Tej nocy, zapewne przez swoje upojenie alkoholowe, ojciec nie zamknął drzwi mojego pokoju na klucz, dzięki czemu mogłam, jak normalny człowiek, skorzystać z toalety.
Idąc korytarzem, doskonale słyszałam dźwięki dobiegające z jego sypialni - odgłosy rodem z drugorzędnej porno produkcji.
Tym razem były dwie: jedna wyglądała na góra osiemnaście lat, druga zdawała się podchodzić pod trzydziestkę. Obie blondynki, obie wysokie. Nie miałam pojęcia, czy były ze sobą spokrewnione, ale gdyby okazało się, że tak, nie byłabym tym jakoś specjalnie zaskoczona.
W tym domu widziałam już wszystko, z uprawiającymi seks oralny bliźniaczkami na czele, więc niby co mogło mnie zaskoczyć?
Starając się nie skupiać na tym, co działo się gdzieś za ścianą, weszłam do łazienki i zamknęłam drzwi na rdzewiejącą już zasuwkę, jednak nie zabawiłam tam zbyt długo - wygoniły mnie wymiociny pozdrawiające mnie z deski sedesowej i podłogi.
- Ja na pewno nie będę tego sprzątać - powiedziałam sama do siebie z wyrazem najwyższego obrzydzenia.
Chyba, że zostanę do tego zmuszona siłą, dodałam w myślach i wyszłam na korytarz. Tam, mimo rozpraszających hałasów, w mojej głowie zrodził się plan, który po dłuższych rozmyślaniach, w odróżnieniu od trzech poprzednich, nie okazał się głupi i niewykonalny. Z racji tego zdecydowałam się wprowadzić go w życie - zaczęłam przy śniadaniu, kiedy panie do towarzystwa wróciły tam, skąd przyszły, a ojciec złagodził swojego kaca eliksirem pomysłu Steviego.
- Mamy może krople na żołądek? - zapytałam słabym, niewyraźnym tonem zaraz po tym, jak skończyłam udawać, że przepyszna jajecznica z pomidorami w ogóle mi nie wchodzi i nie mogę nawet na nią patrzeć.
- A na co ci krople?
- Mam paskudne mdłości, chyba się czymś zatrułam.
- Chyba własną śliną - rzucił złośliwie, odgryzając kawałek posmarowanego masłem chleba. Jemu naprawdę musiało być niedobrze, bo nawet nie kazał nakładać sobie jajecznicy. - Sprawdź w szufladzie przy zlewie.
Wstałam bardzo powoli z miejsca, trzymając rękę na brzuchu. Kroki stawiałam niepewnie, były małe i wolne, jak u człowieka, który boi się, że każdy gwałtowniejszy ruch nasili nieprzyjemne objawy.
Ojciec prychnął pod nosem i upił łyk herbaty. Odwrócona do niego plecami, dla niepoznaki, otworzyłam szufladę, jednak zamiast szukać leku, którego i tak tam nie było, włożyłam palec do ust, najgłębiej jak tylko się dało, i zwymiotowałam do zlewu.
- Co, do cholery?! - Sądząc po odgłosie, sukinsyn zerwał się z krzesła i zapewne spojrzał w moją stronę.
- Przepraszam - wydukałam drżącym głosem, wycierając mokre oczy.
- Ja pierdolę, cały zlew zarzygany!
- Mówiłam, że się źle czuję.
- Od rzygania jest kibel, nie kuchnia.
- Przeprosiłam.
- A ja mam w dupie twoje przeprosiny, masz to posprzątać i to migiem, bo zaraz wyjeżdżamy. - Pokręcił głową z dezaprobatą i złapał za stojącą na blacie butelkę z wodą mineralną.
- Już się... - tu przerwałam, zakryłam usta drżącą dłonią i jak wyrzucona z procy pobiegłam w stronę łazienki. - Wybacz, brzuszku, to dla wyższego dobra - wyszeptałam, gdy klęczałam już przy sedesie i wymusiłam kolejną porcję wymiotów.
Najpierw chciałam tylko udawać, ale doszłam do wniosku, że lepiej zwymiotować naprawdę, w razie gdyby ojciec wszedł do łazienki.
Posiedziałam tam jeszcze pięć minut, po czym obmyłam twarz zimną wodą, przyjęłam minę męczennika i wróciłam do kuchni.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić? - zapytał ojciec, gdy oparłam głowę o chłodną framugę. - Nie wezmę cię ze sobą, bo jeszcze mi auto zarzygasz. Wolnego też nie wezmę, bo przyjeżdża prokurator okręgowy. Kurwa jego mać, ty zawsze wiesz, kiedy się rozchorować! - Spojrzał na mnie gniewnym wzrokiem i wziął duży łyk wody niegazowanej. - Niech stracę, zostaniesz w domu, ale masz leżeć w łóżku i nigdzie nie wyłazić.
- Dobrze będzie, jak w ogóle wyjdę z łazienki.
Nie powiedział już słowa, poszedł się szykować, co zajęło mu około piętnastu minut. Przed samym wyjściem zdążył jeszcze powykręcać klamki z wszystkich okien na parterze i dokładnie zamknąć drzwi: tylne i frontowe.
Zadowolony z siebie życzył mi miłego rzygania i odjechał. Nie zdawał sobie sprawy z jednego - garaż.
I właśnie na to liczyłam, tego oczekiwałam - nigdy, przenigdy nie zamykał drzwi prowadzących z domu do garażu i ja zamierzałam to wykorzystać.
Drzwi oddzielające dobudówkę od podwórka były co prawda zamknięte i to na kłódkę, ale one mnie nie interesowały, do ucieczki zamierzałam wykorzystać okno. Wąskie, usytuowane dosyć wysoko okienko. Wystarczyło tylko wspiąć się na regał i dziękować losowi za bycie pieprzonym chudzielcem.
Kilka minut przed czwartą tak właśnie zrobiłam; wspięłam się na nieco niestabilną półkę z narzędziami i z lekkim trudem przecisnęłam przez okno. Na koniec czekał mnie skok z wysokości dwóch i pół jarda.
Lądowanie miałam miękkie; o ścianę oparte były dwa worki z zeschłymi liśćmi. Trochę zabolały mnie żebra, coś zakłuło w kostce, ale były to tylko chwilowe odczucia. Kiedy minęły, stanęłam na nogi i ruszyłam w stronę kamienicy, gdzie mieszkał Josh.
Do jego drzwi zapukałam sygnałem, którym posługiwałam się z Courtney; po kilku sekundach otworzyła mi młoda dziewczyna. Jedną rękę miała wsuniętą w rękaw czarnej, skórzanej kurtki, drugą dopiero zakrywała.
- Jest Josh? - zapytałam niepewnie.
Zanim wysoka szatynka zdążyła mi odpowiedzieć, odezwał się Drake:
- Kto to?!
Nieznajoma spojrzała na mnie pytająco.
- Mary.
- Mary! - odkrzyknęła mu, zapinając suwak.
- Niech wejdzie!
- Wchodź, ja i tak już wychodzę. - Otworzyła szerzej drzwi, poprawiła sięgające ramion włosy i szybko mnie wyminęła, zostawiając za sobą niezbyt przyjemny zapach tanich perfum - podróbka Chanel z drogerii na rogu Everdeen*, używały ich prawie wszystkie damulki od siedmiu boleści.
- Przekręć klucz, jeśli możesz.
Wykonałam prośbę gospodarza, ściągnęłam kurtkę i weszłam do salonu.
- Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie, ale cieszę się, że jesteś. Zrobić ci herbatę? - zapytał, pojawiając się w moim polu widzenia. Od razu zmarszczyłam brwi i wykrzywiłam usta.
- Człowieku, weź się ubierz, a nie paradujesz z fiutem na wierzchu.
- U siebie jestem - odparł z głupim uśmieszkiem i wskazał mi wolny fotel. Usiadłam w nim, starając się nie zwracać uwagi na bujającego się z każdym ruchem swojego właściciela penisa.
- Imponujący widok, co nie? No, ale nie powiedziałaś, czy chcesz coś do picia.
- Nie, nie chcę.
- To dobrze, bo Sammy wypiła mi ostatnią herbatę. Troszkę sobie pobaraszkowaliśmy i...
- Nie obchodzi mnie to - przerwałam mu, zanim zaczął dzielić się ze mną szczegółami.
- No tak, ostatnio chyba żyjesz w celibacie, więc słuchanie takich rzeczy pewnie zwiększa twoją frustrację, ale wiesz, ja, jako dobry przyjaciel, mogę pomóc rozładować ci to całe napięcie.
- Jakie znowu napięcie, co ty pieprzysz?
Drake westchnął ospale i usiadł na fotelu obok.
- Pobyt w szpitalu na pewno był dla ciebie stresujący, a nic nie rozładowuje stresu lepiej niż seks. Poza tym, kiedy ty się ostatnio z kimś w ogóle bzykałaś, co?
- Gówno cię to obchodzi - burknęłam zniesmaczona.
- Nie złość się, po prostu się o ciebie martwię. Zbyt długa abstynencja seksualna nie jest dobra dla zdrowia.
- Jeśli myślisz, że tymi wyświechtanymi komunałami zaciągniesz mnie do łóżka, to grubo się mylisz. Wacek na wierzchu też ci w tym nie pomoże, więc z łaski swojej się ubierz i daj mi jakieś prochy, bo ta abstynencja szkodzi mi o wiele bardziej.
Zrezygnowany Jo wstał z fotela i zniknął na kilka minut w drugim pokoju. Kiedy wrócił, miał już na sobie jeansy i granatowy t-shirt, a w ręku trzymał plastikowy woreczek.
- Amfetamina, jedziemy na pół. - Rzucił prochy na stolik, a ja w mgnieniu oka rozdzieliłam je na cztery mniej więcej równe kreski. - Na przystanku będzie czekał mój znajomy, ma dla mnie kokainę. Jak będziesz grzeczna, to nią też się z tobą podzielę.
- Ja zawsze jestem grzeczna - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem i rozochocona wciągnęłam dwie porcje narkotyku. Drake zrobił to samo i wrócił na swoje miejsce. - Ty, a Lisa nie chciałaby z nami pojechać? Chętnie bym się z nią zobaczyła.
- Nie ma jej.
- A gdzie jest? - Zmarszczyłam brwi w pytającym wyrazie i pociągnęłam głośno nosem.
- Pojechała ze swoim nowym facetem do Colville.
Colville, na samo brzmienie tego słowa robiło mi się niedobrze...
- Nie wymawiaj przy mnie tej nazwy.
- Dlaczego?
- Bo mi się źle kojarzy - oznajmiłam wymijająco, starając się odepchnąć od siebie obraz spasionego babska i jej zboczonego mężulka.
- Przepraszam, nie wiedziałem. Ale co do tego faceta, długo z nim nie pobędzie. Gość jest starszy od jej ojca i widać, że leci tylko na jej ciało.
- Odezwał się ten, który widzi w kobiecie coś poza cyckami i cipą - zaśmiałam się drwiąco.
- Tylko widzisz, moja droga, ja mówię o tym otwarcie, a on udaje wielkiego romantyka i robi biednej dziewczynie nadzieję.
- Bez obaw, Lis nie jest głupia, jeśli masz rację, szybko zorientuje się w czym rzecz i kopnie go w dupę.
- Ja mam zawsze rację - odpowiedział oczywistym tonem.
- Jasne. - Kiwnęłam głową i zatopiłam się w wygodnym meblu.
Musiałam koniecznie spotkać się z Lisą, miałyśmy sporo do nadrobienia...
Idąc korytarzem, doskonale słyszałam dźwięki dobiegające z jego sypialni - odgłosy rodem z drugorzędnej porno produkcji.
Tym razem były dwie: jedna wyglądała na góra osiemnaście lat, druga zdawała się podchodzić pod trzydziestkę. Obie blondynki, obie wysokie. Nie miałam pojęcia, czy były ze sobą spokrewnione, ale gdyby okazało się, że tak, nie byłabym tym jakoś specjalnie zaskoczona.
W tym domu widziałam już wszystko, z uprawiającymi seks oralny bliźniaczkami na czele, więc niby co mogło mnie zaskoczyć?
Starając się nie skupiać na tym, co działo się gdzieś za ścianą, weszłam do łazienki i zamknęłam drzwi na rdzewiejącą już zasuwkę, jednak nie zabawiłam tam zbyt długo - wygoniły mnie wymiociny pozdrawiające mnie z deski sedesowej i podłogi.
- Ja na pewno nie będę tego sprzątać - powiedziałam sama do siebie z wyrazem najwyższego obrzydzenia.
Chyba, że zostanę do tego zmuszona siłą, dodałam w myślach i wyszłam na korytarz. Tam, mimo rozpraszających hałasów, w mojej głowie zrodził się plan, który po dłuższych rozmyślaniach, w odróżnieniu od trzech poprzednich, nie okazał się głupi i niewykonalny. Z racji tego zdecydowałam się wprowadzić go w życie - zaczęłam przy śniadaniu, kiedy panie do towarzystwa wróciły tam, skąd przyszły, a ojciec złagodził swojego kaca eliksirem pomysłu Steviego.
- Mamy może krople na żołądek? - zapytałam słabym, niewyraźnym tonem zaraz po tym, jak skończyłam udawać, że przepyszna jajecznica z pomidorami w ogóle mi nie wchodzi i nie mogę nawet na nią patrzeć.
- A na co ci krople?
- Mam paskudne mdłości, chyba się czymś zatrułam.
- Chyba własną śliną - rzucił złośliwie, odgryzając kawałek posmarowanego masłem chleba. Jemu naprawdę musiało być niedobrze, bo nawet nie kazał nakładać sobie jajecznicy. - Sprawdź w szufladzie przy zlewie.
Wstałam bardzo powoli z miejsca, trzymając rękę na brzuchu. Kroki stawiałam niepewnie, były małe i wolne, jak u człowieka, który boi się, że każdy gwałtowniejszy ruch nasili nieprzyjemne objawy.
Ojciec prychnął pod nosem i upił łyk herbaty. Odwrócona do niego plecami, dla niepoznaki, otworzyłam szufladę, jednak zamiast szukać leku, którego i tak tam nie było, włożyłam palec do ust, najgłębiej jak tylko się dało, i zwymiotowałam do zlewu.
- Co, do cholery?! - Sądząc po odgłosie, sukinsyn zerwał się z krzesła i zapewne spojrzał w moją stronę.
- Przepraszam - wydukałam drżącym głosem, wycierając mokre oczy.
- Ja pierdolę, cały zlew zarzygany!
- Mówiłam, że się źle czuję.
- Od rzygania jest kibel, nie kuchnia.
- Przeprosiłam.
- A ja mam w dupie twoje przeprosiny, masz to posprzątać i to migiem, bo zaraz wyjeżdżamy. - Pokręcił głową z dezaprobatą i złapał za stojącą na blacie butelkę z wodą mineralną.
- Już się... - tu przerwałam, zakryłam usta drżącą dłonią i jak wyrzucona z procy pobiegłam w stronę łazienki. - Wybacz, brzuszku, to dla wyższego dobra - wyszeptałam, gdy klęczałam już przy sedesie i wymusiłam kolejną porcję wymiotów.
Najpierw chciałam tylko udawać, ale doszłam do wniosku, że lepiej zwymiotować naprawdę, w razie gdyby ojciec wszedł do łazienki.
Posiedziałam tam jeszcze pięć minut, po czym obmyłam twarz zimną wodą, przyjęłam minę męczennika i wróciłam do kuchni.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić? - zapytał ojciec, gdy oparłam głowę o chłodną framugę. - Nie wezmę cię ze sobą, bo jeszcze mi auto zarzygasz. Wolnego też nie wezmę, bo przyjeżdża prokurator okręgowy. Kurwa jego mać, ty zawsze wiesz, kiedy się rozchorować! - Spojrzał na mnie gniewnym wzrokiem i wziął duży łyk wody niegazowanej. - Niech stracę, zostaniesz w domu, ale masz leżeć w łóżku i nigdzie nie wyłazić.
- Dobrze będzie, jak w ogóle wyjdę z łazienki.
Nie powiedział już słowa, poszedł się szykować, co zajęło mu około piętnastu minut. Przed samym wyjściem zdążył jeszcze powykręcać klamki z wszystkich okien na parterze i dokładnie zamknąć drzwi: tylne i frontowe.
Zadowolony z siebie życzył mi miłego rzygania i odjechał. Nie zdawał sobie sprawy z jednego - garaż.
I właśnie na to liczyłam, tego oczekiwałam - nigdy, przenigdy nie zamykał drzwi prowadzących z domu do garażu i ja zamierzałam to wykorzystać.
Drzwi oddzielające dobudówkę od podwórka były co prawda zamknięte i to na kłódkę, ale one mnie nie interesowały, do ucieczki zamierzałam wykorzystać okno. Wąskie, usytuowane dosyć wysoko okienko. Wystarczyło tylko wspiąć się na regał i dziękować losowi za bycie pieprzonym chudzielcem.
Kilka minut przed czwartą tak właśnie zrobiłam; wspięłam się na nieco niestabilną półkę z narzędziami i z lekkim trudem przecisnęłam przez okno. Na koniec czekał mnie skok z wysokości dwóch i pół jarda.
Lądowanie miałam miękkie; o ścianę oparte były dwa worki z zeschłymi liśćmi. Trochę zabolały mnie żebra, coś zakłuło w kostce, ale były to tylko chwilowe odczucia. Kiedy minęły, stanęłam na nogi i ruszyłam w stronę kamienicy, gdzie mieszkał Josh.
Do jego drzwi zapukałam sygnałem, którym posługiwałam się z Courtney; po kilku sekundach otworzyła mi młoda dziewczyna. Jedną rękę miała wsuniętą w rękaw czarnej, skórzanej kurtki, drugą dopiero zakrywała.
- Jest Josh? - zapytałam niepewnie.
Zanim wysoka szatynka zdążyła mi odpowiedzieć, odezwał się Drake:
- Kto to?!
Nieznajoma spojrzała na mnie pytająco.
- Mary.
- Mary! - odkrzyknęła mu, zapinając suwak.
- Niech wejdzie!
- Wchodź, ja i tak już wychodzę. - Otworzyła szerzej drzwi, poprawiła sięgające ramion włosy i szybko mnie wyminęła, zostawiając za sobą niezbyt przyjemny zapach tanich perfum - podróbka Chanel z drogerii na rogu Everdeen*, używały ich prawie wszystkie damulki od siedmiu boleści.
- Przekręć klucz, jeśli możesz.
Wykonałam prośbę gospodarza, ściągnęłam kurtkę i weszłam do salonu.
- Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie, ale cieszę się, że jesteś. Zrobić ci herbatę? - zapytał, pojawiając się w moim polu widzenia. Od razu zmarszczyłam brwi i wykrzywiłam usta.
- Człowieku, weź się ubierz, a nie paradujesz z fiutem na wierzchu.
- U siebie jestem - odparł z głupim uśmieszkiem i wskazał mi wolny fotel. Usiadłam w nim, starając się nie zwracać uwagi na bujającego się z każdym ruchem swojego właściciela penisa.
- Imponujący widok, co nie? No, ale nie powiedziałaś, czy chcesz coś do picia.
- Nie, nie chcę.
- To dobrze, bo Sammy wypiła mi ostatnią herbatę. Troszkę sobie pobaraszkowaliśmy i...
- Nie obchodzi mnie to - przerwałam mu, zanim zaczął dzielić się ze mną szczegółami.
- No tak, ostatnio chyba żyjesz w celibacie, więc słuchanie takich rzeczy pewnie zwiększa twoją frustrację, ale wiesz, ja, jako dobry przyjaciel, mogę pomóc rozładować ci to całe napięcie.
- Jakie znowu napięcie, co ty pieprzysz?
Drake westchnął ospale i usiadł na fotelu obok.
- Pobyt w szpitalu na pewno był dla ciebie stresujący, a nic nie rozładowuje stresu lepiej niż seks. Poza tym, kiedy ty się ostatnio z kimś w ogóle bzykałaś, co?
- Gówno cię to obchodzi - burknęłam zniesmaczona.
- Nie złość się, po prostu się o ciebie martwię. Zbyt długa abstynencja seksualna nie jest dobra dla zdrowia.
- Jeśli myślisz, że tymi wyświechtanymi komunałami zaciągniesz mnie do łóżka, to grubo się mylisz. Wacek na wierzchu też ci w tym nie pomoże, więc z łaski swojej się ubierz i daj mi jakieś prochy, bo ta abstynencja szkodzi mi o wiele bardziej.
Zrezygnowany Jo wstał z fotela i zniknął na kilka minut w drugim pokoju. Kiedy wrócił, miał już na sobie jeansy i granatowy t-shirt, a w ręku trzymał plastikowy woreczek.
- Amfetamina, jedziemy na pół. - Rzucił prochy na stolik, a ja w mgnieniu oka rozdzieliłam je na cztery mniej więcej równe kreski. - Na przystanku będzie czekał mój znajomy, ma dla mnie kokainę. Jak będziesz grzeczna, to nią też się z tobą podzielę.
- Ja zawsze jestem grzeczna - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem i rozochocona wciągnęłam dwie porcje narkotyku. Drake zrobił to samo i wrócił na swoje miejsce. - Ty, a Lisa nie chciałaby z nami pojechać? Chętnie bym się z nią zobaczyła.
- Nie ma jej.
- A gdzie jest? - Zmarszczyłam brwi w pytającym wyrazie i pociągnęłam głośno nosem.
- Pojechała ze swoim nowym facetem do Colville.
Colville, na samo brzmienie tego słowa robiło mi się niedobrze...
- Nie wymawiaj przy mnie tej nazwy.
- Dlaczego?
- Bo mi się źle kojarzy - oznajmiłam wymijająco, starając się odepchnąć od siebie obraz spasionego babska i jej zboczonego mężulka.
- Przepraszam, nie wiedziałem. Ale co do tego faceta, długo z nim nie pobędzie. Gość jest starszy od jej ojca i widać, że leci tylko na jej ciało.
- Odezwał się ten, który widzi w kobiecie coś poza cyckami i cipą - zaśmiałam się drwiąco.
- Tylko widzisz, moja droga, ja mówię o tym otwarcie, a on udaje wielkiego romantyka i robi biednej dziewczynie nadzieję.
- Bez obaw, Lis nie jest głupia, jeśli masz rację, szybko zorientuje się w czym rzecz i kopnie go w dupę.
- Ja mam zawsze rację - odpowiedział oczywistym tonem.
- Jasne. - Kiwnęłam głową i zatopiłam się w wygodnym meblu.
Musiałam koniecznie spotkać się z Lisą, miałyśmy sporo do nadrobienia...
***
Mimo iż był wtorek, praktycznie rzecz biorąc początek tygodnia, lokal o niezbyt miło kojarzącej mi się nazwie Dzika róża pękał w szwach. Sześćdziesiąt procent bawiących się tam osób stanowili nastolatkowie, którzy skorzystali z tego, że bramkarz nie był typowym służbistą i bardziej niż wiek interesowały go walory fizyczne potencjalnych imprezowiczów, a zwłaszcza imprezowiczek.
Sam klub wyglądał imponująco, szczególnie wewnątrz, gdzie przeważała czarno-czerwono kolorystyka. Dużo wolnej przestrzeni do tańca, bar usytuowany w samym rogu, kilka jardów dalej podwyższenie dla DJ'a, które śmiało można było nazwać sceną, gdyż z pewnością zmieściłby się tam czteroosobowy zespół z całym sprzętem.
Stolików było sporo, wszystkie stały przy ścianach obwieszonych lustrami, każdy wykonany z ciemnego drewna i obsypany płatkami zasuszonych róż. Muzyka specyficzna, ciężka do określenia - coś jak połączenie Nine Inch Nails z Genesis.
To wszystko razem wzięte tworzyło naprawdę ciekawy klimat, z jakim nigdzie indziej się nie spotkałam.
Elementem wspólnym łączącym ten klub z innymi miejscami tego typu były obściskujące się pary różnych płci i alkohol. Zamówiona przeze mnie na koszt Josha wódka z colą przygotowywana była w klasycznych proporcjach, które można było spotkać wszędzie - jedna trzecia alkoholu, dwie trzecie napoju gazowanego.
Ja, gdy jeszcze pracowałam u Steviego, stosowałam metodę pół na pół, co chwalili sobie wszyscy klienci, których miałam okazję obsługiwać.
Przeciskając się przez tłum tańczących, stojących i wymieniających płyny ustrojowe osób, starałam się nie wylać swojego trunku i na nikogo nie wpaść. To pierwsze się udało, z drugim nie miałam już tyle szczęścia - skupiona na tym, by wyminąć wysoką brunetkę z wygolonymi bokami głowy i dwoma kolczykami w nosie, uderzyłam w plecy wysokiego mężczyzny z łysą czaszką okraszoną wymyślnym tatuażem.
- Patrz, jak, kurwa, cho... - zaczął, jednak przerwał, gdy tylko lepiej mi się przyjrzał. I ja go szybko rozpoznałam. - Własnym oczom nie wierzę, Mary Jane!
- Siemasz, Chuck.
Musnęliśmy się polikami, a ten ostrożnie mnie objął.
- Kupę lat się nie widzieliśmy, co tam u ciebie ciekawego?
- Ciekawego raczej nic, same dołki, ale jakoś się trzymam - odpowiedziałam bez wdawania się w szczegóły. Nie byliśmy ze sobą na tyle blisko, by się sobie zwierzać. - A u ciebie jak?
- A nie narzekam. Pół roku temu otworzyłem nowy salon w centrum miasta, klientów mam sporo, kaska płynie, żyć nie umierać. A skoro już jesteśmy w temacie, gdzie zrobiłaś ten tatuaż? - Wskazał palcem na moje przedramię. Podwinięty rękaw odsłaniał czarną dłoń, która wyraźnie przypadła mu do gustu.
- Kojarzysz zespół Wild Roses?
Tatuażysta przytaknął szybkim skinięciem głowy.
- Przez jakiś czas byłam z nimi w trasie. Ich gitarzysta, Johnny, w wolnych chwilach zajmuje się robieniem tatuaży. To jego dzieło. Zresztą nie jedyne.
- Masz ich więcej? Pokaż.
- To chodź do łazienki, bo nie mam zamiaru rozbierać się na środku parkietu.
Chuck wyciągnął przed siebie rękę na znak, bym poszła przodem, po czym ruszył za mną w stronę czarnych drzwi toalety. Wybrałam męską, bo po pierwsze nie była tak okupowana jak damska i po drugie widok kobiety w męskiej ubikacji nie wzbudzał takiego zainteresowania, jak mężczyzna w łazience przeznaczonej dla pań.
Postawiłam wypitego do połowy drinka na umywalce, odwróciłam się tyłem do swojego towarzysza i zdjęłam bluzkę. W pierwszym odruchu, zamiast spojrzeć na moje plecy, rzucił okiem na na lustro, w którym odbijała się naga klatka piersiowa.
Chrząknęłam wymownie.
- Przepraszam, to było silniejsze ode mnie. - Potrząsnął szybko głową i skupił się na tym, na czym powinien. - Genialne. Facet ma do tego rękę. - Zrobił kilka kroków w przód i dotknął palcem skóry okalającej przestrzeń pod lewą łopatką. - Świetnie mu wyszedł ten dym wokół kwiata**. Szczerze mówiąc, sam bym lepiej tego nie zrobił. Pióro jeszcze lepsze, te wszystkie detale... Masz może jakiś kontakt do niego?
Pomachałam przecząco głową.
- Szkoda, chętnie bym go u siebie zatrudnił. Może by się zgodził, skoro ich wokalista teraz garuje.
- Niestety, nie pomyślałam o tym, by wziąć jego numer. No, ale to nie wszystko. - Obróciłam się w stronę zauroczonego mężczyzny i rozpięłam guzik jeansów w celu zaprezentowania mu róży w całej jej krasie.
Przykucnął, by lepiej się jej przyjrzeć, wtedy też otworzyły się drzwi i do łazienki wpadło dwóch młodych mężczyzn. Odruchowo zasłoniłam ręką wyeksponowany biust.
- Widzę, że nie tylko nam zebrało się na małe igraszki - oznajmił jeden z nich, posyłając wymowne spojrzenie zdezorientowanemu Chuckowi, który obrócił się w ich stronę.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Zamkniemy się w ostatniej kabinie, nawet nie zauważycie, że tu jesteśmy. - Blondyn z nażelowanymi włosami uśmiechnął się szeroko. Zmierzyłam go od góry do dołu. Lewa nogawka była wyraźnie wybrzuszona i nie była to moja zasługa. - Miłej zabawy - dodał i obaj zniknęli za ostatnimi drzwiami.
- Pierdolone pedały - wycedził z obrzydzeniem Chuck i podniósł się z podłogi. - Powinni ich trzymać z dala od społeczeństwa.
- Przesadzasz, krzywdy ci tym nie robią. - Zapięłam spodnie i nałożyłam z powrotem pomarańczową bluzkę.
- Jak to nie? Homosie zaburzają naturalny porządek.
- Ale zabawiające się dziewczyny jakoś ci nie przeszkadzają.
- Bo kobiety to co innego.
- No proszę, nie dość, że homofob to jeszcze seksista - zaśmiałam się, podnosząc drinka z porcelanowej powierzchni.
- Jaki seksista, proszę cię. Na panie się po prostu miło patrzy, a faceci ładujący sobie ptaki w dupy to widok co najmniej niesmaczny. Jako artysta cenię sobie piękne widoki, więc nie jestem seksistą tylko estetą. Ale z tą homofobią to masz rację i wiesz co? Jestem z tego dumny.
- A słyszałeś może, co mówią o ostentacyjnych homofobach? Że to kryptogeje. Czyli wiesz, homosie, którzy tak bardzo chcą ukryć swoją orientację, że udają, że nienawidzą tego tak zwanego wynaturzenia.
Chuck spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Mówił ci już ktoś kiedyś, że za bardzo się mądrzysz?
- Zdarzyło się parę razy. - Wyszczerzyłam zęby i pociągnęłam kolejny łyk swojego ulubionego drinka.
Zanim zdążyłam oderwać usta od szklanki, na progu łazienki stanął już lekko podpity Josh.
- A co ty tu robisz, ślicznotko?
- Odcedzam kartofelki. Chuck, to jest Josh. Josh, to jest Chuck.
- My się już znamy - oznajmił Drake. - Oli zabrał mnie do Chucky'ego, kiedy chciałem zrobić sobie tatuaż. Planowałem wydziarać sobie twoje cycuszki, ale skończyło się na tygrysie.
- Zboczek - rzuciłam pod nosem.
Zaśmiał się tylko bezczelnie i wcisnął dłonie do kieszeni jeansów.
- Wiecie co, troszkę się tu już nudzę. Może byśmy tak zmienili miejscówkę?
- Czemu nie. Proponuję moje mieszkanie. Mam tam trochę zioła i skrzynkę piwa.
- Ja jestem za, a ty, Mary Jane? - Jo spojrzał na mnie pytająco.
- Mi tam wszystko jedno, byle tylko nie wracać do domu.
- No to super. Skrzyknę chłopaków i możemy jechać.
- A ja za ten czas się odpryskam. - Drake ruszył chwiejnym krokiem w stronę pisuarów. Zatrzymał się przy ostatnim, jednak jego uwagę odwróciły odgłosy dobiegające z kabiny na przeciwko. Zbliżył się więc do niej.
Kiedy odkrył, że jest zamknięta, położył się na podłodze i zerknął przez kilkucalową szparę między drzwiczkami a posadzką.
- Ty, tam są dwaj kolesie. Jeden ciągnie drugiemu druta.
- To lepiej nie patrz, bo jeszcze ci stanie.
- A ty świntuszko. - Zaśmiał się głośno, po czym wstał z morelowych kafelek i w końcu załatwił swoją potrzebę fizjologiczną.
Sam klub wyglądał imponująco, szczególnie wewnątrz, gdzie przeważała czarno-czerwono kolorystyka. Dużo wolnej przestrzeni do tańca, bar usytuowany w samym rogu, kilka jardów dalej podwyższenie dla DJ'a, które śmiało można było nazwać sceną, gdyż z pewnością zmieściłby się tam czteroosobowy zespół z całym sprzętem.
Stolików było sporo, wszystkie stały przy ścianach obwieszonych lustrami, każdy wykonany z ciemnego drewna i obsypany płatkami zasuszonych róż. Muzyka specyficzna, ciężka do określenia - coś jak połączenie Nine Inch Nails z Genesis.
To wszystko razem wzięte tworzyło naprawdę ciekawy klimat, z jakim nigdzie indziej się nie spotkałam.
Elementem wspólnym łączącym ten klub z innymi miejscami tego typu były obściskujące się pary różnych płci i alkohol. Zamówiona przeze mnie na koszt Josha wódka z colą przygotowywana była w klasycznych proporcjach, które można było spotkać wszędzie - jedna trzecia alkoholu, dwie trzecie napoju gazowanego.
Ja, gdy jeszcze pracowałam u Steviego, stosowałam metodę pół na pół, co chwalili sobie wszyscy klienci, których miałam okazję obsługiwać.
Przeciskając się przez tłum tańczących, stojących i wymieniających płyny ustrojowe osób, starałam się nie wylać swojego trunku i na nikogo nie wpaść. To pierwsze się udało, z drugim nie miałam już tyle szczęścia - skupiona na tym, by wyminąć wysoką brunetkę z wygolonymi bokami głowy i dwoma kolczykami w nosie, uderzyłam w plecy wysokiego mężczyzny z łysą czaszką okraszoną wymyślnym tatuażem.
- Patrz, jak, kurwa, cho... - zaczął, jednak przerwał, gdy tylko lepiej mi się przyjrzał. I ja go szybko rozpoznałam. - Własnym oczom nie wierzę, Mary Jane!
- Siemasz, Chuck.
Musnęliśmy się polikami, a ten ostrożnie mnie objął.
- Kupę lat się nie widzieliśmy, co tam u ciebie ciekawego?
- Ciekawego raczej nic, same dołki, ale jakoś się trzymam - odpowiedziałam bez wdawania się w szczegóły. Nie byliśmy ze sobą na tyle blisko, by się sobie zwierzać. - A u ciebie jak?
- A nie narzekam. Pół roku temu otworzyłem nowy salon w centrum miasta, klientów mam sporo, kaska płynie, żyć nie umierać. A skoro już jesteśmy w temacie, gdzie zrobiłaś ten tatuaż? - Wskazał palcem na moje przedramię. Podwinięty rękaw odsłaniał czarną dłoń, która wyraźnie przypadła mu do gustu.
- Kojarzysz zespół Wild Roses?
Tatuażysta przytaknął szybkim skinięciem głowy.
- Przez jakiś czas byłam z nimi w trasie. Ich gitarzysta, Johnny, w wolnych chwilach zajmuje się robieniem tatuaży. To jego dzieło. Zresztą nie jedyne.
- Masz ich więcej? Pokaż.
- To chodź do łazienki, bo nie mam zamiaru rozbierać się na środku parkietu.
Chuck wyciągnął przed siebie rękę na znak, bym poszła przodem, po czym ruszył za mną w stronę czarnych drzwi toalety. Wybrałam męską, bo po pierwsze nie była tak okupowana jak damska i po drugie widok kobiety w męskiej ubikacji nie wzbudzał takiego zainteresowania, jak mężczyzna w łazience przeznaczonej dla pań.
Postawiłam wypitego do połowy drinka na umywalce, odwróciłam się tyłem do swojego towarzysza i zdjęłam bluzkę. W pierwszym odruchu, zamiast spojrzeć na moje plecy, rzucił okiem na na lustro, w którym odbijała się naga klatka piersiowa.
Chrząknęłam wymownie.
- Przepraszam, to było silniejsze ode mnie. - Potrząsnął szybko głową i skupił się na tym, na czym powinien. - Genialne. Facet ma do tego rękę. - Zrobił kilka kroków w przód i dotknął palcem skóry okalającej przestrzeń pod lewą łopatką. - Świetnie mu wyszedł ten dym wokół kwiata**. Szczerze mówiąc, sam bym lepiej tego nie zrobił. Pióro jeszcze lepsze, te wszystkie detale... Masz może jakiś kontakt do niego?
Pomachałam przecząco głową.
- Szkoda, chętnie bym go u siebie zatrudnił. Może by się zgodził, skoro ich wokalista teraz garuje.
- Niestety, nie pomyślałam o tym, by wziąć jego numer. No, ale to nie wszystko. - Obróciłam się w stronę zauroczonego mężczyzny i rozpięłam guzik jeansów w celu zaprezentowania mu róży w całej jej krasie.
Przykucnął, by lepiej się jej przyjrzeć, wtedy też otworzyły się drzwi i do łazienki wpadło dwóch młodych mężczyzn. Odruchowo zasłoniłam ręką wyeksponowany biust.
- Widzę, że nie tylko nam zebrało się na małe igraszki - oznajmił jeden z nich, posyłając wymowne spojrzenie zdezorientowanemu Chuckowi, który obrócił się w ich stronę.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Zamkniemy się w ostatniej kabinie, nawet nie zauważycie, że tu jesteśmy. - Blondyn z nażelowanymi włosami uśmiechnął się szeroko. Zmierzyłam go od góry do dołu. Lewa nogawka była wyraźnie wybrzuszona i nie była to moja zasługa. - Miłej zabawy - dodał i obaj zniknęli za ostatnimi drzwiami.
- Pierdolone pedały - wycedził z obrzydzeniem Chuck i podniósł się z podłogi. - Powinni ich trzymać z dala od społeczeństwa.
- Przesadzasz, krzywdy ci tym nie robią. - Zapięłam spodnie i nałożyłam z powrotem pomarańczową bluzkę.
- Jak to nie? Homosie zaburzają naturalny porządek.
- Ale zabawiające się dziewczyny jakoś ci nie przeszkadzają.
- Bo kobiety to co innego.
- No proszę, nie dość, że homofob to jeszcze seksista - zaśmiałam się, podnosząc drinka z porcelanowej powierzchni.
- Jaki seksista, proszę cię. Na panie się po prostu miło patrzy, a faceci ładujący sobie ptaki w dupy to widok co najmniej niesmaczny. Jako artysta cenię sobie piękne widoki, więc nie jestem seksistą tylko estetą. Ale z tą homofobią to masz rację i wiesz co? Jestem z tego dumny.
- A słyszałeś może, co mówią o ostentacyjnych homofobach? Że to kryptogeje. Czyli wiesz, homosie, którzy tak bardzo chcą ukryć swoją orientację, że udają, że nienawidzą tego tak zwanego wynaturzenia.
Chuck spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Mówił ci już ktoś kiedyś, że za bardzo się mądrzysz?
- Zdarzyło się parę razy. - Wyszczerzyłam zęby i pociągnęłam kolejny łyk swojego ulubionego drinka.
Zanim zdążyłam oderwać usta od szklanki, na progu łazienki stanął już lekko podpity Josh.
- A co ty tu robisz, ślicznotko?
- Odcedzam kartofelki. Chuck, to jest Josh. Josh, to jest Chuck.
- My się już znamy - oznajmił Drake. - Oli zabrał mnie do Chucky'ego, kiedy chciałem zrobić sobie tatuaż. Planowałem wydziarać sobie twoje cycuszki, ale skończyło się na tygrysie.
- Zboczek - rzuciłam pod nosem.
Zaśmiał się tylko bezczelnie i wcisnął dłonie do kieszeni jeansów.
- Wiecie co, troszkę się tu już nudzę. Może byśmy tak zmienili miejscówkę?
- Czemu nie. Proponuję moje mieszkanie. Mam tam trochę zioła i skrzynkę piwa.
- Ja jestem za, a ty, Mary Jane? - Jo spojrzał na mnie pytająco.
- Mi tam wszystko jedno, byle tylko nie wracać do domu.
- No to super. Skrzyknę chłopaków i możemy jechać.
- A ja za ten czas się odpryskam. - Drake ruszył chwiejnym krokiem w stronę pisuarów. Zatrzymał się przy ostatnim, jednak jego uwagę odwróciły odgłosy dobiegające z kabiny na przeciwko. Zbliżył się więc do niej.
Kiedy odkrył, że jest zamknięta, położył się na podłodze i zerknął przez kilkucalową szparę między drzwiczkami a posadzką.
- Ty, tam są dwaj kolesie. Jeden ciągnie drugiemu druta.
- To lepiej nie patrz, bo jeszcze ci stanie.
- A ty świntuszko. - Zaśmiał się głośno, po czym wstał z morelowych kafelek i w końcu załatwił swoją potrzebę fizjologiczną.
***
Po przeciśnięciu się przez tłum i odebraniu kurtek, w końcu udało nam się trafić na parking, gdzie przy srebrnym chevrolecie czekało na nas czterech mężczyzn. Tego, który stał na prawo od Chucka poznałam od razu, Jeremy, ale na pewno nie Irons. Na imprezie u Chucka, wiele lat temu, z uporem maniaka próbował namówić mnie i Courtney na pokaz erotyczny w salonie pełnym ludzi. Ravin wylała mu wtedy pół butelki zimnej wódki na krocze. Dwóch pozostałych widziałam po raz pierwszy.
- W końcu jesteście. Jedziemy?
- Chwila, najpierw chcę obejrzeć to cacuszko. - Josh nawet nie zaprzątnął sobie głowy tym, by poznać towarzyszy Chucka, wyminął ich, jak gdyby nigdy nic, i zajrzał do wnętrza samochodu przez szybę od strony kierowcy.
- Panowie, to jest Mary Jane. Mary, to jest Barry - wskazał na bruneta w czarnej skórze i wytartych jeansach - a to James - tu dotknął ramienia szatyna w granatowym polarze - Jeremy'ego już znasz.
- Zgadza się - odpowiedziałam i uścisnęłam dłonie świeżo poznanych mężczyzn.
Opuszki palców Barry'ego były twardsze niż u przeciętnego człowieka, od razu domyśliłam się, że grał na gitarze. Skóra rąk Jamesa była szorstka i nieprzyjemna w dotyku, stawiałam na budowlankę.
- Chwila, moment, jak to Jeremy'ego już znasz? - Mężczyzna trzymający w dłoni pełną butelkę whiskey spojrzał najpierw na Chucka, a potem na mnie z ogromnym zdziwieniem.
- Nie pamiętasz Mary Jane?
Pomachał przecząco głową.
- Ta niby siostra Courtney Ravin. Tak bardzo chciałeś zobaczyć je obie w akcji.
- No to trzeba było tak od razu! - krzyknął entuzjastycznie i odstawił butelkę na dach. Sekundę później ściskał mnie w ramionach tak, jakbym była jego odnalezioną po latach rozłąki bliską krewną. Gdyby nie alkohol i kilka kresek amfetaminy (koledze od kokainy niestety nie dostarczono zamówionego towaru, więc w ramach rekompensaty dał Joshowi działkę amfy), poczułabym pewnie silny ból.
- Mary Jane... No proszę, jak wyrosłaś. Ile ty masz teraz lat?
- Kobiety się nie pyta o takie rzeczy - wtrącił się Barry, uśmiechając do mnie uwodzicielsko. Odwzajemniłam się zwykłym, uprzejmym uśmiechem; nie miałam ochoty na żaden flirt, mimo iż mężczyzna był niczego sobie.
- No tak, przepraszam - wybełkotał i głęboko się ukłonił.
- Ile to cudeńko wyciąga? - przerwał tę wymianę zdań Josh.
- Sto sześć.***
- Co tak mało? - zapytałam zaskoczona.
- To używane auto po przejściach, nie wymagajmy od niego cudów. A teraz możemy już jechać?
Wszyscy przytaknęliśmy i całą szóstką weszliśmy do pięcioosobowego auta. Z braku innej możliwości musiałam usiąść komuś na kolanach, wybrałam Josha.
- Teraz, żeby tylko mi nie stanął - powiedział na głos i wziął głęboki oddech. Od razu się podniosłam. - No coś ty, Mary, tylko żartowałem.
- Gówno, a nie żartowałem. Za dobrze ci znam, już po kilku jardach stałby ci jak na baczność i zacząłbyś mnie obmacywać. Idę do przodu.
- Z przodu siedzę ja. - Barry uniósł prawą rękę. - Ale nie mam nic przeciwko temu, byś usiadła mi na kolanach.
- To nie będzie konieczne. Otwórz okno.
- Żeby mnie przewiało?
- Nie bądź baba! - Pchnęłam jego ramię i zaczęłam się przedzierać na przód. Ktoś z tyłu złapał mnie za tyłek, ale udałam, że wcale tego nie poczułam. - Do końca - dodałam, widząc, że z drzwi wystaje jeszcze kawałek szyby.
- Czekaj, zamierzasz tam usiąść? - Chuck spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.
- A mam inne wyjście?
- Moje kolana - znów wtrącił się Barry.
- Znamy się trzy minuty, na kolanach siadam po trzydziestu. - Uśmiechnęłam się łobuzersko i wystawiłam górną część ciała na zewnątrz. Nogi, siłą rzeczy, zahaczały o pasażera, ale zawsze mogłam, w razie co, kopnąć go w jądra.
- Mogę już ruszać?
- Chwila, coś znalazłam na dachu! - Podniosłam się lekko i chwyciłam szyjkę nieotwartej jeszcze butelki taniej whiskey, która w barze Steviego stałaby na najniższej półce, przeznaczona dla pobierających marne zasiłki bezrobotnych.
- Co?
- Alkohol. - Wyszczerzyłam zęby i zaprezentowałam swoje znalezisko chłopakom.
- Ej, to moje! - zaprotestował Jeremy.
- Sorry, Winnetou, znalezione, niekradzione.
Mężczyzna burknął coś pod nosem, a ja odkręciłam butelkę, pociągnęłam z niej duży łyk i zapukałam w dach.
- Ruszaj, cowboyu!
Chuck wcisnął gaz, Barry objął moje uda. Z całą pewnością chciał mnie uchronić przed wypadnięciem.
- Nie wiem czy wiesz, ale gram na basie! - oznajmił, próbując przekrzyczeć silnik i inne uliczne odgłosy. Wiatr gwizdał mi w uszach lecz mimo to dosyć dobrze go słyszałam.
- Super, i co z tego?!
- To, że mam sprawne palce! - Zrobił to, co zrobiłby każdy napalony facet na jego miejscu: przesunął dłoń tak, że znalazła się na moim rozporku.
- Jeśli i jądra chcesz mieć sprawne, to zabieraj tę łapę i to już!
- W porządku, nie było tematu! - Uniósł dłonie w geście obronnym, przez co lekko się zachwiałam.
- Ale nogi mi trzymaj, bo się zabiję!
Przez kilka kolejnych minut nic nie zakłócało spokoju naszej podróży; Chuck włączył radio i wszyscy ochoczo śpiewaliśmy kawałki Doorsów, nawet Josh. Zaczęliśmy od Light my fire, skończyliśmy na Glorii, która wciąż kojarzyła mi się z panną Manfield i nie było to miłe skojarzenie.
Przyciągaliśmy spojrzenia przechodniów, jak to hałaśliwi młodzi ludzie, jadący z nieprzepisową prędkością, w nieprzepisowy sposób. Spojrzenia się skończyły, gdy Chuck zjechał z głównej drogi. Skończyła się też jako taka wygoda, gdyż wybrany przez niego skrót nafaszerowany był dziurami i innymi tego typu nierównościami.
Prawdopodobieństwo wylądowania na drodze znacznie się zwiększyło, ale whiskey dodawała mi odwagi. Whiskey, którą z nikim się nie podzieliłam, mimo iż ta nie należała do mnie.
- Uwaga, Mary, teraz będzie ostry zakręt! Lepiej wyrzuć butelkę i mocno się czegoś trzymaj!
Idąc za radą Chucky'ego, wyrzuciłam szklany przedmiot, mimo iż nie był jeszcze pusty, i złapałam się mocno pasa bezpieczeństwa. Barry ścisnął moje nogi jeszcze bardziej.
Zakręt faktycznie był ostry; porządnie mną szarpnęło, jednak utrzymałam się w pierwotnej pozycji.
- To jest lepsze niż rollercoaster! - wrzasnęłam, puszczając szary materiał. - Musicie tego spró...
Nie dokończyłam. Poczułam jeszcze silniejsze szarpnięcie i wstrząs, straciłam równowagę. Zanim się zorientowałam, leżałam już na twardej nawierzchni.
Żyłam, tego byłam pewna. Mogłam też poruszyć każdą kończyną. Wszystko słyszałam i nie rozdwajał mi się obraz. Tylko tyłek mnie niemiłosiernie bolał.
- Jezu Chryste, żyjesz?! - Josh kucnął tuż przy mnie blady jak ściana. Reszta stała z minami, jakby czekali na wykonanie kary śmierci.
- Wystarczy Mary. Tak, żyję. Pomóż mi wstać.
Drake spełnił moją prośbę. Od razu dotknęłam nosa, uszu i głowy. Nigdzie nie było krwi.
- Co się w ogóle stało?
- Złapaliśmy gumę.
- Słodko. - Otrzepałam ubranie z kurzu i poprosiłam o papierosa. Poirytowany pękniętą oponą i brakiem zapasowego koła Chuck kazał przynieść je Jamesowi ze schowka.
- Patrzcie, co tam znalazłem - oznajmił z uśmiechem zaraz po tym, jak rzucił mi paczkę marlboro, i zamachał w powietrzu rewolwerem.
- Prawdziwy?
- Taa - odpowiedział zmarnowanym tonem Chuck.
- Zdobyty legalnie?
- Zgodnie z prawem naszego cudownego kraju.
- Są tam też naboje, może sobie postrzelamy, co?
- W powietrze? - Spojrzałam na Jamesa jak na kretyna. Dookoła było tylko puste pole.
- Kilka jardów dalej jest zakręt, a za nim opuszczona fabryka. Możemy postrzelać do szyb. To zawsze jakaś rozrywka.
- A róbcie, co chcecie, mam to w dupie. - Chuck machnął ręką i wsiadł do swojego chevroleta.
- To daj naboje.
Kilka minut później staliśmy już w piątkę przed starym, wysokim budynkiem. Chucky został w samochodzie, nie był w nastroju na zabawę. Mnie też rozbijanie szyb bardzo szybko znudziło, więc zdecydowałam się zaproponować chłopakom grę, w którą zawsze chciałam zagrać, ale brakowało mi okazji i odwagi.
Tej nocy animuszu miałam ponad miarę, bo w gruncie rzeczy nie miałam nic do stracenia. Bo co to było za życie na łasce ojca? W dodatku ten nadchodzący odwyk, a po nim nie wiadomo ile lat niewoli...
- To strzelanie do okien jest nudne, lepiej zabawmy się w coś dla dorosłych.
- Masz na myśli orgię? - Joshowi aż zaświeciły się oczy.
- Nie, obrzydliwy zboczeńcu, nie mam na myśli orgii, chcę zagrać w rosyjską ruletkę...
- W końcu jesteście. Jedziemy?
- Chwila, najpierw chcę obejrzeć to cacuszko. - Josh nawet nie zaprzątnął sobie głowy tym, by poznać towarzyszy Chucka, wyminął ich, jak gdyby nigdy nic, i zajrzał do wnętrza samochodu przez szybę od strony kierowcy.
- Panowie, to jest Mary Jane. Mary, to jest Barry - wskazał na bruneta w czarnej skórze i wytartych jeansach - a to James - tu dotknął ramienia szatyna w granatowym polarze - Jeremy'ego już znasz.
- Zgadza się - odpowiedziałam i uścisnęłam dłonie świeżo poznanych mężczyzn.
Opuszki palców Barry'ego były twardsze niż u przeciętnego człowieka, od razu domyśliłam się, że grał na gitarze. Skóra rąk Jamesa była szorstka i nieprzyjemna w dotyku, stawiałam na budowlankę.
- Chwila, moment, jak to Jeremy'ego już znasz? - Mężczyzna trzymający w dłoni pełną butelkę whiskey spojrzał najpierw na Chucka, a potem na mnie z ogromnym zdziwieniem.
- Nie pamiętasz Mary Jane?
Pomachał przecząco głową.
- Ta niby siostra Courtney Ravin. Tak bardzo chciałeś zobaczyć je obie w akcji.
- No to trzeba było tak od razu! - krzyknął entuzjastycznie i odstawił butelkę na dach. Sekundę później ściskał mnie w ramionach tak, jakbym była jego odnalezioną po latach rozłąki bliską krewną. Gdyby nie alkohol i kilka kresek amfetaminy (koledze od kokainy niestety nie dostarczono zamówionego towaru, więc w ramach rekompensaty dał Joshowi działkę amfy), poczułabym pewnie silny ból.
- Mary Jane... No proszę, jak wyrosłaś. Ile ty masz teraz lat?
- Kobiety się nie pyta o takie rzeczy - wtrącił się Barry, uśmiechając do mnie uwodzicielsko. Odwzajemniłam się zwykłym, uprzejmym uśmiechem; nie miałam ochoty na żaden flirt, mimo iż mężczyzna był niczego sobie.
- No tak, przepraszam - wybełkotał i głęboko się ukłonił.
- Ile to cudeńko wyciąga? - przerwał tę wymianę zdań Josh.
- Sto sześć.***
- Co tak mało? - zapytałam zaskoczona.
- To używane auto po przejściach, nie wymagajmy od niego cudów. A teraz możemy już jechać?
Wszyscy przytaknęliśmy i całą szóstką weszliśmy do pięcioosobowego auta. Z braku innej możliwości musiałam usiąść komuś na kolanach, wybrałam Josha.
- Teraz, żeby tylko mi nie stanął - powiedział na głos i wziął głęboki oddech. Od razu się podniosłam. - No coś ty, Mary, tylko żartowałem.
- Gówno, a nie żartowałem. Za dobrze ci znam, już po kilku jardach stałby ci jak na baczność i zacząłbyś mnie obmacywać. Idę do przodu.
- Z przodu siedzę ja. - Barry uniósł prawą rękę. - Ale nie mam nic przeciwko temu, byś usiadła mi na kolanach.
- To nie będzie konieczne. Otwórz okno.
- Żeby mnie przewiało?
- Nie bądź baba! - Pchnęłam jego ramię i zaczęłam się przedzierać na przód. Ktoś z tyłu złapał mnie za tyłek, ale udałam, że wcale tego nie poczułam. - Do końca - dodałam, widząc, że z drzwi wystaje jeszcze kawałek szyby.
- Czekaj, zamierzasz tam usiąść? - Chuck spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.
- A mam inne wyjście?
- Moje kolana - znów wtrącił się Barry.
- Znamy się trzy minuty, na kolanach siadam po trzydziestu. - Uśmiechnęłam się łobuzersko i wystawiłam górną część ciała na zewnątrz. Nogi, siłą rzeczy, zahaczały o pasażera, ale zawsze mogłam, w razie co, kopnąć go w jądra.
- Mogę już ruszać?
- Chwila, coś znalazłam na dachu! - Podniosłam się lekko i chwyciłam szyjkę nieotwartej jeszcze butelki taniej whiskey, która w barze Steviego stałaby na najniższej półce, przeznaczona dla pobierających marne zasiłki bezrobotnych.
- Co?
- Alkohol. - Wyszczerzyłam zęby i zaprezentowałam swoje znalezisko chłopakom.
- Ej, to moje! - zaprotestował Jeremy.
- Sorry, Winnetou, znalezione, niekradzione.
Mężczyzna burknął coś pod nosem, a ja odkręciłam butelkę, pociągnęłam z niej duży łyk i zapukałam w dach.
- Ruszaj, cowboyu!
Chuck wcisnął gaz, Barry objął moje uda. Z całą pewnością chciał mnie uchronić przed wypadnięciem.
- Nie wiem czy wiesz, ale gram na basie! - oznajmił, próbując przekrzyczeć silnik i inne uliczne odgłosy. Wiatr gwizdał mi w uszach lecz mimo to dosyć dobrze go słyszałam.
- Super, i co z tego?!
- To, że mam sprawne palce! - Zrobił to, co zrobiłby każdy napalony facet na jego miejscu: przesunął dłoń tak, że znalazła się na moim rozporku.
- Jeśli i jądra chcesz mieć sprawne, to zabieraj tę łapę i to już!
- W porządku, nie było tematu! - Uniósł dłonie w geście obronnym, przez co lekko się zachwiałam.
- Ale nogi mi trzymaj, bo się zabiję!
Przez kilka kolejnych minut nic nie zakłócało spokoju naszej podróży; Chuck włączył radio i wszyscy ochoczo śpiewaliśmy kawałki Doorsów, nawet Josh. Zaczęliśmy od Light my fire, skończyliśmy na Glorii, która wciąż kojarzyła mi się z panną Manfield i nie było to miłe skojarzenie.
Przyciągaliśmy spojrzenia przechodniów, jak to hałaśliwi młodzi ludzie, jadący z nieprzepisową prędkością, w nieprzepisowy sposób. Spojrzenia się skończyły, gdy Chuck zjechał z głównej drogi. Skończyła się też jako taka wygoda, gdyż wybrany przez niego skrót nafaszerowany był dziurami i innymi tego typu nierównościami.
Prawdopodobieństwo wylądowania na drodze znacznie się zwiększyło, ale whiskey dodawała mi odwagi. Whiskey, którą z nikim się nie podzieliłam, mimo iż ta nie należała do mnie.
- Uwaga, Mary, teraz będzie ostry zakręt! Lepiej wyrzuć butelkę i mocno się czegoś trzymaj!
Idąc za radą Chucky'ego, wyrzuciłam szklany przedmiot, mimo iż nie był jeszcze pusty, i złapałam się mocno pasa bezpieczeństwa. Barry ścisnął moje nogi jeszcze bardziej.
Zakręt faktycznie był ostry; porządnie mną szarpnęło, jednak utrzymałam się w pierwotnej pozycji.
- To jest lepsze niż rollercoaster! - wrzasnęłam, puszczając szary materiał. - Musicie tego spró...
Nie dokończyłam. Poczułam jeszcze silniejsze szarpnięcie i wstrząs, straciłam równowagę. Zanim się zorientowałam, leżałam już na twardej nawierzchni.
Żyłam, tego byłam pewna. Mogłam też poruszyć każdą kończyną. Wszystko słyszałam i nie rozdwajał mi się obraz. Tylko tyłek mnie niemiłosiernie bolał.
- Jezu Chryste, żyjesz?! - Josh kucnął tuż przy mnie blady jak ściana. Reszta stała z minami, jakby czekali na wykonanie kary śmierci.
- Wystarczy Mary. Tak, żyję. Pomóż mi wstać.
Drake spełnił moją prośbę. Od razu dotknęłam nosa, uszu i głowy. Nigdzie nie było krwi.
- Co się w ogóle stało?
- Złapaliśmy gumę.
- Słodko. - Otrzepałam ubranie z kurzu i poprosiłam o papierosa. Poirytowany pękniętą oponą i brakiem zapasowego koła Chuck kazał przynieść je Jamesowi ze schowka.
- Patrzcie, co tam znalazłem - oznajmił z uśmiechem zaraz po tym, jak rzucił mi paczkę marlboro, i zamachał w powietrzu rewolwerem.
- Prawdziwy?
- Taa - odpowiedział zmarnowanym tonem Chuck.
- Zdobyty legalnie?
- Zgodnie z prawem naszego cudownego kraju.
- Są tam też naboje, może sobie postrzelamy, co?
- W powietrze? - Spojrzałam na Jamesa jak na kretyna. Dookoła było tylko puste pole.
- Kilka jardów dalej jest zakręt, a za nim opuszczona fabryka. Możemy postrzelać do szyb. To zawsze jakaś rozrywka.
- A róbcie, co chcecie, mam to w dupie. - Chuck machnął ręką i wsiadł do swojego chevroleta.
- To daj naboje.
Kilka minut później staliśmy już w piątkę przed starym, wysokim budynkiem. Chucky został w samochodzie, nie był w nastroju na zabawę. Mnie też rozbijanie szyb bardzo szybko znudziło, więc zdecydowałam się zaproponować chłopakom grę, w którą zawsze chciałam zagrać, ale brakowało mi okazji i odwagi.
Tej nocy animuszu miałam ponad miarę, bo w gruncie rzeczy nie miałam nic do stracenia. Bo co to było za życie na łasce ojca? W dodatku ten nadchodzący odwyk, a po nim nie wiadomo ile lat niewoli...
- To strzelanie do okien jest nudne, lepiej zabawmy się w coś dla dorosłych.
- Masz na myśli orgię? - Joshowi aż zaświeciły się oczy.
- Nie, obrzydliwy zboczeńcu, nie mam na myśli orgii, chcę zagrać w rosyjską ruletkę...
***
Kiedy na środku wielkiego, opustoszałego pomieszczenia stanął prowizoryczny stolik, wyrzuciłam zbędne naboje z bębenka Colta, zostawiając tylko jeden.
- Zasad chyba nie muszę tłumaczyć.
- Nie jesteśmy dziećmi - odpowiedział oczywistym tonem Barry i tak jak pozostali usiadł na stosiku cegieł przykrytym kawałkiem drewna.
- No to zaczynamy. - Położyłam broń na starej, rdzewiejącej już blasze i mocno nią zakręciłam. Wirowała dobrych kilka sekund, by ostatecznie zatrzymać się z lufą wycelowaną w Josha.
- Pierwszy do golenia! - oznajmił entuzjastycznie Drake i równie wesoło przystawił rewolwer do skroni. W ogóle nie bał się tego, że gdy pociągnie za spust, przez jego czaszkę przejdzie prawdopodobnie niosąca śmierć kula. Był na tyle pozytywnie nastawionym do życia człowiekiem, że miał stuprocentową pewność, iż na naboju nie widniało jego imię.
I tak w rzeczywistości było - gdy nacisnął cyngiel, zupełnie nic się nie stało.
- Jeden zero dla Josha! - wrzasnął i odłożył broń na blachę. Zakręcił nią jeszcze mocniej niż ja. Żeby sprawiedliwości stało się zadość, tym razem padło na mnie.
Czy czułam strach, gdy przystawiałam zimny metal do głowy? Może maleńki, o wiele głośniej niż on krzyczała w moim ciele adrenalina. Przez moment słyszałam też cichutki głosik nadziei: niech to nie będzie pudło.
Oczy wszystkich były skierowane na mnie, widniała w nich ekscytacja pomieszana ze strachem. Siedzący po mojej lewej Barry nieco się odsunął, zapewne po to, by ewentualnie nie mieć na sobie resztek mojego mózgu.
Wzięłam głęboki oddech, zacisnęłam powieki i drżącym palcem przydusiłam spust. Usłyszałam tylko kliknięcie charakterystyczne dla pustej komory.
Niechciane szczęście znów się do mnie uśmiechnęło. Wygrałam kolejną bitwę z kostuchą. Pięć zero dla Mary King.
Trzeci obrót wskazał Jeremy'ego, który ledwo utrzymywał się w pozycji siedzącej. Był jednym z tych ludzi, którzy na skutki działania wypitego alkoholu musieli czekać nieco dłużej.
- No to teraz ja. - Chwycił broń w trzęsącą się rękę, zgodnie z zasadami przystawił ją do skroni i w chwili, gdy naciskał spust, jego głowa osunęła się bezwolnie w dół.
Pomieszczenie wypełnił głośny huk i brzęk tłuczonego szkła. Trafił na kulę, ale oddał niecelny strzał, choć zdawało się to być wręcz niemożliwe.
Jeremy nieznany mi z nazwiska (ale na pewno nie Irons) był jednym z tych ludzi, których stan nietrzeźwości uratował przed niechybną śmiercią.
A co jeśli by nie spudłował? Czy miałabym wyrzuty sumienia? W końcu to ja zakręciłam tym rewolwerem, rosyjska ruletka to był mój pomysł...
Nie, zawsze mógł odmówić.
- Ja pierdolę, kurwa mać, ale fuks! - wrzasnął James, zrywając się z miejsca jak oparzony.
- Zatkało mi się ucho - wybełkotał nasz wybitny szczęściarz lub też wielki pechowiec, w zależności od tego, czy chciał, czy nie chciał umrzeć.
- No już lepsze zatkane ucho niż odstrzelony łeb. Nie wiem jak wy, ale ja już nigdy w życiu w to nie zagram, nigdy!
- Mięczak - skomentowałam złośliwie i wtedy stało się coś, czego chyba nikt z nas się nie spodziewał: do głównego pomieszczenia fabryki wpadło dwóch uzbrojonych policjantów.
- Policja, wszyscy na glebę, już!
- No to wpadliśmy...
* Ulica fikcyjna.
** Kwiat wanilii otoczony papierosowym dymem. Etymologii chyba nie muszę wyjaśniać, bo dla stałych czytelników jest wręcz oczywista.
*** Prędkość podana w milach. W kilometrach wychodzi sto siedemdziesiąt.
.......................................
- Zasad chyba nie muszę tłumaczyć.
- Nie jesteśmy dziećmi - odpowiedział oczywistym tonem Barry i tak jak pozostali usiadł na stosiku cegieł przykrytym kawałkiem drewna.
- No to zaczynamy. - Położyłam broń na starej, rdzewiejącej już blasze i mocno nią zakręciłam. Wirowała dobrych kilka sekund, by ostatecznie zatrzymać się z lufą wycelowaną w Josha.
- Pierwszy do golenia! - oznajmił entuzjastycznie Drake i równie wesoło przystawił rewolwer do skroni. W ogóle nie bał się tego, że gdy pociągnie za spust, przez jego czaszkę przejdzie prawdopodobnie niosąca śmierć kula. Był na tyle pozytywnie nastawionym do życia człowiekiem, że miał stuprocentową pewność, iż na naboju nie widniało jego imię.
I tak w rzeczywistości było - gdy nacisnął cyngiel, zupełnie nic się nie stało.
- Jeden zero dla Josha! - wrzasnął i odłożył broń na blachę. Zakręcił nią jeszcze mocniej niż ja. Żeby sprawiedliwości stało się zadość, tym razem padło na mnie.
Czy czułam strach, gdy przystawiałam zimny metal do głowy? Może maleńki, o wiele głośniej niż on krzyczała w moim ciele adrenalina. Przez moment słyszałam też cichutki głosik nadziei: niech to nie będzie pudło.
Oczy wszystkich były skierowane na mnie, widniała w nich ekscytacja pomieszana ze strachem. Siedzący po mojej lewej Barry nieco się odsunął, zapewne po to, by ewentualnie nie mieć na sobie resztek mojego mózgu.
Wzięłam głęboki oddech, zacisnęłam powieki i drżącym palcem przydusiłam spust. Usłyszałam tylko kliknięcie charakterystyczne dla pustej komory.
Niechciane szczęście znów się do mnie uśmiechnęło. Wygrałam kolejną bitwę z kostuchą. Pięć zero dla Mary King.
Trzeci obrót wskazał Jeremy'ego, który ledwo utrzymywał się w pozycji siedzącej. Był jednym z tych ludzi, którzy na skutki działania wypitego alkoholu musieli czekać nieco dłużej.
- No to teraz ja. - Chwycił broń w trzęsącą się rękę, zgodnie z zasadami przystawił ją do skroni i w chwili, gdy naciskał spust, jego głowa osunęła się bezwolnie w dół.
Pomieszczenie wypełnił głośny huk i brzęk tłuczonego szkła. Trafił na kulę, ale oddał niecelny strzał, choć zdawało się to być wręcz niemożliwe.
Jeremy nieznany mi z nazwiska (ale na pewno nie Irons) był jednym z tych ludzi, których stan nietrzeźwości uratował przed niechybną śmiercią.
A co jeśli by nie spudłował? Czy miałabym wyrzuty sumienia? W końcu to ja zakręciłam tym rewolwerem, rosyjska ruletka to był mój pomysł...
Nie, zawsze mógł odmówić.
- Ja pierdolę, kurwa mać, ale fuks! - wrzasnął James, zrywając się z miejsca jak oparzony.
- Zatkało mi się ucho - wybełkotał nasz wybitny szczęściarz lub też wielki pechowiec, w zależności od tego, czy chciał, czy nie chciał umrzeć.
- No już lepsze zatkane ucho niż odstrzelony łeb. Nie wiem jak wy, ale ja już nigdy w życiu w to nie zagram, nigdy!
- Mięczak - skomentowałam złośliwie i wtedy stało się coś, czego chyba nikt z nas się nie spodziewał: do głównego pomieszczenia fabryki wpadło dwóch uzbrojonych policjantów.
- Policja, wszyscy na glebę, już!
- No to wpadliśmy...
* Ulica fikcyjna.
** Kwiat wanilii otoczony papierosowym dymem. Etymologii chyba nie muszę wyjaśniać, bo dla stałych czytelników jest wręcz oczywista.
*** Prędkość podana w milach. W kilometrach wychodzi sto siedemdziesiąt.
.......................................
Tytuł rozdziału: Kolejny ćpun żyje za szybko.
Tak poza rozdziałem - jestem osobą dosyć honorową, nie lubię o nic błagać i się przed kimś płaszczyć, ale dziś odpycham dumę na bok i proszę, wręcz błagam o odzew. Pod poprzednim wpisem odezwały się trzy osoby i to na długo po publikacji, z którą uwijałam się jak mrówka, bo chciałam dotrzymać obiecanego terminu. Poczułam się boleśnie zignorowana, o czym chyba kilka razy wspomniałam w krótkich wpisach aktualizacyjnych, i było mi ogromnie przykro. Gdyby nie zależało mi na opiniach czy poznaniu odczuć, jakie towarzyszą czytelnikom podczas obcowania z tym oto tworem, nie zakładałabym bloga, pisałabym wyłącznie do szuflady. W sytuacjach, kiedy jestem tak brutalnie olewana, odechciewa mi się prowadzić tego bloga, choć bardzo go lubię. Kiedy myślę o tym trzykrotnym przepisywaniu, wyłapywaniu wszelkich niedoróbek i męczeniu i tak obolałych oczu, dochodzę do wniosku, że to opłaca mi się tylko wtedy, gdy jest jakaś reakcja, kiedy jej nie ma, tak naprawdę marnuję swoją energię i czas, który mogłabym poświęcić chociażby swojemu psu. Mam nadzieję, że weźmiecie to sobie do serca, bo napisanie komentarza pochłania znacznie mniej czasu niż prowadzenie bloga. Wiem, bo sama jestem czytelnikiem, który nie wyobraża sobie nie skomentowania tekstu, który czyta. Może i nie śledzę wielu blogów, ale na każdym zostawiam po sobie ślad, bo uważam, że każdy, kto poświęca swój czas na pisanie i publikowanie, po prostu na to zasługuje, plus chociaż tak mogę się odwdzięczyć za możliwość obcowania z tworem, którego czytanie sprawia mi przyjemność.
nareszcie się doczekałam kolejnego rozdziału. :) zawsze piszesz bardzo dobrze, ale jakoś ten rozdział do mnie nie przemówił jak większość. może to tylko moje odczucie, na pewno następne będą lepsze. :> okropnie tęsknię za postacią Jared'a, ale zapewne wszyscy odczuwają tęsknotę za nim.
OdpowiedzUsuńzwykle nie komentuję opowiadań, ale to mój błąd i przysięgam ci, że od teraz będę wszystko komentować. chociaż pewnie jestem słabym komentatorem. xd
Zdarza się, sama nie jestem z niego jakoś specjalnie zadowolona, pewnie dlatego, że klimatycznie jest to powrót do początków, a ja już tego klimatu zbytnio nie czuję.
UsuńTeż za nim tęsknię, aczkolwiek pisanie z jego perspektywy byłoby teraz dla mnie niewygodne, bo musiałabym trzymać się faktów z życia prawdziwego Leto, a to byłoby bardzo ograniczające.
Będzie mi naprawdę bardzo miło, będę Ci przeogromnie wdzięczna :).
Nie ma czegoś takiego, jak słaby komentator. Jeśli człowiek pisze szczerze o swoich odczuciach, jest najlepszym komentatorem na świecie, a Ty jesteś szczera i ja bardzo to sobie cenię :)
Tak długo czekałam aż w końcu jest!Powiem ci że warto było czekać na ten rozdział bo przypomniały mi się czasy jak Mary dopiero zaczynała zabawę z używkami :D. Ten rozdział baaardzo przypominał tamte czasy i za to wielkie dzięki! Ja powiem, że brakowało mi tutaj Courtney. Wtedy mogłabym powiedzieć, że jest jak za starych dobrych czasów. Wielka szkoda, że tak szybko Courtney zniknęła z opowiadania. Co do rosyjskiej ruletki to bałam się że ktoś się zabije ale na szczęście nie. Mam nadzieję, że wśród tych policjantów nie będzie ojca Mary bo będzie miała jeszcze gorzej przechlapane niż za tą ucieczkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i życzę weny!
W takim razie bardzo mnie to cieszy :). Tak, ten rozdział pisałam właśnie z takim założeniem, że to będzie powrót do korzeni.
UsuńPowiem szczerze, że już od bardzo dawna żałuję tego, że tak szybko wyrzuciłam Courtney z opowiadania. Na początku nie doceniłam potencjału tej postaci, co było moim błędem, ale cóż, co się stało to się nie odstanie, zawsze zostają mi retrospekcje. Myślałam też o odrębnym opowiadaniu o Ravin, ale na planach się skończyło.
Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz, a wena się bardzo przyda, bo czeka mnie pisanie nowego rozdziału, a nijak nie wiem, jak się do niego zabrać, z której strony ugryźć temat.
Ja tam z wielką chęcią poczytałabym jakieś opowiadanie z panną Ravin w roli głównej. Nawet jeśli miałoby to być tylko kilka rozdziałów lub jakaś "większa" miniaturka :D. To była moja ulubiona postać. Często wracam do rozdziałów z nią
UsuńGdyby takie opowiadanie miało powstać, faktycznie nie byłoby długie. Dziesięć rozdziałów, lub nawet mniej. Cały czas siedzi mi to gdzieś w głowie, jednego dnia wydaje się dobrym pomysłem, drugiego niezbyt udanym. Ale kto wie, może po zakończeniu WYRA się za to zabiorę... Pożyjemy, zobaczymy ;)
UsuńA ja będę inna i powiem, że w ogóle za Jaredem nie tęsknię. Ten etap się zakończył, miło się od tego oderwać. Mam dość czytania o wielkiej, epickiej miłości, bo pełno tego wszędzie i trochę mnie to nudzi. Lubię tutaj Mary, jest taka... autentyczna. A jak kiedyś wspomniałam, Mary z WYRA kompletnie do mnie nie przemawia. Podoba mi się, że konsekwentnie prowadzisz tę postać i nie mogę jej zarzucić żadnych nietypowych dla jej osobowości zachowań. Zresztą uwielbiam wszystkich bohaterów z MWADG - Josha, Lisę i innych pokręconych znajomych Mary. Szkoda, że wiele osób odeszło ze względu na brak Jareda. Myślę, że Mary jest na tyle dobrą postacią, że może funkcjonować bez niego i nadal być bardzo interesująca.
OdpowiedzUsuńPlus, oczywiście, znowu pochwalę Twój styl. Bardzo obrazowo wszystko opisujesz i świetnie zachowujesz równowagę na linii dialogi-opisy. Dialogi brzmią wiarygodnie, nie tak drętwo, jak u niektórych blogowych pisarzy. Masz dobre ucho. Jedyne, co mnie lekko irytowało, to użycie anglosaskiej jednostki miary; tak, chodzi o jardy. Rozumiem, że to jakaś wizja artystyczna, ale nie brzmi to naturalnie, bo piszesz po polsku, a my jardów nie znamy i nie używamy. Wiem, bohaterowie nie są z Polski, ale zauważ, że tłumacze angielskich książek w większości przekładają jednostki na te bardziej znane. Po prostu nie pamiętam, ile ma jard, więc musiałam przerwać czytanie, żeby wygooglować, bo bez tego ciężko sobie wyobrazić opisywaną rzeczywistość. Ale to tylko kosmetyka, to Twoje opowiadanie.
I na koniec chciałam wspomnieć, że rzeczywiście szkoda Courtney, była strasznie intrygująca. Przewidujesz jeszcze jakieś retrospekcje pisane z jej perspektywy? Bardzo mi się podobało, kiedy przedstawiłaś jej punkt widzenia, bo prawdę mówiąc, zupełnie zmieniło to moje postrzeganie tej postaci. Chciałabym się dowiedzieć o niej czegoś więcej.
A co do braku odzewu. Gdybym miała więcej czasu, komentowałabym regularnie, a tak czasem wpadam i tylko przeczytam. Nie umiem pisać komentarzy bez żadnej refleksji, lubię usiąść na spokojnie, pomyśleć, bo chcę jakoś przekazać Ci moje odczucia tak, żeby nie były to puste słowa, tylko coś lepszego. Nie zasługujesz na byle jaki komentarz, bo sama wkładasz mnóstwo pracy i serca w opowiadanie, dlatego chcę się odwdzięczyć tym samym. Nie chciałabym, żebyś przestała publikować. Jesteś ostatnią osobą pisząca na blogach, którą jeszcze czytam i która sprawia, że mam ochotę poświęcić czas na komentarz. Byłaby to wielka szkoda, gdybyś zaprzestała publikacji.
Tak czy inaczej, życzę dużo weny i radości z pisania. Czekam na kolejny.
PS Pewnie wkrótce wpadnę z komentarzem na WYRA, oczekuj mnie ;)
PPS Przepraszam za ewentualne literówki lub inne błędy, ale jest prawie pierwsza w nocy i padam na twarz.
Pozdrawiam, M.
Ach, z rozpędu zapomniałam. Ktoś już wyżej wspomniał, ale chciałam to powiedzieć: bardzo podoba mi się ta paralela między tym momentem opowiadania, a jego początkiem. Historia Mary zatoczyła koło. Cóż, skłania to do pewnej refleksji, jeśli się dłużej zastanowić.
UsuńM.
No proszę, bardzo miło trafić na kogoś, kto ma inny punkt widzenia niż większość. Od początku wiedziałam, że Jared będzie tylko etapem, kilka razy o tym wspominałam, więc przyznaję, że trochę zabolało mnie to, że niektórzy się na mnie wypieli po tym, jak usunęłam Leto z grona głównych bohaterów, ale cóż, nic na to nie poradzę. Większość patrzy na to jako na fan-fiction, więc kiedy zabrakło Jareda, uznali, że nie ma już sensu dłużej tego czytać, a prawda jest taka, że tu chodzi o Mary. Bardziej niż FF o artyście to po prostu opowiadanie zainspirowane jego piosenką, w którym otrzymał znaczącą, aczkolwiek nie główną rolę. Ale o tym już pisałam milion razy, więc nie będę się powtarzać, by nikogo nie zanudzić :D
UsuńCo do Mary z WYRA - myślę, że gdybym zaczęła pisać WYRA po MWADG (a nie odwrotnie), King byłaby tam zupełnie inna. Jak wprowadziłam ją do WYRA, miałam troszkę inną wizję, niż to, co przedstawiłam tu, Mary nie była wtedy jeszcze rozbudowaną postacią, można powiedzieć, że dopiero raczkowała. Nie mogłam spodziewać się tego, jak bardzo się rozwinie. Błąd nowicjusza.
Staram się. Na początku mojej przygody z pisaniem tworzyłam raczej skromne opisy, z czasem zaczęłam dostrzegać ich wartość i zaczęłam uczyć się, jak je tworzyć. Pomogło proste ćwiczenie - siadanie na łóżku i opisywanie wszystkiego, co widzę, w jak najdokładniejszy sposób. Tak mi to weszło w krew, że nie potrafię już nie skupiać się na detalach i opisać czegoś dwoma słowami.
Równowaga to dla mnie podstawa, choć tego też musiałam się nauczyć. Kiedyś było mi wszystko jedno, czy będzie więcej dialogów, czy opisów, teraz już jestem o wiele bardziej świadoma tego, co robię.
Jeśli chodzi o dialogi, to bardzo się staram by było jak najbardziej naturalne. Czasami nawet czytam je na głos i jeśli coś mi zgrzyta, szybko wprowadzam niezbędne poprawki. W opisach można sobie pozwolić na tak zwane piórko w tyłku, ale kwestie mówione powinny być możliwie najnaturalniejsze. Owszem, zdarza mi się przeszarżować, ale generalnie staram się pilnować.
Co do tych miar - pierwotnie użyłam metrów, aczkolwiek przy przepisywaniu zdecydowałam się zamienić je na jardy (a kilometry na mile) głównie przez to, że akcja dzieje się w Stanach. To w sumie taka moja fanaberia, bo nawet jak oglądam filmy, denerwuje mnie, kiedy lektor zamienia mile na kilometry. Poza tym w ostatnio czytanych książkach zawsze trafiam na anglosaskie jednostki i uznałam, że warto zrobić to samo u siebie, tak dla dodania realizmu.
Jeśli chodzi o retrospekcje z perspektywy Courtney - nie mam żadnej zaplanowanej, aczkolwiek jestem pewna, że napiszę jeszcze co najmniej jedną, nie wiem tylko kiedy.
Rozumiem Cię, sama muszę mieć odpowiedni nastrój na komentowanie, bo zawsze chcę opisać jak najwięcej odczuć, które budzi we mnie czytany tekst. Jestem w na tyle dobrej sytuacji, że opowiadania, które czytam, aktualizowane są w dosyć długich odstępach czasowych, więc nie muszę robić nic na wariata.
Też nie chcę przerywać publikacji, stąd mój apel. Czułam się niezręcznie, kiedy go pisałam, ale musiałam powiedzieć o tym otwarcie, bo dalszy brak reakcji z drugiej strony zapewne popchnąłby mnie do zaprzestania działania na tym blogu. Taka już ze mnie wstrętna cholera, która potrzebuje ciągłej uwagi.
Poza tym jest mi niezmiernie miło, że przy mnie zostałaś. Wielu czytelników przestało czytać moje opowiadanie tylko dlatego, że ogólnie przestali obcować z internetowymi tworami. Nie potrafię się nie zaśmiać, kiedy ktoś mi pisze: "tak, MWADG jest świetne, ale już go nie czytam, bo przestały mnie interesować FF. "
Wena się teraz przyda, bo właśnie zaczęłam pisać nowy rozdział.
Będę gotowa! :)
A ja przepraszam, jeśli moja odpowiedź jest chaotyczna, ale mam lekki młyn w głowie. Wszystko przez te upały.
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam :)
Ja tylko z jednym zdaniem. A mi tam Jaredka nie brakuje.
Usuńno, w końcu udało mi się przeczytać rozdział na spokojnie :) też czuję ten powrót do przeszłości, brakuje jeszcze Courtney i jak za starych czasów. Osobiście sądzę, że chyba trudno jest wczuć się w taką postać, jaką jest Mary. Momentami czuję się jakbym sama nią była, to niesamowite.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny :)
Pozdrawiam.
PS. Gdybyś miała ochotę - http://hurricane-jatrina.blogspot.com/ - zapraszam.
Tak, momentami pisanie z perspektywy Mary jest sporym wyzwaniem, ale tak ogólnie to stała mi się niesamowicie bliska, zdarza mi się nawet przechodzić w jej tryb podczas codziennych zajęć.
UsuńI to jest dla mnie wielki komplement :).
Również pozdrawiam.
I się wku.....! Miałam już prawie cały komentarz napisany, ale coś nacisnęłam i mi go wcięło! achhhhhhhhhhhhhhh, jestem na siebie zła! Na pewno nie zdołam go odtworzyć, jestem tak wściekła, że to mi to uniemożliwia. Ale naskrobię chociaż kilka słów, bo zasłużyłaś na odzew z mojej strony, wreszcie rzec by można, bo długo się zanosiłam do tego. Ale o Tobie nie zapominam, nie zasłużyłaś na to. Zresztą Ty byłaś wobec mnie zawsze w porządku, więc ja chcę być wobec Ciebie. Przeczytałam oba rozdziały. Nie dziwi mnie zachowanie ojca Mary, nie można było spodziewać się czegoś innego po nim. Razi strasznie kontrast między zachowaniem wobec Lily a wobec Mary. Przeraża ślepota Heather i ludzi, którzy mają częstszą styczność z Mary i Markiem. Czy naprawdę nikt nie domyśla się, co dzieje się za murami ich domu? czy naprawdę ludzie wierzą w to, co chcą usłyszeć? To jest doprawdy straszne. I nie po raz pierwszy znów jestem w szoku, że Mary kiedyś wybaczy to ojcu. Nie powinna. Nigdy. Szkoda, że nie możesz tego zmienić, od razu bym błagała Cię o to, byś zmieniła ten wątek. Jeśli chodzi o Josha, koleś nie zmienił się nic a nic. Ale od razu wiedziałam, że Mary wykombinuje coś, żeby tylko wybyć z domu. Zresztą nie można jej się dziwić, sama bym uciekała, gdzie pieprz rośnie. Co do pomysłu Mary z rosyjską ruletką... To chyba najgłupszy jak do tej pory, który u niej widziałam. Ktoś mógł zginąć. Naprawdę Mary, jesteś czasami idiotką i nie widzę usprawiedliwienia nawet w tym, że byłaś pod wpływem narkotyków i alkoholu. A teraz na pewno tatuś poczęstuje ją razami. Pozdrawiam i życzę weny:)
OdpowiedzUsuńDlatego ja swoje piszę w Wordzie i co chwila zapisuję, bo kilka razy spotkało mnie coś podobnego. Też byłam zła. Choć o wiele gorzej było, gdy przypadkiem usunęłam pół strony rozdziału z telefonu, bo byłam pewna, że już wszystko przepisałam (zapomniałam, że tam był jeszcze jeden akapit, a nie koniec strony) i kilka stron przepisanego na komputer rozdziału i to przez moją głupotę, bo pomyliłam pliki.
UsuńAkurat z Twojej strony, wbrew swojej zasadzie, nie boję się zapomnienia. Wiem, że czasami masz opóźnienia, mi samej zdarzało się nie raz, nie dwa, komentować dwa a nawet trzy rozdziały za jednym zamachem, bo jakoś się nie wyrabiałam, więc w pełni to rozumiem.
To w sumie fajne, że dostrzegasz teraz ten kontrast, bo w rozdziale dziewięćdziesiątym drugim poruszam tę kwestię (taki mały spoiler, a co!) :)
Ludzie są tak skonstruowani, że nawet jeśli coś wiedzą, nie reagują, bo to przecież nie ich sprawa, bo się boją, bo wolą siedzieć cicho i nie mącić swojego spokojnego życia.
Nawet gdybyś błagała, tej zmiany bym nie wprowadziła, bo jest to najistotniejsza rzecz w relacjach Mary-Mark.
Tak, Josh zawsze będzie Joshem! :D
Powiem Ci szczerzę, że w moim pierwszym planie nie było rosyjskiej ruletki - była taka zwana zabawa w tchórza, ale któregoś dnia na mojej playliście wskoczyła jedna z dwóch piosenek Rihanny, które uważam, że warte uwagi "Russian Roulette" i zmieniłam nieco swoją koncepcję.
Dokładnie, Mary bywa czasami wybitnie głupia.
Również pozdrawiam i dziękuję za życzenia, oraz komentarz :)
Witam ! Pierwsze o czym chcialam napisac to klub Dzika Roza. Bylabym tam czestym gosciem. Wystroj mnie urzekl. No i oczywiscie muzyka :D skoro bylo to cos jak polaczenie NIN i Genesis- nic wiecej do szczecia nie potrzebne :)!
OdpowiedzUsuńTez bym chciala, tak jak Mary, jechac siedzac w oknie :D na dachu juz odbylam podroz, takze do kolejnych przygod mogloby byc okno xD
Jeej, jak przeczytalam 'rosyjska ruletka' poczulam lekki strach ale i wielkie podekscytowanie ! Niewiem, czy gdyby mi ktos zaproponowal zagranie, zgodzilabym sie, ale musze przyznac, ze zawsze interesowala mnie ta gra xD hmm ewentualnie jakbym byla w takich stanie jak opisane towarzystwo, to kto wie hehe ;)
niiee ! To bylo niesparwiedliwe...Juz zdarzylam wczuc sie mocno w akcje po tej ruletce, a tu nic tylko koniec?! Niemilosierne postepowanie.... Ale nawet takie 'rozczarowanie' na koniec bardzo lubie :D chyba za bardzo podoba mi sie Twoje opowiadanie, zeby miec jakies uwagi albo zeby cos skrytykowac. A wiem ze kazda opinia moze byc dobra, nawet ta negatywna, byleby byla konstruktywna. Jednak chyba to moja wada, jak cos bardzo lubie to prozno mi szukac negatywow. Musze nad tym popracowac :)).
W tym komentarzu chcialam jeszcze napisac, ze przejrzalam tylko pobierznie inne komentarze, bo chcialam sie do nich odniesc. Po pierwsze, mnie tez nie brakuje Jareda. Etap z nim zakonczyl sie, taki byl zamysl autora- przyjmuje go. Zawsze wole czytac to, co wymysli dawno temu autor, niz napredce zamienione wydarzenia tylko ku uciesze publiki. Po drugie, hmm niewiem, chyba jestem przybyszem z kosmosu, gdyz nigdy nie traktowalam opowiadan czytanych w Internecie jako FF. Zawsze podziwiam ludzi, ktorzy potrafia siasc i napisac cos, czy to wiersz, opowiadanie, ksiazke. Wydawalo mi sie, ze FF to przetworzone przez fanow, juz wydane ksiazki czy komiksy. Jesli wiesz, co mam namysli, problem z wyslowieniem xD. Po trzecie, juz o tym pisalam, ale co tam xD. Ktos napisal, ze nie chce komentowac bez refleksji, bo na to nie zaslugujesz. Bardzo, ale to bardzo sie z tym zgadzam! Ja osobiscie pisac nie umiem, ale zywie gleboka nadzieje, ze gdyby cos w moich komentarzach bylo nie tak, napisalabys mi o tym :)) dodam, ze i tak jestem pod wrazeniem moich komentarzy, myslalam ze ledwie zdanie sklece, a tu jednak- jestem w szoku sama ze soba xD.
Tak wiec na zakonczenie. Nie spodziewalam sie, ze przeczytam i skomentuje dwa rozdzialy ! Super uczucie :D kto wie, moze to i tak nie koniec na dzis? Moze to przez zblizajace sie swieta i zwiazane z nimi poczucie wiekszego luzu i wiecej wolnego czasu ? :)) oby ! Na chwile obecna zegnam, do uslyszenia i przepraszam za chaos ! Egoista
Choć nie cierpię klubów, do takiego jak ten, który stworzyłam w tym rozdziale, sama chętnie bym się wybrała i to nie raz :).
UsuńPrzejechałam w taki sposób króciutki odcinek - po paru sekundach uznałam, że to jednak zbyt lekkomyślne i wróciłam na siedzenie. Ale nie ukrywam, było całkiem fajne, tylko tyłek trochę bolał. Ale zrzucam to na karb tego, że wtedy moje cztery litery składały się z praktycznie samych kości, tak więc każde siedzisko było dla mnie niewygodne :D.
Przyznam, że mój pierwotny plan zakładał, że Mary będzie leżeć na dachu i to nie będzie podróż, tylko zabawa w tchórza (taka mała inspiracja Beksą), ale ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu i wybrałam rosyjską ruletkę. Podobnie jak Ciebie i mnie ta gra zawsze interesowała i myślę, że gdybym popadła w jeszcze większe zobojętnienie niż teraz, zdecydowałabym się na udział w niej. Obecnie bym się wahała, choć przyznaję, że śmierć od strzału w głowę znajduje się na drugim miejscu mojej listy najlepszych sposobów na śmierć.
Kończenie w najciekawszym momencie to doskonały zabieg - zostawiasz czytelnika w niedosycie i dajesz mu powód do tego, by niecierpliwie wyczekiwał kolejnego rozdziału :).
Dokładnie, konstruktywna krytyka zawsze się przydaje, zwłaszcza, że już nauczyłam się ją przyjmować, z czym na początku mojej przygody z pisaniem miałam ogromny problem, ale jeśli nikt nie ma żadnych zarzutów, jest jeszcze milej. Bo po co na siłę szukać minusów?
Opinia innych jest dla mnie bardzo istotna - gdyby tak nie było, nie publikowałabym swojej pisaniny w sieci - ale nigdy nie mogłabym pisać pod publiczkę. Jeśli komuś podoba się moja koncepcja - super. Jeśli nie - trudno.
Oczywiście zdarza się tak, że w ostatniej chwili dokonuję zmian wątków, ale tylko dlatego, że sama nie jestem z czegoś zadowolona, albo uznaję, że można zastosować lepsze rozwiązanie, nigdy nie robię tego ze względu na innych.
I chwała Ci za to! Nawet fan-fiction wymaga od człowieka sporej dozy kreatywności i wysiłku, więc umniejszanie jego pracy, "bo to opowiadanie o znanym muzyku" jest bezsensowne i poniekąd okrutne. Swojego czasu lubowałam się w opowiadaniach opartych na Harrym Potterze i fakt, że autorzy korzystali ze stworzonego przez panią Rowling świata zupełnie mi nie przeszkadzał, bo tworzyli oryginalne wątki i ukazywali postaci w zupełnie innym świetle.
Pewnie, że bym napisała, bo jestem wredną małpą, która lubi się czepiać :D.
A tak poważnie - uwielbiam Twoje komentarze, bo odnosisz się do treści i wplatasz w wypowiedź swoje przemyślenia i to jest wspaniałe. Mam pewność, że czytasz uważnie i naprawdę sprawia Ci to przyjemność, a to dla mnie ogromny komplement.
Nie masz za co przepraszać, bo dobry komentarz musi być wypełniony różnymi odczuciami, a tam gdzie są różne odczucia jest i chaos :).
A ja chcę Ci podziękować za to, że napisałaś te komentarze, to naprawdę wspaniałe uczucie, kiedy ktoś poświęca czas na archiwalne rozdziały :).