Obszerny korytarz pustoszał tylko po to, by za chwilę znów wypełnić się ludźmi. Siedziałam na jednym z pięciu krzeseł, pomiędzy Joshem i Jeremym, i obserwowałam wszystkie przewijające się postaci. Mężczyźni, kobiety, nastolatkowie. Biali, czarni, Latynosi. Kilka prostytutek, paru bezdomnych, garstka złodziei, dwaj harleyowcy i cała masa policjantów, w tym ten, któremu kazano nas pilnować.
Był niewiele starszy ode mnie, najniższy stopniem, popychadło tych znajdujących się na wyższych szczeblach policyjnej hierarchii. Takim zawsze przypadała najpodlejsza robota. Zaciskali więc zęby i robili swoje, a potem, kiedy w końcu nadchodził dzień awansu, odbijali sobie wszystkie poniżenia na świeżym mięsku.
Oparty o ścianę blondyn nie stanowił żadnego wyjątku, widziałam to w jego oczach - płonęła w nich chęć wspięcia się stopień wyżej, pragnienie szacunku i władzy. Chciało mu się też siku, ale jak na złość, nie mógł się ruszyć z miejsca. A nóż któreś z nas ucieknie i co wtedy? Młodziak oberwie po uszach i będzie do końca życia wkładał mandaty za wycieraczki źle zaparkowanych aut.
Nie mógł wiedzieć, że żadne z nas nie zamierzało ruszać się z miejsca - Jeremy był na to zbyt pijany, Josh był na warunkowym i ucieczką z komisariatu narobiłby sobie znacznie większych kłopotów, Jamesa sparaliżował strach, a Barry strugał twardziela, któremu wisiało to całe zatrzymanie, myśląc, że mi tym zaimponuje. A ja? Ja wolałam spędzić noc w areszcie, niż wracać do ojca.
- A co to za zbiorowisko? - usłyszałam niski, przyjemny głos i oderwałam wzrok od okalających moje nadgarstki kajdanek. Od razu rozpoznałam postawnego, siwiejącego mężczyznę, to był Ralph Crane, szef tutejszej policji, najlepszy przyjaciel inspektora Kinga.
- Przyjemniaczkom zachciało się rozbijać szyby w starym magazynie Walkera bronią, która nie należała do żadnego z nich. Czekają na pamiątkową fotkę i pobranie odcisków, sir.
- Dziewczyna była z nimi? - zapytał, wskazując na mnie głową.
- Tak.
- Rozkuj ją.
- Mam ją rozkuć? - powtórzył z lekkim niedowierzaniem szczupły blondyn.
- No chyba mówię wyraźnie. Zajmę się nią osobiście.
- Tak jest, sir. - Młody mężczyzna odpiął od paska pęk kluczy i ukucnął tuż przy krześle.
Drake spojrzał na mnie pytająco. Wzruszyłam tylko ramionami i oswobodzona ruszyłam powoli za komendantem.
- Siadaj, Mary. - Wskazał mi z uśmiechem wolny fotel, kiedy już znaleźliśmy się w jego gabinecie. Był dwa razy większy od królestwa mojego ojca, lepiej oświetlony, gustowniej urządzony i milej pachnący. - Dawno się nie widzieliśmy, co? Mark wspominał, że lubisz kłopoty, ale nie sądziłem, że aż tak. Taka ładna dziewczyna nie powinna zadawać się z byle szumowinami.
- A co wygląd ma z tym wspólnego?
Pięćdziesięciolatek zaśmiał się donośnie i podniósł leżąca na blacie biurka paczkę miętowej gumy do żucia.
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Zmarszczyłam brwi w pytającym wyrazie.
- Nieważne, poczęstujesz się?
- Nie, dziękuję, od gum boli mnie szczęka.
- Jakbym słyszał Marka. - Crane znów się zaśmiał i wyjął z prostokątnego opakowania cienki, zawinięty w sreberko i zielony papier listek.
Za te słowa powinnam obrzucić go wyzwiskami, ale powstrzymało mnie przed tym jego stanowisko i fakt, że zdecydował się mi pomóc. Przełknęłam więc tę pigułkę goryczy i wymusiłam uprzejmy uśmiech.
- Wiesz, że powinienem wsadzić cię do celi z twoimi koleżkami? Nie dość, że niszczyłaś cudzą własność cudzą bronią, to jeszcze piłaś alkohol, mimo iż nie przekroczyłaś magicznej dwudziestki jedynki.
- Wiem.
- A wiesz, czemu tego nie zrobię?
- Bo jestem ładna? - Posłałam mu kolejny uśmiech, tym razem taki w stylu słodkiej idiotki i zatrzepotałam ostentacyjnie rzęsami.
- Nie, bo lubię twojego ojca. To porządny facet i dobry policjant, nie chcę robić wokół niego niepotrzebnego smrodu.
- No tak, solidarność plemników.
- Raczej przyjacielska przysługa. Poza tym, jak znam Marka, sam da ci nauczkę, którą zapamiętasz lepiej niż dwudobowy areszt. A to ci się naprawdę przyda.
- Skoro tak pan uważa, sir - oznajmiłam niby obojętnym tonem. Tak naprawdę byłam przerażona, zwłaszcza gdy Crane podniósł słuchawkę telefonu.
- To przykre, co się z tobą stało, Mary, bardzo przykre.
- C`est la vie, wodzu, c`est la vie...*
Był niewiele starszy ode mnie, najniższy stopniem, popychadło tych znajdujących się na wyższych szczeblach policyjnej hierarchii. Takim zawsze przypadała najpodlejsza robota. Zaciskali więc zęby i robili swoje, a potem, kiedy w końcu nadchodził dzień awansu, odbijali sobie wszystkie poniżenia na świeżym mięsku.
Oparty o ścianę blondyn nie stanowił żadnego wyjątku, widziałam to w jego oczach - płonęła w nich chęć wspięcia się stopień wyżej, pragnienie szacunku i władzy. Chciało mu się też siku, ale jak na złość, nie mógł się ruszyć z miejsca. A nóż któreś z nas ucieknie i co wtedy? Młodziak oberwie po uszach i będzie do końca życia wkładał mandaty za wycieraczki źle zaparkowanych aut.
Nie mógł wiedzieć, że żadne z nas nie zamierzało ruszać się z miejsca - Jeremy był na to zbyt pijany, Josh był na warunkowym i ucieczką z komisariatu narobiłby sobie znacznie większych kłopotów, Jamesa sparaliżował strach, a Barry strugał twardziela, któremu wisiało to całe zatrzymanie, myśląc, że mi tym zaimponuje. A ja? Ja wolałam spędzić noc w areszcie, niż wracać do ojca.
- A co to za zbiorowisko? - usłyszałam niski, przyjemny głos i oderwałam wzrok od okalających moje nadgarstki kajdanek. Od razu rozpoznałam postawnego, siwiejącego mężczyznę, to był Ralph Crane, szef tutejszej policji, najlepszy przyjaciel inspektora Kinga.
- Przyjemniaczkom zachciało się rozbijać szyby w starym magazynie Walkera bronią, która nie należała do żadnego z nich. Czekają na pamiątkową fotkę i pobranie odcisków, sir.
- Dziewczyna była z nimi? - zapytał, wskazując na mnie głową.
- Tak.
- Rozkuj ją.
- Mam ją rozkuć? - powtórzył z lekkim niedowierzaniem szczupły blondyn.
- No chyba mówię wyraźnie. Zajmę się nią osobiście.
- Tak jest, sir. - Młody mężczyzna odpiął od paska pęk kluczy i ukucnął tuż przy krześle.
Drake spojrzał na mnie pytająco. Wzruszyłam tylko ramionami i oswobodzona ruszyłam powoli za komendantem.
- Siadaj, Mary. - Wskazał mi z uśmiechem wolny fotel, kiedy już znaleźliśmy się w jego gabinecie. Był dwa razy większy od królestwa mojego ojca, lepiej oświetlony, gustowniej urządzony i milej pachnący. - Dawno się nie widzieliśmy, co? Mark wspominał, że lubisz kłopoty, ale nie sądziłem, że aż tak. Taka ładna dziewczyna nie powinna zadawać się z byle szumowinami.
- A co wygląd ma z tym wspólnego?
Pięćdziesięciolatek zaśmiał się donośnie i podniósł leżąca na blacie biurka paczkę miętowej gumy do żucia.
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Zmarszczyłam brwi w pytającym wyrazie.
- Nieważne, poczęstujesz się?
- Nie, dziękuję, od gum boli mnie szczęka.
- Jakbym słyszał Marka. - Crane znów się zaśmiał i wyjął z prostokątnego opakowania cienki, zawinięty w sreberko i zielony papier listek.
Za te słowa powinnam obrzucić go wyzwiskami, ale powstrzymało mnie przed tym jego stanowisko i fakt, że zdecydował się mi pomóc. Przełknęłam więc tę pigułkę goryczy i wymusiłam uprzejmy uśmiech.
- Wiesz, że powinienem wsadzić cię do celi z twoimi koleżkami? Nie dość, że niszczyłaś cudzą własność cudzą bronią, to jeszcze piłaś alkohol, mimo iż nie przekroczyłaś magicznej dwudziestki jedynki.
- Wiem.
- A wiesz, czemu tego nie zrobię?
- Bo jestem ładna? - Posłałam mu kolejny uśmiech, tym razem taki w stylu słodkiej idiotki i zatrzepotałam ostentacyjnie rzęsami.
- Nie, bo lubię twojego ojca. To porządny facet i dobry policjant, nie chcę robić wokół niego niepotrzebnego smrodu.
- No tak, solidarność plemników.
- Raczej przyjacielska przysługa. Poza tym, jak znam Marka, sam da ci nauczkę, którą zapamiętasz lepiej niż dwudobowy areszt. A to ci się naprawdę przyda.
- Skoro tak pan uważa, sir - oznajmiłam niby obojętnym tonem. Tak naprawdę byłam przerażona, zwłaszcza gdy Crane podniósł słuchawkę telefonu.
- To przykre, co się z tobą stało, Mary, bardzo przykre.
- C`est la vie, wodzu, c`est la vie...*
***
Stali za drzwiami, obaj. Rozmawiali. Głos Crane'a był łagodny, w tonie ojca słyszałam nieludzką wściekłość. Stojąc po drugiej stronie grubego drewna, próbowałam zapanować nad oddechem. Nogi mi drżały, a serce biło tak szybko i tak głośno, że zagłuszało wypluwane przez policjantów słowa.
Wszystko spowodowane było strachem przez tym, co zrobi ten podły sukinsyn, kiedy tylko zostaniemy sami. Bo byłam święcie przekonana, że tym razem mi nie odpuści, nie wycofa pięści tuż przed uderzeniem, cios nie wyląduje na biurku czy innym meblu, otrzymam go ja, sponiewiera moje ciało. Być może połamie kolejną kość lub zostawi następną bliznę. Albo blizny.
- Niepotrzebnie zainterweniowałeś, mogłeś wsadzić ją na cztery osiem, może wtedy w końcu coś by dotarło do tego jej pustego łba. Przestałaby czuć się bezkarna.
- A ty trafiłbyś na celownik całej góry. Zaraz zaczęłyby się głupie plotki i Bóg jeden wie, co jeszcze. Lepiej dmuchać na zimne. - Crane westchnął ospale i, sądząc po odgłosie, rozpakował kolejny listek gumy. Piąty w ciągu dwóch godzin, które spędziłam na jego komisariacie. Rzucał palenie, a to był jego środek zastępczy.
- W sumie to masz rację. - I ojciec głęboko westchnął. - Wiadomo już coś na temat tej broni?
- Tak. Zarejestrowana na Chucka Fostera.
- Ukradli mu ją?
- A gdzie tam, sam im ją dał. Tak na dobrą sprawę, to nawet nie byłoby, o co oskarżyć twojej Mary, co najwyżej o zakłócanie porządku, ewentualnie zniszczenie mienia, gdyby stary Walker wniósł oficjalną skargę, ale to raczej wątpliwe. Ramol całymi dniami słucha radia i doi whiskey, tę ruderę ma głęboko w dupie. Pierdolnij jej jakąś umoralniającą gadkę, postrasz czymś, trzepnij raz czy dwa w łeb i może coś do niej dotrze.
- Jeszcze nie wiem, co zrobię, ale z całą pewnością jej tego nie przepuszczę. Już na zbyt dużo sobie pozwoliła. Czas sprowadzić ją na ziemię.
Kolana dosłownie się pode mną ugięły, a ciało ogarnęło jeszcze większe otępienie. Gdyby nie stalowa krata, już dawno uciekłabym przez okno. I nieważne, że to było drugie piętro. Nieważne, że pod spodem znajdował się betonowy parking. Nic nie było w tym momencie ważne. Nic, a nic.
- Tylko nie przesadź, szkoda takiej buźki. Jak ją za bardzo obijesz, to za cholerę sobie później męża nie znajdzie i do końca życia będziesz miał ją na utrzymaniu.
- Niech cię o to głowa nie boli, Ralphie. - Zaśmiał się przeraźliwie i nacisnął metalową klamkę.
Serce stanęło mi w piersi, mózg przestał pracować. Zanim się zorientowałam, byliśmy już na dworze, na mokrym od deszczu parkingu, gdzie stało jego auto.
W mgnieniu oka wepchnął mnie na tylne siedzenie i prawie że przytrzasnął nogę drzwiami. Zabolał mnie kark, ale nawet nie syknęłam, zignorowałam też ból ramienia; za wszelką cenę próbowałam wprowadzić się w stan chwilowej nieświadomości, ale za cholerę mi to nie wychodziło. Nie potrafiłam się wyciszyć pomimo panującego w samochodzie milczenia. Winę znów ponosił strach. I bezradność. I...
I nagle usłyszałam syk otwieranej puszki.
Przeniosłam wzrok na przód samochodu - pomiędzy fotelem kierowcy i siedliskiem pasażera stało duże piwo. Piana ściekała po jego opakowaniu i czarnej jak smoła tapicerce.
Ojciec oderwał prawą dłoń od kierownicy i zaczął je pić.
- To kurewsko nieodpowiedzialne pić alkohol w trakcie jazdy - oznajmiłam wbrew wszelkim obawom i protestom mojego ciała.
- Ktoś cię pytał o zdanie?
- Możesz kogoś zabić.
- Jeśli chodzi o zabijanie, to ekspertem jesteś tutaj ty, nie ja.
Nagle jakby coś we mnie wstąpiło, jakiś nadludzki gniew, fala palącej wściekłości, która zmusiła mnie do zerwania się z miejsca.
- Nie zabiłam jej, nie zabiłam mamy, ty pieprzony skurwysynu! - Straciłam kontrolę nad własnymi pięściami, które nie wiadomo kiedy mocno się zacisnęły i zaczęły okładać niczego niespodziewającego się inspektora.
Po krótkiej chwili zdezorientowania gwałtownie zahamował i przystąpił do kontrataku. W odróżnieniu ode mnie nie działał na oślep: wystarczył jeden ruch, bym znalazła się w pułapce bez wyjścia.
- Ty głupia kurwo! - Jego mokre, śmierdzące piwem palce zacisnęły się jeszcze mocniej na mojej szyi. - Zrób tak jeszcze raz, a przysięgam, że cię zabiję. Uduszę i upozoruję pieprzone samobójstwo! - wrzasnął wściekle i po raz kolejny wzmocnił i tak już silny ucisk.
Zaczęło brakować mi tchu, łzy spłynęły palącym strumieniem po zapewne purpurowych polikach. Szamotałam się jak ryba w sieci, ale on był znacznie silniejszy. Patrzył mi prosto w oczy swoim zimnym jak lód, nienawistnym spojrzeniem, w którym nie było nawet krzty litości i współczucia.
- Błagam - wydukałam ostatkiem sił, ledwo co przymykając powieki.
- Puszczę cię, ale tylko dlatego, że nie chcę robić sobie żadnych problemów. Wiesz, jak to jest, zabijasz śmiecia a idziesz siedzieć za człowieka. Robię to tylko dla siebie, kapujesz?
Mrugnęłam dwukrotnie.
- Nie jest mi ciebie żal, nie robię tego z ojcowskiego miłosierdzia. Nie waż się nawet tak pomyśleć. Twoje nędzne życie nic dla mnie nie znaczy, rozumiesz? Zupełnie nic.
Zakończył swoją tyradę w samą porę; gdyby mówił pół sekundy dłużej, gdyby ściskał moje gardło pół sekundy dłużej, byłoby po mnie. A tak, znajdując się na skraju omdlenia, opadłam z powrotem na tylne siedzenie i zaniosłam się falą kaszlu.
Wszystko spowodowane było strachem przez tym, co zrobi ten podły sukinsyn, kiedy tylko zostaniemy sami. Bo byłam święcie przekonana, że tym razem mi nie odpuści, nie wycofa pięści tuż przed uderzeniem, cios nie wyląduje na biurku czy innym meblu, otrzymam go ja, sponiewiera moje ciało. Być może połamie kolejną kość lub zostawi następną bliznę. Albo blizny.
- Niepotrzebnie zainterweniowałeś, mogłeś wsadzić ją na cztery osiem, może wtedy w końcu coś by dotarło do tego jej pustego łba. Przestałaby czuć się bezkarna.
- A ty trafiłbyś na celownik całej góry. Zaraz zaczęłyby się głupie plotki i Bóg jeden wie, co jeszcze. Lepiej dmuchać na zimne. - Crane westchnął ospale i, sądząc po odgłosie, rozpakował kolejny listek gumy. Piąty w ciągu dwóch godzin, które spędziłam na jego komisariacie. Rzucał palenie, a to był jego środek zastępczy.
- W sumie to masz rację. - I ojciec głęboko westchnął. - Wiadomo już coś na temat tej broni?
- Tak. Zarejestrowana na Chucka Fostera.
- Ukradli mu ją?
- A gdzie tam, sam im ją dał. Tak na dobrą sprawę, to nawet nie byłoby, o co oskarżyć twojej Mary, co najwyżej o zakłócanie porządku, ewentualnie zniszczenie mienia, gdyby stary Walker wniósł oficjalną skargę, ale to raczej wątpliwe. Ramol całymi dniami słucha radia i doi whiskey, tę ruderę ma głęboko w dupie. Pierdolnij jej jakąś umoralniającą gadkę, postrasz czymś, trzepnij raz czy dwa w łeb i może coś do niej dotrze.
- Jeszcze nie wiem, co zrobię, ale z całą pewnością jej tego nie przepuszczę. Już na zbyt dużo sobie pozwoliła. Czas sprowadzić ją na ziemię.
Kolana dosłownie się pode mną ugięły, a ciało ogarnęło jeszcze większe otępienie. Gdyby nie stalowa krata, już dawno uciekłabym przez okno. I nieważne, że to było drugie piętro. Nieważne, że pod spodem znajdował się betonowy parking. Nic nie było w tym momencie ważne. Nic, a nic.
- Tylko nie przesadź, szkoda takiej buźki. Jak ją za bardzo obijesz, to za cholerę sobie później męża nie znajdzie i do końca życia będziesz miał ją na utrzymaniu.
- Niech cię o to głowa nie boli, Ralphie. - Zaśmiał się przeraźliwie i nacisnął metalową klamkę.
Serce stanęło mi w piersi, mózg przestał pracować. Zanim się zorientowałam, byliśmy już na dworze, na mokrym od deszczu parkingu, gdzie stało jego auto.
W mgnieniu oka wepchnął mnie na tylne siedzenie i prawie że przytrzasnął nogę drzwiami. Zabolał mnie kark, ale nawet nie syknęłam, zignorowałam też ból ramienia; za wszelką cenę próbowałam wprowadzić się w stan chwilowej nieświadomości, ale za cholerę mi to nie wychodziło. Nie potrafiłam się wyciszyć pomimo panującego w samochodzie milczenia. Winę znów ponosił strach. I bezradność. I...
I nagle usłyszałam syk otwieranej puszki.
Przeniosłam wzrok na przód samochodu - pomiędzy fotelem kierowcy i siedliskiem pasażera stało duże piwo. Piana ściekała po jego opakowaniu i czarnej jak smoła tapicerce.
Ojciec oderwał prawą dłoń od kierownicy i zaczął je pić.
- To kurewsko nieodpowiedzialne pić alkohol w trakcie jazdy - oznajmiłam wbrew wszelkim obawom i protestom mojego ciała.
- Ktoś cię pytał o zdanie?
- Możesz kogoś zabić.
- Jeśli chodzi o zabijanie, to ekspertem jesteś tutaj ty, nie ja.
Nagle jakby coś we mnie wstąpiło, jakiś nadludzki gniew, fala palącej wściekłości, która zmusiła mnie do zerwania się z miejsca.
- Nie zabiłam jej, nie zabiłam mamy, ty pieprzony skurwysynu! - Straciłam kontrolę nad własnymi pięściami, które nie wiadomo kiedy mocno się zacisnęły i zaczęły okładać niczego niespodziewającego się inspektora.
Po krótkiej chwili zdezorientowania gwałtownie zahamował i przystąpił do kontrataku. W odróżnieniu ode mnie nie działał na oślep: wystarczył jeden ruch, bym znalazła się w pułapce bez wyjścia.
- Ty głupia kurwo! - Jego mokre, śmierdzące piwem palce zacisnęły się jeszcze mocniej na mojej szyi. - Zrób tak jeszcze raz, a przysięgam, że cię zabiję. Uduszę i upozoruję pieprzone samobójstwo! - wrzasnął wściekle i po raz kolejny wzmocnił i tak już silny ucisk.
Zaczęło brakować mi tchu, łzy spłynęły palącym strumieniem po zapewne purpurowych polikach. Szamotałam się jak ryba w sieci, ale on był znacznie silniejszy. Patrzył mi prosto w oczy swoim zimnym jak lód, nienawistnym spojrzeniem, w którym nie było nawet krzty litości i współczucia.
- Błagam - wydukałam ostatkiem sił, ledwo co przymykając powieki.
- Puszczę cię, ale tylko dlatego, że nie chcę robić sobie żadnych problemów. Wiesz, jak to jest, zabijasz śmiecia a idziesz siedzieć za człowieka. Robię to tylko dla siebie, kapujesz?
Mrugnęłam dwukrotnie.
- Nie jest mi ciebie żal, nie robię tego z ojcowskiego miłosierdzia. Nie waż się nawet tak pomyśleć. Twoje nędzne życie nic dla mnie nie znaczy, rozumiesz? Zupełnie nic.
Zakończył swoją tyradę w samą porę; gdyby mówił pół sekundy dłużej, gdyby ściskał moje gardło pół sekundy dłużej, byłoby po mnie. A tak, znajdując się na skraju omdlenia, opadłam z powrotem na tylne siedzenie i zaniosłam się falą kaszlu.
Nie pierwszy raz mnie dusił i nie po raz pierwszy byłam święcie przekonana, że nie wyjdę z tego żywa. Znów też nie zapanowałam nad pęcherzem, jednak tym razem tego nie wykpił. Po prostu włączył się z powrotem do ruchu z mocno zaciśniętą szczęką i równie silnie wbitymi w kierownice palcami.
Kolejna noc w piekle...
Kolejna noc w piekle...
***
Podróż z komisariatu w Seattle do mojego prywatnego więzienia w Bellingham skończyła się znacznie szybciej, niż sobie tego życzyłam. Silnik zgasł, podobnie jak światła padające na garaż, przednie drzwi zatrzasnęły się głośno, bujając całym samochodem i moim ciałem.
- A ty co, czekasz na pieprzone zaproszenie? - usłyszałam zaraz po tym, jak otworzyły się drzwiczki.
- A ty co, czekasz na pieprzone zaproszenie? - usłyszałam zaraz po tym, jak otworzyły się drzwiczki.
Zadrżałam. Tak naprawdę nie byłam w stanie wysiąść sama z auta; paraliżował mnie ból i strach. Duszenie to była tylko gra wstępna, najważniejsze miało się zdarzyć w czterech ścianach tego przeklętego domu. Doskonale to wiedziałam i właśnie dlatego tak bardzo broniłam się przed opuszczeniem śmierdzącego piwem i moczem pojazdu.
Ojciec, dostrzegając moją niemoc, zdecydował się wyciągnąć do mnie dłoń, choć niekoniecznie pomocną.
- Gorzej niż z dzieckiem. - Jego palce zacisnęły się na moich włosach, wystarczyło jedno szarpnięcie, bym znalazła się na zewnątrz.
Trawa była mokra, co wyczułam, gdy wylądowałam na niej twarzą. Zroszone deszczem źdźbła pchały mi się do ust i łaskotały nozdrza.
Mark westchnął głęboko i zaraz po zamknięciu samochodu podniósł mnie do pozycji pionowej tym samym sposobem, którym wyciągnął mnie ze swojego sedana.
Wbrew własnej woli głośno krzyknęłam - wyrwał mi garść włosów.
Jak to miał w zwyczaju, nie zwrócił na to uwagi, wlókł mnie za sobą wąskim chodniczkiem, jakby z każdym krokiem ścieśniając i tak mocny uścisk. Załkałam głośno. Za głośno.
- Zamkniesz w końcu mordę czy nie?!
- Na litość boską, Mark! - Ni stąd, ni zowąd na naszym podwórku pojawiła się pani Robinson ubrana w kapcie i długą koszulę nocną. Natychmiast odciągnęła mnie od ojca i mocno przytuliła. - Zostaw tę biedną dziewczynę w spokoju, już wystarczająco się przez ciebie nacierpiała.
- Byłbym wdzięczny, gdyby przestała pani wtrącać się w nieswoje sprawy - odburknął jej wściekły i jednocześnie zdezorientowany.
- Już zbyt długo się nie wtrącałam. To, co się tu dzieje, przechodzi ludzkie pojęcie. To jest twoja córka, do jasnej cholery, nie masz prawa jej tak traktować!
Po raz pierwszy w życiu widziałam swoją sąsiadkę tak rozeźloną i ojca tak zbitego z tropu.
- Powinieneś się za siebie wstydzić. Wielki mi pan inspektor, który znęca się nad własnym dzieckiem. Emily się pewnie w grobie teraz przewraca. Wstyd! - Posłała mu pogardliwe spojrzenie i splunęła tuż pod nogi. Nie odezwał się nawet słowem, patrzył tylko tępo przed siebie. - Gdybym była twoją matką, przepraszałabym Boga za to, że wydałam na świat takiego potwora.
Zacisnął mocno pięści, byłam pewna, że zacznie bić nas obie. Nie zrobił tego - z wymalowaną na twarzy chęcią mordu machnął ręką i ruszył sam w stronę domu.
Sąsiadka przycisnęła usta do mojej głowy, którą wciąż rozrywał pulsujący ból.
- Już dobrze, kochanie, już dobrze - wyszeptała kojącym altem w taki sposób, że od razu jej uwierzyłam. - Zabieram cię do siebie.
- Dziękuję - odpowiedziałam. Zachrypnięty głos drżał mi niemiłosiernie, podobnie jak całe ciało.
- Chodźmy.
Oderwałam głowę od ramienia starszej kobiety i podążyłam za nią do stojącego za parkanem budynku. Już w wąskim holu uderzyło mnie przyjemne ciepło, ale nie takie związane z wysoką temperaturą - to było ciepło prawdziwego, szczęśliwego domu, w którym mieszkali kochający się ludzie.
Czując niemałą zazdrość, oparłam się o wyłożoną boazerią ścianę i ściągnęłam zabrudzone buty.
- Wchodź, kochanie, zaraz znajdę ci jakieś kapcie.
- Pani mąż nie będzie zły? - zapytałam niepewnie, wchodząc do przytulnego salonu. W kominku jeszcze tlił się ogień, a dwie stojące w przeciwległych rogach lampy rzucały delikatne światło na tapetę w czerwone róże. Taki sam wzór miały obicia foteli i kanapy, kwiatowe akcenty widoczne były też na szorstkiej wykładzinie.
- Jest druga w nocy, śpi jak zabity.
- Już jest druga? - zdziwiłam się. W odpowiedzi pani Robinson wskazała mi stary zegar wiszący tuż nad liczącym co najmniej trzydzieści lat kredensem. Faktycznie obie czarne wskazówki dotykały rzymskiej dwójki; tych kilka godzin zleciało mi tak naprawdę nie wiadomo kiedy.
Gdy z powrotem przeniosłam wzrok na swoją wybawczynie, zauważyłam, że przygląda się moim jeansom i dopiero wtedy przypomniałam sobie o wstydliwej plamie na kroku.
- Przepraszam, to...
- Nie przepraszaj, nie masz, za co. Rozbierz się, a ja je szybko przepiorę i przyniosę ci czystą koszulę nocną.
- Sama mogę to zrobić.
- Nie - oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. - Ty musisz się położyć. Pościelę ci łóżko w pokoju Adama.
- Dziękuję, naprawdę. Jest pani dla mnie taka dobra, choć wcale na to nie zasłużyłam.
- Nie, Mary, zasłużyłaś. To on nie zasługuje na to, by traktować go jak człowieka.
Wiedziałam, że mówiąc on, miała na myśli ojca i nie mogłam się z nią nie zgodzić.
- Jesteś dobrą dziewczyną, po prostu trochę się w życiu pogubiłaś, ale kiedyś na pewno znajdziesz swoją drogę i miejsce na świecie.
- Szczerze mówiąc, jakoś nie bardzo w to wierzę - odpowiedziałam, jednocześnie rozpinając drobny guzik.
- Każdy na twoim miejscu miałby wątpliwości, ale za jakiś czas spojrzysz na to wszystko inaczej, wiem, co mówię. Nie jestem żadną uczoną, ale wiem to i owo o życiu. I twoje słońce jeszcze zaświeci, zobaczysz.
- Mam taką nadzieję...
Ojciec, dostrzegając moją niemoc, zdecydował się wyciągnąć do mnie dłoń, choć niekoniecznie pomocną.
- Gorzej niż z dzieckiem. - Jego palce zacisnęły się na moich włosach, wystarczyło jedno szarpnięcie, bym znalazła się na zewnątrz.
Trawa była mokra, co wyczułam, gdy wylądowałam na niej twarzą. Zroszone deszczem źdźbła pchały mi się do ust i łaskotały nozdrza.
Mark westchnął głęboko i zaraz po zamknięciu samochodu podniósł mnie do pozycji pionowej tym samym sposobem, którym wyciągnął mnie ze swojego sedana.
Wbrew własnej woli głośno krzyknęłam - wyrwał mi garść włosów.
Jak to miał w zwyczaju, nie zwrócił na to uwagi, wlókł mnie za sobą wąskim chodniczkiem, jakby z każdym krokiem ścieśniając i tak mocny uścisk. Załkałam głośno. Za głośno.
- Zamkniesz w końcu mordę czy nie?!
- Na litość boską, Mark! - Ni stąd, ni zowąd na naszym podwórku pojawiła się pani Robinson ubrana w kapcie i długą koszulę nocną. Natychmiast odciągnęła mnie od ojca i mocno przytuliła. - Zostaw tę biedną dziewczynę w spokoju, już wystarczająco się przez ciebie nacierpiała.
- Byłbym wdzięczny, gdyby przestała pani wtrącać się w nieswoje sprawy - odburknął jej wściekły i jednocześnie zdezorientowany.
- Już zbyt długo się nie wtrącałam. To, co się tu dzieje, przechodzi ludzkie pojęcie. To jest twoja córka, do jasnej cholery, nie masz prawa jej tak traktować!
Po raz pierwszy w życiu widziałam swoją sąsiadkę tak rozeźloną i ojca tak zbitego z tropu.
- Powinieneś się za siebie wstydzić. Wielki mi pan inspektor, który znęca się nad własnym dzieckiem. Emily się pewnie w grobie teraz przewraca. Wstyd! - Posłała mu pogardliwe spojrzenie i splunęła tuż pod nogi. Nie odezwał się nawet słowem, patrzył tylko tępo przed siebie. - Gdybym była twoją matką, przepraszałabym Boga za to, że wydałam na świat takiego potwora.
Zacisnął mocno pięści, byłam pewna, że zacznie bić nas obie. Nie zrobił tego - z wymalowaną na twarzy chęcią mordu machnął ręką i ruszył sam w stronę domu.
Sąsiadka przycisnęła usta do mojej głowy, którą wciąż rozrywał pulsujący ból.
- Już dobrze, kochanie, już dobrze - wyszeptała kojącym altem w taki sposób, że od razu jej uwierzyłam. - Zabieram cię do siebie.
- Dziękuję - odpowiedziałam. Zachrypnięty głos drżał mi niemiłosiernie, podobnie jak całe ciało.
- Chodźmy.
Oderwałam głowę od ramienia starszej kobiety i podążyłam za nią do stojącego za parkanem budynku. Już w wąskim holu uderzyło mnie przyjemne ciepło, ale nie takie związane z wysoką temperaturą - to było ciepło prawdziwego, szczęśliwego domu, w którym mieszkali kochający się ludzie.
Czując niemałą zazdrość, oparłam się o wyłożoną boazerią ścianę i ściągnęłam zabrudzone buty.
- Wchodź, kochanie, zaraz znajdę ci jakieś kapcie.
- Pani mąż nie będzie zły? - zapytałam niepewnie, wchodząc do przytulnego salonu. W kominku jeszcze tlił się ogień, a dwie stojące w przeciwległych rogach lampy rzucały delikatne światło na tapetę w czerwone róże. Taki sam wzór miały obicia foteli i kanapy, kwiatowe akcenty widoczne były też na szorstkiej wykładzinie.
- Jest druga w nocy, śpi jak zabity.
- Już jest druga? - zdziwiłam się. W odpowiedzi pani Robinson wskazała mi stary zegar wiszący tuż nad liczącym co najmniej trzydzieści lat kredensem. Faktycznie obie czarne wskazówki dotykały rzymskiej dwójki; tych kilka godzin zleciało mi tak naprawdę nie wiadomo kiedy.
Gdy z powrotem przeniosłam wzrok na swoją wybawczynie, zauważyłam, że przygląda się moim jeansom i dopiero wtedy przypomniałam sobie o wstydliwej plamie na kroku.
- Przepraszam, to...
- Nie przepraszaj, nie masz, za co. Rozbierz się, a ja je szybko przepiorę i przyniosę ci czystą koszulę nocną.
- Sama mogę to zrobić.
- Nie - oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. - Ty musisz się położyć. Pościelę ci łóżko w pokoju Adama.
- Dziękuję, naprawdę. Jest pani dla mnie taka dobra, choć wcale na to nie zasłużyłam.
- Nie, Mary, zasłużyłaś. To on nie zasługuje na to, by traktować go jak człowieka.
Wiedziałam, że mówiąc on, miała na myśli ojca i nie mogłam się z nią nie zgodzić.
- Jesteś dobrą dziewczyną, po prostu trochę się w życiu pogubiłaś, ale kiedyś na pewno znajdziesz swoją drogę i miejsce na świecie.
- Szczerze mówiąc, jakoś nie bardzo w to wierzę - odpowiedziałam, jednocześnie rozpinając drobny guzik.
- Każdy na twoim miejscu miałby wątpliwości, ale za jakiś czas spojrzysz na to wszystko inaczej, wiem, co mówię. Nie jestem żadną uczoną, ale wiem to i owo o życiu. I twoje słońce jeszcze zaświeci, zobaczysz.
- Mam taką nadzieję...
***
Mimo iż bardzo tego chciałam, nie mogłam zostać u Robinsonów dłużej niż jedną noc i poranek. I nie chodziło o niezbyt przychylne spojrzenia, jakie posyłał mi podczas śniadania pan Robinson, a o ewentualne konsekwencje, jakie mogłaby ponieść jego żona, przetrzymując mnie w ich domu. W świetle prawa byłam całkowicie zależna od ojca i to pod jego "opieką" miałam przebywać.
Wiedząc, że potrafił być naprawdę mściwy, wolałam wrócić dobrowolnie do domu i nie narażać swojej sąsiadki na niepotrzebne nieprzyjemności.
Skłamałabym, twierdząc, że nie bałam się jego reakcji - tworzyłam w głowie wiele scenariuszy i w każdym lała się krew, moja krew. Tymczasem on wykazał się niespotykaną obojętnością.
Kiedy przekroczyłam próg salonu, nawet nie oderwał wzroku od telewizora, nie wyzwał mnie, nie rzucił żadnej groźby. Nie kazał mi gotować i sprzątać, w nocy nie zamknął mojego pokoju na klucz, a na drugi dzień nie zabrał mnie ze sobą do pracy. Traktował mnie jak powietrze, co zupełnie mi nie przeszkadzało,a wręcz cieszyło. W końcu miałam trochę wolności, jednak z domu bałam się wyjść, dlatego też, gdy zadzwoniła Lisa, zamiast spotkać się z nią w parku, zaprosiłam ją do siebie.
Nie obawiałam się gniewu ojca, bo Olson akurat lubił. Dwa lata wcześniej próbował nawet ją podrywać, jednak ta bez większych trudności oparła się jego urokowi. Jak każda normalna dziewczyna czy kobieta, która znała jego prawdziwą naturę.
- Nie uwierzysz, kogo przed chwilą widziałam - oznajmiła energicznie Lis, wskakując na posłane byle jak łóżko.
- Kogo?
- Glorię.
- Manfield? - spytałam dla pewności, marszcząc jednocześnie brwi. Nie lubiłam o niej rozmawiać, a nawet myśleć, mimo iż od bardzo dawna nie czułam nic do Olivera.
- Już nie Manfield. Pamiętasz, jak cztery lata temu wyjechała do Oregonu?
Przytaknęłam, wyjmując z plastikowej miseczki garść paprykowych chipsów.
- Po pół roku wyszła za mąż za jakiegoś mechanika i zaraz zaszła w ciążę. Wszystko było pięknie, dopóki nie zamknęli mu interesu. Okazało się, że miał jakieś długi czy coś takiego. W każdym razie tak się załamał, że zaczął pić. Przepił wszystkie oszczędności, więc wyrzucili ich z mieszkania. Tydzień temu przenieśli się tutaj. W sumie to byś się ucieszyła, gdybyś ją zobaczyła: jest tak zaniedbana, że Oli nawet nie zwróciłby teraz na nią uwagi. Obraz nędzy i rozpaczy, zwłaszcza gdy dodasz do tego zasmarkanego dzieciaka uwieszonego na ręce, ryczącego niemowlaka w wózku i trzeciego potworka w drodze. Choć patrząc na rozmiar brzucha, stawiałabym na bliźnięta.
Mimo iż mojemu własnemu życiu wiele brakowało do tego, by nazwać je idealnym, poczułam jakąś dziwną satysfakcję i coś w rodzaju triumfu. Generalnie rzecz biorąc, powinnam jej współczuć, ale nie współczułam. Gdyby nie ona, mogłabym być żoną Ravina i matką jego prześlicznej córeczki. Zalazła mi za skórę tak głęboko, pozbawiła mnie tylu cennych chwil szczęścia, że zasłużyła na to, co ją spotkało.
Nie świadczyło to o mnie najlepiej, ale cóż, każdy człowiek miał swoje słabości.
- No proszę, od razu poprawił mi się humor.
- I na to liczyłam. - Uśmiechnęła się szeroko i wrzuciła do ust parę chipsów.
- Ale mniejsza o tę ździrę, lepiej opowiedz mi o tym swoim facecie, o którym nic nie wiem.
- Przestań, nie ma nawet o czym mówić. - Westchnęła głęboko i oparła się o obłożone poduszkami wezgłowie.
- Jak to, nie ma o czym mówić? Josh mi wypaplał o waszym wspólnym wyjeździe. Chcę znać wszystkie szczegóły! - oznajmiłam stanowczo i położyłam głowę na jej udach.
- Co jeszcze powiedział ci Josh?
- Że ów mężczyzna jest starszy od twojego taty i leci tylko na twoje ciało.
Lisa zaśmiała się gorzko. Natychmiast wbiłam w nią pytające spojrzenie.
- Leci tylko na moje ciało... to by się zdziwił.
- Tylko mi nie mów, że to gej. - Zerwałam się z nóg przyjaciółki i przyjęłam pozycję klęczącą.
- Nie.
- Impotent?
- Bardziej wstydliwy prawiczek.
Otworzyłam szeroko oczy. Lis wzięła kolejny głęboki oddech i zaczęła opowiadać cała historię od początku:
- Poznałam Raya na urodzinach znajomego ojca, trzy dni po tym, jak się od nas wyniosłaś. Od razu mnie zaintrygował: przystojny, inteligentny, szarmancki. Wypiliśmy razem szampana, porozmawialiśmy trochę o kinie i zatańczyliśmy. Na koniec wymieniliśmy się numerami. Zadzwonił na drugi dzień, zaprosił mnie do kina i na kolację. Taka klasyczna randka rodem z kiczowatego romansu. W każdym razie oboje świetnie się bawiliśmy i od razu umówiliśmy się na następne spotkanie, po którym już byliśmy parą. Nie znaliśmy się długo, ale czułam, że to coś poważnego, więc zaprosiłam go do siebie na niedzielny obiad. Dobrze się dogadywał z moim rodzicami, młody też go z miejsca polubił, jednym słowem prawdziwa idylla. Namówiłam go, żeby został na noc, zaproponowałam swoje łóżko, próbowałam stworzyć odpowiedni nastrój, ale nic z tego. Pomyślałam, że może stresuje go fakt, że na dole są moi rodzice i w sumie to rozumiałam, każdy chyba czułby się niezręcznie na jego miejscu.
- Fakt - przytaknęłam, po czym znów skupiłam się na słuchaniu.
- Dlatego tak bardzo się ucieszyłam, kiedy powiedział, że chce zabrać mnie do swojego domu. Tu w Bellingham wynajmował tylko pokój. Jego firma zakłada u nas nową filię i on miał wszystko nadzorować. W każdym razie zapowiadał się upojny weekend w Colville.
Lekko się wzdrygnęłam, ale tym razem jej nie przerwałam.
- Spakowałam najlepszą bieliznę i wzięłam zapas gumek, tak w razie co. Nawet nie wiesz, jak się wkurzyłam, kiedy w drzwiach przywitała nas jego matka. Na początku pomyślałam, że może zje z nami obiad i sobie pójdzie, ale gdzie tam. Ray oznajmił mi, że mamuśka spędzi z nami cale cztery dni. Zamiast seksu były spacerki i rodzinne opowiastki. Dziewczyno, nawet nie pozwolił zrobić sobie laski, bo "mamusia usłyszy". Koszmar. Zerwałam z nim, jak tylko odwiózł mnie do domu.
- To faktycznie kaszana. - Zmarszczyłam brwi w wyrazie współczucia i przesunęłam dłoń po ramieniu Lisy. - Ale przyznał ci się, że jest prawiczkiem?
- Nie. Tak tylko sobie pomyślałam, no bo co innego mogłam pomyśleć?
- Że to impotent.
- A może faktycznie... Mniejsza o to, było, minęło. Od teraz umawiam się tylko z takimi, którzy od razu próbują dobrać mi się do majtek.
Zaśmiałam się głośno, klaszcząc przy tym w dłonie.
- A skoro już jesteśmy w temacie, Jared się do ciebie nie odezwał?
- No i właśnie zepsułaś mi humor... - W ciągu sekundy opuściło mnie całe rozbawienie, poczułam się nad zwyczaj nieswojo.
- Czyli się nie odezwał. Przykro mi.
- Bywa - rzuciłam lakonicznie.
- No chyba mi nie powiesz, że cię to nie rusza.
- A właśnie, że powiem. - Starałam się zachować obojętny ton i nie patrzeć Olson w oczy.
- I myślisz, że ci uwierzę? Za dobrze cię znam. Zwisać może ci teraz Charlie, ale na pewno nie Jared.
- Skąd wiesz? Może to akurat za Bronsonem tęsknię bardziej niż za Leto?
- No pewnie, przecież każdej kobiecie bardziej brakuje duszenia i trzaskania po mordzie niż czułości i bezgranicznego uwielbienia - oznajmiła ironicznym tonem, przyjmując równie drwiący wyraz twarzy. - Dlaczego nie chcesz się przyznać do tego, że za nim tęsknisz i że boli cię to milczenie z jego strony?
- No proszę, najpierw Lily, teraz ty. Zmówiłyście się, czy jak?
- Widzisz? Nawet dziecko widzi, że coś jest na rzeczy.
- Daj spokój, nie jestem jakąś głupią gąską, żeby ryczeć za facetem, który ma mnie głęboko w dupie, mimo iż deklarował coś zupełnie odwrotnego. Myślisz, że nie potrafię się bez niego obejść? Że moje życie zaczyna się i kończy na nim? Że o niczym i nikim innym nie potrafię myśleć? Że nie widzę dla siebie bez niego przyszłości? Że nie potrafię się bez niego odnaleźć? Naprawdę tak myślisz?
Przytaknęła bez chociażby chwili namysłu.
- I masz, kurwa, rację. Masz pieprzoną rację. Wiem, że to ja kazałam mu się wynosić, że to rozstanie to moja wina, ale nie rozumiem, dlaczego nie przyjechał. Przecież mogłam umrzeć, a w takich sytuacjach jakieś głupie urazy są chyba najmniej istotne, prawda?
Lis po raz kolejny przyznała mi słuszność.
- Więc dlaczego nie przyjechał? Dlaczego mnie zignorował? Przecież tak bardzo mnie kochał. Ja go tak bardzo kochałam. Tak cholernie go kocham...
- Wiem, Mary, wiem. - Olson w mgnieniu oka zacisnęła ramiona wokół mojego ciała i przycisnęła usta do czubka głowy.
Wbrew własnej woli i na złość poczuciu godności rozpłakałam się jak małe dziecko, mocząc materiał bluzki Lisy. Ona jednak nie zwracała uwagi na plamy, tuliła mnie mocno i szeptała słowa pocieszenia. Zupełnie jak matka.
A może prawie jak matka.
Tak, prawie.
Tylko prawie.
Wiedząc, że potrafił być naprawdę mściwy, wolałam wrócić dobrowolnie do domu i nie narażać swojej sąsiadki na niepotrzebne nieprzyjemności.
Skłamałabym, twierdząc, że nie bałam się jego reakcji - tworzyłam w głowie wiele scenariuszy i w każdym lała się krew, moja krew. Tymczasem on wykazał się niespotykaną obojętnością.
Kiedy przekroczyłam próg salonu, nawet nie oderwał wzroku od telewizora, nie wyzwał mnie, nie rzucił żadnej groźby. Nie kazał mi gotować i sprzątać, w nocy nie zamknął mojego pokoju na klucz, a na drugi dzień nie zabrał mnie ze sobą do pracy. Traktował mnie jak powietrze, co zupełnie mi nie przeszkadzało,a wręcz cieszyło. W końcu miałam trochę wolności, jednak z domu bałam się wyjść, dlatego też, gdy zadzwoniła Lisa, zamiast spotkać się z nią w parku, zaprosiłam ją do siebie.
Nie obawiałam się gniewu ojca, bo Olson akurat lubił. Dwa lata wcześniej próbował nawet ją podrywać, jednak ta bez większych trudności oparła się jego urokowi. Jak każda normalna dziewczyna czy kobieta, która znała jego prawdziwą naturę.
- Nie uwierzysz, kogo przed chwilą widziałam - oznajmiła energicznie Lis, wskakując na posłane byle jak łóżko.
- Kogo?
- Glorię.
- Manfield? - spytałam dla pewności, marszcząc jednocześnie brwi. Nie lubiłam o niej rozmawiać, a nawet myśleć, mimo iż od bardzo dawna nie czułam nic do Olivera.
- Już nie Manfield. Pamiętasz, jak cztery lata temu wyjechała do Oregonu?
Przytaknęłam, wyjmując z plastikowej miseczki garść paprykowych chipsów.
- Po pół roku wyszła za mąż za jakiegoś mechanika i zaraz zaszła w ciążę. Wszystko było pięknie, dopóki nie zamknęli mu interesu. Okazało się, że miał jakieś długi czy coś takiego. W każdym razie tak się załamał, że zaczął pić. Przepił wszystkie oszczędności, więc wyrzucili ich z mieszkania. Tydzień temu przenieśli się tutaj. W sumie to byś się ucieszyła, gdybyś ją zobaczyła: jest tak zaniedbana, że Oli nawet nie zwróciłby teraz na nią uwagi. Obraz nędzy i rozpaczy, zwłaszcza gdy dodasz do tego zasmarkanego dzieciaka uwieszonego na ręce, ryczącego niemowlaka w wózku i trzeciego potworka w drodze. Choć patrząc na rozmiar brzucha, stawiałabym na bliźnięta.
Mimo iż mojemu własnemu życiu wiele brakowało do tego, by nazwać je idealnym, poczułam jakąś dziwną satysfakcję i coś w rodzaju triumfu. Generalnie rzecz biorąc, powinnam jej współczuć, ale nie współczułam. Gdyby nie ona, mogłabym być żoną Ravina i matką jego prześlicznej córeczki. Zalazła mi za skórę tak głęboko, pozbawiła mnie tylu cennych chwil szczęścia, że zasłużyła na to, co ją spotkało.
Nie świadczyło to o mnie najlepiej, ale cóż, każdy człowiek miał swoje słabości.
- No proszę, od razu poprawił mi się humor.
- I na to liczyłam. - Uśmiechnęła się szeroko i wrzuciła do ust parę chipsów.
- Ale mniejsza o tę ździrę, lepiej opowiedz mi o tym swoim facecie, o którym nic nie wiem.
- Przestań, nie ma nawet o czym mówić. - Westchnęła głęboko i oparła się o obłożone poduszkami wezgłowie.
- Jak to, nie ma o czym mówić? Josh mi wypaplał o waszym wspólnym wyjeździe. Chcę znać wszystkie szczegóły! - oznajmiłam stanowczo i położyłam głowę na jej udach.
- Co jeszcze powiedział ci Josh?
- Że ów mężczyzna jest starszy od twojego taty i leci tylko na twoje ciało.
Lisa zaśmiała się gorzko. Natychmiast wbiłam w nią pytające spojrzenie.
- Leci tylko na moje ciało... to by się zdziwił.
- Tylko mi nie mów, że to gej. - Zerwałam się z nóg przyjaciółki i przyjęłam pozycję klęczącą.
- Nie.
- Impotent?
- Bardziej wstydliwy prawiczek.
Otworzyłam szeroko oczy. Lis wzięła kolejny głęboki oddech i zaczęła opowiadać cała historię od początku:
- Poznałam Raya na urodzinach znajomego ojca, trzy dni po tym, jak się od nas wyniosłaś. Od razu mnie zaintrygował: przystojny, inteligentny, szarmancki. Wypiliśmy razem szampana, porozmawialiśmy trochę o kinie i zatańczyliśmy. Na koniec wymieniliśmy się numerami. Zadzwonił na drugi dzień, zaprosił mnie do kina i na kolację. Taka klasyczna randka rodem z kiczowatego romansu. W każdym razie oboje świetnie się bawiliśmy i od razu umówiliśmy się na następne spotkanie, po którym już byliśmy parą. Nie znaliśmy się długo, ale czułam, że to coś poważnego, więc zaprosiłam go do siebie na niedzielny obiad. Dobrze się dogadywał z moim rodzicami, młody też go z miejsca polubił, jednym słowem prawdziwa idylla. Namówiłam go, żeby został na noc, zaproponowałam swoje łóżko, próbowałam stworzyć odpowiedni nastrój, ale nic z tego. Pomyślałam, że może stresuje go fakt, że na dole są moi rodzice i w sumie to rozumiałam, każdy chyba czułby się niezręcznie na jego miejscu.
- Fakt - przytaknęłam, po czym znów skupiłam się na słuchaniu.
- Dlatego tak bardzo się ucieszyłam, kiedy powiedział, że chce zabrać mnie do swojego domu. Tu w Bellingham wynajmował tylko pokój. Jego firma zakłada u nas nową filię i on miał wszystko nadzorować. W każdym razie zapowiadał się upojny weekend w Colville.
Lekko się wzdrygnęłam, ale tym razem jej nie przerwałam.
- Spakowałam najlepszą bieliznę i wzięłam zapas gumek, tak w razie co. Nawet nie wiesz, jak się wkurzyłam, kiedy w drzwiach przywitała nas jego matka. Na początku pomyślałam, że może zje z nami obiad i sobie pójdzie, ale gdzie tam. Ray oznajmił mi, że mamuśka spędzi z nami cale cztery dni. Zamiast seksu były spacerki i rodzinne opowiastki. Dziewczyno, nawet nie pozwolił zrobić sobie laski, bo "mamusia usłyszy". Koszmar. Zerwałam z nim, jak tylko odwiózł mnie do domu.
- To faktycznie kaszana. - Zmarszczyłam brwi w wyrazie współczucia i przesunęłam dłoń po ramieniu Lisy. - Ale przyznał ci się, że jest prawiczkiem?
- Nie. Tak tylko sobie pomyślałam, no bo co innego mogłam pomyśleć?
- Że to impotent.
- A może faktycznie... Mniejsza o to, było, minęło. Od teraz umawiam się tylko z takimi, którzy od razu próbują dobrać mi się do majtek.
Zaśmiałam się głośno, klaszcząc przy tym w dłonie.
- A skoro już jesteśmy w temacie, Jared się do ciebie nie odezwał?
- No i właśnie zepsułaś mi humor... - W ciągu sekundy opuściło mnie całe rozbawienie, poczułam się nad zwyczaj nieswojo.
- Czyli się nie odezwał. Przykro mi.
- Bywa - rzuciłam lakonicznie.
- No chyba mi nie powiesz, że cię to nie rusza.
- A właśnie, że powiem. - Starałam się zachować obojętny ton i nie patrzeć Olson w oczy.
- I myślisz, że ci uwierzę? Za dobrze cię znam. Zwisać może ci teraz Charlie, ale na pewno nie Jared.
- Skąd wiesz? Może to akurat za Bronsonem tęsknię bardziej niż za Leto?
- No pewnie, przecież każdej kobiecie bardziej brakuje duszenia i trzaskania po mordzie niż czułości i bezgranicznego uwielbienia - oznajmiła ironicznym tonem, przyjmując równie drwiący wyraz twarzy. - Dlaczego nie chcesz się przyznać do tego, że za nim tęsknisz i że boli cię to milczenie z jego strony?
- No proszę, najpierw Lily, teraz ty. Zmówiłyście się, czy jak?
- Widzisz? Nawet dziecko widzi, że coś jest na rzeczy.
- Daj spokój, nie jestem jakąś głupią gąską, żeby ryczeć za facetem, który ma mnie głęboko w dupie, mimo iż deklarował coś zupełnie odwrotnego. Myślisz, że nie potrafię się bez niego obejść? Że moje życie zaczyna się i kończy na nim? Że o niczym i nikim innym nie potrafię myśleć? Że nie widzę dla siebie bez niego przyszłości? Że nie potrafię się bez niego odnaleźć? Naprawdę tak myślisz?
Przytaknęła bez chociażby chwili namysłu.
- I masz, kurwa, rację. Masz pieprzoną rację. Wiem, że to ja kazałam mu się wynosić, że to rozstanie to moja wina, ale nie rozumiem, dlaczego nie przyjechał. Przecież mogłam umrzeć, a w takich sytuacjach jakieś głupie urazy są chyba najmniej istotne, prawda?
Lis po raz kolejny przyznała mi słuszność.
- Więc dlaczego nie przyjechał? Dlaczego mnie zignorował? Przecież tak bardzo mnie kochał. Ja go tak bardzo kochałam. Tak cholernie go kocham...
- Wiem, Mary, wiem. - Olson w mgnieniu oka zacisnęła ramiona wokół mojego ciała i przycisnęła usta do czubka głowy.
Wbrew własnej woli i na złość poczuciu godności rozpłakałam się jak małe dziecko, mocząc materiał bluzki Lisy. Ona jednak nie zwracała uwagi na plamy, tuliła mnie mocno i szeptała słowa pocieszenia. Zupełnie jak matka.
A może prawie jak matka.
Tak, prawie.
Tylko prawie.
*Takie życie
................................
Tytuł rozdziału: Tata mnie zabije.
- Odnośnie nazwy rozdziału: jest to tytuł i wers piosenki napisanej z perspektywy żołnierza walczącego na Wschodzie. Dad to w żołnierskim żargonie Bagdad, aczkolwiek ja, na potrzeby rozdziału, zdecydowałam się zinterpretować to w sposób dosłowny.
- Dziękuję za większy niż zwykle odzew pod poprzednim rozdziałem, choć trochę mi przykro, że musiałam to poniekąd wymusić. W każdym razie dziś już o nic nie proszę, sami ocenicie czy to, co skrobię, zasługuje na komentarz, czy nie.
Jakie szczęście, że sąsiadka zainterweniowała! Myślałam, że tym razem Mark nie odpuści Mary i nieźle ją zbije i nie będzie mogła się pokazywać kilka dni. Teraz traktuje ją jak powietrze i niech na razie da jej spokój.
OdpowiedzUsuńOliver! Na samo jego wspomnienie uśmiech wkrada mi się na twarz :). Mary przez chwile była z nim szczęśliwa! Ale dobrze, że się im nie udało bo inaczej nie byłaby z Jaredem :D. Chociaż ja i tak byłam i jestem za Mary i Courtney :D
Pozdrawiam!
Patrząc na to, jaki był rozdrażniony, nie byłoby wesoło.
UsuńGeneralnie nie planowałam żadnych aktów przemocy w okresie ubezwłasnowolnienia, ale potem wpadła mi do głowy ta scena w aucie i zdecydowałam się ją opisać :).
Oliver może jeszcze się tu pojawi :)
Jesteś pierwszą osobą, która uważa, że najlepszą partnerką dla Mary była Courtney ( a przynajmniej pierwszą, która o tym napisała), ciekawa odmiana :).
Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz!
Mówiłam Ci już to że uwielbiam postać Courtney. Poza tym uważam, że Court jako pierwsza tak naprawdę kochała Mary po śmierci jej mamy. Mimo iż wprowadziła ją w świat narkotyków, alkoholu i sexu to i tak ją uwielbiam. Ciekawa jestem tylko jak by to było gdyby nie przedawkowała i poznała Jareda? To musiałoby być naprawdę ciekawe.
UsuńPrzepraszam, komentarze z anonima bez podpisu strasznie mi się mieszają i nie bardzo wiem, kiedy z kim mam do czynienia.
UsuńSzczerze mówiąc, nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam, ale to z pewnością byłby ciekawy wątek ;).
Tak strasznie szkoda mi Mary. Tyle w życiu przeżyła, a ciągle jest taka silna. Mimo, iż wiem, że to tylko bohater fikcyjnej opowieści, to zazdroszczę jej tej siły. Jeśli chodzi o rozdział to nawet nie wiesz jak bardzo bałam się, że tym razem Mark nie odpuści jej tak prędko, że będzie ją bił aż do nieprzytomności. Jednak odetchnęłam z ulgą, kiedy kochana pani Robinson zainterweniowała. Jak dobrze, że Mary mimo wszystko ma chociaż jedną osobę, która nie będzie bała się przeciwstawić się jej ojcu oraz ją obroni. Końcówka strasznie mnie rozczuliła. Autentycznie płakałam (co zresztą często robię czytając twoje opowiadania). Tak strasznie chciałabym móc powiedzieć Mary, że Jared wcale nie przestał ją kochać, tylko myśli, że nie żyje. W sumie nie wiem co jeszcze mogę napisać. Jestem strasznie słaba w komentowaniu. Po prostu chciałam dać znak, że czytam i kocham twoje opowiadania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny oraz chęci do przepisywania rozdziałów :)
Fakt, sama chciałabym być tak silna jak Mary. To cecha, której mi brakuje i chyba właśnie dlatego tak dobrze czuję się w trybie Mary.
UsuńNapisałam to już chyba z tysiąc razy, ale napiszę i tysiąc pierwszy - łzy to dla mnie jeden z największych, nie, największy komplement. Wzbudzenie w kimś emocji, szczególnie takich jak wzruszenie, to naprawdę piękna rzecz.
Bardzo miło z Twojej strony, naprawdę ogromnie to doceniam. Nie spodziewam się esejów napisanych kwiecistym stylem, zadowala mnie każda szczera, pochodząca prosto z serca opinia. Komentarze mają naprawdę ogromny wpływ na każdego, kto prowadzi bloga. Są zastrzykiem dodatkowej energii, motywacji, dają nam wiele do myślenia i pozwalają dostrzec rzeczy, których sami nie widzimy, często też czegoś nas uczą. Dlatego tak bardzo mi na nich zależy.
Również pozdrawiam i dziękuję serdecznie za życzenia oraz poświęcony czas :).
Ostatni post chciałam skomentować, ale po zalogowaniu usunęło mi cały tekst, więc już sobie darowałam. Dziś na wszelki wypadek to skopiuję :D
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się ucieszyłam, kiedy pani Robinson w końcu na to wszystko zareagowała! Autentycznie, siedziałam uśmiechnięta do laptopa, nie mogło to wyglądać zbyt normalnie :P Ciekawe jak długo Mark będzie olewał Mary, coś z nim musi być na rzeczy. Chyba, że w końcu się wystraszył albo coś do tego zakutego łba dotarło..
Tak już niezwiązane z rozdziałem - czy nie zastanawiałaś się nigdy nad wydaniem książki? Coś czuję, że to byłby bestseller :) Serio, dziewczyno, masz prawdziwy talent!
Pozdrawiam serdecznie :)
Dlatego ja swoje komentarze piszę w Wordzie i co chwila zapisuję, nie mam absolutnie żadnego zaufania do elektroniki. Zbyt wiele razy traciłam ważne teksty, w tym komentarze właśnie.
UsuńGeneralnie myślę o napisaniu tej historii od początku w formie "całościowej", nie jako kilkudziesięcio rozdziałowe opowiadanie, ale zrobię to wyłącznie dla siebie. Nie ukrywam, że wydanie książki, ogólnie bycie pisarką, byłoby spełnieniem największych marzeń ( jestem życiową sierotą i do żadnej "normalnej" pracy się nie nadaję), ale jestem realistką, wiem, że nie dla psa kiełbasa. Nie mam wystarczających umiejętności, by pisać na poważnie, ani na tyle dobrych pomysłów, by sprawdziły się jako książka. Bo odcinkowe opowiadanie to jedno, książka, którą od razu trzeba ująć w całość, to zupełnie inny poziom, nie wiem, czy bym temu podołała.
Ale miło mi, że wierzysz w mojej umiejętności, bardzo miło :).
Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz :).
Dawno się nie odzywałam i zupełnie już nie pamiętam jak się podpisać, żebyś wiedziała, że ja to ja... No nieważne, przecież nie o mnie się tu rozchodzi :) Po pierwsze, pani Robinson to anioł stróż Mary, szkoda tylko, że jej mąż nie podzielał zachowania żony. Mark to skurwiel, ale to wiedzą wszyscy (poza jego współpracownikami). Co do Crane'a, to też mnie wkurwił. Po co mieszał w to wszystko Kinga?! A Lisa jest kochana, i dobrze, że Mary w końcu przed samą sobą przyznała, że wciąż kocha Jareda.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńCholera, skomentowałam z Bieberowego konta i już koniec anonimowości :D No więc chciałam dodać, że uwielbiam scenę, w której Mary stawia się Markowi i mówi mu co myśli na temat swojej winy odnośnie śmierci matki. Normalnie stałam się wtedy cheerleaderką, tylko pomponów mi brakowało, bo w głowie krzyczałam bardzo głośno "GO MARY!!!' haha.
UsuńLubię to opowiadanie, lubię, że wciąż je piszesz i to, że czytam je od tak dawna też lubię. Wiem, że jesteś bardzo krytyczna względem własnej twórczości, ale przyznam Ci, że ja również jestem wybredna, jeśli chodzi o treści, które czytam. A skoro z MWADG jestem taki kawał czasu, to musisz przyjąć do wiadomości (to rozkaz!), że jesteś genialna. Naprawdę, słowo honoru.
I nie chciałam się przyznawać do tego, że prowadzę bloga z tłumaczeniem opowiadania o Bieberze, bo zdaję sobie sprawę jak ludzie reagują na jego postać. Nie chciałam, żebyś potraktowała mnie jak jakąś gówniarę, która leci na wypacykowanego palanta... Nie wiem jak to inaczej określić. Po prostu wolałam zachować tę część dla siebie, bo JB to raczej idol małolat, a trzeba przyznać, że Twoje opowiadanie to jednak 'wyższa półka'; no i że możesz stwierdzić, że skoro go słucham i poświęcam czas na tłumaczenie opowiadania z nim w roli głównej, a przy okazji zachwalam MWADG, to moja opinia nie jest miarodajna, itp.
Boże, jak zwykle zamiast normalnego wyrażenia opinii wyszedł mi elaborat na tematy pozbawione sensu. Wybacz.
Właśnie wyobraziłam sobie to scenę z pomponami i dopingowaniem Mary - zabójcze :D.
UsuńA mi jest niezmiernie miło, że je czytasz. Ostatnio często spotykam się z sytuacjami, gdzie ktoś mi pisze, że kiedyś to czytał, ale przestał, bo to, bo tamto. Nie ukrywam, takie sytuacje są dla mnie odrobinę bolesne, zwłaszcza, że powodem nigdy nie jest znudzenie czy utrata sympatii (co byłabym w stanie zrozumieć, bo zdarza się tak w życiu), więc kiedy widzę, że ktoś trwa przy tym opowiadaniu, niezwykle się cieszę i odbieram to jako ogromny komplement :).
Gdy ktoś jest wybredny, a mimo to czyta moje opowiadanie, czuję się dowartościowana, jak dziwnie to nie brzmi. Zwykle zakładam, że wybredne osoby raczej się tym nie zainteresują, bo przecież jest masa dużo ciekawszych i lepiej napisanych historii, więc to zawsze miłe zaskoczenie.
No cóż, Biebera, delikatnie mówiąc, nie darzę zbyt dużą sympatią. Uważam, że ani jego osoba, ani jego twórczość nie są godne uwagi, ale to nie znaczy, że uważam każdego, kto go słucha za idiotę. Owszem, jest grupa jego fanek, którym przydałaby się choć odrobina rozumu, ale zdaję sobie sprawę z tego, że są i takie, które mają w głowie nieco więcej. Są po prostu fankami, nie ślepymi fanatyczkami. Tak jest zresztą w przypadku każdego wykonawcy, Bieber nie jest tu żadnym wyjątkiem. Ja generalnie nie oceniam ludzi po tym, czego słuchają. Jeśli są interesującymi osobami i zachowują się w porządku wobec mnie, ja zachowuję się w ten sam sposób wobec nich. Ich preferencje muzyczne to ich sprawa (chyba, że rzucają mięsem w każdego, kto ośmieli się obrazić ich idola i mówią tylko o tym, jaki jest wspaniały, tacy mnie przerażają :D).
"Wyższa półka" prawdopodobnie jesteś jedyną osobą, która tak uważa, ale mimo wszystko naprawdę miło takie coś przeczytać (wiem, że nadużywam słowa 'miło', ale cóż :P). Dla mnie liczy się opinia każdej osoby bez wyjątku. Jeśli jest szczera, jest bezcenna.
Nie mam Ci czego wybaczać, sama komentując, wchodzę na różne tematy, więc zupełnie mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Jestem osobą, która uwielbia rozmawiać, więc do mnie można pisać o wszystkim :).
Hej, jestem i ja. Aż musiałam sprawdzić, bo nie mogłam sobie przypomnieć, czy już komentowałam, czy nie i jednak komentarz tkwił tylko w mojej głowie ;) Postanowiłam szybko nadrobić.
OdpowiedzUsuńCzekam cały czas aż akcja posunie się do przodu, mam nadzieję, że to wkrótce nastąpi. Jestem bardzo ciekawa dalszych losów Mary, bo z tego, co pamiętam z WYRA po drodze wydarzyło się jeszcze sporo. Co do rozdziału: Mark w końcu nie wytrzymał, no cóż, można się było tego spodziewać po ostatnich wybrykach Mary. Zaskoczyłaś mnie natomiast reakcją pani Robinson. Pomyślałam sobie: No w końcu! W końcu ktoś zareagował! Na plus, bo była to ostatnia rzecz, której w tym momencie oczekiwałam. Lubię zaskoczenia.
Chciałam jeszcze dodać (bo wcześniej nie miałam okazji), że uwielbiam u Ciebie dobór tytułów rozdziałów i to, że każdy ma jakieś znaczenie. Czasem kiedy czytam, mam wrażenie, że autorzy tytułują rozdziały losowo i totalnie bez sensu. Miło, że dbasz o takie szczegóły. Ale wiem już od dawna, że wkładasz w te opowiadania serce. Chyba dlatego tak dobrze Ci wychodzą ;)
Na koniec ściskam serdecznie i życzę bardzo, bardzo, bardzo dużo weny.
Ja zawsze z przyjemnością czytam, to taka moja odskocznia od codziennego życia. Za każdym razem, widząc coś nowego u Ciebie, idę po herbatę, relaksuję się i czytam, co tam u Mary. Obyś nie kazała mi czekać zbyt długo :)
Pozdrawiam, M.
Obecne rozdziały to faktycznie takie typowe przejściówki, niewiele się w nich dzieje, ale niestety, są koniecznie. Tworzą taki most prowadzący z jednego wątku do drugiego, bez nich historia straciłaby swoją płynność. W przyszłych rozdziałach wszystko ruszy do przodu, a potem wreszcie dojdę do wątków, które planuję już od dwóch lat i których bardzo nie mogę się doczekać :).
UsuńA ja bardzo lubię zaskakiwać, jak chyba każdy, kto pisze.
O, jak miło, że ktoś w końcu to zauważył. Dobór tytułu to dla mnie bardzo istotna rzecz, bo chcę, by jak najlepiej oddawał treść rozdziału, nigdy nic nie jest w tej materii przypadkowe. Czasami stanowi to ogromne wyzwanie, a czasami wręcz przeciwnie. Np: ten rozdział z początku miał być zatytułowany wersem z piosenki Nobody's home ( She can't find her place.
She's losing her faith.) i w sumie pod ten wers pisana była rozmowa Mary z panią Robinson, ale potem odkryłam utwór Dad's gonna kill me i już wiedziałam, że ten tytuł sprawdzi się o wiele lepiej :).
Cieszę się, że tak uważasz, naprawdę. Ja w ogóle jestem zdania, że jeśli nie ma się do czegoś serca, nie powinno się do tego zabierać, bo zawsze czegoś będzie w tym brakowało. Technikę można opanować, ale tego "czegoś", co czyni tekst wyjątkowym, chociażby dla samego autora, nie da się nauczyć. To serce sprawia, że człowiek przymyka oko na różnego rodzaju błędy i to jest w sumie piękne :).
Również ściskam i serdecznie dziękuję za życzenia weny, bo teraz się naprawdę przyda, gdyż szykuję się opisania ostatniej sceny rozdziału dziewięćdziesiątego trzeciego, a jakoś brakuje mi tych niezbędnych detali, by móc siąść i napisać ją "jednym tchem".
Teraz to mi jeszcze milej. Dla mnie pisanie jest taką odskocznią, planowanie tego wszystkiego, wyobrażanie sobie różnych sytuacji z Mary King w roli głównej, i naprawdę ciężko mi nazwać uczucie, które wypełnia moje kamienne serducho, kiedy ktoś mi pisze, że czytanie moich tworów jest dla niego przyjemnym oderwaniem się od rzeczywistości. Może brzmi to strasznie patetycznie, ale tak jest. To naprawdę bardzo dowartościowuje człowieka. Postaram się nie publikować rzadziej niż raz w miesiącu :).
I znow ja ;) ! Udalo mi sie przeczytac kolejny rozdzial i skomentowac go ! Mam dzis niebywala wene xD a tak naprawde ta wena to przyrzeczenie sobie ze bede pisac oraz, chyba najwazniejsze, fakt, ze cenisz sobie wypowiedz czytelnika i prowadzisz z nim rozmowe odpowiadajac (potwierdzeniem sa dwa poprzednie rozdzialy, ktore dzis komentowalam ;D). To taki moj osobisty motorek.
OdpowiedzUsuńCzytajac rozmowe wspanialego komisarza Crane'a i ojca Mary, przyszly mi na mysl poczynania naszej polskiej policji i znow po raz kolejny opanowala mnie zlosc. Chyba nigdy nie bede potrafila zrozumiec, dlaczego sluzba bezpieczenstwa nie dba nalezycie o obywateli. Wydaje mi sie czasem, ze jestem zbyt naiwna co do rzeczywistosci.
Wow, nie spodziewalam sie takiej reakcji Mary w samochodzie. Bylo to bardzo odwazne i uzasadnione. Za to rowniez bardzo ryzykowane, nie powiem, strach tez mnie oblecial jak tez ojczulek sie zemsci. Oraz wrocilo uczucie nienawisci do tego czlowieka, ale o tym chyba juz wspominac nie musze...
Pani robinson ! chyba zaczne kochac te kobiete za jej nagle pojawianie sie w odpowiednim momencie !
" Gdybym była twoją matką, przepraszałabym Boga za to, że wydałam na świat takiego potwora." jeej pierwszy raz ktos tak dobitnie powiedzial prawde. Niestety, prawda jest tez to, ze ludzie widzac czyjas krzywde, nie reaguja, pozwalajac na nieszczescie. Zdarza sie, ze czasem jest juz za pozno na pomoc. Jest to bardzo przygnebiajace. I chyba nigdy nie przestanie mnie to frustrowac.
Haha podoba mi sie nastawienie Lisy, z jednej strony: zle ze facet jest z nia nie dla seksu, bo to nienormalne; a z drugiej twierdzi ze kobieta pragnie czulosci i calkowitego uwielbienia. Alez hipokryzja :D albo moze to, ze latwiej jest oceniac postawe kogos nie swoja xD podobala mi sie ta rozmowa dziewczyn. I jak zwykle bywa, rozmowa podsumowala tylko gorzka prawde, ze zycie to pasmo udreki i nie pozwoli dlugo cieszyc sie dobrymi chwilami. Ze zacytuje piekne slowa piosenki "bo w zyciu piekne sa tylko chwile" . I tym oto przykrym akcentem koncze komentarz, bo przez swoje natretne mysli i nastawienie, do niczego sie nie nadaje teraz. Zegnam, Egoista.
Nie, napisze jeszcze ze bardzo ale to bardzo ciesze sie ze mam ta szanse i przyjemnosc czytac Twoje opowiadanie. Dziekuje za to !
Nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie odpowiedzieć na komentarz (chyba, że jest to jedno słowo) - mam wtedy wrażenie, że czytelnik czuje się lekceważony. Sama tego niejednokrotnie doświadczyłam - komentowałam czyjeś opowiadanie, zadawałam jakieś pytanie w owym komentarzu, a autorka nawet nie raczyła odpisać. Automatycznie odechciewało mi się obcować z taką osobą i jej tworem. Ludzie są czasami śmieszni - oczekują, że ktoś będzie poświęcał im swój czas, a sami ignorują innych. Nie podoba mi się takie zachowanie, więc się go wystrzegam.
UsuńWierzenie w to, że ludzie, którzy mają władzę jej nie nadużywają, jest ogromnie dziecinne. Wiadomo też nie od dziś, że każdy myśli przede wszystkim o sobie, nawet ci, którzy powinni poświęcać się dla dobra innych. Niestety.
Tu brak reakcji zawsze uzasadniam tym samym - Mark ma bardzo wysoką pozycję i szary obywatel nie może mu w żaden sposób zagrozić. Ma mnóstwo kontaktów, które w razie co będzie mógł uruchomić.
Jak wiadomo, kobieta zmienną jest. Jednego dnia chce czułości, drugiego wyuzdania. Nie nadążysz :D.
I na sam koniec zalałaś me serducho falą przyjemnego ciepła - cudownie jest czytać takie słowa, naprawdę.
A ja dziękuję za to, że to czytasz i jeszcze poświęcasz czas na skomentowanie. Nie zrażasz się zaległościami - są ludzie, którzy odpuszczają czytanie, gdy są dwa rozdziały do tyłu, tak więc tym bardziej jestem Ci wdzięczna.