Kiedy ostatnia brama otworzyła przede mną swoje wrota, odetchnęłam z największą ulgą w całym swoim dotychczasowym życiu. Moment odzyskania utraconej wolności okazał się być jedną z najpiękniejszych chwil, jakich kiedykolwiek doświadczyłam, nabrałam ochoty na taniec, śpiew i okrzyki radości. W dobrym humorze była też odprowadzająca mnie Robyn Harmony, co nie było zjawiskiem normalnym. Spędziłam za murami stanowego więzienia w Seattle pół roku, przez cały ten okres nie drgnął jej nawet kącik ust, tymczasem w to słoneczne czerwcowe przedpołudnie cały czas się do mnie uśmiechała niczym serdeczna przyjaciółka.
W głowie huczały mi pytania: jak to w ogóle możliwe? Czy ona jest chora? A może ktoś zrobił jej pranie mózgu?
Nie zadałam jednak żadnego z nich, zabrakło mi odwagi. W końcu uśmiech nie oznaczał wyzbycia się wszelkich pokładów agresji.
Zamiast dłużej się nad tym rozwodzić, rzuciłam ostatnie spojrzenie na wielki betonowy budynek, którego progu miałam już nigdy w życiu nie przestąpić. Chciałam go zapamiętać i przywoływać za każdym razem, gdy nabiorę ochoty na rzucenie się na ojca. Wspomnienie ohydy tego miejsca miało hamować wszelką agresję rodzącą się we mnie. To wywnioskowałam z jedynej rozmowy z Joshem na temat jego więziennych doświadczeń, którą odbyliśmy dwa dni przed moim odwykiem, kiedy to przeżywał najgorszy zjazd w całym swoim życiu. Nigdy wcześniej, ani też nigdy później nie otworzył się na tyle, by mówić o gwałcie, którego dopuścił się na nim jeden ze współwięźniów.
- Zaskoczyłaś mnie, King - odezwała się nagle Harmony, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam na nią pytająco. - Nie sądziłam, że jesteś taka twarda. Byłam przekonana, że pękniesz, że będziesz błagać o izolatkę albo symulować różne choroby, byle tylko odciąć się od całej tej hołoty, która nie darzyła cię sympatią. Ale nie, wytrzymałaś. Weszłaś do paszczy lwa i wyszłaś z niej bez szwanku. W dodatku ani razu nie próbowałaś powoływać się na swojego ojca i nie doniosłaś na Rosenberg. Godne podziwu, naprawdę.
Z braku innego odpowiedniego słowa odpowiedziałam jej pełnym zdezorientowania dziękuję, na co znów się uśmiechnęła, tym razem tak, że zobaczyłam niemal wszystkie jej zęby - wśród nich dwa złote.
- Kto by pomyślał, że taka niepozorna dziewuszka może mieć takie jaja. Jednak nie myśl, że skoro to mówię, to cię lubię.
- Gdzieżbym śmiała - odważyłam się w końcu na coś więcej niż jedno słowo i na luźny ton.
- Jesteś pyskata i bezczelna, no i na zbyt wiele sobie pozwalasz, dlatego cieszę się, że w końcu stąd wybywasz. I obyś tu nigdy więcej nie wróciła.
Mimo iż jej słowa pozornie nie były pochlebne, wyczułam w nich dozę ciepła, a nawet szacunku. To sprawiło, że spojrzałam na nią z zupełnie innej strony: jak na starszą ciocię z zagranicy, której uszczypliwości nie były złośliwością, a formą wyrażania sympatii.
- Obym - odpowiedziałam i również się do niej uśmiechnęłam.
- No, na co czekasz? Już cię tu nie ma.
Pokręciłam głową i już bez słowa ruszyłam przed siebie wolna niczym ptak w przestworzach. Masywna dwuskrzydłowa brama zajęczała za moimi plecami, ale tym razem już się nie odwróciłam - skupiłam wzrok na zaparkowanym niedaleko samochodzie, o którego maskę opierał się Oliver. Gdy i on mnie zauważył, wyrzucił papierosa i uśmiechnął się szeroko.
- Witaj na wolności, Mary Jane.
Uniosłam lekko kąciki ust i zaproszona przez rozłożone ramiona wtuliłam się w niego jak w dawno nie widzianego krewnego. Zaraz po tym otworzył mi drzwi od strony pasażera, imitując ruchy dobrze przygotowanego do swojej pracy szofero-lokaja.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, gdy tylko włożyłam głowę do seata, był posadzony z tyłu wielki pluszowy miś.
- Co to jest? - wskazałam palcem na białego pluszaka z czerwoną kokardą zawiązaną pod szyją.
- Spóźniony prezent urodzinowy dla Lily, od ciebie.
- Poważnie?
Przytaknął.
- Nie musiałeś.
- Ale chciałem. Karaluszkowi będzie miło i ty będziesz się lepiej czuła.
- I chwała ci za to, inaczej musiałabym jej dać szkatułkę z żyletek.
Oliver otworzył szeroko oczy w minie wyrażającej niewymowne zaskoczenie.
- Takie tam, więzienne rękodzieło.
- Wolę nie wiedzieć, czym kazali się wam podcierać.
- Masz rację, wolisz nie wiedzieć...
- Stara, dobra Mary. - Ravin pokręcił głową z rozbawieniem i w końcu zapalił silnik. Powoli wyjechaliśmy z pustego parkingu; ani razu nie spojrzałam w lusterko wsteczne.
W głowie huczały mi pytania: jak to w ogóle możliwe? Czy ona jest chora? A może ktoś zrobił jej pranie mózgu?
Nie zadałam jednak żadnego z nich, zabrakło mi odwagi. W końcu uśmiech nie oznaczał wyzbycia się wszelkich pokładów agresji.
Zamiast dłużej się nad tym rozwodzić, rzuciłam ostatnie spojrzenie na wielki betonowy budynek, którego progu miałam już nigdy w życiu nie przestąpić. Chciałam go zapamiętać i przywoływać za każdym razem, gdy nabiorę ochoty na rzucenie się na ojca. Wspomnienie ohydy tego miejsca miało hamować wszelką agresję rodzącą się we mnie. To wywnioskowałam z jedynej rozmowy z Joshem na temat jego więziennych doświadczeń, którą odbyliśmy dwa dni przed moim odwykiem, kiedy to przeżywał najgorszy zjazd w całym swoim życiu. Nigdy wcześniej, ani też nigdy później nie otworzył się na tyle, by mówić o gwałcie, którego dopuścił się na nim jeden ze współwięźniów.
- Zaskoczyłaś mnie, King - odezwała się nagle Harmony, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam na nią pytająco. - Nie sądziłam, że jesteś taka twarda. Byłam przekonana, że pękniesz, że będziesz błagać o izolatkę albo symulować różne choroby, byle tylko odciąć się od całej tej hołoty, która nie darzyła cię sympatią. Ale nie, wytrzymałaś. Weszłaś do paszczy lwa i wyszłaś z niej bez szwanku. W dodatku ani razu nie próbowałaś powoływać się na swojego ojca i nie doniosłaś na Rosenberg. Godne podziwu, naprawdę.
Z braku innego odpowiedniego słowa odpowiedziałam jej pełnym zdezorientowania dziękuję, na co znów się uśmiechnęła, tym razem tak, że zobaczyłam niemal wszystkie jej zęby - wśród nich dwa złote.
- Kto by pomyślał, że taka niepozorna dziewuszka może mieć takie jaja. Jednak nie myśl, że skoro to mówię, to cię lubię.
- Gdzieżbym śmiała - odważyłam się w końcu na coś więcej niż jedno słowo i na luźny ton.
- Jesteś pyskata i bezczelna, no i na zbyt wiele sobie pozwalasz, dlatego cieszę się, że w końcu stąd wybywasz. I obyś tu nigdy więcej nie wróciła.
Mimo iż jej słowa pozornie nie były pochlebne, wyczułam w nich dozę ciepła, a nawet szacunku. To sprawiło, że spojrzałam na nią z zupełnie innej strony: jak na starszą ciocię z zagranicy, której uszczypliwości nie były złośliwością, a formą wyrażania sympatii.
- Obym - odpowiedziałam i również się do niej uśmiechnęłam.
- No, na co czekasz? Już cię tu nie ma.
Pokręciłam głową i już bez słowa ruszyłam przed siebie wolna niczym ptak w przestworzach. Masywna dwuskrzydłowa brama zajęczała za moimi plecami, ale tym razem już się nie odwróciłam - skupiłam wzrok na zaparkowanym niedaleko samochodzie, o którego maskę opierał się Oliver. Gdy i on mnie zauważył, wyrzucił papierosa i uśmiechnął się szeroko.
- Witaj na wolności, Mary Jane.
Uniosłam lekko kąciki ust i zaproszona przez rozłożone ramiona wtuliłam się w niego jak w dawno nie widzianego krewnego. Zaraz po tym otworzył mi drzwi od strony pasażera, imitując ruchy dobrze przygotowanego do swojej pracy szofero-lokaja.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, gdy tylko włożyłam głowę do seata, był posadzony z tyłu wielki pluszowy miś.
- Co to jest? - wskazałam palcem na białego pluszaka z czerwoną kokardą zawiązaną pod szyją.
- Spóźniony prezent urodzinowy dla Lily, od ciebie.
- Poważnie?
Przytaknął.
- Nie musiałeś.
- Ale chciałem. Karaluszkowi będzie miło i ty będziesz się lepiej czuła.
- I chwała ci za to, inaczej musiałabym jej dać szkatułkę z żyletek.
Oliver otworzył szeroko oczy w minie wyrażającej niewymowne zaskoczenie.
- Takie tam, więzienne rękodzieło.
- Wolę nie wiedzieć, czym kazali się wam podcierać.
- Masz rację, wolisz nie wiedzieć...
- Stara, dobra Mary. - Ravin pokręcił głową z rozbawieniem i w końcu zapalił silnik. Powoli wyjechaliśmy z pustego parkingu; ani razu nie spojrzałam w lusterko wsteczne.
***
- Mary!
Zdążyłam wyjść z samochodu i uśmiechnięta od ucha do ucha Lily wskoczyła mi prosto w ramiona, jak miała zwyczaj robić po każdej dłuższej rozłące.
- Tak bardzo, bardzo, bardzo, bardzo za tobą tęskniłam!
- Ja za tobą też, ślicznotko. - Uśmiechnęłam się równie szeroko jak ona, po czym pocałowałam jej zaróżowiony policzek i odstawiłam na ziemię z ulga, której nie dałam po sobie poznać. - Robisz się coraz cięższa.
- Wiem! Przytyłam niedawno dwa kilogramy. Babcia mi kazała, powiedziała, że nie mogę lecieć do Paryża taka chuda, bo jej znajome będą myślały, że mnie głodzi. We Francji to chyba nie można być chudym, trzeba mieć tłuścinki, jak babcia Heather.
Bezwolnie się zaśmiałam; na twarzy małej już formował się pytający wyraz, jednak jej uwagę odwróciło nagle to, co znajdowało się na tylnym siedzeniu samochodu Olivera.
- Oliver, co ty tam masz? - zapytała, badając ciekawskim spojrzeniem szybę, której większą część zakrywała chroniąca przed promieniami słonecznymi nalepka.
- Coś dla ciebie.
- Dla mnie?
- Tak. Od Mary.
Jej płonące zaciekawieniem i ekscytacją oczy wlepiły się w moją twarz; potwierdziłam słowa Ravina szybkim skinięciem głowy i zachęciłam siostrę do otworzenia drzwi. Gdy to zrobiła, cała dzielnica usłyszała jej radosny pisk.
- Jest piękny! Najpiękniejszy na świecie!
Podbiegła szybko do mnie, uścisnęła najmocniej jak potrafiła i równie prędko wróciła po swój prezent, który zamiast na siedzeniu znajdował się już w rękach Olivera.
- Widziałam takiego samego w sklepie parę miesięcy temu, ale babcia nie chciała mi go kupić, nawet na urodziny. Powiedziała, że już jestem za duża na zabawki i teraz na urodziny powinnam dostawać książki albo ubrania. Ale przecież ubrania i tak muszę kupować nowe, nawet jak nie mam urodzin. Poza tym pani Wendy ze szkoły mówi, że na zabawki nigdy nie jest się za dużym, a pani Wendy jest bardzo mądra. Bardziej niż babcia, ale jej tego nie mówcie, bo będzie jej przykro.
- Będę milczeć jak grób - obiecałam z poważną miną, której zawsze wymagała deklaracja zachowania tajemnicy.
- Oliver?
- Nie pisnę nawet słówka. - Mężczyzna się wyprostował i wykonał klasyczny gest mający imitować zamykanie ust na kłódkę.
- No, to teraz możemy iść na obiad. Ty też! - dodała szybko Lily i chwyciła Olivera za dłoń, gdy ten, po przekazaniu jej prezentu, chciał siadać za kierownicę.
- Nie chcę robić kłopotu.
- To żaden kłopot - oznajmiłam, uznając pomysł z zaproszeniem go na posiłek za bardzo dobry. Musiałam się mu jakoś odwdzięczyć za ten prezent dla Lily i za odwiedzanie mnie w miejscu, do którego nikt inny nie chciał przychodzić.
- No właśnie, to żaden kłopot. Babcia zrobiła więcej jedzenia, bo miał przyjechać tatuś, ale godzinę temu zadzwonił, że jednak nie przyjedzie, bo go potrzebują w pracy.
Tym razem nie zdołałam powstrzymać westchnienia ulgi. Myśl, że miałam spotkać się z ojcem, już rano napawała mnie obrzydzeniem i niepokojem, więc gdy tylko okazało się, że do owego spotkania nie dojdzie - przynajmniej nie tego dnia - poczułam się największą szczęściarą na świecie.
- A babcia nie lubi, kiedy marnuje się jedzenie, bo to bardzo duży grzech.
- W takim razie chyba nie mogę odmówić.
- Nie możesz. - Uśmiechnęłam się i chwyciłam przyjaciela pod ramię. Przez chwilę i Lily trzymała go za dłoń, jednak szybko ją puściła, gdy niesienie miśka w jednej ręce okazało się dla niej niezbyt wygodne.
Przypominało to trochę scenkę sprzed kilku lat, kiedy to Oli towarzyszył nam podczas siostrzanych spacerów, a ja udawałam, że jesteśmy kochającym się małżeństwem spacerującym ze swoim dzieckiem.
- Babciu, zobacz, co dostałam od Mary! Piękny, prawda?
Heather, ubrana w czarny golf, który zdobiła srebrna broszka wysadzana cykorią, spojrzała obojętnie na białego miśka, wyraźnie zniesmaczona entuzjazmem mojej siostry. Nie lubiła tak żywiołowych reakcji, uważała, że nie przystoją one dobrze wychowanej damie, zwłaszcza z nią spokrewnionej.
- To jest ten, co o nim tak bardzo marzyłam!
- Marzyć, moja droga, to można o spokojnym życiu, zabawek można co najwyżej chcieć. Mówiłam już, że bardzo nie podoba mi się twoja skłonność do materializmu, to... - tu przerwała i spojrzała na mnie z miną człowieka, który właśnie stanął twarzą w twarz ze swoim najgorszym koszmarem. - Matko chrystusowa, Marie, jak ty wyglądasz! Jakby cię z obozu koncentracyjnego wypuścili!
- W więzieniu mieli kiepski catering.
- Coś strasznego. - Przeżegnała się teatralnie i pociągnęła mnie za rękę. - Już w zeszłym roku wyglądałaś jak cień człowieka, ale teraz to już całkowity koszmar. No niech pan powie, panie Ravin, nie mam racji?
- Nie jest tak źle - odpowiedział dyplomatycznie i posłał babci niepewny uśmiech.
- No tak, zapomniałam, że mężczyźni w tych czasach mają specyficzne upodobania. Kiedy ja byłam młoda, im kobieta była pełniejsza, tym większym powodzeniem się cieszyła, chude szkapy brano od biedy.
Przewróciłam dyskretnie oczami, na co Lily głośno zachichotała.
- Przynajmniej Lilianne zaczyna wyglądać jak się należy. Rozumiem, że zostaje pan u nas na obiedzie - zmieniła szybko temat, na co westchnęłam z niewymowną ulgą. Jeszcze jedna uwaga na temat mojej sylwetki i ktoś by zginął.
- Jeśli to nie problem - odparł nieco zakłopotany Oliver.
- Żaden. Jedzenia mamy aż nadto, a miłego towarzystwa nigdy dość. Lilianne, zaprowadzisz pana Ravina do salonu i dotrzymasz mu towarzystwa, a ty, Marie, pomożesz mi w kuchni.
- No tak, obiad na moją cześć i ja mam usługiwać... - wymamrotałam pod nosem i udałam się za babcią do kuchni, gdzie znad garnków i blach unosiły się niesamowite zapachy. Może i była nadęta, złośliwa małpą, ale gotowała nieziemsko. Szczególnie od święta.
- Wlej krem do miseczek i połóż na niego bekon. Dwa plasterki na porcję, nie więcej - wydała polecenie, wskazując na garnek do połowy wypełniony kremem marchwiowym. - Tak swoją drogą, to mogłaś kupić jej coś bardziej pożytecznego. Maskotek ma aż w nadmiarze.
- To nie ja jej to kupiłam tylko Oliver.
- Oliver? - Spojrzała na mnie pytająco i odłożyła dopiero co wypolerowaną szklankę na zastawiony naczyniami blat. - To czemu Lilianne powiedziała, że to od ciebie?
- Oliver kupił go po to, bym mogła jej go dać jako spóźniony prezent urodzinowy - wyjaśniłam, napełniając pierwszą miseczkę pomarańczową papką.
- Wstydziłabyś się, Marie!
Tym razem to ja spojrzałam na nią pytająco.
- To nie wypada prosić kogoś o takie rzeczy.
- O nic go nie prosiłam. To była jego własna inicjatywa.
- Mogłaś odmówić.
- Niby jak, skoro ten misiek był już w samochodzie, kiedy Oliver po mnie przyjechał?
- To nieco zmienia postać rzeczy - powiedziała już mniej nerwowym tonem i podeszła do szafki wiszącej tuż przy lodówce. Wyciągnęła z niej puszkę po ciasteczkach, gdzie trzymała swoje zaskórniaki. - Lilianne wypatrzyła tego miśka w markecie, akurat wtedy, gdy spotkałyśmy tam pana Ravina. Kosztował dwadzieścia dolarów. Oddasz mu je zaraz po deserze, jak będziesz odprowadzać go do samochodu.
Wcisnęła mi w kieszeń jeansów dwa dziesięciodolarowe banknoty. Skrzywiła się przy tym z niesmakiem.
- O twoja miednicę to można się skaleczyć. Musisz koniecznie przytyć. To nie są żarty, Marie.
- A czy ja się śmieję?
Pokręciła głową z politowaniem, po czym ustawiła pełne już talerze na tackę i razem przeszłyśmy do salonu.
Podczas jedzenia przystawki rozmawialiśmy głównie o pogodzie, babcia i Oliver wymienili się też poglądami na temat prezydenta i jego świty, a Lily pochwaliła się tym, że skończy ten rok szkolny z najlepszym wynikiem w całej klasie.
Niezręcznie zaczęło się robić przy daniu głównym - pieczeń wołowa w sosie własnym, pieczone ziemniaki i sałatka z wszelkich odmian sałaty - kiedy to babcia zechciała wiedzieć, jak i kiedy poznałam Olivera i co nas kiedyś łączyło.
- Mary chodziła do szkoły z moją siostrą, przyjaźniły się, więc często u nas bywała - wyjaśnił Ravin, pomijając wątek lesbijskiego romansu.
- Z tego, co mówiła mi Lilianne, wynika, że i pan często u nich bywał.
- Zgadza się. Po pewnym czasie Mary stała się też i moją przyjaciółką. Wiedziałem, że pod nieobecność ojca musiała zajmować się dzieckiem, a że miałem w tym doświadczenie, trochę jej pomagałem.
- Doświadczenie? - Heather była wyraźnie zaintrygowana.
- Moich rodziców dosyć często nie było w domu, więc zajmowałem się swoją siostrą. A kiedy się rozwiedli, stałem się jakoby ojcem i głową rodziny.
- A gdzie jest teraz pańska siostra?
- W ośrodku rehabilitacyjnym.
- Jest niepełnosprawna? - spytała babcia, krojąc i tak już mały kawałek mięsa na cztery mikroskopijne części.
- Kilka lat temu doznała poważnego urazu mózgu.
- O matko, a jaka była tego przyczyna?
- Wypadek samochodowy - odpowiedziałam szybko za Olivera. Nie chciałam, by znała prawdziwą przyczynę choroby Courtney, zbyt surowo by ją wtedy oceniła.
Oli już odwracał głowę, by posłać mi pytające spojrzenie, ale wtedy kopnęłam go dyskretnie w kostkę. Domyślił się, że w tym momencie powinien kłamać jak z nut.
- Wracała ze znajomymi z pracy. Wpadli w poślizg i uderzyli w drzewo.
- Wypadki samochodowe to straszna rzecz, jak pan pewnie wie, straciłam w jednym córkę. Dzięki Bogu, Marie miała więcej szczęścia niż Emily i pańska siostra. Uraz mózgu, szczególnie taki trwały, to los gorszy od śmierci. Choć jako katoliczka nie powinnam tego mówić. Bo i śmierć w naszej religii nie jest niczym złym, a życie, nieważne jakie, to wciąż błogosławieństwo. No, ale nie ma co poruszać takich smutnych tematów przy stole. A więc, panie Ravin, pan i Marie byliście dobrymi przyjaciółmi, niczym więcej? - wróciła do pierwotnego tematu.
- Można powiedzieć, że była dla mnie jak siostra.
- Ogromnie mnie to cieszy, bo obawiałam się, że nawet jako dziecko Marie miała niezdrowy pociąg do mężczyzn.
- Nigdy w życiu - kontynuował swoje kłamstwo Oliver, dostrzegając moje niemałe zakłopotanie.
Gdyby dowiedziała się, co tak naprawdę łączyło mnie z Oliverem, natychmiast by go wygoniła, przeklinając na wszystkie świętości, a mnie spaliłaby na stosie.
- A kiedy będzie deser? - zapytała nieśmiało Lily, czym zepchnęła rozmowę z niewygodnego toru, który wcześniej czy później zaprowadziłby nas do ślepego zaułku.
- Jeśli wszyscy już zjedli, to mogę go podać nawet teraz.
Wszyscy przytaknęliśmy - Lily z największym entuzjazmem - i tym sposobem znów znalazłam się z babcią w kuchni. Ona kroiła ciasto czekoladowe z płynnym nadzieniem, które nigdy mi nie wychodziło, a ja nakładałam na talerzyki lody pomarańczowe. Niewielkie porcje, bo były jedynie subtelnym dodatkiem do perfekcyjnego wypieku.
- Bardzo uroczy mężczyzna z tego pana Olivera. Kulturalny, szarmancki, przystojny i całkiem bystry. W dodatku ma rękę do dzieci. Takie cechy powinien mieć idealny kandydat na męża. Szukaj kogoś do niego podobnego. Byle nie był żonaty i nie miał dzieci. Najlepiej, żeby był w twoim wieku. Ja i dziadek byliśmy rówieśnikami i świetnie się dogadywaliśmy, a to bardzo istotna rzecz w małżeństwie - kontynuowała swój niespodziewany wywód i podała mi pierwszy kawałek ciasta. Trzy kolejne musiały mieć identyczne wymiary, inaczej nie nadawały się do podania. - Twój ostatni chłopak, Jared, mi się podobał. Miał te same cechy, co pan Ravin. Lilianne do dziś bardzo pochlebnie się o nim wyraża. Można powiedzieć, że tworzy kwieciste elaboraty na jego temat, uwielbia go do szaleństwa. Rzecz jasna byłam zniesmaczona tym, że już ze sobą współżyliście, ale w gruncie rzeczy to byłby zięć, z którego moja Emily byłaby w pełni zadowolona. Z tak zaradnym mężem u boku w życiu byś nie zginęła. Popełniłaś wielkie głupstwo, wypuszczając go z rąk.
Jakbym nie wiedziała, powiedziałam w myślach i zacisnęłam na chwilę powieki. Byłam bliska łez, czułam się tak, jakby serce miało mi zaraz eksplodować z żalu, ale nie chciałam, by Heather to dostrzegła.
- Wygląda na to, że był dla mnie za dobry - skomentowałam pozbawionym emocji tonem, co kosztowało mnie wiele wysiłku.
- Wydawał się zakochany do szaleństwa.
- Wydawał - odpowiedziałam i w chwili nieświadomości dotknęłam swojej szyi. Chciałam chwycić w palce wisiorek, na którym widniała deklaracja jego miłości do samego końca. Okazała się ona kłamstwem, ale było to takie kłamstwo, którym chciałam się karmić aż do śmierci, w które wciąż chciałam wierzyć, mimo iż rzeczywistość już dawno pokazała, że owa wiara nie miała absolutnie żadnych podstaw. Jednak wisiorka już tam nie było, sama się go pozbyłam w akcie desperacji, czego zaczęłam ogromnie żałować. Tak samo jak tego, że nie rozegrałam tego wszystkiego zupełnie inaczej, że nie przyznałam się Jaredowi do rozmowy z jego matką, że nie wybiegłam z tamtej kawiarni i nie powiedziałam mu, że będę na niego czekać.
Mogliśmy się przecież dogadać, zamiast rozstawać się na dobre, zrobić sobie przerwę, podczas której on skupiłby się na sobie, na swoim wykształceniu. Mogliśmy cały czas utrzymywać kontakt, a potem albo ja pojechałabym do niego, albo on wróciłby do mnie.
To wydawało się takie logiczne, takie łatwe do zrealizowania, takie oczywiste. Szkoda tylko, że nie było takie we wrześniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku. Szkoda, że zamiast rzeczowo, spojrzałam na to z perspektywy Constance, która wcale nie była tak obiektywna, jak mi się wydawało.
Ale już było za późno na to, by wszystko odkręcić, Jared już mnie skreślił, wyrzucił ze swojego serca, tak jak ja wyrzuciłam go z naszego mieszkania. Zignorował mnie po tym, jak próbowałam się zabić, to tak, jakby wykrzyczał mi prosto w twarz, że już mnie nie kocha. I nie łudziłam się, że było inaczej, jednak od czasu do czasu lubiłam pogrążać się w fikcji, lubiłam udawać, że jego miłość wciąż była żywa. To pomagało mi przetrwać, to pomagało zachować mi wiarę w to, że życie wcale nie było takie bezwartościowe, jak mogłoby się wydawać.
Dlatego chciałam odzyskać ten łańcuszek, chciałam znów powiesić go na szyi, chciałam przypomnieć sobie, co to znaczy być kochaną. Pragnęłam pogrążyć się w całkowitej iluzji i pozostać w niej aż do śmierci.
Zdążyłam wyjść z samochodu i uśmiechnięta od ucha do ucha Lily wskoczyła mi prosto w ramiona, jak miała zwyczaj robić po każdej dłuższej rozłące.
- Tak bardzo, bardzo, bardzo, bardzo za tobą tęskniłam!
- Ja za tobą też, ślicznotko. - Uśmiechnęłam się równie szeroko jak ona, po czym pocałowałam jej zaróżowiony policzek i odstawiłam na ziemię z ulga, której nie dałam po sobie poznać. - Robisz się coraz cięższa.
- Wiem! Przytyłam niedawno dwa kilogramy. Babcia mi kazała, powiedziała, że nie mogę lecieć do Paryża taka chuda, bo jej znajome będą myślały, że mnie głodzi. We Francji to chyba nie można być chudym, trzeba mieć tłuścinki, jak babcia Heather.
Bezwolnie się zaśmiałam; na twarzy małej już formował się pytający wyraz, jednak jej uwagę odwróciło nagle to, co znajdowało się na tylnym siedzeniu samochodu Olivera.
- Oliver, co ty tam masz? - zapytała, badając ciekawskim spojrzeniem szybę, której większą część zakrywała chroniąca przed promieniami słonecznymi nalepka.
- Coś dla ciebie.
- Dla mnie?
- Tak. Od Mary.
Jej płonące zaciekawieniem i ekscytacją oczy wlepiły się w moją twarz; potwierdziłam słowa Ravina szybkim skinięciem głowy i zachęciłam siostrę do otworzenia drzwi. Gdy to zrobiła, cała dzielnica usłyszała jej radosny pisk.
- Jest piękny! Najpiękniejszy na świecie!
Podbiegła szybko do mnie, uścisnęła najmocniej jak potrafiła i równie prędko wróciła po swój prezent, który zamiast na siedzeniu znajdował się już w rękach Olivera.
- Widziałam takiego samego w sklepie parę miesięcy temu, ale babcia nie chciała mi go kupić, nawet na urodziny. Powiedziała, że już jestem za duża na zabawki i teraz na urodziny powinnam dostawać książki albo ubrania. Ale przecież ubrania i tak muszę kupować nowe, nawet jak nie mam urodzin. Poza tym pani Wendy ze szkoły mówi, że na zabawki nigdy nie jest się za dużym, a pani Wendy jest bardzo mądra. Bardziej niż babcia, ale jej tego nie mówcie, bo będzie jej przykro.
- Będę milczeć jak grób - obiecałam z poważną miną, której zawsze wymagała deklaracja zachowania tajemnicy.
- Oliver?
- Nie pisnę nawet słówka. - Mężczyzna się wyprostował i wykonał klasyczny gest mający imitować zamykanie ust na kłódkę.
- No, to teraz możemy iść na obiad. Ty też! - dodała szybko Lily i chwyciła Olivera za dłoń, gdy ten, po przekazaniu jej prezentu, chciał siadać za kierownicę.
- Nie chcę robić kłopotu.
- To żaden kłopot - oznajmiłam, uznając pomysł z zaproszeniem go na posiłek za bardzo dobry. Musiałam się mu jakoś odwdzięczyć za ten prezent dla Lily i za odwiedzanie mnie w miejscu, do którego nikt inny nie chciał przychodzić.
- No właśnie, to żaden kłopot. Babcia zrobiła więcej jedzenia, bo miał przyjechać tatuś, ale godzinę temu zadzwonił, że jednak nie przyjedzie, bo go potrzebują w pracy.
Tym razem nie zdołałam powstrzymać westchnienia ulgi. Myśl, że miałam spotkać się z ojcem, już rano napawała mnie obrzydzeniem i niepokojem, więc gdy tylko okazało się, że do owego spotkania nie dojdzie - przynajmniej nie tego dnia - poczułam się największą szczęściarą na świecie.
- A babcia nie lubi, kiedy marnuje się jedzenie, bo to bardzo duży grzech.
- W takim razie chyba nie mogę odmówić.
- Nie możesz. - Uśmiechnęłam się i chwyciłam przyjaciela pod ramię. Przez chwilę i Lily trzymała go za dłoń, jednak szybko ją puściła, gdy niesienie miśka w jednej ręce okazało się dla niej niezbyt wygodne.
Przypominało to trochę scenkę sprzed kilku lat, kiedy to Oli towarzyszył nam podczas siostrzanych spacerów, a ja udawałam, że jesteśmy kochającym się małżeństwem spacerującym ze swoim dzieckiem.
- Babciu, zobacz, co dostałam od Mary! Piękny, prawda?
Heather, ubrana w czarny golf, który zdobiła srebrna broszka wysadzana cykorią, spojrzała obojętnie na białego miśka, wyraźnie zniesmaczona entuzjazmem mojej siostry. Nie lubiła tak żywiołowych reakcji, uważała, że nie przystoją one dobrze wychowanej damie, zwłaszcza z nią spokrewnionej.
- To jest ten, co o nim tak bardzo marzyłam!
- Marzyć, moja droga, to można o spokojnym życiu, zabawek można co najwyżej chcieć. Mówiłam już, że bardzo nie podoba mi się twoja skłonność do materializmu, to... - tu przerwała i spojrzała na mnie z miną człowieka, który właśnie stanął twarzą w twarz ze swoim najgorszym koszmarem. - Matko chrystusowa, Marie, jak ty wyglądasz! Jakby cię z obozu koncentracyjnego wypuścili!
- W więzieniu mieli kiepski catering.
- Coś strasznego. - Przeżegnała się teatralnie i pociągnęła mnie za rękę. - Już w zeszłym roku wyglądałaś jak cień człowieka, ale teraz to już całkowity koszmar. No niech pan powie, panie Ravin, nie mam racji?
- Nie jest tak źle - odpowiedział dyplomatycznie i posłał babci niepewny uśmiech.
- No tak, zapomniałam, że mężczyźni w tych czasach mają specyficzne upodobania. Kiedy ja byłam młoda, im kobieta była pełniejsza, tym większym powodzeniem się cieszyła, chude szkapy brano od biedy.
Przewróciłam dyskretnie oczami, na co Lily głośno zachichotała.
- Przynajmniej Lilianne zaczyna wyglądać jak się należy. Rozumiem, że zostaje pan u nas na obiedzie - zmieniła szybko temat, na co westchnęłam z niewymowną ulgą. Jeszcze jedna uwaga na temat mojej sylwetki i ktoś by zginął.
- Jeśli to nie problem - odparł nieco zakłopotany Oliver.
- Żaden. Jedzenia mamy aż nadto, a miłego towarzystwa nigdy dość. Lilianne, zaprowadzisz pana Ravina do salonu i dotrzymasz mu towarzystwa, a ty, Marie, pomożesz mi w kuchni.
- No tak, obiad na moją cześć i ja mam usługiwać... - wymamrotałam pod nosem i udałam się za babcią do kuchni, gdzie znad garnków i blach unosiły się niesamowite zapachy. Może i była nadęta, złośliwa małpą, ale gotowała nieziemsko. Szczególnie od święta.
- Wlej krem do miseczek i połóż na niego bekon. Dwa plasterki na porcję, nie więcej - wydała polecenie, wskazując na garnek do połowy wypełniony kremem marchwiowym. - Tak swoją drogą, to mogłaś kupić jej coś bardziej pożytecznego. Maskotek ma aż w nadmiarze.
- To nie ja jej to kupiłam tylko Oliver.
- Oliver? - Spojrzała na mnie pytająco i odłożyła dopiero co wypolerowaną szklankę na zastawiony naczyniami blat. - To czemu Lilianne powiedziała, że to od ciebie?
- Oliver kupił go po to, bym mogła jej go dać jako spóźniony prezent urodzinowy - wyjaśniłam, napełniając pierwszą miseczkę pomarańczową papką.
- Wstydziłabyś się, Marie!
Tym razem to ja spojrzałam na nią pytająco.
- To nie wypada prosić kogoś o takie rzeczy.
- O nic go nie prosiłam. To była jego własna inicjatywa.
- Mogłaś odmówić.
- Niby jak, skoro ten misiek był już w samochodzie, kiedy Oliver po mnie przyjechał?
- To nieco zmienia postać rzeczy - powiedziała już mniej nerwowym tonem i podeszła do szafki wiszącej tuż przy lodówce. Wyciągnęła z niej puszkę po ciasteczkach, gdzie trzymała swoje zaskórniaki. - Lilianne wypatrzyła tego miśka w markecie, akurat wtedy, gdy spotkałyśmy tam pana Ravina. Kosztował dwadzieścia dolarów. Oddasz mu je zaraz po deserze, jak będziesz odprowadzać go do samochodu.
Wcisnęła mi w kieszeń jeansów dwa dziesięciodolarowe banknoty. Skrzywiła się przy tym z niesmakiem.
- O twoja miednicę to można się skaleczyć. Musisz koniecznie przytyć. To nie są żarty, Marie.
- A czy ja się śmieję?
Pokręciła głową z politowaniem, po czym ustawiła pełne już talerze na tackę i razem przeszłyśmy do salonu.
Podczas jedzenia przystawki rozmawialiśmy głównie o pogodzie, babcia i Oliver wymienili się też poglądami na temat prezydenta i jego świty, a Lily pochwaliła się tym, że skończy ten rok szkolny z najlepszym wynikiem w całej klasie.
Niezręcznie zaczęło się robić przy daniu głównym - pieczeń wołowa w sosie własnym, pieczone ziemniaki i sałatka z wszelkich odmian sałaty - kiedy to babcia zechciała wiedzieć, jak i kiedy poznałam Olivera i co nas kiedyś łączyło.
- Mary chodziła do szkoły z moją siostrą, przyjaźniły się, więc często u nas bywała - wyjaśnił Ravin, pomijając wątek lesbijskiego romansu.
- Z tego, co mówiła mi Lilianne, wynika, że i pan często u nich bywał.
- Zgadza się. Po pewnym czasie Mary stała się też i moją przyjaciółką. Wiedziałem, że pod nieobecność ojca musiała zajmować się dzieckiem, a że miałem w tym doświadczenie, trochę jej pomagałem.
- Doświadczenie? - Heather była wyraźnie zaintrygowana.
- Moich rodziców dosyć często nie było w domu, więc zajmowałem się swoją siostrą. A kiedy się rozwiedli, stałem się jakoby ojcem i głową rodziny.
- A gdzie jest teraz pańska siostra?
- W ośrodku rehabilitacyjnym.
- Jest niepełnosprawna? - spytała babcia, krojąc i tak już mały kawałek mięsa na cztery mikroskopijne części.
- Kilka lat temu doznała poważnego urazu mózgu.
- O matko, a jaka była tego przyczyna?
- Wypadek samochodowy - odpowiedziałam szybko za Olivera. Nie chciałam, by znała prawdziwą przyczynę choroby Courtney, zbyt surowo by ją wtedy oceniła.
Oli już odwracał głowę, by posłać mi pytające spojrzenie, ale wtedy kopnęłam go dyskretnie w kostkę. Domyślił się, że w tym momencie powinien kłamać jak z nut.
- Wracała ze znajomymi z pracy. Wpadli w poślizg i uderzyli w drzewo.
- Wypadki samochodowe to straszna rzecz, jak pan pewnie wie, straciłam w jednym córkę. Dzięki Bogu, Marie miała więcej szczęścia niż Emily i pańska siostra. Uraz mózgu, szczególnie taki trwały, to los gorszy od śmierci. Choć jako katoliczka nie powinnam tego mówić. Bo i śmierć w naszej religii nie jest niczym złym, a życie, nieważne jakie, to wciąż błogosławieństwo. No, ale nie ma co poruszać takich smutnych tematów przy stole. A więc, panie Ravin, pan i Marie byliście dobrymi przyjaciółmi, niczym więcej? - wróciła do pierwotnego tematu.
- Można powiedzieć, że była dla mnie jak siostra.
- Ogromnie mnie to cieszy, bo obawiałam się, że nawet jako dziecko Marie miała niezdrowy pociąg do mężczyzn.
- Nigdy w życiu - kontynuował swoje kłamstwo Oliver, dostrzegając moje niemałe zakłopotanie.
Gdyby dowiedziała się, co tak naprawdę łączyło mnie z Oliverem, natychmiast by go wygoniła, przeklinając na wszystkie świętości, a mnie spaliłaby na stosie.
- A kiedy będzie deser? - zapytała nieśmiało Lily, czym zepchnęła rozmowę z niewygodnego toru, który wcześniej czy później zaprowadziłby nas do ślepego zaułku.
- Jeśli wszyscy już zjedli, to mogę go podać nawet teraz.
Wszyscy przytaknęliśmy - Lily z największym entuzjazmem - i tym sposobem znów znalazłam się z babcią w kuchni. Ona kroiła ciasto czekoladowe z płynnym nadzieniem, które nigdy mi nie wychodziło, a ja nakładałam na talerzyki lody pomarańczowe. Niewielkie porcje, bo były jedynie subtelnym dodatkiem do perfekcyjnego wypieku.
- Bardzo uroczy mężczyzna z tego pana Olivera. Kulturalny, szarmancki, przystojny i całkiem bystry. W dodatku ma rękę do dzieci. Takie cechy powinien mieć idealny kandydat na męża. Szukaj kogoś do niego podobnego. Byle nie był żonaty i nie miał dzieci. Najlepiej, żeby był w twoim wieku. Ja i dziadek byliśmy rówieśnikami i świetnie się dogadywaliśmy, a to bardzo istotna rzecz w małżeństwie - kontynuowała swój niespodziewany wywód i podała mi pierwszy kawałek ciasta. Trzy kolejne musiały mieć identyczne wymiary, inaczej nie nadawały się do podania. - Twój ostatni chłopak, Jared, mi się podobał. Miał te same cechy, co pan Ravin. Lilianne do dziś bardzo pochlebnie się o nim wyraża. Można powiedzieć, że tworzy kwieciste elaboraty na jego temat, uwielbia go do szaleństwa. Rzecz jasna byłam zniesmaczona tym, że już ze sobą współżyliście, ale w gruncie rzeczy to byłby zięć, z którego moja Emily byłaby w pełni zadowolona. Z tak zaradnym mężem u boku w życiu byś nie zginęła. Popełniłaś wielkie głupstwo, wypuszczając go z rąk.
Jakbym nie wiedziała, powiedziałam w myślach i zacisnęłam na chwilę powieki. Byłam bliska łez, czułam się tak, jakby serce miało mi zaraz eksplodować z żalu, ale nie chciałam, by Heather to dostrzegła.
- Wygląda na to, że był dla mnie za dobry - skomentowałam pozbawionym emocji tonem, co kosztowało mnie wiele wysiłku.
- Wydawał się zakochany do szaleństwa.
- Wydawał - odpowiedziałam i w chwili nieświadomości dotknęłam swojej szyi. Chciałam chwycić w palce wisiorek, na którym widniała deklaracja jego miłości do samego końca. Okazała się ona kłamstwem, ale było to takie kłamstwo, którym chciałam się karmić aż do śmierci, w które wciąż chciałam wierzyć, mimo iż rzeczywistość już dawno pokazała, że owa wiara nie miała absolutnie żadnych podstaw. Jednak wisiorka już tam nie było, sama się go pozbyłam w akcie desperacji, czego zaczęłam ogromnie żałować. Tak samo jak tego, że nie rozegrałam tego wszystkiego zupełnie inaczej, że nie przyznałam się Jaredowi do rozmowy z jego matką, że nie wybiegłam z tamtej kawiarni i nie powiedziałam mu, że będę na niego czekać.
Mogliśmy się przecież dogadać, zamiast rozstawać się na dobre, zrobić sobie przerwę, podczas której on skupiłby się na sobie, na swoim wykształceniu. Mogliśmy cały czas utrzymywać kontakt, a potem albo ja pojechałabym do niego, albo on wróciłby do mnie.
To wydawało się takie logiczne, takie łatwe do zrealizowania, takie oczywiste. Szkoda tylko, że nie było takie we wrześniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku. Szkoda, że zamiast rzeczowo, spojrzałam na to z perspektywy Constance, która wcale nie była tak obiektywna, jak mi się wydawało.
Ale już było za późno na to, by wszystko odkręcić, Jared już mnie skreślił, wyrzucił ze swojego serca, tak jak ja wyrzuciłam go z naszego mieszkania. Zignorował mnie po tym, jak próbowałam się zabić, to tak, jakby wykrzyczał mi prosto w twarz, że już mnie nie kocha. I nie łudziłam się, że było inaczej, jednak od czasu do czasu lubiłam pogrążać się w fikcji, lubiłam udawać, że jego miłość wciąż była żywa. To pomagało mi przetrwać, to pomagało zachować mi wiarę w to, że życie wcale nie było takie bezwartościowe, jak mogłoby się wydawać.
Dlatego chciałam odzyskać ten łańcuszek, chciałam znów powiesić go na szyi, chciałam przypomnieć sobie, co to znaczy być kochaną. Pragnęłam pogrążyć się w całkowitej iluzji i pozostać w niej aż do śmierci.
***
Po deserze, który jak zwykle zniknął w mgnieniu oka, zgodnie z poleceniem babci odprowadziłam Olivera do samochodu, pieniędzy mu jednak nie dałam - przyjęłam kolejne podziękowania za miłe popołudnie i zdecydowałam się, choć nie bez skrępowania, przedstawić mu swoją prośbę:
- Słuchaj, Oliver, trochę mi głupio, bo tyle już dla mnie zrobiłeś...
- Mary, jak długo się znamy? - przerwał mi w połowie zdania.
- Długo.
- Więc powinnaś wiedzieć, że przyjaciele nie mają co się przy mnie krępować i mogą prosić mnie o wszystko.
- I wiem, ale mimo wszystko czuję się tak, jakbym cię wykorzystywała.
- Tobie chętnie daję się wykorzystywać. - Uśmiechnął się zalotnie, po czym zachęcił mnie do kontynuowania.
- Chodzi o to, czy mógłbyś zawieźć mnie jutro do Bellingham. Muszę tam coś załatwić, a nie chcę tłuc się autobusem. Po pobycie w więzieniu wolę przez jakiś czas unikać małych, zatłoczonych przestrzeni.
- Nie ma sprawy, dawno tam nie byłem, więc chętnie się wybiorę. Podaj tylko czas.
- Dziesiąta rano ci pasuje?
- Jak najbardziej.
- Obiecuję, że to już ostatni raz. Już nigdy więcej nie będę ci się narzucać - dodałam szybko, patrząc na niego z ogromną dozą wdzięczności.
- Z tobą to jak z dzieckiem, nie przetłumaczysz... - Pokręcił głową i zmierzwił mi włosy, jak to miał w zwyczaju robić za czasów, kiedy to byłam gotowa zabić za to, by chociaż przy nim stać.
Mimo upływu siedmiu lat wciąż widział we mnie małą dziewczynkę, która rozczulała go swoim urokliwym uporem, jedyna różnica polegała na tym, że już mi to nie przeszkadzało. Można nawet powiedzieć, że było na swój sposób niesamowicie miłe, i takich właśnie miłych odruchów potrzebowałam w swoim życiu po etapie zwiedzania różnego rodzaju zakładów zamkniętych, gdzie nie było ani trochę przyjemnie.
Pożegnaliśmy się krótkim uściskiem, po którym on wyjechał z parkingu, zostawiając za sobą chmurę spalin, a ja wróciłam do mieszkania babci. Najpierw skłamałam, że oddałam Oliverowi pieniądze, a zaraz potem dowiedziałam się, że zamiast w wannie i przed telewizorem, spędzę wieczór na partyjce bingo. I na nic zdały się moje prośby i błagania Lily - spotkanie przy grze organizowane raz w miesiącu było tradycją parafii, którą babcia sobie upatrzyła. I choć zwykle chadzała tam sama, tym razem uparła się, że mamy pójść z nią. A jej upór był równie twardy jak mój własny, więc szybko zaprzestałam wszelkich protestów; ubrałam się w to, co mi wybrała (w białą koszulę i ciemne spodnie), uczesałam Lily i we trzy udałyśmy się na piekielnie nudny spęd znudzonych życiem dewotek.
Jako że była to impreza kościelna, wygranej nie stanowiły pieniądze, a jedynie obraz urzędującego papieża i dwie figurki nieznanych mi świętych. Lily od samego początku nudziła się jak mops, więc postanowiłam umilić jej czas - co chwila wykrzykiwałam słowo bingo, a następnie przyznawałam się do pomyłki, gorliwie za nią przepraszając. Moja siostra była tym zachwycona, chichotała i radośnie się uśmiechała, jej entuzjazmu nie podzielała jednak babcia (cały czas patrzyła na mnie z chęcią mordu wymalowaną na zaczerwienionej z nerwów twarzy). Zresztą nie tylko ona - po szóstym takim epizodzie prowadzący grę ksiądz wyprosił mnie z sali.
Babcia i Lily wyszły razem ze mną, ta pierwsza wyraźnie nie chciała zostawiać mnie samej choćby na sekundę. Nie miałam pojęcia, czy czegoś się obawiała, czy po prostu uznała, że towarzystwo rodziny dobrze mi zrobi po tych kilku miesiącach spędzonych w tak wrogim miejscu jak więzienie.
Przez całą drogę powrotną truła mi o tym, jak to paskudnie się zachowałam i jak wielki wstyd jej przyniosłam. Lamentowała i przysięgała na wszystkie świętości, że już nigdy, przenigdy nigdzie mnie ze sobą nie zabierze (jakby to miało być dla mnie karą).
Zniosłam tę litanię ze stoickim spokojem - ani razu się nie odezwałam, nie zrobiłam też żadnej głupiej miny, co chyba rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. Mimo wszystko lubiła, gdy ktoś się jej stawiał, odbijał piłeczkę, mogła wtedy pozwolić sobie na jeszcze ostrzejszy ton, na znacznie żarliwsze tyrady. W końcu była prowokowana, nie miała innego wyjścia. A tu nic, zero reakcji, więc w końcu i ona musiała przestać. Zrobiła to, gdy przekroczyłyśmy próg mieszkania - wielce obruszona od razu zamknęła się w łazience, a ja, zgodnie z prośbą, utuliłam siostrę do snu.
- Dziękuję, Mary.
- Za co? - zapytałam i zgarnęłam z czoła ułożonej pod cienką kołdrą Lil kosmyk jasnych włosów.
- Za to, że mnie rozśmieszałaś, no i że dotrzymałaś słowa. Obiecałaś, że wrócisz za pół roku i wróciłaś.
- Przecież wiesz, że nigdy nie złamałabym obietnicy.
- No tak, ale tatuś cały czas mówił, że na pewno zostaniesz tam dłużej.
- Jak widać, i tatuś - to słowo ledwo przeszło mi przez gardło i sprawiło, że moje ciało przeszedł dreszcz obrzydzenia - czasami się myli.
- I bardzo się z tego cieszę.
- Ja też.
Uśmiechnęłam się czule i przesunęłam dłoń po twarzy Lily. Była prześliczna, idealna w każdym calu. Dokładnie taka, jaką ją sobie wymarzyłam, gdy tylko dowiedziałam się, że będę miała rodzeństwo. Ojciec liczył na syna, ale ja od początku wiedziałam, że to będzie dziewczynka, tak samo mama. Obie siadałyśmy wieczorami na ganku i wyobrażałyśmy sobie, jak to będzie, kiedy mała w końcu przyjdzie na świat. Ja miałam uczyć ją baletu, a mama gry na skrzypcach, miałyśmy co roku urządzać jej wspaniałe przyjęcia urodzinowe i stroić w najpiękniejsze sukienki. Żadnej z nas nie przeszło przez myśl, że wszystko potoczy się zupełnie innym torem. W końcu nic na to nie wskazywało. Człowiek szczęśliwy - a my byliśmy wtedy niezwykle szczęśliwi - nie zaprzątał sobie głowy śmiercią, nie spodziewał się jej. Człowiekowi szczęśliwemu wydawało się, że będzie żył wiecznie, tak samo jak jego bliscy.
Szczęście usypiało czujność, osłabiało wszystkie instynkty. Szczęście było zdradliwe. Szczęście zabijało...
- Dobranoc, Mary.
- Dobranoc, aniołku.
Zagryzłam lekko wargi i zaraz potem przycisnęłam je do czoła Lily z taką czułością, z jaką zawsze robiła to mama, choć ona niestety tego nie pamiętała.
Do oczu napłynęły mi łzy, uwolniłam je, gdy tylko opuściłam pokój siostry i zamknęłam się w łazience. Dopiero gorąca kąpiel, której tak bardzo mi brakowało, uspokoiła moje nerwy. Przestałam płakać już po pięciu minutach leżenia w wannie, a po piętnastu byłam już na tyle wyciszona i zrelaksowana, że bez zbędnej zawieruchy w głowie położyłam się na kanapie w salonie i, opatuliwszy miękkim kocem, włączyłam telewizję, bo oprócz kąpieli i dobrego jedzenia w więzieniu brakowało mi też zasypiania przy grającym telewizorze.
Na kanale pierwszym konferencja prasowa prezydenta - nienawidziłam polityki. Na drugim talk-show z udziałem psychoanalityków - tych miałam już po dziurki w nosie. Na trzecim Ucieczka z Alcatraz - temat zbyt świeży. Na czwartym film erotyczny - normalnie bym się zatrzymała, gdyby nie fakt, że na ekranie pojawiły się dwie nagie kobiety ułożone w pozycji 69. Zupełnie bezwolnie wskoczyły mi do głowy Maya Thomas i Louise Willbourne.
Przypomniałam sobie wszystkie te jęki, które nie pozwalały mi spać, te wszystkie obrzydliwe widoki, które byłam zmuszona oglądać niemal każdej nocy przez trzy miesiące. Wzdrygnęłam się z niesmakiem i przełączyłam jeszcze szybciej niż wtedy, gdy zobaczyłam nadętą twarz Busha. Na kanale piątym leciał powtórkowy odcinek Bonanzy, co byłam w stanie zaakceptować. Położyłam się na lewy bok i zanim zdążyłam rozeznać w akcji, zasnęłam kamiennym snem.
- Słuchaj, Oliver, trochę mi głupio, bo tyle już dla mnie zrobiłeś...
- Mary, jak długo się znamy? - przerwał mi w połowie zdania.
- Długo.
- Więc powinnaś wiedzieć, że przyjaciele nie mają co się przy mnie krępować i mogą prosić mnie o wszystko.
- I wiem, ale mimo wszystko czuję się tak, jakbym cię wykorzystywała.
- Tobie chętnie daję się wykorzystywać. - Uśmiechnął się zalotnie, po czym zachęcił mnie do kontynuowania.
- Chodzi o to, czy mógłbyś zawieźć mnie jutro do Bellingham. Muszę tam coś załatwić, a nie chcę tłuc się autobusem. Po pobycie w więzieniu wolę przez jakiś czas unikać małych, zatłoczonych przestrzeni.
- Nie ma sprawy, dawno tam nie byłem, więc chętnie się wybiorę. Podaj tylko czas.
- Dziesiąta rano ci pasuje?
- Jak najbardziej.
- Obiecuję, że to już ostatni raz. Już nigdy więcej nie będę ci się narzucać - dodałam szybko, patrząc na niego z ogromną dozą wdzięczności.
- Z tobą to jak z dzieckiem, nie przetłumaczysz... - Pokręcił głową i zmierzwił mi włosy, jak to miał w zwyczaju robić za czasów, kiedy to byłam gotowa zabić za to, by chociaż przy nim stać.
Mimo upływu siedmiu lat wciąż widział we mnie małą dziewczynkę, która rozczulała go swoim urokliwym uporem, jedyna różnica polegała na tym, że już mi to nie przeszkadzało. Można nawet powiedzieć, że było na swój sposób niesamowicie miłe, i takich właśnie miłych odruchów potrzebowałam w swoim życiu po etapie zwiedzania różnego rodzaju zakładów zamkniętych, gdzie nie było ani trochę przyjemnie.
Pożegnaliśmy się krótkim uściskiem, po którym on wyjechał z parkingu, zostawiając za sobą chmurę spalin, a ja wróciłam do mieszkania babci. Najpierw skłamałam, że oddałam Oliverowi pieniądze, a zaraz potem dowiedziałam się, że zamiast w wannie i przed telewizorem, spędzę wieczór na partyjce bingo. I na nic zdały się moje prośby i błagania Lily - spotkanie przy grze organizowane raz w miesiącu było tradycją parafii, którą babcia sobie upatrzyła. I choć zwykle chadzała tam sama, tym razem uparła się, że mamy pójść z nią. A jej upór był równie twardy jak mój własny, więc szybko zaprzestałam wszelkich protestów; ubrałam się w to, co mi wybrała (w białą koszulę i ciemne spodnie), uczesałam Lily i we trzy udałyśmy się na piekielnie nudny spęd znudzonych życiem dewotek.
Jako że była to impreza kościelna, wygranej nie stanowiły pieniądze, a jedynie obraz urzędującego papieża i dwie figurki nieznanych mi świętych. Lily od samego początku nudziła się jak mops, więc postanowiłam umilić jej czas - co chwila wykrzykiwałam słowo bingo, a następnie przyznawałam się do pomyłki, gorliwie za nią przepraszając. Moja siostra była tym zachwycona, chichotała i radośnie się uśmiechała, jej entuzjazmu nie podzielała jednak babcia (cały czas patrzyła na mnie z chęcią mordu wymalowaną na zaczerwienionej z nerwów twarzy). Zresztą nie tylko ona - po szóstym takim epizodzie prowadzący grę ksiądz wyprosił mnie z sali.
Babcia i Lily wyszły razem ze mną, ta pierwsza wyraźnie nie chciała zostawiać mnie samej choćby na sekundę. Nie miałam pojęcia, czy czegoś się obawiała, czy po prostu uznała, że towarzystwo rodziny dobrze mi zrobi po tych kilku miesiącach spędzonych w tak wrogim miejscu jak więzienie.
Przez całą drogę powrotną truła mi o tym, jak to paskudnie się zachowałam i jak wielki wstyd jej przyniosłam. Lamentowała i przysięgała na wszystkie świętości, że już nigdy, przenigdy nigdzie mnie ze sobą nie zabierze (jakby to miało być dla mnie karą).
Zniosłam tę litanię ze stoickim spokojem - ani razu się nie odezwałam, nie zrobiłam też żadnej głupiej miny, co chyba rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. Mimo wszystko lubiła, gdy ktoś się jej stawiał, odbijał piłeczkę, mogła wtedy pozwolić sobie na jeszcze ostrzejszy ton, na znacznie żarliwsze tyrady. W końcu była prowokowana, nie miała innego wyjścia. A tu nic, zero reakcji, więc w końcu i ona musiała przestać. Zrobiła to, gdy przekroczyłyśmy próg mieszkania - wielce obruszona od razu zamknęła się w łazience, a ja, zgodnie z prośbą, utuliłam siostrę do snu.
- Dziękuję, Mary.
- Za co? - zapytałam i zgarnęłam z czoła ułożonej pod cienką kołdrą Lil kosmyk jasnych włosów.
- Za to, że mnie rozśmieszałaś, no i że dotrzymałaś słowa. Obiecałaś, że wrócisz za pół roku i wróciłaś.
- Przecież wiesz, że nigdy nie złamałabym obietnicy.
- No tak, ale tatuś cały czas mówił, że na pewno zostaniesz tam dłużej.
- Jak widać, i tatuś - to słowo ledwo przeszło mi przez gardło i sprawiło, że moje ciało przeszedł dreszcz obrzydzenia - czasami się myli.
- I bardzo się z tego cieszę.
- Ja też.
Uśmiechnęłam się czule i przesunęłam dłoń po twarzy Lily. Była prześliczna, idealna w każdym calu. Dokładnie taka, jaką ją sobie wymarzyłam, gdy tylko dowiedziałam się, że będę miała rodzeństwo. Ojciec liczył na syna, ale ja od początku wiedziałam, że to będzie dziewczynka, tak samo mama. Obie siadałyśmy wieczorami na ganku i wyobrażałyśmy sobie, jak to będzie, kiedy mała w końcu przyjdzie na świat. Ja miałam uczyć ją baletu, a mama gry na skrzypcach, miałyśmy co roku urządzać jej wspaniałe przyjęcia urodzinowe i stroić w najpiękniejsze sukienki. Żadnej z nas nie przeszło przez myśl, że wszystko potoczy się zupełnie innym torem. W końcu nic na to nie wskazywało. Człowiek szczęśliwy - a my byliśmy wtedy niezwykle szczęśliwi - nie zaprzątał sobie głowy śmiercią, nie spodziewał się jej. Człowiekowi szczęśliwemu wydawało się, że będzie żył wiecznie, tak samo jak jego bliscy.
Szczęście usypiało czujność, osłabiało wszystkie instynkty. Szczęście było zdradliwe. Szczęście zabijało...
- Dobranoc, Mary.
- Dobranoc, aniołku.
Zagryzłam lekko wargi i zaraz potem przycisnęłam je do czoła Lily z taką czułością, z jaką zawsze robiła to mama, choć ona niestety tego nie pamiętała.
Do oczu napłynęły mi łzy, uwolniłam je, gdy tylko opuściłam pokój siostry i zamknęłam się w łazience. Dopiero gorąca kąpiel, której tak bardzo mi brakowało, uspokoiła moje nerwy. Przestałam płakać już po pięciu minutach leżenia w wannie, a po piętnastu byłam już na tyle wyciszona i zrelaksowana, że bez zbędnej zawieruchy w głowie położyłam się na kanapie w salonie i, opatuliwszy miękkim kocem, włączyłam telewizję, bo oprócz kąpieli i dobrego jedzenia w więzieniu brakowało mi też zasypiania przy grającym telewizorze.
Na kanale pierwszym konferencja prasowa prezydenta - nienawidziłam polityki. Na drugim talk-show z udziałem psychoanalityków - tych miałam już po dziurki w nosie. Na trzecim Ucieczka z Alcatraz - temat zbyt świeży. Na czwartym film erotyczny - normalnie bym się zatrzymała, gdyby nie fakt, że na ekranie pojawiły się dwie nagie kobiety ułożone w pozycji 69. Zupełnie bezwolnie wskoczyły mi do głowy Maya Thomas i Louise Willbourne.
Przypomniałam sobie wszystkie te jęki, które nie pozwalały mi spać, te wszystkie obrzydliwe widoki, które byłam zmuszona oglądać niemal każdej nocy przez trzy miesiące. Wzdrygnęłam się z niesmakiem i przełączyłam jeszcze szybciej niż wtedy, gdy zobaczyłam nadętą twarz Busha. Na kanale piątym leciał powtórkowy odcinek Bonanzy, co byłam w stanie zaakceptować. Położyłam się na lewy bok i zanim zdążyłam rozeznać w akcji, zasnęłam kamiennym snem.
***
- Jestem głupia.
Oliver spojrzał na mnie pytająco. Oparłam głowę o fotel pasażera i westchnęłam głęboko.
- Myślałam, że odzyskam coś, co sprzedałam w zeszłym roku.
- Ten łańcuszek od Jareda?
- Skąd wiesz? - zapytałam zaskoczona. Nigdy mu o tym nie wspominałam, a przynajmniej nie pamiętałam, bym wspominała.
- Lily mi mówiła, że dostałaś kiedyś od niego łańcuszek, ale teraz już go nie nosisz. Czysta dedukcja.
- Gratuluję bystrości umysłu, szkoda, że mój tak nie działa. Okropna ze mnie idiotka. Najpierw sprzedaję jedyną pamiątkę po miłości swojego życia, a potem naiwnie liczę na to, że ją odzyskam.
- Nie masz pieniędzy, by go odkupić czy już go sprzedali?
- Sprzedali - odpowiedziałam zrezygnowana. - Próbowałam nawet dowiedzieć się komu, ale bezskutecznie, bo nie udzielają takich informacji.
- Przykro mi. - Oliver dotknął mojej dłoni z miną, która faktycznie wyrażała głęboki żal.
- Mi jeszcze bardziej. Naprawdę mam jakiegoś kurewskiego pecha. Każda najpiękniejsza rzecz w moim życiu z biegiem czasu zamienia się w gówno. I to głównie z mojej winy. Ktoś chyba rzucił na mnie jakąś klątwę. Być może Pauline Stanley. Albo Gloria.
- Gloria na pewno nie, lubiła cię.
- No tak, zapomniałam, że myślała, że bzykam się tylko z Courtney, a od ciebie trzymam się z daleka.
- A co innego jej miałem powiedzieć? To było najlepsze rozwiązanie dla nas wszystkich.
- Wiem.
Odwróciłam twarz od Olivera i spojrzałam na frontowe drzwi lombardu. Zaraz potem zacisnęłam mocno powieki z nadzieją, że kiedy je uniosę, czas się cofnie, a ja zamiast siedzieć w samochodzie Olivera będę stać przed ladą i sprzedam wyłącznie aparat. Ale tak się nie stało - otworzyłam oczy i zobaczyłam dokładnie to samo, co przed ich zamknięciem. Wciąż był czerwiec tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku, a ja płakałam.
- Traktował cię lepiej niż ja, prawda? - odezwał się Ravin przytłoczony niezręczną ciszą.
- Traktował mnie lepiej niż wszyscy.
- Chodziło mi o to, czy cię kochał.
- Kochał, ale przestał, i wcale nie powinno mnie to dziwić, bo przecież ja kochałam kiedyś ciebie, a potem przestałam. To chyba normalna rzecz.
- Chyba tak.
- Wiesz, co myślę? - otarłam spływające po polikach łzy. - Że to wszystko nie ma sensu, to całe kochanie. Bo przecież w gruncie rzeczy i tak chodzi wyłącznie o seks, więc na co to wszystko? Po co te deklaracje, wielkie słowa i inne pierdoły?
- Nie wiem, Mary. Może po to, by udawać, że jest się czymś więcej niż tylko zaspokajającym pierwotne instynkty zwierzęciem.
- Shannon, brat Jareda - sprecyzowałam, gdy przypomniałam sobie, że Oliver nie znał starszego Leto - powiedział kiedyś coś bardzo mądrego. Oczywiście wtedy uznałam to za głupotę, jak większość rzeczy, które mówił, ale teraz widzę w tym sporo racji.
- Co takiego?
- Miłość to wymysł człowieka. Piękne słowo, które ma uszlachetniać prymitywny popęd seksualny.
- Bystry gość.
- Statystycznie nawet największy idiota musi powiedzieć kiedyś coś mądrego.
- Nie lubiłaś go?
- Uwielbiałam. Po prostu łączyły nas specyficzne relacje. Miłość, przyjaźń i nienawiść w jednym.
- Zupełnie jak w rodzeństwie. Takim normalnym, nie twoim - dodał szybko.
- W takim jak twoje i Courtney.
- Tyle razy miałem ochotę zabić tę małą zołzę, a teraz oddałbym wszystko, by przebywać w tym ośrodku zamiast niej. Bywała irytująca, ale nie zasłużyła na to, co ją spotkało.
- Nie winisz mnie czasem za to?
Spojrzałam Ravinowi prosto w oczy, w których szkliły się łzy.
- Nie. Nie winię nikogo prócz samego siebie. Mogłem trzymać ją z dala od prochów, mogłem ją lepiej chronić.
- A ja mogłam zabrać tę kokainę ze sobą.
- Nieważne, kto co mógł, co się stało to się nie odstanie. Prawda?
Przetarł szybko twarz i wziął głęboki oddech. Jak każdy mężczyzna, uważał, że płacz umniejszał jego męskość.
- Prawda. A teraz jedźmy do Steviego, muszę się napić, żeby odzyskać równowagę.
***
Bar, jak to zwykle bywało przed godziną czwartą, był praktycznie pusty; nikt nie zajmował stolików, bilard oblegały trzy osoby, a przy kontuarze siedziała jedna - szczupły mężczyzna popijający piwo. Z głośników płynęła spokojna muzyka, którą zagłuszał szum rozstawionych we wszystkich kątach wiatraków. Przynosiły one niewymowną ulgę w tak upalne dni jak ten. Szczególnie gdy dodatkowo paliły człowieka różne, niekoniecznie pozytywne emocje.
- No proszę, proszę, kto raczył odwiedzić stare śmieci. - Melissa uśmiechnęła się szeroko, przewieszając białą ścierkę przez ramię, kiedy razem z Oliverem usiedliśmy na drewnianych stołkach. - Gdzie ty się w ogóle ostatnio podziewasz?
- Mieszkam teraz w Seattle.
- Dama z wielkiego miasta, znaczy się?
- Królowa od razu - zaśmiałam się i pomachałam głową. - Lepiej podaj mi kieliszek wódki.
- A co dla pana? - zwróciła się do Ravina.
- Colę z lodem i cytryną.
- Już się robi. - Uśmiechnęła się i zabrała do pracy.
Rozejrzałam się dookoła, czując coś, co zwykle się odczuwa, gdy wraca się w bliskie swemu sercu, utęsknione miejsce po dłuższej nieobecności. Mój wzrok zatrzymał się dopiero na drzwiach gabinetu Steviego; to jego brakowało mi najbardziej.
- Stevie jest u siebie? - spytałam, gdy Melissa postawiła przede mną nieduży kieliszek.
- Nie, u lekarza.
- U lekarza? - Zmarszczyłam czoło; do rozczarowania, żalu i złości na samą siebie doszedł właśnie niepokój.
- Nie najlepiej się ostatnio czuje. Nikomu się do tego nie przyznaje, ale już kilka razy widziałam, jak łapał się za pierś. To pewnie serce. Już jakiś czas temu kardiolog zalecał mu odpoczynek, ale wiesz, jaki jest Stevie.
- Myśli, że świat się zawali, jeśli chociaż na chwilę sobie odpuści.
- Dokładnie. - Mel westchnęła głęboko i podała Oliverowi jego zamówienie. Podziękował, jak na gentlemana przystało, z uprzejmym uśmiechem. Nie był on jednak szczery, bo i jego coś trapiło i on chciał utopić smutek w alkoholu, jednak nie zrobił tego ze względu na mnie.
Ja też nie powinnam była pić, ale niestety nie potrafiłam radzić sobie inaczej z własnymi demonami. Nie w tamtym okresie...
Wypiłam duszkiem swoje"lekarstwo" i już miałam prosić o kolejną dawkę, gdy drzwi lokalu otworzyły się na oścież i stanął w nich Stevie.
- O wilku mowa. Niech szef zobaczy, kto nas odwiedził. - Melissa spojrzała najpierw na Stevena, a potem na mnie. Ten tylko zmarszczył ciemne brwi, które mocno kontrastowały z jego bladą skórą, jakby nie zrozumiał, co właśnie do niego powiedziano. - Mary Jane tutaj jest.
- Cześć.
Obróciłam się w jego stronę i zamachałam nieśmiało. W jednej chwili twarz mężczyzny rozjaśnił szeroki uśmiech. Szczery.
- Mary!
Zanim się zorientowałam, trzymał mnie już w ramionach i przyciskał spierzchnięte wargi do czoła - nie były to gesty stęsknionego przyjaciela tylko kochającego ojca. Takiego prawdziwego, jakiego miałam kiedyś w osobie Marka Kinga.
- Dobrze cię widzieć na wolności.
- Dobrze być na wolności.
- Nawet nie wiesz, jak nam cię tu brakuje - kontynuował, zgarniając mi z twarzy kosmyk włosów. - Klienci bez przerwy o ciebie pytają. Są ciekawi, czy jeszcze kiedyś do nas wrócisz.
- Niestety mam inne plany. Co nie znaczy, że mi was nie brakuje - dodałam szybko, siadając z powrotem na krześle. Stevie zrobił to samo, wcześniej podając dłoń Oliverowi, który zupełnie ignorował zalotne uśmieszki Melissy.
- Możesz mi je zdradzić? Te swoje plany.
- Tak, tylko najpierw powiedz, jak się czujesz i co powiedział ci lekarz.
- Już musiała wypaplać - wycedził i posłał Mel teatralne spojrzenie. - Dobrze się czuję, czemu miałbym się czuć źle? To była rutynowa kontrola, w moim wieku to konieczność.
- Co powiedział ci lekarz? - powtórzyłam zniecierpliwionym tonem.
- Jesteś gorsza od mojej żony, wiesz?
Skinęłam twierdząco głową.
- Co powiedział, co powiedział... Mam pić ziółka i łykać jakieś pigułki, na które wydałem pół pensji. Kazał też unikać stresu, ale to w takich warunkach niemożliwe.
- Po prostu się o ciebie martwimy, co w tym złego? - wtrąciła się moja dawna koleżanka z pracy.
- No właśnie - zawtórowałam jej.
- Cholery jedne - zaśmiał się i wrzucił do ust garść solonych orzeszków. Kiedy już je przeżuł, zwrócił się do mnie: - Twoja kolej.
- Jak tylko skończy się rok szkolny, przeprowadzam się razem z babcią i Lily do Paryża. Heather twierdzi, że we Francji będzie mi łatwiej zacząć wszystko od nowa.
- Też tak uważasz?
- Tak. Tam będzie mniej pokus, przynajmniej taką mam nadzieję. Dla Francuzów będę zwykła dziewczyną, nie będą patrzeć na mnie przez pryzmat mojego dotychczasowego życia. Znów będę miała czystą kartę, niewielu dostaje taką szansę, więc powinnam być wdzięczna babci, że mi to umożliwia.
- Twoja mama zawsze powtarzała, że to dobra kobieta, tylko...
- Skrzętnie to ukrywa - dokończyłam za niego z lekkim uśmiechem.
- Spotkałem ją tylko raz, przyleciała tu na ślub twoich rodziców, byłem przerażony, kiedy zaczęła rozstawiać Marka po kątach. To twardy facet, nigdy nie uginał przed nikim karku, a przy twojej babci zamieniał się w przestraszonego chłopczyka.
- Heather ma mocną osobowość, ale na mnie potrzeba czegoś więcej. Nie boję się jej, po prostu ją szanuję, choć nie zawsze to okazuję - wyznałam szczerze, bawiąc się pustym kieliszkiem.
- Ty jesteś zupełnie inną kategorią człowieka. I to jest komplement - zastrzegł sobie szybko w obawie, że zrozumiem go na opak i śmiertelnie się obrażę.
- Wiem.
- Teraz tak zupełnie poważnie, cieszę się, że masz szansę zacząć nowe życie, zasłużyłaś na to jak nikt inny. Oczywiście będę za tobą tęsknił, ale wolę, żebyś była szczęśliwa w Paryżu, niż prowadziła smutny żywot tutaj.
Wygięłam wargi w minie wyrażającej szczere wzruszenie i mocno przytuliłam się do równie poruszonego mężczyzny.
- Kocham cię, Stevie. Jesteś moim aniołem stróżem.
- Ja ciebie też, moja mała laleczko.
- Będę do ciebie pisać i dzwonić, obiecuję. Jak babcia się zgodzi, a na pewno się zgodzi, bo się przy tym uprę i nie będzie miała innego wyjścia, przylecisz do nas z całą rodziną na urlop.
- Wiesz, że ja nie biorę urlopów.
- A więc praca jest dla ciebie ważniejsza niż zobaczenie się ze mną?
- No proszę, proszę, kto raczył odwiedzić stare śmieci. - Melissa uśmiechnęła się szeroko, przewieszając białą ścierkę przez ramię, kiedy razem z Oliverem usiedliśmy na drewnianych stołkach. - Gdzie ty się w ogóle ostatnio podziewasz?
- Mieszkam teraz w Seattle.
- Dama z wielkiego miasta, znaczy się?
- Królowa od razu - zaśmiałam się i pomachałam głową. - Lepiej podaj mi kieliszek wódki.
- A co dla pana? - zwróciła się do Ravina.
- Colę z lodem i cytryną.
- Już się robi. - Uśmiechnęła się i zabrała do pracy.
Rozejrzałam się dookoła, czując coś, co zwykle się odczuwa, gdy wraca się w bliskie swemu sercu, utęsknione miejsce po dłuższej nieobecności. Mój wzrok zatrzymał się dopiero na drzwiach gabinetu Steviego; to jego brakowało mi najbardziej.
- Stevie jest u siebie? - spytałam, gdy Melissa postawiła przede mną nieduży kieliszek.
- Nie, u lekarza.
- U lekarza? - Zmarszczyłam czoło; do rozczarowania, żalu i złości na samą siebie doszedł właśnie niepokój.
- Nie najlepiej się ostatnio czuje. Nikomu się do tego nie przyznaje, ale już kilka razy widziałam, jak łapał się za pierś. To pewnie serce. Już jakiś czas temu kardiolog zalecał mu odpoczynek, ale wiesz, jaki jest Stevie.
- Myśli, że świat się zawali, jeśli chociaż na chwilę sobie odpuści.
- Dokładnie. - Mel westchnęła głęboko i podała Oliverowi jego zamówienie. Podziękował, jak na gentlemana przystało, z uprzejmym uśmiechem. Nie był on jednak szczery, bo i jego coś trapiło i on chciał utopić smutek w alkoholu, jednak nie zrobił tego ze względu na mnie.
Ja też nie powinnam była pić, ale niestety nie potrafiłam radzić sobie inaczej z własnymi demonami. Nie w tamtym okresie...
Wypiłam duszkiem swoje"lekarstwo" i już miałam prosić o kolejną dawkę, gdy drzwi lokalu otworzyły się na oścież i stanął w nich Stevie.
- O wilku mowa. Niech szef zobaczy, kto nas odwiedził. - Melissa spojrzała najpierw na Stevena, a potem na mnie. Ten tylko zmarszczył ciemne brwi, które mocno kontrastowały z jego bladą skórą, jakby nie zrozumiał, co właśnie do niego powiedziano. - Mary Jane tutaj jest.
- Cześć.
Obróciłam się w jego stronę i zamachałam nieśmiało. W jednej chwili twarz mężczyzny rozjaśnił szeroki uśmiech. Szczery.
- Mary!
Zanim się zorientowałam, trzymał mnie już w ramionach i przyciskał spierzchnięte wargi do czoła - nie były to gesty stęsknionego przyjaciela tylko kochającego ojca. Takiego prawdziwego, jakiego miałam kiedyś w osobie Marka Kinga.
- Dobrze cię widzieć na wolności.
- Dobrze być na wolności.
- Nawet nie wiesz, jak nam cię tu brakuje - kontynuował, zgarniając mi z twarzy kosmyk włosów. - Klienci bez przerwy o ciebie pytają. Są ciekawi, czy jeszcze kiedyś do nas wrócisz.
- Niestety mam inne plany. Co nie znaczy, że mi was nie brakuje - dodałam szybko, siadając z powrotem na krześle. Stevie zrobił to samo, wcześniej podając dłoń Oliverowi, który zupełnie ignorował zalotne uśmieszki Melissy.
- Możesz mi je zdradzić? Te swoje plany.
- Tak, tylko najpierw powiedz, jak się czujesz i co powiedział ci lekarz.
- Już musiała wypaplać - wycedził i posłał Mel teatralne spojrzenie. - Dobrze się czuję, czemu miałbym się czuć źle? To była rutynowa kontrola, w moim wieku to konieczność.
- Co powiedział ci lekarz? - powtórzyłam zniecierpliwionym tonem.
- Jesteś gorsza od mojej żony, wiesz?
Skinęłam twierdząco głową.
- Co powiedział, co powiedział... Mam pić ziółka i łykać jakieś pigułki, na które wydałem pół pensji. Kazał też unikać stresu, ale to w takich warunkach niemożliwe.
- Po prostu się o ciebie martwimy, co w tym złego? - wtrąciła się moja dawna koleżanka z pracy.
- No właśnie - zawtórowałam jej.
- Cholery jedne - zaśmiał się i wrzucił do ust garść solonych orzeszków. Kiedy już je przeżuł, zwrócił się do mnie: - Twoja kolej.
- Jak tylko skończy się rok szkolny, przeprowadzam się razem z babcią i Lily do Paryża. Heather twierdzi, że we Francji będzie mi łatwiej zacząć wszystko od nowa.
- Też tak uważasz?
- Tak. Tam będzie mniej pokus, przynajmniej taką mam nadzieję. Dla Francuzów będę zwykła dziewczyną, nie będą patrzeć na mnie przez pryzmat mojego dotychczasowego życia. Znów będę miała czystą kartę, niewielu dostaje taką szansę, więc powinnam być wdzięczna babci, że mi to umożliwia.
- Twoja mama zawsze powtarzała, że to dobra kobieta, tylko...
- Skrzętnie to ukrywa - dokończyłam za niego z lekkim uśmiechem.
- Spotkałem ją tylko raz, przyleciała tu na ślub twoich rodziców, byłem przerażony, kiedy zaczęła rozstawiać Marka po kątach. To twardy facet, nigdy nie uginał przed nikim karku, a przy twojej babci zamieniał się w przestraszonego chłopczyka.
- Heather ma mocną osobowość, ale na mnie potrzeba czegoś więcej. Nie boję się jej, po prostu ją szanuję, choć nie zawsze to okazuję - wyznałam szczerze, bawiąc się pustym kieliszkiem.
- Ty jesteś zupełnie inną kategorią człowieka. I to jest komplement - zastrzegł sobie szybko w obawie, że zrozumiem go na opak i śmiertelnie się obrażę.
- Wiem.
- Teraz tak zupełnie poważnie, cieszę się, że masz szansę zacząć nowe życie, zasłużyłaś na to jak nikt inny. Oczywiście będę za tobą tęsknił, ale wolę, żebyś była szczęśliwa w Paryżu, niż prowadziła smutny żywot tutaj.
Wygięłam wargi w minie wyrażającej szczere wzruszenie i mocno przytuliłam się do równie poruszonego mężczyzny.
- Kocham cię, Stevie. Jesteś moim aniołem stróżem.
- Ja ciebie też, moja mała laleczko.
- Będę do ciebie pisać i dzwonić, obiecuję. Jak babcia się zgodzi, a na pewno się zgodzi, bo się przy tym uprę i nie będzie miała innego wyjścia, przylecisz do nas z całą rodziną na urlop.
- Wiesz, że ja nie biorę urlopów.
- A więc praca jest dla ciebie ważniejsza niż zobaczenie się ze mną?
Zrobiłam teatralną minę, która miała go rozmiękczyć. Poskutkowało.
- Raz mogę zrobić mały wyjątek.
- I to mi się podoba.
Uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam go w świeżo ogolony policzek. Pachniał płynem po goleniu i czułością, jak niedorzecznie to nie brzmiało...
- Raz mogę zrobić mały wyjątek.
- I to mi się podoba.
Uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam go w świeżo ogolony policzek. Pachniał płynem po goleniu i czułością, jak niedorzecznie to nie brzmiało...
***
- Umieram z głodu! - oznajmiłam, gdy po dwóch godzinach stania w korku na autostradzie w końcu przekroczyliśmy próg mieszkania Olivera.
- Zaraz coś przygotuję. Ostatnio znowu zacząłem gotować, więc nie powinnaś się otruć.
Zaśmiałam się i ruszyłam za gospodarzem. Zanim doszliśmy do kuchni, minęliśmy salon, w którym panował tak okropny bałagan, że sama nabrałam ochoty na to, by tam posprzątać. I zrobiłabym to z całą pewnością, gdybym nie była tak bardzo zmęczona. I głodna.
- Znasz mnie, zawsze byłem paskudnym bałaganiarzem - oznajmił nieco zawstydzony, choć nie powiedziałam nawet słowa. Oczywistym było dla mnie to, że mężczyzna, który został w domu całkiem sam, nie dbał specjalnie o porządek. Niektórym nie pozwalało na to cierpienie, inni, tak jak Oliver, byli bałaganiarzami z natury.
- I ze mnie żadna pedantka.
- Z tego, co pamiętam, w domu zawsze miałaś czysto.
- W domu ojca. Gdy miałam swoje mieszkanie, panował tam wieczny syf, szczególnie po tym, jak wyprowadził się stamtąd Jared. Generalne porządki robiłam tylko wtedy, kiedy byłam kompletnie naćpana.
- Czyli, znając ciebie, codziennie.
Spojrzałam na niego wzrokiem mordercy.
- Spokojnie, tylko żartowałem.
Uniósł ręce w geście obronnym i uśmiechnął się nonszalancko. Wtedy też stało się coś zupełnie niespodziewanego - w moim ciele nastąpiła ta sama reakcja, co przed laty. Serce szybciej zabiło, a brzuch połaskotały motyle. Zesztywniałam z tego wszystkiego z szeroko otwartymi oczyma.
To przez alkohol i upał. To wina wódki i gorąca, powiedziałam w myślach, zagryzając mocno dolną wargę. Ravin nie mógł tego nie zauważyć.
- Coś nie tak? - zapytał troskliwym tonem.
- Nie, wszystko w porządku, odbiła mi się tylko wódka. Dawno nie piłam, więc mój organizm jest nieco skołowany - wymyśliłam na szybkiego z nadzieją, że połknie to jak ryba haczyk okraszony tłustą dżdżownicą.
- Znam ten ból. Po ślubie na jakiś czas odstawiłem wszelkie używki i kiedy później trochę sobie przygrzałem, mało co nie pękła mi pikawa.
- Nie wiedziałam, że dalej bierzesz. Myślałam, że przestałeś po tym, co spotkało Courtney.
- Chciałem, ale stres mi na to nie pozwolił. Nie biorę już oczywiście tyle co kiedyś, ale zdarza mi się co najmniej dwa razy w miesiącu nieco odlecieć. Stawiam głównie na trawkę, mam do niej łatwiejszy dostęp niż do kokainy. A u ciebie, jak to wygląda? - spytał i położył dłoń na białej rączce wysokiej lodówki.
- Od odwyku jestem czysta jak łza i nie chcę tego zmieniać.
- A nie korci cię czasem?
- Czasem? Cały czas. Jak to mawiał mój terapeuta, gdyby nie było pokusy, nie byłoby i poświęcenia. Choć może to słowa księdza dotyczące celibatu... Nie pamiętam. Chodzi z grubsza o to, by codziennie walczyć z chęcią znalezienia się na orbicie.
- Jestem człowiekiem słabej woli, także ten, nie dla mnie ani detoks, ani celibat. - Znów uśmiechnął się w ten sam zawadiacki sposób, po raz kolejny wywołując u mnie niechciane reakcje. - O cholera! - wycedził gniewnie tuż po tym, jak w końcu otworzył lodówkę.
- Co się stało?
- Zapomniałem o zakupach. Przez ten korek pieprzony.
- Czyli mam rozumieć, że ta piękna maszyna, w której ostatnim razem było tyle dobrego jedzenia, jest pusta? - odezwałam się z nieco przesadzoną dramaturgią, a mój brzuch, jakby na zawołanie, wydał z siebie dźwięk przypominający warkot psującego się silnika.
- Są tylko cztery piwa, butelka wódki i ketchup. A nie, przepraszam, to tylko puste opakowanie - dodał zaraz po tym, jak podniósł plastikową tubkę.
- Chyba umieram...
- Poczekaj, sprawdzę jeszcze szafki.
Jak powiedział, tak zrobił, przewertował wszystkie półki, nawet te, w których jedzenia nie trzymał. Wynik był następujący: dwa banany, sześć kromek chleba i słoik czekolady do smarowania, gdzie zawartość produktu wynosiła jakieś piętnaście procent.
- To wszystko, co mamy - oznajmił, kładąc znalezione produkty na stół.
- I to wystarczy. Zrobimy ulubione kanapki Lily. Nie najemy się, ale przynajmniej zasłodzimy do tego stopnia, że na samą myśl o jedzeniu będzie nam się chciało rzygać - powiedziałam i odkręciłam słoik. - Podaj mi nóż.
- Zrobisz kanapki z czekoladą i bananem?
- Są naprawdę dobre. Jak mówiłam, nie sycą, ale oszukują organizm.
- To zupełnie jak seks z prostytutką.
- Można tak powiedzieć.
Uśmiechnęłam się i zabrałam do dzieła. Po chwili pochłanialiśmy już przysmak mojej siostry, brudząc się czekoladą jak małe dzieci.
- Faktycznie dobre. Już wiem, co będę robił Olive, kiedy będzie mnie odwiedzać raz w tygodniu.
- Czekaj, czekaj, czy mam rozumieć, że rozwodzisz się z Jane?
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Oficjalnie to hasło nie padło, ale chyba ku temu to wszystko zmierza. Próbowałem z nią rozmawiać, ale nie odbiera telefonu.
- To pojedź tam, gdzie mieszkają jej rodzice. Gdziekolwiek to jest.
- Byłem, ale twarzą w twarz tym bardziej nie chciała ze mną rozmawiać.
- Pocałowałeś klamkę, znaczy się?
- Nie. Teściowa niechętnie mnie ugościła w pokoju Olive. Trochę się z nią pobawiłem, a kiedy zasnęła, kazano mi wracać do domu. Nawet nie zobaczyłem się z Jane. Była tam, słyszałem ją, ale nie chciała mnie widzieć. Uszanowałem to, choć nie było to dla mnie łatwe.
- Przesrane - podsumowałam, nie chcąc po raz kolejny mówić, że mi przykro. To było zbyt oklepane.
- I to po całości. Kompletnie odechciało mi się żyć. Gdyby nie praca, w ogóle nie wychodziłbym z domu. Najchętniej całymi dniami bym pił, a wieczorami odreagowywał cały żal nic nie znaczącym seksem.
- I ja mam dzisiaj taki nastrój. Mamy przesrane w życiu, co nie? Zawsze, jak się w kimś zakochamy, coś idzie nie tak.
- O wiele łatwiej jest po prostu się z kimś pieprzyć, bez zobowiązań, bez wyższych uczuć. Zresztą sama o tym wiesz.
- W naszym układzie tylko ty nic nie czułeś. Chyba nie muszę ci przypominać, że ja byłam w tobie...
- Nie mówiłem o sobie.
- A o kim?
Zmarszczyłam brwi w pytającym wyrazie.
- No jak to o kim? O mojej siostrze. Ja wykorzystywałem twoje uczucia do zaspokajania swoich żądz, a ty jej. Wiem, że na jakiś sposób ją kochałaś, ale na pewno nie był to taki rodzaj miłości, którą wyrażało się w łóżku.
- Jak zwykle nieomylny... - Przełknęłam ostatni kęs słodkiej kanapki i spojrzałam na lodówkę. - Wiesz co, mam plan. Upijmy się, a potem idźmy ze sobą do łóżka. W końcu ty kochasz Jane, ja Jareda, więc będzie to zwykły, niezobowiązujący seks, który pomoże nam obniżyć ciśnienie. A moje jest ogromne. Pół roku posuchy robi swoje...
- I to jest, moja droga, propozycja, którą mogę, a wręcz muszę przyjąć, bo pięknym paniom się nie odmawia.
Po opróżnieniu całego zapasu alkoholu, jaki posiadał Oliver, zgodnie z planem przeszliśmy do sypialni. Tam oddaliśmy się prymitywnemu zaspokajaniu naszych seksualnych popędów na wszystkie możliwe sposoby. I tym razem nie musiałam niczego udawać, było mi z nim tak samo dobrze jak przed laty. A nawet lepiej, bo nie wkładałam w to żadnych niepotrzebnych emocji, nie marnowałam też energii na udawanie, że Oliver mnie kocha, po prostu rozkoszowałam się dzikimi ruchami jego bioder i odpowiadałam na namiętne pocałunki. Myślałam tylko o sobie i swojej przyjemności. Parę razy przewinął mi się przed oczami obraz Jareda, ale szybko go odganiałam.
Kiedy już oboje opadliśmy z sił - Oliver nieco wcześniej niż ja - przestronny pokój wypełnił się dymem papierosowym, który na chwilę stłumił zapach potu i wódki.
- Powiem ci coś, tylko obiecaj, że nie będziesz się śmiać - odezwał się Oli tuż po tym, jak z jego ust wypłynęły trzy zgrabne kółka.
- Mi nigdy nie wychodzą takie ładne.
- Przykro mi. A teraz obiecaj, że się nie będziesz śmiać.
- Obiecuję.
Podniosłam lewą rękę, a z trzymanego w niej papierosa zleciał popiół. Upadł prosto na kołdrę, na której leżałam; strzepałam go, zanim Oliver to zauważył.
- Czasami, kiedy czuję się jak kompletne gówno, myślę o tym, jak cholernie mnie kochałaś. O tym, co byłaś w stanie dla mnie zrobić, jak bezwzględnie mi się oddawałaś. To sprawia, że moje ego natychmiast skacze w górę. Często nawet udaję, że nadal darzysz mnie tym uczuciem, kreuję takie małe kłamstewko, że to będzie trwać aż do mojej śmierci. Wyobrażam sobie nawet swój pogrzeb, na którym płaczesz jak szalona, bo właśnie utraciłaś na zawsze miłość swojego życia.
- Chyba zaczynam się ciebie bać... A tak serio, normalnie uznałabym cię za wariata, ale ja robię dokładnie to samo. Okłamuję samą siebie, że Jared ciągle mnie kocha i będzie kochał do samego końca.
- Wniosek jest banalnie prosty - przyjął poważny, niemal profesorski ton - oboje jesteśmy zdrowo szurnięci.
- W obliczu zaistniałych faktów, zaprzeczanie tej tezie jest całkowicie pozbawione sensu.
- No proszę, proszę, elokwencja godna paryskiej damy - zaśmiał się teatralnie.
- A widziałeś kiedyś, żeby dama leżała goła w łóżku żonatego faceta z papierosem w ręku, w oparach alkoholu?
- Ponoć każda dama za drzwiami sypialni zamienia się w dziwkę.
- Ponoć...
- Wiesz, tak przysłuchiwałem się twojej rozmowie ze Steviem i też się cieszę, że masz szansę zacząć wszystko od nowa. Przez ostatnich kilka lat spotkało cię tyle złego, że teraz los musi ci to wszystko wynagrodzić.
- Teoretycznie to nic nie musi, ale byłoby miło, tak dla odmiany, mieć dobrą passę.
Uniosłam lekko kąciki ust i wbiłam wzrok w sufit.
Nowe życie, nowy początek, nowa ja. To nie miało prawa się nie udać.
................................
Tytuł rozdziału: Już na zawsze będę wierzyć w kłamstwo, że twoja miłość będzie trwała aż po grób.
- Zaraz coś przygotuję. Ostatnio znowu zacząłem gotować, więc nie powinnaś się otruć.
Zaśmiałam się i ruszyłam za gospodarzem. Zanim doszliśmy do kuchni, minęliśmy salon, w którym panował tak okropny bałagan, że sama nabrałam ochoty na to, by tam posprzątać. I zrobiłabym to z całą pewnością, gdybym nie była tak bardzo zmęczona. I głodna.
- Znasz mnie, zawsze byłem paskudnym bałaganiarzem - oznajmił nieco zawstydzony, choć nie powiedziałam nawet słowa. Oczywistym było dla mnie to, że mężczyzna, który został w domu całkiem sam, nie dbał specjalnie o porządek. Niektórym nie pozwalało na to cierpienie, inni, tak jak Oliver, byli bałaganiarzami z natury.
- I ze mnie żadna pedantka.
- Z tego, co pamiętam, w domu zawsze miałaś czysto.
- W domu ojca. Gdy miałam swoje mieszkanie, panował tam wieczny syf, szczególnie po tym, jak wyprowadził się stamtąd Jared. Generalne porządki robiłam tylko wtedy, kiedy byłam kompletnie naćpana.
- Czyli, znając ciebie, codziennie.
Spojrzałam na niego wzrokiem mordercy.
- Spokojnie, tylko żartowałem.
Uniósł ręce w geście obronnym i uśmiechnął się nonszalancko. Wtedy też stało się coś zupełnie niespodziewanego - w moim ciele nastąpiła ta sama reakcja, co przed laty. Serce szybciej zabiło, a brzuch połaskotały motyle. Zesztywniałam z tego wszystkiego z szeroko otwartymi oczyma.
To przez alkohol i upał. To wina wódki i gorąca, powiedziałam w myślach, zagryzając mocno dolną wargę. Ravin nie mógł tego nie zauważyć.
- Coś nie tak? - zapytał troskliwym tonem.
- Nie, wszystko w porządku, odbiła mi się tylko wódka. Dawno nie piłam, więc mój organizm jest nieco skołowany - wymyśliłam na szybkiego z nadzieją, że połknie to jak ryba haczyk okraszony tłustą dżdżownicą.
- Znam ten ból. Po ślubie na jakiś czas odstawiłem wszelkie używki i kiedy później trochę sobie przygrzałem, mało co nie pękła mi pikawa.
- Nie wiedziałam, że dalej bierzesz. Myślałam, że przestałeś po tym, co spotkało Courtney.
- Chciałem, ale stres mi na to nie pozwolił. Nie biorę już oczywiście tyle co kiedyś, ale zdarza mi się co najmniej dwa razy w miesiącu nieco odlecieć. Stawiam głównie na trawkę, mam do niej łatwiejszy dostęp niż do kokainy. A u ciebie, jak to wygląda? - spytał i położył dłoń na białej rączce wysokiej lodówki.
- Od odwyku jestem czysta jak łza i nie chcę tego zmieniać.
- A nie korci cię czasem?
- Czasem? Cały czas. Jak to mawiał mój terapeuta, gdyby nie było pokusy, nie byłoby i poświęcenia. Choć może to słowa księdza dotyczące celibatu... Nie pamiętam. Chodzi z grubsza o to, by codziennie walczyć z chęcią znalezienia się na orbicie.
- Jestem człowiekiem słabej woli, także ten, nie dla mnie ani detoks, ani celibat. - Znów uśmiechnął się w ten sam zawadiacki sposób, po raz kolejny wywołując u mnie niechciane reakcje. - O cholera! - wycedził gniewnie tuż po tym, jak w końcu otworzył lodówkę.
- Co się stało?
- Zapomniałem o zakupach. Przez ten korek pieprzony.
- Czyli mam rozumieć, że ta piękna maszyna, w której ostatnim razem było tyle dobrego jedzenia, jest pusta? - odezwałam się z nieco przesadzoną dramaturgią, a mój brzuch, jakby na zawołanie, wydał z siebie dźwięk przypominający warkot psującego się silnika.
- Są tylko cztery piwa, butelka wódki i ketchup. A nie, przepraszam, to tylko puste opakowanie - dodał zaraz po tym, jak podniósł plastikową tubkę.
- Chyba umieram...
- Poczekaj, sprawdzę jeszcze szafki.
Jak powiedział, tak zrobił, przewertował wszystkie półki, nawet te, w których jedzenia nie trzymał. Wynik był następujący: dwa banany, sześć kromek chleba i słoik czekolady do smarowania, gdzie zawartość produktu wynosiła jakieś piętnaście procent.
- To wszystko, co mamy - oznajmił, kładąc znalezione produkty na stół.
- I to wystarczy. Zrobimy ulubione kanapki Lily. Nie najemy się, ale przynajmniej zasłodzimy do tego stopnia, że na samą myśl o jedzeniu będzie nam się chciało rzygać - powiedziałam i odkręciłam słoik. - Podaj mi nóż.
- Zrobisz kanapki z czekoladą i bananem?
- Są naprawdę dobre. Jak mówiłam, nie sycą, ale oszukują organizm.
- To zupełnie jak seks z prostytutką.
- Można tak powiedzieć.
Uśmiechnęłam się i zabrałam do dzieła. Po chwili pochłanialiśmy już przysmak mojej siostry, brudząc się czekoladą jak małe dzieci.
- Faktycznie dobre. Już wiem, co będę robił Olive, kiedy będzie mnie odwiedzać raz w tygodniu.
- Czekaj, czekaj, czy mam rozumieć, że rozwodzisz się z Jane?
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Oficjalnie to hasło nie padło, ale chyba ku temu to wszystko zmierza. Próbowałem z nią rozmawiać, ale nie odbiera telefonu.
- To pojedź tam, gdzie mieszkają jej rodzice. Gdziekolwiek to jest.
- Byłem, ale twarzą w twarz tym bardziej nie chciała ze mną rozmawiać.
- Pocałowałeś klamkę, znaczy się?
- Nie. Teściowa niechętnie mnie ugościła w pokoju Olive. Trochę się z nią pobawiłem, a kiedy zasnęła, kazano mi wracać do domu. Nawet nie zobaczyłem się z Jane. Była tam, słyszałem ją, ale nie chciała mnie widzieć. Uszanowałem to, choć nie było to dla mnie łatwe.
- Przesrane - podsumowałam, nie chcąc po raz kolejny mówić, że mi przykro. To było zbyt oklepane.
- I to po całości. Kompletnie odechciało mi się żyć. Gdyby nie praca, w ogóle nie wychodziłbym z domu. Najchętniej całymi dniami bym pił, a wieczorami odreagowywał cały żal nic nie znaczącym seksem.
- I ja mam dzisiaj taki nastrój. Mamy przesrane w życiu, co nie? Zawsze, jak się w kimś zakochamy, coś idzie nie tak.
- O wiele łatwiej jest po prostu się z kimś pieprzyć, bez zobowiązań, bez wyższych uczuć. Zresztą sama o tym wiesz.
- W naszym układzie tylko ty nic nie czułeś. Chyba nie muszę ci przypominać, że ja byłam w tobie...
- Nie mówiłem o sobie.
- A o kim?
Zmarszczyłam brwi w pytającym wyrazie.
- No jak to o kim? O mojej siostrze. Ja wykorzystywałem twoje uczucia do zaspokajania swoich żądz, a ty jej. Wiem, że na jakiś sposób ją kochałaś, ale na pewno nie był to taki rodzaj miłości, którą wyrażało się w łóżku.
- Jak zwykle nieomylny... - Przełknęłam ostatni kęs słodkiej kanapki i spojrzałam na lodówkę. - Wiesz co, mam plan. Upijmy się, a potem idźmy ze sobą do łóżka. W końcu ty kochasz Jane, ja Jareda, więc będzie to zwykły, niezobowiązujący seks, który pomoże nam obniżyć ciśnienie. A moje jest ogromne. Pół roku posuchy robi swoje...
- I to jest, moja droga, propozycja, którą mogę, a wręcz muszę przyjąć, bo pięknym paniom się nie odmawia.
Po opróżnieniu całego zapasu alkoholu, jaki posiadał Oliver, zgodnie z planem przeszliśmy do sypialni. Tam oddaliśmy się prymitywnemu zaspokajaniu naszych seksualnych popędów na wszystkie możliwe sposoby. I tym razem nie musiałam niczego udawać, było mi z nim tak samo dobrze jak przed laty. A nawet lepiej, bo nie wkładałam w to żadnych niepotrzebnych emocji, nie marnowałam też energii na udawanie, że Oliver mnie kocha, po prostu rozkoszowałam się dzikimi ruchami jego bioder i odpowiadałam na namiętne pocałunki. Myślałam tylko o sobie i swojej przyjemności. Parę razy przewinął mi się przed oczami obraz Jareda, ale szybko go odganiałam.
Kiedy już oboje opadliśmy z sił - Oliver nieco wcześniej niż ja - przestronny pokój wypełnił się dymem papierosowym, który na chwilę stłumił zapach potu i wódki.
- Powiem ci coś, tylko obiecaj, że nie będziesz się śmiać - odezwał się Oli tuż po tym, jak z jego ust wypłynęły trzy zgrabne kółka.
- Mi nigdy nie wychodzą takie ładne.
- Przykro mi. A teraz obiecaj, że się nie będziesz śmiać.
- Obiecuję.
Podniosłam lewą rękę, a z trzymanego w niej papierosa zleciał popiół. Upadł prosto na kołdrę, na której leżałam; strzepałam go, zanim Oliver to zauważył.
- Czasami, kiedy czuję się jak kompletne gówno, myślę o tym, jak cholernie mnie kochałaś. O tym, co byłaś w stanie dla mnie zrobić, jak bezwzględnie mi się oddawałaś. To sprawia, że moje ego natychmiast skacze w górę. Często nawet udaję, że nadal darzysz mnie tym uczuciem, kreuję takie małe kłamstewko, że to będzie trwać aż do mojej śmierci. Wyobrażam sobie nawet swój pogrzeb, na którym płaczesz jak szalona, bo właśnie utraciłaś na zawsze miłość swojego życia.
- Chyba zaczynam się ciebie bać... A tak serio, normalnie uznałabym cię za wariata, ale ja robię dokładnie to samo. Okłamuję samą siebie, że Jared ciągle mnie kocha i będzie kochał do samego końca.
- Wniosek jest banalnie prosty - przyjął poważny, niemal profesorski ton - oboje jesteśmy zdrowo szurnięci.
- W obliczu zaistniałych faktów, zaprzeczanie tej tezie jest całkowicie pozbawione sensu.
- No proszę, proszę, elokwencja godna paryskiej damy - zaśmiał się teatralnie.
- A widziałeś kiedyś, żeby dama leżała goła w łóżku żonatego faceta z papierosem w ręku, w oparach alkoholu?
- Ponoć każda dama za drzwiami sypialni zamienia się w dziwkę.
- Ponoć...
- Wiesz, tak przysłuchiwałem się twojej rozmowie ze Steviem i też się cieszę, że masz szansę zacząć wszystko od nowa. Przez ostatnich kilka lat spotkało cię tyle złego, że teraz los musi ci to wszystko wynagrodzić.
- Teoretycznie to nic nie musi, ale byłoby miło, tak dla odmiany, mieć dobrą passę.
Uniosłam lekko kąciki ust i wbiłam wzrok w sufit.
Nowe życie, nowy początek, nowa ja. To nie miało prawa się nie udać.
................................
Tytuł rozdziału: Już na zawsze będę wierzyć w kłamstwo, że twoja miłość będzie trwała aż po grób.
KONIEC CZĘŚCI I
Część druga będzie publikowana na nowym blogu. Chcę pozbyć się łatki fan-fiction - jakby nie patrzeć, w drugiej części nie będzie braci Leto, będzie tylko Mary i cała masa innych fikcyjnych postaci, więc to w pełni autorski twór (oczywiście nie zamierzam ukrywać tego, że King to postać zainspirowana piosenką). Kategoria FF odstrasza potencjalnych czytelników, a zawsze jest miło przekonywać do swojej pisaniny nową publiczność, zwłaszcza gdy stara tak gęsto się wykrusza.
Kolejne rozdziały będą utrzymane w zupełnie innym klimacie,myślę, że różnica będzie mocno wyczuwalna, więc spodziewam się kolejnych "odstrzałów", jednak mam cichą nadzieję, że wszystko się z czasem wyrówna.
Jak tylko opublikuję pierwszy rozdział, pojawi się tutaj link do nowego bloga. Mimo mojego wcześniejszego postanowienia, nie będzie blogiem prywatnym, głównie przez przytoczone wyżej argumenty.
Będziesz nadal czytać o losach Mary King - do zobaczenie po drugiej stronie!
Nie zamierzasz się dalej męczyć - żegnaj na zawsze.
Znalazłam wolny czas i przeczytałam w końcu :D
OdpowiedzUsuńStrasznie podobał mi się rozdział i już nie mogę się doczekać aż Mary wyjedzie do Paryża.
I znów wspomnienie o Courtney! Nadal nie mogę ci wybaczyć, że tak szybko się jej pozbyłaś. To była moja ulubiona postać!
Oczywiście będę czytać dalej i z niecierpliwością czekam na link :D
Pozdrawiam!
Ogromnie mnie to cieszy i mam nadzieję, że Cię nie rozczaruję paryskimi rozdziałami, bo jak wspomniałam wyżej, różnią się od tych publikowanych tutaj. Przynajmniej w moim odczuciu, choć mogę nie być do końca obiektywna.
UsuńTeż nie mogę sobie tego wybaczyć, ale tak to jest, jak człowiek zaczyna pisać bez konkretnego zastanowienia...
Bardzo mi miło i również pozdrawiam ;).
W koncu zwizualizowalam sobie Mary w glowie! Wyglada jak Taylor Swift
OdpowiedzUsuńO proszę, tego się nie spodziewałam.
UsuńOsobiście nigdy nie "przyrównałabym" jej do Swift - Mary jest nieco niższa - ale to świetna rzecz, że każdy może dać jej taką twarz, jaką chce ;).
Jak ja uwielbiam Olivera! Nie obraziłabym się, gdyby częściej się pojawiał :). I jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, jego postać jest dla mnie bardzo pociągająca. Udało Ci się, Marion ;)
OdpowiedzUsuńA co do nowego bloga, będzie na blogspocie czy gdzieś indziej?
Bardzo mnie cieszy taka opinia ;).
UsuńTak, na blogspocie, bo to jedyna platforma blogowa, z którą moje złomiszcze nie ma większych problemów.
Zgodnie z przełożonym terminem jestem, żeby skomentować nowy rozdział. Przeczytałam go wczoraj, ale już nie miałam ani sił, ani chęci, żeby go komentować. Jak dobrze być na wolności. Dla nas to pojęcie stałe, przynajmniej tak myślimy. Co musi czuć człowiek, który ją utracił? Jaka musi być ulga, kiedy opuszcza się mury budynku, gdzie nie byliśmy wolni? Nie jestem zdziwiona, że Mary nie chciała spoglądać za siebie na coś tak odpychającego. I jak miło, kiedy poza murami więzienia czeka na nas ktoś bliski. Nie najbliższy, ale taka pokrewna dusza. Do tego pamiętająca o spóźnionym prezencie dla młodszej siostrzyczki. To było naprawdę słodkie. Historyjka wymyślona dla babci Heather również. Tzn. już nie słodka, ale tak składna i bez śladu wątpliwości. Z pewnością babcia nie byłaby zadowolona, gdyby usłyszała prawdę. Trochę przeraża mnie u niej to takie.... hmmm... pedantyczne? Jak przeczytałam o idealnie pokrojonych kawałkach ciasta, aż otworzyłam szerzej oczy. Wizyta w starej mieścinie zawsze budzi mnóstwo wspomnień. Szkoda, że Mary nie udało się odzyskać wisiorka, ale trochę byłoby to dziwne, gdyby po takim czasie jeszcze tam był lub mogła do niego mieć dostęp. Przez cały rozdział czytając o Mary i Olivierze, czułam jakoś, że znowu między nimi do czegoś dojdzie. I nie myliłam się, chociaż wiem, że to tylko seks. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział na nowym blogu:)
OdpowiedzUsuńNie wiedzieć czemu, uwielbiam w opowiadaniach, książkach, filmach i serialach postaci z jakimiś obsesjami i bardzo chciałam mieć kogoś takiego u siebie, padło na Heather, bo do niej taki pedantyzm najbardziej pasował, w pewnym stopniu pokrywał się z jej charakterem, przynajmniej w moim odczuciu.
UsuńTen "powięzienny" wątek Mary i Olivera nie był planowany, na kilka dni przed napisaniem tego rozdziału wpadł mi do głowy pomysł, by ich ze sobą połączyć i zdecydowałam się go rozwinąć.
Trochę się przed tym pierwszym rozdziałem denerwuję - nie jestem pewna, jak zostanie przyjęty, ale staram się być dobrej myśli :).
Muszę to oficjalnie przyznać - kocham Olivera. Nie wiem, jak Ty to zrobiłaś, ale w mojej głowie jest tak niesamowicie pociągający, że zaczynam żałować, że nie istnieje naprawdę. Dziękuję, powiedziałam to, ulżyło mi ;)
OdpowiedzUsuńCo do opowiadania, to wiesz, ja tam jestem z tych, którzy się cieszą z braku Jareda. Wolę Mary bez niego, bo przez to mogę ją w końcu lepiej poznać, a jest bardzo intrygującą i złożoną postacią. Zresztą wszystkie Twoje postacie są świetnie nakreślone, naprawdę. Nawet gdybyś nie podawała ich imion, bez problemu domyśliłabym się, kto jest kim.
Lubię Heather. Strasznie mi przypomina osobę z mojego otoczenia i zawsze się uśmiecham, kiedy czytam o jej dziwactwach. Mam nadzieję, że w nowej części będzie trochę więcej Lily, bo brakuje mi jej ostatnio.
Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały, życzę dużo weny i pozdrawiam ;)
Sama nie wiem, jak to zrobiłam, ale cieszę się, że udało mi się osiągnąć taki efekt ;).
UsuńZauważyłam, że odpowiadając na komentarze, nadużywam zwrotów "cieszę się" i "miło mi", ale nie potrafię inaczej zareagować na tak miłe słowa odnośnie mego tworu, więc i tym razem napiszę, że taka opinia jest dla mnie niesamowicie budująca. Na początku nie przykładałam zbyt dużej wagi do postaci, to jest opisywałam ich aktualne działania, ale nie tworzyłam ich historii, nie skupiałam się na szczegółach, choćby tak trywialnych jak data urodzin, przez co później się gubiłam. Dopiero od niedawna zaczęłam praktykować metodę tworzenia całego życiorysu, nawet aspektów, które w opowiadaniu się nie pojawią.
Trochę to chaotyczne, ale znowu rozłączył mi się internet, co wyprowadziło mnie z równowagi, a wtedy zawsze jest mi ciężko pozbierać myśli i ubrać je w sensowne słowa.
Szczerze? Również ją lubię. Uwielbiam pisać dialogi, w których bierze udział. Sprawia mi to ogromną przyjemność.
Tak, w drugiej części będzie dużo więcej Lily. Mogę też zdradzić, że sporo miejsca poświęcę również Emily, matce Mary.
Dziękuję, wena się przyda, bo właśnie piszę nowy rozdział. Również pozdrawiam :).
Mary w końcu opuściła to okropne miejsce i to nawet bez większych obrażeń. I jeszcze taka miła niespodzianka ją czekała, jak wyszła - Oliver z misiem! Bardzo bardzo bardzo lubię Olivera. Wcześniej aż tak go nie lubiłam, dopiero jakoś teraz zaczęłam, jak znowu pojawiła się jego postać. I powiem Ci, że przez cały rozdział miałam nadzieję, że w końcu pójdą do łóżka i się tego doczekałam :D
OdpowiedzUsuńOgólnie rozdział był bardzo pozytywny i pełen nadziei na lepszą przyszłość, więc tym bardziej ciekawi mnie druga część opowiadania i dalsze losy Mary w Paryżu. Był tutaj tylko taki maly zgrzyt w postaci łańcuszka od Jareda, którego nie udało się Mary odzyskać. To zaburzyło ten ogólny nastrój szczęścia z powodu wyjścia z więzienia, takiego spokoju i stabilizacji oraz pewnego rozliczenia z przeszłością. Bo Mary teraz właśnie zamyka jeden z rozdziałów w swoim życiu.
Później jeszcze ta rozmowa z Oliverem, w której mówił, że wyobraża sobie, że Mary nadal tak szaleńczo go kocha, wycisnęła łzy z moich oczu, chociaż nawet łańcuszek tego nie zrobił, a ja przecież reagowałam płaczem na każdą wzmiankę na temat Jareda od czasu ich rozstania. Może ja po prostu utożsamiam się z Mary i zamykam ten rozdział razem z nią i uczę się radzić sobie bez Jareda w tym opowiadaniu ;)
A tak ogólnie, to ja się bardzo cieszę, że nie będzie Jareda w drugiej części opowiadania. Bardzo lubię jego postać w Twoim opowiadaniu, choć od dawna tego prawdziwego darzę już tylko niechęcią, ale uważam, że będziesz mogła dać wyraz swojej nieskrępowanej fantazji i pisarskim możliwościom, budując nowy świat, nowych bohaterów od podstaw. I tak jak wspomniałaś - pozbędziesz się łatki ff, więc to chyba będzie uważane za coś bardziej ambitnego. Ja osobiście uważam, że niezależnie od tego, czy jest to ff, czy opowiadanie niezwiązane z muzykami/aktorami/celebrytami (czy jak to tam nazwać), to oba napiszesz tak samo dobrze. Chociaż w tym drugim przypadku jest to trudniejsze zadanie.
Ale trzymam kciuki, życzę weny i czekam na nowego bloga!
Myślę, że Oliver jest teraz o wiele bardziej godny sympatii niż kiedyś - wcześniej otwarcie wykorzystywał Mary i bawił się jej uczuciami, co mogło czynić go nieco antypatycznym.
UsuńMogę napisać, że druga część będzie nieco spokojniejsza i poważniejsza, przynajmniej na samym początku, stąd moje obawy, że może zostać uznana za nudną czy nadętą.
Kiedy przeczytałam o łańcuszku i zgrzycie, przestraszyłam się, że spartoliłam scenę w kuchni, kiedy to Mary wspomina Jaya, ale kiedy doczytałam, o co Ci chodziło, kamień spadł mi z serca :).
Naprawdę wzruszyła Cię ta wypowiedź Olivera? Nie spodziewałam się tego. Myślałam, że to zostanie odebrane jako pijacki bełkot i spotka się raczej ze śmiechem niż ze łzami. Ale nie ukrywam, że jest to bardzo miłe zaskoczenie :).
Ja też się cieszę, bo ja traktowałam go jako postać fikcyjną, ale inni niestety nie. Wiele osób zraża obecność sławnej osoby w opowiadaniu (nawet jeśli są to jej nastoletnie lata) i nawet jeśli fabuła czy sposób pisania przypada im do gustu, rezygnują z czytania, co jest trochę przykre, ale cóż, nikogo się do niczego nie zmusi.
Powiem Ci szczerze, że nie czuję żadnej różnicy, bo jakby nie patrzeć tutejsi bracia Leto z tymi prawdziwymi wspólne mieli wyłącznie imiona i nazwisko, więc cały czas tworzyłam wszystko od podstaw, moje obawy leżą jedynie w tym, że nowe rozdziały mogą nie być wystarczająco ciekawe. Mary się nieco zmieniła, więc zmienił się też nieco sposób narracji, przynajmniej ja to tak odczuwam, choć może to być wyłącznie subiektywna obawa. W każdym razie stres jest, ale mam nadzieję, że nie będzie tak najgorzej.
Blog razem z pierwszym rozdziałem pojawi się, jak skończę pisać czwarty rozdział - na razie mam cztery strony i jeszcze cztery wątki do rozwinięcia.
Jestem! Dopiero teraz, a miałam skończyć dużo wcześniej, jeny. Pierwsze co muszę napisać, a tylko częściowo wiąże się z tym blogiem to to, że podoba mi się jak kreujesz postacie dzieci. Nie wiem jak to robisz, ale pokochałam wszystkie, Scotta, Lily, Emily, Courtney mniej, nawet syna Neila lubiłam no xD
OdpowiedzUsuńW sumie zastanawiam się, czemu Mary naprawdę uważa, że Jared przestał ją kochać. Rozstali się, ale wiedziała jaki stosunek miała do niej jego matka, więc mogłaby mieć jakiś cień wątpliwości, że to nie wina Jareda, że nie próbuje się z nią skontaktować.
Współlokatorki Mary z ośrodka odwykowego, która okazała się cholernie samolubną osobą nie rozumiałam całkowicie. Mieć rodzinę, która kocha cię nad życie, chce ci pomóc, wspiera cię i mimo to nie widzieć dla siebie miejsca na świecie...
Gdy Mary trafiła do więzienia i okazało się z kim ma dzielić celę, to kobieta przerażała mnie nawet w mojej wyobraźni, a co dopiero mieszkać z taką, matko kochana xD Ale też myślałam, że będzie szukać ucieczki do szpitalnego szpitala, albo coś, ale jednak po takiej szkole, jaką dał jej Mark łatwo się nie da złamać. Zawsze mnie cieszą spotkania Lily z Mary, idealne rodzeństwo, chociaż na mojego brata też nie narzekam, bo oczywiście jesteśmy przykładem idealnego rodzeństwa xD
Teraz czekam na Paryż i dalsze losy Mary!
Zapewne wynika to z tego, że uwielbiam dzieci i poniekąd sama czuję się jednym z nich, mimo iż metryka mówi coś zupełnie innego ;D.
UsuńTak, to bardzo logiczne podejście, aczkolwiek Mary jest osobą impulsywną i emocjonalną. Są sytuację, na które nie potrafi spojrzeć obiektywnie i ta jest jedną z nich.
Powiem Ci, z własnego doświadczenia, że można czuć się podle, nawet gdy ma się rodzinę, która cię wspiera i kocha, ale fakt, popełnianie samobójstwa w takiej sytuacji jest skrajnie samolubnym czynem.
A ja bardzo lubię opisywać relacje między Mary i Lily. To dla mnie wyzwanie, bo jestem jedynaczką, więc muszę w całości polegać na wyobraźni i ewentualnych obserwacjach :).
Pierwszy paryski rozdział już jest, więc możesz śmiało się z nim zapoznać w wolnej chwili :)