Widok płaczącego dziecka to najsmutniejszy widok na świecie, zwłaszcza gdy jest to dziecko, które kochasz nad życie, przywołałam w pamięci słowa zapisane w pamiętniku mamy, gdy Lily, mocno we mnie wtulona, zalała się kolejną falą łez.
Kołdra okrywająca jej ciało unosiła się i na powrót opadała z każdym rozdzierającym moje serce spazmem. Była tak zrozpaczona, jak chyba jeszcze nigdy, wbijała drżące palce w moje przedramiona. Trząsł się też jej głos, odkryłam to, gdy w końcu wydusiła z siebie coś, co nie było zlepkiem bezładnych monosylab.
- Powiedz, że tatuś kłamie, że nie idziesz do więzienia, jak ten zły pan, co zabił mamusię. Powiedz, że znowu idziesz do szpitala. Powiedz, Mary!
- Chciałabym, ale wtedy musiałabym cię okłamać.
- Ale ty przecież nikogo nie zabiłaś! Wujek... on chciał ci zrobić krzywdę, ja wszystko słyszałam, ty musiałaś... - tu przerwał jej głośny szloch wydobywający się prosto z płuc. - A tatuś był dla ciebie niedobry. A tamten pan zabił mamusię. Ale ty go nie zabiłaś, nie jesteś zła!
Zamiast odpowiedzieć, przycisnęłam jeszcze czulej głowę siostry do swojej piersi i ucałowałam jej czubek. We włosach wciąż miała drobinki złotego brokatu, którym spryskałam jej fryzurę przed wyjściem na bal, z którego wróciłam z ogromnym poczuciem wstydu palącym moje wnętrzności.
Pozwoliłam Finnowi zaspokoić pragnienie trawiące go od dnia, w którym po raz pierwszy wpadliśmy na siebie przed wejściem do baru. Oddałam mu się jak zwykła dziwka za dwie lampki wina i zapierający dech w piersiach widok z okna. Najgorsze było to, że mi się to podobało. Przeżywałam jeden orgazm za drugim, leżąc z podwiniętą sukienką na twardym biurku i błagałam o więcej.
Zachowałam się jak zwierze wypuszczone z klatki, jak dziewczyna, która w końcu pozbyła się wianuszka cnoty i tak rozsmakowała się w seksie, że nie chciała już robić niczego innego. Nie panowałam nad sobą, nad swoją zwierzęcą chucią, którą tłumiłam w sobie przez dwa miesiące.
Dopiero gdy wyszłam z gabinetu Whartona i zobaczyłam w łazienkowym lustrze swoje płonące poliki, doszło do mnie, jak bardzo się zhańbiłam. Zwymiotowałam prosto do porcelanowego zlewu i przez resztę nocy nie ruszałam się z krzesła, mimo iż kelner, który tak bardzo mnie zauroczył, w trakcie przerw wysyłał mi dyskretne zaproszenia do wspólnego wyjścia.
- Już dobrze, nie płacz, bo i ja się rozpłaczę.
- Tatuś powiedział, że powinnaś - odpowiedziała, nie odrywając mokrego policzka od mojego obojczyka. Bolało, ale ignorowałam ten ból, bo jej cierpienie było o wiele większe.
- Powiedział, że powinnam płakać? - spytałam.
- Tak. Mówi, że tam, w tym więzieniu, będą cię spotykały straszne rzeczy. Takie, o jakich nawet ci się nie śniło w najstraszliwszych koszmarach.
Przełknęłam głośno ślinę w chwili, gdy oddech i bicie serca przyspieszyły tak bardzo, że przez głowę przeszła mi myśl, że zaraz dostanę zawału.
- On tak mówi specjalnie, tam wcale nie będzie tak strasznie - starałam się ją pocieszyć, ale z marnym skutkiem. Nie mogłam brzmieć przekonywująco, gdy głos drżał mi jakby podbijany wibracjami, ciało telepało gorzej niż na głodzie, a serce tłukło się w piersi tak, że z całą pewnością Lily to słyszała i czuła.
- Ale dlaczego tatuś miałby tak robić? To jest złe!
- Bo czasami chce, żebym bała się bardziej niż to konieczne. Chce mnie w ten sposób ukarać.
- Ale za co? Przecież ty nic nie zrobiłaś!
Oderwała się od mojego tułowia i spojrzała mi prosto w oczy. Całą twarz miała spuchniętą, czerwoną i mokrą od łez. Na wargach widniały wyraźne ślady zębów, w jednym miejscu sączyła się krew, szybko jednak zniknęła, wytarta przez język.
- Tata najwyraźniej uważa, że zrobiłam.
- Nienawidzę go za to! - krzyknęła tonem pełnym złości. - Nienawidzę najbardziej na świecie!
- Nie mów tak - oznajmiłam, choć w głębi duszy niezwykle mnie te słowa ucieszyły. - Nie wolno tak mówić o rodzicach, zwłaszcza gdy cię kochają.
- Przepraszam - wydukała i na powrót mocno się we mnie wtuliła. - Ja już bym chciała być z tobą na zawsze.
- I będziesz. Musisz tylko poczekać pół roku...
- Pół roku to dużo - przerwała mi.
- Wcale nie. Zleci tak szybko, że nawet nie będziesz wiedziała kiedy. A potem polecimy razem do Paryża i już nigdy, przenigdy nie pójdę do żadnego szpitala czy więzienia.
- Przysięgasz?
Znów spojrzała mi głęboko w oczy.
- Przysięgam.
- Na wszystkie skarby świata?
- Na wszystkie skarby świata.
- Nawet te zakopane? - dodała to samo pytanie, które jako dziecko posyłałam mamie, by upewnić się, że to, co mówiła, było najszczerszą prawdą.
- Nawet te zakopane.
- Kocham cię, Mary - oznajmiła, wtulając twarz, na której błądził delikatny uśmiech ulgi, w moją szyję.
- Ja ciebie też i to najbardziej na całym świecie.
Kołdra okrywająca jej ciało unosiła się i na powrót opadała z każdym rozdzierającym moje serce spazmem. Była tak zrozpaczona, jak chyba jeszcze nigdy, wbijała drżące palce w moje przedramiona. Trząsł się też jej głos, odkryłam to, gdy w końcu wydusiła z siebie coś, co nie było zlepkiem bezładnych monosylab.
- Powiedz, że tatuś kłamie, że nie idziesz do więzienia, jak ten zły pan, co zabił mamusię. Powiedz, że znowu idziesz do szpitala. Powiedz, Mary!
- Chciałabym, ale wtedy musiałabym cię okłamać.
- Ale ty przecież nikogo nie zabiłaś! Wujek... on chciał ci zrobić krzywdę, ja wszystko słyszałam, ty musiałaś... - tu przerwał jej głośny szloch wydobywający się prosto z płuc. - A tatuś był dla ciebie niedobry. A tamten pan zabił mamusię. Ale ty go nie zabiłaś, nie jesteś zła!
Zamiast odpowiedzieć, przycisnęłam jeszcze czulej głowę siostry do swojej piersi i ucałowałam jej czubek. We włosach wciąż miała drobinki złotego brokatu, którym spryskałam jej fryzurę przed wyjściem na bal, z którego wróciłam z ogromnym poczuciem wstydu palącym moje wnętrzności.
Pozwoliłam Finnowi zaspokoić pragnienie trawiące go od dnia, w którym po raz pierwszy wpadliśmy na siebie przed wejściem do baru. Oddałam mu się jak zwykła dziwka za dwie lampki wina i zapierający dech w piersiach widok z okna. Najgorsze było to, że mi się to podobało. Przeżywałam jeden orgazm za drugim, leżąc z podwiniętą sukienką na twardym biurku i błagałam o więcej.
Zachowałam się jak zwierze wypuszczone z klatki, jak dziewczyna, która w końcu pozbyła się wianuszka cnoty i tak rozsmakowała się w seksie, że nie chciała już robić niczego innego. Nie panowałam nad sobą, nad swoją zwierzęcą chucią, którą tłumiłam w sobie przez dwa miesiące.
Dopiero gdy wyszłam z gabinetu Whartona i zobaczyłam w łazienkowym lustrze swoje płonące poliki, doszło do mnie, jak bardzo się zhańbiłam. Zwymiotowałam prosto do porcelanowego zlewu i przez resztę nocy nie ruszałam się z krzesła, mimo iż kelner, który tak bardzo mnie zauroczył, w trakcie przerw wysyłał mi dyskretne zaproszenia do wspólnego wyjścia.
- Już dobrze, nie płacz, bo i ja się rozpłaczę.
- Tatuś powiedział, że powinnaś - odpowiedziała, nie odrywając mokrego policzka od mojego obojczyka. Bolało, ale ignorowałam ten ból, bo jej cierpienie było o wiele większe.
- Powiedział, że powinnam płakać? - spytałam.
- Tak. Mówi, że tam, w tym więzieniu, będą cię spotykały straszne rzeczy. Takie, o jakich nawet ci się nie śniło w najstraszliwszych koszmarach.
Przełknęłam głośno ślinę w chwili, gdy oddech i bicie serca przyspieszyły tak bardzo, że przez głowę przeszła mi myśl, że zaraz dostanę zawału.
- On tak mówi specjalnie, tam wcale nie będzie tak strasznie - starałam się ją pocieszyć, ale z marnym skutkiem. Nie mogłam brzmieć przekonywująco, gdy głos drżał mi jakby podbijany wibracjami, ciało telepało gorzej niż na głodzie, a serce tłukło się w piersi tak, że z całą pewnością Lily to słyszała i czuła.
- Ale dlaczego tatuś miałby tak robić? To jest złe!
- Bo czasami chce, żebym bała się bardziej niż to konieczne. Chce mnie w ten sposób ukarać.
- Ale za co? Przecież ty nic nie zrobiłaś!
Oderwała się od mojego tułowia i spojrzała mi prosto w oczy. Całą twarz miała spuchniętą, czerwoną i mokrą od łez. Na wargach widniały wyraźne ślady zębów, w jednym miejscu sączyła się krew, szybko jednak zniknęła, wytarta przez język.
- Tata najwyraźniej uważa, że zrobiłam.
- Nienawidzę go za to! - krzyknęła tonem pełnym złości. - Nienawidzę najbardziej na świecie!
- Nie mów tak - oznajmiłam, choć w głębi duszy niezwykle mnie te słowa ucieszyły. - Nie wolno tak mówić o rodzicach, zwłaszcza gdy cię kochają.
- Przepraszam - wydukała i na powrót mocno się we mnie wtuliła. - Ja już bym chciała być z tobą na zawsze.
- I będziesz. Musisz tylko poczekać pół roku...
- Pół roku to dużo - przerwała mi.
- Wcale nie. Zleci tak szybko, że nawet nie będziesz wiedziała kiedy. A potem polecimy razem do Paryża i już nigdy, przenigdy nie pójdę do żadnego szpitala czy więzienia.
- Przysięgasz?
Znów spojrzała mi głęboko w oczy.
- Przysięgam.
- Na wszystkie skarby świata?
- Na wszystkie skarby świata.
- Nawet te zakopane? - dodała to samo pytanie, które jako dziecko posyłałam mamie, by upewnić się, że to, co mówiła, było najszczerszą prawdą.
- Nawet te zakopane.
- Kocham cię, Mary - oznajmiła, wtulając twarz, na której błądził delikatny uśmiech ulgi, w moją szyję.
- Ja ciebie też i to najbardziej na całym świecie.
***
Zimny powiew wiatru, razem z którym unosił się dym, po raz kolejny uderzył mnie w twarz, wymuszając szczelne zaciśnięcie powiek. Odór palonych opon i plastikowych butelek drażnił nozdrza i przyprawiał o mdłości. Jedynie zmysły słuchu i dotyku były rozpieszczane - ten pierwszy przez gitarę akustyczną, skrzypce i akordeon, ten drugi przez ciepłą dłoń splecioną razem z moją.
- Boisz się?
Otworzyłam oczy i spojrzałam uważnie na spokojną, przeciętą łagodnym uśmiechem twarz Jareda. Nie dało się z niej wyczytać niczego poza szczerą miłością i zachwytem.
- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i tuż po tym, jak się uśmiechnęłam, z sercem bijącym jak oszalałe, nie ze strachu a z ekscytacji, przeniosłam wzrok na rozciągającą się przed nami panoramę Paryża.
Budynki, nawet te największe, ze szczytu wieży Eiffla przypominały pudełka od zapałek, a grający u jej podnóża członkowie romskiego zespołu wyglądali jak maleńkie mrówki zebrane wokół żarzącego się peta, który w rzeczywistości był tym śmierdzącym ogniskiem stanowiącym największy i jedyny zgrzyt w tej pięknej, wzniosłej chwili.
- A ty? - zapytałam, choć znałam już odpowiedź. Była oczywista: ktoś, kto tak się uśmiechał, nie mógł się bać.
- Też nie. W końcu trzymam za rękę anioła, więc niby co może mi się stać?
Bezwolnie uniosłam kąciki ust i jeszcze mocniej ścisnęłam miękką dłoń Jareda. Odwzajemnił się tym samym, co sprawiło, że przez moje ciało przeszedł ładunek elektryczny, który wystrzelił przez bose stopy przyciśnięte do zimnej, twardej stali i rozprysnął na wolniej przestrzeni niczym sztuczny ogień.
- Gotowa?
- Gotowa.
Oboje wzięliśmy głębokie oddechy i w tej samej chwili oderwaliśmy dolne kończyny od trawionej rdzą konstrukcji. Wbrew wszelkim prawom fizyki nie zaczęliśmy spadać - unosiliśmy się w powietrzu niczym lekkie piórko smagane ciepłym oddechem bawiącego się dziecka. I przy tym nawet na sekundę nie puszczaliśmy swoich dłoni; nie z obawy przed upadkiem, a z czystej potrzeby wspólnego cieszenia się tą chwilą, z chęci stanowienia jednego, zsynchronizowanego organizmu.
Nie zrażeni burzą i wichurą szybowaliśmy tak całymi godzinami, zapatrzeni w siebie, wyłączeni na wszystko, co nas nie dotyczyło.
Było idealnie.
- Boisz się?
Otworzyłam oczy i spojrzałam uważnie na spokojną, przeciętą łagodnym uśmiechem twarz Jareda. Nie dało się z niej wyczytać niczego poza szczerą miłością i zachwytem.
- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą i tuż po tym, jak się uśmiechnęłam, z sercem bijącym jak oszalałe, nie ze strachu a z ekscytacji, przeniosłam wzrok na rozciągającą się przed nami panoramę Paryża.
Budynki, nawet te największe, ze szczytu wieży Eiffla przypominały pudełka od zapałek, a grający u jej podnóża członkowie romskiego zespołu wyglądali jak maleńkie mrówki zebrane wokół żarzącego się peta, który w rzeczywistości był tym śmierdzącym ogniskiem stanowiącym największy i jedyny zgrzyt w tej pięknej, wzniosłej chwili.
- A ty? - zapytałam, choć znałam już odpowiedź. Była oczywista: ktoś, kto tak się uśmiechał, nie mógł się bać.
- Też nie. W końcu trzymam za rękę anioła, więc niby co może mi się stać?
Bezwolnie uniosłam kąciki ust i jeszcze mocniej ścisnęłam miękką dłoń Jareda. Odwzajemnił się tym samym, co sprawiło, że przez moje ciało przeszedł ładunek elektryczny, który wystrzelił przez bose stopy przyciśnięte do zimnej, twardej stali i rozprysnął na wolniej przestrzeni niczym sztuczny ogień.
- Gotowa?
- Gotowa.
Oboje wzięliśmy głębokie oddechy i w tej samej chwili oderwaliśmy dolne kończyny od trawionej rdzą konstrukcji. Wbrew wszelkim prawom fizyki nie zaczęliśmy spadać - unosiliśmy się w powietrzu niczym lekkie piórko smagane ciepłym oddechem bawiącego się dziecka. I przy tym nawet na sekundę nie puszczaliśmy swoich dłoni; nie z obawy przed upadkiem, a z czystej potrzeby wspólnego cieszenia się tą chwilą, z chęci stanowienia jednego, zsynchronizowanego organizmu.
Nie zrażeni burzą i wichurą szybowaliśmy tak całymi godzinami, zapatrzeni w siebie, wyłączeni na wszystko, co nas nie dotyczyło.
Było idealnie.
***
W żółtym autobusie, do złudzenia przypominającym ten szkolny, mimo włączonego ogrzewania panował niemiłosierny chłód. Szyby były oszronione do tego stopnia, że nic nie dało się przez nie dojrzeć, a przy każdym oddechu mającym ogrzać skostniałe dłonie z ust wszystkich kobiet wypływały gęste obłoczki pary.
Siedząca przy mnie policjantka o surowym wyrazie twarzy i czarnych jak smoła włosach upchanych pod służbową czapką tak, że nie wystawał żaden niechciany kosmyczek, jedynie przełożony przez znajdujący się z tyłu otwór malutki koczek, dyskretnie masowała zaciśnięte na policyjnej pałce palce, które, gdyby nie ten drobny zabieg, z całą pewnością by do niej przymarzły. Cienka, górna warga, nad którą widniał powoli odrastający po depilacji ciemny wąsik, naparła na dolną, co za pewne miało powstrzymać ją od syknięcia z bólu, zaraz po tym funkcjonariuszka szczęknęła równymi, pożółkłymi od kawy i papierosów zębami.
- Prawie jak na Alasce - powiedziałam, gdy kobieta przeniosła na mnie swoje duże, brązowe oczy.
Nigdy nie podobał mi się ten odcień tęczówek, był zbyt pospolity, pozbawiony wyrazu, zwłaszcza gdy występował razem z hebanowymi włosami. I Lopez takie miał; a gdy wpadał w szał, stawały się tak ciemne, że niemal zlewały się ze źrenicami. Wyglądał wtedy jak demon z horroru, który obejrzało się we wczesnym dzieciństwie i przez który do końca życia miało się koszmary.
- Nie wiem, nigdy nie byłam na Alasce - odpowiedziała sucho, upodabniając się tym w moich oczach do siostry Judy z ośrodka odwykowego w Seattle.
Nie powiedziałam już nic więcej, wbiłam wzrok w paznokcie, które zgodnie z zaleceniem musiałam obciąć tak, by nie wychodziły poza palce i próbowałam skupić myśli na czymś przyjemnym. Postawiłam na sen, który nawiedził mnie minionej nocy, jednak zanim zwizualizowałam sobie pod zaciśniętymi powiekami siebie i Jareda szybujących nad stolicą Francji, która w niedługim czasie miała stać się moim nowym domem, autobus nagle zwolnił, co oznaczało jedno: od głównej bramy zakładu karnego dzieliło nas zaledwie kilka stóp.
Moje ciało zesztywniało jeszcze bardziej, a żołądek zaczął fikać koziołki. Przestałam odczuwać przeszywające zimno, zrobiło mi się tak gorąco, jakbyśmy w jakiś magiczny sposób przenieśli się z mroźnego Waszyngtonu na słoneczną Florydę, gdzie zamiast płatków śniegu na ludzi spadał z nieba żar.
- Wstawaj, King - odezwała się po raz kolejny policjantka ostrym jak brzytwa tonem, który idealnie współgrał z jej zimną powierzchownością. Przypominała surową nauczycielkę języka rosyjskiego, pannę Gorbunovą, której zdjęcie pokazywała mi kiedyś mama.
Wszystko się zgadzało, nawet wzrost i postura - obie były tak chude (znacznie chudsze ode mnie, choć wydawało się to wręcz nieprawdopodobne), że człowiek miał wrażenie, iż jednym ruchem mógłby złamać je w pół, jak suchy patyk, jednak nie miał odwagi tego zrobić przez aurę, jaką wokół siebie roztaczały swoją rygorystyczną postawą i przeszywającym na wskroś wzrokiem.
Autobus zatrzymał się przed dziedzińcem, który o tej porze był na szczęście pusty i powoli zaczęły z niego wychodzić siedzące przede mną panie. Każda z nich miała na sumieniu rzeczy o wiele gorsze niż grożenie bronią wyrodnemu ojcu - jedna zabiła męża i jego kochankę, druga utopiła własne dziecko podczas kąpieli, trzecia, czwarta i piąta winne były pobiciom i rabunkom, szósta znęcała się nad dziećmi w przedszkolu, które prowadziła razem z mężem, siódma dokonywała nielegalnych aborcji mimo braku odpowiedniego medycznego wykształcenia, a ósma i dziewiąta, obie prostytutki pracujące w tym samym burdelu, miały spędzić w więzieniu dwadzieścia pięć lat za brutalne zabójstwo alfonsa, który zabierał im znacznie większą część zysków niż obejmowała to ich niepisana umowa.
A wiedziałam to wszystko dzięki ojcu, który wyłożył mi to podczas mojego ostatniego śniadania w domu. Chciał, bym bała się jeszcze bardziej, bym miała świadomość, że moimi koleżankami spod celi wcale nie będą miłe i urocze panie, które skazano za niewinność. I cel osiągnął - bałam się tak, jak jeszcze nigdy w całym swoim dotychczasowym życiu.
- Szybciej, szybciej, to nie wycieczka turystyczna! - ponagliła nas tęga blondynka stojąca na zewnątrz tuż przy trzystopniowych schodkach, które ledwo pokonałam przez trzęsące się kolana. - Co, chudzinka, zimno? - zwróciła się tym razem bezpośrednio do mnie, uśmiechając złośliwie. Razem z kącikami ust podniosły się też pucołowate poliki i sprawiły, że jej oczy zamieniły się w cieniutkie szparki. - Jakbyś nabrała trochę ciałka, to by ci cieplej zimą było.
Nie skomentowałam tej wypowiedzi - znałam tę panią z opowieści Courtney. Bridget Wreck, mimo iż wyglądała jak urokliwa kuleczka, była niezwykle porywcza i chętnie sięgała po policyjną pałkę przyczepioną do boku szerokiej jak namiot spódnicy. A ja nie miałam ochoty już pierwszego dnia, jeszcze przed przekroczeniem progu zakładu, zostać pobita do nieprzytomności. Zacisnęłam więc mocno zęby i ruszyłam przed siebie.
W wąskiej bramie prowadzącej do dróżki otoczonej siatką i drutem kolczastym, co nadawało jej wygląd tunelu, czekały na nas dwie uzbrojone w broń palną i gaz łzawiący strażniczki więzienne. Kazały nam stanąć gęsiego i podążać jedna za drugą równym krokiem.
Mimo narzuconego tempa starałam się zobaczyć jak najwięcej otoczenia.
Spacerniak, który blok żeński dzielił z blokiem męskim, podzielony był na kilka stref - boisko do koszykówki, siłownia, plac ze stolikami i ławkami. Ostatni kawałek terenu, przypominający klatkę w parku zoologicznym, przeznaczony był dla więźniów siedzących w celach śmierci.
- Sprężać ruchy, nowe, to nie pieprzony wybieg! - wrzasnęła ostro zamykająca pochód strażniczka i pchnęła idącą za mną kobietę. Rudowłosa dzieciobójczyni runęła mi na plecy i jedynie to, że była bardzo szczupła uratowało mnie przed upadkiem pod jej ciężarem. Nie zatrzymało jednak efektu domina - wbrew własnej woli wpadłam na czarnoskórą złodziejkę, która zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem. Zamierzała też obrzucić mnie gradem wyzwisk, co sugerowały otwierające się usta, jednak jej zapał zgasiła ta sama strażniczka, która doprowadziła do całego nieprzyjemnego incydentu.
- Jedno słowo, a rozkwaszę ci gębę na betonie!
Bez słowa zwróciła się w odpowiednim kierunku i zatrzymany na chwilę pochód z powrotem ruszył w stronę masywnych, blaszanych drzwi.
Za nimi rozciągał się długi korytarz, co kilka jardów zobaczyć można było jakieś przejście, każde prowadzące do innej części budynku. My trafiłyśmy do pierwszej, tak zwanej rejestracji, gdzie wypełniłyśmy formularze, oddałyśmy rzeczy do depozytu i przebrałyśmy się w ohydne pomarańczowe stroje, które skłonna do gróźb i przepychanek strażniczka nazwała pieszczotliwie mundurkami.
- A więc to ty jesteś Mary King - odezwała się wysoka pracownica więzienia o kasztanowych włosach i ciepłym spojrzeniu, co było dosyć niespotykane w jej fachu, gdy tylko zajrzała w wypełnioną kartę, którą jej przekazałam. - Już jak tu weszłyście, zaczęłam się zastanawiać, która z was jest tą nieszczęśnicą.
Posłałam jej pytające spojrzenie; po tym, co miało miejsce na zewnątrz, wolałam się nie odzywać, w końcu ta zamiast ostrzegać, mogła od razu bić.
- Kilka skazanych trafiło tu przez twojego ojca.
- Ja też i co z tego? - odważyłam się odezwać.
- To, że nie będziesz miała tu łatwego życia.
- W życiu bym na to nie wpadła... - tym razem pozwoliłam sobie nawet na ironię i odetchnęłam z ogromną ulgą, gdy strażniczka nie sięgnęła po pałkę ani nie przycisnęła mojej twarzy do podłogi.
- Dobra rada: jeśli chcesz stąd wyjść w jednym kawałku, lepiej przytemperuj sobie język. Tutaj nikt nie lubi pyskatych blondyneczek.
- A gdzie się je lubi?
Kobieta zaśmiała się z politowaniem i kazała mi stanąć pod ścianą razem z resztą nowo przybyłych więźniarek.
Po odczytaniu regulaminu, który w skrócie brzmiał: my klawisze możemy wszystko, a wy śmiecie gówno, wręczono nam po jednej obleczonej w białą poszewkę poduszce i po jednym szarym kocu, który śmierdział naftaliną.
- A teraz ustawić się w szeregu i iść za panią Harmony.
Tak też zrobiłyśmy - równym, niemal żołnierskim krokiem wyszłyśmy na korytarz. Afroamerykanka, na którą wpadłam na zewnątrz, tym razem szła za mną i mierzyła mnie morderczym wzrokiem, co dostrzegłam, obróciwszy się przez ramię. Byłam pewna, że gdyby nie idąca za nią Goldie Clancy (tak właśnie nazywała się strażniczka dobra rada), rzuciłaby się na mnie z pięściami. Zamiast tego przydepnęła mi tylko buta, udając potem, że był to nieszczęśliwy wypadek, wina zamyślenia, choć raczej nikt o tak wymagającą czynność ją nie podejrzewał.
- Stop! - zatrzymała nas Robyn Harmony, gdy doszła do kolejnych stalowych drzwi. Zaraz potem padł rozkaz ustawienia się pod ścianą i rozpoczęło się wyczytywanie nazwisk w celu rozdzielenia nas na dwie grupy. Pierwsza miała trafić do cel na dole, druga do tych na górze.
Mi przypadł dół, podobnie jak dzieciobójczyni, pogromczyni niewiernych mężów i entuzjastce kar cielesnych stosowanych od najmłodszych lat.
We cztery ustawiłyśmy się za plecami Clancy i weszłyśmy prosto do paszczy lwa. W celach nie było krat, od obszernego, nazwijmy to holu, małe pomieszczenia oddzielały zielone drzwi z dużymi, okrągłymi wizjerami, przez które obserwowały nas osadzone z dłuższym stażem niż nasz. Oczywiście przywitały nas zbereźnymi okrzykami, groźbami i waleniem w blachy, co spotkało się z ostrą reakcją wszystkich obecnych tam strażniczek.
- Mięsko, świeże mięsko! - krzyczała więźniarka, której celę właśnie mijałyśmy.
- Zamknij pysk, Cofer! - syknęła Clancy i uderzyła pałką w drzwi z takim impetem, że stojąca za nimi kobieta odskoczyła jak oparzona.
Kolejny przystanek zaliczyłyśmy przy trzecich z kolei (licząc od celi Cofer) drzwiach.
- Willbourne, to twoja cela.
Rudowłosa, speszona kobieta wystąpiła przed szereg i po tym, jak strażniczka przekręciła zamek, weszła do swojego nowego lokum. Gdy klucz zatańczył ponownie, ruszyłyśmy dalej. Postój odbył się przy siódmych drzwiach, jak się okazało, moich. Bez słowa, zaciskając mocno palce na lichej pościeli, weszłam do pomieszczenia tak małego, że można było nabawić się w nim klaustrofobii.
Urządzone było bardzo skromnie - piętrowe łóżko, małe biurko, jedno krzesło, niziutki, blaszany sedes i wąska umywalka. Okna nie było wcale, jedyne źródło światła stanowiła znajdująca się na suficie żarówka otoczona drucianym niby kloszem.
- Urocze gniazdko - rzuciłam pod nosem i położyłam poduszkę i koc na przykrytym białym prześcieradłem materacu. Wybrałam ten dolny, w końcu człowiek nigdy nie miał pewności, że podczas snu nie zacznie się rzucać jak ryba wyrzucona na brzeg. Upadek z niespełna dwóch metrów raczej nie skończyłby się śmiercią, ale można było się porządnie posiniaczyć. A nawet nabawić wstrząsu mózgu. Choć czy to byłoby takie złe? Mogłabym przeleżeć trochę czasu w skrzydle szpitalnym, gdzie nie byłabym narażona na agresję ze strony innych więźniarek. A potem znowu coś bym sobie zrobiła i znowu, i tak aż do końca wyroku.
- Nie, tchórzliwa małpo, musisz być twarda. A przynajmniej udawać, że jesteś - znów odezwałam się do samej siebie i z braku innego ciekawego zajęcia położyłam się na łóżku. Nie musiałam nawet nakrywać się kocem, przechodzące za ścianą rury dawały mnóstwo przyjemnego ciepła. Prawie jak w domu...
Siedząca przy mnie policjantka o surowym wyrazie twarzy i czarnych jak smoła włosach upchanych pod służbową czapką tak, że nie wystawał żaden niechciany kosmyczek, jedynie przełożony przez znajdujący się z tyłu otwór malutki koczek, dyskretnie masowała zaciśnięte na policyjnej pałce palce, które, gdyby nie ten drobny zabieg, z całą pewnością by do niej przymarzły. Cienka, górna warga, nad którą widniał powoli odrastający po depilacji ciemny wąsik, naparła na dolną, co za pewne miało powstrzymać ją od syknięcia z bólu, zaraz po tym funkcjonariuszka szczęknęła równymi, pożółkłymi od kawy i papierosów zębami.
- Prawie jak na Alasce - powiedziałam, gdy kobieta przeniosła na mnie swoje duże, brązowe oczy.
Nigdy nie podobał mi się ten odcień tęczówek, był zbyt pospolity, pozbawiony wyrazu, zwłaszcza gdy występował razem z hebanowymi włosami. I Lopez takie miał; a gdy wpadał w szał, stawały się tak ciemne, że niemal zlewały się ze źrenicami. Wyglądał wtedy jak demon z horroru, który obejrzało się we wczesnym dzieciństwie i przez który do końca życia miało się koszmary.
- Nie wiem, nigdy nie byłam na Alasce - odpowiedziała sucho, upodabniając się tym w moich oczach do siostry Judy z ośrodka odwykowego w Seattle.
Nie powiedziałam już nic więcej, wbiłam wzrok w paznokcie, które zgodnie z zaleceniem musiałam obciąć tak, by nie wychodziły poza palce i próbowałam skupić myśli na czymś przyjemnym. Postawiłam na sen, który nawiedził mnie minionej nocy, jednak zanim zwizualizowałam sobie pod zaciśniętymi powiekami siebie i Jareda szybujących nad stolicą Francji, która w niedługim czasie miała stać się moim nowym domem, autobus nagle zwolnił, co oznaczało jedno: od głównej bramy zakładu karnego dzieliło nas zaledwie kilka stóp.
Moje ciało zesztywniało jeszcze bardziej, a żołądek zaczął fikać koziołki. Przestałam odczuwać przeszywające zimno, zrobiło mi się tak gorąco, jakbyśmy w jakiś magiczny sposób przenieśli się z mroźnego Waszyngtonu na słoneczną Florydę, gdzie zamiast płatków śniegu na ludzi spadał z nieba żar.
- Wstawaj, King - odezwała się po raz kolejny policjantka ostrym jak brzytwa tonem, który idealnie współgrał z jej zimną powierzchownością. Przypominała surową nauczycielkę języka rosyjskiego, pannę Gorbunovą, której zdjęcie pokazywała mi kiedyś mama.
Wszystko się zgadzało, nawet wzrost i postura - obie były tak chude (znacznie chudsze ode mnie, choć wydawało się to wręcz nieprawdopodobne), że człowiek miał wrażenie, iż jednym ruchem mógłby złamać je w pół, jak suchy patyk, jednak nie miał odwagi tego zrobić przez aurę, jaką wokół siebie roztaczały swoją rygorystyczną postawą i przeszywającym na wskroś wzrokiem.
Autobus zatrzymał się przed dziedzińcem, który o tej porze był na szczęście pusty i powoli zaczęły z niego wychodzić siedzące przede mną panie. Każda z nich miała na sumieniu rzeczy o wiele gorsze niż grożenie bronią wyrodnemu ojcu - jedna zabiła męża i jego kochankę, druga utopiła własne dziecko podczas kąpieli, trzecia, czwarta i piąta winne były pobiciom i rabunkom, szósta znęcała się nad dziećmi w przedszkolu, które prowadziła razem z mężem, siódma dokonywała nielegalnych aborcji mimo braku odpowiedniego medycznego wykształcenia, a ósma i dziewiąta, obie prostytutki pracujące w tym samym burdelu, miały spędzić w więzieniu dwadzieścia pięć lat za brutalne zabójstwo alfonsa, który zabierał im znacznie większą część zysków niż obejmowała to ich niepisana umowa.
A wiedziałam to wszystko dzięki ojcu, który wyłożył mi to podczas mojego ostatniego śniadania w domu. Chciał, bym bała się jeszcze bardziej, bym miała świadomość, że moimi koleżankami spod celi wcale nie będą miłe i urocze panie, które skazano za niewinność. I cel osiągnął - bałam się tak, jak jeszcze nigdy w całym swoim dotychczasowym życiu.
- Szybciej, szybciej, to nie wycieczka turystyczna! - ponagliła nas tęga blondynka stojąca na zewnątrz tuż przy trzystopniowych schodkach, które ledwo pokonałam przez trzęsące się kolana. - Co, chudzinka, zimno? - zwróciła się tym razem bezpośrednio do mnie, uśmiechając złośliwie. Razem z kącikami ust podniosły się też pucołowate poliki i sprawiły, że jej oczy zamieniły się w cieniutkie szparki. - Jakbyś nabrała trochę ciałka, to by ci cieplej zimą było.
Nie skomentowałam tej wypowiedzi - znałam tę panią z opowieści Courtney. Bridget Wreck, mimo iż wyglądała jak urokliwa kuleczka, była niezwykle porywcza i chętnie sięgała po policyjną pałkę przyczepioną do boku szerokiej jak namiot spódnicy. A ja nie miałam ochoty już pierwszego dnia, jeszcze przed przekroczeniem progu zakładu, zostać pobita do nieprzytomności. Zacisnęłam więc mocno zęby i ruszyłam przed siebie.
W wąskiej bramie prowadzącej do dróżki otoczonej siatką i drutem kolczastym, co nadawało jej wygląd tunelu, czekały na nas dwie uzbrojone w broń palną i gaz łzawiący strażniczki więzienne. Kazały nam stanąć gęsiego i podążać jedna za drugą równym krokiem.
Mimo narzuconego tempa starałam się zobaczyć jak najwięcej otoczenia.
Spacerniak, który blok żeński dzielił z blokiem męskim, podzielony był na kilka stref - boisko do koszykówki, siłownia, plac ze stolikami i ławkami. Ostatni kawałek terenu, przypominający klatkę w parku zoologicznym, przeznaczony był dla więźniów siedzących w celach śmierci.
- Sprężać ruchy, nowe, to nie pieprzony wybieg! - wrzasnęła ostro zamykająca pochód strażniczka i pchnęła idącą za mną kobietę. Rudowłosa dzieciobójczyni runęła mi na plecy i jedynie to, że była bardzo szczupła uratowało mnie przed upadkiem pod jej ciężarem. Nie zatrzymało jednak efektu domina - wbrew własnej woli wpadłam na czarnoskórą złodziejkę, która zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem. Zamierzała też obrzucić mnie gradem wyzwisk, co sugerowały otwierające się usta, jednak jej zapał zgasiła ta sama strażniczka, która doprowadziła do całego nieprzyjemnego incydentu.
- Jedno słowo, a rozkwaszę ci gębę na betonie!
Bez słowa zwróciła się w odpowiednim kierunku i zatrzymany na chwilę pochód z powrotem ruszył w stronę masywnych, blaszanych drzwi.
Za nimi rozciągał się długi korytarz, co kilka jardów zobaczyć można było jakieś przejście, każde prowadzące do innej części budynku. My trafiłyśmy do pierwszej, tak zwanej rejestracji, gdzie wypełniłyśmy formularze, oddałyśmy rzeczy do depozytu i przebrałyśmy się w ohydne pomarańczowe stroje, które skłonna do gróźb i przepychanek strażniczka nazwała pieszczotliwie mundurkami.
- A więc to ty jesteś Mary King - odezwała się wysoka pracownica więzienia o kasztanowych włosach i ciepłym spojrzeniu, co było dosyć niespotykane w jej fachu, gdy tylko zajrzała w wypełnioną kartę, którą jej przekazałam. - Już jak tu weszłyście, zaczęłam się zastanawiać, która z was jest tą nieszczęśnicą.
Posłałam jej pytające spojrzenie; po tym, co miało miejsce na zewnątrz, wolałam się nie odzywać, w końcu ta zamiast ostrzegać, mogła od razu bić.
- Kilka skazanych trafiło tu przez twojego ojca.
- Ja też i co z tego? - odważyłam się odezwać.
- To, że nie będziesz miała tu łatwego życia.
- W życiu bym na to nie wpadła... - tym razem pozwoliłam sobie nawet na ironię i odetchnęłam z ogromną ulgą, gdy strażniczka nie sięgnęła po pałkę ani nie przycisnęła mojej twarzy do podłogi.
- Dobra rada: jeśli chcesz stąd wyjść w jednym kawałku, lepiej przytemperuj sobie język. Tutaj nikt nie lubi pyskatych blondyneczek.
- A gdzie się je lubi?
Kobieta zaśmiała się z politowaniem i kazała mi stanąć pod ścianą razem z resztą nowo przybyłych więźniarek.
Po odczytaniu regulaminu, który w skrócie brzmiał: my klawisze możemy wszystko, a wy śmiecie gówno, wręczono nam po jednej obleczonej w białą poszewkę poduszce i po jednym szarym kocu, który śmierdział naftaliną.
- A teraz ustawić się w szeregu i iść za panią Harmony.
Tak też zrobiłyśmy - równym, niemal żołnierskim krokiem wyszłyśmy na korytarz. Afroamerykanka, na którą wpadłam na zewnątrz, tym razem szła za mną i mierzyła mnie morderczym wzrokiem, co dostrzegłam, obróciwszy się przez ramię. Byłam pewna, że gdyby nie idąca za nią Goldie Clancy (tak właśnie nazywała się strażniczka dobra rada), rzuciłaby się na mnie z pięściami. Zamiast tego przydepnęła mi tylko buta, udając potem, że był to nieszczęśliwy wypadek, wina zamyślenia, choć raczej nikt o tak wymagającą czynność ją nie podejrzewał.
- Stop! - zatrzymała nas Robyn Harmony, gdy doszła do kolejnych stalowych drzwi. Zaraz potem padł rozkaz ustawienia się pod ścianą i rozpoczęło się wyczytywanie nazwisk w celu rozdzielenia nas na dwie grupy. Pierwsza miała trafić do cel na dole, druga do tych na górze.
Mi przypadł dół, podobnie jak dzieciobójczyni, pogromczyni niewiernych mężów i entuzjastce kar cielesnych stosowanych od najmłodszych lat.
We cztery ustawiłyśmy się za plecami Clancy i weszłyśmy prosto do paszczy lwa. W celach nie było krat, od obszernego, nazwijmy to holu, małe pomieszczenia oddzielały zielone drzwi z dużymi, okrągłymi wizjerami, przez które obserwowały nas osadzone z dłuższym stażem niż nasz. Oczywiście przywitały nas zbereźnymi okrzykami, groźbami i waleniem w blachy, co spotkało się z ostrą reakcją wszystkich obecnych tam strażniczek.
- Mięsko, świeże mięsko! - krzyczała więźniarka, której celę właśnie mijałyśmy.
- Zamknij pysk, Cofer! - syknęła Clancy i uderzyła pałką w drzwi z takim impetem, że stojąca za nimi kobieta odskoczyła jak oparzona.
Kolejny przystanek zaliczyłyśmy przy trzecich z kolei (licząc od celi Cofer) drzwiach.
- Willbourne, to twoja cela.
Rudowłosa, speszona kobieta wystąpiła przed szereg i po tym, jak strażniczka przekręciła zamek, weszła do swojego nowego lokum. Gdy klucz zatańczył ponownie, ruszyłyśmy dalej. Postój odbył się przy siódmych drzwiach, jak się okazało, moich. Bez słowa, zaciskając mocno palce na lichej pościeli, weszłam do pomieszczenia tak małego, że można było nabawić się w nim klaustrofobii.
Urządzone było bardzo skromnie - piętrowe łóżko, małe biurko, jedno krzesło, niziutki, blaszany sedes i wąska umywalka. Okna nie było wcale, jedyne źródło światła stanowiła znajdująca się na suficie żarówka otoczona drucianym niby kloszem.
- Urocze gniazdko - rzuciłam pod nosem i położyłam poduszkę i koc na przykrytym białym prześcieradłem materacu. Wybrałam ten dolny, w końcu człowiek nigdy nie miał pewności, że podczas snu nie zacznie się rzucać jak ryba wyrzucona na brzeg. Upadek z niespełna dwóch metrów raczej nie skończyłby się śmiercią, ale można było się porządnie posiniaczyć. A nawet nabawić wstrząsu mózgu. Choć czy to byłoby takie złe? Mogłabym przeleżeć trochę czasu w skrzydle szpitalnym, gdzie nie byłabym narażona na agresję ze strony innych więźniarek. A potem znowu coś bym sobie zrobiła i znowu, i tak aż do końca wyroku.
- Nie, tchórzliwa małpo, musisz być twarda. A przynajmniej udawać, że jesteś - znów odezwałam się do samej siebie i z braku innego ciekawego zajęcia położyłam się na łóżku. Nie musiałam nawet nakrywać się kocem, przechodzące za ścianą rury dawały mnóstwo przyjemnego ciepła. Prawie jak w domu...
***
Rano obudził mnie odgłos zatrzaskiwanych drzwi i szczęk przekręcanego w zamku klucza. Uniosłam nieco głowę; przy wejściu zobaczyłam postać, która na pierwszy rzut oka przypominała mężczyznę: łysego i barczystego, choć nie tak bardzo, jak przyjaciele Moore'a.
Zanim zdążyłam przetrzeć oczy i wstać, postać ruszyła w moją stronę i jednym silnym ruchem ściągnęła mnie z materaca.
- To moje miejsce, ty głupia ździro! - usłyszałam, gdy uderzyłam z hukiem o podłogę. Głos był zdecydowanie kobiecy, w odróżnieniu od siły.
- Zabieraj stąd swoją zawszoną pościel! - dodała i z ogromną furią rzuciła na mnie koc i wygniecioną poduszkę. Gdy minął pierwszy szok, poczułam przeszywający ból obojczyka.
- Popieprzyło cię?! - wrzasnęłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Kobieta z wygoloną głową spojrzała na mnie jak drapieżnik na swoją ofiarę i zacisnęła lewą dłoń w pięść.
- Panna policjantówna ma coś do powiedzenia? Tatuś ci nie powiedział, że nie pyskuje się do koleżanek z celi, bo w każdej chwili, bez mrugnięcia okiem mogą przemodelować ci buźkę?
Przykucnęła tuż obok i złapała mnie za kark chwytem tak silnym, że nie powstydziłby się go nawet mój ojciec.
- Ale pewnie nauczył cię lizać dupy klawiszom i donosić. Nie mam racji? Będę cię miała na oku, pamiętaj o tym, księżniczko.
Jej cuchnący oddech musnął mój polik i sprawił, że do gardła podeszła mi fala mdłości. Była najobrzydliwszą kobietą, z jaką kiedykolwiek miałam styczność.
- Księżniczka - zaśmiała się ironicznie i poklepała mnie po głowie, jakbym była psem. Poczułam się tak znieważona, że znów nie zapanowałam nad aparatem mowy i z moich ust wyskoczyła siarczysta suka.
Nie mogła tego nie usłyszeć - w jednej chwili zrobiła się czerwona jak burak i bez żadnego ostrzeżenia uderzyła moją głową o obudowę umywalki. Plastikowy kant zranił mnie boleśnie w czoło; znów poczułam odór wydobywający się z jej jamy ustnej:
- Widzę, że, jak to typowa blondynka, bardzo wolno przyswajasz informacje, więc wyjaśnię ci to wszystko w prosty sposób: jestem tutaj pieprzoną królową, rządzę tym więzieniem, jestem świętsza od Boga, nawet ten przygłupi naczelnik trzęsie przede mną portkami. Wystarczy jedno moje słowo, by twoje życie zamieniło się w prawdziwe piekło, więc lepiej siedź cicho i się nie wychylaj. Suki, które trafiają do mojej celi, języki mają po to, by robić mi dobrze, a nie by nimi mielić na prawo i lewo. Zrozumiałaś?!
Zacisnęłam z obrzydzeniem powieki, gdy tylko poczułam drobinki silny na swojej twarzy.
- Pytam, czy zrozumiałaś?! - wrzasnęła głośno, dociskając jeszcze mocniej moją głowę do twardej powierzchni. Z obolałej części czoła wypłynęła stróżka krwi i zalała lewe oko.
Przytaknęłam nerwowo, błagając w myślach o to, by już mnie puściła.
- Nie do... - tu przerwał jej jej szczęk klucza; szybko ode mnie odskoczyła i wyprostowała się jak szeregowy na widok swojego dowódcy.
- Co tu się, do cholery, wyprawia, Thomas?! - wrzasnęła od progu Clancy i zmierzyła nas obie wściekłym spojrzeniem, które zupełnie nie pasowało do jej łagodnych rysów.
- Chciałam zrobić nowej koleżance powitalną niespodziankę, a ta zerwała się przestraszona z łóżka, zaplątała w kocu i wpadła na umywalkę. - By potwierdzić swoje słowa, Thomas pokazała strażniczce leżący na podłodze szary materiał.
- Tak było, King? - zwróciła się do mnie Goldie.
Spojrzałam na swoją współlokatorkę, która obnażyła poczerniałe zęby w uśmiechu tak upiornym, że aż przeszedł mnie silny dreszcz.
- Tak, tak właśnie było - skłamałam, wycierając krew z górnej powieki. Clancy doskonale wiedziała, że kłamałam, ale nie mogła niczego udowodnić, więc tylko obrzuciła Thomas gniewnym spojrzeniem, a mnie złapała za ramię.
- Trzeba to opatrzyć. A ty, Maya, następnym razem powstrzymaj się od robienia innym takich niespodzianek, bo znowu wylądujesz w izolatce, tym razem na miesiąc.
- Tak jest, szefowo. - Znów obrzydliwie się uśmiechnęła, a ja razem ze swoją wybawczynią ruszyłam w stronę skrzydła szpitalnego.
- Urocza kobieta, nie ma co - powiedziałam, przyciskając do wciąż krwawiącej rany podaną przez Clancy chusteczkę higieniczną.
- Maya Thomas, lepiej na nią uważaj. Odsiaduje dożywocie, więc nie ma nic do stracenia. A człowiek, który nie ma nic do stracenia, to najbardziej niebezpieczna istota na ziemi.
- Gdzieś to już kiedyś słyszałam. A za co to dożywocie, jeśli można wiedzieć? - tym razem w moim głosie nie było już ani grama ironicznego tonu, nie czułam też strachu przed tym, że Clancy będzie próbowała uciszyć mnie swoją służbową pałką. Wyczułam w niej bratnią duszę, choć zupełnie się tego nie spodziewałam.
- Morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Bo widzisz, nasza samozwańcza królowa kocha inaczej. Wpadła jej w oko koleżanka z akademika, a że jej nie chciała i jeszcze się z niej naigrywała, pewnej pięknej nocy zakradła się do jej pokoju i urządziła taką jatkę, że przybyli na miejsce policjanci wymiotowali po kątach. W szczegóły wdawać się nie będę, pewnie sama ci kiedyś o tym opowie, gdy uzna, że nie czujesz wystarczająco dużego strachu.
W głębi ducha podziękowałam losowi za to, że we mnie zakochała się lesbijka, która nie była zwyrodniałą psychopatką.
- Miłość, słodka miłość... Mam nadzieję, że we mnie się nie zakocha.
- Bez obaw, nie lubi blondynek, zwłaszcza tych chudych.
- I całe szczęście!
Zanim zdążyłam przetrzeć oczy i wstać, postać ruszyła w moją stronę i jednym silnym ruchem ściągnęła mnie z materaca.
- To moje miejsce, ty głupia ździro! - usłyszałam, gdy uderzyłam z hukiem o podłogę. Głos był zdecydowanie kobiecy, w odróżnieniu od siły.
- Zabieraj stąd swoją zawszoną pościel! - dodała i z ogromną furią rzuciła na mnie koc i wygniecioną poduszkę. Gdy minął pierwszy szok, poczułam przeszywający ból obojczyka.
- Popieprzyło cię?! - wrzasnęłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Kobieta z wygoloną głową spojrzała na mnie jak drapieżnik na swoją ofiarę i zacisnęła lewą dłoń w pięść.
- Panna policjantówna ma coś do powiedzenia? Tatuś ci nie powiedział, że nie pyskuje się do koleżanek z celi, bo w każdej chwili, bez mrugnięcia okiem mogą przemodelować ci buźkę?
Przykucnęła tuż obok i złapała mnie za kark chwytem tak silnym, że nie powstydziłby się go nawet mój ojciec.
- Ale pewnie nauczył cię lizać dupy klawiszom i donosić. Nie mam racji? Będę cię miała na oku, pamiętaj o tym, księżniczko.
Jej cuchnący oddech musnął mój polik i sprawił, że do gardła podeszła mi fala mdłości. Była najobrzydliwszą kobietą, z jaką kiedykolwiek miałam styczność.
- Księżniczka - zaśmiała się ironicznie i poklepała mnie po głowie, jakbym była psem. Poczułam się tak znieważona, że znów nie zapanowałam nad aparatem mowy i z moich ust wyskoczyła siarczysta suka.
Nie mogła tego nie usłyszeć - w jednej chwili zrobiła się czerwona jak burak i bez żadnego ostrzeżenia uderzyła moją głową o obudowę umywalki. Plastikowy kant zranił mnie boleśnie w czoło; znów poczułam odór wydobywający się z jej jamy ustnej:
- Widzę, że, jak to typowa blondynka, bardzo wolno przyswajasz informacje, więc wyjaśnię ci to wszystko w prosty sposób: jestem tutaj pieprzoną królową, rządzę tym więzieniem, jestem świętsza od Boga, nawet ten przygłupi naczelnik trzęsie przede mną portkami. Wystarczy jedno moje słowo, by twoje życie zamieniło się w prawdziwe piekło, więc lepiej siedź cicho i się nie wychylaj. Suki, które trafiają do mojej celi, języki mają po to, by robić mi dobrze, a nie by nimi mielić na prawo i lewo. Zrozumiałaś?!
Zacisnęłam z obrzydzeniem powieki, gdy tylko poczułam drobinki silny na swojej twarzy.
- Pytam, czy zrozumiałaś?! - wrzasnęła głośno, dociskając jeszcze mocniej moją głowę do twardej powierzchni. Z obolałej części czoła wypłynęła stróżka krwi i zalała lewe oko.
Przytaknęłam nerwowo, błagając w myślach o to, by już mnie puściła.
- Nie do... - tu przerwał jej jej szczęk klucza; szybko ode mnie odskoczyła i wyprostowała się jak szeregowy na widok swojego dowódcy.
- Co tu się, do cholery, wyprawia, Thomas?! - wrzasnęła od progu Clancy i zmierzyła nas obie wściekłym spojrzeniem, które zupełnie nie pasowało do jej łagodnych rysów.
- Chciałam zrobić nowej koleżance powitalną niespodziankę, a ta zerwała się przestraszona z łóżka, zaplątała w kocu i wpadła na umywalkę. - By potwierdzić swoje słowa, Thomas pokazała strażniczce leżący na podłodze szary materiał.
- Tak było, King? - zwróciła się do mnie Goldie.
Spojrzałam na swoją współlokatorkę, która obnażyła poczerniałe zęby w uśmiechu tak upiornym, że aż przeszedł mnie silny dreszcz.
- Tak, tak właśnie było - skłamałam, wycierając krew z górnej powieki. Clancy doskonale wiedziała, że kłamałam, ale nie mogła niczego udowodnić, więc tylko obrzuciła Thomas gniewnym spojrzeniem, a mnie złapała za ramię.
- Trzeba to opatrzyć. A ty, Maya, następnym razem powstrzymaj się od robienia innym takich niespodzianek, bo znowu wylądujesz w izolatce, tym razem na miesiąc.
- Tak jest, szefowo. - Znów obrzydliwie się uśmiechnęła, a ja razem ze swoją wybawczynią ruszyłam w stronę skrzydła szpitalnego.
- Urocza kobieta, nie ma co - powiedziałam, przyciskając do wciąż krwawiącej rany podaną przez Clancy chusteczkę higieniczną.
- Maya Thomas, lepiej na nią uważaj. Odsiaduje dożywocie, więc nie ma nic do stracenia. A człowiek, który nie ma nic do stracenia, to najbardziej niebezpieczna istota na ziemi.
- Gdzieś to już kiedyś słyszałam. A za co to dożywocie, jeśli można wiedzieć? - tym razem w moim głosie nie było już ani grama ironicznego tonu, nie czułam też strachu przed tym, że Clancy będzie próbowała uciszyć mnie swoją służbową pałką. Wyczułam w niej bratnią duszę, choć zupełnie się tego nie spodziewałam.
- Morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Bo widzisz, nasza samozwańcza królowa kocha inaczej. Wpadła jej w oko koleżanka z akademika, a że jej nie chciała i jeszcze się z niej naigrywała, pewnej pięknej nocy zakradła się do jej pokoju i urządziła taką jatkę, że przybyli na miejsce policjanci wymiotowali po kątach. W szczegóły wdawać się nie będę, pewnie sama ci kiedyś o tym opowie, gdy uzna, że nie czujesz wystarczająco dużego strachu.
W głębi ducha podziękowałam losowi za to, że we mnie zakochała się lesbijka, która nie była zwyrodniałą psychopatką.
- Miłość, słodka miłość... Mam nadzieję, że we mnie się nie zakocha.
- Bez obaw, nie lubi blondynek, zwłaszcza tych chudych.
- I całe szczęście!
***
Ktoś, kto twierdził, że nie było gorszego miejsca niż stołówka szkolna w porze lunchu, z całą pewnością nie miał tej wątpliwej przyjemność spożywania - a raczej próby spożywania - posiłku w stołówce więziennej.
Nie dość, że żarcie - bo tego czegoś nie można było nazwać jedzeniem - śmierdziało i wyglądało gorzej niż to, co Lisa serwowała nieodżałowanemu Simonowi, to jeszcze wszystkie obecne w obszernym pomieszczeniu kobiety patrzyły na mnie tak, jakbym była trędowata. I tak też mnie traktowały - każde puste miejsce, które chciałam zająć, było rzekomo zajęte.
- Już ktoś zaklepał to miejsce, tak? - zapytałam, gdy podeszłam do piątego z kolei stołu, a siedzące przy nim więźniarki zmierzyły mnie od góry do dołu z niemałą pogardą.
- Nie, ale i tak tu nie usiądziesz - odpowiedziała mi wytatuowana brunetka.
- Przy naszym stole nie ma miejsca dla psiego nasienia - zawtórowała jej siedząca na przeciwko Latynoska z owiniętym bandażem nadgarstkiem i podbitym okiem.
Westchnęłam zrezygnowana i podeszłam do kolejnego siedziska, gdzie mogła zmieścić się jeszcze jedna osoba.
- Nawet o tym nie myśl.
Czarnoskóra więźniarka położyła nogi na ławce, gdzie zamierzałam usiąść.
- Poważnie? - Przewróciłam oczami zmęczona już całą tą chorą sytuacją.
- Panna policjantówna pyta, czy mówię poważnie - zwróciła się szyderczym tonem do swoich koleżanek, na co te wybuchły głośnym śmiechem. - Nie, żartuję sobie. Proszę, posadź tu swój blady tyłeczek, będziemy zaszczycone. - Zabrała nogi z drewnianego mebla i poklepała dłonią jego powierzchnię, posyłając mi przy tym zachęcające spojrzenie. - No dalej, klapnij sobie, przecież ławka cię nie ugryzie.
Ławka może i nie, ale nie mam pewności, co do ciebie, powiedziałam w myślach lecz mimo tych obaw przyjęłam zaproszenie. Chciałam po prostu zjeść obiad jak normalny człowiek, nic więcej. Nie było mi to jednak dane - w chwili, gdy stawiałam tacę na blat, długowłosa murzynka wytrąciła mi ją z rąk.
- Głupiutka i naiwna, jak wszystkie blondyneczki.
Zacisnęłam mocno szczękę, by z moich ust znów nie wypłynęło jakieś mimowolne wyzwisko - nie chciałam oberwać dwa razy jednego dnia.
- Co, nie przewracasz już oczkami i nie komentujesz? Nie podejrzewasz, że to może być tylko głupi żart?
- Zejdź ze mnie, proszę - wydusiłam niemal błagalnym tonem, przenosząc wzrok z pobrudzonej tłuczonymi ziemniakami z sosem podłogi, na obsypaną krostami twarz rozmówczyni.
- Ona mnie prosi. Słyszałyście, dziewczyny? Ona mnie prosi! Śmiechu warte!
- Chcę tylko w spokoju zjeść obiad.
- A kto ci broni? Połóż się na podłogę i żryj, jak na psa przystało - oznajmiła wielce rozbawiona i zawyła niczym prawdziwy pies. Szybko podchwyciły to pozostałe skazane; wszystkie zaczęły wyć i szczekać.
- No dalej, suczko, jedz, zanim przyjdzie większy piesek i ci wszystko zabierze.
Zagryzłam mocno wargi i zacisnęłam powieki, licząc, że to powstrzyma cisnące się do oczu łzy.
- Co za tępa białaska.
Nim się zorientowałam, moja twarz wisiała nad sponiewieranym posiłkiem, a obca, silna dłoń boleśnie napierała na kark. Wstrzymałam oddech, pogodzona z myślą, że zaraz zatopię się w śmierdzącej papce, jednak nic takiego się nie stało - do akcji wkroczyła bowiem Robyn Harmony.
Bez zbędnych ceregieli chwyciła agresorkę za kołnierz i podniosła tylko po to, by zaraz przycisnąć ją do ziemi.
- Koniec tego dobrego, cukiereczku, trzy doby w karcerze! A ty, księżniczko - zwróciła się do mnie - bierz się za sprzątanie. I nawet nie licz na drugą porcję.
- Ale...
- Żadnych ale! - wrzasnęła. - Ja mówię, ty robisz, jasne?!
- Tak jest, proszę pani.
- Ja was wszystkie nauczę dyscypliny i posłuszeństwa, będziecie chodzić jak pieprzone zegareczki. Wstawaj, Rosenberg, nie będę cię przecież ciągnąć po podłodze!
Zapowiadał się cudowny rok...
..........................
Tytuł rozdziału: Bo dla wszystkich mych więziennych przyjaciół jestem tylko zwierzęciem
Nie dość, że żarcie - bo tego czegoś nie można było nazwać jedzeniem - śmierdziało i wyglądało gorzej niż to, co Lisa serwowała nieodżałowanemu Simonowi, to jeszcze wszystkie obecne w obszernym pomieszczeniu kobiety patrzyły na mnie tak, jakbym była trędowata. I tak też mnie traktowały - każde puste miejsce, które chciałam zająć, było rzekomo zajęte.
- Już ktoś zaklepał to miejsce, tak? - zapytałam, gdy podeszłam do piątego z kolei stołu, a siedzące przy nim więźniarki zmierzyły mnie od góry do dołu z niemałą pogardą.
- Nie, ale i tak tu nie usiądziesz - odpowiedziała mi wytatuowana brunetka.
- Przy naszym stole nie ma miejsca dla psiego nasienia - zawtórowała jej siedząca na przeciwko Latynoska z owiniętym bandażem nadgarstkiem i podbitym okiem.
Westchnęłam zrezygnowana i podeszłam do kolejnego siedziska, gdzie mogła zmieścić się jeszcze jedna osoba.
- Nawet o tym nie myśl.
Czarnoskóra więźniarka położyła nogi na ławce, gdzie zamierzałam usiąść.
- Poważnie? - Przewróciłam oczami zmęczona już całą tą chorą sytuacją.
- Panna policjantówna pyta, czy mówię poważnie - zwróciła się szyderczym tonem do swoich koleżanek, na co te wybuchły głośnym śmiechem. - Nie, żartuję sobie. Proszę, posadź tu swój blady tyłeczek, będziemy zaszczycone. - Zabrała nogi z drewnianego mebla i poklepała dłonią jego powierzchnię, posyłając mi przy tym zachęcające spojrzenie. - No dalej, klapnij sobie, przecież ławka cię nie ugryzie.
Ławka może i nie, ale nie mam pewności, co do ciebie, powiedziałam w myślach lecz mimo tych obaw przyjęłam zaproszenie. Chciałam po prostu zjeść obiad jak normalny człowiek, nic więcej. Nie było mi to jednak dane - w chwili, gdy stawiałam tacę na blat, długowłosa murzynka wytrąciła mi ją z rąk.
- Głupiutka i naiwna, jak wszystkie blondyneczki.
Zacisnęłam mocno szczękę, by z moich ust znów nie wypłynęło jakieś mimowolne wyzwisko - nie chciałam oberwać dwa razy jednego dnia.
- Co, nie przewracasz już oczkami i nie komentujesz? Nie podejrzewasz, że to może być tylko głupi żart?
- Zejdź ze mnie, proszę - wydusiłam niemal błagalnym tonem, przenosząc wzrok z pobrudzonej tłuczonymi ziemniakami z sosem podłogi, na obsypaną krostami twarz rozmówczyni.
- Ona mnie prosi. Słyszałyście, dziewczyny? Ona mnie prosi! Śmiechu warte!
- Chcę tylko w spokoju zjeść obiad.
- A kto ci broni? Połóż się na podłogę i żryj, jak na psa przystało - oznajmiła wielce rozbawiona i zawyła niczym prawdziwy pies. Szybko podchwyciły to pozostałe skazane; wszystkie zaczęły wyć i szczekać.
- No dalej, suczko, jedz, zanim przyjdzie większy piesek i ci wszystko zabierze.
Zagryzłam mocno wargi i zacisnęłam powieki, licząc, że to powstrzyma cisnące się do oczu łzy.
- Co za tępa białaska.
Nim się zorientowałam, moja twarz wisiała nad sponiewieranym posiłkiem, a obca, silna dłoń boleśnie napierała na kark. Wstrzymałam oddech, pogodzona z myślą, że zaraz zatopię się w śmierdzącej papce, jednak nic takiego się nie stało - do akcji wkroczyła bowiem Robyn Harmony.
Bez zbędnych ceregieli chwyciła agresorkę za kołnierz i podniosła tylko po to, by zaraz przycisnąć ją do ziemi.
- Koniec tego dobrego, cukiereczku, trzy doby w karcerze! A ty, księżniczko - zwróciła się do mnie - bierz się za sprzątanie. I nawet nie licz na drugą porcję.
- Ale...
- Żadnych ale! - wrzasnęła. - Ja mówię, ty robisz, jasne?!
- Tak jest, proszę pani.
- Ja was wszystkie nauczę dyscypliny i posłuszeństwa, będziecie chodzić jak pieprzone zegareczki. Wstawaj, Rosenberg, nie będę cię przecież ciągnąć po podłodze!
Zapowiadał się cudowny rok...
..........................
Tytuł rozdziału: Bo dla wszystkich mych więziennych przyjaciół jestem tylko zwierzęciem
Ten rozdział miał się pojawić w lutym i to nie dla wszystkich - planowałam zmienić ten blog na prywatny. Dlaczego? Bo poczułam się zawiedziona i zignorowana. Nie wiem, czy pamiętacie, ale po zakończeniu mojego drugiego opowiadania opublikowałam tu pewną sondę. Następnie pojawił się wpis ją podsumowujący, w którym wspomniałam, że będę dalej udostępniać to opowiadanie, jeśli czytelnicy będą się dzielić swoimi opiniami na temat publikowanych rozdziałów, przystaliście na to. Tymczasem poprzedni wpis pokazał, że owe deklaracje były nic nie warte, bo przez cały grudzień odezwały się tylko dwie osoby. Było mi naprawdę ogromnie przykro, bo specjalne publikowałam rozdział w Mikołajki, by zrobić Wam prezent. Odzew był znikomy, ale pomyślałam, że może wszyscy czekają do przerwy świątecznej, która była całkiem długa, trzy tygodnie, jeśli mnie pamięć nie myli. Ale i tu przyszedł zawód. Uznałam to za jasny sygnał - nikt cię tutaj nie chce, ani tej twojej marnej pisaniny. Zaczęłam odczuwać coś, czego miałam nadzieję już nigdy więcej (po rzekomym zdystansowaniu) nie czuć - desperację.
Zaprowadziła mnie ona do pomysłu przerobienia tego bloga na prywatny i udostępnienia go tylko tym osobom, które na pewno zostawiałyby komentarze.
Czemu ostatecznie tego nie zrobiłam? Bo w dniu, w którym miałam publikować wpis informacyjny, na WYRA pojawił się komentarz z prośbą o dostęp do archiwum, w którym padły miłe słowa na temat MWADG. To mnie odwiodło od pierwotnych zamiarów, ale wiem, że jeśli sytuacja sprzed miesiąca znów się powtórzy, po raz kolejny popadnę w to błędne koło frustracji i zacznę na nowo rozważać zamknięcie bloga. Dlatego proszę Was, tak z głębi mego egoistycznego, próżnego, pragnącego uwagi serducha, jeśli czytacie rozdziały, napiszcie chociaż słowo. Nie wymagam przecież od nikogo dwustronicowej recenzji napisanej kwiecistym stylem, a choćby jednego zdania opisującego wrażenia, jakie towarzyszyły Wam podczas czytania. To dla mnie naprawdę ogromnie ważne, bo w sytuacji, w której nikt się nie odzywa, czuję się tak, jakbym pisała do szuflady. Publikowanie czegoś na blogu jest równoznaczne z chęcią poznania opinii, a kiedy jej nie ma, publikowanie to tak naprawdę marnowanie czasu.
Ja wiem, że powtarzam się jak zdarta płyta, czym pewnie irytuję większość z Was, ale to dla mnie naprawdę ważne. Skoro ja mogę poświęcić kilka godzin na przepisywanie i sprawdzanie tekstu, to chyba kilka minut poświęconych na naskrobanie komentarza nie powinno być jakimś ogromnym problemem.
A jeśli mnie tu nie chcecie, napiszcie wprost, ja się nie obrażę, po prostu zbiorę grupkę (choćby trzyosobową), która jest naprawdę zainteresowania i potrafi mi to zainteresowanie okazać, i zrobię z tego bloga blog prywatny, czym oszczędzę nieprzyjemności nam wszystkim.
Po raz kolejny decyzję zostawiam Wam, tylko proszę, tym razem nie składajcie obietnic, których i tak później nie dotrzymacie, bo takie zachowanie jest dla mnie wyjątkowo bolesne.
Zaprowadziła mnie ona do pomysłu przerobienia tego bloga na prywatny i udostępnienia go tylko tym osobom, które na pewno zostawiałyby komentarze.
Czemu ostatecznie tego nie zrobiłam? Bo w dniu, w którym miałam publikować wpis informacyjny, na WYRA pojawił się komentarz z prośbą o dostęp do archiwum, w którym padły miłe słowa na temat MWADG. To mnie odwiodło od pierwotnych zamiarów, ale wiem, że jeśli sytuacja sprzed miesiąca znów się powtórzy, po raz kolejny popadnę w to błędne koło frustracji i zacznę na nowo rozważać zamknięcie bloga. Dlatego proszę Was, tak z głębi mego egoistycznego, próżnego, pragnącego uwagi serducha, jeśli czytacie rozdziały, napiszcie chociaż słowo. Nie wymagam przecież od nikogo dwustronicowej recenzji napisanej kwiecistym stylem, a choćby jednego zdania opisującego wrażenia, jakie towarzyszyły Wam podczas czytania. To dla mnie naprawdę ogromnie ważne, bo w sytuacji, w której nikt się nie odzywa, czuję się tak, jakbym pisała do szuflady. Publikowanie czegoś na blogu jest równoznaczne z chęcią poznania opinii, a kiedy jej nie ma, publikowanie to tak naprawdę marnowanie czasu.
Ja wiem, że powtarzam się jak zdarta płyta, czym pewnie irytuję większość z Was, ale to dla mnie naprawdę ważne. Skoro ja mogę poświęcić kilka godzin na przepisywanie i sprawdzanie tekstu, to chyba kilka minut poświęconych na naskrobanie komentarza nie powinno być jakimś ogromnym problemem.
A jeśli mnie tu nie chcecie, napiszcie wprost, ja się nie obrażę, po prostu zbiorę grupkę (choćby trzyosobową), która jest naprawdę zainteresowania i potrafi mi to zainteresowanie okazać, i zrobię z tego bloga blog prywatny, czym oszczędzę nieprzyjemności nam wszystkim.
Po raz kolejny decyzję zostawiam Wam, tylko proszę, tym razem nie składajcie obietnic, których i tak później nie dotrzymacie, bo takie zachowanie jest dla mnie wyjątkowo bolesne.
Witaj. Widze, ze trafilam na swiezo dodana notke ;)). Pisze jednak w zwiazku z informacja, ktora dodalas pod rozdzialem. Jestem osoba, ktora tak bardzo nie lubi pisac komentarzy. Czyli jestem typem niepozadanym przez autorow blogow ;)). Teraz jednak napisze pare slow. Dlaczego ? Poniewaz moja przygoda z Twoimi blogami zaczela sie naprawde dawno temu, bardzo lubie historie wykreowana przez Ciebie oraz bardzo byloby mi szkoda gdy nie udalo mi sie dokonczyc czytac tej historii. Jak wspomnialam, nie lubie pisac komenarzy. Za to lubie czytac opowiadania tworzone w Internecie. Ze wzgledu na to wybieram blogi, gdzie historia jest juz zakonczona. Wiem wtedy, ze przeczytam calosc, bez stresu ze nie dowiem sie jak historia zostala zakonczona. Oraz zaleta jest to, ze niebede musiala pisac komentarzy. Mozna zatem powiedziec, ze jestem egoista, i to duzym. Trafilam jednak kiedys na MWADG i niemoglam nie zaczac czytac. Byla to historia tak inna od tego co juz przeczytalam, tak swieza i dobrze napisana. Gdy juz bylam na bierzaco, zaczelam WYRA. I moje odczucia byly takie same. Ciesze sie, ze akurat co do WYRA udalo mi sie przeczytac ta historie od poczatku do konca ! Nie byl to w zadnym wypadku zmarnowany czas. Niestety, teraz obawiam sie, ze co do MWADG niebede miec tyle szczescia. Bylaby to jedna z najgorszych rzeczy ! To zmusilo mnie do napisania tego chaotycznego komentarza. Niemam wprawy w pisaniu ;)) Ale chce sie wytlumaczyc. Zapewne zauwazylas, ze wypowiedz moja niezawiera polskich znakow. Powodem jest to, ze od bardzo dlugiego juz czasu nieuzywam komputera. Jesli korzystam z Internetu to tylko przez mojego Samsunga ;)) Niestety, moj telefon niezawiera polskich znakow ! Jest to meczace, ale niejestem w stanie nic z tym zrobic. A wiem jak raza komentarze napisane 'nie po polsku'. Kolejnym powodem niepisania komentarzy to fakt, ze dodawanie ich przez telefon to jedna wielka katastrofa. Trzeba sie naprawde nameczyc zeby tego dokonac. Znaczy ja sie mecze, taki telefon ;).No a najwazniejszym powodem jest moja niechec. Jednak dzis postanowilam sie zmobilizowac i zrobic to dla Ciebie! Nieskomentuje jednak rozdzialu. Z tego powodu, ze niestety jestempare rozdzialow do tylu, ze wzgledu na brak czasu nie moge czytac. Dlatego nie bede klamac ze przeczytalam rozdzial. Przeczytalam jednak Twoja informacje, poniewaz co pare dni wchodze na tego bloga i sprawdzam czy jestes jeszcze z nami, czytelnikami. Dzisiejsza informacja mna wstrzasnela. Dlatego pragne napisac, nieobiecuje ale postaram sie pod kazdym przeczytanym rozdzialem, napisze choc jedno zdanie. Sama napisalas, ze niewymagasz poematow w komentarzu takze to jest swiatelko w tunelu ;). Postaram sie a u mnie egoisty to duzo. Mam nadzieje ze juz za niedlugo znajde jakies pare godzin abym mogla doczytac i byc na bierzaco w tej historii. Na koniec, przepraszam za chaos, te nieszczesne polskie znaki oraz mam nadzieje ze cos zrozumialas z mojej wypowiedzi;)). Pozdrawiam serdecznie. Karo-egoista ;D
OdpowiedzUsuńZrozumiałam wszystko, brak polskich znaków absolutnie mi nie przeszkadzał, tak samo jak chaotyczność wypowiedzi, bo sama piszę komentarze, które można określić jako jeden wielki chaos, bo staram się zawrzeć w nich wszystko, co czułam, czytając rozdział i czasami to się kupy dupy nie trzyma, ale autor wie dzięki temu, że czytam wszystko uważnie i naprawdę dotyka mnie los bohaterów i wszystko, co się z nimi dzieje, a to rozgrzesza wszelkie niedoskonałości komentarza :).
UsuńRozumiem Twoje podejście - przez ostatnie dwa lata praktycznie wszystkie blogi, które czytałam zostały przerwane, co było dla mnie ogromnym ciosem, bo byłam bardzo ciekawa dalszych losów bohaterów, więc teraz czekam, aż opowiadania, które mnie interesują, zostaną skończone i dopiero wtedy je przeczytam. I jako że znam ból odcięcia człowieka od ulubionej historii, nie chciałam tego robić swoim czytelnikom, stąd ta notka, która dokładnie pokazuje moje stanowisko. Ja zachowuję się fair i liczę na to samo z drugiej strony.
Podoba mi się Twoja szczerość i to bardzo. Ogromnie cenię ludzi, których na nią stać.
Generalnie to bardzo bym nie chciała robić z tego bloga prywatnego (jestem egocentryczką, w dodatku jedynaczką i z natury pragnę uwagi, a zamknięcie bloga wiązałoby się z utratą ewentualnych nowych czytelników), ale męczą mnie już sytuacje, w których coś się mi obiecuje, a potem nie dotrzymuje słowa. Pamiętam liczbę oddanych w sondzie głosów, wiem ile osób mogłoby zostawiać komentarze i liczę na to, że chociaż jedna trzecia z nich dotrzyma słowa. Bo wiesz, to trochę smutne, kiedy deklarację składa ponad dwadzieścia osób, a dotrzymują jej potem tylko cztery.
Nie oczekuję tego, że cały Internet będzie się tym tworem interesował, bo to nie ten poziom, nie ta liga, ale chyba mam prawo liczyć na tych, którzy już nie raz obiecywali zainteresowanie.
Sama mam czasami dosyć tej swojej gadki, ale nic nie poradzę na to, że taki już mam charakter i po prostu nie mogę znieść tego, kiedy ktoś mnie ignoruje. Taki właśnie ze mnie wrzód na tyłku :D.
Wracając jeszcze do początkowej części Twojej wypowiedzi, zrobiło mi się ogromnie miło, kiedy przeczytałam Twoją opinię na temat MWADG. Miło zobaczyć słowa: inna, świeża, szczególnie w okresie, gdy tego typu klimaty są niezwykle popularne.
Dziękuję Ci serdecznie za ten komentarz - od razu poczułam się znacznie lepiej. Jak widać, zainteresowanie tym, co skrobię, działa na mnie jak najwyższej klasy antydepresant :).
Juz nie moge sie doczekać następnego rozdziału :) Zycze owocnego pisania :)
OdpowiedzUsuńNie bede pisac jak bardzo lubie czytać twoje opowiadanie, ponieważ powtorzylabym to któryś raz z rzędu :*
Pojawi się prawdopodobnie na początku lutego :). Bardzo dziękuję :)
UsuńNie podoba mi się taki obrót spraw, wyciągnij Mary stamtąd proszę..
OdpowiedzUsuńBez obaw, wiecznie tam przebywać nie będzie :)
UsuńDzień dobry Marion:) Tak, to ja, jedna z tych osób które zapewniły, że rozdział skomentują, i przyznam się bez bicia, że tego nie zrobiłam. Dlaczego? Sama tego nie wiem. Wydaje mi się, że nie umiem pisać komentarzy. Dlatego po prostu tego nie robię. Jestem takim cichym czytelnikiem, który przeczyta, pożyje życiem bohaterów a potem z niecierpliwością czeka na kolejny rozdział. Ale bez obaw, obiecuje oprawę! Od teraz będę starała się komentować każdy rozdział byś widziała, że nie piszesz do szuflady, ponieważ takich "cichych" czytelników jak ja masz od groma:) Twojego bloga staram się odwiedzać za każdym razem jak tylko mam taką możliwość. Żałuje wręcz czasami, że MWADG nie jest już skończone i nie mogę przeczytać całej historii na jednym tchu, tak jak to było na początku gdy dopiero odkryłam Twojego bloga. Pamiętam jak był jeszcze na onecie i te nieziemskie opisy seksu, stare dobre czasy :D Ale dobra, wróćmy do treści rozdziału. KRÓLOWO! JEŚLI WSZYSTKIE ROZDZIAŁY Z POBYTU MARY W WIĘZIENIU BĘDĄ WYGLĄDAŁY JAK TEN TU, TO NIECH ONA TAM SIEDZI DO USRANEJ ŚMIERCI. Dla mnie mistrzostwo. Coś ciekawego zaczyna się dziać. Zastanawiam się co planujesz dla Mary, bo raczej nie przeskoczysz tych sześciu miesięcy w opowiadaniu w ciągu dwóch rozdziałów:) Mam tylko jeszcze jedno pytanie, tak na sam koniec; czy dojdzie jeszcze do spotkania Jareda i Mary? Chociaż jednego? Wiem, że historia z Jaredem jest już od dawna zakończona, ale kurczę, tak bardzo pokochałam ich jako parę, że czasami mi go po prostu brakuje. Ahh chyba za bardzo się wczułam:)
OdpowiedzUsuńNo nic, życzę miłego i owocnego pisania:) Obyśmy spotkały się jak najszybciej!
Witam serdecznie :)
UsuńPisanie komentarzy to żadna sztuka, sama się zresztą teraz przekonałaś, że jak człowiek chce, to potrafi. I bardzo ucieszyłaś biednego człowieczka, więc jak widać, komentarze mają magiczną moc :).
Patrząc po liczbie wyświetleń, faktycznie może być sporo tych cichych czytelników, a ja bym tak bardzo chciała, by się ujawnili. Czasami ludzie piszą mi, bym nie czuła się kiepska w tym, co robię, bo wiele osób to śledzi i docenia, ale skąd mogę o tym wiedzieć, skoro nie dają mi żadnego znaku?
Ja nie gryzę, klawiatura tak samo. A jeśli są osoby, które tak jak Ty myślą, że nie potrafią pisać komentarzy i dlatego ich nie zostawiają, mam dla nich pocieszającą wiadomość - ja uważam, że nie potrafię pisać, a mimo to dzielę się z Wami swoimi wypocinami, więc jak widać, można to przeskoczyć.
Trochę tak nieskładnie dzisiaj plotę, to przez niewyspanie.
Blogowanie na Onecie było straszne - ile człowiekowi te wszystkie awarie nerwów pozjadały!
Nieziemskie? O mamusiu, a ja do dziś myślę, że większość z nich była słaba i żenującą, ale skoro się komuś podobają, to super. Generalnie już jakiś czas temu z nich zrezygnowałam, oczarowana tym, jak radzą sobie z życiem seksualnym swoich bohaterów prawdziwi pisarze - opisują stosunki bardzo metaforycznie (czego ja nie potrafię) albo pomijają opisy, zostawiając wyobraźni czytelnika spore pole do popisu. I ja na to postawiłam, choć nie ukrywam, że będzie taki okres tego opowiadania - trzecia część - gdzie opisów będzie sporo i będą dosyć dokładne. Przynajmniej tak przewiduję.
No to teraz zrobiło mi się głupio - tak się składa, że pobyt Mary w więzieniu trwa równe dwa rozdziały... Na początku w ogóle nie miałam zamiaru tego opisywać, chciałam zrobić przeskok, ale potem zainspirował mnie pierwszy odcinek siódmego sezonu Sons of Anarchy, no i zaczęłam drugi raz oglądać Prison Break i poczułam, że warto jednak stworzyć kilka więziennych scenek. O dziwo, czułam się w tym całkiem dobrze, ale nie miałam za dużo pomysłów, a nie chciałam wymyślać nic na siłę, żeby nie było naciąganie, stąd tylko dwa rozdziały. Myślę, że lepiej pozostawić czytelnika w niedosycie niż w przesycie :).
Spotkania takiego typowego twarzą w twarz na pewno nie będzie (spotkają się dopiero w roku 2010, czyli w moim drugim opowiadaniu, które jest już skończone), ale Jared będzie w pewnym stopniu obecny w życiu Mary. Na pewno nie odejdzie w zapomnienie, jakby nigdy nie istniał.
Dziękuję serdecznie :). Jak wszystko dobrze pójdzie, być może będzie to pierwszy tydzień lutego.
Ja tez bardzo nie lubie pisac komentarzy, twojego bloga sledze juz dosc dlugo. Naprawde bardzo zabolaloby to gdybys udostepnila blogs tylko wybranym, co ja bym robila wieczorami...
OdpowiedzUsuńJa, na ten przykład, nie lubię przepisywać rozdziałów z zeszytu na komputer, ale robię to, bo wiem, że są ludzie, którzy na to czekają. Skoro ją potrafię przełamać swoje ogromne lenistwo, to myślę, że przeskoczenie niechęci do komentowania nie powinno stanowić jakiegoś ogromnego wysiłku. Bo w końcu jeśli coś się lubi, to chyba można temu poświęcić kilka dodatkowych minutek, czyż nie? :)
UsuńNaprawdę nie chcę zamykać bloga, ale ignorowanie ze strony czytelników bardzo mnie boli. Nawet jeśli teraz powiem "mam na to wywalone", to za tydzień, ewentualnie za miesiąc będę ogromnie sfrustrowana tym, że opinię zostawiły tylko dwie osoby. A taka interakcja z drugą stronę naprawdę mnie motywuje, dodaje energii, często też inspiruje, a to się przydaje, zwłaszcza przy wątkach, na które nie ma się zbyt wielu pomysłów :).
To się porobiło! Ta kobieta co jest razem z Mary w celi jest straszna! Łatwo jej nie będzie, widać wszystkie już ją znają.
OdpowiedzUsuńMam tylko nadzieję, że żadna nie będzie chciała zabić Mary.
Pozdrawiam!
W więzieniu, jak na małej wiosce - wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. :)
UsuńOkaże się w kolejnym rozdziale...
Również pozdrawiam!
No, jak Mary mogła zignorować Barry'ego i z nim nie wyjść? Nieładnie się zachowała... A to na pewno byłby dobry materiał na partnera xD
OdpowiedzUsuńSzkoda mi małej Lily. A z drugiej strony uważam, że ma bardzo dobrze, nie tylko dlatego, że ojciec ją kocha i traktuje o niebo lepiej niż Mary, ale też dlatego, że ona jest zupełnie nieświadoma tego, jaki on jest i jakie jest życie, z całym swoim okrucieństwem, przemocą i podłością. I tak łatwo ją przekonać, że wszystko będzie dobrze. Uroki dzieciństwa.
Muszę przyznać (a nigdy nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek to napiszę lub powiem), że stęskniłam się za Jaredem w tym opowiadaniu. Pewnie jest tak tylko dlatego, że Twój Jared jest fajniejszy, niż ten rzeczywisty. Ale zdecydowanie wolę taki wyidealizowany obraz, niż prawdę. Chyba po prostu lubię być oszukiwana, jeśli sprawia mi to przyjemność. I mam nadzieję, że ten sen będzie dla Mary jakimś pocieszeniem podczas tego pobytu w więzieniu. Czasami dobrze jest uciec w świat fantazji i zapomnieć o tym, co się dzieje tu i teraz.
Co do części więziennej mam do powiedzenia tylko jedno - czysta przemoc i brak jakichkolwiek ludzkich uczuć. A tytuł rozdziału to idealne tego podsumowanie. Nie wyobrażam sobie, jak taka mała, drobna Mary sobie tam poradzi. I to przez sześć miesięcy. Wiem, że jest silna psychicznie, ale takie traktowanie może zniszczyć chyba każdego człowieka. Jedyną iskierką nadziei jest tutaj strażniczka Clancy. W ogóle bardzo podoba mi się to, że w każdym okropnym miejscu, które kojarzy się tylko ze smutkiem, cierpieniem i gdzie empatia i współczucie praktycznie nie mają miejsca bytu, Mary odnajduje życzliwą duszę. I może też dzięki temu nadal żyje i się nie poddaje.
Bobby'ego :) Ale nie martw się, dzięki Tobie jeszcze się tu pojawi :)
UsuńLily to taki promyczek tego opowiadania, najbardziej niewinna istotka, jaka się tu pojawia.
Też mi go tu trochę brakuje, ale będzie się przewijał często, szczególnie w trzeciej i czwartej części opowiadania :).
I o to mi chodziło - o ukazanie obrzydliwego zezwierzęcenia i bardzo się cieszę, że mi się to udało. Poniekąd żałuję, że miałam tak mało pomysłów na wątek więzienny, ale już znalazłam na to pewien sposób. Senne koszmary, będące jednocześnie retrospekcjami - oczywiście o ile wpadną mi jakieś pomysły, bo nie chcę nic pisać na siłę.
Wychodzę z założenia, że nawet w piekle można spotkać anioła, stąd ten powtarzający się motyw. :)
Kurde, jakoś tak bliski mi ten epizod więzienia będzie, mój chłopak siedział ponad rok, więc od razu mam wizje, że tez tak miał :D (spokojnie, nic takiego nie zrobił, właściwie trafił tam tylko przez swój i swoich "kolegów" debilizm oraz brawurę ;>)
OdpowiedzUsuńPoza tym moje studia w znacznym stopniu traktują o więźniach i tego typu sprawach. Dlatego to będzie pierwszy komentarz, w którym krytycznie podejdę do niektórych treści rozdziału :D
1. Pierwszy raz karanych nie zamyka się z "ciężkimi więźniami", zazwyczaj trafiają do zakładów dla nich przeznaczonych, albo dla młodocianych.
2. Do jednej celi rzuca sie osoby w podobnym wieku i z podobnej rangi przewinieniami, morderczyni z dożywociem nie będzie siedziała z dziewczyną, która groziła policjantowi.
Ale z drugiej strony, to tak jest teraz, w latach 90 mogło być inaczej, chociaż wątpie, Hameryka zawsze była do przodu w porównaniu do nas ;p Ale biorę też poprawkę na to, że ojciec Mary jako policyjna gruba ryba postaral się o wspaniałe warunki dla córci ;]
Tyle mi sie rzuciło w oczy, broń Boże nie czepiam się, jakby coś :)
Poza tym zachowania reszty więźniarek bardzo prawdopodobne :) Tam niestety ludźmi rządzi prymitywny instynkt, doskonałym przykładem jest scenka ze zrzucaniem Mary z łóżka, bo "to moje miejsce"! To nic innego jak walka o terytorium. Jak u zwierząt .
Hmmm powiem ci, że teraz gdy już skończyłam czytać WYRA, to aż dziwnie mi w MWADG. Cały czas mam wgłowie o Mary "ty nie żyjesz" :D Muszę się na powrót wkręcić.
A co do komentowania, to w sumie nie jest to wysiłek dla mnie, z racji że wcześniejsze rozdziały już pochłonełamn, moge teraz na bieżąco pisać. Bo jak czytałam wszystkie od pierwszego, to było tak, że jak doszłam do końca jednego rozdziału, to nawet nie myślałam o komentarzu, tylko od razu na "szybko teraz zaraz następny rozdział, bo ja chce wiedzieć, co dalej" ;p Ale już się poprawiam :)
I wśród moich bliskich są osoby, które zaliczyły odsiadkę, więc jestem świadoma tego, że nie każdy, kto siedział, jest groźnym mordercą czy innym psychopatą :).
UsuńWiesz co? Cieszę się, że użyłaś tych argumentów, bo faktycznie masz rację - jestem świadoma tego, że ktoś taki jak Mary nie powinien od razu trafiać do więzienia o zaostrzonym rygorze, ale jak słusznie potem zauważyłaś, to wszystko była "zasługa" Marka. To on postarał się o takie miejsce. Jak to później wyjaśniłam w WYRA (lub też miałam zamiar to zrobić, ale zapomniałam - nie pamiętam już teraz), Markowi zależało na tym, by Mary zobaczyła, jak wygląda życie w tak paskudnym miejscu jak więzienie - to miała być dla niej lekcja, swojego rodzaju próba nawrócenia jej na dobrą drogę. Liczył, że jeśli doświadczy tego na własnej skórze, odechce jej się takiego życia, jakie dotychczas prowadziła. Taka specyficzna ojcowska troska.
Zdajac sobie sprawe ze swojego lenistwa komentuje na biezaco, po przeczytaniu rozdzialu; to oznacza totalny brak logiki, z gory przepraszam :)
OdpowiedzUsuńBiedna Lily. Skurwiel z tego ojca! Tak strasznie wspolczuje Lily ojca- niby ja kocha, ale krzywdzi jej siostre, ktora przeciez jest dla niej tak bardzo wazna. No a teraz jeszcze ten
Ch abc uj je rozdziela, eh. Mary, co to jest za biedna dziewczyna! Nie wiem czym tak strasznie zawinila w poprzednim zyciu, ze na kazdym kroku spotyka ja cierpienie, zawod i rozstania. Czy to tylko moja wyobraznia, czy od rozstania z Jaredem jej zycie ciagle sie pogarsza? Jeszcze teraz to wiezienie... Szkoda, ze nie ma szansy wyjasnic wspolosadzonym jak wyglada jej relacja z ojcem, moze wtedy byloby chociaz troche lepiej...
UsuńA Ty, droga autorko, nie zniechecaj sie. Kochamy Cie, nawet jesli sie nie odzywamy. Mam nadzieje, ze ten rok bedzie dla Ciebie jak najbardziej pomyslny ;) buziaki!
A
Nie masz za co przepraszać, sama zawsze komentuję w trakcie czytania, więc i moim komentarzom logika i porządek są zupełnie obce ;).
UsuńNie, to nie jest Twoja wyobraźnia, faktycznie wszystko się jej sypie, póki co...
Staram się, naprawdę. Zawsze powtarzam sobie, że przecież robię to przede wszystkim dla samej siebie, ale potem odzywa się ten drugi głosik, tak zwana zła bliźniaczka i wręcz krzyczy mi do ucha: "wszyscy mają cię w dupie, ciebie i to twoje gówniane opowiadanie. Ignorują cię, bo nie jesteś warta tego, by poświęcać ci czas. A czytają tylko po to, by się pośmiać." Są dni, gdy ją ignoruję, ale są też takie, kiedy jej słowa wydają mi się być świętą prawdą, dlatego czuję się o wiele lepiej, kiedy ktoś się faktycznie odzywa, okazuje zainteresowanie, to mnie bardzo podbudowuje.
No cóż, nie nastawiam się na nic pozytywnego, ale miło by było, gdy powodziło mi się nieco lepiej niż w latach poprzednich i Tobie również tego życzę ;).
A jednak mogłabyś się nastawić na pozytywne rzeczy, może wtedy byłoby Ci łatwiej zauważyć i zaczęłabyś chociaż odrobinkę bardziej wierzyć w siebie :) pochłaniam naprawdę wiele opowiadań i książek i za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie o moje ulubione ff (nie wiem, czy uważasz to za obelgę, ale jak dla mnie mwadg jest właśnie fanfiction) to bez wahania wskazuję właśnie Twoje dzieło.
UsuńA
Też tak uważam, ale mój mózg to bardzo uparta bestia, nie tak łatwo przestawić go na inny tok myślenia :).
UsuńNie, absolutnie nie odbieram tego jako obelgi. MWADG to opowiadanie zainspirowane piosenką, a wszystko, co inspirowane jest cudzą twórczością, określa się mianem fanfiction. Osobiście nie widzę nic złego w ff, choć wiele osób ma na nie uczulenie. To dla mnie doskonałe wprawki do prawdziwego pisania. Taka forma ćwiczeń.
W takim razie ogromnie mi miło, naprawdę :).
Hejaa! Na początku przeproszę za to, że nie skomentowałam do wczoraj ( a obiecałam), ale kompletnie o tym zapomniałam! miałam koszmarnie męczący tydzień i po prostu wyleciało mi to z głowy. Mam nadzieję, że nie jesteś zła ani zawiedziona, bo nie zrobiłam tego celowo. Ja po prostu nie panuję nad swoim brakiem pamięci.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o rozdział jest przerażający. Przerażający w tym sensie, że czytając o tym wszystkim, co dzieje się w tym więzieniu, aż ciarki człowieka przechodzą. Od razu jestem w stanie to wszystko sobie wyobrazić. Może też dlatego, że widziałam wiele razy na wielu filmach, co współwięźniowie potrafią zrobić innym, tym nowym. A Mary z racji ciętego języczka nie będzie miała tam łatwo. Do tego dochodzi to, że wiadomo czyją jest córką, a Mark jak widać nigdzie nie jest zbytnio lubiany. Cieszę się, że chociaż natrafiła na przychylną jej strażniczkę, która może w jakiś choćby minimalny sposób będzie w stanie jej pomóc. Za to miała totalnego pecha, jeśli chodzi o to obrzydliwe babsko z cieli. Aż mnie przetelepało, jak czytałam opis. Po prostu jakiś koszmar. Jak dużo planujesz rozdziałów z pobytu z więzienia?
Widzę, że faktycznie masz sporo komentarzy pod tym rozdziałem. Czytałam niektóre z nich i powiem Ci, że ludzie mnie czasami osłabiają. Ale o tym można mówić bez końca. Zobaczymy jak będzie dalej :) Pozdrawiam i weny życzę:)
Nic się nie stało, nie gniewam się, ani nie czuję zawiedziona, sama wiem po sobie, że pamięć lubi zawodzić, zwłaszcza, gdy człowiek ma za sobą kilka męczących dni :).
UsuńNiedużo, tylko dwa, ale być może zdecyduję się w przyszłości na jakieś retrospekcje (o ile przyjdą mi do głowy w miarę dobre pomysły, które nie będą żywcem skopiowane z Prison Break :D).
Dziękuję, wena się ogromnie przyda, bo jestem w trakcie pisania rozdziału i mam mały zastój. W głowie jest jakiś tam obrazek, ale za cholerę nie chce się przełożyć na słowa.