Nowych czytelników proszę o jedno - zanim zabierzecie się za pierwsze rozdziały, przeczytajcie ten najaktualniejszy. Jeśli się Wam nie spodoba, nie zmarnujecie czasu, jeśli wręcz przeciwnie, będziecie mieć motywację do przebrnięcia przez fatalne początki. Z góry dziękuję.

wtorek, 3 lutego 2015

95. You wanna get burned, you wanna get turned, you wanna get fucked inside out

    Mimo iż boisko pokrywała cieniutka warstwa śniegu, na której bardzo łatwo można się było poślizgnąć, sześcioosobowa grupa więźniarek nie zrezygnowała z zaplanowanego meczu koszykówki, który miał udowodnić, że "białe suki nie potrafią grać w kosza, a czarne mają to we krwi". Równo o dwunastej stanęły na przeciwko siebie dwie drużyny, każda składająca się z trzech kobiet; sędziowała Meksykanka.
Z początku zainteresowanie pojedynkiem było ogromne, wokół boiska ścisnął się cały blok, nawet strażniczki chciały to zobaczyć, jednak kiedy okazało się, że wszystkie grały tak kiepsko, że nawet Lily rozłożyłaby je na łopatki, tłum znacznie się przerzedził. Każdy wolał znaleźć sobie jakieś ciekawsze zajęcie, bo od kiepskiego meczu koszykówki gorsze było tylko spotkanie hokeistów, podczas którego nie używało się przemocy. Przy betonowym placu zostały tylko te więźniarki, które bały się, że zawodniczki, w ramach zemsty za brak zainteresowania, spuszczą im niezły łomot. Ja się nie bałam; wdrapałam się na sam szczyt pustych, ośnieżonych trybun (nikt na nich nie siadał w obawie przed nabawieniem się zapalenia pęcherza) i przykucając na nieco niestabilnej desce, pogrążyłam się w myślach.
Myślałam o siostrze, o tym, jak bardzo lubiłyśmy grać razem w kosza i jak czasami pozwalałam jej wygrywać, by miała się czym chwalić pani Robinson i swoim koleżankom.
Te urocze wspomnienia zakłóciło nagłe uderzenie - to jedna z zawodniczek tak bardzo się sfrustrowała, że rzucona przez nią piłka wypadła na out i uderzyła mnie prosto w kolana. Jakimś cudem udało mi się utrzymać równowagę i nie zlecieć z drewnianej konstrukcji.
- Te, policjantówna, podaj piłkę.
Wstałam i z użyciem całej siły odrzuciłam pomarańczowy przedmiot na miejsce gry. Kobieta, która go złapała, czarnoskóra paserka Diana, otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- No proszę, jaką panna policjantówna ma parę w rękach.
- To pewnie od trzepania kapucynów kolegom tatusia - wtrąciła się druga, o której wiedziałam tylko tyle, że nosiła pseudonim Mamuśka (jak się później dowiedziałam od Goldie Clancy, było to ironiczne nawiązanie do tego, że każde swoje nowo narodzone dziecko dusiła, a następnie zakopywała w ogródku. Policjanci znaleźli dziesięć szkieletów, kiedy zaalarmowani przez sąsiadów zdecydowali się zrobić tam małe wykopki).
Ów żart wszystkich bardzo rozśmieszył, wszystkich tylko nie mnie. Zacisnęłam mocno wargi, by przypadkiem nie chlapnąć nic głupiego i wróciłam do poprzedniej pozycji. Chciałam też wrócić do przerwanych rozmyślań, ale zamiast Lily widziałam ze sobą na boisku tylko Freddy'ego Lopeza w opiętych spodenkach, spod których wyraźnie odznaczał się będący w erekcji penis.
    Godzinę później wracałyśmy już do cel, jak zwykle idąc w rządku jedna za drugą. Pochód otwierała jedna strażniczka, zamykała druga, a trzecia szła bokiem, mniej więcej po środku. Wszystko zgodnie z procedurami, które w tej placówce były świętością.
Podręcznikowa poprawność tego marszu została jednak nagle zaburzona - tuż po przestąpieniu progu rozległy się głośne krzyki i wszystkie strażniczki zebrały się w jednym miejscu. Dwie więźniarki idące na samym końcu zaczęły się ze sobą bić, szybko też dołączyły do nich trzy kolejne. Wychyliłam się, by zobaczyć coś więcej, ale wtedy poczułam silny ucisk na swoich ramionach - dwie czarnoskóre więźniarki siłą wciągnęły mnie do niewielkiego pomieszczenia, które okazało się być składzikiem.
Nie zdążyłam nawet krzyknąć; silna dłoń zakneblowała mi usta. Próbowałam ją gryźć, ale bezskutecznie, nie mogłam też się ruszyć, trzymana już przez trzy pary rąk.
- Witaj, mój śliczny szczeniaczku.
Przede mną, jak spod ziemi, wyrosła Sugar Rosenberg. Jej twarz okupował ironiczny uśmieszek, w oczach błyszczały gniewne iskry.
- Dobrze się bawiłaś przez te trzy dni? Bo ja przez ciebie przegapiłam wizytę swojego męża. Wiesz, co to znaczy czekać na kogoś dwa miesiące, a potem dzień przed jego przyjściem trafić do izolatki przez głupią blondynę, pupilkę klawiszy? Takie coś napełnia człowieka niewymownym gniewem, który narasta z każdą minutą, aż do momentu rozładowania. Właśnie nastał ten moment. Teraz mi za wszystko zapłacisz.
Zacisnęłam mocno powieki, pod którymi zdążyły zebrać się łzy przerażenia, i z walącym jak oszalałe sercem czekałam na pierwszy cios. Bo nic innego mi nie pozostało, nie miałam nawet najmniejszej szansy na to, by się obronić.
- Popamiętasz mnie do końca swojego nędznego życia.
Twarda jak skała pięść uderzyła mnie w brzuch cztery razy pod rząd; każdy cios silniejszy od poprzedniego. Zgięłam się w pół z głośnym jękiem tuż po tym, jak stojące za mną kobiety wypuściły mnie z pułapki swego chwytu.
Zanim jednak zdążyłam poczuć ulgę, moja oprawczyni zaatakowała ponownie; korzystając z tego, że byłam skulona, kopnęła mnie w brodę.
Zachwiałam się i wpadłam na osobę stojącą z tyłu. Ta odepchnęła mnie z ogromną siłą, fundując bliskie spotkanie ze ścianą. Odbiłam się od niej jak piłka, towarzyszył temu trzask kości; pojawiła się krew, wypłynęła z obu dziurek bolącego jak diabli nosa.
Przewróciłam się na podłogę, a Rosenberg udowodniła, że zasada pod tytułem "nie kopie się leżącego" za więziennymi murami nie miała racji bytu.
Nie byłam w stanie powiedzieć, ile razy mnie kopnęła, ale to wystarczyło, bym straciła przytomność i ocknęła się dopiero godzinę później w skrzydle szpitalnym.
- Miałaś sporo szczęścia - oznajmiła mi blondwłosa lekarka. - Skończyło się na kilku sporych siniakach i zbitym nosie, ale w razie co zatrzymam cię na obserwacji.
Skinęłam twierdząco głową, co wywołało ogromny ból u nasady nosa.
- Boli, co? Ale mogło być gorzej, uwierz mi. Inne pobite więźniarki trafiały tu z połamanymi kończynami, odbitymi nerkami, wstrząsem mózgu i krwotokami wewnętrznymi. Jak powiedziałam na początku, masz ogromne szczęście.
- Raczej zahartowane ciało - odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Nie bój się, szczęka nie jest połamana, jak zejdzie opuchlizna, będziesz mogła otwierać usta normalnie - uspokoiła mnie, dostrzegając strach, który nagle poczułam. - A teraz postaraj się zasnąć. Nic tak nie wspomaga regeneracji organizmu jak porządny sen.
To daj mi jakieś mocne pigułki nasenne, najlepiej cały flakon, powiedziałam w myślach to, co powiedziałabym na głos, gdyby mówienie nie sprawiało mi tak ogromnego bólu.
- W kroplówce znajduje się silny lek przeciwbólowy, który ułatwia zasypianie. Odlecisz szybciej niż myślisz.
Wraz z ostatnim jej słowem ogarnęła mnie błoga senność, poddałam się jej tak samo jak ciosom Sugar Rosenberg.




***



    Nie zwalniając tempa, wyminęłam kolejne drzewo i obejrzałam się za siebie - ani śladu Jareda. Uznałam, że jest gdzieś bardzo daleko w tyle i z satysfakcją zwycięzcy biegłam dalej ku powoli wyłaniającemu się zza krzewów strumykowi.
Oczami wyobraźni już widziałam jego pełną rozgoryczenia minę; planowałam najpierw chwilę się nad nim popastwić, pławiąc się w swym zwycięstwie dumna jak paw, a potem zacząć go czule pocieszać, podkreślać jego męskość, która przecież nie znikała po jednym przegranym wyścigu na terenie, którego nie znał tak dobrze jak przeciwniczka, która się w jego okolicach wychowała. Wiedziałam nawet, co dokładnie powiem i jakie pieszczoty zastosuję, by szybko przejść do najważniejszego punktu naszej wycieczki - do boskiego seksu na stercie ubrań.
Będziemy mokrzy po dopiero co odbytej kąpieli w zimnej wodzie i spragnieni ciepła, jakie daje dzika namiętność. Guziki byle jak rzuconej koszuli i rozporek sponiewieranych jeansów będą wbijać mi się w ciało, ale to tylko doda temu wszystkiemu pikanterii. Będę krzyczeć tak głośno, że starsze panie zbierające maliny i jagody kilka jardów dalej obleją się lekkim rumieńcem świadome tego, że takie odgłosy może wydawać jedynie szczytująca kobieta. Przywołają kilka sprośnych wspomnień, poczują lekkie łaskotanie w swoich dawno nieużywanych narządach rodnych i z wielkim żalem spojrzą na swoich zgarbionych mężów, których starość zmaltretowała do tego stopnia, iż ich stępiony zmysł słuchu nie wyłapał tego oczywistego dźwięku. A ci uśmiechną się sami do siebie, gdy w końcu uda im się chwycić w drżące, wykrzywione przez reumatyzm palce małą kuleczkę i nawet nie będą sobie wyobrażać, że właśnie ściskają sterczący sutek jakieś pięknej niewiasty.
Po pierwszym szczycie zdobędę kolejny, a potem jeszcze jeden i jeszcze następny. Każdy intensywniejszy od poprzedniego, choć zdaje się to być niemożliwe. Będę zagryzać mocno wargi, wbijać zęby i paznokcie w ciało Jerry'ego, będę patrzeć mu głęboko w oczy i...
- Tak! Boże, tak!
Moją piękną wizję po raz kolejny przerwał jęk Thomas dochodzący z dolnego materaca, gdzie już od godziny zabawiała się z rudą Louise, która rzekomo odkryła w sobie tłumiony przez lata nieudanego małżeństwa homoseksualizm. Prawda była taka, że była pieprzonym tchórzem i robiła to wszystko dla ochrony. Usłyszała na spacerniaku, że Maya Thomas lubiła rudzielców i każda, która będzie ją zadowalać seksualnie, będzie nietykalna, więc postanowiła skorzystać z okazji. W końcu wiele skazanych matek szykowało na nią pięści, musiała jakoś się zabezpieczyć. A nic nie chroniło lepiej niż romans z więźniarką, której wszyscy bali się jak ognia.
I tak oto, dzięki uprzejmości klawiszek Lofting i Roland, pani Willbourne spędzała w naszej celi co drugą noc. I były to dla niej noce bardzo pracowite, bo panna Thomas miała niemal niezaspokajalny apetyt seksualny.
- Ugryź mnie. Ugryź mnie, ździro!
Przewróciłam oczami i zakryłam twarz poduszką, by przypadkiem nie warknąć ze złości.
Były takie momenty, że miałam ochotę sprowokować Mayę, dać się jej pobić, by ta trafiła na kilka dni do karceru, ale nie zamierzałam tego robić w momencie jej schadzek z dzeciobójczynią w obawie, że zmusi mnie do pieprzenia się z którąś z nich. Obie napawały mnie taką odrazą, że sto razy bardziej wolałabym polizać brudny kibel niż ich waginy.
Ktoś mógłby mi zasugerować pokazanie się Sugar Rosenberg i powrót na oddział szpitalny dwa tygodnie po jego opuszczeniu, ale to było niewykonalne. Mimo iż więzienie było wylęgarnią bestialstwa, obowiązywał tam pewien kodeks honorowy - jeśli ktoś coś ci zrobił i ty powziąłeś odwet, a tamten ktoś nie doniósł o niczym klawiszom ani naczelnikowi, sprawa zostaje zamknięta. Delikwent ma czystą kartę i jeśli cię nie prowokuje, nie masz prawa go ruszyć. Sugar go przestrzegała jak babcia Heather dziesięciu przykazań, a sprowokować już by się tak łatwo nie dała - za kilka dni czekała ją wizyta małżeńska, więc odznaczała się wręcz anielską cierpliwością. Nikogo nie popychała, nie bluzgała na prawo i lewo, trzymała się na uboczu łagodna jak baranek. A rozpoczęcie nowego konfliktu było zbyt ryzykowne, bo człowiek nigdy nie mógł być pewien, kto był do czego zdolny i kto za nim stał. Czasami narażając się jednej osobie, ściągało się na siebie gniew całej placówki, co bardzo często kończyło się bardzo bolesnym pobiciem, gwałtem, a nawet śmiercią. Wolałam aż tak bardzo nie ryzykować, w końcu co druga przespana noc też pozwalała w miarę normalnie funkcjonować. W miarę normalnie...




***



    Kolejne trzy miesiące minęły mi względnie spokojnie. Ani razu nie trafiłam do skrzydła szpitalnego i wdałam się tylko w cztery poważniejsze kłótnie. Niektóre więźniarki przestały nazywać mnie psim nasieniem, pozwalały mi siadać obok siebie na stołówce, a nawet proponowały wspólną grę w kosza, która wiosną była znacznie przyjemniejsza niż w środku zimy. Jak ognia unikałam Sugar Rosenberg i ignorowałam zaczepki jej świty. Starałam się jak najmniej rzucać w oczy, by zamiast kolejnych sześciu spędzić tam tylko dwa miesiące i polecieć do Paryża w jednym kawałku. Pilnowałam też tego, by nie powiększyć swojej kolekcji blizn i nie stracić żadnego zęba. Szło mi całkiem dobrze, co ogromnie zadziwiało Goldie Clancy - była pewna, że będę ciągłym gościem doktor Phillis.
- Biją się! Biją się!
Jessica Murphy przebiegła przez boisko i ruszyła w stronę siłowni; towarzyszące mi w grze kobiety natychmiast poszły w jej ślady. Zdezorientowana wypuściłam piłkę, którą w biegu włożyła mi w ręce Brenda Willson i udałam się za stadem niczym głupiutka owieczka prowadzona na rzeź.
Bójki zawsze były dla osadzonych nie lada rozrywką, zwłaszcza, gdy lała się krew i w ruch szły przemycone ukradkiem, własnoręcznie zrobione noże. Jeszcze ciekawiej robiło się wtedy, gdy do walki włączały się strażniczki, bo mimo ostrzeżeń konkurentki nie chciały przerwać pojedynku. 
Z początku odrzucały mnie takie przedstawienia, bo doskonale wiedziałam, co to znaczy być bitą i poniżaną, z czasem jednak przywykłam do panującego za murami zezwierzęcenia i dosyć często brałam udział w zakładach organizowanych przed zaplanowanymi walkami. Pulę stanowiły zwykle papierosy, czasami słodycze, które udawało się przemycić gdzieś bokiem i hamburgery podprowadzane nieuważnym strażniczkom, które nawet pod groźbą śmierci nie tknęłyby tego, czym nas tam karmiono. Kilka razy udawało mi się coś wygrać, gdy jako jedyna stawiałam na chudziutką kobietkę walczącą przeciwko umięśnionej delikwentce, której płeć można było poddać wątpliwości. Tak zwane walki Dawida z Goliatem były zwykle najbardziej emocjonujące, ale niestety nie zawsze kończyły się tak jak ta z ulubionej przypowieści babci Heather. Wtedy z wielkim bólem musiałam oddawać ostatnie papierosy, które tak ciężko było zdobyć, co pogrążało mnie w ogromnej melancholii, gdyż palenie było jedyną rzeczą, która tłumiła we mnie chęć wciągnięcia porządnej kreski kokainy. Ponoć można było ją tam zdobyć, jednak cena była dosyć wygórowana (oralne zaspokojenie dwóch więźniarek i skorumpowanej strażniczki po pięćdziesiątce lub sztanga fajek), poza tym mi by jej i i tak nie sprzedały w obawie, że doniosę o tym naczelnikowi. Nie zrobiłabym tego, ale takich rzeczy z góry spodziewano się po córce policjanta, bez wnikania w to, jakie stosunki łączyły ją z ojcem. No i pozostawał jeszcze jeden aspekt - Lily. Obiecałam jej, że już nigdy nie trafię do żadnego ośrodka odwykowego, a oczywistym było to, że gdybym wciągnęła jedną kreskę, zaraz szłabym po następną i po wyjściu z więzienia Heather od razu wysłałaby mnie na leczenie, bo nigdy w życiu nie wprowadziłaby w swoje eleganckie, paryskie towarzystwo wnuczki narkomanki. A ja nie mogłam zawieść swojej siostry, nie po raz kolejny.
- Kto się bije? - zapytała mnie Alyssa Tyrone, która zdążyła już zapomnieć o niechęci do mojej osoby spowodowanej naszym małym zatargiem z dnia pierwszego.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, zatrzymując się przed pokaźnym tłumem. Złodziejka zadała to samo pytanie komuś, kto stał przed nami. Tym razem uzyskała zadowalającą odpowiedź:
- Maya Thomas i Mamuśka. Poszło o tego rudzielca; Mamuśka złapała ją za tyłek i Królowej puściły nerwy.
Gdy tylko usłyszałam imię i nazwisko swojej koleżanki z celi, natychmiast rozejrzałam się dookoła w nadziei, że zobaczę biegnące w tę stronę strażniczki. Taka bójka to byłaby świetna okazja ku temu, by pozbyć się Thomas na kilka dni i mieć trochę spokoju. Zwykle nadzieja mnie zawodziła, jednak tym razem los zrobił mi ogromną niespodziankę - na teren odkrytej siłowni wpadły dwie strażniczki i natychmiast rozdzieliły bijące się jak rasowe wojowniczki więźniarki. Samego obezwładnienia nie widziałam, uniemożliwił mi to gęsty tłum wrzeszczących kobiet; Mayę ujrzałam dopiero wtedy, gdy wściekła Harmony wyprowadzała ją ze spacerniaka. Miała rozciętą wargę, krew płynęła też z jej prawego łuku brwiowego i nosa. Od kogoś stojącego z przodu dowiedziałam się, że dostała tydzień w izolatce. Nie zdołałam powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu.
- Nareszcie - wymamrotałam sama do siebie i niezwykle ucieszona wróciłam na boisko.




***



    Pierwsza noc bez Mayi Thomas w celi rozpoczęła się przyjemnie - po zgaszeniu świateł znów zaczęłam wspominać jedną z wypraw leśnych w towarzystwie Jareda (tym razem obraz był pełny, nie przerwał go żaden gardłowy jęk), a zaraz po ostatnim obchodzie zapadłam w głęboki sen. Po raz kolejny śniła mi się wieża Eiffla, znowu stałam na jej szczycie, jednak tym razem zamiast Jaya towarzyszyła mi Courtney. Uśmiechałyśmy się do siebie i trzymałyśmy się za ręce, ale nie zdążyłyśmy skoczyć - w momencie, gdy już miałyśmy odrywać bose stopy od podłoża, obudził mnie trzask. Jak rażona prądem oderwałam się od poduszki i równie szybko z powrotem do niej przywarłam. Wbrew własnej woli; spowodowała to silna dłoń przyciśnięta do moich ust.
Chwilę później poczułam na sobie ciężar czyjegoś ciała, to zdecydowanie był mężczyzna. Poznałam to po zapachu (tania woda po goleniu zmieszana z potem) i sile, z jaką na mnie napierał. W ciemności przez krótką sekundę błysnęła odznaka znajdująca się nad głową napastnika, wtedy zrozumiałam, że to był klawisz z bloku męskiego. Głośno oddychał, wolną ręką próbował ściągnąć mi spodnie. Senne otępienie natychmiast ustąpiło, zaczęłam się bronić, szamocząc i wbijając paznokcie w jego obsypane włosami dłonie.
- Pomóż mi, suka za bardzo wierzga!
Ktoś, kto stał tuż za mną w nieprzeniknionej ciemności, złapał mnie za ręce i przycisnął je boleśnie do materaca. W tej samej sekundzie unieruchomiono mi też nogi - straciłam ostatnią możliwość obrony.
Dolna część więziennego kostiumu zsunęła się razem z bielizną, pod zaciśniętymi ze strachu powiekami pojawił się obraz Lopeza.
- No to się zaraz zabawimy.
Usłyszałam dźwięk rozpinanego rozporka i wydobyłam z siebie jęk przerażenia stłumiony kneblującą moje usta dłonią. Członek klawisza dotykał już mojego uda, był niezwykle blisko celu, szykowałam się na rozdzierający ból i wtedy usłyszałam szorstki, stanowczy głos dobiegający zza drzwi:
- Odsuń się i to natychmiast!
Drzwi do celi otworzyły się na oścież, pomieszczenie zalał snop światła z holu, a na progu stanął wściekły naczelnik.
- Co to ma, kurwa, znaczyć?! - warknął ostro. - Na mózgi wam padło?! Lepiej schowaj tę fujarę albo ci ją odstrzelę!
Obaj klawisze odskoczyli ode mnie jak oparzeni, ten gotowy do penetracji o mały włos nie przyciął sobie penisa rozporkiem.
- Wypierdalać stąd i to w podskokach! A ty - zwrócił się do mnie już nieco łagodniejszym tonem - ubierz się i wyjdź przed celę. O ile jesteś w stanie.
Skinęłam twierdząco głową, wciąż trzęsąc się jak w febrze; napastnicy opuścili nieduże pomieszczenie pod gradem nienawistnego spojrzenia swojego szefa (jednego z nich, tego, który mnie trzymał, Whistler uderzył w tył głowy jego własną czapką). Kilka minut później, wciąż roztrzęsiona, z sercem bijącym tak szybko, że nieomal rozsadziło mi klatkę piersiową, siedziałam już w gabinecie Whistlera.
- Czy zdążył cię... Czy...
- Nie - odpowiedziałam, widząc, że słowo "gwałt" za nic w świecie nie chciało przejść mu przez gardło.
- To dobrze, bardzo dobrze. Słuchaj, Mary, jest mi strasznie przykro, taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Znam twojego ojca, uczęszczaliśmy razem do akademii policyjnej. Pewnie zanim tu trafiłaś, zapoznał cię z wszystkimi przepisami i prawami, jakie przysługują osadzonym. Zapewne wiesz, że w takiej sytuacji możesz napisać skargę do departamentu więziennictwa.
Nie wiedziałam...
- Nie ukrywam, że wolałbym, abyś tego nie robiła, i nie chodzi tu o reputację mojego więzienia, a... - tu przerwał i podrapał się nerwowo po zmarszczonym czole. - Bo widzisz, jeden z tych strażników, ten, który cię przytrzymywał, to mój młodszy brat. Rok temu wyrzucili go z policji, zatrudniłem go tutaj, bo nigdzie indziej nie chcieli go przyjąć.
- Tam też próbował kogoś zgwałcić?
Nie odpowiedział, ale z jego oczu wyczytałam, że miałam rację - dosłownie płonął w nich wstyd.
- Jeśli wniesiesz skargę, nie będę miał wyjścia, będę musiał go zwolnić. A nie chcę tego robić, bo wiem, że kiedy straci pracę, kompletnie się załamie i wróci do picia. Matka nigdy by mi tego nie wybaczyła, zresztą ja sam bym sobie tego nie wybaczył. - Wysoki brunet westchnął głęboko i przetarł zaczerwienioną twarz dłonią. - Wiem, że pewnie cię to nie obchodzi, ale obiecuję, że jeśli to wszystko zostanie między nami, wyjdziesz stąd za dwa miesiące. Dopilnuję też, żeby te tygodnie były dla ciebie możliwie najspokojniejsze. Mogę nawet przydzielić ci jednoosobową celę, jeśli masz takie życzenie.
Zagryzłam lekko dolną wargę, by sprawić wrażenie osoby głęboko się nad czymś zastanawiającej. Tak naprawdę nie musiałam tego rozważać, to była doskonała propozycja, zwłaszcza, że nawet przez myśl nie przeszło mi to, by komukolwiek donosić o tym, co się stało.
- Nie musisz odpowiadać od razu, możesz się nad tym zastanowić i podjąć decyzję rano.
- Nie, już się namyśliłam. Jednoosobowa cela i wcześniejsze zwolnienie. Chcę też mieć możliwość kąpieli indywidualnej - dodałam po chwili namysłu. To była moja fanaberia, nie lubiłam brać prysznica w tłumie innych więźniarek.
- W porządku, ale będzie cię przy tym pilnować Harmony.
- Wolałabym Clancy. Bardziej ją lubię - wyjaśniłam.
- Niech będzie Clancy. Cieszę się, że się dogadaliśmy i obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. Sam tego dopilnuję.
Posłałam naczelnikowi uprzejmy uśmiech i pod jego eskortą wróciłam do celi. Tam, gdy byłam już sama, wypłakałam całe swoje przerażenie i obrzydzenie, i ponownie zasnęłam.




***



   
    - King, masz gościa.
- Ja? - Spojrzałam zdumiona na Robyn Harmony.
- A jest tu jakaś inna King?
- No nie.
- No właśnie.
Bez słowa odłożyłam jeden z dwóch dostępnych w więziennej bibliotece egzemplarzy Pani Bovary i ruszyłam za będącą jak zwykle w kiepskim humorze strażniczką.
Nieco zszokowana zaczęłam się zastanawiać, kto mógł złożyć mi wizytę, bo przecież nie babcia, w końcu deklarowała, że jej noga nigdy nie przekroczy progu więzienia. Ojciec też odpadał. Chyba, że chciał mi przekazać jakąś złą nowinę, na przykład taką, że sąd zdecydował się ukarać mnie jeszcze za atak na Claya Heacha i za to, co zrobiłam Lopezowi, i że będę musiała tu zostać znacznie dłużej niż pierwotnie zakładano. Na samo wyobrażenie tej sytuacji przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, a potem do głowy wskoczyła mi myśl - zupełnie mimowolna i ogromnie irracjonalna - że moim gościem był Jared. Że to on czekał na mnie przy stoliku, że przytuli mnie, gdy tylko do niego podejdę, przeprosi i obieca, że już nigdy mnie nie zostawi.
Te wyobrażenia pochłonęły mnie do tego stopnia, iż nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się przed salą odwiedzin.
- Masz dziesięć minut. I żadnego obściskiwania. - Harmony posłała mi nienawistne spojrzenie i otworzyła brązowe drzwi, za którymi jeszcze nigdy nie byłam.
Pomieszczenie było dosyć spore, jego jedyne wyposażenie stanowiły okrągłe stoliki i połączone z nimi stołki. Było ich około dwunastu, praktycznie wszystkie zajęte. Rozejrzałam się niepewnie w poszukiwaniu znajomej twarzy, nie zajęło mi to zbyt wiele czasu - już po pięciu sekundach, w samym rogu pomieszczenia, tuż przy zakratowanym oknie, dostrzegłam Olivera. Automatycznie szeroko się uśmiechnęłam i ruszyłam w jego stronę. Na mój widok natychmiast wstał i kiedy tylko znaleźliśmy się wystarczająco blisko siebie, połączyliśmy się w przyjacielskim uścisku. Nie trwał zbyt długo, nie chcieliśmy, aby któraś z obserwujących salę strażniczek musiała interweniować.
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj - zaczęłam, gdy usiedliśmy po przeciwnych stronach ohydnie zielonego blatu.
- Dwa dni temu wpadłem na twoją babcię i Lily w supermarkecie. Zapytałem, co u ciebie. Mała od razu powiedziała, gdzie jesteś, a wasza babcia była ewidentnie z tego niezadowolona.
- To dla niej wielki wstyd - wtrąciłam, obserwując jego twarz. Oczy miał nieco podkrążone, a skóra wydawała się być bledsza niż zwykle, zupełnie jakby męczyła go bezsenność, albo jakiś poważny problem.
- Od razu zapytałem, które to więzienie i sprawdziłem, kiedy mógłbym cię odwiedzić. Z tego, co mówiła Lil, wynikało, że nie miałaś jeszcze żadnego gościa, więc pomyślałem, że miło by ci było, gdyby ktoś w końcu złożył ci wizytę.
- Kochany jesteś - oznajmiłam i dotknęłam czubkami palców jego prawej dłoni stukającej nerwowo w stół. Nie czuł się tam komfortowo i wcale się mu nie dziwiłam.
- Od tego są przyjaciele. - Odsłonił zęby w ciepłym uśmiechu, który jeszcze sześć lat wcześniej zamieniłby moje serce w szalejący młot.
Odwzajemniłam się tym samym.
- Jak się w ogóle czujesz? Jest tak źle, jak na filmach?
- Nie aż tak. No, nie jest kolorowo, ale da się wytrzymać, zwłaszcza, gdy ma się świadomość, że za dwa miesiące będzie się już na wolności - odpowiedziałam wymijająco. Nie chciałam opowiadać mu o tym, co się wydarzyło dwie noce wcześniej, ani o innych nieprzyjemnych sytuacjach, jakie mnie przez te cztery miesiące spotkały.
- Tyle dobrego.
- Ale mniejsza o mnie, lepiej mów, co u ciebie. W końcu na wolności dzieje się o wiele więcej niż za murami.
- Rozmawiałem wczoraj z lekarzem Courtney, ma się już o wiele lepiej. Od miesiąca ma zajęcia z logopedą i powoli zaczyna mówić.
- Poważnie? - znów się uśmiechnęłam, a moje ciało zalała fala przyjemnego ciepła.
- Tak. Lekarze są dobrej myśli. Możliwe, że za rok, może za dwa, będzie mogła opuścić ośrodek. Jeśli dobrze pójdzie, wróci do pełnej sprawności i normalnego życia.
- To wspaniale! Kiedy już się tak stanie, ożenię się z nią gdzieś, gdzie to legalne. I mówię śmiertelnie poważnie.
- Małżeństwa są przereklamowane - oznajmił, biorąc głęboki wdech.
- Coś nie tak między tobą i Jane?
- Tydzień temu spakowała swoje rzeczy i wyjechała razem z Olive do rodziców.
- Przykro mi - powiedziałam szczerze.
- To moja wina, jestem kiepskim mężem i ojcem.
- Nie mów tak.
- Kiedy to prawda. Nie potrafię trzymać fiuta w spodniach i takie są tego skutki.
Posłałam mu pełne współczucia spojrzenie i tym razem ścisnęłam jego dłoń. Drżała i była zimna jak lód.
- Wierność nigdy nie była moją mocną stroną, więc nie wiem, czemu zdecydowałem się na małżeństwo. Ale nieważne, twoja sytuacja jest znacznie gorsza od mojej.
- Obie są tak samo kiepskie.
- Z tą różnicą, że ty nie jesteś tu z własnej woli, ja wpakowałem się w to bagno na swoje własne życzenie. Wiesz, cholernie tęsknię za czasami, kiedy to moje związki nie były zobowiązujące. Kiedy w dzień mogłem pójść do kina z Glorią, a wieczorem do łóżka z tobą i nikt nie robił z tego problemu. Zyskiwałem towarzystwo dwóch pięknych dziewcząt, a nie traciłem nic. A teraz? Nie zyskałem nic prócz słabego orgazmu, a straciłem żonę i córkę.
Chciałam go pocieszyć, opowiadając o aktualnej sytuacji Glorii, ale bałam się, że znów poczuję się tak paskudnie jak kiedyś, więc tylko mocniej ścisnęłam jego górną kończynę.
- Uszy do góry, przystojniaku, jeszcze wszystko się ułoży. Wyjaśnicie sobie wszystko, przeprosisz ją, obiecasz, że to się więcej nie powtórzy. A przynajmniej, że postarasz się już nigdy więcej nie skoczyć w bok.
- Zawsze potrafiłaś mnie pocieszyć - powiedział i przesunął kciuk po mojej skórze.
- Tyle, że kiedyś nie używałam do tego słów.
Oboje głośno się zaśmialiśmy.
- A tak poważnie, trochę mi głupio, że to ty pocieszasz mnie, a nie ja ciebie.
- Przecież wiesz, że jestem twarda i nie potrzebuję pocieszenia. - Puściłam Oliverowi oczko. W tej samej chwili padł komunikat, że właśnie skończył się nasz czas.
- No to będę się zbierał. - Ravin wstał i otrzepał ciemne jeansy. Znów się przytuliliśmy, tym razem na pożegnanie i już miał ruszyć w stronę drzwi, gdy nagle o czymś sobie przypomniał. - Byłbym zapomniał, Lily prosiła, żebym ci to przekazał. - Z wewnętrznej kieszeni brązowej, sztruksowej marynarki wyciągnął zgiętą na pół kartkę. Przejęłam ją i rozłożyłam  - jej powierzchnię pokrywał rysunek przedstawiający dwie postaci na tle wieży Eiffla i krótki zapisek: BARDZO CIĘ KOCHAM I ZA TOBĄ TĘSKNIĘ - TWOJA LILY.
Do oczu napłynęły mi łzy, a dłonie zadrżały ze wzruszenia.
- Gdybym wiedziała, napisałabym do niej list.
- Nic straconego, mogę przyjść tu za tydzień. W tym czasie coś napiszesz, a ja jej to przekażę.
- Jesteś cudowny, Oli.
Pomimo gniewnego spojrzenia Harmony znów wtuliłam się w ramiona przyjaciela i trwałam w tym uścisku, dopóki Robyn nie ponagliła mnie, grożąc pobytem w karcerze.




OLIVER:

Bellingham, 1984

    Przed klubem, jak w każdy sobotni wieczór, tłoczył się gęsty tłum ludzi w różnym wieku, z dużą przewagą tych, którzy dopiero co przekroczyli dwudziesty pierwszy rok życia i takich, którym do tej magicznej liczby było jeszcze daleko, ale łudzili się, że albo sprawdzą się ich fałszywe dowody, albo uda im się oczarować bramkarza.
Przecisnąłem się przez tę rozentuzjazmowaną (i w większości podćpaną) ciżbę, gubiąc gdzieś Mary, co zauważyłem dopiero wtedy, gdy faceci, których mijałem, przestali zerkać w moją stronę.
- Cholera jasna - warknąłem pod nosem i rozejrzałem się dookoła. Moja zguba znalazła się przed samymi drzwiami - nie była w stanie przejść przez Dana Granda. Pokręciłem głową i ignorując zaczepki zbulwersowanych ludzi, podszedłem do bramkarza i mizdrzącej się przed nim dziewczyny.
- Możesz sobie trzepotać rzęsami, ile dusza zapragnie, i tak cię, gówniaro, nie wpuszczę.
- To się pie...
- Spokojnie, Danny, ona jest ze mną - wtrąciłem się King w słowo, domyślając się, co zamierzała powiedzieć i czym to się mogło skończyć.
- W takim razie droga wolna. - Odsunął się od wejścia, a kiedy go mijaliśmy, posłał mi dziwne spojrzenie. Odpowiedziałem na nie półuśmiechem. Jak każdy, zastanawiał się, co robiłem w towarzystwie tak młodej dziewczyny, a ten grymas mówił więcej niż słowa.
    Kiedy już byliśmy w środku, Mary swoim zwyczajem zaciągnęła mnie prosto na parkiet, obtańczyła przez cztery piosenki, a potem padła na siedzenie i zażądała czegoś do picia. Zamówiłem nam dwa drinki, a kiedy wróciłem do stolika, jej już tam nie było. Nie dostrzegłem jej też wśród osób tańczących i już miałem ruszyć na poszukiwania, kiedy to wyłoniła się z tłumu stojącego między salą a łazienką.
- Byłam przypudrować nosek - wyjaśniła i zabrała mi z ręki jedną szklankę. Wypiła duszkiem całą jej zawartość, po czym uwiesiła mi się na szyi i zaczęła obsypywać pocałunkami. Wtedy też zauważyłem białe ślady na jej nozdrzach i zrozumiałem, co miała na myśli, mówiąc o pudrowaniu nosa.
- Poważnie, Mary? Wiesz, co by było, gdyby ktoś cię tam przyłapał z kokainą? - powiedziałem zaraz po tym, jak odsunąłem ją od siebie.
- Ale nie przyłapał. A co to by była za zabawa bez dopingu? Poza tym, od kiedy jesteś takim sztywniakiem, co?
Pokręciłem głową z dezaprobatą, a ta posłała mi urokliwy uśmieszek.
- No chyba się na mnie nie gniewasz, co, Oli?
- Nie, ale jak nie będziesz się zachowywać normalnie, to już nigdy więcej nigdzie cię nie zabiorę.
- Zależy, co rozumiesz przez słowo "normalnie".
- Przeginasz, mała.
- Przepraszam, już nie będę. - Zagryzła dolną wargę, po czym znów się do mnie zbliżyła, a jej dłoń zawędrowała na moje krocze.
- Kotku, jeśli nie chcesz, żeby oskarżyli mnie o pedofilię, lepiej odłóż to na później.
- No co jest z tobą dzisiaj? W domu jakoś ci to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie.
- Ale nie jesteśmy w domu.
- Wstydzisz się mnie? - King znowu się ode mnie odsunęła, tym razem z własnej woli; w jej spojrzeniu dało się dostrzec coś w rodzaju wyrzutu.
- Nie wstydzę, pewnie, że nie wstydzę.
- No to o co ci chodzi?
- O ten tramwaj, co nie chodzi. Zadajesz zdecydowanie za dużo pytań, lepiej idźmy potańczyć - oznajmiłem, by zakończyć tę żenującą rozmowę. Mary podobała mi się o wiele bardziej, kiedy nic nie mówiła, albo gdy ograniczała się do pytań, jaką pozycję ma przyjąć. Była śliczna i pociągająca, ale rozumem nie grzeszyła, przynajmniej w moim towarzystwie, bo Courtney ciągle upierała się przy tym, że Mary Jane była mądrą dziewuszką.
- No dobra, ale jeszcze do tego wrócimy.
- Jak sobie życzysz, księżniczko. - Położyłem dłonie na jej biodrach, które jeszcze nie miały odpowiedniego kształtu, ale z każdym kolejnym dniem powoli zbliżały się do ideału, i zatraciliśmy się w tańcu.
Tym razem zaliczyliśmy trzy piosenki i znów powtórzyła się sytuacja sprzed kilku minut - Mary poprosiła o drinka. By uniknąć powtórki z pudrowania noska, kazałem jej stanąć w takim miejscu, bym widział ją sprzed baru. Nie protestowała, stanęła kilka stóp od rzędu okrągłych krzeseł na wysokich nóżkach, kołysząc się coś jakiś czas w rytm płynącej z głośników muzyki.
- Jeszcze raz to samo - zwróciłem się do Teda, usadawiając na miękkim siedzisku.
- Już się robi. A tak w ogóle, to co to za dziewczyna, która z tobą przyszła? - wskazał głową na bujającą się z zamkniętymi oczami Mary.
- Koleżanka siostry.
- Ładniutka.
- Zagubiona.
- Ile ma w ogóle lat, piętnaście, szesnaście? - zadał kolejne pytanie, wlewając wódkę do wysokiej szklanki.
- Trzynaście.
- No to widzę dziewczynka bawi się w Lolitę.
- Poniekąd.
- No tak, ty mimo wszystko jesteś trochę młodszy od Humberta.
Pozostałą przestrzeń naczynia wypełniła Cola, barman sięgnął po cytrynę i zabrał się za drugą porcję.
- Trochę.
- Ale też kręcą cię małe dziewczynki.
- Nie kręcą - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Mary jest po prostu śliczna i nie ma zahamowań.
- Fakt, nie licząc tego kurewskiego makijażu, przypomina porcelanową laleczkę.
Na tym skończyła się nasza wymiana zdań, Ted wrócił do mojego zamówienia, a ja znów spojrzałem na parkiet. King nie tańczyła już sama, towarzyszył jej na oko czterdziestoletni mężczyzna. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby nie fakt, że jego ręce zaciskały się na jej pośladkach, a usta wędrowały po szyi.
Zerwałem się z miejsca jak oparzony i chwyciłem delikwenta za kołnierz błękitnej koszuli.
- Łapy przy sobie, zboku!
- A ty, kurwa, kto? Jej braciszek? A może to twoja dziewczyna? - odburknął, wyrywając się z mojego chwytu. Chwiał się, był pod ewidentnym wpływem alkoholu.
- Ona ma trzynaście lat.
- Mówiła, że siedemnaście! - oznajmił przestraszony.
- Kłamałam! - Mary zaczęła się histerycznie śmiać, skupiając tym na sobie uwagę bawiących się w pobliżu osób. Złapałem ją za ramię i zaprowadziłem do łazienki, gdzie było znacznie ciszej i nie było tylu ludzi.
- Męska toaleta, chcesz się ze mną kochać? - zapytała, odpychając się od umywalki. Jej dłonie po raz kolejny tego wieczoru dobrały się do mojego rozporka.
- Przestań! - wrzasnąłem ostro, na co aż odskoczyła. - Na mózg ci padło?! Nie możesz się tak zachowywać w stosunku do obcych facetów!
- Niby czemu?
- Bo mogą zrobić ci krzywdę!
- Niby jaką? Przerżną mnie w kiblu, albo na tyłach samochodu? I co w tym złego? Nic. Czysta przyjemność.
- Jeśli tak bardzo chcesz się rżnąć, to rżnij się ze mną, przynajmniej masz pewność, że nie dostaniesz przy okazji wpierdol.
- A może ja chcę dostać wpierdol?
- Skoro tak...
Zbliżyłem się do King i nim zdążyła jakkolwiek zareagować, uderzyłem ją w twarz. Lewą ręką, by nie zrobić jej za dużej krzywdy. Zachwiała się i wpadła na umywalkę.
- Pojebało cię?! - wrzasnęła, przyciskając dłoń do czerwonego polika.
- Tak samo jak ciebie. A teraz chodź do domu, przyłożę ci lód.
- Dupek - wydukała, po czym głośno się zaśmiała. Zrobiłem to samo, po czym oboje opuściliśmy najpierw łazienkę, a potem sam lokal.



.................................
Tytuł rozdziału: Chcesz się sparzyć, chcesz się nakręcić, chcesz, by zerżnięto cię na wylot

    - Planując wątek więzienny, nie miałam zbyt wielu pomysłów (był taki moment, że chciałam nawet zrobić przeskok czasowy, o czym pisałam w komentarzach pod poprzednim rozdziałem), więc uznałam, że przydałaby się jakaś retrospekcja. Jako że jeszcze nigdy nie ukazałam relacji Mary - Oliver z perspektywy Ravina, postawiłam właśnie na to, licząc, że będzie to dla Was ciekawe urozmaicenie :).
    - Jak człowiek chce, to potrafi! To tak odnośnie odzewu pod poprzednim rozdziałem. Jeśli ta tendencja się utrzyma, druga część opowiadania będzie w dalszym ciągu blogiem publicznym.

12 komentarzy:

  1. O kurde nie spodziewałam się zobaczyć tu jeszcze Olivera :D Ale nadal liczę, że Mary zdąży się spotkać z Court :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie cieszę się, że udało mi się Cię zaskoczyć :). Czas pokaże...
      Również pozdrawiam.

      Usuń
  2. Nie moge sie doczekać jak Mary poleci do Paryża :) Super rozdział, z niecierpliwoscią czekam na nastepny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnośnie tego Paryża - napisałam już dwa rozdziały i mam pewne obawy. Ta część opowiadania bardzo różni się od pierwszej i boję się, że czytelnicy będą nią zawiedzeni. No, ale czas pokaże, nie ma co się martwić na zapas :).
      Bardzo się cieszę, że rozdział się spodobał.

      Usuń
  3. A ja nadal żałuje, że wątek z więzieniem będzie tak krótki. Spodziewałam się raczej kilku naprawdę dobrych rozdziałów z pobytu Mary za kratkami. Ale cóż, skoro nie miałaś zbytnio na to pomysłu to może i lepiej, że to przeskoczyłaś. Przynajmniej zaoszczędzisz mi takiego lania wody, którego zbytnio nie lubię:) A co do wątku Oliver-Mary - jestem jak najbardziej na tak. W końcu brat Courtney był pierwszą nieodwzajemnioną miłością panny King :D A retrospekcja pokazująca zachowanie trzynastoletniej wówczas Mary świetnie obrazuje jej zagubienie i początki złych wyborów w swoim życiu:)) Wracając do rozdziału, TAK, TAK TAK! W KOŃCU JAKIEŚ INFORMACJE O COURT! Zazdroszczę dziewczynom tej przyjaźni i było mi strasznie szkoda, kiedy okazało się, że Ravin przyćpała ciut przydużo, przez co wylądowała w szpitalu:) Mam nadzieję, że wątek Courtney-Mary ponownie rozkwitnie:))
    I tak na koniec; sytuacja z rysunkiem kompletnie mnie rozwaliła. Aż normalnie w oczach zakręciły mi się łzy. Tak mnie to chwyciło za serce, że aż sama byłam tym faktem zdziwiona. No po prostu kocham Cię Marion i dla mnie to byłby straszny cios gdyby okazało się, że MWADG stałoby się blogiem prywatnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również tego żałuję, ale jak sama zauważyłaś, wolałam skrócić wątek zamiast lać bezsensu wodę. Wiele razy, szczególnie na WYRA, przedłużałam wątki na siłę i wychodziło z tego coś, z czego nie byłam zadowolona. A wątek więzienny, mimo iż krótki, jest moim zdaniem znośny. Nie wstydzę się go i nic bym w nim nie zmieniła.
      Nigdy, przenigdy nie wybaczę sobie tego, że potraktowałam wątek Mary - Courtney tak zdawkowo. Nie dostrzegłam jego potencjału i bardzo szybko pozbyłam się Ravin z opowiadania, czego teraz ogromnie żałuję. Mogę się co prawda ratować retrospekcjami, ale niesmak mimo wszystko pozostanie. Swojego czasu rozważałam nawet plan napisania osobnego opowiadania o Courtney. W sumie ten pomysł nadal jest żywy i może kiedyś, jak przyjdzie odpowiednia wena, naskrobię jakąś kilkurozdziałową historię :).
      Patrząc na obecną sytuację, widmo prywatności powoli się oddala, więc nie masz co się martwić :).

      Usuń
  4. Wyciągniesz Mary stamtąd? Proooosze

    OdpowiedzUsuń
  5. Dokładnie, spotkanie hokeistów bez przemocy nie ma sensu. Na ogół nie oglądam, ale zawsze lubię popatrzeć, jak zaczynają się okładać xD
    Te więzienne sceny przypominają mi serial „Prison Break” i powiem Ci, że aż nabrałam teraz ochoty, żeby go sobie znowu obejrzeć. Chociaż mnie się najbardziej podobał pierwszy sezon, jeszcze jak akcja działa się praktycznie w całości w więzieniu. Albo serial „Oz”. Ale nie o serialach miałam tu pisać xD Tak sobie myślę, że fakt, iż akcja dzieje się u Ciebie w więzieniu dla kobiet, które dopuściły się takich okropnych czynów i jeszcze na co dzień stosują przemoc wobec współwięźniów, jest nawet bardziej okrutna, niż wizja scenarzystów w tych serialach. Bo to jednak nadal szokuje, że matka była w stanie zabić własne dziecko czy że kobieta potrafi być tak samo brutalna i wyrafinowana w torturach jak mężczyzna. I tak przeczuwałam, że Mary będzie miała problemy, jak Sugar wyjdzie z izolatki.
    Ten powracający motyw gwałtu w Twoim opowiadaniu jest jak taki senny koszmar. Najpierw Mary śni o Jaredzie i wspomina ich najlepsze chwile razem, a dzień później znowu ktoś próbuje ją zgwałcić. Jakby to była taka wiadomość dla niej, że nie ma już szans na normalny związek i że Jared był tym jedynym, który traktował ją z szacunkiem. A skoro jego już nie ma, to powinna przestać żyć przeszłością i bronić się przed teraźniejszością.
    A retrospekcja bardzo mi się spodobała, bo oprócz tego, że jest urozmaiceniem, to jeszcze pokazuje, jaka przemiana zaszła w samej Mary. W Oliverze zresztą też.
    Na koniec bardzo Cię chciałam przeprosić, że tak późno komentuję, ale miałam szalony miesiąc. Sesja, licencjat, trochę problemów osobistych. Ale w końcu udało mi się przeczytać i spędzić miło pół godziny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się składa, że PB stanowiło moją inspirację ( co już pewnie wiesz z notki pod rozdziałem) i w pełni się z Tobą zgadzam, pierwszy sezon był najlepszy. Drugi też trzymał poziom, trzeci uszedł w tłoku, ale czwarty był koszmarny. Oglądałam już na siłę, odpuściłam sobie nawet kilka odcinków, kiedy leciały w TV, ale później i tak nadrobiłam je on-line, żeby nie mieć luk. Tak, to było te piękne czasy, kiedy mogłam oglądać filmy i seriale w sieci :D
      Muszę stwierdzić, że Twoja interpretacja wątku gwałtu jest bardzo intrygująca. Ja nigdy tak na to nie spojrzałam - przyznaję się bez bicia - ale coś w tym naprawdę jest. To zabawne, jak człowiek potrafi coś napisać i nie zdawać sobie sprawy z tego, że tworzy swoistą metaforę.
      I na tym mi też zależało - na pokazaniu przemian, jakie zaszły w obu tych postaciach.
      Nie ma za co, naprawdę, ja wszystko rozumiem. :)

      Usuń
  6. Jestem wreszcie. Przepraszam, że aż tak długo mi zeszło, nie będę się tłumaczyć, bo to bez sensu, po prostu skomentuję odcinek, a kolejny postaram się skomentować do tygodnia.
    Pobyt Mary (chciałam właśnie napisać Marion) w więzieniu jest okropnym przeżyciem. Nie wyobrażam sobie dnia w takim miejscu, a co dopiero pół roku, czy nawet więcej, kiedy ludzie dostają wysokie wyroki. Wiem, że ja nie dałabym rady. Ale Mary jak widać to inna sprawa. Znając jej całą przeszłość należy podziwiać ją, że nie zwariowała chociażby. Twoje opowiadanie daje mi czasami do myślenia. Jak jedno wydarzenie może czasami zaważyć na całym życiu ludzkim. W tym wypadku mówię o śmierci matki Mary. To po niej Mark załamał się niszcząc życie starszej córki, przez nią stał się brutalnym potworem, który zepchnął ją w szpony nałogu, złego towarzystwa i strącił na nią wszelkie zło, jakie stało się jej przyszłym udziałem. Owszem, Mary ma swój rozum i oczywiście nie musiała ulegać towarzystwu, nie musiała brać się za narkotyki, ale będąc katowaną przez kogoś, kto powinien ją chronić, stała się na to podatna i szukała schronienia tam, gdzie nie powinna. Jej świat został zburzony. Wiem, zamiast pisac o treści rozdziału, ja piszę swoją filozofię, ale po prostu takie miałam właśnie myśli. Mary jak wspomniałam, jest twardą osobą. Po pewnym czasie poznała reguły rządzące tym miejscem i dzięki nim udaje jej się tam w miarę funkcjonować. Okropny był moment próby gwałtu, ale jakby nie patrzeć, to właśnie dzięki niemu uda jej się w miarę spokojnie przeżyć resztę pobytu tam. Miłym akcentem były odwiedziny Olivera. To taka przyjazna osoba w jej życiu mimo wszystko. I oczywiście podobała mi się ta część rozdziału pisana z jego perspektywy. Taka fajna odmiana. Pozdrawiam i do następnego:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest mi naprawdę cholernie miło. Powód? Stwierdzenie, że moja pisanina daje Ci do myślenia. Dla mnie to jeden z trzech największych i najpiękniejszych komplementów. Ogromnie schlebiająca rzecz.
      Zawsze mnie ta kwestia fascynowała - jedna decyzja, jedno wydarzenie może zmienić całe życie. Nie tylko "autora" owej decyzji, ale i wielu osób bezpośrednio z nim związanych. Jest to generalnie zagadnienie dosyć bliskie memu sercu.
      Wiesz, że ja lubię filozoficzne wywody inspirowane moim tworem - czytając je, wspinam się na wyżyny próżności, a to dobrze wpływa na moje samopoczucie ;).

      Usuń