Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy. Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

88. Annie, are you ok? Are you ok, Annie?

Wczoraj w godzinach nocnych do aresztu w Helenie trafił wokalista Wild Roses Charlie Bronson. Dwudziestosiedmioletni muzyk wdał się w bójkę z jednym z klientów baru, w którym razem ze swoim zespołem świętował zakończenie trasy koncertowej. 
Przybyli na miejsce policjanci znaleźli przy pijanym Bronsonie kokainę i marihuanę.
W najbliższych dniach mężczyzna stanie przed sądem, będzie również przesłuchiwany w sprawie śmierci Sharony Wigins.


        - I dobrze tak skurwysynowi - powiedziałam sama do siebie z nieukrywaną satysfakcją i odłożyłam złożoną na pół gazetę na szafkę.
Po tym, jak mnie potraktował, zasłużył na wszystko, co najgorsze, w tym więzienie. Ucieszyłby mnie nawet kilkumiesięczny wyrok - znałam realia zakładów karnych na tyle, by mieć pewność, że tych kilkanaście tygodni byłoby dla niego koszmarem na jawie. Nie byłam jednak głupia, równie dobrze znałam wszelkie układy i układziki i liczyłam się z tym, że Bronsonowi mogły przypaść w udziale jedynie marne prace społeczne i przymus wypłaty odszkodowania.
Ale ile się przy tym naje strachu i stresu! Wygrywałam tak czy inaczej...
        Westchnęłam triumfalnie, po czym pognana zewem natury udałam się do łazienki. Na całe szczęście była pusta. W żadnej z pięciu kabin nie widać było odzianych w kapcie stóp, nikt też nie pchał głowy pod kran w celu oczyszczenia się z grzechu pierworodnego tudzież nieczystych myśli. 
Znów westchnęłam, tym razem z wielką ulgą - nikt nie chciałby korzystać z toalety w towarzystwie wariatów - i otworzyłam ostatnie białe drzwi.
Zawsze wybierałam ostatnią kabinę, od czasów przedszkolnych, to dawało mi złudne poczucie prywatności. Poza tym, gdyby nagle do łazienki wpadł uzbrojony psychol i zaczął strzelać do wszystkich drzwi po kolei, będąc za tymi ostatnimi, przedłużyłabym sobie życie o kilka sekund.
Po co? Nie miałam zielonego pojęcia...
        Czując się już znacznie lżej, spłukiwałam z rąk pianę z lawendowego mydła, którego zapach przyprawiał mnie o mdłości, a według dyrektora oddziału działał kojąco na nerwy, i patrzyłam w puste miejsce na ścianie, gdzie powinno wisieć lustro, gdzie niegdyś wisiało lustro. Od siostry Glorii (paskudne imię dla tak urokliwej kobiety) dowiedziałam się, że zdjęto je i pozostałe zwierciadła po tym, jak kilku pacjentów rozbijało je, a kawałkami szkła nieumiejętnie cięło sobie nadgarstki, brudząc wszystkie umywalki i całe pomieszczenie krwią.
Mimowolnie przeniosłam wzrok na swoje lewe przedramię - tuż pod dłonią, równo nad przechodzącą pod skórą żyłą, widniała niewielka blizna pozostawiona przez odłamek lustrzanej tafli. To była jedyna szrama, której nie chciałam ukrywać pod tatuażem, chciałam już na zawsze pamiętać moment, w którym po raz pierwszy podjęłam próbę odebrania sobie życia.
Po co? Tego też nie wiedziałam; być może byłam masochistką, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Czy coś takiego było w ogóle możliwe? Chętnie skorzystałabym z okazji i porozmawiała o tym z psychiatrą, ale Jones zupełnie się do tego nie nadawał, a pozostali lekarze nie mieli ochoty dokładać sobie roboty. Działali jak wytresowane robociki - konkretna liczba pacjentów, konkretna liczba godzin, nic ponad plan.
- Pierdolone trybiki w pierdolonej maszynie - wydukałam pod nosem i ruszyłam w stronę wyjścia. Gdy tylko pchnęłam drzwi, usłyszałam głośny syk, a następnie wycedzone wściekle "Jezus. Kurwa jego mać".
Głos od razu wydał mi się znajomy, jednak do głowy uparcie nie chciało przyjść żadne skojarzenie. Przyszło za to coś innego - przypomnienie, że w takiej sytuacji wypadałoby przeprosić. Przeszłam więc przez próg, odepchnęłam drewniane skrzydło i spojrzałam na swoją ofiarę.
- John? - padło z moich ust zamiast przeprosin, gdy tylko w masującym prawe ramię chłopaku rozpoznałam swojego kolegę ze szkoły Johna Williamsa.
W odpowiedzi przyjrzał mi się badawczo, zapewne zastanawiając się, skąd znam jego imię.
- Mary. Mary King. Chodziliśmy razem do szkoły - powiedziałam, widząc, że nic mu nie świta.
W jednej chwili na jego twarz wstąpił nagły wyraz olśnienia, uśmiechnął się też przy tym uprzejmie.
- No tak, Mary, wybacz, nie poznałem cię.
- Nie szkodzi, w końcu w takim miejscu nikt nie spodziewa się spotkać starych znajomych. - Wygięłam usta w równie uprzejmym uśmiechu, co on. - Czyżby dopadła cię tak zwana choroba duszy? - spytałam, chcąc zaspokoić swoją niemałą ciekawość. Willie zawsze był pozytywnie nastawionym do życia, towarzyskim chłopakiem, który nigdy nie zadręczał się niczym dłużej, niż było to konieczne, więc jego obecność na oddziale psychiatrycznym niezwykle mnie zaintrygowała.
- Nie, przychodzę tu co dwa tygodnie w ramach wolontariatu.
- O, to super. Ja niestety nie mogę się w ten sposób usprawiedliwić.
- Przymusowe leczenie czy pobyt dobrowolny?
- Przymusowa obserwacja. Nieudana próba samobójcza i te sprawy - rzuciłam luźno, by w ten sposób zakamuflować swoje niemałe zakłopotanie.
- No tak, coś mi się niedawno obiło o uszy. Złoty strzał?
- Raczej pozłacane pudło.
John zaśmiał się głośno.
- Długo tu jesteś?
- Pięć dni.
- Więc pewnie zdążyłaś już poznać szpitalny gabinet osobliwości.
- Prawdę powiedziawszy, to nie. Leżę na jednoosobowej sali, wychodzę tylko na spotkania z lekarzem i do toalety, więc nie miałam okazji poznać pozostałych pacjentów - odpowiedziałam, zgarniając opadające na twarz włosy.
Cieszyłam się z takiego stanu rzeczy, w końcu wariaci nie byli najlepszym materiałem na przyjaciół, a obcowanie z nimi niczym przyjemnym. 
- Żałuj, jest tu kilka naprawdę ciekawych przypadków. Jeśli chcesz, mogę ci zorganizować małą wycieczkę zapoznawczą.
- W sumie to czemu nie. I tak nie mam nic ciekawszego do roboty. - Uśmiechnęłam się i już mieliśmy ruszyć wzdłuż korytarza, gdy z czteroosobowej sali na przeciwko łazienki wyszła brunetka średniego wzrostu. Ciężarna, z seledynową chustą na głowie. Niezbyt ładna, wyraźnie odrealniona.
- Dzieci kochane! Już niedługo na świat przyjdzie nasz zbawiciel, módlcie się gorliwie! Nawracajcie się! Jam jest Maryja, matka syna bożego. Maryja Dziewica.
W to drugie byłam skłonna uwierzyć...
- Niewiasto jasnowłosa! - Kobieta położyła mi dłonie na twarzy, wlepiając we mnie nieobecny wzrok. - Módl się za mnie i moje dziecię. Módl.
Zmarszczyłam brwi w ogromnym zdezorientowaniu, a ta, ni stąd ni zowąd, wspięła się na palce, pocałowała mnie w czoło, uśmiechnęła się i powoli odeszła, głaszcząc się po brzuchu i szepcząc coś niezrozumiałego pod nosem.
- Nasza pierwsza perełka - oznajmił John, przenosząc roześmiany wzrok z sunącej korytarzem kobiety na mnie. - Natalie Wood. Nie jest w ciąży. Nie jest też chora, udaje.
- Udaje?
- Przez dziesięć lat pracowała jako księgowa w dużej firmie budowlanej, nie była jednak sumienną pracownicą. Przywłaszczała sobie spore sumki, kantowała swoich szefów na wszystkie możliwe sposoby. Pewnie robiłaby to nadal, gdyby nie siadł na nich urząd skarbowy. Zrobili im tak gruntowną kontrolę, że wyszły na jaw wszystkie jej defraudacje. Tuż przed procesem zaczęła świrować, wysłali ją na obserwację, gdzie stwierdzono, że jest chora psychicznie i nie można jej skazać. Zamiast do pierdla trafiła tutaj. Przy lekarzach i innych pacjentach zachowuje się tak, jak widziałaś, ale wystarczy, że odwiedzi ją jej facet i nagle wraca jej pełna świadomość. Na początku, kiedy owe wizyty były kontrolowane, cały czas rżnęła głupa, ale później, gdy lekarze położyli na nią laskę i przestali ją pilnować, z Maryi Dziewicy zamieniała się w wyrachowaną, zboczoną sukę. Na własne oczy widziałem, jak mu masowała fiuta pod stołem. To cwana bestia jest.
- Ale, że lekarze się nie zorientowali?
- Myślisz, że tak trudno oszukać psychiatrę, zwłaszcza takiego przeciętnego? Wystarczy gruntowna wiedza z dziedziny chorób psychicznych, odrobina zdolności aktorskich i
voilà!
- Mi się nie udało wmówić Jonesowi, że mam urojenia.
- Najwyraźniej nie byłaś wystarczająco przekonywująca - odpowiedział, cały czas patrząc na mnie z tym samym rozbawieniem. - Albo przesadziłaś. Nawet udając wariata trzeba zachować umiar. Nie można przekoloryzować, bo od razu się zorientują, w czym rzecz.
- No tak, gadające chipsy to faktycznie lekka przesada.
- Powiedziałaś mu, że rozmawiasz z chipsami? - Williams uniósł wysoko brwi. Przytaknęłam. - To nic dziwnego, że tego nie łyknął. O wiele lepiej sprzedają się głosy w głowie albo wyimaginowane skrzaty.
- Zapamiętam.
Oboje cicho się zaśmialiśmy, po czym ruszyliśmy na przód. Zatrzymaliśmy się kilka kroków dalej przy uchylonych drzwiach niedużej jednoosobówki.
Tuż za nimi zobaczyłam pochylonego nad stolikiem siwego mężczyznę, rysował coś w ogromnym skupieniu, wędrując czubkiem języka po spierzchniętych wargach. Sprawiał wrażenie niegroźnego, nieco zamkniętego w sobie.
- Jacob Crow, pseudonim Kuśka. Skazany na dożywocie za kilkadziesiąt gwałtów i morderstwo. Rasowy zwyrodnialec, gwałcił kobiety, w tym staruszki, mężczyzn i dzieci. Założę się, że nie przepuścił nawet własnemu psu - dodał żartobliwym tonem John, ale mi nie było do śmiechu.
W jednej chwili zrobiło mi się niedobrze, a ciało ogarnęło przedziwne otępienie. Williams kontynuował:
- W więzieniu nie miał lekko, klawisze go tłukli, współwięźniowie tak samo, o regularnych gwałtach chyba nie muszę wspominać. Trzy lata temu przeholowali, stłukli go tak, że rozwalili mu czaszkę i uszkodzili mózg. Od tamtej pory jest nieszkodliwym, zbzikowanym staruszkiem i przebywa tutaj zamiast w więzieniu. Nadal jest zboczony, ale ogranicza się tylko do słownych zaczepek, łapy trzyma przy sobie.
To nie zmniejszyło mojego obrzydzenia w stosunku do obserwowanego mężczyzny. Cały czas miałam ochotę podejść do niego, napluć mu w twarz i wyrwać fiuta gołymi rękami.
- Te, Kuśka, co tam znowu smarujesz? - rzucił nieco głośniej John, a ja aż podskoczyłam w miejscu.
Starszy facet odwrócił się w naszą stronę. Dopiero wtedy zauważyłam wielką bliznę po lewej stronie jego przeoranej zmarszczkami i obsypanej plamami wątrobowymi  twarzy; zaczynała się tuż nad okiem, kończyła nad górną wargą. Nos miał krzywy i spłaszczony, co świadczyło o kilku, a być może i kilkunastu złamaniach.
- Piczkę - odpowiedział zachrypniętym, nieprzyjemnym głosem, świdrując to Williamsa, to mnie zimnymi jak stal, szarymi oczami.
- No tak, bo co innego mógłbyś narysować...
Crow uśmiechnął się obrzydliwie i uniósł kartkę, od której dopiero co oderwał kredkę świecową. Widniała na niej wielka wagina i rozstawione uda. Bardziej niż rysunek ów twór przypominał czarno-białe zdjęcie, facet miał nieprzeciętny talent plastyczny.
- Podoba ci się?
- Może być.
- A co to za ślicznotka z tobą jest? Nie znam jej.
- Stara znajoma - odpowiedział mu lakonicznie Willie. Zauważył mój dyskomfort, więc nie chciał podać mu mojego imienia.
- Nie taka stara. Ładna jesteś, wiesz? - zwrócił się bezpośrednio do mnie.
Zignorowałam tę zaczepkę.
- Bardzo ładna. Lubię blondynki. Mogę polizać twoją piczkę? Tylko przez chwilę, proszę.
- Pitola sobie poliż - warknęłam wściekle, zaciskając mocno pięści. Mdłości się nasiliły, ciśnienie wyraźnie podskoczyło.
- Gdybym tylko sięgnął... - Jego nostalgiczny wzrok przeniósł się na krocze; wykrzywiłam twarz w ogromnym obrzydzeniu.
- Pierdolony świr.
- Ewidentnie. Lepiej chodźmy dalej.
- Ja już chyba mam dość.
- Nie bój się, więcej zboczeńców już tu nie ma, Kuśka to egzemplarz jedyny w swoim rodzaju.  
- No i całe szczęście...
Jeszcze raz spojrzałam wgłąb sali, Crow znów pochylał się nad stolikiem, lecz tym razem nie rysował, a przesuwał język po idealnie odwzorowanych wargach sromowych. Pokręciłam tylko głową i ruszyłam za śmiejącym się Johnem.
- Jak dobrze, że cię widzę, Johnny, pozwól na moment do mojego gabinetu. - Lekarz, którego imienia i nazwiska nie byłam w stanie zapamiętać, mimo iż obiło mi się kilkakrotnie o uszy, położył dłoń na ramieniu Williamsa, przerywając tym nasz spacer.
- Już idę. Mary, poczekasz tu chwilę?
- Jasne - odpowiedziałam, unosząc lekko kąciki ust. Willie odwdzięczył się tym samym i zniknął razem z przyglądającym mi się mężczyzną za drzwiami jego gabinetu.
Miałam zamiar usiąść na moment na krześle przytwierdzonym do podłogi (tak w razie, gdyby któremuś z pacjentów przyszło do głowy rzucać nim po całym korytarzu), jednak moją uwagę przykuł wysoki, delikatny głos dobiegający z którejś z trzech ostatnich sal.
Zaintrygowana ruszyłam za dźwiękiem; doprowadził mnie on do przedostatniego pomieszczenia znajdującego się na przeciwko stołówki, której progu ani razu nie przekroczyłam. Posiłki wolałam jadać sama w swojej sali, tak było bezpieczniej.
Zrobiłam jeszcze jeden krok i zatrzymałam się przy uchylonych drzwiach. W środku znajdowała się młoda, brązowowłosa dziewczyna, najwyżej rok starsza ode mnie; stała na łóżku i gestykulowała w rytm śpiewanej piosenki, którą tak dobrze znałam z nagranego przez mamę na kasetę video przedstawienia.
- Nad morzem, panie Todd, takiego życia pragnę/ Nad morzem, panie Todd, wiem, że by ci się tam spodobało/ Ty i ja, panie T., bylibyśmy sami/ W domu, który prawie byłby nasz. Nad morzem...*
Nagle przerwała. Wyciągnęła prawą dłoń i skierowała palec wskazujący prosto na mnie.
- Ty. Ty nie zapłaciłaś za oglądanie mojego występu. Nie kupiłaś biletu. Nie masz prawa mnie słuchać. Nie masz prawa! - Wraz z ostatnim wykrzyczanym słowem w moją stronę poleciała nieduża poduszka, odruchowo się cofnęłam, uderzając plecami w czyjeś ciało. Kiedy okazało się, że był to John, odetchnęłam z ulgą.
- Annie Harrison - oznajmił, gdy znów spojrzałam na właścicielkę niesamowicie pięknego głosu. Już nie stała na materacu, siedziała na nim z głową schowaną w dłoniach. Zdenerwowałam ją i to bardzo. - Trafiła tu rok temu. Załamanie nerwowe i silna trauma pourazowa.
- Trauma?
- Nauczycielka śpiewu ją molestowała. Było o tym dosyć głośno dwa lata temu.
- Pierwsze słyszę.
- Bo pewnie nie oglądasz wiadomości.
- Przygnębiają mnie - odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od skulonej szatynki.
Widziałam w życiu wiele zła, ale pierwszy raz zetknęłam się z molestowaniem kobiety przez drugą kobietę. Dotychczas przypisywałam tę okropność wyłącznie mężczyznom, bo tylko oni wydawali mi się być na tyle bezwzględni i władczy.
Coś mnie ścisnęło w żołądku, nabrałam ogromnej ochoty na to, by podejść do Annie i mocno ją przytulić. Nie znałam jej, była całkowicie obcą osobą, ale mimo to czułam z nią jakąś więź, która zrodziła się nagle i zupełnie niespodziewanie.
- Nie bój się, nic jej nie jest - odezwał się John. - Często tak ma, że siada na łóżku i płacze, a po pięciu minutach śmieje się i tańczy. To wina leków i wrodzonego rozchwiania emocjonalnego.
- Jesteś pewien?
Pokręcił głową i podszedł do drzwi.
- Annie, wszystko w porządku?
Harrison podniosła głowę.
- Dobrze się czujesz?
- Tak, bardzo dobrze. Miło, że pytasz. Zaśpiewać ci coś? - w jej głosie nie było nawet śladu smutku czy złości, wręcz przeciwnie, można było usłyszeć w nim radość i ekscytację.
To zbiło mnie z tropu, zmusiło do głębszego zastanowienia.
Czy jedno negatywne przeżycie mogło zrobić z normalnego człowieka kompletnego wariata? A może ona od zawsze miała skłonność do wariactwa, a trauma tylko ów proces przyspieszyła? A może jej tak naprawdę nie było? Może tylko ją sobie wymyśliłam? Może cała ta "wycieczka zapoznawcza" była wyłącznie wytworem mojej wyobraźni? A może dostałam zbyt dużo niepotrzebnych leków, które namieszały mi w głowie?
Wiedziałam tylko jedno - chciałam już opuścić tamto miejsce, na nowo znaleźć się wśród zdrowych ludzi, nawet jeśli to oznaczało powrót do rodzinnego domu i ojca tyrana. Wybierałam mniejsze zło... 



***



Siedem godzin, siedem dni, opowiedz mi wszystkie swoje sny.
Siedem miesięcy, siedem lat, chcę dziś poznać cały twój świat.
Siedem wiosen, siedem zim, już nie będziesz nigdy z nim.


        Głos Annie płynął przez cały pogrążony w ciszy nocnej korytarz i wypełniał niedużą łazienkę, gdzie w tajemnicy przed personelem paliłam drugiego już papierosa.
Gdyby ktoś mnie tam przyłapał, oberwałabym podwójnie - za złamanie zakazu palenia i za opuszczenie sali po dziesiątej - jednak jakoś się tym nie przejmowałam. Rozkoszowałam się smakiem świeżego tytoniu i głosem panny Harrison, który słyszałam tak wyraźnie, jakby stała tuż obok mnie. 



Siedem dni, siedem godzin, strach po głowie twojej chodzi.
Siedem lat, siedem miesięcy, to jest instynkt twój zwierzęcy.
Siedem zim, siedem wiosen, nie podążaj za tym głosem.



        Zaśmiałam się cicho i wlepiłam wzrok w kłęby dymu lecące ku niedużej, zgaszonej żarówce. Najpierw ją otoczyły, a potem jakby w nią wsiąknęły, znikając bez śladu.
Zafascynowało mnie to do tego stopnia, że nawet nie zauważyłam, kiedy żar wypalił ostatni milimetr bibułki i musnął filtr.
To był mój ostatni papieros, a mi nie udało się w pełni nacieszyć jego smakiem. Poczułam gniew na samą siebie, na dym, na żarówkę i przy okazji na cały świat, który wydał mi się w tym momencie nad wyraz niesprawiedliwy.
Rzuciłam w myślach kilkoma przekleństwami i powoli podniosłam się z klapy wysłużonego sedesu, który stanowił całkiem wygodne siedzisko.
Annie przestała śpiewać, ja umyłam ręce i cały dzielący mnie od sali dystans przebyłam na paluszkach, by przypadkiem nikt mnie nie usłyszał.
Bardzo cicho otworzyłam, a następnie zamknęłam drewniane drzwi. Z początku byłam tak skupiona na tym, by nie narobić hałasu, że nawet nie zwróciłam uwagi na nadzwyczajny chłód panujący w niewielkim pomieszczeniu. Zdałam sobie z niego sprawę dopiero wtedy, gdy na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.
Pierwszą myślą była zepsuta klimatyzacja, szybko jednak odkryłam, że źródłem owego chłodu było otwarte na oścież okno.
Zmarszczyłam brwi w ogromnym zdziwieniu - nie przypominałam sobie, bym je otwierała. Zresztą niby jak, skoro nie było w nim klamki?
Moje ciało przeszedł podwójny dreszcz, dreszcz zimna i dreszcz strachu. Nie dałam się jednak zwariować, szybkim krokiem podeszłam do dwóch roztwartych skrzydeł i równie prędko je zamknęłam.
- To tylko wiatr - uspokoiłam samą siebie i głęboko westchnęłam.
- To nie wiatr, to ja.
W jednej chwili moje ciało napięło się niczym cięciwa łuku w rękach doświadczonego strzelca, z ust wyrwał się mimowolny pisk przerażenia.
- Nie wrzeszcz tak, bo zaraz zlecą się tu sanitariusze.
- Jared? Co ty tutaj robisz? - zapytałam zdezorientowana, odsuwając się od zimnego parapetu.
- Zaprosiłaś mnie, nie pamiętasz?
- Pamiętam.
- No to po co się głupio pytasz? - Rzucił mi nieco pogardliwe spojrzenie i rozejrzał się po oblanej półmrokiem sali. - Nie za wiele tutaj masz, ale to, co najważniejsze jest na swoim miejscu.
- Czyli co?
- Łóżko. Przecież musisz mieć na czym sypiać z tymi wszystkimi alfonsami i kurwami.
- Słucham?
- No już nie udawaj świętej, wszyscy wiedzą, co z ciebie za numer. Pieprzysz się z kim popadnie.
- Pieprzysz to ty, ale głupoty - warknęłam poirytowana jego słowami i tonem, jakim je wypowiadał.
- Mistrzyni ciętej riposty znowu w natarciu. - Zaśmiał się drwiąco, po czym zanurzył dłoń w kieszeni i ruszył w moją stronę.
Zaczęłam się cofać, co było błędem, bo bardzo szybko znalazłam się w kącie, z którego nie mogłam uciec bez konieczności przejścia obok Leto.
Skąd w ogóle wzięła się w mojej głowie myśl, że będę musiała przed nim uciekać? Chyba stąd, że patrzył na mnie zimnym wzrokiem Jacoba "Kuśki" Crowa, a w ręce dzierżył składany nóż.
Czy właśnie tak miało wyglądać nasze spotkanie po ponad miesięcznej rozłące? Szczerze w to wątpiłam.
- Oj, Mary, Mary, natury nie oszukasz. Jesteś zwykłą, parszywą dziwką i nie ukryjesz tego pod tą swoją niewinną minką. Możesz sobie wmawiać, że jest inaczej, ale tylko zmarnujesz czas. Ja znam prawdę i od dziś będzie znał ją każdy, kto na ciebie spojrzy. A teraz stój spokojnie i się nie ruszaj.
Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, Jared złapał mnie za twarz, otworzył nóż zębami i przystawił jego ostrze do mojego czoła.
Poczułam ostry, przeszywający ból, który wymusił na mnie głośny wrzask, to jednak nie zrobiło na Jaredzie większego wrażenia. Ze spokojem wymalowanym na twarzy nacinał moją skórę tak, jakby kroił kiełbasę na grilla, wypuszczając spod niej coraz to większą ilość krwi.
Nie mogłam się ruszyć, płakałam tylko i krzyczałam, jednak nikt nie przychodził mi na ratunek.
- Gotowe! - oznajmił z dumą Jay i uśmiechnął się szeroko. Przez chwilę uważnie mi się przyglądał, jakoby oceniając swoje dzieło. - Wyszło całkiem nieźle. Chcesz zobaczyć? Pewnie, że chcesz! - Zlizał krew z ostrza foldera, schował go ostrożnie do kieszeni i podał mi nieduże lusterko z plastikową rączką.
Powoli otworzyłam zaciśnięte powieki i z walącym jak szalone sercem spojrzałam na swoje odbicie.
Dziwka, wyciął mi na czole słowo dziwka. 



Siedem nocy, jeden cień, on właśnie napiętnował cię.
Siedem sekund, siedem dni, pozostawił blizny ci.
Siedem godzin, minut siedem, będę modlić się za ciebie. 

    Otworzyłam oczy; zamiast stać w kącie, leżałam w łóżku. W sali nie było już ciemno, oświetlało ją wschodzące słońce.
Odruchowo dotknęłam swojego czoła, było mokre, ale nie od krwi tylko od potu. Westchnęłam z taką ulgą, jakby ktoś właśnie zdjął mi z pleców kilkutonowy ciężar.
- To był tylko sen - wyszeptałam sama do siebie i z niekontrolowanym uśmiechem wtuliłam twarz w przepoconą poduszkę.


***



        - Wszystko jest na swoim miejscu? Nic nie zginęło?
- Tak, jest wszystko - odpowiedziałam, zapinając suwak swojej torby.
- Więc proszę tu podpisać. - Brodaty brunet podał mi długopis i wskazał palcem miejsce na kartce, gdzie miałam złożyć swój podpis: ostatnia formalność przed opuszczeniem tego paskudnego miejsca.
- Gotowe.
Brodacz przejął swoją własność i posłał mi uprzejmy uśmiech. Odwzajemniłam się tym samym i ruszyłam w stronę wyjścia.
- Nie tak szybko - oznajmił mi ten do bólu znajomy głos, gdy już miałam zamiar nacisnąć klamkę. - Muszę jeszcze porozmawiać z Jonesem, usiądź na krześle i czekaj na mnie.
- Tak jest, sir - zadrwiłam sobie z ojca, zajmując jeden z czterech wolnych mebli. Zamierzałam się stamtąd ulotnić, gdy tylko zniknie za drzwiami gabinetu swojego koleżki, jednak sukinsyn to przewidział. Zaczepił jednego z pielęgniarzy i kazał mu mieć na mnie oko.
Wystylizowany na amanta starego kina szatyn potraktował powierzoną mu misję nad zwyczaj poważnie - zaplótł dłonie na piersi, oparł się o ścianę i nie spuszczał ze mnie wzroku nawet na sekundę.
- Dupek - wycedziłam pod nosem i schowałam twarz w dłoniach.
- Ty, a ten co się tak na ciebie gapi jak ciele w malowane wrota?
Podniosłam z powrotem głowę i zobaczyłam siostrę Glorię. Jej twarz przecinał wyraz lekkiego zdezorientowania, ona sama zajęła miejsce tuż obok mnie.
- Nareszcie chwila wytchnienia. - Westchnęła ospale, prostując zmęczone nogi. - No, ale nie powiedziałaś mi, czemu Jeff się tak w ciebie wgapia.
- Mój ojciec kazał mu mnie pilnować.
- No proszę, jaki troskliwy tatuś.
- Troskliwy? - Zmarszczyłam brwi w zdumieniu połączonym z silną chęcią roześmiania się swojej rozmówczyni prosto w twarz.
- Tak się o ciebie martwi po tej próbie samobójczej, że każe cię pilnować pod swoją nieobecność, byś czasem nie zrobiła sobie krzywdy. To nawet całkiem urocze.
- Chyba pani żartuje. Po prostu boi się, że ucieknę i nie będzie miał komu zatruwać życia.
- No chyba, że tak. - Pomachała lekko głową i wbiła wzrok w czubki swoich śnieżnobiałych tenisówek. - Ale myślę, że i tak chce cię chronić przed kolejnym desperackim krokiem, którego, mam nadzieję, nigdy nie poweźmiesz. Za ładna jesteś, żeby się zabijać. Ja na twoim miejscu korzystałabym z możliwości, jakie niesie za sobą posiadanie takiej buźki.
Spojrzałam na nią pytająco.
- No wiesz, podrywałabym wszystkich najgorętszych facetów w mieście i sprawdzała ich umiejętności łóżkowe.
- Bezpruderyjna i szczera, jak zawsze. - Zaśmiałam się cicho.
- A co mam owijać w bawełnę? Życie ma się tylko jedno i trzeba wycisnąć z niego wszystko, co się da, by na łożu śmierci nie wyrzucać sobie niewykorzystanych szans i zmarnowanych lat.
- Trochę wyświechtana ta mowa końcowa, spodziewałam się po pani czegoś nieco bardziej oryginalnego.
- A weź się ode mnie odpimpaj, mądralo, jestem tylko prostą pielęgniarką, która musi harować dzień i noc, żeby utrzymać bandę rozwrzeszczanych darmozjadów, nie oczekuj ode mnie górnolotnych poematów.
- No właśnie nie oczekuję, liczę na coś szczerego, w pani stylu.
- W moim stylu? - Obróciła się na krześle i spojrzała mi prosto w oczy. - Skoro tak, to proszę: życie jest, ogólnie rzecz biorąc, do dupy, a staje się jeszcze gorsze, gdy w młodym wieku wpakujesz się w małżeństwo i pieluchy. Unikaj tego jak ognia do trzydziestki. Po trzydziestce ślubuj, rozmnażaj się, babraj w papkach i obsranych pampersach, ale wcześniej osładzaj sobie tę gorzką drogę, jak tylko się da. Baw się, tańcz, romansuj, dogadzaj swojej małej. Pamiętaj, im więcej fujarek, tym lepsza muzyka.
- I właśnie za to panią uwielbiam.
- I właśnie przez to traciłam każdą poprzednią robotę. - Kobieta roześmiała się w charakterystyczny dla siebie sposób i klasnęła w dłonie.
Żałowałam, że poznałam ją w takich okolicznościach i że nasza znajomość trwała tak krótko.
- No nic, trzeba wracać do pracy. Chcesz papieroska na drogę?
- A bardzo chętnie.
Czterdziestolatka zanurzyła dłoń w kieszeni swojego służbowego stroju i wyciągnęła jednego pall malla.
- Niech ci pójdzie na zdrowie. Powodzenia w dalszym życiu, ślicznoto. Szalej, szalej i jeszcze raz szalej za nas obie.
- Nie ma sprawy. - Uśmiechnęłam się szeroko, a ona wstała i ruszyła przed siebie jasnym korytarzem.
W połowie drogi minęła się z moim ojcem. Obejrzała się za nim, poruszyła brwiami, rzuciła bezgłośne "cholera" mające być wyrazem zachwytu, pomachała do mnie i zniknęła za drzwiami "apartamentu" Kuśki.
Wstałam bardzo powoli i bardzo niechętnie z krzesła. Ojciec podziękował młodemu pielęgniarzowi za wzorowe wykonanie zadania i wykonał gest, którym oznajmiał mi, że możemy już iść. Nawet nie wziął mojej torby, musiałam nieść ją sama.
- Dżentelmen, jak się patrzy - mruknęłam pod nosem.
        Kiedy już byliśmy na zewnątrz, z wielką radością włożyłam papierosa do ust i postawiłam płomień na zapalniczce, której, o dziwo, nikt mi nie ukradł. Moje pierwsze palenie od tygodnia.
- Zapomnij - odezwał się ojciec i wyjął mi pall malla spomiędzy warg, zanim zdążył się w ogóle zetknąć z ogniem. Zgniótł go w palcach, a następnie wyrzucił.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
- To była ironia.
- No co ty nie powiesz? - Otworzył szerzej oczy i prychnął lekceważąco. - Masz szczęście, że w domu czeka babka, bo tak byś dostała po pysku, że nie wiedziałabyś, jak się nazywasz.
- No proszę, wygląda na to, że to mój szczęśliwy dzień.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Heather wpadła tylko na obiad.
- To groźba czy obietnica? - Uniosłam zadziornie brwi, choć w środku trzęsłam się ze strachu jak galareta. On nie rzucał słów na wiatr, powoli szykowałam się na porządne lanie.
- Deklaracja.
Będzie bolało...

*Sweeney Todd - By the Sea
.........................
Tytuł rozdziału: Annie, wszystko w porządku? Wszystko w porządku, Annie?

    - "Maryja Dziewica" to przypadek autentyczny, reszta wytwory mojej wyobraźni. Pseudonim Kuśki zapożyczony z filmu Rozpustnik

16 komentarzy:

  1. Nooo to teraz się zacznie... Może Heather zostanie na trochę dłużej i Mary będzie miała trochę spokoju
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkiego dowiesz się z kolejnego rozdziału ;)
      Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)

      Usuń
  2. Bieda Mary znów dostanie od ojca :( czekam na więcej :D zapraszam do mnie :D http://one-night-of-the-hunterr.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Planowałam napisać Ci bardzo długi komentarz, żeby jakoś wynagrodzić poprzednie rozdziały, kiedy w ogóle nie komentowałam, ale dopadła mnie znienawidzona alergia, na którą mam dosyć silne leki, które mnie otumaniają, więc prawie nie jestem w stanie myśleć. Jednak obiecałam komentarz, dlatego staram się go napisać. Musisz mi wybaczyć ewentualne błędy/pomyłki.
    Bardzo podoba mi się motyw z oprowadzaniem Mary po szpitalu przez jej dawnego znajomego. Takie „ciekawe przypadki” (brzmi to trochę, jakby Mary była w zoo albo w cyrku, ale w końcu w tego rodzaju placówkach ludzie często są traktowani przez personel jak zwierzęta) są jak wizytówki szpitali psychiatrycznych. Swoją drogą, zawsze mnie zastanawiało, skąd pisarze biorą na takie postacie pomysły xD Ja często mam problem, żeby wymyślić jakąś interesującą czy dziwną postać, a Ty je wymyśliłaś i jeszcze potrafiłaś zindywidualizować. Większość Twoich bohaterów, nawet ci drugo czy trzecioplanowi, mają swój własny język, typowe gesty, itd., co sprawia, że są bardziej realni. Na przykład Gloria jest takim świetnym przykładem.
    A Mary ma prawie cały czas pod górkę. Niby wyszła ze szpitala, ale co z tego, skoro na zewnątrz nie czeka ją wcale nic lepszego. Uciekła z jednego strasznego i szalonego miejsca w drugie takie samo. A może nawet gorsze, bo dobijająca jest świadomość, że to własny ojciec, ktoś tak bliski, kto z założenia powinien chronić przed bólem i strachem, sam go zadaje.
    Nadrobiłam w końcu MWADG, co bardzo mnie cieszy. Mam nadzieję, że teraz już sobie nie zrobię takich zaległości. A teraz uciekam na WYRA!  Jeśli mi się uda, to jeszcze dzisiaj tam też pojawi się coś ode mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako alergiczka, w pełni Cię rozumiem. Co prawda moje uczulenia nie są aż tak silne, bym musiała brać leki, ale dają mi się nieźle we znaki, więc wyobrażam sobie, jak Ty musisz się okropnie czuć. Skupienie się w takiej sytuacji to nie jest wcale taka prosta rzecz, więc podziwiam Twoje poświęcenie.
      To właśnie chciałam pokazać tymi określeniami i śmiechem Johna, że on zamiast współczuć tym ludziom, traktuje ich jako rodzaj rozrywki, jeśli mogę się tak wyrazić (a nic lepszego nie przychodzi mi do głowy).
      Z tymi postaciami to jest tak, że zanim wprowadzę je do opowiadania, przez dłuższych czas wymyślam sobie ich historie, nadaję im różne cechy, wymyślam detale, których później nawet nie używam w tekście, ale które dla mnie są podstawą. Jak wspomniałam w posłowiu, przypadek Natalie Wood wzorowałam na autentycznej osobie, jednak sama wymyśliłam jej miejsce pracy, bo za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć tego prawdziwego. To, co mówiła do Mary, ten pocałunek, to też była oczywiście czysta fantazja. Annie, w pierwotnym założeniu, nie miała być ofiarą molestowania, tylko własnej obsesji na punkcie pasji, ale to za bardzo podchodziło mi pod Czarnego Łabędzia, potem rozważałam depresję z powodu nieprzyjęcia do wymarzonej szkoły, ale to wydało mi się jednak zbyt naciągane, więc ostatecznie wymyśliłam tę sytuację z instruktorką, by w pewien sposób skontrować to z przemyśleniami Courtney na temat przestępstw seksualnych sprzed kilku rozdziałów.
      Mnie również to cieszy i też mam nadzieję, że teraz będziesz na bieżąco, bo Twoja opinia jest dla mnie niezwykle cenna :).

      Usuń
  4. Ten rozdział też był na dobrym poziomie. Podobało mi się w nim rozpoznanie po oddziale. "Kuśka" wzbudził nie tylko obrzydzenie Mary, moje również. Nie chciałabym stanąć z takim człowiekiem twarzą w twarz, jak to miało miejsce u Mary. Swoją drogą ten jej znajomy ze szkoły to całkiem przyjemny chłopak. I ta pielęgniarka też jakoś wzbudziła moją sympatię. Tak, tak. Mark jest strasznie kochającym o troskliwym tatusiem, na tyle troskliwym, że z tej miłości wiele lat katował córkę od tak, bo miał kaprys. Jestem ogromnie ciekawa, jak to będzie po wyjściu ze szpitala. Chciałabym, żeby Mary trafiła do Steva, ale kurde nie pamiętam, czy ona miała jeszcze później jakąś styczność z nim. Sama końcówka rozmowy Mary i Marka aż wzbudziła we mnie dreszcze i wielkie współczucie. Dreszcze nie były bynajmniej przyjemne. Pieprzony despota i drań. W życiu, ale to w życiu (szkoda, że nie znałam Twoich planów co do Wyra wcześniej, bo na kolanach błagałabym Cię, żebyś nie pozwoliła na wybaczenie Mary Markowi) on nie zasłużył na choćby spojrzenie od Mary. Oby zdechł kiedyś jak robal. Oby. Pozdrowionka:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tak uważasz :)
      Tak, sama nie chciałabym stanąć twarzą twarz z Kuśką, nawet gdyby był już tylko nieszkodliwym, zbzikowanym staruszkiem.
      Właśnie tak chciałam pokazać Johna, jako bardzo pozytywnego, wesołego, cieszącego się życiem chłopaka, bo w sumie niewiele tu takich postaci, a równowaga musi być.
      Na tym mi zależało, by pod koniec stworzyć taki klimat, może nie tyle grozy, co uczucia, że coś wisi w powietrzu i na pewno nie jest to nic dobrego.
      Również pozdrawiam i serdecznie dziękuję za komentarze ;)

      Usuń
  5. Hej :) Na twojego bloga natrafiłam kilka dni temu, a i tak wszystkie -ponad- osiemdziesiąt rozdziałów zjadłam jak deser lodowy. Piszesz tak swobodnie, a za razem tak "filozoficznie", iż trudno uwierzyć, iż dwa tak różne gatunki można ze sobą połączyć.
    A teraz mam pytanie. Dowiedziałam się dziś także o istnieniu WYRA, i gdy zobaczyłam, iż bohaterowie tych dwóch opowiadań są powiązani, zaczęłam się zastanawiać. Czy te dwie historie są powiązane ze sobą, czy mówią zupełnie o czymś innym? Czy WYRA to głębszy opis życia King, i czy przeczytanie WYRA jest niezbędne, aby zagłębić się w MWADG? Byłabym wdzięczna, gdybyś mi wszystko wytłumaczyła. Wysyłam też swój adres z prośbą o dodanie mnie na listę czytelników w WYRA. Czytałam także Twoje przedsłowie na wcześniej wspomnianym blogu i nie mogę uwierzyć, że mimo tak dotkliwych krytyk, z jakimi się spotkałaś, nie rezygnujesz i dalej tworzysz dla nas. Jesteś niesamowicie silna. Uwierz, prawdziwi czytelnicy będą dla Ciebie jak tarcza. Nigdy nie przestawaj pisać, gdyż dzień bez skomplikowanego życia Mary King to dzień stracony. Jesteś niesamowita, pamiętaj o tym!

    Gabriellabolardo@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :). Na początku chcę napisać, że niesamowicie cieszy mnie to, że to opowiadanie tak bardzo Ci się spodobało i tak szybko je przeczytałaś, w końcu osiemdziesiąt osiem rozdziałów to naprawdę dużo, nie każdemu chciałoby się przedzierać przez ten gąszcz, zwłaszcza w takim tempie.
      Pisanie jest dla mnie czymś niezwykle naturalnym, pisałam już jako mało dziecko, więc pewnie stąd ta swoboda, a co do tej "filozoficzności" to zgaduję, że chodzi Ci o takie głębsze przemyślenia względem życia i różnych sytuacji. Jeśli mam rację, to jest to umiejętność nabyta, na początku pisania nie przykładałam do tego zbyt dużej wagi, dopiero z czasem zrozumiałam, jakie wiele dają opowiadaniu takie przemyślenia.
      WYRA jest kontynuacją MWADG - pokazuje Mary w wieku 40 lat. Generalnie to było tak, że najpierw powstało WYRA, dopiero później zrodził się pomysł opisania młodości Mary. Ma to swoje minusy, ponieważ na początku pisania podeszłam dosyć luźno do pani King, dlatego też wydaje się być mniej dojrzała jako dorosła kobieta, niż była jako 20 latka.
      Znajomość WYRA nie jest niezbędna do zrozumienia MWADG, powiedziałabym, że jest wręcz odwrotnie. W sumie to zdarza się, że niektórzy czytelnicy żałują, że zamiast od MWADG zaczęli od WYRA, więc myślę, że to kwestia osobistego wyboru :). I oczywiście lojalnie uprzedzam, że WYRA to zupełnie inny klimat niż MWADG, to opowiadanie bardzo lekkie, proste, przez większość rozdziałów pisane dosyć kiepsko, ale jeśli podejdzie się do niego z odpowiednim dystansem, jest znośne ( i ponoć wciągające).
      Szczerze mówiąc, sama nie mogę uwierzyć w to, że ciągle przy tym trwam, że się nie poddałam (choć wiele razy byłam tego bliska). Myślę, że pisanie i dzielenie się tym z innymi, daje mi zbyt wiele radości, by ot tak to rzucić. Poza tym zdążyłam już nabrać odpowiedniego dystansu, doskonale widzę wady swoich tworów, więc obiektywna krytyka mnie nie dotyka, a raczej jest dla mnie oczywista i w pełni się z nią zgadzam, a na złośliwości po prostu nie reaguję, nie warto.
      Wierzę w to, bo to właśnie głównie dzięki czytelnikom nie rezygnowałam z pisania w naprawdę paskudnych momentach.
      Nie przestanę, będę pisać tak długo, jak będę mogła.
      Dziękuję Ci serdecznie za ten komentarz, cudownie było przeczytać takie słowa pod koniec dnia i przepraszam za chaotyczność mojej odpowiedzi, wina zmęczenia :).

      Usuń
  6. Przeczytanie całego opowiadania zajęło mi kilka dni, bardzo się cieszę, że trafiłam na tą historię. Jest nietypowa, nie miałam jeszcze okazji czytać opowiadania o Jaredzie i jego życiu przed 30stm. No i dodatkowo postać Mary. Po pierwszym rozdziale nie spodziewałam się, że dziewczyna stanie się ćpunką, a Courtney wyląduje w szpitalu. Mary nie miała lekkiego życia ze swoim ojcem, mam nadzieję, że teraz nie będzie tak źle.
    Bardzo mi się podoba sposób, w jaki kreujesz wszystkich bohaterów i Twój styl :)
    Pozdrawiam :)

    PS. Jeżeli masz czas i ochotę to zapraszam do siebie : http://hurricane-jatrina.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również bardzo się cieszę, każdy nowy czytelnik to dla mnie wielki skarb :).
      "Nietypowa", już od bardzo dawna nie trafiłam na taką opinię i przyznaję, to dla mnie ogromny komplement.
      I po raz kolejny: bardzo mnie to cieszy. Styl, jak to styl, ciągle ewoluuje, i mam nadzieję, że nigdy nie przestanie, bo chciałabym kiedyś dojść do poziomu, który można by było nazwać dobrym. A co do postaci, są dla mnie niezwykle ważne, na początku podchodziłam do nich trochę tak po macoszemu, co zapewne widać, ale teraz stanowią mój priorytet. Nawet te epizodyczne są przemyślane w każdym calu :).
      Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz. Mam nadzieję, że zostaniesz tu na dłużej :).

      A co do Twojego opowiadania - kiedy przeczytałam jego opis na MH, trochę odrzuciła mnie główna bohaterka, ale za to zaintrygowało to ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem, więc myślę, że któregoś dnia tam zajrzę i zapoznam się z treścią. Jeśli mnie zainteresuje, z całą pewnością tam wrócę :). Mimo iż sama nie tworzę niczego nowatorskiego, mam ogromne wymagania jako czytelniczka. Niewiele opowiadań przypada mi do gustu, ale kto wie, może akurat Twoje okaże się kolejną perełką :).

      Usuń
  7. O, i zapomniałam zapytać; kiedy możemy spodziewać się następnego rozdziału? Umieram bez notek na tym blogu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj zaczęłam już go przepisywać. Na razie mam dwie strony, zostało mi jeszcze sześć, więc myślę, że najpóźniej w piątek trafi w Wasze ręce :)

      Usuń
  8. Witaj xD. To ja, egoista z komentarza pod rozdzialem 94. Kompletnie niewiem jak sie podpisywac, zebys wiedziala ze to ja, ale mysle ze wlasnie 'egoista' jest na tyle charakterystyczne, ze na pewno niepomylisz mnie z nikim innym ;)). Przejde do komentowania. Pisalam ostatnio, ze postaram sie komentowac w miare swoich mozliwosci. Przyznalam sie rowniez, ze jestem do tylu z odcinkami, z powodu braku czasu. Zatem zostawiam komentarz pod rozdzialem na ktorym zakonczylam czytanie. Sama widzisz jak dawno temu musialam przerwac czytanie ! ;)) po ostatniej notce od Ciebie, postanowilam sobie ze musze nadgonic zaleglosci oraz co za tym idzie znalezc przynajmniej godz czasu na czytanie. Dzis sie udalo ;). Wyszedl mi wstep, nie komentarz, ale teraz do niego przejde xD (wspominalam ze u mnie zawsze jest chaos w wypowiedziach ;D). Zaczne od przypisu a koncu, uwielbiam Sweeney'go Todd'a i bardzo sie ucieszylam, widzac tu choc tak maly fragment. Oraz dzieki za podanie tytulu filmu, lubie te klimaty, o tym nieslyszalam, z przyjemnoscia obejrze ;). Bardzo podobal mi sie motyw spotkania przez Mary starego znajomego oraz ta 'wycieczka' ktora jej zrobil. Niedziwie sie, ze Mary postanowila caly pobyt spedzic w swojej sali. Mialam ta przyjemnosc wraz z grupa odwiedzic szpital psychiatryczny w moim miescie, i chociaz bylo nas kolo 20, odczuwalam taki strach widzac tych ludzi i rozmawiajac z nimi, jak nigdy w zyciu. Bylo to co prawda bardzo dawno temu, moze teraz inaczej bym zareagowala.... Ale odbiegam od tematu ;). Pierwsza spotkana- Maryja Dziewica. Dopoki przewodnik wycieczki nie powiedzial jak naprawde wyglada sprawa tej kobiety , totalnie wyobrazilam ja sobie wedlug Twego jej opisu. Dla mnie jest to bardzo wazne. Prosta zasada- jesli cos czytam, musi to byc tak napisane zebym to zobaczyla. U Ciebie w tym przypadku sprawdzilo sie w 100% ;)) (dodam ze nie tylko w tym przypadku, czesto widze w glowie to co czytam u Ciebie;D). To jest w sumie glowny powod dlaczego kocham czytac !

    OdpowiedzUsuń
  9. Naleze jednak do wymagajacych czytelnikow. Ale wiesz juz, ze Twoje opowiadanie bardzo lubie :). Dalej, zboczeniec. Zawsze ciekawili mnie seryjni mordercy, psychicznie chorzy itp. Znaczy, ciekawila mnie ich historia, jak to sie stalo ze robili to co robili, jak do tego doszlo, co mieli w glowach itd. Lubie czytac jakies biografie czy ogladac filmy. Zatem postac tego zboczenca tez mi sie spodobala xD ciekawie go opisalas, szkoda ze tak malo ;) !!! Niebede sie wiecej nad nim rozwodzic ;D. Napisze za to refleksje ktora przyszla do mnie przy historii Annie a raczej wywolanymi jej historia rozmysleniami Mary. Bardzo lubie czytac wszystko, co zwiazane jest z sensem zycia, postrzeganiem go, o smierci, Bogu, piekle, i przede wszystkim to wszystko przedstawione wedlug autora. Jak on to widzi. Czytajac rozmyslania Mary, przyszla mi do glowy mysl o ksiazkach jednego z moich ulubionych autorow - Jonathan Carroll. Jesli nie mialas stycznosci z jego tworczoscia, polecam, naprawde warto ! Szczegolnie ksiazki z poczatku tworczosci. Nic wiecej nie powiem ;). Sen Mary- tez dobrze opisany, tak ze takze widzialam ta scene. Brawo. Sny to w ogole zlo samo w sobie- czlowiek musi pozniej sie po nich nawet caly dzien zbierac! Okropnosc ! Na koniec- siostra Gloria i jej zdanie na temat zycia. Zgadzam sie z nia w 100% ! Czlowiek powinien wyszalec sie poki moze, poznac swiat i ludzi a dopiero pozniej stworzyc cos trwalego, czym jest rodzina, jesli oczywiscie tego chce. Moim skromnym zdaniem, niekazdy sie do tego nadaje, powinna byc jaka selekcja naturalna ludzi na nadajacych sie i nie. Ale to moje fanaberie o ktorych nie bede pisac ;). Podsumowujac, odcinek ciekawy, dobrze napisany, z humorem (co takze lubie ;D) oraz z charakteryjnymi postaciami co jest duzym plusem. Patrzac na moj komentarz, dochodze do wniosku, ze moze juz skoncze i dam Ci spokoj ;). Dodam tylko jeszcze do swojej osoby, ze jakkolwiek nie umiem pisac komentarzy, tak doszlam do wniosku ze jak bede je pisac w dobrym humorze to latwo mi to przyjdzie ;)). Zegam, do kolejnego xD. [musialam podzielic komentarz xD]. Egoista

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swoje komentarze też zawsze zaczynam od wstępu, taka mała rozgrzewka, która ma mnie wprowadzić w "twórczy" klimat. Działa bez zarzutu! :)
      Todd to zdecydowanie mój najulubieńszy musical. Poza tym widzę, że nie tylko ja preferuję wersję "Sweeney'ego". Praktycznie wszyscy odmieniają Sweeney jako "Sweeneya", a dla mnie to brzmi głupio, więc stawiam na końcówkę "ego".To może mieć coś z wspólnego z moim egocentryzmem, jakby tak się głębiej zastanowić...
      Jak dla mnie Rozpustnik to najlepszy film w karierze Deppa. Genialny klimat, genialna rola. Aż dziw bierze, że przeszedł bez echa. Czytałam kiedyś wywiad, w którym Johnny mówił, że nikt nie chciał podjąć się promocji tego filmu i on próbował robić coś na własną rękę, ale niewiele to dało, a szkoda, bo film jest naprawdę godny uwagi.
      Ja przyznaję, że miałam okazję odwiedzić taką placówkę, ale stchórzyłam, za to bliska mi osoba przebywała w takim miejscu dwa razy i to głównie na jej doświadczeniach opierałam się, tworząc ten rozdział.
      Plastyczne opisy to coś, co nauczyłam się tworzyć z czasem. Na początku praktycznie w ogóle tego nie praktykowałam, opierałam się głównie na dialogach, co było koszmarne. Potem ktoś zwrócił mi na to uwagę przy WYRA i zdecydowałam się coś z tym zrobić.
      I to jest dla mnie powód do dumy i radości, bo dla wielu wymagających czytelników to, co skrobię, to zapewne kompletny bełkot bez ładu i składu.
      Tak, mnie też to fascynuje. To jest taka dziwaczna sprzeczność, bo z jednej strony brzydzę się tymi ludźmi, a z drugiej zastanawia mnie, co im siedzi w głowach, dlaczego postępują tak, a nie inaczej.
      Przyznaję, nie jestem zaznajomiona z jego twórczością, ale chętnie to nadrobię!
      Ja osobiście uwielbiam śnić - w mojej głowie często rodzą się naprawdę niesamowite obrazy, które czasami mnie inspirują. Moje sny są zawsze bardzo intensywne, niemal rzeczywiste. Był taki okres czasu, że bezustannie męczyły mnie koszmary i poniektórych dochodziłam do siebie nawet kilka dni.
      Popieram Twój punkt widzenia - są ludzie, którzy nie powinni zakładać rodziny, bo najzwyczajniej w świecie się do tego nie nadają.
      Pisz, o czym tylko chcesz - osobiście uwielbiam, kiedy moja pisanina inspiruje kogoś do pewnych przemyśleń i kiedy ten ktoś się ze mną nimi dzieli :).
      Humor to dla mnie podstawa. Nie wyobrażam sobie, by nie wplatać jakichś humorystycznych wstawek nawet w poważne wątki. To rozładowuje napięcie. Ogólnie jestem fanką równowagi w słowie pisanym i staram się ją zachowywać podczas pisania.
      Jestem zdania, że komentarze powinno się pisać tylko wtedy, gdy ma się dobry humor. Wiem po sobie, że nastrój ma ogromny wpływ na odbiór tekstu. To, co normalnie by mi się spodobało, kiedy jestem zła, skrajnie mnie irytuje. Poza tym, kiedy mam zły humor jestem strasznie czepialska, a to nikomu nie wychodzi na dobre.
      U mnie to już jest standard - kiedy komentuję, rzadko kiedy moja wypowiedź mieści się w jednym komentarzu :).

      Usuń