego siostrę, ale ty się nie krępuj.
- Nie zamierzam.
Potężne cielsko przylgnęło do moich pleców, przygniatając mnie boleśnie do twardej powierzchni. Otumaniona ciosem słyszałam wszystko jakby zza grubej ściany, jednak ból czułam aż nazbyt wyraźnie. Zarówno ten pulsujący w jamie ustnej, jak i ten przewiercający moje wnętrze.
Chciałam umrzeć, albo chociaż stracić przytomność, zamiast tego zachowałam pełnie świadomości, rejestrując każdy ruch gargantuicznego członka. A przed oczami stanęła mi Mary - uśmiechała się do mnie, szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Nie uwierzyłam jej.



***


         Otworzyłam oczy tylko po to, by po raz kolejny przekonać się, że nie zdarzył się żaden cud - wciąż kucałam naga w wannie, roztrzęsiona zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. W żaden magiczny sposób nie przeniosłam się do przytulnego domu na farmie z wielkim gankiem i malutkim pokoikiem na poddaszu. Mojego ciała nie grzało ciepło bijące z kominka, próbowała robić to woda płynąca szybkim strumieniem z przyłączonego do kranu wężyka, jednak bezskutecznie. Skóra stanowiła twardy, niemożliwy do przebicia pancerz, żaden bodziec zewnętrzny nie był w stanie przedostać się do nerwów. Ciepła ciecz zmyła krew, jednak nie potrafiła mnie ogrzać i ukoić tak jak to zwykle robiła. Więc czy był sens ją dalej marnować? To, co mogła zmyć, już dawno zmyła, a wstyd i obrzydzenie tak czy inaczej były poza jej zasięgiem.
Przekręciłam kurek i bardzo powoli wstałam z niewygodnej pozycji. Kolana, jak jeden mąż, głośno strzeliły, zesztywniałe kostki przez moment utrudniały mi utrzymanie się w pionie. W końcu jednak wszystko wróciło do normy i mogłam wyjść z wanny.
Nie wiedziałam, jak długo w niej siedziałam, może godzinę, może dwie, to było nieistotne, liczyło się tylko jak najszybsze wytarcie i znalezienie się w łóżku. W zaśnięcie szczerze wątpiłam, chciałam po prostu zwinąć się w kulkę, zakopać w pościeli i już nigdy, przenigdy spod niej nie wyjść...
- Courtney, jesteś w łazience? - usłyszałam głos swojego brata, połączony z pukaniem.
- Tak.
- Długo ci to zajmie? Mam nagłą potrzebę, nie wiem, ile jeszcze wytrzymam.
- Moment. - Podniosłam z mokrej podłogi swój szlafrok, nie unikając przy tym mimowolnego wzdrygnięcia i wyświetlenia się w głowie nieprzyjemnych migawek. Wzięłam szybki, głęboki oddech i narzuciłam bawełnę na wciąż wilgotne ciało, nie zapominając o kapturze, który miał pomóc zakryć siniak na twarzy. Nie chciałam, by Oliver go zauważył, to równałoby się męczącemu przesłuchaniu i późniejszym nie bardziej przyjemnym kazaniom. Musiałam udawać, że wszystko było w jak najlepszym porządku, ale i w tym miałam spore doświadczenie, więc wiedziałam, że jakoś sobie poradzę. - Możesz wejść.
- Dzięki Bogu! - wpadł do łazienki jak wypchnięty z procy i od razu skierował się do muszli.
Wbiłam wzrok w ścianę, słysząc najpierw dźwięk rozsuwanego rozporka, a potem szum spływającego moczu.
- Co za ulga... - mruknął, gdy już załatwił swoją potrzebę i zasunął z powrotem suwak. Odwróciłam się w jego stronę, pilnując, by opuchnięty i zaczerwieniony skrawek twarzy znajdował się pod materiałem i rozpuszczonymi włosami.
- Miałeś wrócić dopiero jutro - zagadałam, by nie wzbudzić żadnych podejrzeń.
- Jutro? Nie, powiedziałem rano i miałem na myśli poniedziałkowy poranek, nie wtorkowy.
Spojrzałam na niego jak na wariata.
- Dziewczyno, ty się w ogóle orientujesz, która jest godzina?
- Północ? - strzeliłam w ciemno. Oliver wyszedł z domu o dziesiątej, Chris i jego wytresowana bestia pojawili się pięć minut później, byli tu góra półgodziny...
- Jest szósta rano, jakbyś nie wiedziała, poniedziałek.
- Poważnie?
Siedem godzin wodnej terapii? Czy to było w ogóle możliwe? Patrząc po pomarszczonej skórze i sztywności dolnych kończyn, całkiem prawdopodobne.
- A po co miałbym cię kłamać? - Posłał mi oczywiste spojrzenie, po czym głośno ziewnął.
- Chyba przesadziłam wczoraj z rumem - odparłam na szybkiego, by zrzucić na coś swoje zdezorientowanie. Alkohol był najlepszą wymówką. 
- Na to wygląda. Pozwalam ci nie iść dzisiaj do szkoły. A teraz kładę się spać, bo ledwo żyję. Przysięgam, że ta kobieta mnie kiedyś wykończy... - mruknął pod nosem i zanucił fragment Glorii Doorsów, jak zawsze po całonocnej sesji erotycznej z panną Manfield.
Na samą myśl o seksie zrobiło mi się niedobrze. Wizja członka penetrującego pochwę po tym, co się stało w nocy, nie miała prawa być przyjemna. Ból, krew, obrzydzenie, nic więcej nie przychodziło mi do głowy, a mój brat wesoło sobie pogwizdywał, a Gloria, jeśli jeszcze nie spała, zapewne rozmyślała o tym, jak jej było cudownie i wspaniale, i jaką jest szczęściarą.
Miałam ochotę ich za to rozszarpać, choć sama do końca nie wiedziałam i nie rozumiałam, dlaczego.



***


        Nikomu nic nie mów. To będzie nasz malutki, słodki sekret...
Otworzyłam szeroko oczy, zrywając się z wilgotnej od potu poduszki. Przez kilka godzin nie mogłam zasnąć, a kiedy w końcu mi się to udało, nawiedziła mnie cała masa paskudnych koszmarów. Tak jakby cierpienie na jawie to było zbyt mało...
Przetarłam mokrą twarz i zerknęłam na stojący przy łóżku zegarek - dochodziła piąta. Nie chcąc już więcej narażać się na nieprzyjemne obrazy, zdecydowałam się wstać i być może coś zjeść, o ile moje obolałe ciało mi na to pozwoli.
Z zaciśniętymi mocno zębami wygrzebałam się spod przepoconej pościeli i wyszłam na korytarz, gdzie usłyszałam dwa głosy - Olivera i Mary. Siedzieli w kuchni i rozmawiali, nie byłam jednak w stanie powiedzieć, o czym; słowa nie dochodziły do mojej świadomości, rozcierały się gdzieś w połowie drogi, były tylko dźwięki. Coraz głośniejsze, coraz bliższe.
- O, o wilku mowa - powiedział Oli, kiedy tylko przekroczyłam próg kuchni. - Mary przyszła zobaczyć, co się z tobą dzieje, więc zostawiam was same. Tylko grzecznie, proszę. - Jego twarz wykrzywiła się nieprzyzwoitym wyrazie, który zamiast jak zwykle zabawny, tym razem wydał mi się być obrzydliwy. Przeszedł mnie nagły, silny dreszcz.
- Nie było cię w szkole, martwiłam się - odezwała się King, kiedy tylko zostałyśmy same. - Pomyślałam, że to przeze mnie i przyszłam cię prze... Matko, co ci się stało?! - nagle zmieniła ton i zerwała się z krzesła jak rażona prądem.
- Pytasz o tego siniaka? Trochę za dużo wczoraj wypiłam i przewróciłam się, wchodząc do wanny - powtórzyłam jej to samo kłamstwo, które kilka godzin wcześniej wcisnęłam bratu, kiedy to świeżo po przebudzeniu zajrzał do mnie, by zobaczyć, jak się czuję.
- Wygląda paskudnie.
- Ale to nic poważnego. Już nawet nie boli. - Wysiliłam się na uprzejmy uśmiech i złapałam oparcie wolnego krzesła. Zanim na nim usiadłam, wzięłam kilka głębokich oddechów, które miały przygotować mnie na fale przeszywającego bólu.
- Trzeba było przyłożyć sobie lód, wtedy by nie spuchło.
- Następnym razem będę wiedziała. - Skrzywiłam się nieznacznie, kiedy moje ciało dotknęło lakierowanego drewna, co nie umknęło uwadze Mary.
- Tyłek też sobie obiłaś, że tak się krzywisz? - zapytała, zajmując z powrotem swoje miejsce.
- Tak, ale chyba nie o tym chciałaś rozmawiać, co?
- Fakt, nie o tym. Przyszłam cię przeprosić za wczoraj. I za przedwczoraj też, głupio wyszło. Nie powinnam była tego wszystkiego mówić, ale wiesz, jaka jestem, czasem chlapnę coś bez zastanowienia, a potem, kiedy chcę załagodzić sytuację, walę jeszcze większą gafę. Niepotrzebnie brałam tę kokainę z Oliverem, mogłam po prostu wrócić do domu i przyjść później. Strasznie głupia czasami jestem.
- Czasami?
- No dobra, cały czas - dodała, uśmiechając się anielsko. To napełniło mnie niespodziewanym spokojem i ulgą. Poczułam się nieco lepiej, choć nie sądziłam, że to będzie w ogóle możliwe. Ekstremalna sytuacja sprawiła, że zapomniałam o kojącej sile towarzystwa Mary, na szczęście ona mi o tym przypomniała.
Wciąż bolało, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, ale już nie tak bardzo, nie tak przeraźliwie. Wiedziałam też, że gdybym wyjawiła Mary Jane prawdę, poczułabym jeszcze większe odciążenie, jednak na ten krok nie było mnie stać. Czułam zbyt duży wstyd, zbyt wielkie obrzydzenie, by o tym mówić, przynajmniej na ten dany moment.  
- To jak, przeprosiny przyjęte? - Położyła dłoń na stole i posłała mi pełne autentycznej skruchy spojrzenie.
- Dobrze wiesz, że nie potrafię się długo na ciebie złościć - odpowiedziałam, po raz kolejny unosząc kąciki ust. Lewą stronę twarzy przeszył mocny ból, jednak zignorowałam go i dotknęłam wyciągniętej na blacie kończyny King.
Przez tyle rzeczy udało mi się w życiu przejść, na moim ciele i w moim sercu zabliźniła się cała masa paskudnych ran, więc czemu tym razem miałoby być inaczej?
To  był koszmar, w dodatku bolesny i poniżający, ale nie umarłam. Skrzywdzono mnie, ale nie zabito. Cudzy atak nie odebrał mi życia, więc niby dlaczego ja sama miałabym się umartwiać? To nie miało najmniejszego sensu...



***


Dwa tygodnie później:


        - Wiesz co? Pierwszy raz cieszę się z tego, że twój ojciec jest tym, kim jest - powiedziałam, otwierając do połowy opróżnioną już paczkę. Tyle kokainy za darmo, to był nasz szczęśliwy dzień.
- Powinno cię raczej cieszyć to, że Dawson jest wiecznie napalony i na tyle leniwy, że nie zdążył sporządzić raportu i dodać tej koki do spisu dowodów.
- Boże, błogosław Andy'ego Dawsona! - Uśmiechnęłam się szeroko, wznosząc wzrok ku niebu. Mary zaśmiała się pod nosem, z niecierpliwością czekając na to, aż w końcu przygotuję dla nas kreski.
- Wystarczy już chyba tych modłów, co? Dziel to gówno.
- Poczekaj, mam lepszy pomysł! - Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do pokoju Olivera, skąd wróciłam z kieszonkowym nożem, który swojego czasu uratował życie naszej matce. Oli użył go, gdy jeden ze stałych klientów wpadł w dziki szał i niemal zatłuk tę dziwkę na śmierć; jedno pchnięcie w plecy wystarczyło, by skutecznie powstrzymać jego sadystyczne zapędy i kolejne wizyty w naszym domu.
- Na co ci to? - spytała zaskoczona King, gdy wskoczyłam z powrotem na materac.
- Zrobimy to po gangstersku.
- Co?!
- Nie mów mi, że nigdy nie oglądałaś żadnego filmu o mafii i nie widziałaś, jak wielcy bossowie próbują świeżo dostarczonej kokainy. Zanurzają nóż w paczce - wyjaśniłam, jednocześnie to demonstrując - nakładają towar na ostrze i wciągają.
Dostarczony do organizmu proszek zakręcił mnie nieco w nosie. Pokręciłam nim kilka razy, powstrzymując tym niepożądane kichnięcie i przekazałam nóż Mary.
- Oglądasz zdecydowanie za dużo telewizji.
- Telewizja edukuje.
- Ćpunów i przyszłych morderców.
- Boże, błogosław Amerykę!
Mary Jane pokręciła tylko głową i powtórzyła cały rytuał włącznie z bezdotykowym drapaniem nosa.
To był zdecydowanie nasz szczęśliwy dzień. Ostatni szczęśliwy dzień...



***


        - Paczuszka zostaje u ciebie, schowaj ją dobrze, żeby nie wpadła w łapki Olivera. No i postaraj się zachować zdrowy rozsądek, wtedy będziemy mieć zapas na kilka dni.
- Co to jest zdrowy rozsądek? - Wbiłam w King prowokacyjne spojrzenie, na co zareagowała pobłażliwym uśmiechem. - Spokojnie, tylko żartuję. Ten towar ma zbyt dużego kopa, żeby z nim szarżować.
- No i za bardzo podnosi libido.
- Fakt.
Obie się zaśmiałyśmy, przypominając sobie moment, w którym po przebudzeniu odkryłyśmy na swoich ciałach ślady czerwonej pomadki. Co prawda żadna z nas nie pamiętała żadnych szczegółów, jednak nietrudno było się domyślić, że nieźle zaszalałyśmy.
- Dobra, małpeczko, uciekam, bo dzisiaj odbieram Lily z przedszkola, a muszę jeszcze przygotować dla niej obiad. Wpadnę jutro po południu.
- Będę czekać. - Uśmiechnęłam się szeroko i otworzyłam Mary drzwi. Już miała przez nie przechodzić, gdy nagle się zatrzymała i spojrzała na mnie badawczo.
- Tak odnośnie naszej rozmowy, jeśli dojdzie do tego ślubu, kto przyjmie czyje nazwisko, ty moje czy ja twoje?
- Mi jest wszystko jedno, ty decyduj.
- W takim razie weźmiemy twoje, bo moje kojarzy mi się z moim ojcem.
- To raczej oczywiste - odparłam, kręcąc przy tym głową. Mary bywała nad wyraz rozczulająca ze swoimi odkrywczymi teoriami.
- Ale co, wybór nazwiska, czy skojarzenie?
- To drugie.
- Nie moja wina, że po kokainie mój mózg nie działa tak jak trzeba - poczęła się bronić.
- Tak, najlepiej zwalić na Bogu ducha winną kokainę.
- Wredna małpa.
Po raz kolejny wymieniłyśmy się szerokimi uśmiechami i pożegnałyśmy tym razem na dobre. Zostałam sama, zupełnie jak w tamtą niedzielę. W tamtą koszmarną niedzielę...
Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tego dnia i od razu przekręciłam zamek, nie wyciągając z niego klucza. To była moja gwarancja tego, że nawet ktoś posiadający zapasówkę, nie mógłby jej użyć. Podobnie rzecz się miała z próbą gmerania w zamku drucikiem. Gdy w środku był klucz, było bezpiecznie.
Bezpiecznie? Kogo ja w ogóle próbowałam oszukać? Od dwóch tygodni nawet przez moment nie otarłam się o poczucie bezpieczeństwa. Ciągle oglądałam się za siebie, mając wrażenie, że za chwilę ktoś przygwoździ mnie do podłogi i wykorzysta w najbardziej odrażający sposób.
Każdy stukot sprawiał, że wyobrażałam sobie dwóch mężczyzn stojących za drzwiami, czekających na to, aż niczego nieświadoma wpuszczę ich do środka, by mogli zrobić ze mną, co im się żywnie podobało.
Każda wizyta w łazience była męczarnią, wanna napełniona wodą przyprawiała mnie o dreszcze, nie byłam nawet w stanie patrzeć na swój szlafrok - pocięłam go na strzępy.
Ból fizyczny był już odległym wspomnieniem - siniak zszedł, otarcia się zagoiły, a zalegający w dziąśle, uwierający kawałek zęba został usunięty razem z korzeniem w szkolnym gabinecie dentystycznym - mimo to wciąż cierpiałam. Żyłam w ciągłym strachu, siląc się na pozory normalności. Próbowałam wmawiać sobie, że wszystko będzie dobrze, że najgorsze mam już za sobą, że jestem wystarczająco silna, by sobie z tym poradzić. Nie byłam i z każdym kolejnym dniem coraz bardziej się w tym utwierdzałam.
Przestałam wychodzić sama po zmroku, poprosiłam o takie godziny pracy, by zsynchronizować swój grafik z grafikiem Olivera, jeśli już chodziłam na imprezy, to tylko takie organizowane przez najbliższych przyjaciół, gdzie miałam pewność, że nie spotkam ani Chrisa Moore'a, ani jego goryla Robbiego.
Jednak najgorsze były noce - ciągle powtarzające się koszmary senne, nad którymi nie miałam kontroli, od których nie mogłam uciec.
Jedyne ukojenie stanowiła dla mnie kokaina, restartowała mi system, pozwalała chociaż na jakiś czas oderwać się od tych wszystkich myśli. Minusem było to, że podczas zjazdu uderzały we mnie ze zdwojoną siłą, więc najlepszym wyjściem było ciągłe odurzenie, na co mając taki zapas narkotyku, mogłam sobie pozwolić. Co prawda obiecałam Mary zachować zdrowy rozsądek, ale ile warte były obietnice narkomana? Tyle co nic, tak samo jak jej deklaracje, że się ze mną ożeni, gdy nie ułoży jej się z żadnym mężczyzną. Zwykłe, czcze gadanie.
        Spięta rosnącym strachem wróciłam do swojego pokoju i od razu złapałam za szarą paczkę schowaną pod materacem.
Usypałam jedną kreskę, zaraz po niej drugą, a potem jeszcze dwie kolejne i jeszcze jedną, by rozluźnić coraz to silniejszy ucisk w okolicy czoła i zagłuszyć huczący w uszach męskich śmiech.
Nie pomogło.
Powtórzyłam całą czynność po raz szósty, ostatni.
Jeden krok za daleko, jeden wdech za dużo. Nastał czas pokuty. 


* Bob Dylan - It ain't me babe
.................................
Tytuł rozdziału: Zapłaciłam cenę za życie w grzechu


    - Domyślam się, że wielu z Was rozczarowałam, bo pewnie spodziewaliście się dowiedzieć, co się stało z Mary, ale cóż, chciałam trochę odpocząć od głównego wątku, poza tym niedawno poruszałam kwestię obwiniania się King za to, co spotkało Courtney, więc uznałam, że to najlepszy moment na to, by pokazać, co tak naprawdę się wydarzyło. Osobiście jestem zadowolona z tego rozdziału, naprawdę miło było spojrzeć na Mary i jej sytuację życiową okiem Court i mam taką cichą nadzieję, że i Wam, mimo wszystko, rozdział przypadł do gustu.
    - Tak, w końcu doceniłam umieszczanie w tekście polskiego przekładu piosenek, zamiast oryginalnych wersów. W większości przypadków użyte przeze mnie piosenki mają jakieś odniesienie do sytuacji bohaterów, a nie każdy zna dobrze angielski. Co prawda umieszczałam pod rozdziałem tłumaczenia, ale, jak zauważyła kiedyś jedna z czytelniczek, takie przewijanie na koniec strony w celu poznania znaczenia użytych słów było kłopotliwe. Dopiero niedawno to do mnie doszło i uznałam, że czas na zmiany. Lepiej późno niż wcale, jak to mówią... 


12 komentarzy:

  1. jestem pod ogromnym wrażeniem. brakowało mi Courtney i rozdział pisany z jej perspektywy pozytywnie mnie zaskoczył. pisałam już wcześniej, że niesamowicie podoba mi się Twój styl pisania i nadal podtrzymuję to, co powiedziałam. czytając ten rozdział czułam się tak, jakbym tam była. jakbym była razem z nimi. chciałam krzyczeć na Mary, pocieszać Courtney i jej pomóc. niesamowite, naprawdę. ale może to dlatego, że Court zawsze mnie intrygowała i odczuwałam pewien niedosyt czytając poprzednie rozdziały. szczerze mówiąc, wzruszyłam się i chciałabym, żeby Twoje opowiadanie trwało w nieskończoność, i żeby nowy rozdział pojawiał się codziennie :) niestety, rzecz niemożliwa do wykonania. dlaczego ten rozdział jest dla Ciebie ważny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szalenie mi miło, naprawdę. Jak już kiedyś wspomniałam, bardzo żałowałam, że tak szybko pozbyłam się stąd Courtney, ale może to i nawet lepiej, bo dopiero teraz czuję się gotowa od opisywania jej osoby, wchodzenia w jej umysł. Gdybym zdecydowała się na taki rozdział wcześniej, z pewnością bym go zawaliła.
      Fakt, obie te rzeczy są niemożliwe, ale to naprawdę miłe (tak, wiem, że strasznie się z tym zwrotem powtarzam, ale nie potrafię znaleźć innego określania na swoje odczucia) że ktoś chciałby obcować z tym opowiadaniem jak najdłużej. Szczerze powiedziawszy, nie liczyłam na zbyt duże zainteresowanie, nie liczyłam na nie wcale, więc kiedy czytam takie komentarze, nie potrafię się nie uśmiechnąć :).
      Dlaczego? Ponieważ jest jedynym rozdziałem, z którego jestem w całości zadowolona, który dobrze mi się pisało i dobrze czytało przy wszystkich rytualnych odczytywaniach, jak zwykłam to nazywać. Zwykle jestem z siebie niezadowolona, tym razem jest inaczej. Poza tym Courtney jest postacią, w którą lubię się zagłębiać, a że robię to bardzo rzadko, jest to dla mnie swojego rodzaju wydarzenie. Plus w końcu poznajemy historię stojącą za przedawkowaniem Ravin, która przez kilkadziesiąt rozdziałów była tak na dobrą sprawę tajemnicą. Nawet ja sama nie wiedziałam, co się wydarzyło, dopiero planując ten rozdział, ułożyłam sobie to wszystko w głowie. To był taki mój błąd z początków pisania - nie wychodziłam myślami w przyszłość, nie planowałam, nie zwracałam uwagi na detale, zbyt często pozwalałam sobie na spontaniczność. Teraz zmieniłam swoje podejście i czuję się z tym znacznie lepiej :).

      Usuń
  2. Wszyscy raczej wiemy co stało się z Mary, więc takie odejście od tematu to miła, jeśli można to tak nazwać, odskocznia.

    Nie zgadzam się z Courtney w jednej sprawie.
    Narkomani to są często bardzo wrażliwi, być może nawet słabi, potrafią dać sobie rady z tym światem. Dlatego szukają czegoś, co im pomorze. Narkomanem może i jest się do końca życia, nie ma co się oszukiwać, ale to nie oznacza braku przyszłości.
    Zresztą - dno jest dla narkomana pojęciem względnym. Jeden myśli, że osiągnął dno, kiedy pierwszy raz się wkłuje, a drugi... Był kiedyś gość, który siedział na dworcu bez nogi, a drugą mieli mu amputować. Nie miał domu, miał wirusa HIV, żółtaczkę. I on powiedział kiedyś komuś: „Wiesz, stary, jak osiągnę dno, to zacznę się leczyć"

    Nie mam pojęcia co się dzieje w mózgu takiego pijaka (wstyd przyznać, ale teraz się pogubiłam i nie wiem czy Mark już piję), to, że za dużo procentów niszczy komórki mózgowe to wiem, a Mark to alkoholik, a ci mają kluczową zasadę; nie zadzierać z silniejszymi od siebie i nie kopać wściekłych psów. Trzeba znaleźć coś słabego i nieumiejącego się bronić by móc się wyżyć. Powód zawsze się znajdzie. Jeżeli go nie ma, tak poprzekręcają rzeczywistość aby jakiś się znalazł.
    Mary pójdzie na skargę, a Mark pewnie będzie się wszystkim skarżył, że jego córka tak go traktuje. To jeden z tych łajdaków, których ma się ochotę zamknąć w celi 1mX1m z oknami wprost na ruchliwą ulicę.
    Większość alkoholików kieruję się w życiu mottem; "Rodzinę trzeba sobie wychować, skoro nie można słowami, to trzeba siłą”. Nie zwracają uwagi na to, że ostatnia iskra ich domowego ogniska gaśnie, ledwo błyska w mroku. Zaciskają tylko pieści by uderzać bez celu. Nie potrafią jasno myśleć, ale potrafią mocno bić zabijając siebie, rodzinę i miłość, która kiedyś tam była.
    Była, bo te dzieci kochały mimo wszystko. Kochały mimo bólu, upodlenia, obdarcia z ich człowieczeństwa. Mimo, że ktoś kto powinien je bezgranicze kochać, staje się uosobieniem koszmaru, głęboko wewnątrz nadal kochają.
    Dobra, koniec tego tematu, bo za bardzo zbaczam.
    Mark tak naprawdę nie jest do końca zły. Stał się po prostu zgorzkniały i stacza się w sidła nałogu, bo stracił swoje marzenia, swoją miłość. Poznał pojęcie straty. Pozna ból upodlenia.

    Nie wiem czy mam się śmiać czy płakać, być wściekłą na Patricka czy mu współczuć, bo scena
    w samochodzie jest… obrzydliwie zabawna. Zależy po której ze stron by się znajdowało. Dla Patricka to raczej przyjemne nie było, dla Mary chyba też, ale dla naocznego świadka… niech się cieszą, że wtedy nie było komórek.

    Teraz uwaga, będzie suchar. Jak wygląda gra wstępna po australijsku? Facet mówi do dziewczyny: „To teraz uważaj, mała”. W sumie to i tak nadal lepsze niż intymne chwile dziewcząt w toalecie :P Napisałaś i wymyśliłaś to dobrze, ale ten ich romantyzm to powala na kolana.
    Przez ciebie poszerzyłam wiedzę o to czym jest fisting, a także zobaczyłam coś czego widzieć nie chciałam. Naprawdę nie chciałam, ale ilu ja się stąd rzeczy dowiaduje!

    Tak Courtney, kobiety nie gwałcą. Gdy taka wpycha np. wkład od długopisu w cewkę to seks niespodzianka. Chciałam tu coś napisać, ale nie będę znowu zapychać komentarza jakimiś wywodami o orientacji Courtney i jej nienawiści do mężczyzn . Chociaż mnie korci. Bardzo.
    Ależ Mary nadal jest podłą, egocentryczną , samolubną suką Courtney. Nie musisz się obawiać, nie zmieniła się, więc po śmierci nadal będziesz mogła znosić jej humorki. I jest takie powiedzenie, że nikt nie zasługuje na twoje łzy, a ten kto na nie zasługuje, na pewno nie doprowadzi cię do płaczu.
    Mary i Courtney skojarzyły mi się z Lisą i Susanną z Przerwanej lekcji muzyki. Oglądałam go już bardzo dawno, ale dopiero przy tym rozdziale nasunęło mi się to skojarzenie.


    Wiem że scena gwałtu na Courtney jest naprawdę ważna, ale nie potrafię o tym pisać. Po prostu jak mam się za to zabrać to mam blokadę. Ale i tak możesz być ze mnie dumna, bo dość długo mi wyszło.

    Podsumowując to szkoda, że Courtney tak szybko „odpadła” z MWADG, bo naprawdę jest postacią z potencjałem.

    - Bianka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie bardzo się cieszę, w końcu w komentarzach pod poprzednim rozdziałem czytałam, że czytelnicy chcą już wiedzieć, co będzie dalej z Mary, więc obawiałam się, że taka niespodzianka nie zostanie dobrze odebrana, ale póki co miło się zaskakuję :).

      Courtney oceniła siebie i swoich znajomych przez pryzmat tego, jak postrzegają ich inni ludzie, ci z idealnym życiem, którzy myślą, że są panami świata i gardzą każdym, komu się gorzej powiodło.
      Znam dobrze człowieka, który ma ogromną tolerancję w kwestii osiągania dna. Nóż się w kieszeni otwiera...

      Tak, Mark już pije. Zaczął to robić tuż po śmierci Emily. I wiesz co? Idealnie ujęłaś jego postać. Właśnie tak to wszystko wygląda w mojej głowie, tak staram się nim kierować.

      I właśnie taka miała być - lekka i zabawna. Mam to do siebie, że uwielbiam równowagę, uwielbiam tonować treści dramatyczne tymi komicznymi. Gdyby wszystko było poważne i ciężkie, źle by się to czytało, przynajmniej ja tak to widzę. Zawsze musi się znaleźć taki element, który rozluźni atmosferę.

      Ja generalnie lubię romantyzm w słowie pisanym, ale nie lubię z nim przesadzać. W przypadku Mary i Jareda zdarzało mi się dosyć często wpaść w taki napompowany patos, więc przy dziewczynach chciałam tego uniknąć. To nastolatki, które tak naprawdę nie wiedzą wiele o prawdziwej miłości i romantyzmie, i chciałam to w jakiś sposób uchwycić :).
      Tak, czasami siedzący na moim lewym ramieniu diabełek wmawia mi, że mam życiową misję, która polega na uświadamianiu innych ludzi, stąd też takie, a nie inne sytuację :D.

      Oczywiście ja doskonale wiem, że są kobiety, które dopuszczają się gwałtów na mężczyznach, a nawet na innych kobietach, spotykałam się z takimi sytuacjami, ale uznałam, że Courtney nie musi o tym wiedzieć i pozwoliłam jej mieć taką idylliczną wizję płci pięknej :).
      Skoro Cię korci to pisz, ja szczerze mówiąc, jestem tego bardzo ciekawa. Generalnie obawiałam się, że ktoś może mi zarzucać jakieś ataki na homoseksualistów, snucie teorii, jakoby nie istniało coś takiego jak lesbijstwo, a kobiety, które kochają inne kobiety, robią to tylko dlatego, że skrzywdzili je faceci. Ja tak wcale nie uważam, tak na dobrą sprawę to ja wcale nie wierzę w coś takiego jak orientacja seksualna, ale tak sobie to wymyśliłam i tak to pokazałam, powołuję się na fikcję literacką :).
      Kocham Przerwaną lekcję muzyki, kocham duet stworzony przez Winonę i Angie, ale mogę napisać z ręką na serduszku, że nie stanowił on dla mnie żadnej inspiracji. Nigdy nawet nie skojarzyłam Court i Mary z Lisą i Sue, ale to w sumie ciekawe podejście i miło by było, gdybyś rozwinęła tę myśl :).

      Nie musisz, dla mnie samej tematyka gwałtu jest dosyć trudna, dlatego nie wdawałam się tu w zbędne szczegóły, tak jak to zrobiłam w którymś z wcześniejszych rozdziałów. Starałam się to opisać jak najbardziej ogólnikowo, ale jednocześnie pokazać cierpienie Courtney. Szukałam takiego złotego środka i mam nadzieję, że udało mi się go znaleźć.

      Jak wspomniałam w odpowiedzi na pierwszy komentarz, też tego żałuję. Odkryłam potencjał Courtney zdecydowanie za późno, stąd te wszystkie retrospekcje. Jest ich niewiele, ale to zawsze coś. Generalnie był taki okres czasu, kiedy to dosyć poważnie myślałam o napisaniu opowiadania poświęconego Ravin, ale uważam, że w retrospekcjach zawarłam wszystkie istotne wątki z jej życia, więc odrębne opowiadanie byłoby tylko niepotrzebnym przerobieniem czegoś, co już było.

      Usuń
  3. Boże jak ja kocham Court i tak bardzo się cieszę, że w końcu postanowiłaś coś o niej naskrobać :)
    Scena gwałtu. Okropność, bardzo współczuję Ravin ale porównując ją do Mary to Courtney jest chyba słabsza. Mary była kilka razy gwałcona a mimo wszystko jakoś żyła dalej. A co do Mary to straszna egoistyczna suka! Traktuje Court jako taką nagrodę pocieszenia "jeśli nie wyjdzie mi z żadnym facetem to się z tobą ożenię" i nie dziwię się Ravin, że się na nią obraziła.
    Trochę to bez ładu i składu ale jest :). Chciałabym jeszcze coś o niej przeczytać może coś o początku jej znajomości z King :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się bardzo cieszę, że udało mi się Cię zadowolić :).
      Courtney była molestowana przez wujka i obcych mężczyzn, była świadkiem gwałtów na matce, więc to też nie było tak, że to był jedyny raz, kiedy doświadczyła przemocy seksualnej. W każdym razie ja osobiście postrzegam Ravin jako osobę znacznie silniejszą od King. W końcu Courtney nie chciała celowo się zabić, czy doprowadzić się do takiego stanu, do jakiego doprowadziła. Nie czuła się dobrze z tym, co ją spotkało, ale gdzieś podskórnie mimo wszystko wiedziała, że kiedyś w przyszłości może sobie z tym poradzić. W końcu gdyby nie przedawkowała, mogłaby przecież wyznać Oliverowi prawdę i myślę, że on zrobiłby wszystko, żeby pomóc jej wyjść z tego dołka. No, ale to jest wszystko tylko takie gdybanie.
      Dokładnie, w tym rozdziale pokazana jest ta gorsza strona Mary, chciałam, by czytelnicy zobaczyli w niej sukę. Nie po to, by ją znienawidzili, ale po to, by mogli odczuć ból Courtney.
      Obecnie jestem na takim etapie, że myślę, że wykorzystałam już wszystkie wątki z Courtney, ale kto wie, co przyniesie przyszłość. Może jeszcze na coś wpadnę i znów cofniemy się w czasie, pożyjemy, zobaczymy :).
      Również pozdrawiam i serdecznie dziękuję za komentarz!

      Usuń
  4. Ten rozdział zdecydowanie należy do czołówki tego opowiadania. O ile byłam ciekawa co dalej podzieje się z Mary, o tyle po przeczytaniu nie mam już tego odczucia, a jedyne jakie posiadam względem panny King to takie, że jest (sorry za brzydkie wyrazy) egoistyczną suką. O ile nie zasłużyła na bicie przez ojca po śmierci matki, o tyle jej egoizm sprawiał, że na pewne rzeczy sobie zasłużyła (nie mówię o tych najgorszych). Ale nie mowa tu o niej, rozdział był z perspektywy Courtney i bardzo przypadł mi do gustu. Moim zdaniem nie tylko wstyd spowodował, że Court nie chciała podzielić się z Mary wydarzeniami, którę ją spotkały. Moim zdaniem było w tym też trochę żalu o to, kim Courtney jest dla Mary. Bo niestety była głównie zabawką, która stawała się użyteczna tylko wtedy, gdy Olivier nie był nią zainteresowany. Do tego właśnie on sam krzywdził swoją siostrę. Ja wiem, że dużo w tym winy było za sprawą narkotyków, ale to przede wszystkim ich charaktery, egoistyczne do bólu, zwłaszcza u Mary. Nic więc dziwnego, że to w połączeniu z gwałtem i napadem dało takie właśnie konsekwencje. Dziewczyna przedawkowała ( bo to chyba ten moment, prawda?). Wiem, że to może dziecinnie zabrzmi, ale po tym rozdziale nie mam żadnego współczucia dla Mary względem jej przyszłości (mowa już o wydarzeniach 20 lat później). Będzie mieć słuszne poczucie winy, bo jakby nie patrzeć mocno przyczyniła się do tego stanu Courtney. Nie całkiem, bo narkotyki i jej pokręcony charakter zrobiły swoje, ale spory udział był.
    Teraz czekam na kolejny rozdział i życzę mnóstwa weny:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że tak uważasz. W sumie miałam pewne obawy, w końcu wszyscy wiemy, jak to ze mną jest - jestem zadowolona z napisanego tekstu, a czytelnikom się on nie podoba. Chyba właśnie dlatego poprosiłam w aktualnościach o opinie, bo chciałam wiedzieć, czy ta zależność faktycznie sprawdza się za każdym razem. Póki co, wychodzi na to, że nie i jestem naprawdę niezwykle zadowolona, bo w głębi duszy liczyłam na to, że ten rozdział się spodoba, że nie okaże się niewypałem.
      W sumie to nie jest też do końca takie proste. Myślę, że relacje Mary i Courtney miały dwie strony - z jednej były naprawdę dobrymi przyjaciółkami i Mary naprawdę kochała Court jak własną siostrę, ceniła sobie jej towarzystwo i czuła, że ma w niej powiernika, do którego w każdej chwili może się zwrócić i sama też ją wspierała, no ale z drugiej faktycznie nie była wobec nie fair, sypiała z jej bratem, wykorzystywała jej miłość do samolubnych celów, ale Court też miała swoje za uszami. Tak jak zaznaczyłam to w rozdziale, obie coś od siebie sobie dawały, ale jednocześnie też sobie coś zabierały. Mary łamała Courtney serce tym, że nie odwzajemniała jej uczuć, a Ravin, jakby nie patrzeć, odebrała Mary niewinność. Wciągnęła ją w ten cały mroczny świat używek, rozwiązłości seksualnej i ciągłych zabaw.
      Tak, to jest dokładnie ten moment, w którym Courtney przedawkowuje kokainę. Rozwinięcie jednego z pierwszych rozdziałów (zabij mnie, ale za cholerę nie pamiętam, który to był dokładnie).
      To nie jest dziecinne, to są Twoje odczucia i ja je w pełni szanuję :).
      Dziękuję, życzenia na pewno się przydadzą, choć na brak weny ostatnio nie narzekam i liczę na to, że może jeszcze w grudniu uda mi się napisać osiemdziesiątkę siódemkę :).

      Usuń
  5. Cześć!
    Nie wiem od czego zacząć,ale chyba najlepiej będzie,jak zacznę od komentowania najnowszego rozdziału :) Strasznie mi się podobał bo bardzo polubiłam Courtney w pierwszych rozdziałach i bardzo,bardzo mi jej tu brakowało.
    A tak szczerze mówiąc,to czytałam to opowiadanie bardzo dawno gdy jeszcze prowadziłaś je na onecie kilka razy skomentowałam,pamiętam,że pisałam też do Ciebie na gg i wysłałam Ci rysunek małej Lil który strasznie Ci się spodobał :3 a później z zupełnie nieznanej mi przyczyny przestałam je czytać,więc trzy dni temu stwierdziłam,że zacznę czytać od początku i dzięki Bogu,że chodzę do szkoły w weekendy,bo tak się wciągnęłam,że od niedzieli przeczytałam 66 rozdziałów i ten który dodałaś kilka dni temu, wiesz co? Twoje opowiadanie jako jedyne sprawia,że budzi się we mnie tajemnicza mieszanka uczuć której nie mogę określić,zrozumieć,nawet nie wiem jak to opisać ale cieszę się,że wieki temu znalazłam to cudowne opowiadanie i mogłam teraz do niego powrócić i zacząć od początku :) podejrzewam,że za jakiś czas zacznę czytać od początku to drugie opowiadanie i będzie to bardzo miła odskocznia od nauki bo za 2 tygodnie mam pierwszy egzamin D:
    Dziękuję z całego serduszka,za tą niesamowitą historię! <3 Nie wyobrażam sobie tego,że kiedyś się skończy.
    I życzę jak najwięcej weny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, tak, też to pamiętam! Bardzo chciałam znów dodać ten rysunek Lily na podstronie z bohaterami, ale niestety przepadł mi po formacie, więc w sumie, jeśli jeszcze masz go na dysku i możesz mi go przysłać na maila, bym mogła znów go pokazać czytelnikom, byłabym niezmiernie wdzięczna. Chyba, że nie chcesz, by tu figurował, wtedy nie ma sprawy :).
      Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie cieszą takie powroty czytelników. Kiedy ktoś przestaje czytać moje twory jest mi trochę przykro, czuję, że zawiodłam - oczywiście szanuję taką decyzję, w końcu zmiana gustu to zupełnie naturalna rzecz + sama czasami przerywałam czytanie opowiadań z różnych powodów, więc wiem, jak to jest - więc kiedy ktoś po jakimś czasie nieobecności robi taki come back i w dodatku wciąż podoba mu się to, co piszę, to robi mi się aż ciepło na serduchu i czuję ogromną radość. Tak jest też teraz, czytałam ten komentarz z szerokim uśmiechem na twarzy :).
      Pisałam to już setki razy, ale z wielką przyjemnością napiszę po raz kolejny - kiedy ktoś pisze, że mój twór wywołuje w nim emocje, czuję się naprawdę wyjątkowo. Dla autora, nieważne czy amatora, czy profesjonalisty, najgorsze jest to, gdy to, co pisze jest odbierane bardzo obojętnie - ot, takim tam tekst, przy którym można się odmóżdżyć i dać odpocząć emocjom. Nie liczę na to, że będę poruszać masy, że uda mi się wywołać w kimś niezwykle silny wstrząs emocjonalny (nawet śmieszy mnie, gdy ktoś publikując jakieś teksty, zaznacza, że są one silnie nacechowane emocjonalnie i mogę prowadzić do głębokiego smutku, dla mnie to trochę próżne i dziwne, w końcu każdy ma inną wrażliwość i to, że nas coś porusza, nie oznacza, że poruszy drugiego człowieka) ale zawsze mam taką małą iskierkę nadziei, że to, co piszę, jakoś wpłynie na nastrój czytelnika. Wystarczy nawet przelotna refleksja, kręcąca się w oku łezka czy chwilowe przygnębienie, albo fala śmiechu.
      A ja się cieszę, że zdecydowałaś się do niego wrócić, to naprawdę wiele dla mnie znaczy :).
      Tak, WYRA to bardzo prosta, by nie napisać, oklepana historia - lekka, niewymagająca, stanowiąca luźną formę rozrywki. Taki wspomniany przeze mnie wcześniej tekst na odmóżdżenie, więc faktycznie może stanowić jakąś formę oderwania się od nawału nauki. Czy miłą, nie mnie to oceniać :).
      A ja dziękuję za powrót, za komentarz i za życzenia weny <3.

      Usuń
  6. Nie będę się rozpisywać,rozdział świetny i wciągający.Jedyne co mnie troszkę nie przekonuje i nieco irytuje to mądrość Courtney.Ona wypowiada się tu,ma przemyślenia tak bardzo inteligentne,ale jak dla mnie nie jest osobą,która może się takim językiem posługiwać,naprawdę.Nie przemawia to do mnie.Pozdrawiam i życzę jak największych sukcesów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy. A co do Courtney, to, że ktoś wychowywał się w trudnych warunkach i w pewnym momencie życia zszedł na złą drogą, nie oznacza, że nie ma prawa być inteligentny i nie może mieć, że tak to ujmę, bogatego wnętrza. Ja ogólnie wyznaję zasadę, że tylko mądry człowiek może się stoczyć i tak naprawdę tylko człowieka, który ma jakieś głębsze przemyślenia na temat życia, może dopaść tak silny ból egzystencjalny, że uzna, że to wszystko jest nic nie warte i popchnie samego siebie w przepaść. Ale to jest tylko moja opinia, Ty masz prawo mieć własną, ja ją jak najbardziej szanuję, mimo iż się z nią nie zgadzam.
      Również pozdrawiam i dziękuję za życzenia i komentarz :).

      Usuń